Po pierwsze, musimy zwrócić uwagę na błąd, który zwykle stoi za tym argumentem. Zakłada się, że skoro każdy posiada coś, to z każdym trzeba się konsultować w sprawie używania tego czegoś. To jednak przełożenie logiki własności prywatnej w na niekapitalistyczne formy organizacji społecznej. Choć prawdą jest, że „własność” kolektywna w społeczeństwie anarchistycznym należy do wszystkich, nie oznacza to, że każdy z niej korzysta. Carlo Cafiero, jeden z twórców anarchokomunizmu, stwierdził, co oczywiste:
„Wspólne bogactwo rozproszone po całej planecie, a jednocześnie należące na mocy prawa do całej ludzkości, ci, którzy znajdują się w zasięgu tego bogactwa i są w stanie z niego korzystać, będą to robić wspólnie. Ludzie z danego kraju będą korzystać z ziemi, maszyn, warsztatów, domów itp. tego kraju i wszyscy zrobią z nich wspólny użytek. Jako część ludzkości, będą praktykować faktycznie na miejscu i bezpośrednio korzystać ze swoich praw do części bogactwa ludzkości. Ale gdyby mieszkaniec Pekinu odwiedził ten kraj, miałby takie same prawa jak reszta: podobnie jak inni, miałby wszystkie bogactwa tego kraju, tak samo jak on miałby je w Pekinie”. [No Gods, No Masters, vol. 1, s. 250]
Anarchiści uważają zatem, że ci, którzy korzystają z części bogactwa społeczeństwa, mają najwięcej do powiedzenia, co się z nią stanie (np. pracownicy kontrolują środki produkcji, których używają i pracę, którą wykonują podczas korzystania z nich). Nie oznacza to, że osoby korzystające z tych dóbr mogą robić z nimi to, co im się podoba. Użytkownicy będą podlegali odwołaniu przez społeczności lokalne, jeśli nadużyją swojej pozycji (na przykład, jeśli miejsce pracy zanieczyszcza środowisko naturalne, wówczas społeczność lokalna może podjąć działania w celu zatrzymania lub, w razie potrzeby, zamknięcia zakładu pracy). W ten sposób prawa użytkowania (używalności) zastępują prawa własności w wolnym społeczeństwie, w połączeniu z dużą dawką „myśl globalnie, działaj lokalnie”.
Nie jest przypadkiem, że społeczeństwa, które są bezpaństwowe, nie posiadają własności prywatnej. Jak zauważył Murray Bookchin „indywidualne przywłaszczenie towarów, osobiste roszczenie do narzędzi, ziemi i innych zasobów […] jest dość powszechne w społeczeństwach organicznych [tj. rdzennych] Z tego samego powodu dość powszechna jest również współpraca i dzielenie się zasobami na skalę, którą można by nazwać komunistyczną […] Ale pierwszoplanowym dla obu tych pozornie kontrastujących relacji jest praktyka użytkowania”. Takie bezpaństwowe społeczeństwa opierają się na „zasadzie użytkowania, wolności jednostek we wspólnocie do przywłaszczania odpowiednich zasobów jedynie z racji tego, że z nich korzystają […] Takie zasoby należą do użytkownika tak długo, jak długo są wykorzystywane. Funkcja, w efekcie, zastępuje naszą świętą koncepcję posiadania”. [The Ecology of Freedom, s. 116] Przyszłe bezpaństwowe społeczeństwo anarchistyczne, którego domagają się anarchiści również ma opierać się na takiej zasadzie.
