W kapitalizmie władza polityczna wykazuje skłonność do skupiania się w rękach wykonawczych organów rządu, wraz z odpowiednim zmniejszaniem się skuteczności instytucji parlamentarnych. Jak zaznacza Paul Sweezy, parlamenty wyrosły z walki kapitalistów przeciwko władzy scentralizowanych monarchii na początku epoki nowoczesnej, a więc funkcja parlamentów zawsze polegała na sprawdzaniu i kontrolowaniu sprawowania władzy wykonawczej. Z tego powodu “parlamenty rozkwitały i osiągały szczyt swojej świetności w okresie wolnokonkurencyjnego kapitalizmu, kiedy to funkcje państwa, zwłaszcza w sferze gospodarczej, zostały zmniejszone do minimum” [Theory of Capitalist Development (Teoria rozwoju kapitalistycznego), s. 310].
Jednakże wraz z rozwojem kapitalizmu klasa rządząca musi dążyć do rozbudowy swojego kapitału poprzez zagraniczne inwestycje, co prowadzi do imperializmu, który z kolei prowadzi do uszczelnienia linii podziałów klasowych i coraz brutalniejszego konfliktu społecznego, co zauważyliśmy wcześniej (zobacz sekcję D.5.2). Kiedy tak się dzieje, ciała ustawodawcze stają się polami bitew walczących ze sobą partii, które dzielą rozbieżne interesy klasowe i grupowe, co zmniejsza zdolność ciał ustawodawczych do pozytywnego działania. A równocześnie klasa rządząca coraz bardziej potrzebuje silnego scentralizowanego państwa, zdolnego chronić jej interesy w obcych krajach, jak również rozwiązywać trudne i skomplikowane problemy gospodarcze. “W tych warunkach parlament jest zmuszony do rezygnowania z jednej po drugiej ze swoich ukochanych prerogatyw i patrzeć swoimi własnymi oczami na rozbudowę tego rodzaju scentralizowanej i pozostającej poza kontrolą władzy, z jaką w czasach swojej młodości musiał walczyć tak twardo i tak dzielnie” [Ibid., s. 319].
Zjawisko to można zauważyć wyraźnie w dziejach Stanów Zjednoczonych. Od drugiej wojny światowej władza koncentrowała się w rękach prezydenta do tego stopnia, że uczeni obecnie traktują o “imperialnej prezydenturze” w ślad za książką Arthura Schlesingera z 1973 roku pod takim właśnie tytułem.
Zawłaszczenie uprawnień Kongresu przez dzisiejszych prezydentów Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w kwestiach związanych z bezpieczeństwem narodowym, stanowiło odpowiednik wejścia Ameryki w rolę najsilniejszej i najbardziej imperialistycznej potęgi militarnej świata. Odczuwana w coraz bardziej niebezpiecznym i powiązanym siecią współzależności świecie dwudziestego wieku potrzeba przywódcy mogącego działać w sposób szybki i rozstrzygający, bez mogącej mieć katastrofalne skutki obstrukcji ze strony Kongresu, nadała rozpęd jeszcze większej koncentracji władzy w Białym Domu.
Koncentracja ta nastąpiła zarówno w sprawach polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej, ale była katalizowana przede wszystkim przez szereg decyzji w polityce zagranicznej, kiedy to nowocześni prezydenci Stanów Zjednoczonych przejęli najbardziej istotne ze wszystkich uprawnień rządu, prawo wypowiadania wojny. A ponieważ w dalszym ciągu wysyłali żołnierzy na wojny bez autoryzacji Kongresu czy publicznej debaty, ich jednostronne kierowanie polityką rozszerzyło się również na sprawy krajowe.
W atmosferze wszechobecnego kryzysu, jaka rozpowszechniała się w latach pięćdziesiątych, Stany Zjednoczone wyznaczyły siebie na strażnika “wolnego świata”, broniącego go przed Czerwonym Niebezpieczeństwem. Bezprzykładnie wielkie zasoby militarne znalazły się przez to pod kontrolą prezydenta. W tym samym czasie administracja Eisenhowera ustanowiła system paktów i traktatów z krajami całego świata, utrudniając Kongresowi ograniczanie wysyłania wojsk przez prezydenta. Jego władzy pozostawiono zarówno realizację zobowiązań traktatowych, jak i sprawy bezpieczeństwa narodowego. Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA), tajna służba odpowiedzialna przed Kongresem dopiero po zrealizowaniu swoich zadań, została podniesiona do roli najważniejszego instrumentu ingerencji Stanów Zjednoczonych w wewnętrzne sprawy innych krajów pod pretekstem ochrony bezpieczeństwa narodowego.
Gdy prezydent Johnson wysyłał ogromne siły zbrojne do Wietnamu, nastąpił gigantyczny skok naprzód w zakresie prezydenckiej władzy wszczynania wojny. W przeciwieństwie do poprzedniej decyzji Trumana, aby skierować wojska do Korei bez uprzedniej zgody Kongresu, Organizacja Narodów Zjednoczonych nie wydała żadnych rezolucji uprawomocniających zaangażowanie wojsk amerykańskich w Wietnamie. Usprawiedliwiając decyzję prezydenta, Departament Stanu zakładał, że w powiązanym siecią współzależności świecie dwudziestego wieku działania wojenne gdziekolwiek na kuli ziemskiej mogą stanowić atak na Stany Zjednoczone, mogący wymagać natychmiastowej odpowiedzi, a więc że Głównodowodzący był upoważniony do podjęcia “obronnych” kroków wojennych bez zgody Kongresu czy też autoryzacji ze strony ONZ.
W następstwie wojny wietnamskiej władza prezydencka została wzmocniona jeszcze bardziej poprzez stworzenie armii składającej się z samych ochotników, mniej podatnej na bunty w obliczu powszechnego sprzeciwu ludności wobec zaborczej wojny, niż siły zbrojne pochodzące z poboru. Gdy kontrola prezydentów nad siłami zbrojnymi stała się bezpieczniejsza, to począwszy od Nixona uzyskali oni swobodę wszczynania zagranicznych awantur w znacznie szerszym zakresie. Koniec zagrożenia ze strony wojsk radzieckich ułatwia bardziej niż kiedykolwiek prezydentowi pragnącemu osiągać cele polityki zagranicznej wybór rozwiązań siłowych, co dobitnie pokazała wojna w Zatoce Perskiej w 1991 r. Zaangażowanie się tam Stanów Zjednoczonych byłoby o wiele trudniejsze podczas “zimnej wojny”, gdyż Związek Radziecki niewątpliwie poparłby Irak.
Czasami się mówi, że afera Watergate nieszczęśliwie osłabiła siłę amerykańskiej prezydentury, ale to nie jest prawda. Michael Lind wylicza kilkanaście powodów, dlaczego [w tekście “The Case for Congressional Power: the Out-of-Control Presidency”, The New Republic, Aug. 14, 1995]. Po pierwsze, prezydent może nadal prowadzić wojny według uznania, bez konsultacji z Kongresem. Po drugie, dzięki precedensom ustanowionym przez Busha seniora i Clintona, ważne traktaty gospodarcze (takie jak GATT i NAFTA) mogą być przepychane przez Kongres jako ustawodawstwo uchwalane “w przyśpieszonym trybie”, co ogranicza czas dozwolony na dyskusję i oznacza zakaz wnoszenia poprawek. Po trzecie, dzięki Jimmy’emu Carterowi, który zreformował wyższe organa wykonawcze służby cywilnej, Biały Dom uzyskał większą kontrolę nad karierami biurokratów, a Ronaldowi Reaganowi, który upolitycznił wyższe szczeble władzy wykonawczej do niespotykanego stopnia, prezydenci mogą teraz zapchać cały rząd swoimi figurami i nagradzać partyjnych biurokratów. Po czwarte, dzięki George’owi Bushowi seniorowi, prezydenci posiadają teraz w swych rękach nową, potężną technikę wzmacniania swoich prerogatyw i wygaszania dążeń Kongresu jeszcze bardziej – mianowicie podpisywania ustaw, ogłaszając zarazem, że nie będą im posłuszni. Po piąte, również dzięki Bushowi seniorowi, został stworzony jeszcze jeden instrument arbitralnej władzy prezydenckiej: “car”, prezydencki pełnomocnik o niejasnych, lecz rozległych uprawnieniach, pokrywających się z uprawnieniami szefów departamentów albo zastępujących je.
Lind zaznacza również, że personel Białego Domu, który niezmiernie się rozrósł po drugiej wojnie światowej, zdaje się bliski stania się pozakonstytucyjną “czwartą władzą”. Wykreowanie prezydenckich “carów”, których władza pokrywa się z władzą szefów departamentów (lub ją zastępuje) przywołuje wspomnienia o tworzeniu gabinetów cieni przez Hitlera i Stalina (patrz też sekcja D.9.2 – Czym jest “niewidzialny rząd”?).
Oprócz powodów wymienionych powyżej, jeszcze jedną przyczyną narastającej centralizacji politycznej w kapitalizmie jest to, że uprzemysłowienie zmusza masy ludzi do popadnięcia w wyobcowane płatne niewolnictwo, łamiąc ich więzi z innymi ludźmi, ziemią i tradycją, co z kolei skłania silne rządy centralne do przyjęcia roli zastępczych rodziców i do sprawowania kierownictwa nad swoimi obywatelami w sprawach politycznych, intelektualnych, moralnych, a nawet duchowych [patrz Hannah Arendt, The Origins of Totalitarianism (Początki totalitaryzmu), 1968]. I jak podkreśla Marilyn French [w Beyond Power (Poza władzą)], narastającą koncentrację władzy politycznej w kapitalizmie można też przypisać strukturze korporacji, która jest mikrokosmosem autorytarnego państwa, ponieważ opiera się na scentralizowanej władzy, biurokratycznej hierarchii, antydemokratycznych mechanizmach kontroli i braku indywidualnej inicjatywy i autonomii. Dlatego miliony ludzi pracujących dla wielkich korporacji automatycznie zdobywają skłonność do rozwijania cech psychicznych potrzebnych do przetrwania i osiągnięcia “sukcesu” pod rządami autorytarnymi, a w szczególności posłuszeństwa, dostosowania się, efektywności, służalczości i lęku przed odpowiedzialnością. Jest rzeczą naturalną, że system polityczny zmierza do odzwierciedlania uwarunkowań psychologicznych tworzonych w miejscu pracy, gdzie większość ludzi spędza około połowy swojego życia.
Rozpatrując takie tendencje, Ralph Miliband wnioskuje, że “niezależnie od tego, jak bardzo by nie była hałaśliwa retoryka o demokracji i suwerenności ludu, i pomimo ‘populistycznych’ treli, jakie świat polityki musi teraz umieć wyśpiewywać, obecne tendencje zmierzają do jeszcze większego niż kiedykolwiek zawłaszczenia władzy na szczytach” [Divided Societies (Podzielone społeczeństwa), Oxford, 1989].