W 1920 prawicowy ekonomista Ludwig von Mises uznał socjalizm za niemożliwy. Wiodący członek „austriackiej” szkoły ekonomii argumentował to, twierdząc, że bez prywatnej własności środków produkcji nie może być konkurencyjnego rynku dóbr produkcyjnych, a bez rynku dóbr produkcyjnych nie można określić ich wartości. Bez znajomości ich wartości ekonomiczna racjonalność jest niemożliwa, a więc socjalistyczna ekonomia byłaby po prostu chaosem: „absurdalnym wynikiem bezsensownego aparatu”. Dla Misesa socjalizm oznaczał centralne planowanie z ekonomią „podporządkowaną kontroli najwyższej władzy” [“Economic Calculation in the Socialist Commonwealth”, s. 87–130, Collectivist Economic Planning, F.A von Hayek (red.), s. 104 i 106]. Stosując jego „argument ekonomicznej kalkulacji” do marksistowskich idei przyszłego socjalistycznego społeczeństwa, twierdzi się, że jego argument stosuje się do wszystkich szkół myśli socjalistycznej, również wolnościowych. To na podstawie jego argumentów wielu prawicowców twierdzi, że wolnościowy (czy jakikolwiek inny) socjalizm jest z zasady niemożliwy.
Jednak, jak zauważa David Schweickart „[o]d dawna wiadomo, że argument Misesa jest logicznie wadliwy. Nawet bez rynku dóbr produkcyjnych można określić ich wartość pieniężną.” [Against Capitalism, s. 88]. Innymi słowy, ekonomiczna kalkulacja oparta na cenach jest w pełni możliwa w wolnościowym systemie socjalistycznym. Ostatecznie wybudowanie miejsca pracy wymaga tak wielu ton stali, cegieł, tylu godzin pracy i tak dalej. Przy założeniu społeczeństwa mutualistycznego ceny tych dóbr można łatwo określić, ponieważ rzeczone kooperatywy oferowałyby swoje usługi na rynku. Te surowce służyłyby do produkcji dóbr produkcyjnych, a więc można określić wartość pieniężną tych ostatnich.
Ironicznie Mises wspomniał o idei takiego mutualistycznego systemu w swoim pierwotnym eseju. „Stosunki wymiany dóbr produkcyjnych mogą być określone tylko na podstawie prywatnej własności środków produkcji”, twierdził. „Kiedy »syndykat węglowy« dostarcza »syndykatowi stalowemu« węgiel nie można określić ceny z wyjątkiem sytuacji, gdy oba syndykaty są właścicielami środków produkcji w ich biznesach. To nie byłaby socjalizacja a kapitalizm robotników i syndykalizm” [op. cit., s. 112]. Jednak jego argument jest błędny z wielu powodów.
Po pierwsze i najbardziej oczywiste, socjalizacja (o czym mówimy w sekcji I.3.3) oznacza po prostu wolny dostęp do środków życia. Jak długo ci, którzy dołączają do miejsca pracy, mają takie same prawa i wolności jak obecni członkowie, tak długo jest socjalizacja. Innymi słowy, system rynku kooperatyw nie jest kapitalistyczny, bo nie ma pracy najemnej, gdy nowi pracownicy stają się pełnoprawnymi członkami syndykatu, mającymi takie same prawa i wolności jak obecni członkowie. A więc nie ma hierarchicznych relacji pomiędzy właścicielami a niewolnikami płacowymi (nawet jeśli ci właściciele również tam pracują). Ponieważ wszyscy pracownicy kontrolują środki produkcji, których używają, nie jest to kapitalizm.
Po drugie taki system nie jest zazwyczaj nazywany, jak sugeruje Mises, „syndykalizmem”, a raczej mutualizmem, a on w sposób oczywisty uważał jego najsłynniejszego rzecznika, Proudhona, z jego „fantastycznymi snami” o wspólnym banku, za socjalistę [op. Cit., s. 88]. Co ważne, Mises później przyznał, że nazywanie syndykalizmu kapitalizmem pracowników było „mylące”, chociaż „pracownicy są właścicielami środków produkcji” to „nie prawdziwy socjalizm, to znaczy scentralizowany socjalizm”, ponieważ „musi wycofać produktywne dobra z rynku. Pojedynczy obywatele nie mogą pozbyć się przydzielnych im udziałów w środkach produkcji”. Syndykalizm, i.e. kontrola pracy przez tych, którzy ją wykonują, był „ideą plądrujących hord”! [Socialism, s. 274fn, s. 270, s. 273 i s. 275]
Jego zwolennicy, podobnie, uznali, że „syndykalizm” nie jest kapitalizmem, a Hayek stwierdził, że było „wiele typów socjalizmu”, w tym „komunizm, syndykalizm, socjalizm gildyjny”. Wskazywał, co ważne, że argument Misesa był skierowany przeciw systemom opartym na „centralnym planowaniu wszelkiej aktywności ekonomicznej”, a więc „nie musimy przejmować się tutaj wcześniejszymi systemami bardziej zdecentralizowanego socjalizmu, jak socjalizm gildyjny czy syndykalizm, ponieważ wydaje się teraz dość ogólnie przyjęte, że nie zapewniają one żadnego mechanizmu racjonalnego kierowania ekonomiczną aktywnością” [“The Nature and History of the Problem”, pp. 1–40, Collectivist Economic Planning, F.A von Hayek (red.), s. 17, s. 36 i s. 19]. Niestety nie wspomniał, kto „ogólnie przyjął” taką konkluzję. Bardziej niedawno Murray Rothbard nalegał, by państwo nałożyło prywatne udziały na robotników w byłych stalinowskich reżimach Europy Wschodniej, aby własność „nie była przyznana kolektywom, kooperatywom, robotnikom lub chłopom holistycznie, co tylko przywróciłoby choroby socjalizmu w zdecentralizowanej i chaotycznej formie.” [The Logic of Action II, s. 210]
Po trzecie, syndykalizm zazwyczaj odwołuje się raczej do strategii (rewolucyjne związki zawodowe) używanej, by osiągnąć (wolnościowy) socjalizm, niż do samego celu (co Mises sam zauważył w tyradzie przeciw związkom, „Syndykalizm to nic innego jak francuskie słowo na związki zawodowe” [Socialism, s. 480]). Możnaby argumentować, że taki mutualistyczny system mógłby być celem dla niektórych syndykalistów, jednak większość była i nadal pozostaje zwolennikami wolnościowego komunizmu (prosty fakt najwidoczniej nieznany Misesowi). Ignorancja Misesa w kwestii myśli syndykalistycznej jest rzeczywiście uderzająca, twierdzi on, że „rynek to demokracja konsumentów. Syndykaliści chcą ją przetransformować w demokrację producentów.” [Human Action, s. 809] Jednak większość syndykalistów chce obalić rynek i wszyscy chcą pracowniczej kontroli nad produkcją, by dopełnić (nie zastąpić) wybór konsumenta. Syndykaliści, jak inni anarchiści, nie chcą kontroli pracowniczej nad konsumpcją, jak twierdzi Mises. Biorąc pod uwagę twierdzenie Misesa, że rynek, na którym jedna osoba może mieć tysiąc głosów a inna jeden to „demokracja”, jego ignorancja w kwestii idei syndykalistycznych jest chyba tylko jednym z aspektów generalnej ignorancji rzeczywistości.
