Pierwszym problemem przy wykorzystywaniu użyteczności krańcowej do wyznaczania ceny jest to, że prowadzi ono do błędnego koła. Ceny przypuszczalnie mają odmierzać “użyteczność krańcową” towaru, a mimo to trzeba, by konsumenci znali cenę najpierw, w celu oszacowania, jak osiągnąć maksymalną satysfakcję. Zatem subiektywna teoria wartości “w oczywisty sposób opiera się na błędnym kole. Chociaż próbuje wyjaśniać ceny, to właśnie ceny są niezbędne do wyjaśnienia użyteczności krańcowej” [Paul Mattick, Ekonomia, polityka i wiek inflacji]. Ostatecznie, jak przyznał Jevons (jeden z twórców marginalizmu), cena towaru to tylko test, sprawdzający, jaką mamy użyteczność towaru dla producenta. Ale zważywszy, że użyteczność krańcowa była już stosowana wcześniej do określania tejże ceny, fiasko całej tej teorii nie mogłoby być bardziej uderzające.
Po drugie, rozważmy definicję ceny równowagi rynkowej. Cena równowagi rynkowej to cena, dla której wysokość popytu jest dokładnie równa wysokości podaży. Przy takiej cenie nie ma bodźców do zmiany zachowania ani dla dostawców, ani dla nabywców.
Dlaczego tak się dzieje? Subiektywna teoria wartości naprawdę nie może wyjaśnić, dlaczego akurat ta cena to cena równowagi rynkowej, w przeciwieństwie do każdej innej. A to dlatego, że subiektywna teoria wartości pomija to, że niezbędna jest obiektywna miara, na której mają się oprzeć “subiektywne” oceny na rynku. Klient podczas zakupów musi znać ceny w celu rozdzielenia swoich pieniędzy w sposób dający mu najlepszą “użyteczność” (i, oczywiście, klient staje wobec cen na rynku, czyli dokładnie tej sprawy, której wyjaśnienie miała zawierać teoria użyteczności krańcowej!). A skąd przedsiębiorstwo wie, że robi na tym dobry interes, jeśli nie porówna ceny na rynku z kosztami produkcji swojego towaru? Jak wyłożył Proudhon, “jeśli podaż i popyt same określają wartość, to jak możemy powiedzieć, co jest nadmiarem, a co niedoborem? Jeżeli ani koszt, ani cena rynkowa, ani płace nie mogą zostać wyznaczone matematycznie, to jak jest możliwe pojęcie nadwyżki, zysku?” [System ekonomicznych sprzeczności]. Tą obiektywną miarą mogą być jedynie faktyczne procesy produkcji w kapitalizmie – produkcji, która jest przeznaczona na zysk. Jej konsekwencje są ważne, gdy odkrywamy, co wyznacza cenę w kapitalizmie. Zostanie to omówione w następnej sekcji (C.1.2 – A więc co określa ceny?).
Wcześni marginaliści byli świadomi tego problemu i przekonywali, że cena odzwierciedla użyteczność na “krańcu” (Jevons, jeden z założycieli szkoły marginalistycznej, przekonywał, że “ostateczny stopień użyteczności wyznacza wartość”); ale co wyznacza położenie samego krańca użyteczności? Zostaje on ustalony przez dostępną podaż (“Podaż wyznacza ostateczny stopień użyteczności” – Jevons); ale co wyznacza poziom podaży? (“Koszt produkcji wyznacza podaż” – Jevons). Inaczej mówiąc, cena zależy od użyteczności krańcowej, która zależy od podaży, która zależy od kosztów produkcji. Innymi słowy, w ostatecznym rozrachunku cena zależy raczej od obiektywnej wartości (podaży bądź kosztów produkcji) niż od subiektywnych oszacowań! Nie jest to zaskoczeniem, bo zanim będzie można coś skonsumować (“subiektywnie oszacować”) na rynku, to coś musi zostać wyprodukowane. I to właśnie proces produkcji jest tym, co przemienia materię i energię z form mniej użytecznych na formy bardziej (dla nas) użyteczne. A to sprowadza nas z powrotem bezpośrednio do produkcji i sfery stosunków społecznych, istniejących w obrębie danej populacji – i politycznego zagrożenia, że wartość (wymienna) będzie definiowana w kategoriach pracy (patrz w następnej sekcji). Ostatecznie jednostka styka się nie tylko z daną podażą na rynku, ale także i z cenami, obejmującymi koszty związane z produkcją i pobieraniem zysku.