W rezultacie krytycy anarchizmu społecznego mylą własność z posiadaniem i myślą, że zniesienie własności automatycznie znosi prawa do posiadania i korzystania. Jednakże, jak stwierdzono w sekcji B. 3, własność i posiadanie są wyraźnie różne. W słowach Charlotte Wilson:
„Własność jest dominacją jednostki lub koalicji jednostek nad rzeczami; nie jest roszczeniem jakiejkolwiek osoby lub osób do używania rzeczy – jest to użytkowanie, zupełnie inna sprawa. Własność oznacza monopol na bogactwo, prawo do uniemożliwienia innym korzystania z niego, bez względu na to, czy właściciel go potrzebuje, czy nie. Prawo użytkowania oznacza prawo do korzystania z takiego bogactwa, jakiego potrzebuje użytkownik do zaspokojenia swoich potrzeb. Jeśli jakaś jednostka ogranicza dostęp do części tego bogactwa (której nie używa i nie potrzebuje na własny użytek) swojej społeczności, oszukuje całą wspólnotę”. [Anarchist Essays, s. 40]
Tak więc społeczeństwo anarchistyczne dysponuje prostym i skutecznym sposobem decydowania o tym, jak wykorzystywane są zasoby komunalne, opartym na posiadaniu i użytkowaniu. Kluczową rzeczą do zapamiętania, o której była mowa w sekcji I.3.3, jest to, że uspołecznienie oznacza, że dostęp jest bezpłatny: użytkownicy zasobów nie podlegają hierarchicznym relacjom społecznym, aby z nich korzystać. Uspołecznienie nie oznacza, że ludzie mogą, powiedzmy, wejść do czyjegoś miejsca pracy i po prostu zabrać maszynę lub komputer. Oznacza to raczej, że gdy ktoś dołącza do miejsca pracy, dzieli z innymi korzystanie ze wspólnych zasobów i czyni to jako wolny i równy współpracownik, nie jako posłuszny niewolnik najemny. Jeśli dany zasób nie jest używany, wówczas zyskuje do niego swobodny dostęp. Jeżeli jest on już użytkowany, będzie zarządzany przez tych, którzy z niego korzystają, z dostępem przyznanym w uzgodniony sposób, który zapewni egalitarne, a więc wolne, relacje i wyniki.
Jeśli chodzi o decydowanie, do czego służy dany obszar wspólny, jest to w gestii społeczności lokalnych, które mieszkają obok niego. Jeśli, na przykład, lokalna samozarządzana fabryka chce rozszerzyć się i wgryźć się we wspólnotę, wówczas lokalna społeczność, która użytkuje (i kontroluje) lokalne dobra, omówi to i dojdzie do porozumienia w tej sprawie. Jeśli mniejszość mocno się sprzeciwia, może użyć akcji bezpośredniej, aby zaznaczyć swój punkt widzenia. Ale anarchiści głoszą, że racjonalna debata między równymi sobie na ogół tym nie zaowocuje. Albo załóżmy, że osoba fizyczna chciała założyć działkę na danym obszarze, który nie został wydzielony jako park. Następnie powiadamia zgromadzenie społeczności za pomocą odpowiednich środków (np. na tablicy ogłoszeń lub w gazecie), a jeśli nikt nie zgłosił sprzeciwu podczas następnego zgromadzenia lub w określonym przedziale czasowym, przydział zostałby zrealizowany, ponieważ nikt inny nie chciałby korzystać z danego zasobu.
Inne wspólnoty zostałyby z nią sfederowane, a wspólna działalność byłaby również omawiana w drodze debaty, przy czym wspólnota (tak jak jednostka) miałaby prawo nie zrzeszać się, gdyby tego chciała. Inne społeczności mogłyby i wyrażałyby sprzeciw ekologicznie i indywidualnie niszczycielskim praktykom. Wzajemne powiązania ekosystemów i wolności są dobrze znane i wątpliwe jest, aby wolne jednostki usiadły z założonymi rękami i pozwoliły niektórym z nich zniszczyć swoją planetę.
Dlatego ci, którzy czegoś używają, kontrolują to. Oznacza to, że „grupy użytkowników” byłyby tworzone w celu zarządzania zasobami wykorzystywanymi przez więcej niż jedną osobę. W przypadku miejsc pracy byliby to (zasadniczo) ci, którzy w nich pracują (być może z udziałem grup konsumenckich i spółdzielni). Spółdzielnie mieszkaniowe złożone z lokatorów zarządzałyby mieszkalnictwem i naprawami. Zasoby, z których korzystają stowarzyszenia wewnątrz społeczności, takie jak szkoły, warsztaty, sieci komputerowe, itp. byłyby zarządzane na co dzień przez tych, którzy_re z nich korzystają. Grupy użytkowników decydowałyby o zasadach dostępu (np. rozkłady jazdy i zasady rezerwacji) oraz o sposobie ich wykorzystania, dokonywania napraw i ulepszeń. Takie grupy odpowiadałyby przed społecznością lokalną. Gdyby więc społeczność ta uważała, że jakakolwiek działalność grupy w jej obrębie niszczy zasoby komunalne lub ogranicza do nich dostęp, sprawa ta byłaby omawiana na odpowiednim zgromadzeniu. W ten sposób zainteresowane strony zarządzają swoimi własnymi działaniami i wykorzystywanymi zasobami (i dlatego byłoby bardzo prawdopodobne, że w ich interesie leżałoby zapewnienie ich właściwego i skutecznego wykorzystania), ale bez własności prywatnej i wynikających z niej hierarchii i ograniczeń wolności.
Wreszcie, zbadajmy przypadki kolizji praw użytkowania, tj. przypadki, w których dwie lub więcej osób, społeczności lub syndykatów chcą korzystać z tego samego zasobu. Ogólnie rzecz biorąc, takie problemy mogą zostać rozwiązane w drodze dyskusji i podejmowania decyzji przez zainteresowane strony. Proces ten wyglądałby w przybliżeniu następująco: w przypadku rozsądnego podejścia obu stron sporu, prawdopodobnie zgodziłyby się, aby ich spór mógł być rozstrzygnięty przez jakiegoś wspólnego przyjaciela, któremu mogłyby zaufać, lub oddałyby go w ręce komisji decyzyjnej, losowo wybranej z danej społeczności lub społeczności. Miałoby to miejsce tylko wtedy, gdyby nie udało im się dojść do porozumienia między sobą w sprawie podziału danego zasobu.
Jest jednak pewne, że takie spory są o wiele lepiej rozstrzygane bez ingerencji władzy i ponownego tworzenia własności prywatnej. Jeżeli zainteresowane strony nie przyjmą opisanego powyżej rozsądnego kursu i zamiast tego zdecydują się na powołanie organu władzy, nieuchronnym skutkiem będzie katastrofa. Po pierwsze, organ ten będzie musiał otrzymać uprawnienia do egzekwowania swoich orzeczeń w takich sprawach. Jeśli tak się stanie, nowy organ bez wątpienia zachowa dla siebie to, co jest sporne (oczywiście jako zapłatę za świadczone usługi!). Gdyby przywrócono własność prywatną, takie autorytarne instytucje rozwijałyby się prędzej, a nie później, tworząc dwie nowe klasy ciemiężców – właścicieli nieruchomości i egzekutorów „sprawiedliwości”. W ostatecznym rozrachunku dziwne jest myślenie, że dwie strony, które spotykają się na zasadach równości i nie zgadzają się ze sobą, nie mogą być rozsądne ani sprawiedliwe, a strona trzecia, która ma władzę popartą przemocą, będzie wcieleniem samej sprawiedliwości. Zdrowy rozsądek powinien nas ostrzec przed taką iluzją, a jeśli brakuje zdrowego rozsądku, to historia pokazuje, że wykorzystywanie władzy lub własności do rozwiązywania sporów nie jest mądre!
I, należy zauważyć, że jest równie błędnym założeniem, które sugerują leniniści, że tylko centralizacja może zapewnić powszechny dostęp i powszechne użytkowanie. Centralizacja, poprzez usunięcie kontroli z rąk użytkowników i oddaniu w ręce organu, który twierdzi, że reprezentuje „społeczeństwo”, zastępuje niebezpieczeństwo nadużyć ze strony niewielkiej grupy pracowników niebezpieczeństwem nadużyć ze strony biurokracji obdarzonej władzą i autorytetem nad wszystkimi. Jeśli członkowie komuny lub syndykatu mogą nadużywać swojej pozycji i ograniczać dostęp dla własnej korzyści, tak samo mogą osoby tworzące biurokrację zgromadzone wokół scentralizowanego organu (czy organ ten jest teoretycznie odwoływalny w drodze wyborów, czy też nie). Rzeczywiście, jest to o wiele bardziej prawdopodobne, jak pokazuje bez wątpienia doświadczenie leninizmu. Decentralizacja jest zatem kluczem do wspólnej własności i dostępu, a nie centralizacja.
Własność komunalna potrzebuje struktur komunalnych, aby móc funkcjonować. Korzystanie z praw i dyskusja między równymi sobie jednostkami zastępuje prawa własności w wolnym społeczeństwie. Wolność nie może przetrwać, jeśli jest zamknięta w klatce praw egzekwowanych przez władze publiczne lub prywatne.