Co ważniejsze, same założenia jego krytyki mutualizmu są całkowicie błędne. „Stosunki wymiany dóbr produkcyjnych”, twierdził, „mogą być określone tylko na podstawie prywatnej własności środków produkcji. Jeśli Syndykat Węglowy dostarcza węgiel Syndykatowi Stalowemu, cena może być określona tylko, jeśli oba syndykaty są właścicielami środków produkcji w sektorze.” [Socialism, s. 132] To może być niespodzianka dla wielu firm, których różne miejsca pracy sprzedają sobie nawzajem swoje produkty! Innymi słowy, kapitalizm sam pokazuje, że miejsca pracy należące do tego samego ciała (w tym wypadku większej firmy) mogą wymieniać dobra na rynku. To, że Mises podnosi takie twierdzenie, wyraźnie ukazuje solidne podstawy jego argumentacji w rzeczywistości. A więc socjalistyczne społeczeństwo może dawać szeroką autonomię swoim kooperatywom tak samo, jak kapitalistyczna firma:
„Przedsiębiorca jest w pozycji, by oddzielić obliczenia każdej części jego całkowitego przedsiębiorstwa w sposób pozwalający mu określić rolę, jaką odgrywa w całym jego przedsiębiorstwie. W ten sposób może spojrzeć na każdą sekcję, jakby była oddzielnym bytem i ocenić ją zgodnie z udziałem, jaki wkłada w sukces całego przedsiębiorstwa. W tym systemie biznesowych kalkulacji każda sekcja firmy reprezentuje integralny byt, tak jakby hipotetyczny niezależny biznes. Zakłada się, że dana sekcja „posiada” definitywną część całego kapitału przedsiębiorstwa, że kupuje od innych sekcji i sprzedaje im, że ma własne wydatki i przychody, że jej umowy skutkują zyskiem lub stratą, przypisywanych ich własnemu prowadzeniu spraw, oddzielnemu od rezultatów innych sekcji. W efekcie przedsiębiorca może przypisać zarządowi poszczególnych sekcji dużą niezależność… Każdy menadżer i podmenadżer jest odpowiedzialny za pracę jego sekcji lub podsekcji. To jego zasługa, jeśli rachunki wykazują zysk i jego niekorzyść, jeśli wykazują stratę. Jego własne interesy skłaniają go do największej troski i wysiłku w prowadzeniu spraw jego sekcji.” [Human Action, pp. 301–2]
A więc to tyle, jeśli chodzi o wymysł, że wspólna własność sprawia, że rynkowy socjalizm nie może działać. Ostatecznie społeczność wolnościowa może równie łatwo oddzielić kalkulacje różnych części swojej firmy w taki sposób, by określić rolę każdej kooperatywy w jej ekonomii. Może spojrzeć na każdą sekcję, jak by była oddzielnym bytem i ocenić ją zależnie od udziału, jaki wkłada, jako że zakłada się, że każda sekcja „posiada” (i.e. ma prawa do użytku) jej definitywnej części. Może wtedy kupować od innych kooperatyw i sprzedawać im, a na podstawie zysku lub straty można ocenić niezależne akcje każdej kooperatywy, a więc ich własne interesy skłaniają pracowników kooperatywy do największej troski i wysiłku w prowadzeniu spraw ich kooperatywy.
A więc, by obalić zarzuty Misesa, trzeba tylko powtórzyć to, co sam twierdził o wielkich korporacjach! W związku z tym może istnieć duża autonomia miejsc pracy w socjalizmie i w żaden sposób nie zaprzecza to faktowi, że „wszystkie środki produkcji są własnością społeczności” [“Economic Calculation in the Socialist Commonwealth”, op. cit., s. 89]. Uspołecznienie, innymi słowy, nie oznacza centralnego planowania, a raczej wolny dostęp i wolność stowarzyszania się. A więc, podsumowując, Mises pomylił prawa własności z prawami użytkowymi, posiadanie z własnością i nie zrozumiał, jak mutualistyczny system uspołecznionych kooperatyw wymieniających produkty może być realną alternatywą dla obecnego wyzyskującego i opresyjnego reżimu ekonomicznego.
Taka mutualistyczna ekonomia trafia też w samo serce twierdzeń Misesa, że socjalizm był „niemożliwy”. Jako, że uznał, że mogą być rynki, a więc i ceny rynkowe dóbr konsumpcyjnych w socjalistycznej ekonomii, jego twierdzenia o niemożliwości socjalizmu wydają się bezpodstawne. Dla Misesa problem z socjalizmem polegał na tym, że „ponieważ żadne dobra produkcyjne nigdy nie będą obiektem wymiany, nie będzie możliwe określenie ich wartości pieniężnej” [op. cit., s.92]. Błąd w jego argumencie jest jasny. Biorąc na przykład węgiel, stwierdzamy, że jest przeznaczony zarówno do produkcji, jak i konsumpcji. Jeśli rynek dóbr konsumpcyjnych jest możliwy w systemie socjalistycznym, to konkurencyjne ceny dóbr produkcyjnych też są możliwe, jako że syndykaty produkujące dobra produkcyjne też sprzedawałyby efekty swojej pracy innym syndykatom lub komunom. Jak Mises przyznał, dyskutując o jednym ze schematów socjalizmu gildyjnego, „stowarzyszenia i sub-stowarzyszenia zachowują wspólną relację wymiany; otrzymują i dają tak, jakby były właścicielami. W efekcie powstaje rynek i ceny rynkowe.” A więc decydując o nowym miejscu pracy, trasie kolejowej lub domu, projektanci mają dostęp do konkurencyjnych cen, by podejmować decyzje. Argument Misesa nie sprawdza się też przeciw wspólnej własności w takim systemie, ponieważ komuna kupowałaby produkty od syndykatów w taki sam sposób, jak jedna część firmy może kupować od innej części tej samej firmy w kapitalizmie. To, że dobra wyprodukowane przez samodzielnie zarządzane syndykaty mają ceny rynkowe, nie sugeruje kapitalizmu, ponieważ, jako że obalają pracę najemną i są oparte na wolnym dostępie (uspołecznieniu), jest to forma socjalizmu (tak, jak definiują go socjaliści, protesty Misesa, że „to niezgodne z socjalizmem” nie utrzymują się!) [Socialism, s. 518].
Murray Rothbard sugerował, że samodzielnie zarządzany system by upadł, a system „oparty wyłącznie na samodzielnie zarządzanych przedsiębiorstwach jest niemożliwy i prowadziłby… do kalkulacyjnego chaosu i kompletnego upadku”. Kiedy „każda firma jest wspólną własnością wszystkich czynników-właścicieli […] nie ma podziału między pracownikami, właścicielami ziemi, kapitalistami i przedsiębiorcami. Nie można by więc oddzielić przychodów na otrzymane pensje od udziałów lub przychodów z czynszu, lub otrzymanych zysków. A teraz w końcu dochodzimy do prawdziwego powodu, dla którego ekonomia nie może składać się w całości z takich firm (zwanych „producentami” „kooperatywami”. Ponieważ, bez zewnętrznego rynku stawek płac, czynszów i udziałów przedsiębiorcy nie mieliby racjonalnego sposobu rozdzielania czynników zależnie od woli konsumentów. Nikt nie wiedziałby, gdzie umieścić swoją ziemię lub pracę, by uzyskać maksymalne zyski pieniężne. Żaden przedsiębiorca nie wiedziałby, jak zaaranżować czynniki w ich kombinacji, która tworzy najwięcej wartości, by uzyskać największy zysk. Produkcja byłaby nieefektywna, bo brakowałoby koniecznej wiedzy.” [cytowane przez Davida L. Prychitko, Markets, Planning and Democracy, s. 135 i s. 136]
Trudno traktować ten argument poważnie. Rozważmy, na przykład, przedkapitalistyczne społeczeństwo rolników i rzemieślników. Obie grupy posiadają swoje własne środki produkcji (ziemię i narzędzia, których używają). Rolnicy uprawiają ziemię dla rzemieślników, którzy w zamian zapewniają im narzędzia, jakich używają. Według Rothbarda rolnicy nie mieliby pojęcia, co uprawiać, a rzemieślnicy które narzędzia kupić, by zaspokoić potrzeby rolników ani jakich używać, by skrócić swój czas pracy. Przypuszczalnie zarówno rolnicy, jak i rzemieślnicy nie spaliby po nocach, martwiąc się, co produkować, marząc o właścicielu i szefie, którzy powiedzieliby im, jak najlepiej mają użyć swojej pracy i zasobów.
Dodajmy klasę właścicieli do tego społeczeństwa. Teraz właściciel może mówić rolnikom, co mają uprawiać, bo ich zyski z czynszów wskazują, jak przeznaczyć ziemię na jej najbardziej produktywny użytek. Poza tym, oczywiście, że to nadal rolnicy decydują, co będą uprawiać. Wiedząc, że będą musieli zapłacić czynsz (za dostęp do ziemi), postanowią przeznaczyć swoją (wynajętą) ziemię na najbardziej zyskowny użytek, żeby móc zarówno zapłacić czynsz i mieć dość na życie. Rothbard nie podejmuje tematu, dlaczego bez potrzeby płacenia czynszu rolnicy nie starają się o najbardziej zyskowny użytek. To samo można powiedzieć o poddaniu rzemieślników szefowi, ponieważ pracownik może ocenić, czy inwestycja w konkretne nowe narzędzie zaowocuje większymi przychodami lub zmniejszonym czasem pracy lub czy nowy produkt prawdopodobnie zaspokoi potrzeby konsumentów. Przechodząc od społeczeństwa przedkapitalistycznego do postkapitalistycznego, jest jasne, że system samodzielnie zarządzanych kooperatyw może podejmować te same decyzje, nie wymagając ekonomicznych władców. To nie dziwi, biorąc pod uwagę zapewnienia Misesa, że szef „oczywiście ma władzę nad pracownikami”, ale „władcą produkcji jest konsument” [Socialism, s.443]. W takim wypadku nie ma potrzeby, by szef był pośrednikiem między prawdziwym „władcą” a tymi, którzy produkują!
Podsumowując, Rothbard potwierdza komentarze Kropotkina, że ekonomia („ta pseudonauka burżuazji”) „nie przestaje chwalić na wszelkie sposoby korzyści z własności prywatnej” jednak „ekonomiści nie konkludują, »ziemia dla tego, kto ją uprawia«. Przeciwnie, śpieszą dedukować z sytuacji, »ziemia dla właściciela, który przeznaczy ją pod uprawę pracowników najemnych«!” [Words of a Rebel, pp. 209–10]. Dodatkowo Rothbard w podtekście umieszcza „wydajność” wyżej niż wolność, preferując wątpliwy wzrost „wydajności” ponad realny wzrost wolności, jaki stworzyłoby obalenie autokracji miejsca pracy. Mając wybór pomiędzy wolnością a „wydajnością”, prawdziwy anarchista wybrałby wolność. Na szczęście jednak wolność w miejscu pracy zwiększa efektywność, więc decyzja Rothbarda jest błędna. Należy też zwrócić uwagę, że pozycja Rothbarda (jak zwykle) jest całkowicie przeciwna pozycji Proudhona, który uważał za „nieuniknione”, że w wolnym społeczeństwie „dwie funkcje pracownika najemnego z jednej strony i właściciela-kapitalisty-kontrahenta z drugiej staną się równie i nierozdzielne w osobie każdego robotnika”. To była „pierwsza zasada nowej ekonomii, zasada pełna nadzieji i pociechy dla pracownika bez kapitału, ale zasada pełna terroru dla pasożytów i dla narzędzi pasożytnictwa, które widzą swoją celebrowaną formułą zredukowaną de zera: Kapitał, praca, talent!” [Proudhon’s Solution of the Social Problem, s. 165 i s. 85]
I wydaje się dziwnym zbiegiem okoliczności, że ktoś, kto urodził się w kapitalistycznej ekonomii, ideologicznie wspierający ją z pasją i próbujący usprawiedliwić jej system klasowy akurat przypadkiem na podstawie danego zbioru aksjomatów dochodzi do wniosku, że właściciele i kapitaliści przypadkiem odgrywają rolę najwyższej wagi w ekonomii! Nie zajęłoby dużo czasu, by stwierdzić, czy ktoś w społeczeństwie bez właścicieli i kapitalistów na podstawie tych samych aksjomatów też logicznie doszedłby do wniosku, że takie klasy są pilnie ekonomicznie potrzebne. Nie zajęłoby też długo, by rozważyć, dlaczego greccy filozofowie, jak Arystoteles, doszli do wniosku, że niewolnictwo jest naturalne. I wydaje się dziwne, że wieki przymusu, władzy, etatyzmu, klas i hierarchii nie miały żadnego wpływu na to, jak społeczeństwo ewoluowało, ponieważ efekt końcowy prawdziwej historii (ekonomia kapitalistyczna) przypadkiem jest taki sam, jak przewidują dedukcje Rothbarda oparte na kilku założeniach. Nie dziwi, więc, że „austriacka” ekonomia przypomina bardziej racjonalizację jakiegoś ideologicznie porządanego rezultatu, niż poważną analizę ekonomiczną.
Nawet niektórzy dysydenccy „austriaccy” ekonomiści zauważają słabość pozycji Rothbarda. Tak więc „Rothbard ewidentnie nie rozumie generalnej zasady kooperatyw producenckich i samodzielnego zarządzania w ogóle”. W rzeczywistości „[j]ako demokratyczna metoda organizacji przedsiębiorstwa, samoorganizacja pracowników jest, z zasady, w pełni zgodna z systemem rynkowym”, a więc „ekonomia rynkowa złożona z samodzielnie zarządzanych firm jest zgodna z teorią szkoły austriackiej… Jest to zasadniczo system rynkowy… który nie wydaje się stawać przed epistemologicznymi trudnościami… które uniemożliwiłyby racjonalne ekonomiczne kalkulacje” w państwowym socjalizmie. Niestety socjalizm jest wciąż utożsamiany z centralnym planowaniem, choć taki system „z pewnością nie jest socjalizmem. Nie jest to jednak też kapitalizm w konwencjonalnym sensie tego słowa.” Nie jest to rzeczywiście w ogóle kapitalizm, a jeśli założymy wolny dostęp do zasobów takich, jak miejsca pracy i kredyty, z pewnością jest to socjalizm („Własność prawna nie jest głównym problemem przy definiowaniu samodzielnego zarządzania pracowników – jest nim zarządzanie. Pracownicy-kierownicy, choć nie muszą koniecznie być prawnymi właścicielami wszystkich czynników produkcji w firmie, mogą dowolnie eksperymentować i ustalać politykę firmy tak, jak uznają za stosowne” [David L. Prychitko, op. cit., s. 136, s. 135, pp. 4–5, s. 4 i p. 135]). Sugeruje to, że czynniki niezwiązane z pracą mogą być zakupione od innych kooperatyw, kredyty zapewnione przez wspólne banki (kooperatywy kredytowe) po kosztach i tak dalej. Taki mutualistyczny system jest w pełni wykonalny.
A więc ekonomiczne kalkulacje oparte na konkurencyjnym rynku są możliwe w socjalistycznym systemie. Widzimy na to przykłady nawet w kapitalizmie. Na przykład kompleks kooperatyw Mondragon w kraju Basków wskazuje, że wolnościowa socjalistyczna ekonomia jest możliwa i może rozkwitać. Może ktoś zasugeruje, że ekonomia potrzebuje giełdy, by wyceniać firmy, jak sugerował Mises. W takim wypadku inwestycja „nie jest sprawą menadżerów spółek akcyjnych, jest w istocie sprawą kapitalistów” na „giełdzie”. Inwestycja, twierdził, „nie była kwestią pensji” menadżerów, a „kapitalisty, który kupuje i sprzedaje akcje i udziały, który udziela pożyczek i odzyskuje je, który zakłada depozyty w bankach” [Socialism, s. 139].
Byłoby grubiańskim zauważyć, że członkowie kooperatyw w kapitalizmie, jak większość klasy pracującej, są w pełni zdolni, by zakładać depozyty w bankach i aranżować pożyczki. Pracownicy nie stracą tej umiejętności w mutualistycznej ekonomii tylko dlatego, że banki też są kooperatywami. Podobnie byłoby równie chamskie ,ale bardzo ważne, by zauważyć, że w kapitalizmie giełda nie jest środkiem, dzięki któremu faktycznie wzrasta kapitał. Jak zwraca uwagę David Engler „[z]wolennicy systemu… twierdzą, że giełda mobilizuje fundusze dla biznesu. Naprawdę? Kiedy ludzie kupują i sprzedają udziały »żadna inwestycja nie trafia do skarbców firm… Udziały tylko bez końca zmieniają właścicieli dla pieniędzy. « Skarbce firmy dostają fundusze tylko z emisji nowych akcji. Te liczyły średnio zaledwie 0,5 procent wymiany akcji w USA w latach 80.” [Apostles of Greed, pp. 157–158]. Wtóruje mu David Ellerman:
„Pomimo dużej wartości symbolicznej giełdyma on notorycznie stosunkowo niewiele wspólnego z produkcją dóbr i usług w ekonomii (pomijając sektor hazardowy). Przytłaczająca większość transakcji akcyjnych dotyczny udziałów z drugiej ręki, a więc kapitał zapłacony za udziały trafia do innych inwestorów giełdowych, nie do produktywnych firm używających nowych udziałów” [The Democratic Worker-Owned Firm, s. 199].
To sugeruje, że „efektywna alokacja kapitału w produkcji nie wymaga giełdy (świadkiem sektor małego biznesu [w kapitalizmie]).” „Firmy socjalistyczne”, zauważa, „są stale atakowane jako z natury nieefektywne, bo ich udziały kapitałowe nie są poddane wycenie giełdowej. Gdyby ten argument miał jakąkolwiek wartość, sugerowałoby to, że cały sektor niecytowanych, ściśle trzymanych małych i średnich firm na Zachodzie jest „z natury nieefektywny” – to konkluzja, do jakiej nie sposób podejść bez pewnego sceptycyzmu. W rzeczywistości w porównaniu z dużymi korporacjami, których udziały są obiektem publicznego handlu, ściśle trzymane firmy są prawdopodobnie bardziej efektywnymi użytkownikami kapitału.” [op. cit., s. 200 i s. 199]
W kwestii wpływu giełd na ekonomię są poważne powody, by sądzić, że zmniejsza ona efektywność ekonomiczną generując zbiór perwersyjnych pobudek i utrudniając przepływ informacji, a więc ich obalenie w rzeczywistości zwiększyłoby produkcję i efektywność produkcyjną.
W pierwszej kwestii istnienie giełdy ma poważny (negatywny) wpływ na inwestycje. Jak zauważa Doug Henwood, „są poważne problemy z komunikacją pomiędzy menadżerami a udziałowcami”. To dlatego, że „[n]awet jeśli współudziałowcy zdają sobię sprawę z tendencji wzrostowej prognoz zarobków [w firmach] i nawet jeśli dokonają adekwatnej korekty, menadżerowie wciąż mieliby pobudki, by próbować oszukać rynek. Jeśli mówisz prawdę, twoje dokładne szacunki będą zaniżone przez sceptyczny rynek. A więc z punktu widzenia menadżerów jest w pełni racjonalne, by krótkoterminowo zwiększać zyski, nawet stosując oszustwa księgowe lub dokonując tylko inwestycji, które się szybko zwrócą”. Więc menadżerowie „w obliczu rynku [giełdy], który jest słynny ze swojej preferencji szybkich zysków dzisiaj niż cierpliwego długoterminowego wzrostu, nie mają innego wyboru, jak czynić jej wolę. Inaczej ich akcje będą zaniżane, a firmy gotowe do przejęcia”. Podczas gdy „firmy i gospodarki nie mogą się bogacić, głodząc się” inwestorzy giełdowi „mogą się wzbogacić, kiedy ich firmy głodują – przynajmniej na krótką metę. Na dłuższą metę, cóż, to już za dwa tygodnie będzie problem kogoś innego.” [Wall Street, s. 171]
Jak na ironię, sytuacja ta jest bardzo podobna do stalinowskiego centralnego planowania. W tym systemie kierownicy państwowych miejsc pracy mieli motywację, by okłamywać planującą biurokrację. W efekcie planista zakładał wyższą wydajność, szkodząc przez to uczciwym zarządcom i dając im powody, by kłamali. Miało to oczywiście bardzo zły wpływ na ekonomię. Nic dziwnego, że podobne efekty wywołane przez rynki kapitałowe na gospodarkach, które są ich przedmiotem, są równie złe, jak bagatelizowanie długoterminowych problemów i inwestycji. Warto też wspomnieć, że giełdy regularnie doświadczają baniek i kolejnych wybuchów. Giełdy mogą oddawać kolektywne oceny inwestorów, ale niewle mówią o jakości tych ocen. Co nam po cenach rynkowych, jeśli oddają tylko mentalność stadną, złudzenia ludzi, którzą są ignorantami w kwestiach prawdziwej ekonomii lub nie są w stanie zauważyć bańki? Szczególnie kiedy wpływ pęknięcia takiej bańki na prawdziwy świat może być niszczycielski dla tych, którzy nie są zaangażowani w giełdę?
Podsumowując, firmy są „w przytłaczającej większości samofinansujące się – to znaczy, większość ich wydatków na inwestycje jest finansowana z zysków (średnio w dłuższym terminie około 90%)”. Giełdy zapewniają „tylko odrobinę funduszy inwestycyjnych”. Są, oczywiście, czasem „okresy jak lata 90., kiedy giełda służy jako kanał do przerzucania ogromnych ilości gotówki na spekulacje i większość z niej znika… Wiele, może większość tego, co było finansowane w latach 90., nie zasługiwało na te pieniądze”. Takie boomy nie trwają wiecznie i nie są „żadną reklamą efektywności naszych rynków kapitałowych”. [Henwood, After the New Economy, s. 187 i s. 188]
Są więc poważne powody, by kwestionować sugestię, że rynek kapitałowy jest potrzebny, by efektywnie lokować kapitał. Rynki kapitałowe nie są potrzebne w systemie opartym na wspólnych bankach i sieciach kooperatyw. Jak konkluduje Henwood, „sygnały nadawane przez giełdę są albo nieistotne, albo szkodliwe dla prawdziwej aktywności ekonomicznej, a sama giełda ma niewielkie lub żadne znaczenie jako źródło finansów. Akcjonariusze… nie mają znaczącej roli.” [Wall Street, s. 292]
Można też zauważyć ironiczną naturę twierdzenia Rothbarda, że samozarządzanie zapewniłoby „brak efektywności w produkcji, ponieważ brakowałoby niezbędnej wiedzy”. Dlatego, że kapitalistyczne firmy i hierarchie są oparte na centralnym planowaniu z góry na dół, co krępuje wylny przepływ wiedzy i informacji. Jak w stalinizmie, w kapitalistycznej firmie informacja przekazywana w górę organizacyjnej hierarchii jest upraszczana, a ważna lokalna wiedza zatraca się (kiedy nie jest celowo falsyfikowana, by zapewnić ciągłość zatrudnienia, ukrywając złe wieści). Najwyższy zarząd podejmuje decyzje na podstawie bardzo ogólnych danych, których jakość trudno określić. Zarząd więc cierpi na braki w informacji i wiedzy, podczas gdy podległym mu pracownikom brak wystarczającej autonomii, by działać w celu skorygowania nieefektywności, podobnie jak pobudek, by przekazać dokładne informacje i działać, by udoskonalić proces produkcji. Jak złusznie zauważył Cornelius Castoriadis:
„Biurokratyczne planowanie to nic innego, jak rozszerzenie na ekonomię jako całość metod stworzonych i stosowanych przez kapitalizm w »racjonalnym« kierowaniu dużymi jednostkami produkcyjnymi. Jeśli rozważymy najbardziej podstawowy składnik ekonomii, konkretną sytuację, w jakiej ludzie są postawieni, widzimy, że biurokratyczne planowanie jest najbardziej dopracowaną realizacją ducha kapitalizmu; popycha do granic możliwości jego najważniejsze tendencje. Tak, jak w zarządzaniu dużą kapitalistyczną jednostką produkcji, ten typ planowania jest prowadzony przez oddzielną warstwę menadżerów… Jego istota, podobnie jak kapitalistycznej produkcji, polega na staraniach sprowadzenia bezpośrednich producentów do roli czystej i prostej realizacji otrzymanych poleceń, poleceń formułowanych przez konkretną warstwę, która dąży do realizacji własnych interesów. Ta warstwa nie może dobrze kierować sprawami, podobnie jak aparat zarządzania… [w kapitalistycznych] fabrykach nie może dobrze zarządzać. Mit kapitalistycznej wydajności produkcyjnej na poziomie poszczególnych fabryk, mit, podzielany zarówno przez burżuazyjnych i stalinowskich ideologów, nie może sprostać najbardziej elementarnej analizie faktów, a każdy robotnik przemysłowy mógłby naszkicować druzgocący akt oskarżenia przeciw kapitalistycznej „racjonalizacji” sądzonej na własnych warunkach.
„Po pierwsze, administracyjna biurokracja nie wie, czym powinna zarządzać. Realia produkcji umykają jej, bo te realia to nic więcej, jak aktywność producentów, a producenci nie informują menadżerów… o tym, co naprawdę się dzieje. Dość często organizują się w taki sposób, by menadżerowie nie byli poinformowani (w celu uniknięcia zwiększonego wyzysku, ponieważ czują się antagonistycznie lub po prostu ponieważ nie mają w tym interesu: To nie ich biznes).
„W drugim miejscu sposób, w jaki produkcja jest zorganizowana, jest ustawiony całkowicie przeciw pracownikom. Zawsze są namawiani, w taki czy inny sposób, by wykonać więcej pracy, nie otrzymując za nią zapłaty. Polecenia kierownictwa w nieunikniony sposób spotykają się więc z gwałtownym oporem ze strony tych, którzy muszą je realizować.”[Political and Social Writings, vol. 2, pp. 62–3]
To „te same obiekcje, które Hayek podnosi przeciw możliwości planowanej gospodarce. Rzeczywiście, epistemologiczne problemy, jakie podnosi Hayek przeciw scentralizowanej planowanej ekonomii, odbijały się echem w socjalistycznej tradycji, jako problem w kapitalistycznej firmie.” Jest „prawdziwy konflikt wewnątrz firmy, który odpowiada temu, na co Hayek zwraca uwagę przy jakiejkolwiek scentralizowanej ekonomii.” [John O’Neill, The Market, s. 142] Dzieje się tak dlatego, że pracownicy posiadają wiedzę o swojej pracy i miejscu pracy, której brakuje ich szefom, więc samozarządzane, kooperatywne miejsce pracy motywowałoby pracowników do używania takiej wiedzy, by poprawić wydajność firmy. W kapitalistycznym miejscu pracy, tak, jak w stalinowskiej gospodarce, pracownicy nie mają pobudek, by komunikować takie informacje, ponieważ „na poprawach w organizacji i metodach produkcji inicjowanych przez pracowników zasadniczo zarabia kapitał, który często później przejmuje nad nimi kontrolę i kieruje je przeciw pracownikom. Pracownicy o tym wiedzą i w efekcie powstrzymują się od udziału w produkcji… ograniczają swoją wydajność; zachowują swoje pomysły dla siebie… Organizują się miedzy sobą, by realizować swoją pracę, wszystko to, utrzymując fasadę szacunku dla oficjalnego sposobu, w jaki powinni organizować swoją pracę.”[Castoriadis, Op. Cit., pp. 181–2] Oczywistym przykładem byłyby obawy, że zarząd chciałby zmonopolizować wiedzę pracowników w celu zwiększenia zysków, zdobycia lepszej kontroli nad siłą pracującą lub wymienienia ich (wykorzystując wyższą wydajność jako wymówkę). A więc samozarządzanie lepiej niż hierarchie usprawnia przepływ i wykorzystanie informacji w złożonych organizacjach, tym samym zwiększając wydajność.
Trzeba zaznaczyć, że ten wniosek nie jest pustą spekulacją i że twierdzenia Misesa na temat samozarządzania były całkowicie błędne. Twierdził, że ludzie „błądzą” sądząc, że dzielenie zysków „pobudziłoby pracownika gorliwego wykonywania swoich obowiązków” (rzeczywiście, to „musi prowadzić wprost do Syndykalizmu”) i, że było „bezsensowne, by dawać »pracy«… udział w zarządzaniu. Efektem realizacji takiego postulatu byłby syndykalizm.” [Socialism, s. 268, s. 269 i s. 305] Jednak, jak zauważamy w sekcji I.3.2, dowody empiryczne są przytłaczająco przeciw Misesowi (co sugeruje, dlaczego „austriacy” tak bardzo lekceważą empiryczne dowody, skoro ujawniają błędy we wspaniałych okowach dedukcyjnego rozumowania, które tak kochają). Faktycznie udział pracowników w zarządzaniu i podziale zysków potęgują produktywność. W pewnym sensie jednak Mises ma rację w tym, że kapitalistyczne firmy nie będą zachęcały do partycypacji ani nawet udziału w zyskach, ponieważ ukazuje to pracownikom niewygodny fakt, że chociaż szefowie potrzebują ich, oni nie potrzebują szefów. Jak omówiono w sekcji J.5.12, szefowie boją się, że takie schematy doprowadzą do „syndykalizmu”, a więc szybko powstrzymują je, by pozostać u władzy – mimo (czy, dokładniej, dzięki) wzrostom efektywności i produktywności, które są ich efektem.
„Zarówno kapitalizm i państwowy socjalizm”, podsumowuje Ellerman, „cierpią z powodu motywacyjnej nieefektywności relacji zatrudnienia” [Op. Cit., pp. 210–1]. Mutualizm byłby bardziej wydajny, a także bardziej wolny, ponieważ, po usunięciu giełdy i hierarchii miejsc pracy, poważne blokady i zakłócenia w przepływie informacji zostałyby wyeliminowane.
Niestety, państwowi socjaliści, którzy odpowiedzieli Misesowi w latach 20. i 30. XX wieku nie myśleli o takiej wolnościowej ekonomii. W odpowiedzi na początkowe wyzwanie Misesa część ekonomistów zwróciła uwagę, że uczeń Pereto, Enrico Barone, już 13 lat wcześniej zademonstrował teoretyczną możliwość „symulowanego socjalizmu rynkowego”. Jednak główny atak przeciw argumentowi Misesa nadszedł od Freda Taylora i Oscara Lange’a (zbiór ich ważniejszych pism zobacz w On the Economic Theory of Socialism). W świetle ich prac Hayek przesunął zagadnienie z teoretycznej niemożliwości na pytanie, czy teoretyczne rozwiązanie mogłoby zostać wprowadzone w praktyce. Co podnosi ciekawe pytanie, bo jeśli (państwowy) socjalizm jest „niemożliwy” (jak zapewniał nas Mises), co upadło we Wschodniej Europie? Jeśli „austriacy” twierdzą, że to był „socjalizm”, stawia ich to w trochę niezręcznej pozycji, że coś, o czego „niemożliwości” nas zapewniali, istniało przez dziesięciolecia. Co więcej, należy zauważyć, że obie strony konfliktu zaakceptowały ideę centralnego planowania w takiej czy innej formie. Oznacza to, że większość argumentów Misesa i Hayeka nie odnosi się do wolnościowego socjalizmu, który odrzuca centralne planowanie, podobnie jak każdą inną formę centralizacji.
Odpowiedź Taylora i Lange’a też nie była od początku szczególnie przekonująca. To dlatego, że była oparta w znacznie większym stopniu na neoklasycznej kapitalistycznej teorii ekonomii niż na docenieniu rzeczywistości. Na miejsce walrasiańskiego „licytatora” („bóg w maszynie” teorii równowagi ogólnej, która zapewnia, że wszystkie rynki są jasne) Taylor i Lange przedstawili „Radę Centralnego Planowania”, której praca polegała na dostosowaniu cen tak, by wszystkie rynki zostały rozliczone. Neoklasyczni ekonomiści, skłonni przyjąć teorię Walrasa jako adekwatne sprawozdanie z funkcjonującej ekonomii kapitalistycznej, są zmuszeni przyjąć słuszność ich modelu „socjalizmu”. Trudno się dziwić, że Tailor i Lange byli wtedy uważani za zwycięzców debaty o „kalkulacji socjalistycznej” przez większość ekonomistów (z upadkiem Związku Radzieckiego ta decyzja została trochę zmieniona – jednak musimy zwrócić uwagę, że model Taylora i Lange’a nie był identyczny z systemem sowieckim, co jest wygodnie ignorowane przez komentatorów).
Niestety, biorąc pod uwagę, że teoria Walrasa ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, musimy dojść też do wniosku, że „rozwiązanie” Taylora-Lange’a ma podobną ważność (nawet ignorując jej nie-wolnościowe aspekty, jak oparcie o własność państwową, centralizacja, brak samozarządzania pracowników i tak dalej). Wiele osób uważa Taylora i Lange’a za prekursorów „rynkowego socjalizmu”. To błąd – bardziej niż rynkowymi socjalistami są w rzeczywistości „neoklasycznymi” socjalistami, budującymi system „socjalistyczny”, który imituje raczej teorię kapitalistycznej ekonomii, niż jej realia. Zamiana mitycznego „licytatora” Walrasa na radę planującą tak naprawdę nie rozwiązuje sedna problemu! Ich wizja „socjalizmu” nie jest też bardzo pociągająca – reprodukcja kapitalizmu z radą planującą i równiejszym podziałem dochodów pieniężnych. Anarchiści odrzucają taki „socjalizmu” jako niewiele ponad milszą wersję socjalizmu, jeśli nawet tyle.
Z upadkiem Związku Radzieckiego stało się modne, by twierdzić, że „Mises miał rację” i, że socjalizm jest niemożliwy (oczywiście, w czasie zimnej wojny takie twierdzenia były ignorowane, ponieważ radzieckie zagrożenie musiało się zwiększać, by służyć jako środek kontroli społecznej i usprawiedliwiać pomoc państwa dla przemysłu kapitalistycznego). Nic nie mogłoby być dalsze od prawdy, ponieważ te państwa wcale nie były socjalistyczne i nie były nawet zbliżone do idei (wolnościowego) socjalizmu (jedynej prawdziwej formy socjalizmu). Państwa stalinowskie miały autorytarną „gospodarkę władzy” z biurokratycznym centralnym planowaniem, więc ich porażki nie można uznać za dowód, że zdecentralizowany, wolnościowy socjalizm nie mógłby działać. Argumentów Misesa i Hayeka przeciw Taylorowi i Lange’owi nie można też użyć przeciw żadnemu wolnościowemu mutualistycznemu czy kolektywistycznemu systemowi, ponieważ taki system jest zdecentralizowany i dynamiczny (w przeciwieństwie do „neoklasycznego” modelu socjalizmu). Wolnościowy socjalizmu faktycznie wybitnie dobrze działał w czasie hiszpańskiej rewolucji hiszpańskiej, w obliczu niesamowitych trudności, co zwiększyło produktywność i wydajność w wielu miejscach pracy, a także zwiększyło równość i wolność (zobacz sekcję I.8).
Tak więc „argument kalkulacji” nie udowadnia, że socjalizm jest niemożliwy. Mises mylił się, twierdząc, że „system socjalistyczny z rynkiem i cenami rynkowymi jest tak wewnętrznie sprzeczny, jak kwadratura koła” [Human Action, s. 706]. Dzieje się tak dlatego, że kapitalizmu nie definiują same rynki, ale raczej praca nabywcza, sytuacja, gdy klasa pracująca nie ma wolnego dostępu do środków produkcji, a więc musi sprzedawać swoją pracę (a więc i wolność) tym, którzy mają. Jeśli cytowanie Engelsa nie jest zbyt nie na miejscu, „cel produkcji – wytworzenie dóbr – nie oznacza wprowadzenia charakteru kapitału”, ponieważ „produkcja dóbr jest jednym ze wstępnych warunków istnienia kapitału… tak długo, jak producent sprzedaje tylko to, co sam wyprodukuje, nie jest kapitalistą; staje się nim tylko od momentu, kiedy wykorzystuje swoje środku, by wyzyskiwać pracę nabywczą innych”[Collected Works, Vol. 47, pp. 179–80]. Jak odnotowaliśmy w sekcji C.2.1, Engels w tym tylko powtarzał Marksa (który, z kolei, tylko powtarzał rozróżnienie Proudhona pomiędzy własnością a posiadaniem). Jako że mutualizm eliminuje pracę nabywczą poprzez samozarządzanie i wolny dostęp do środków produkcji, to, że stosuje rynki i ceny (oba starsze niż kapitalizm) nie oznacza, że nie jest socjalistyczny (jak zauważamy w sekcji G.1.1 Marks, Engels, Bakunin i Kropotkin, jak Mises, uznawali Proudhona za socjalistę). To skupienie na rynku, jak sugeruje David Schweickart, nie jest przypadkowe:
„Identyfikacja kapitalizmu z rynkiem jest śmiertelnym błędem zarówno konserwatywnych obrońców leseferyzmu [kapitalizmu], jak i większość lewicowych oponentów… Jeśli spojrzysz na prace większości apologetów kapitalizmu… zauważysz, że apologia zawsze skupia się na zaletach rynku i wadach centralnego planowania. Jest to efektywna strategia retoryczna, bo dużo łatwiej bronić rynku niż pozostałych dwóch instytucji definiujących kapitalizm. Zwolennicy kapitalizmu dobrze wiedzą, że lepiej zwracać uwagę na rynek i trzymać ją z dala od pracy nabywczej czy prywatnej własności środków produkcji.” [“Market Socialism: A Defense”, pp. 7–22, Market Socialism: the debate among socialists, Bertell Ollman (ed.), s. 11].
Prace teoretyczne socjalistów takich, jak David Schweickart (zobacz jego książki Against Capitalismi i After Capitalism), prezentują szeroką dyskusję o dynamicznym, zdecentralizowanym socjalistycznym systemie rynkowym, mającym oczywiste podobieństwa do mutualizmu – połączenie, które niektórzy leniniści rozpoznają i podkreślają w celu zdyskredytowania socjalizmu rynkowego poprzez winę-przez-stowarzyszenie (Proudhon „anarchista i zatwardziały przeciwnik Karola Marksa… przedstawił koncepcję społeczeństwa, będącą prawdopodobnie pierwszym szczegółowym przedstawieniem ‘»rynku socjalistycznego«.”[Hillel Ticktin, “The Problem is Market Socialism”, pp. 55–80, Op. Cit., s. 56]). Jak dotąd, większość modeli rynkowego socjalizmu nie była w pełni wolnościowa, ale zamiast tego zawierała ideę kontroli robotniczej w ramach państwowej własności kapitału (Engler w Apostles of Greed jest od tego wyjątkiem, popierając własność społeczności). Ironicznie, podczas gdy leniniści odrzucają ideę rynkowego socjalizmu jako sprzeczną i, ogólnie, niesocjalistyczną, zazwyczaj uznają, że przejście do marksizmu-komunizmu pod ich robotnicznym państwem stosowałoby rynek.
Tak więc anarchista Robert Graham zwraca uwagę, że „Socjalizm rynkowy jest tylko jedną z wielu idei bronionych przez Proudhona, która jest zarówno aktualna, jak i kontrowersyjna… Socjalizm rynkowy Proudhona jest nierozerwalnie związany z jego twierdzeniami o demokracji przemysłowej i samozarządzaniu pracowników.” [“Introduction”, P-J Proudhon, General Idea of the Revolution, p. xxxii]. Jak dyskutujemy w sekcji I.3.5, system agroindustrialnych federacji Proudhona można widzieć jako bezpaństwowy sposób obrony samozarządzania, wolności i równości w obliczu sił rynkowych (Proudhon, w przeciwieństwie do indywidualistycznych anarchistów, był w pełni świadomy negatywnych aspektów rynków i tego, jak siły rynkowe mogą zakłócać społeczeństwo). Ekonomista-dysydent Geoffrey M. Hodgson ma rację, sugerując, że system Proudhona, w którym „każde kooperatywne stowarzyszenie mogłoby wstąpić w umowy o relacjach z innymi” można „opisać jako wczesną formę »rynkowego socjalizmu«”. Faktycznie, „bardziej niż do modeli typu Lange’a, termin »socjalizm rynkowy« bardziej odpowiada takim systemom. Socjalizm rynkowy, w tym bardziej odpowiednim i sensowym rozumieniu, obejmuje kooperatywy produkcyjne, które są własnością ich pracowników. Takie kooperatywy sprzedają swoje produkty na rynkach, z autentyczną wymianą praw własności” (trochę drażniąco, Hodgson błędnie twierdzi, że „Proudhon określał się jako anarchistę, nie socjalistę”, podczas gdy rzeczywistości francuski anarchista wielokrotnie określał siebie i swój mutualistyczny system jako socjalistyczne). [Economics and Utopia, p. 20, s. 37 i s. 20]
Tak więc socjalistyczna ekonomia może rozdzielać zasoby, używając rynków. Tłumiąc rynki kapitałowe i hierarchie w miejscach pracy, system mutualistyczny poprawi kapitalizm, usuwając ważne źródło perwersyjnych pobudek, które utrudniają efektywne wykorzystanie zasobów, podobnie jak długoterminowe inwestycje i społeczną odpowiedzialność, jako dodatek do zmniejszenia nierówności i zwiększenia wolności. Jak zauważył kiedyś David Ellerman, wiele osób „nadal patrzy na świat w kategoriach dwubiegunowych: kapitalizm lub (państwowy) socjalizm”. Jednak „są dwie szerokie tradycje socjalizmu: socjalizm państwowy i socjalizm samozarządzania. Socjalizm państwowy opiera się na rządowej własności wielkiego przemysłu, podczas gdy socjalizm samozarządzania ma wizję firm zarządzanych przez pracowników i nie posiadanych ani zarządzanych przez rząd” [Op. Cit., s. 147]. Mutualizm jest wersją drugiej wizji i anarchiści odrzucają wygodną zgodę pomiędzy mainstreamowymi marksistami, a ich oponentami ideologicznymi, co do prawa własności, że tylko państwowy socjalizm to „prawdziwy” socjalizm.
W końcu należy zauważyć, że większość anarchistów nie jest mutualistami, ale ich celem jest raczej (wolnościowy) komunizm, zniesienie pieniądza. Wiele osób widzi system podobny do mutualizmu jako nieunikniony etap w rewolucji społecznej, formę przejściową wymuszoną obiektywnymi warunkami, w jakich obliczu stanie transformacja społeczeństwa naznaczonego tysiącami lat opresji i wyzysku (anarchizm kolektywistyczny zawiera zarówno elementy mutualizmu jak komunizmu, a większość jego zwolenników widzi go jako system przejściowy). Dyskutujemy o tym w sekcji I.2.2, a sekcja I.1.3 wskazuje, dlaczego większość anarchistów odrzuca nawet niekapitalistyczne rynki. Czy więc argument Misesa oznacza, że socjalizm, który obali rynek (taki, jak wolnościowy komunizm), jest niemożliwy? Biorąc pod uwagę, że przeważająca większość anarchistów dąży do wolnościowego społeczeństwa komunistycznego, to ważne pytanie. Odpowiadamy na nie w następnej sekcji.