Ponieważ całym celem marginalizmu było oderwanie uwagi od produkcji (gdzie stosunki władzy są wyraźne) i skupienie się na wymianie (gdzie władza działa pośrednio), to nie jest niespodzianką, że wczesna teoria użyteczności krańcowej została szybko porzucona. Utrzymywanie omawiania “użyteczności” w podręcznikach ekonomicznych miało przede wszystkim zmuszać studentów do samodzielnych przemyśleń. Dopiero neoliberalni ekonomiści zastosowali mierzalną (kardynalną) “użyteczność” (tj. pojęcie, według którego użyteczność jest tym samym dla wszystkich), ale to spowodowało polityczne problemy (gdyż użyteczność kardynalna zakładała, że “użyteczność” dodatkowego dolara dla osoby biednej jest w oczywisty sposób większa niż utrata jednego dolara dla bogatego człowieka, a to oczywiście usprawiedliwiało politykę redystrybucji). Kiedy to zauważono (wraz z oczywistym faktem, że użyteczność kardynalna w praktyce jest niemożliwością [bo różni ludzie mają różne potrzeby]), użyteczność stała się “porządkową” (tzn. użyteczność to sprawa indywidualna, a więc nie może być mierzona). Potem nawet i użyteczność porządkowa została zaniechana, gdyż użyteczności dla różnych transakcji nie dają się ze sobą porównać, co mogłoby doprowadzić do wyprowadzenia pojęcia obiektywnych cen (to właśnie było argumentem Adama Smitha, który to argument doprowadził go do rozwinięcia teorii wartości opartej na pracy, a nie teorii opartej na użyteczności, czy też wartości użytkowej). Wraz z zaniechaniem stosowania pojęcia “użyteczności porządkowej” główny nurt ekonomii zrezygnował nawet z myślenia o indywidualnych upodobaniach w takich kategoriach. Znaczy to, że nowoczesna ekonomia nie posiada teorii wartości w ogóle – a bez teorii wartości twierdzenia, że działanie kapitalizmu przyniesie korzyści wszystkim, albo że jego rezultaty spełnią osobiste upodobania, nie mają żadnej racjonalnej podstawy.
Zatem teoria użyteczności została stopniowo odarta z całego swego smaku. Użyteczność kardynalną sprowadzono do użyteczności porządkowej, a użyteczność porządkową do “ujawnionych skłonności”. To odwrócenie się od użyteczności kardynalnej (krainy snów na jawie) poprzez użyteczność porządkową (różnica pozorna) do “ujawnionych skłonności” (nagiej tautologii, czyli “masła maślanego” – klienci maksymalizują całkowitą użyteczność, gdyż zostaje “ujawniona” w proporcjach wydatków, czyli maksymalizują to, co maksymalizują) nie było niczym więcej, jak tylko jednym z wielu odejść od własnych poglądów, poczynionych przez marginalistów, gdyż rdzeń ich wykombinowanych założeń był wystawiony na proste, lecz drążące pytania.
Pomijając teorię wartości opartą na “użyteczności”, większość przedstawicieli głównego nurtu ekonomii akceptuje pojęcia “doskonałej konkurencji” i Walrasowskiej “ogólnej równowagi”, które były integralną częścią tejże teorii. Marginalizm próbował ukazać – wedle słów Paula Ormeroda – “że, przyjmując pewne założenia, system wolnorynkowy doprowadzi do takiego rozmieszczenia danego zbioru zasobów, które będzie – w bardzo szczególnym i ograniczonym znaczeniu – optymalnym z punktu widzenia każdej osoby i każdego przedsiębiorstwa w gospodarce” [Śmierć ekonomii]. To właśnie było to, czego dowodziła Walrasowska ogólna równowaga. Jednakże założenia, jakich wymagał ten dowód, okazują się nieco nierealistyczne (mówiąc bardzo delikatnie). Ukazuje to Ormerod:
“podkreślanie tego, że model konkurencyjny jest dalece oderwany od racjonalnych przykładów praktycznego funkcjonowania gospodarki krajów zachodnich, nigdy nie okaże się zbyt mocne […] [Jest to] trawestacja rzeczywistości. Na przykład świat się nie składa z olbrzymiej liczby małych firm, z których żadna nie posiada w żadnym stopniu kontroli nad rynkiem […] Teoria wprowadzona przez marginalistyczną rewolucję opiera się na szeregu postulatów na temat ludzkiego zachowania i funkcjonowania gospodarki. Był to w bardzo dużym stopniu eksperyment czystej myśli, z bardzo małym uzasadnieniem empirycznym dla swoich przypuszczeń”.
Rzeczywiście, “ciężar dowodów” świadczy “przeciwko słuszności modelu ogólnej równowagi konkurencyjnej jako wiarygodnego odpowiednika rzeczywistości” [Op. Cit.]. Na przykład wyrwano z tej teorii oligopole i niedoskonałą konkurencję, tak że nie daje ona odpowiedzi na ciekawe pytania, naprowadzające na sprawy asymetrii informacji i siły przetargowej między podmiotami gospodarczymi, czy to wskutek ich rozmiarów, czy też organizacji, znamion społecznych, albo czegokolwiek innego. W rzeczywistym świecie oligopole są powszechne, a asymetria posiadanych informacji i pozycji przetargowych to norma. Abstrahowanie od tego oznacza przedstawianie wizji ekonomicznej niezgodnej z rzeczywistością, jakiej ludzie doświadczają. I dlatego taka wizja może tylko proponować rozwiązania krzywdzące dla mających słabsze pozycje przetargowe i niedostatecznie poinformowanych. Do tego jeszcze model ten został umieszczony w środowisku bezczasowym, zawierającym ludzi i przedsiębiorstwa działające w świecie, w którym mają doskonałą wiedzę i stan informacji o sytuacji na rynku. Świat bez przyszłości, a więc bez żadnej niepewności (jakakolwiek próba włączenia czynnika czasu, a więc niepewności, daje pewność, że model ten przestanie być cokolwiek warty). A więc model nie może w łatwy ani pożyteczny sposób wytłumaczyć rzeczywistości, w której podmioty gospodarcze naprawdę nie znają takich rzeczy, jak np. przyszłe ceny, przyszła dostępność dóbr, albo zmiany w technikach produkcji czy w sytuacji na rynkach, jakie wystąpią w przyszłości. Zamiast tego, aby uzyskać swoje rezultaty – dowody na temat warunków równowagi rynkowej – model zakłada, że uczestnicy gry rynkowej mają doskonałą wiedzę przynajmniej o prawdopodobieństwach wszystkich możliwych wyników gospodarczych. W rzeczywistości sprawa się przedstawia dokładnie na odwrót.
W tym bezczasowym, doskonałym świecie, “wolnorynkowy” kapitalizm okaże się skuteczną metodą rozmieszczania zasobów, a wszystkie rynki się oczyszczą. Przynajmniej częściowo, teoria ogólnej równowagi rynkowej to abstrakcyjna odpowiedź na ważne abstrakcyjne pytanie: Czy gospodarka opierająca się jedynie na sygnałach cenowych jako informacji o rynku może być uporządkowana? Odpowiedź, dana przez teorię ogólnej równowagi jest jasna i ostateczna – można opisać taką gospodarkę, cechującą się dokładnie takimi właściwościami. Ale żadna rzeczywista gospodarka nie została tutaj opisana, a zważywszy na przyjęte założenia, żadna taka gospodarka nie mogła by nigdy istnieć. Przedstawiono odpowiedź na teoretyczne pytanie, wymagającą pewnej ilości osiągnięć intelektualnych, ale jest to odpowiedź, która nie ma żadnego związku z rzeczywistością. A często jest ona nazywana “wyższą teorią” równowagi. Oczywiście większość ekonomistów musi traktować rzeczywisty świat jako szczególny przypadek.
Dlatego teoria ogólnej równowagi rynkowej analizuje sytuację ekonomiczną, co do której nie ma żadnego powodu przypuszczać, że kiedykolwiek nadejdzie albo nadeszła. Dlatego jest to abstrakcja, dla której nie można dostrzec żadnego znaczenia ani zastosowania w świecie, jaki istnieje. Przekonywanie, że może ona dać wgląd w rzeczywisty świat jest śmieszne. Ponieważ główny nurt teorii ekonomicznej zaczyna od pewników i przypuszczeń i używa metodologii dedukcyjnej do wyciągania wniosków, jego przydatność do odkrywania funkcjonowania rzeczywistego świata jest ograniczona. Po pierwsze, jak zwracamy uwagę w sekcji F.1.3, metoda dedukcyjna jest ze swej istoty przednaukowa. Po drugie, pewniki i przypuszczenia można uznać za fikcyjne (gdyż ich związek z danymi doświadczalnymi jest bez znaczenia), a wnioski z modeli dedukcyjnych naprawdę mogą mieć znaczenie tylko dla struktury tych modeli, gdyż one same w sobie nie zawierają żadnych związków z rzeczywistością ekonomiczną. Chociaż jest prawdą, że istnieją pewne wyimaginowane problemy intelektualne, a model ogólnej równowagi rynkowej został dobrze zaprojektowany w celu dostarczania precyzyjnych odpowiedzi na nie (o ile cokolwiek mogłoby dać takie odpowiedzi), to w praktyce znaczy to tylko tyle, że jeśli ktoś nalega na analizowanie problemu nie mającego odpowiednika w realnym świecie ani rozwiązania, to wtedy odpowiednie może być wykorzystanie modelu, który nie ma żadnego zastosowania w realnym świecie. Modele wyprowadzane w celu dostarczania odpowiedzi na urojone problemy będą nieodpowiednie do rozwiązywania praktycznych problemów ekonomicznych rzeczywistego świata czy choćby do dostarczania pożytecznego wglądu w działanie i rozwój kapitalizmu. Wedle słów znanego lewicowego ekonomisty Nicholasa Kaldora, “teoria równowagi osiągnęła etap, na którym czystemu teoretykowi udało się ukazać (wprawdzie zapewne nieumyślnie), że główne założenia tej teorii być może nie mogą utrzymać się w rzeczywistości, ale ów teoretyk nie zdążył jeszcze przekazać tej wieści na dół – autorowi podręczników i nauczycielowi”. Nic więc dziwnego, że jego “podstawowym sprzeciwem wobec teorii ogólnej równowagi rynkowej nie jest to, że jest ona abstrakcją – wszystkie teorie są abstrakcyjne i muszą koniecznie być takie, ponieważ nie może być analizy bez abstrakcji – ale to, że wychodzi ona od błędnego typu abstrakcji i dlatego daje wprowadzający w błąd ‘wzorzec’ […] świata, takiego jaki jest; daje wprowadzające w błąd wrażenia na temat charakteru i sposobu działania sił ekonomicznych” [The Essential Kaldor, p. 377, p. 399].
Istnieje też bardziej realistyczne neoliberalne pojęcie równowagi rynkowej zwane teorią “częściowej” równowagi rynkowej (rozwijane przez Alfreda Marshalla). “Czas” zostaje włączony poprzez wprowadzone przez Alfreda Marshalla pojęcie równowagi istniejącej w różnych okresach. Najważniejszymi koncepcjami Marshalla są: równowaga “krótkoterminowa” i “długoterminowa”. Jednakże jest to tylko porównywanie jednego statycznego (idealnego) stanu z innym. Marshall odniósł się do rynków “pewnego razu” (stąd wyrażenie “częściowa równowaga”), przy czym “wszystkie inne rzeczy są równe” – jest to przypuszczenie, że reszta gospodarki pozostaje bez zmian! Ta teoria myli porównanie możliwych alternatywnych równowag z analizą procesu dziejącego się w czasie, tzn. wydarzenia historyczne zostają wprowadzone do bezczasowych ram. Czyli inaczej – czas, jaki jest znany realnemu światu, nie istnieje. W rzeczywistym świecie dokonanie każdego przystosowania pochłania pewną ilość czasu, w którym mogą wydarzyć się zdarzenia zmieniające równowagę. Sam proces ruchu ma wpływ na to, dokąd się zmierza. A więc nie ma czegoś takiego, jak położenie “długoterminowej” równowagi, które istnieje niezależnie od kierunku, w jakim podąża gospodarka. Założenia Marshalla – “pewnego razu na rynku” i “wszystkie inne rzeczy są równe” – dają pewność, że pojęcie czasu jest równie obce teorii “częściowej” równowagi rynkowej, co teorii “ogólnej” równowagi rynkowej.
Tak dużo w głównym nurcie ekonomii opiera się na teoriach, które mają niewielkie albo nie mają żadnych związków z rzeczywistością. Celem teorii użyteczności krańcowej było ukazanie, że kapitalizm jest efektywny, i że każdy czerpie z niego korzyści (kapitalizm maksymalizuje użyteczność, oczywiście w ograniczonym znaczeniu, wymuszonym przez dostępność towarów na rynku). Mówiło się, że tego właśnie dowodzi teoria doskonałej konkurencji. Ale doskonała konkurencja jest niemożliwa. A ponieważ jest ona sama w sobie założeniem teorii użyteczności krańcowej, mogliśmy oczekiwać, że z tego powodu zostanie porzucona. Zamiast tego sprzeczność została starannie ukryta.
Na dodatek, podobnie jak w przypadku większości religii, neoliberalna ekonomia nie może zostać naukowo przetestowana. Dzieje się tak dlatego, że model doskonałej konkurencji nie tworzy jakichkolwiek prognoz, którym można by było udowodnić fałsz. Martin Hollis i Edward Nell przekonują:
“Doprawdy cały pomysł przetestowania analizy marginalnej jest absurdalny. Ponieważ cóż takiego mógłby ten test ujawnić? Negatywne wyniki pokazują tylko to, że rynek jest ułomny. Można to rozmaicie interpretować […] Ale jedna interpretacja nie jest możliwa – że analiza marginalna została obalona […] Uogólniając tę kwestię, oświadczenia marginalistów treści takiej, że jeżeli utrzymane zostaną założenia pozytywnej mikroekonomii, to wtedy się wydarzy tak i tak, są tautologiami. A ich konsekwencje to po prostu logiczne dedukcje wyprowadzane ze zdań wcześniejszych […] tego modelu nie da się przetestować” [Racjonalny człowiek ekonomiczny].
Ujmując to inaczej, jeśli przepowiednia marginalistycznej ekonomii się nie potwierdzi, to wszystko, co będziemy mogli wywnioskować z tego testu, to nieistnienie doskonałej konkurencji. Teoria nie może zostać obalona, niezależnie od tego, jak wiele dowodów zostanie zebranych przeciwko niej. Do tego jeszcze istnieją i inne pożyteczne techniki, których można użyć do obrony neoliberalnej ideologii przed doświadczalnymi dowodami. Na przykład neoliberalna ekonomia utrzymuje, że produkcja jest naznaczona zmniejszającymi się dochodami układu. Jakiekolwiek dowody empiryczne, sugerujące coś innego, można odrzucić po prostu dlatego, że układ nie jest dostatecznie obszerny – ostatecznie dochody zmniejszą się co do rozmiarów. Podobnie określenie “na dłuższą metę” może zdziałać cuda dla ideologii. Bo jeśli głoszone dobre rezultaty danej polityki nie urzeczywistniają się nikomu oprócz klasy rządzącej, to wtedy, zamiast winić ideologię, winowajczynią może być skala czasu (na dłuższą metę, sprawy obrócą się na lepsze – na nieszczęście dla większości, dłuższa meta jeszcze się nie pojawiła, ale się pojawi; do tego czasu będziecie musieli ponosić ofiary dla przyszłych korzyści…). Oczywiście przy pomocy takiej “analizy” niczego nie można dowieść.
Nie dziwi zatem argumentacja Nicholasa Kaldora:
“Walrasowska teoria [ogólnej] równowagi rynkowej to wysoko rozwinięty system intelektualny, bardzo wyrafinowany i szczegółowo dopracowywany przez matematycznych ekonomistów od drugiej wojny światowej – eksperyment intelektualny […] Ale nie stanowi on naukowej hipotezy, jak teoria względności Einsteina czy prawo powszechnego ciążenia Newtona. Jego podstawowe założenia są aksjomatami i nie opierają się na danych doświadczalnych, i nie przedstawiono żadnej specyficznej metody, dzięki której można by zweryfikować prawdziwość czy znaczenie wyników uzyskiwanych przy zastosowaniu teorii. Z założeń przez implikacje tworzy się twierdzenia o rzeczywistości, ale te twierdzenia nie są odnajdowane w bezpośrednich obserwacjach, i, zdaniem uprawiających tę teorię, w żadnym razie nie mogą zostać zaprzeczone przez obserwacje czy eksperymenty” [Op. Cit., p. 416].
Jednak marginalizm pomimo tych drobnych problemów, rzeczywiście spełniał wartościową funkcję ideologiczną. Usunął występowanie wyzysku z ustroju, usprawiedliwia dawanie przywódcom biznesu “swobody” działania, jak im się podoba i namalował świat harmonii między właścicielami fabryk. Stąd jego powszechna akceptacja w ekonomii. Innymi słowy, usprawiedliwił sposób myślenia typu “co jest zyskowne, to jest dobre” i usunął politykę i etykę z zakresu zainteresowań ekonomii. Ponadto teoria “doskonałej konkurencji” (niezależnie od jej nierealności) pozwalała ekonomistom na przedstawianie kapitalizmu jako ustroju optymalnego, skutecznego i zaspokajającego indywidualne pragnienia. A to jest ważne, bo bez założenia równowagi transakcje rynkowe wcale nie muszą dawać wszystkim korzyści. Naprawdę mogą prowadzić do tyranii mającego szczęście nad pechowcem, gdzie większość doświadcza szeregu smutnych wyborów między zestawami “mniejszego zła”. Oczywiście, przy założeniu równowagi rzeczywistość można pominąć. A więc kapitalistyczna ekonomia znajduje się na mieliźnie.
Ogólnie mówiąc, świat w założeniach neoliberalnej ekonomii nie jest tym, w którym naprawdę żyjemy, a więc stosowanie tej teorii zarówno wprowadza w błąd, jak i (zazwyczaj) przynosi katastrofalne skutki (przynajmniej dla tych, “co nic nie mają”).
Niektórzy “prorynkowi” ekonomiści kapitalistyczni (tacy jak ci z prawicowej “szkoły austriackiej”) całkowicie odrzucają pojęcie równowagi rynkowej i przyjmują dynamiczny model kapitalizmu. Chociaż są daleko bardziej realistyczni niż główny nurt teorii neoliberalnej, to ich metoda porzuca możliwość zademonstrowania, że wynik działań rynkowych jest w jakimś sensie realizacją indywidualnych upodobań ludzi, którzy wyrażają w nich swoje oddziaływania. Nie ma tu żadnego sposobu udowodnienia stabilizującego charakteru działalności przedsiębiorców ani tego, że rzekomo przynosi ona korzyści społeczeństwu. Naprawdę działalność przedsiębiorców skłania się do rozregulowywania rynków (zwłaszcza rynków pracy), czyli raczej oddalania ich od równowagi (tzn. pełnego wykorzystania dostępnych zasobów) niż przybliżania ich do niej. Ujmując to inaczej, dynamiczny proces mógłby doprowadzić raczej do rozbieżności niż zbieżności zachowań, a więc do wzrostu bezrobocia, ograniczenia jakości dostępnych możliwości wyboru, z których mamy maksymalizować swoją “użyteczność” itd. Dynamiczny system nie musi wcale się samoistnie udoskonalać, zwłaszcza na rynku pracy, ani też wykazywać jakichkolwiek śladów samoistnego dążenia do równowagi (tzn. poddaje się cyklowi koniunkturalnemu). Więc jak na ironię ekonomiści z tej szkoły często utrzymują, że choć nie można osiągnąć stanu równowagi, to rynek pracy doświadczy pełnego zatrudnienia w “wolnorynkowym” czyli “czystym” kapitalizmie. A to, że ten warunek jest warunkiem równowagi rynkowej nie wydaje się powodować ich zbytniego niepokoju. Dlatego widzimy, jak na przykład von Hayek przekonuje, że “cała przyczyna bezrobocia […] to zboczenie cen i płac z ich stanu równowagi, który zostałby ustanowiony przy wolnym rynku i stabilnej walucie” i że “odchylenie obecnych cen od tego położenia równowagi […] to przyczyna niemożliwości sprzedania części podaży pracy” [Nowe studia]. Dlatego widzimy tutaj zwykłe podpieranie się teorią równowagi rynkowej w celu obrony kapitalizmu przed winieniem go za zło, które stwarza – nawet przez tych, którzy twierdzą, że wiedzą lepiej. Może jest to sprawa oportunizmu politycznego, pozwalającego zwolennikom ideologii wolnego rynku atakować pojęcie równowagi rynkowej, gdy w oczywisty sposób rozmija się ono z rzeczywistością i być w stanie je reanimować atakując, powiedzmy, związki zawodowe, programy osłon socjalnych i inne procedury mające na celu pomagać ludziom pracy przeciwstawiać się spustoszeniom dokonywanym przez kapitalistyczny rynek?
Ci zwolennicy kapitalizmu kładą nacisk na “wolność” – wolność podejmowania swoich własnych decyzji przez jednostki. A któż mógłby zaprzeczyć temu, że jednostki, gdy mają wolność wyboru, wybiorą możliwość, którą uważają za najlepszą dla siebie? Ale ta pochwała osobistej wolności pomija to, że kapitalizm często ogranicza wybór do dwu (lub więcej) złych możliwości wskutek nierówności, jakie wytwarza (stąd nasze odwoływanie się do jakości dostępnych nam decyzji). Robotnica zgadzająca się na katorżniczą pracę istotnie “maksymalizuje” swoją “użyteczność” tak postępując – mimo wszystko, ten wybór jest lepszy niż zagłodzenie się na śmierć – ale tylko ideolog zaślepiony przez kapitalistyczną ekonomię będzie sądził, że ona jest wolna albo że jej decyzja nie została podjęta w warunkach ekonomicznego przymusu. Inaczej mówiąc, ta idealizacja wolności uzyskiwanej poprzez rynek całkowicie pomija fakt, że dla znacznej liczby ludzi ta wolność może mieć bardzo ograniczony zakres. Ponadto wolność kojarzona z kapitalizmem, tam gdzie w grę wchodzi rynek pracy, staje się niczym więcej jak tylko wolnością wyboru swojego pana. Ujmując rzecz całościowo, ta obrona kapitalizmu pomija istnienie nierówności ekonomicznych (a więc władzy), naruszających wolność i szanse innych ludzi (zobacz pełniejszą dyskusję o tym w sekcji F.3.1). Nierówności społeczne mogą dać pewność, że ludzie skończą “lubiąc to, co się ma”, a nie “mając to, co się lubi” po prostu dlatego, że muszą uporządkowywać swoje oczekiwania i zachowania tak, aby pasowały do wzorców wyznaczanych przez koncentrację władzy ekonomicznej. Ma to zwłaszcza miejsce na rynku pracy, gdzie sprzedawcy siły roboczej są zazwyczaj w niekorzystnej sytuacji w porównaniu z nabywcami z powodu istnienia bezrobocia (patrz sekcje B.4.3, C.7 i F.10.2).
Co naprowadza nas na jeszcze jeden problem związany z marginalizmem, mianowicie rozmieszczenie zasobów w społeczeństwie. Popyt rynkowy bywa zwykle omawiany w kategoriach gustów, nie zaś rozdziału siły nabywczej wymaganej do zaspokojenia tychże gustów. Zatem jako metoda określania ceny użyteczność krańcowa pomija różnice siły nabywczej jednostek i przyjmuje prawną fikcję, że korporacje to pojedyncze osoby (podział dochodów jest traktowany jako rzecz ustalona). Ci, którzy mają mnóstwo pieniędzy będą mogli maksymalizować swoją satysfakcję o wiele łatwiej niż ci, którzy mają mało. Mogą oni także przelicytować mających mniej pieniędzy. Jeżeli, jak mówi wielu prawicowych “libertarian”, kapitalizm to “jeden dolar, jeden głos”, to jest oczywiste, czyja wartość będzie najsilniej odzwierciedlana na rynku. I to właśnie dlatego ortodoksyjni ekonomiści przyjmują wygodne założenie “danego podziału dochodów”, gdy próbują pokazać, że najlepszym rozmieszczeniem zasobów jest rozmieszczenie opierające się na rynku.
Mówiąc inaczej, w kapitalizmie to nie “użyteczność” jako taka jest maksymalizowana, ale raczej “efektywna” użyteczność (zwykle nazywana “efektywnym popytem”) – mianowicie użyteczność poparta pieniędzmi. Kapitalistyczny rynek (a ściślej klasa posiadająca w tym ustroju) nadaje wartość (tzn. ceny) przedmiotom w zależności od efektywnego popytu na nie. “Efektywny popyt” to pragnienia ludzkie zmierzone możliwością uiszczenia opłaty za ich realizację. Tak więc rynek ocenia potrzeby ludzi zamożnych jako ważniejsze od potrzeb ludzi bez środków do życia. A przez to kapitalizm odciąga konsumpcję od zaspokajania “użyteczności” znajdujących się w największej potrzebie i przyciąga ją w stronę zaspokajania przede wszystkim potrzeb bogatej garstki. Nie znaczy to, że rynek nie wychodzi naprzeciw potrzebom większości (zwykle, ale nie zawsze, wychodzi do pewnego stopnia). To znaczy tylko, że przy danej ilości zasobów mający pieniądze mogą przelicytować mających mniej – nie bacząc na ludzki los. Popierający wolnorynkowy kapitalizm ekonomista Von Hayek przekonywał, że “spontaniczny porządek wytwarzany przez rynek nie zapewnia, że to co opinia powszechna uważa za pilniejsze potrzeby, będzie zawsze spełniane przed mniej ważnymi potrzebami” [The Essential Hayek, p. 258]. Co jest tylko grzecznym sposobem wytłumaczenia rozwoju, w którym milionerzy budują nowe pałace, podczas gdy są tysiące bezdomnych albo żyjących w slumsach, albo karmią luksusową żywnością swoich czworonogich ulubieńców, gdy ludzie chodzą głodni, albo też w którym agrobiznes przeznacza gotówkę i płody rolne na zagraniczne rynki, gdy bezrolni umierają z głodu (patrz też sekcja I.4.5). Nie trzeba powtarzać, że marginalistyczna ekonomia usprawiedliwia tę władzę rynku i jej skutki.
Streszczając, neoliberalna ekonomia wykazuje zdolność do życia nierzeczywistego ustroju, co jest przekładane na zapewnienia o świecie, w jakim będziemy żyć, dopóki większość ludzi nie przyjmie, że rzeczywistość odzwierciedla model (a nie na odwrót – że model odzwierciedla rzeczywistość – jak powinno być, ale nie jest w neoliberalnej teorii). Co więcej, i do tego gorzej, decyzje polityczne będą stanowione w oparciu o model, który nie ma żadnego związku z rzeczywistością – z katastrofalnymi skutkami (na przykład powstanie i upadek monetaryzmu – patrz sekcja C.8). Na dodatek, model ten usprawiedliwia (wtedy, kiedy nie pomija) hierarchiczne struktury i ogromne nierówności pod względem bogactwa i siły przetargowej w społeczeństwie, co jest kpiną z osobistej wolności (zobacz sekcję F.3.1 w celu zapoznania się ze szczegółami). Służy on interesom mających władzę i bogactwo w nowoczesnym społeczeństwie, a także celom niszczącego duszę, zanieczyszczającego świat komercjalnego systemu, wyrażając dezaprobatę dla istotności względów estetycznych, humanitarnych, i w ogóle ludzkich, podczas podejmowania decyzji ekonomicznych. Doprawdy, zwykła sugestia, że miejsce ludzi jest przed zyskami (a tym bardziej zamiast zysków), wywołałaby histerię. Wychodząc z fałszywej przesłanki, marginalizm kończy negując głoszone przez siebie ideały – zamiast być ekonomią wolności osobistej, staje się środkiem usprawiedliwiania ograniczeń i odmowy tej wolności.
Zatem jeżeli subiektywna teoria wartości jest błędna, to co wyznacza ceny? Oczywiście, na krótką metę, ceny znajdują się pod silnym wpływem podaży i popytu. Jeśli popyt przewyższa podaż, cena rośnie, i odwrotnie. Jednakże ten truizm nie odpowiada na pytanie. Odpowiedź daje produkcja i rodzone tam stosunki społeczne. Zostało to omówione w następnej sekcji.