Author: sasza

G.1.1 Dlaczego tło społeczne jest ważne przy ocenianiu anarchoindywidualizmu?

Czytając dzieła ludzi takich jak Tucker i Warren, musimy pamiętać o realiach społecznych, w których głosili oni swoje idee, a mianowicie o Ameryce przeobrażającej się ze społeczeństwa przedkapitalistycznego w kapitalistyczne (patrz Eunice Minette Schuster, Native American Anarchism, ss. 135-137). Indywidualistyczni anarchiści widzieli horror, jakim były narodziny kapitalizmu i narzucanie tego systemu niczego złego się nie spodziewającej ludności Ameryki, dokonywane z czynnym wsparciem i zachętą ze strony państwa (w formie ochrony prywatnej własności ziemi, ograniczenia prawa do wypuszczania pieniędzy tylko do mających metalowe monety banków popieranych przez państwo, dekretów rządowych wspierających kapitalistyczny przemysł, ceł itp.).

Niekapitalistyczny charakter wczesnych Stanów Zjednoczonych można zobaczyć, patrząc na początkową przewagę samozatrudnienia (produkcji rzemieślniczej). Na początku XIX stulecia około 80% ludności zawodowo czynnej pracowało na własny rachunek. Ogromna większość Amerykanów owego czasu była farmerami gospodarującymi na swojej własnej ziemi, przede wszystkim w celu zaspokojenia swoich własnych potrzeb. Większość pozostałych była pracującymi na własny rachunek rzemieślnikami, kupcami, handlarzami i profesjonalistami. Inne klasy społeczne – na Północy pracodawcy i najemni pracownicy, na Południu plantatorzy i niewolnicy – były stosunkowo nieliczne. Ogromna większość Amerykanów była niezależna i wolna od czyjegoklowiek zwierzchnictwa. Posiadała na własność i kontrolowała swoje środki produkcji. Zatem wczesna Ameryka w istocie była społeczeństwem przedkapitalistycznym. Jednakże w roku 1880, na rok zanim Tucker zaczął wydawać Liberty, odsetek samozatrudnionych spadł do około 33% ludności zawodowo czynnej. Obecnie jest on mniejszy niż 10% [Samuel Bowles i Herbert Gintis, Schooling in Capitalist America, s. 59]. Dopiero w tym kontekście możemy zrozumieć czym jest anarchizm indywidualistyczny, mianowicie buntem przeciwko zniszczeniu niezależności klasy pracującej i rozwojowi pracy najemnej, któremu towarzyszyło rozrastanie się dwu antagonistycznych klas społecznych, kapitalistów i proletariuszy.

Zważywszy na to, że wśród ludności była powszechna świadomość dobrodziejstw produkcji rzemieślniczej, trudno się dziwić, że indywidualiści popierali “wolnorynkowe” rozwiązania problemów społecznych. A to dlatego, że w tamtej epoce takie rozwiązania zakładałyby kontrolę pracownika nad owocami swojego trudu i sprzedawanie tychże produktów, a nie osoby samego robotnika czy samej robotnicy. Jak przekonuje Tucker, anarchizm indywidualistyczny polega na pragnieniu “nie zniesienia płac, lecz uzależnienia od nich każdego człowieka i zabezpieczenia, żeby każdy człowiek otrzymywał swoją całkowitą zapłatę” [Instead of a Book (Zamiast książki), s. 404]. Logicznie z tego wynika, że może się to zdarzyć dopiero w warunkach kontroli pracowniczej (tzn. gdy narzędzia będą należały do pracownika itp. – patrz sekcja G.2).

I rzeczywiście, anarchiści indywidualistyczni stanowili część szerszego ruchu na rzecz powstrzymania przekształcania Ameryki w kraj kapitalistyczny. Jak zauważają Bowles i Ginitis, ten “proces miał charakter daleki od spokojnych zmian. Raczej obejmował on rozszerzające się walki, w których znaczne grupy amerykańskiego świata pracy próbowały przeciwstawiać się i osłabiać skutki ich sprowadzania do położenia pracowników najemnych”. Autorzy ci następnie zauważają, że “wraz z narodzinami kapitału inwestycyjnego, grupy dotychczas niezależnych pracowników coraz bardziej były wciągane w system pracy najemnej. Organizacje ludzi pracy zalecały tworzenie wobec niego alternatyw; reforma rolna, tak pomyślana, by pozwolić wszystkim na stanie się niezależnymi producentami, była powszechnym postulatem. Spółdzielnie pracownicze stanowiły szeroko rozpowszechnioną, wpływową część ruchu robotniczego już w latach czterdziestych XIX wieku […] ale upadały, ponieważ nie mogły znaleźć wystarczającego kapitału […]” [Op. Cit., s. 59 i s. 62]. Nie jest też zbiegiem okoliczności, że kwestie poruszane przez anarchoindywidualistów (reforma rolna na zasadach “zajmowania i użytkowania”, zwiększenie podaży pieniądza za sprawą banków wzajemnej pomocy itp.) stanowią odzwierciedlenie alternatyw proponowanych przez ludzi z klasy pracującej i jej organizacje. Nie dziwi zatem, że Tucker przekonywał, iż należy:

“uwolnić kapitał organizując kredyty według planu wzajemnej pomocy, a następnie te leżące odłogiem ziemie wziąć w użytkowanie […] operatorzy maszyn mogliby kupować topory, grabie i motyki, i wtedy byliby niezależni od swoich pracodawców, a więc problem świata pracy zostałby rozwiązany” [Instead of a Book (Zamiast książki), s. 321].

A zatem anarcho-indywidualiści wyrażali aspiracje ludzi pracy doświadczających transformacji społeczeństwa ze stanu przedkapitalistycznego w kapitalistyczny. Jak zauważa Morgan Edwards:

“Jak się okazuje, największa część [czytelników Liberty Tuckera] należała do klasy profesjonalistów/intelektualistów: reszta obejmuje niezależnych wytwórców i kupców, rzemieślników i wykwalifikowanych robotników […] Twardzi zwolennicy anarchistów stanowili społeczno-ekonomiczny odpowiednik włościan i rękodzielników Jeffersona: klasa wolnych właścicieli, rzemieślników i niezależnych kupców sprzymierzona z wolnomyślicielskimi profesjonalistami i intelektualistami. Grupy te – zarówno w Ameryce, jak i w Europie – posiadały społeczną i ekonomiczną niezależność, i poprzez swoją chęć utrzymywania i polepszania swojego położenia, cechującego się stosunkowo dużą wolnością, miały również motywację do zwalczania narastającej agresji państwa kapitalistycznego” [Benjamin R. Tucker and the Champions of Liberty, pod redakcją Coughlina, Hamiltona i Sullivana, s. 85].

Te przeobrażenia społeczne za sprawą narodzin kapitalizmu wyjaśniają wytworzenie się obydwu szkół anarchizmu, indywidualistycznej i społecznej. “Amerykański anarchizm”, przekonuje Frank H. Brooks, “podobnie jak jego europejski odpowiednik, najlepiej jest widzieć jako wytwór XIX stulecia, jako ideologię, która, tak jak i socjalizm w ogóle, stanowiła odpowiedź na rozwój kapitalizmu przemysłowego, rządu republikańskiego i nacjonalizmu. Chociaż wyraźniej to widać w bardziej kolektywistycznych teoriach i ruchach anarchistycznych schyłku XIX wieku (Bakunin, Kropotkin, Malatesta, anarcho-komunizm, anarcho-syndykalizm), pomaga to również zrozumieć anarchistów z początków i połowy stulecia, takich jak Proudhon, Stirner, a w Ameryce Warren. Dla wszystkich tych teoretyków główną troską był ‘problem świata pracy’ – powiększająca się zależność i zubożenie pracowników fizycznych w gospodarkach uprzemysławianych” [The Individualist Anarchists, s. 4].

Zmiana uwarunkowań społecznych wyjaśnia też, dlaczego anarchizm indywidualistyczny musi zostać uznany za socjalistyczny. Murray Bookchin zauważa:

“Coraz silniejsze przechodzenie od gospodarki rzemieślniczej do przemysłowej dało też początek stopniowym, lecz zasadniczym przegrupowaniom w samym stronnictwie socjalizmu. Dla rzemieślnika socjalizm oznaczał spółdzielnie wytwórców złożone z ludzi, pracujących wspólnie w małych stowarzyszeniach kolektywnych, chociaż dla mistrzów rzemiosła oznaczał społeczności oparte na pomocy wzajemnej, uznające ich autonomię jako prywatnych wytwórców. Dla przemysłowego proletariusza, przeciwnie, socjalizm zaczął oznaczać uformowanie masowej organizacji, dającej robotnikom fabrycznym kolektywną władzę wywłaszczenia fabryki, której prawowitym właścicielem nie mógłby zostać żaden pojedynczy pracownik. Różnice te doprowadziły do odmiennych interpretacji ‘kwestii społecznej’ […] Bardziej postępowi rękodzielnicy dziewiętnastego wieku podejmowali próby uformowania sieci spółdzielni, opartych na będących własnością indywidualną lub kolektywną warsztatach i wspólnego scalenia rynku honorowym zobowiązaniem się do sprzedawania towarów po ‘sprawiedliwych cenach’, czyli według ilości pracy niezbędnej do ich wyprodukowania. Zakładali oni, że taka własność na małą skalę i wspólne nakazy moralne doprowadzą do zniesienia wyzysku i chciwego czerpania profitów. Świadomy klasowo proletariusz […] myślał o zupełnym uspołecznieniu środków produkcji z ziemią włącznie, a nawet o zniesieniu rynku jako takiego, rozdzielaniu dóbr raczej według potrzeb niż według pracy […] Orędował za publiczną własnością środków produkcji, czy to w rękach państwa, czy też klasy robotniczej zorganizowanej w związki zawodowe” [The Third Revolution (Trzecia rewolucja), t. 2, s. 262].

Tak więc w obrębie tejże ewolucji ruchu socjalistycznego możemy umiejscowić rozmaite odcienie anarchizmu. Anarchizm indywidualistyczny w oczywisty sposób stanowi socjalizm rzemieślniczy (co odzwierciedla jego amerykańskie korzenie), podczas gdy anarcho-komunizm i anarcho-syndykalizm są formami socjalizmu przemysłowego (czy też proletariackiego). Odzwierciedla to ich europejskie korzenie. Mutualizm Proudhona jest pomostem między tymi skrajnościami. Zaleca dla drobnego przemysłu i rolnictwa to samo, co socjalizm rzemieślniczy, zaś dla wielkiego przemysłu zrzeszenia spółdzielcze (i jest to odzwierciedlenie stanu francuskiej gospodarki z okresu od lat czterdziestych do sześćdziesiątych XIX wieku). Stąd też wzięło się poparcie anarcho-indywidualistów dla “zasady sprzedaży po kosztach” (albo też “koszt jest ograniczeniem ceny”) i produkcji rzemieślniczej (“Ziemia dla oracza. Kopalnia dla górnika. Narzędzia dla robotnika. Wyrób dla wytwórcy”), uzupełnione “zasadą stowarzyszania się” i bankowością wzajemnej pomocy.

Innymi słowy, istniało wiele szkół socjalizmu. Na wszystkie wywierały wpływ przemiany otaczającego społeczeństwa. Według słów Proudhona “nowoczesny socjalizm nie został założony tak jak jakaś sekta czy kościół; zawierał sporą liczbę odmiennych szkół” [Selected Writings of Pierre-Joseph Proudhon (Pisma wybrane), s. 177]. Jak zauważa Frank H. Brooks, “zanim marksiści zmonopolizowali nazwę socjalizm, było to szerokie pojęcie, co rzeczywiście wykazuje dokonana przez Marksa krytyka ‘nienaukowych’ odmian socjalizmu w Manifeście komunistycznym. Dlatego kiedy Tucker twierdził, że indywidualistyczny anarchizm zalecany na łamach Liberty jest socjalistyczny, to nie wplątał się w jakąś niejasność czy brawurę retoryczną” [The Individualist Anarchists, s. 75]. Spoglądając na społeczeństwo, w którym idea ta się rozwinęła (zamiast dokonywać ahistorycznej projekcji dzisiejszych idei wstecz), możemy dojrzeć socjalistyczny rdzeń anarcho-indywidualizmu. Mówiąc prościej – stanowił on niemarksistowską formę socjalizmu (tak jak i anarcho-komunizm).

A zatem patrzenie na anarchistów indywidualistycznych z perspektywy “nowoczesnego socjalizmu” (powiedzmy anarcho-komunizmu albo marksizmu) oznacza mijanie się z sensem. Uwarunkowania społeczne, które wytworzyły indywidualistyczny anarchizm, były zasadniczo odmienne od występujących dzisiaj. I to, co było możliwym rozwiązaniem “kwestii socjalnej” wtedy, może nie mieć zastosowania teraz (i, rzeczywiście, odnosi się do socjalizmu innego rodzaju niż ten, który się później rozwinął). Do tego jeszcze Europa w latach siedemdziesiątych XIX wieku była zdecydowanie odmienna od Ameryki (chociaż oczywiście Stany Zjednoczone już ją doganiały). Na przykład w USA wciąż jeszcze leżały odłogiem ogromne połacie niczyjej ziemi (oczywiście od chwili usunięcia z niej rdzennych Amerykanów), dostępne robotnikom (co wyjaśnia rozmaite akcje państwa amerykańskiego, by konrolować dostęp do ziemi – patrz sekcja F.8.5). W miastach i miasteczkach produkcja rzemieślnicza “miała nadal duże znaczenie […] jeszcze w latach osiemdziesiątych XIX wieku” [David Montgomery, The Fall of the House of Labour, s. 52]. Aż do tej dekady możliwość samozatrudnienia była całkiem realna dla wielu robotników, chociaż działania państwa powodowały utrudnienia w tej dziedzinie (na przykład za sprawą zmuszania ludzi do kupowania ziemi na mocy ustaw o gospodarstwach, ograniczania praw do działalności bankowej na korzyść podmiotów posiadających metalowe monety itp.). Nic więc dziwnego, że anarchoindywidualizm był uważany za realne rozwiązanie problemów zrodzonych przez stworzenie kapitalizmu w USA i że w ciągu lat osiemdziesiątych XIX wieku komunistyczny anarchizm (a później anarcho-syndykalizm) stały się dominującymi formami anarchizmu. W latach osiemdziesiątych XIX stulecia przeobrażanie Ameryki było już bliskie ukończenia. Zatrudnienie na własny rachunek nie stanowiło już realnego wyjścia dla większości robotników.

Peter Sabatini wykłada:

“Chronologia anarchizmu w Stanach Zjednoczonych odpowiada temu, co wcześniej wygasło już w Europie i innych miejscach. Zorganizowany ruch anarchistyczny przepojony rewolucyjną orientacją kolektywistyczną, później komunistyczną, doszedł do rozkwitu pod koniec lat siedemdziesiątych XIX wieku. W owym czasie Chicago było najważniejszym ośrodkiem działalności anarchistycznej w Stanach Zjednoczonych, częściowo za sprawą swojej wielkiej populacji imigrantów […] Proudhonowska anarchia, reprezentowana przez Tuckera, została w Europie w dużej mierze zastąpiona przez rewolucyjny kolektywizm i anarcho-komunizm. Taka sama wymiana wystąpiła w Stanach Zjednoczonych, chociaż głównie w podgrupach imigrantów z klasy robotniczej, osiedlających się na obszarach miejskich. Dla tych nowych przybyszy, spętanych przez kiepskie warunki życia w wirze tworzącego się korporacyjnego kapitalizmu, rewolucyjna anarchia miała większe znaczenie niż opierający się na powolnych zmianach mutualizm”[Libertarianism: Bogus Anarchy (Libertarianizm – fałszywa anarchia)].

Murray Bookchin przekonuje, że rozpowszechnienie się komunistycznego anarchizmu “umożliwiło anarchistom dostosowanie się do nowej klasy pracującej, przemysłowego proletariatu […] To dostosowanie się było konieczne tym bardziej, że kapitalizm przekształcał już wtedy nie tylko europejskie [i amerykańskie] społeczeństwo, ale też i sam charakter europejskiego [i amerykańskiego] ruchu robotniczego” [Op. Cit., s. 259]. Wraz ze zmianą uwarunkowań społecznych w Stanach Zjednoczonych zmieniał się też i ruch anarchistyczny. Stąd narodziny anarcho-komunizmu poza bardziej rodzimą tradycją indywidualistyczną i przemiana samego anarchoindywidualizmu:

“Greene kładł silniejszy nacisk na zasadę stowarzyszania się niż czynił to Josiah Warren i niż czynił to Spooner. I znowu wpływ Proudhona potwierdza się […] Co do zasad nie ma istotnej różnicy między Warrenem a Proudhonem. Różnica między nimi wyrasta z braku podobieństw między środowiskiem każdego z nich. Proudhon żył w kraju, gdzie szczegółowy podział pracy nadawał zasadnicze znaczenie współpracy w społecznym procesie produkcji, gdy tymczasem Warren musiał mieć do czynienia przede wszystkim z drobnymi indywidualnymi wytwórcami. Z tego powodu Proudhon kładł o wiele większy nacisk na zasadę stowarzyszania się od Warrena i jego następców, chociaż Warren w żaden sposób nie sprzeciwiał się takiemu poglądowi” [Rudolf Rocker, Pioneers of American Freedom (Pionierzy amerykańskiej wolności), s. 108].

Społeczne tło ma zasadnicze znaczenie dla zrozumienia myśli takich ludzi jak Greene, Spooner i Tucker. Na przykład, co zaznacza Stephen L. Newman, Spooner “przekonuje, że każdy człowiek powinien być swoim własnym pracodawcą i roztacza wizję świata wolnych włościan-farmerów oraz niezależnych przedsiębiorców” [Liberalism at Wit’s End (Liberalizm w ślepym zaułku), s. 72]. Tego rodzaju społeczeństwo było właśnie niszczone, gdy Spooner pisał swoje dzieła. Jednakże indywidualistyczni anarchiści nie uważali tej transformacji za nieodwracalną i proponowali, tak samo jak i inne grupy amerykańskiego świata pracy, rozmaite rozwiązania problemów, wobec jakich zostało postawione społeczeństwo. Ponadto anarchoindywidualiści też dostosowywali swoje idee do zmieniających się uwarunkowań społecznych, co widać na przykładzie poparcia Greene’a dla spółdzielni (“zasady stowarzyszania się”) jako jedynego sposobu zakończenia wyzysku pracy przez kapitał.

Dlatego Rocker miał rację argumentując, że anarchizm indywidualistyczny był “ponad wszystko […] zakorzeniony w szczególnych uwarunkowaniach społecznych Ameryki, różniących się fundamentalnie od uwarunkowań Europy” [Op. Cit., s. 155]. Gdy te uwarunkowania się zmieniły, żywotność proponowanych przez anarchoindywidualizm rozwiązań kwestii społecznej słabła. Morgan Edwards przekonuje, że okazało się, iż indywidualistyczny anarchizm “osłabł aż do braku znaczenia politycznego w głównej mierze z powodu erozji swojego zaplecza polityczno-ekonomicznego, nie zaś z powodu zwyczajnego fiaska strategii. Wraz z wybuchem wojny secesyjnej kapitalizm i państwo uzyskały zbyt dobrą pozycję wyjściową do centralizacji życia politycznego i gospodarczego, by anarchiści mogli dotrzymać im kroku. Centralizacja ta zmniejszyła niezależność intelektualisty/profesjonalisty oraz grup kupców i rzemieślników, stanowiących ostoję kręgu czytelników Liberty [Op. Cit., ss. 85-6].

Jeśli nie weźmie się pod uwagę tych uwarunkowań, idee ludzi podobnych Tuckerowi i Spoonerowi zostaną wypaczone ponad wszelką miarę. Podobnie też pominięcie zmian istoty socjalizmu w obliczu zmian społeczeństwa i gospodarki sprawi, że zagubimy oczywiste socjalistyczne aspekty ich idei. Analizowanie indywidualistycznych anarchistów na modłę ahistoryczną oznacza ostateczne wypaczenie ich koncepcji i ideałów. Ponadto ich zastosowanie w gospodarce nie opierającej się na rzemiośle bez chęci radykalnego przeobrażenia społeczno-gospodarczego charakteru tegoż społeczeństwa w kierunku społeczeństwa opartego na produkcji rzemieślniczej oznaczałoby stworzenie świata całkowicie odmiennego od tego, który anarchoindywidualiści sobie wyobrażali (patrz sekcja G.3).

G.1 Czy indywidualistyczni anarchiści są antykapitalistami?

Tak, z dwóch powodów.

Po pierwsze, anarchoindywidualiści zwalczali zyski, odsetki i dzierżawy jako formy wyzysku (nazywali te źródła dochodów niepochodzących z pracy “lichwą”). Przywołując słowa Ezry Heywooda, indywidualistyczni anarchiści sądzili tak: “Odsetki to kradzież, czynsze rabunek, a zysk to nic innego, jak tylko inna nazwa grabieży” [cytat podany przez Martina Blatta, Benjamin R. Tucker and the Champions of Liberty, pod redakcją Coughlina, Hamiltona i Sullivana, s. 29]. Ich wizja dobrego społeczeństwa była taką, w której “lichwiarz, czyli odbiorca odsetek, czynszu i zysku” nie będzie istniał, zaś praca “zapewni sobie swoją płacę naturalną, swój całkowity produkt” [Benjamin Tucker, The Individualist Anarchists, s. 82, s. 85]. Jak zauważył anarcho-komunista Alexander Berkman, “gdyby ludzie pracy posiadali wyprodukowany przez siebie majątek, to kapitalizm by nie istniał” [What is Communist Anarchism? (Co to jest komunistyczny anarchizm?), s. 37]. A zatem anarchiści indywidualistyczni, podobnie jak społeczni anarchiści, zwalczali wyzysk pracy i pragnęli ujrzeć koniec kapitalizmu poprzez zagwarantowanie, że świat pracy wejdzie w posiadanie tego, co wyprodukował.

Po drugie, anarchoindywidualiści pragnęli społeczeństwa, w którym nie będzie już kapitalistów i pracowników, tylko sami pracownicy. Robotnik będzie otrzymywał pełny produkt swojej pracy, przez co nastąpi koniec wyzysku pracy przez kapitał. Według słów Tuckera, w wolnym społeczeństwie ujrzymy, jak “każdy z ludzi gromadzi owoce swojej pracy, a żaden nie może żyć w lenistwie z dochodów z kapitału”, a więc społeczeństwo “stanie się wielkim ulem anarchistycznych pracowników, zamożnych i wolnych jednostek”, łączących się, “by prowadzić swą produkcję i dystrybucję po kosztach własnych” [The Individualist Anarchists, s. 276]. Ponadto z tak postawionego celu logicznie wynika, że społeczeństwo ma się opierać na pracy rzemieślniczej, a nie najemnej. Dlatego pracownicy i ich wysiłek nie byłyby czymś oddzielnym od własności i kontroli nad wykorzystywanymi przez nich środkami produkcji, a zatem sprzedawaliby produkty swojej pracy, nie zaś samą siłę roboczą.

Z tych dwu nawzajem ze sobą powiązanych powodów indywidualistyczni anarchiści są wyraźnymi antykapitalistami. I chociaż anarchia indywidualistyczna byłaby systemem rynkowym, nie byłby to rynek kapitalistyczny. Jak przekonywał Tucker, anarchiści zdawali sobie sprawę z “zależności utrzymania się przy życiu jednej klasy ludzi od sprzedaży jej pracy, podczas gdy inna klasa jest wolna od konieczności pracy, będąc prawnie uprzywilejowana do sprzedaży czegoś, co nie jest pracą […] A takiemu stanowi rzeczy jestem przeciwny jak każdy. Ale w chwili usunięcia przywilejów […] każdy człowiek będzie robotnikiem robiącym interesy z kolegami robotnikami […] Tym, co pragnie znieść anarchistyczny socjalizm, jest lichwa […] [ruch ten] chce wyzuć kapitał ze swego wynagrodzenia” [Benjamin Tucker, Instead of a Book (Zamiast książki), s. 404]. Jak zauważyliśmy powyżej, określenie “lichwa” było dla Tuckera synonimem “wyzysku pracy” [Ibid., s. 396] i obejmowało zyski kapitalistyczne, jak również odsetki, czynsze i honoraria autorskie. Nic zatem dziwnego, że Tucker przetłumaczył Co to jest własność? Proudhona i podpisał się pod zawartym tam wnioskiem, że “własność to rabunek” (czyli kradzież).

Ten sprzeciw wobec wyzysku pracy był wspólnym wątkiem myśli anarchistów indywidualistycznych, tak samo jak i ruchu społecznych anarchistów. Poza tym, tak samo jak w pismach Proudhona, Bakunina i Kropotkina, sprzeciw wobec płatnego niewolnictwa był również wspólnym wątkiem całej tradycji anarcho-indywidualistycznej – doprawdy, zważywszy na jego regularne demonstrowanie, możemy powiedzieć, że stanowi on niemalże cechę decydującą o przynależności do tejże tradycji (i, jak przekonujemy w następnej sekcji, tak być musiało, ażeby indywidualistyczny anarchizm pozostawał logicznie spójny). Weźmy na przykład Josiaha Warrena (“ojca” anarchoindywidualizmu). Odkrywamy, że “dla ludzi [mu] podobnych […] niewolnictwo polegające na byciu ruchomą własnością stanowiło zaledwie jedną ze stron brutalnej sytuacji. I chociaż sympatyzowali oni z jego przeciwnikami, odmawiali uczestnictwa w walce [przeciwko instytucji niewolnictwa], o ile nie zostanie ona rozszerzona jako szturm na coś, co określali jako ‘płatne niewolnictwo’ w stanach, w których niewolnictwo Murzynów już nie istniało” [James J. Martin, Men Against the State, s. 81]. Możemy dodać, że taki pogląd był powszechny w radykalnych gazetach i ruchach klasy pracującej owego czasu. Dlatego też odkrywamy, że George Henry Evans (który mocno wpłynął na indywidualistycznych anarchistów takich jak Warren i Ingalls swoimi ideami reformy rolnej opierającej się na “zajmowaniu i użytkowaniu”) napisał:

“Formalnie byłem, tak jak i Pan sam, bardzo gorliwym rzecznikiem zniesienia niewolnictwa (Czarnych). Było tak, zanim zobaczyłem, że istnieje też niewolnictwo Białych. Odkąd je ujrzałem, zmieniłem istotnie swoje poglądy co do sposobów zniesienia niewolnictwa Murzynów. Teraz widzę jasno, jak sądzę, że nadanie bezrolnym Czarnym przywileju zmiany swoich panów, jakim teraz się cieszą bezrolni Biali, trudno byłoby uznać za dobrodziejstwo dla nich w zamian za pewność utrzymania w chorych czasach dawnej epoki, aczkolwiek znajdą się wtedy oni w sprzyjającym klimacie” [cytat podany przez Kennetha R. Gegga Juniora, Benjamin R. Tucker and the Champions of Liberty, pod redakcją Coughlina, Hamiltona i Sullivana, s. 113].

Podobnie też William Greene (którego broszura Mutual Banking wywarła ogromny wpływ na Tuckera) głosił, że “nie ma równie diabelskiego narzędzia ekonomii politycznej jak to, które szereguje pracę wśród towarów, zmieniających swoją wartość według podaży i popytu” [Mutual Banking, cytat podany przez Martina, Op. Cit., s. 130]. W tej samej pracy zauważył on także, że “mówienie o pracy jako o towarze jest zdradą; a to dlatego, że taka mowa przeczy prawdziwej godności człowieka […] Tam, gdzie faktycznie praca jest towarem […] tam towarem jest i człowiek, czy to będzie Anglia, czy też Południowa Karolina” [cytowany przez Rudolfa Rockera, Pioneers of American Freedom (Pionierzy amerykańskiej wolności), s. 112]. Widzimy tu zatem sprzeciw wobec utowarowienia pracy (a więc i robotników) w kapitalizmie podobny sprzeciwowi cechującemu myśl społecznych anarchistów (jak zauważa Rocker, Greene “odrzucił […] przeznaczenie pracy jako towaru [Op. Cit., ss. 111-2]). Do tego jeszcze odkrywamy, że Greene wykazywał “silne sympatie dla zasady stowarzyszania się. Faktycznie teoria mutualizmu nie jest niczym innym, jak tylko pracą spółdzielczą opierającą się na zasadzie kosztów własnych” [Rudolf Rocker, Op. Cit., s. 109]. Martin wykazuje również poparcie Greene’a dla współdziałania i pracy stowarzyszonej:

“Występując w czasach, kiedy grupy pracowików i konsumentów eksperymentowały ze ‘stowarzyszeniowymi zakładami pracy’ i ‘ochronnymi sklepami związkowymi’, Greene sugerował, żeby bank wzajemnej pomocy stał się częścią składową tego ruchu i doprowadził do uformowania się czegoś, co nazwał on ‘komplementarnymi jednostkami produkcji, konsumpcji i wymiany […] potrójną formułą praktycznego mutualizmu'” [Op. Cit., ss. 134-5].

To poparcie dla stowarzyszeń producentów wraz z bankami wzajemnej pomocy jest identyczne z koncepcjami Proudhona – co nie powinno dziwić, gdyż Greene był zagorzałym zwolennikiem idei francuskiego anarchisty.

Patrząc na Lysandera Spoonera odkrywamy podobny sprzeciw wobec pracy najemnej. Spooner przekonywał, że to ograniczenia państwa w dziedzinie zaciągania kredytów i emisji pieniądza (“monopol pieniężny” opierający się na bankach wymagających metali do swojego funkcjonowania) są powodem, dla którego ludzie sprzedają się innym na rynku pracy. Wyłożył to tak: “monopol na pieniądze […] zostaje całkowicie wyjęty spod władzy wielkiego organizmu wytwórców dóbr, aby nie mogli zaangażować kapitału niezbędnego do ich przedsięwzięć; a zatem zmusza ich […] – przez alternatywę przymierania z głodu – do sprzedawania swojej pracy monopolistom pieniężnym […] [którzy] plądrują wszystkie klasy wytwórców [niskimi] cenami ich pracy” [A Letter to Grover Cleveland (List do prezydenta Grovera Clevelanda), s. 20]. Spooner był doskonale świadomy tego, że to kapitaliści kierują państwem (“zatrudniający pracę najemną […] są również monopolistami pieniężnymi” [Op. Cit., s. 48]). W jego idealnym społeczeństwie “ilość pieniędzy, w jaką można się zaopatrzyć […] będzie tak wielka, że każdy mężczyzna, każda kobieta i każde dziecko […] będzie mogło je dostać i przeznaczyć na swój biznes – albo samodzielnie, albo ze wspólnikami – i nie doświadczać konieczności działania jako sługa, ani też nie sprzedawać swojej pracy innym. Wszystkie wielkie przedsięwzięcia, każdego rodzaju, obecnie w rękach garstki właścicieli, ale zatrudniające ogromną liczbę płatnych wyrobników, zostaną rozbite; a to dlatego, że bardzo niewiele osób mogących zaangażować kapitał i robić swoje własne interesy wyrazi zgodę na harowanie za pensję dla kogoś innego” [Op. Cit., s. 41]. Inaczej mówiąc, byłoby to społeczeństwo bez pracy najemnej, za to opierające się na pracy indywidualnych rolników, rzemieślników i stowarzyszeń/spółdzielni (tak samo jak w wizji Proudhona). Jeszcze prościej – społeczeństwo niekapitalistyczne, albo, wyrażając sie bardziej pozytywnie, (wolnościowe) społeczeństwo socjalistyczne – gdyż pracownicy posiadaliby i kontrolowaliby wykorzystywane przez siebie środki produkcji.

Anarchiści indywidualistyczni zwalczali kapitalizm (tak jak i społeczni anarchiści), ponieważ widzieli, że zysk, czynsz i odsetki to we wszystkich przypadkach formy wyzysku. Sądzili, iż wolność oznacza, że robotnik jest uprawniony do “całego owocu swojej własnej pracy” (Spooner) i przyznawali, że praca dla szefa to uniemożliwia, gdyż część zostaje przekierowana do kieszeni pracodawcy [Martin, Op. Cit., p. 172]. Podobnie jak i społeczni anarchiści zwalczali oni lichwę, polegającą na konieczności płacenia wyłącznie za dostęp do zasobów czy też ich użytkowanie (“kawałek ich codziennego mozołu zostaje im odebrany [pracownikom] w zamian za przywilej korzystania z tych fabryk” [Alexander Berkman, What is Communist Anarchism? (Co to jest komunistyczny anarchizm?), s. 6]).

Ten sprzeciw wobec zysków, czynszu i odsetek jako form wyzysku, pracy najemnej jako formy niewolnictwa i własności jako formy kradzieży jednoznacznie określa anarchoindywidualizm jako antykapitalistyczny, jako pewną formę (wolnościowego) socjalizmu. Do tego jeszcze wskazuje na wspólne podstawy obydwu nurtów anarchizmu, w szczególności ich wspólne stanowisko wobec kapitalizmu. Społeczny anarchista Rudolf Rocker doskonale dowodzi istnienia tego wspólnego stanowiska, argumentując:

“trudno jest pogodzić wolność osobistą z istniejącym systemem ekonomicznym. Bez cienia wątpliwości obecna nierówność interesów gospodarczych i konflikty klas rządzących społeczeństwem stanowią ciągłe zagrożenie dla wolności jednostki […] Nie można być wolnym, ani w wymiarze politycznym, ani w wymiarze osobistym, dopóki jest się w położeniu ekonomicznej służebności wobec kogoś innego i nie można przed tym uciec. Przyznawali to tacy mężowie jak Godwin, Warren, Proudhon, Bakunin [musimy dodać – i kobiety takie jak Goldman i de Cleyre!] oraz wielu innych, którzy następnie dochodzili do przekonania, że panowanie człowieka nad człowiekiem nie zaniknie, dopóki nie położy się kresu wyzyskowi człowieka przez człowieka” [Nationalism and Culture, s. 167].

Uzupełniając ten sprzeciw wobec kapitalistycznej lichwy, anarchiści indywidualistyczni wyrażali również sprzeciw wobec kapitalistycznych idei własności (zwłaszcza własności ziemi). Na przykład J.K. Ingalls uważał, że sprowadzenie ziemi do roli towaru stanowiło akt “uzurpacji”. W istocie “prywatne panowanie nad ziemią” zostało zapoczątkowane “jedynie uzurpacją, czy to przez obóz, czy przez dwór, czy przez rynek. Ilekroć takież panowanie wyklucza lub pozbawia jedną jedyną istotę ludzką równych szans, stanowi ono pogwałcenie, nie tylko prawa publicznego i społecznych obowiązków, ale też samej zasady prawa i moralności, na której sama przez się opiera się własność […]” [Social Wealth, cytat podany przez Martina, Op. Cit., s. 148f].

Idee te są identyczne z ideami Proudhona. Ingalls kontynuuje ten Proudhonowski wątek “zajmowania i użytkowania”, przekonując, że mienie “pozostaje mieniem i nigdy nie może stać się własnością w znaczeniu absolutnej domeny, za wyjątkiem statutu pozytywnego. [to znaczy – działań państwa] Praca może wymagać jedynie zajmowania mienia i nie może stanowić podstawy do roszczenia sobie praw do niczego więcej niż tylko do korzystania z tegoż mienia” [Ibid., s. 149]. Mówiąc prościej, własność kapitalistyczna została stworzona przez “siłowy, złodziejski zabór” ziemi, który “nie mógłby dać żadnego usprawiedliwienia systemowi” [Ibid.] (o czym przekonywaliśmy w sekcji B.3.4) i cieszył się protekcją ze strony państwa. Ingalls, podobnie jak Warren i Greene, sprzeciwiał się pracy najemnej, i “za jedyny ‘inteligentny’ strajk [robotników] uważał taki, który byłby skierowany przeciwko pracy za pensję w ogóle” [Ibid., s. 153].

A zatem widzimy, że indywidualistyczni anarchiści, tak jak i społeczni anarchiści, zwalczali kapitalistyczny wyzysk, płatne niewolnictwo i prawa własności. Utrzymywali, że w miejsce kapitalizmu powinien istnieć taki ustrój, w którym robotnicy wejdą w posiadanie tego, co wyprodukowali albo jakiejś równowartości (zamiast wypłacania im pensji). Takie stanowisko z konieczności musi oznaczać, że powinni oni posiadać i kontrolować wykorzystywane przez siebie środki produkcji, co zagwarantuje “zniesienie proletariatu” (przywołując słowa Proudhona), a więc koniec kapitalizmu, gdyż społeczeństwo nie będzie już podzielone na dwie klasy: tych, którzy pracują i tch, którzy posiadają. W indywidualistycznej anarchii “nie powinno już być żadnych proletariuszy”, gdyż “każdy” byłby “właścicielem”. Doprowadziłoby to do spełnienia się hasła: “Ziemia dla oracza. Kopalnia dla górnika. Narzędzia dla robotnika. Wyrób dla producenta” [Ernest Lesigne cytowany z aprobatą przez Tuckera na końcu jego eseju “State Socialism and Anarchism” w Instead of a Book (Zamiast książki), s. 17, s. 18]. Ernest Lesigne uważał “produkcję spółdzielczą” za “rozwiązanie wielkiego problemu ekonomii społecznej – jak dostarczyć konsumentowi wyroby po kosztach własnych” i za środek, który sprawi, że wytwórcy będą “otrzymywać wartość swojego produktu, swojego wysiłku, bez konieczności robienia interesów z gromadą handlarzy i wyzyskiwaczy” [The Individualist Anarchists, s. 123]. Jak to ujął Charles A. Dana (w pracy wydanej przez Tuckera i opisanej przez niego jako “prawdziwie inteligentne, pełne mocy i współczucia wyłożenie zasad bankowości wzajemnej pomocy”), “wprowadzając mutualizm do transakcji i kredytów wprowadzimy go wszędzie, zaś praca przyjmie nowe oblicze i stanie się prawdziwie demokratyczna” [Proudhon and His “Bank of the People”, s. 45]. Innymi słowy, powstanie bezklasowe społeczeństwo socjalistyczne pracowników zatrudnionych przez samych siebie, bez wyzysku i ucisku.

William Gary Kline streszcza to prawidłowo:

“Ich propozycje zostały tak przedstawione, by ustanowić prawdziwą równość szans […] i oczekiwali oni, że doprowadzi to do powstania społeczeństwa bez wielkich majątków ani wielkiego ubóstwa. Pod nieobecność czynników monopolistycznych, wypaczających konkurencję, oczekiwali społeczeństwa ludzi pracy w wielkiej mierze zatrudnionych przez samych siebie, bez znacznych nierówności majątkowych wśród siebie, ponieważ od wszystkich by wymagano, żeby żyli swoim własnym kosztem, a nie kosztem wyzyskiwanych bratnich istot ludzkich” [The Individualist Anarchists: A Critique of Liberalism, ss. 103-4].

A zatem anarchia indywidualistyczna “uwolniłaby kapitał organizując kredyty według planu wzajemnej pomocy, a następnie te leżące odłogiem ziemie zostałyby wzięte w użytkowanie […] operatorzy maszyn mogliby kupować topory, grabie i motyki, i wtedy byliby niezależni od swoich pracodawców, a więc problem świata pracy zostałby rozwiązany”. To zaś by doprowadziło do “emancypacji człowieka pracy ze swojego obecnego niewolnictwa do [roli właściciela] kapitału” [Tucker, Instead of a Book (Zamiast książki), s. 321 i 323].

Ponadto, tak jak i spoeczni anarchiści, anarchoindywidualiści byli świadomi tego, że państwo nie jest jakąś neutralną machiną, ani też taką, która wyzyskuje społeczeństwo wyłącznie dla swoich celów. Zdawali sobie sprawę, że jest to instrument panowania klasowego, a mianowicie panowania klasy kapitalistów nad klasą pracującą. Jak już zauważyliśmy powyżej, Spooner uważał, że “dzierżyciele tego monopolu [monopolu na pieniądze] obecnie rządzą tym krajem i rabują go; a rząd we wszystkich swoich wymiarach jest po prostu ich narzędziem” i że “pracodawcy najemnej siły roboczej […] też są monopolistami pieniężnymi” [Spooner, Op. Cit., s. 42 i 48]. Tucker przyznawał, że “kapitał tak manipulował prawodawstwem”, że uzyskał przewagę na rynku kapitalistycznym, pozwalającą mu na wyzyskiwanie pracy [The Individualist Anarchists, ss. 82-3]. Zupełnie wyraźnie dawał do zrozumienia, że państwo to państwo kapitalistyczne, w którym “Kapitaliści umieścili i podtrzymują wszelkiego rodzaju zakazy i podatki w księgach ustaw”, ażeby zapewnić sobie “wolny rynek” wypaczony na swoją własną korzyść [cytat podany przez Dona Werkheisera, Benjamin R. Tucker and the Champions of Liberty, pod redakcją Coughlina, Hamiltona i Sullivana, s. 218]. A.H. Simpson przekonywał, że anarchoindywidualista “wie bardzo dobrze, że obecne państwo […] to po prostu narzędzie w rękach klasy posiadaczy własności” [Op. Cit., s. 92]. Tak więc obydwa skrzydła ruchu anarchistycznego były zjednoczone w swoim sprzeciwie wobec wyzysku kapitalistycznego. Wspólnie przyznawały, że państwo to narzędzie w rękach klasy kapitalistów, używane po to, by pozwalać jej wyzyskiwać klasy pracujące.

Na dodatek, mówiąc o środkach przeprowadzania zmian społecznych, indywidualiści sugerowali, żeby aktywiści zaczęli “namawiać ludzi do wytrwałej odmowy płacenia czynszów i podatków” [Instead of a Book (Zamiast książki), ss. 299-300]. To niepłacenie czynszów obejmowałoby również dzierżawione nieruchomości, gdyż “dzierżawcy nie byliby zmuszeni do płacenia [włascicielom ziemskim] renty dzierżawnej, ani też nie pozwoliliby im na zabieranie swojej własności” [The Individualist Anarchists, s. 162]. Trudno byłoby uznać te oświadczenia za takie, z którymi zgodziliby się kapitaliści. Tucker, jak zauważyliśmy, zwalczał też odsetki, uważając je za czystą, zwyczajną lichwę (wyzysk i “przestępstwo”) i jeden ze sposobów, przy pomocy których robotnikom odmawia się pełnego owocu ich pracy. Owszem, z nadzieją oczekiwał on dnia, w którym “każda osoba, która zażyczy sobie więcej, niż wynosi koszt danego produktu […] zostanie osądzona mniej więcej tak, jak teraz osądza się kieszonkowca”. To “odnoszenie się z wrogością do lichwy w każdej jej formie” trudno byłoby dopasować do kapitalistycznej mentalności albo związanego z nią systemu przekonań [Op. Cit., s. 155]. Podobnie też Ezra Heywood uważał pobieranie zysku za “niesprawiedliwość drugą co do wielkości, ustępującą jedynie legalizowaniu tytułów absolutnej własności ziemi albo surowców” [James J. Martin, Op. Cit., s. 111]. Sprzeciw wobec zysków, czynszów i odsetek jest mało kapitalistyczny – owszem, jest odwrotnością kapitalizmu.

Jeżeli zaś chodzi o równość, to odkrywamy, że anarchiści indywidualistyczni postrzegali swoje idee jako takie, które doprowadzą do większej równości. Dlatego też widzimy, jak Tucker przekonywał, że “szczęście możliwe do osiągnięcia w jakimkolwiek społeczeństwie, które nie poprawia swojego obecnego stanu podziału dóbr raczej nie może zostać opisane jako przynoszące radość” . Zdecydowanie zwalczał “niesprawiedliwy podział dóbr” w kapitalizmie i równie zdecydowanie postrzegał swoje propozycje jako środek do istotnego zmniejszenia nierówności [“Why I am an Anarchist”, s. 135, w: Man!, pod redakcją M. Grahama, ss. 132-6]. John Beverley Robinson zgadzał się z tym:

“Kiedy przywileje zostaną zniesione, zaś robotnik będzie zatrzymywał wszystko to, co wyprodukuje, wtedy nadejdzie potężna tendencja ku równości wynagrodzenia materialnego za pracę. Stworzy ona znaczną równość finansową i społeczną w miejsce równości tylko politycznej, jaka istnieje teraz” [Patterns of Anarchy, ss. 278-9]

Tak samo czynił Lysander Spooner, który przekonywał, że w proponowanym przez niego ustroju “trudno byłoby przedstawiać fortunę za pomocą koła; a to dlatego, że nie zawierałoby ono takiej wysokości, ani takiej głębokości, ani takiej nieregularności ruchu jak teraz. Powinna ona by zostać raczej przedstawiona za pomocą rozszerzonej powierzchni, co nieco zmiennej przez nierówności, ale wciąż cechującej się pewnym generalnym poziomem, pozwalającym wszystkim na bezpieczną pozycję życiową, i nie stwarzającym nikomu konieczności, by utwierdzał swoją pozycję, czy to siłą, czy też szachrajstwem”. Dlatego anarchizm indywidualistyczny wytworzyłby warunki “ani ubóstwa, ani luksusów; za to umiarkowanego dostatku – takiego, który ani człowieka nie rozleniwi przez obfitość, ani nie uczyni niezdolnym do działania przez niedobory; takiego, który natychmiast da mu szansę pracy (zarówno umysłowej, jak i fizycznej) i zmotywuje go darem wszystkich owoców jego trudu” [cytat podany przez Stephana L. Newmana, Liberalism at Wit’s End (Liberalizm w ślepym zaułku), s. 72 i 73].

A więc, tak samo jak społeczni anarchiści, anarchoindywidualiści uważali swoje idee za środek do osiągnięcia równości. Po wyeliminowaniu wyzysku nierówności szybko by się zmniejszyły, gdyż bogactwo nie ulegałoby już akumulacji w rękach nielicznych (właścicieli). Raczej z powrotem spłynęłoby do rąk tych, którzy je wyprodukowali (tzn. pracowników). Dopóki to nie nastąpi, społeczeństwo będzie oglądać “z jednej strony zależną klasę pracowników otrzymujących pensje, zaś z drugiej uprzywilejowaną klasę monopolistów majątkowych. Każda z tych klas będzie stawała się coraz bardziej odmienna od drugiej wraz z postępem kapitalizmu”. To zaś “doprowadza do grupowania się i wzmacniania majątków, które szybko następuje, ściągając w ręce uprzywilejowanych wszelką własność, niezależnie od tego, przez kogo została wyprodukowana, i odtąd własność staje się władzą społeczną, siłą ekonomiczną niszczącą prawa ludzi, obfitym źródłem niesprawiedliwości, środkiem zniewolenia wydziedziczonych” [William Ballie, The Individualist Anarchists, s. 121].

Tucker, tak samo jak i inni indywidualistyczni anarchiści, popierał związki zawodowe, i chociaż był przeciwny stosowaniu przemocy podczas strajków, przyznawał, że powodowana była ona przez frustrację zrodzoną przez niesprawiedliwy system. W istocie, tak jak społeczni anarchiści, uważał on, że “robotnik w tych dniach jest żołnierzem […] Jego pracodawca to […] członek wrogiej armii. Cały świat przemysłu i handlu znajduje się w stanie morderczej wojny, w której proletariusze są zgrupowani po jednej stronie, a właściciele po drugiej” [Instead of a Book (Zamiast książki), s. 460]. Sprawa strajkujących polegała na tym, że “zanim […] strajkujący naruszyli równą wolność innych, ich własne prawo do równej wolności było ciągle samowolnie naruszane” przez kapitalistów wysługujących się państwem, ponieważ “kapitaliści […] odmawiając [wolnego rynku pracownikom] są winni przestępczej napaści” [Ibid., s. 454]. Tucker zgadzał się z Ezrą Heywoodem, który “kpił sobie ze zwolenników istniejącego stanu rzeczy, którzy nie zauważali żadnych dowodów tyranii ze strony kapitału, i którzy podnosili kwestię dobrowolnej umowy mówiąc o robotnikach. Argumentacja ta była już bezwartościowa. Kapitał konrolował ziemię, maszyny, energię pary wodnej i wodospadów, okręty, kolej, i – przede wszystkim – pieniądz i opinię publiczną. Znalazł się w pozycji wyczekiwania przejawów krnąbrności dla rozrywki” [James J. Martin, Men Against the State, s. 107]. W podobny sposób Tucker zalecał i popierał wiele innych form akcji bezpośredniej bez stosowania przemocy, takich jak bojkoty i odmawianie płacenia czynszów, widząc w nich ważny sposób radykalizacji klas pracujących i tworzenia społeczeństwa anarchistycznego. Jednakże, tak jak i anarchiści społeczni, anarcho-indywidualiści nie uważali walki ludzi pracy za cel sam w sobie – uznawali oni reformy (wraz z dyskusjami o “uczciwej płacy” oraz “harmonii między kapitałem a światem pracy”) za coś w zasadzie “konserwatywnego”. Zadowoliłoby ich dopiero “zniesienie monopolistycznego przywileju kapitału i poborców odsetek oraz powrót do pracy za pełną wartość jej wytworów” [Victor Yarros, cytowany przez Jamesa J. Martina, Op. Cit., s. 206f].

Chociaż Tucker wierzył w akcję bezpośrednią, to jednak był przeciwny “siłowemu” wywłaszczeniu kapitału społecznego przez klasę pracującą. Zamiast tego sprzyjał tworzeniu systemu mutualistycznego, tak, aby zastąpił przedsiębiorstwa kapitalistyczne spółdzielczymi. Tucker był dlatego zdecydowanym reformistą, uważającym, że anarchia wyewoluje z kapitalizmu w miarę rozpowszechniania się w społeczeństwie banków wzajemnej pomocy, przez co będzie rosła siła przetargowa świata pracy. Ta koncepcja usunięcia kapitalizmu drogą długotrwałych reform (i, co z tego wynika, tolerowania kontroli szefa przez ten czas) wynikła przede wszystkim ze wpływu idei Herberta Spencera, nie zaś Maxa Stirnera. Trudno się więc dziwić, że Piotr Kropotkin określił doktrynę Tuckera jako “żadnej siły” i uznał takie reformistyczne stanowisko za podobne stanowisku Spencera, a więc za coś niewiele więcej niż tylko “wymówkę dla popierania panowania ziemian i kapitalistów” [Act For Yourselves (Działaj dla siebie samego), s. 98].

Jakkolwiek by na to nie patrzeć, oczywiste jest, że społeczni i indywidualistyczni anarchiści mają ze sobą wiele wspólnego, ze sprzeciwem wobec kapitalizmu włącznie. Jak zaznacza Carole Pateman, “w USA zawsze istniała silna radykalna tradycja indywidualistyczna. Jej zwolennicy dzielili się na tych, którzy dochodzili do równościowych, anarchistycznych wniosków, i na tych, którzy sprowadzali życie polityczne do uznawanej za oczywistość gospodarki kapitalistycznej, do szeregu transakcji pomiędzy nierówno usytuowanymi jednostkami” [The Problem of Political Obligation (Problem zobowiązań politycznych), s. 205]. