Anarchiści nie mają wątpliwości, że struktura federacyjna będzie skutecznym środkiem podejmowania decyzji i nie spowoduje stagnacji w zalewie niekończących się spotkań. Są różne powody, dla których tak uważamy. Jak kiedyś wspomniał Murray Bookchin: „Historia dostarcza nam wielu przykładów działających form organizacji, które są w dużej mierze libertariańskie. Dostarcza nam również przykładów konfederacji i lig, które umożliwiły koordynację społeczności samorządowych bez naruszania ich autonomii i wolności”. [The Ecology of Freedom, str. 436]
Po pierwsze wątpimy w to, że wolne społeczeństwo spędzać będzie cały swój czas na zgromadzeniach lub organizowaniu konferencji federacyjnych. Niektóre kwestie są ważniejsze od innych i niewielu anarchistów pragnie spędzać cały czas na spotkaniach. Celem wolnego społeczeństwa jest umożliwienie jednostkom swobodnego wyrażania swoich pragnień – nie mogą tego robić, jeśli są stale na spotkaniach (lub przygotowują się do nich). Tak więc o ile zgromadzenia komunalne i federacyjne będą odgrywały ważną rolę w wolnym społeczeństwie, nie należy sądzić, że będą się one odbywały cały czas lub że anarchiści dążą do tego, aby spotkania stały się centralnym punktem życia każdego członka społeczności. Daleko nam do tego!
W ten sposób zgromadzenia komunalne mogą odbywać się, powiedzmy, raz w tygodniu, co dwa tygodnie lub co miesiąc w celu omówienia naprawdę ważnych kwestii. Nie byłoby żadnej potrzeby do ciągłego spotykania się w celu omówienia każdej kwestii pod słońcem, niewiele osób zaakceptowałoby zresztą taki stan rzeczy. Oznaczałoby to, że takie spotkania odbywałyby się regularnie i wtedy, gdy pojawi się do omówienia ważna kwestia, a nie w sposób ciągły (chociaż w razie potrzeby konieczne może być organizowanie ciągłych zgromadzeń lub codziennych spotkań w sytuacjach nadzwyczajnych, ale byłoby to rzadkością). Nie oczekuje się też, że każdy będzie uczestniczył w każdym spotkaniu, ponieważ „decydujące znaczenie ma tu zasada: wolność jednostki co do uczestnictwa, a nie przymusowa potrzeba jego udziału”. [Op. Cit., str. 435] To sprawi, że w spotkaniach wezmą udział osoby, które są szczególnie zainteresowane omawianą kwestią i w związku z tym będą się na niej koncentrować.
Po drugie bardzo wątpliwe jest, że ludzie wolni zechcą marnować ogromne ilości czasu na takie spotkania. Choć ważne i niezbędne, spotkania komunalne i federacyjne sprawdzą się bardziej w ekstremalnych warunkach niż jako fora pustosłowia. Należałoby zadbać, aby osoby biorące udział w takich spotkaniach w zwartej formie przekazywały swoje odczucia wobec osób marnujących czas, i tych z uwielbieniem wsłuchujących się we własny głos. Słowami Corneliusa Castoriadisa:
„Można by twierdzić, że problem liczb pozostaje i że ludzie nigdy nie byliby w stanie wyrazić swojego zdania w rozsądnym zakresie czasowym. Nic bardziej mylnego. Wątpliwe jest zaistnienie zgromadzeń złożonych z więcej niż dwudziestu osób, na których każdy chciałby zabrać głos, bowiem gdy nad konkretną kwestią ma zapaść decyzja, przekonujemy się, że nie ma nieskończonej liczby opcji lub nieskończonej liczby argumentów. W wolnych zgromadzeniach szeregowych członków klasy robotniczej (zwołanych na przykład w celu podjęcia decyzji o strajku) nigdy nie było „zbyt wielu” przemówień. Po wyrażeniu dwóch lub trzech fundamentalnych opinii i wymianie różnych argumentów, decyzja zostaje wkrótce podjęta.
„Ponadto długość wystąpień często zmienia się wprost proporcjonalnie do wagi ich zawartości. Rosyjscy przywódcy czasami rozmawiają przez cztery godziny na kongresach partyjnych, nie mówiąc nic […] Chcąc ujrzeć esencję lakoniczności rewolucyjnych zgromadzeń, należy przyjrzeć się relacji Trockiego z Petersburga z 1905 r. lub relacje ze spotkań przedstawicieli fabryk w Budapeszcie w 1956 r.” [Political and Social Writings, vol. 2, str. 144-5]
Jak zobaczymy poniżej, tak było również podczas Rewolucji Hiszpańskiej.
Po trzecie, ponieważ te zgromadzenia i kongresy dotyczą wyłącznie wspólnej działalności i działań koordynacyjnych, prawdopodobnie nie będą one zwoływane zbyt często. Różne stowarzyszenia, syndykaty i spółdzielnie mają funkcjonalną potrzebę współpracy, dlatego też spotykałyby się bardziej regularnie i podejmowałyby działania praktyczne, które mają wpływ na konkretną część społeczności lub grupy społeczności. Nie każda sprawa, którą interesuje się członek wspólnoty, jest koniecznie najlepiej omawiana na spotkaniu wszystkich członków wspólnoty lub na konferencjach federacyjnych. Jak zasugerował Herbert Read, anarchizm „proponuje likwidację biurokracji najpierw przez decentralizację federalną”, a więc „przekazuje syndykatom wszystkie […] funkcje administracyjne” związane z takimi rzeczami jak „transport, dystrybucja, zdrowie i edukacja” [Anarchy and Order, str. 101] Takie kwestie będą omawiane głównie w syndykatach w nie zaangażowanych, dzięki czemu dyskusja wspólnotowa będzie się koncentrować raczej na rozwiązywaniu kluczowych kwestii i ustalaniu ogólnych sposobów działania niż na konkretnych i szczegółowych przepisach omawianych i wdrażanych przez polityków, którzy nie mają rozeznania, nie wiedzą nic o problemach poszczególnych dziedzin i gałęzi przemysłu.
Innymi słowy, zgromadzenia i konferencje komunalne będą miały ściśle określone programy spotkań, a więc nie ma ryzyka, że „polityka” (z braku lepszego słowa!) będzie zabierać wszystkim cenny czas. W związku z tym, unikając omawiania abstrakcyjnych przepisów i bezsensownych pomysłów dotyczących wszystkiego i niczego zarazem, w czym zresztą nikt się nie odnajduje, problemy omawiane na tych konferencjach będą dotyczyły konkretnych kwestii, które są ważne dla zainteresowanych stron. Ponadto standardową procedurą może być wybór podgrupy w celu zbadania sprawy i złożenia sprawozdania na późniejszym etapie wraz z zaleceniami. Konferencja może zmieniać, przyjmować lub odrzucać wszelkie propozycje.
Jak wywodzi Kropotkin, anarchistyczne społeczeństwo opierałoby się na „swobodnym porozumieniu, drogą wymiany listów i propozycji oraz poprzez zjazdy, na których delegaci spotykaliby się w celu omówienia dobrze określonych stanowisk i osiągnięcia porozumienia w ich sprawie, ale nie w celu stanowienia prawa. Po zakończeniu kongresu delegaci” wracaliby „nie z ustawą, ale z projektem umowy do przyjęcia lub odrzucenia”.[Conquest of Bread, str. 131]
Dzięki ograniczeniu konferencji do organów funkcjonalnych w oparciu o konkretne kwestie, problem niekończących się dyskusji może zostać zredukowany, jeśli nie całkowicie wyeliminowany. Ponadto, ponieważ grupy funkcyjne istniałyby poza tymi federacjami komunalnymi (na przykład kolektywy przemysłowe organizowałyby konferencje na temat swojego przemysłu z udziałem zaproszonych uczestników z grup konsumenckich), program większości spotkań komunalnych byłby ograniczony.
Najważniejsze kwestie sprowadzałyby się do uzgodnienia wytycznych dotyczących działalności przemysłowej, inwestycji komunalnych (np. domy, szpitale itp. ) oraz ogólnej koordynacji działań komunalnych na dużą skalę. W ten sposób każdy byłby częścią wspólnoty, decydując o tym, w jaki sposób zasoby zostaną wykorzystane w celu maksymalizacji dobrobytu ludzi i ekologicznego przetrwania. Problemy związane z „tyranią małych decyzji” zostałyby przezwyciężone bez naruszania wolności jednostki. (W rzeczywistości, zdrowa społeczność wzbogaciłaby i rozwinęła indywidualność poprzez zachęcanie do niezależnego i krytycznego myślenia, interakcji społecznych i wzmacniania instytucji społecznych opartych na samozarządzaniu).
Czy taki system to utopia? Biorąc pod uwagę fakt, że taki system istniał i działał w różnych czasach, możemy bezpiecznie stwierdzić, że tak nie jest. Oczywiście nie jesteśmy w stanie przytoczyć każdego przykładu, więc wskazujemy tylko na dwa – rewolucyjny Paryż i Hiszpanię.
Jak wskazuje Murray Bookchin, Paryż „pod koniec XVIII wieku był według ówczesnych standardów jednym z największych i najbardziej rozbudowanych gospodarczo miast w Europie: jego liczba ludności wynosiła około miliona osób […] Jednak w 1793 r. , w szczytowym momencie Rewolucji Francuskiej, miastem zarządzały instytucjonalnie prawie w całości zgromadzenia obywatelskie, których było czterdzieści osiem […] a ich sprawy były koordynowane przez Komunę […] i często przez same zgromadzenia lub sekcje, jak je nazywano, które ustanowiły własne powiązania bez zwracania się do Komuny” [“Transition to the Ecological Society”, str. 92-105, Society and Nature, no. 3, str. 96]
Oto jego relacja z funkcjonowania samorządu komunalnego w praktyce:
„Czym były te mało znane czterdzieści osiem sekcji Paryża […] Jak były zorganizowane? I jak funkcjonowały?
Ideologicznie ‘sectionnaires’ (jak nazywano ich członków) wierzyli przede wszystkim w suwerenność narodu. Ta koncepcja suwerenności ludowej, jak zauważa Albert Soboul, była dla nich ‘nie abstrakcją, lecz konkretną rzeczywistością ludzi zjednoczonych w zgromadzeniach sekcyjnych i korzystających ze wszystkich swoich praw’. Było to w ich oczach niezbywalne prawo, lub, jak oświadczyła sekcja de la Cite w listopadzie 1792 r. , „każdy człowiek, który zakłada posiadanie zwierzchnictwa [nad innymi] będzie uważany za tyrana, uzurpatora wolności publicznej i godnego śmierci”.
Suwerenność miała być w rzeczywistości zapewniona wszystkim obywatelom, a nie przywłaszczana przez ‘przedstawicieli’ […] Radykalni demokraci z 1793 r. założyli zatem, że każdy dorosły jest w takim czy innym stopniu kompetentny do uczestniczenia w zarządzaniu sprawami publicznymi. Tak więc każda sekcja […] była zorganizowana wokół demokracji twarzą w twarz: zasadniczo chodziło o zgromadzenie ogólne ludzi, którzy stanowili najważniejszy organ decyzyjny sekcji i służyli jako uosobienie władzy ludowej w danej części miasta […] każdy wybrał sześciu deputowanych do Komuny, prawdopodobnie w celu jedynie koordynowania wszystkich sekcji w Paryżu.
Każda sekcja posiadała również własne komitety administracyjne, których członkowie byli również rekrutowani ze zgromadzenia ogólnego.” [The Third Revolution, vol. 1, str. 319]
Nic dziwnego, że Kropotkin twierdził, że te „sekcje” ukazywały „zastosowanie zasad anarchizmu” mające „swoje pochodzenie nie w spekulacjach teoretycznych, ale w czynach Wielkiej Rewolucji Francuskiej“. [The Great French Revolution, vol. 1, str. 204]
Samorząd komunalny był również praktykowany, i to na znacznie szerszą skalę, w rewolucyjnej Hiszpanii. W całej republikańskiej Hiszpanii pracownicy i chłopi tworzyli komuny i federacje komunalne (szczegółowe informacje znajdują się w sekcji I.8). Gaston Leval podsumował to doświadczenie:
„W organizacji zainicjowanej przez Rewolucję Hiszpańską i ruch wolnościowy, który był jej główną siłą napędową, istniała struktura oddolna, która odpowiada prawdziwej federacji i prawdziwej demokracji […] Komitety kontrolujące i koordynujące, wyraźnie niezbędne, nie wychodzą poza organizację, która ich wybrała, pozostają w swoim gronie, zawsze kontrolowane przez członków i dla nich dostępne. Jeśli ktoś zaprzecza swoimi działaniami swoim mandatom, możliwe jest przywołanie go do porządku, upomnienie go, zastąpienie go. Tylko i wyłącznie w takim systemie ‘większość ustanawia prawo’.
Zgromadzenia syndykalne były wyrazem i praktyką demokracji wolnościowej, demokracji niemającej nic wspólnego z demokracją ateńską, gdzie obywatele przez wiele dni dyskutowali i spierali się na Agorze; gdzie frakcje, rywalizacje klanowe, ambicje, osobowości spierały się, gdzie w obliczu nierówności społecznych cenny czas był tracony na niekończących się zmaganiach […]
Zwykle te okresowe spotkania nie trwały dłużej niż kilka godzin. Zajmowały się konkretnymi, precyzyjnymi tematami konkretnie i precyzyjnie. Wszyscy, którzy mieli coś do powiedzenia, mogli się wypowiadać. Komitet przedstawiał nowe problemy, które pojawiły się od czasu poprzedniego zgromadzenia, wyniki uzyskane dzięki zastosowaniu takiego czy innego rozwiązania […] relacje z innymi syndykatami, efekty produkcji różnych warsztatów lub fabryk. Wszystko to było przedmiotem sprawozdań i dyskusji. Następnie zgromadzenie nominowało komisje, członkowie tych komisji dyskutowali między sobą o tym, jakie rozwiązania należy przyjąć, w przypadku braku porozumienia przygotowane były sprawozdanie większości i sprawozdanie mniejszości.
Odbywało się to we wszystkich syndykatach w całej Hiszpanii, we wszystkich branżach handlu i przemysłu, w zgromadzeniach, które w Barcelonie od samego początku naszego ruchu zgromadziły setki lub tysiące pracowników, w zależności od siły organizacji. Działo się to na taką skalę, że świadomość obowiązków, odpowiedzialności wciąż przekładała się na szersze decyzje […]
Praktyka tej demokracji rozszerzyła się również na regiony rolnicze […] decyzja o powołaniu lokalnego komitetu zarządzającego dla wsi była podejmowana przez walne zgromadzenia mieszkańców wsi, w ten sposób delegaci w różnych istotnych zadaniach, które wymagały niezbędnej koordynacji działań, zostali zaproponowani i wybrani przez całą zgromadzoną ludność. Ale warto dodać i podkreślić, że we wszystkich skolektywizowanych wioskach i wszystkich częściowo skolektywizowanych wioskach, w 400 kolektywach w Aragonii, w 900 w regionie Levante, w 300 w regionie Kastylii, aby wspomnieć tylko o dużych grupach […] ludność była wzywana na zebrania raz na tydzień, co dwa tygodnie lub co miesiąc i w pełni informowana o wszystkim, co dotyczyło dobra wspólnego.
Pisarz ten był obecny na wielu zgromadzeniach w Aragonii, gdzie sprawozdania dotyczące różnych kwestii wchodzących w skład programu pozwoliły mieszkańcom w takim stopniu poznać, zrozumieć i poczuć się psychicznie zintegrowanymi ze społeczeństwem, w takim stopniu uczestniczyć w zarządzaniu sprawami publicznymi, w obowiązkach, że nie dochodziło tam do oskarżeń, napięć, które zawsze pojawiają się, gdy władza decyzyjna jest powierzana kilku osobom, które zostały demokratycznie wybrane bez możliwości sprzeciwu. Zgromadzenia były publiczne, zastrzeżenia czy propozycje – wspólnie dyskutowane, wszyscy byli wolni, jak w zgromadzeniach syndykalnych, mogąc brać udział w dyskusjach, w krytyce, propozycjach itp. Demokracja objęła całe życie społeczne.” [Collectives in the Spanish Revolution, str. 204-7]
Te kolektywy zorganizowały federacje obejmujące tysiące komun i miejsc pracy, całe gałęzie przemysłu, setki tysięcy ludzi i całe regiony Hiszpanii. Taki stan rzeczy był uderzającym potwierdzeniem argumentu Proudhona, że w ramach federalizmu „suwerenność pertraktujących stron […] służy jako pozytywna gwarancja wolności […] komun i jednostek. Tak więc nie mamy już abstrakcji suwerenności ludzi […] ale skuteczną suwerenność mas pracujących” oraz „masy pracujące są faktycznie, pozytywnie i efektywnie suwerenne: jakże mogłoby tak nie być, skoro organizm gospodarczy – praca, kapitał, własność i mienie – należy do nich w całości”. [Property is Theft!, str. 760-1]
Innymi słowy, jest to możliwe. To już działało. Dzięki szybkiemu postępowi technologicznemu w dziedzinie komunikacji jest to wręcz bardziej wykonalne niż kiedykolwiek wcześniej. To, czy uda nam się osiągnąć takie samozarządzane społeczeństwo, jest zależne tylko od tego, jak bardzo pragniemy wolności.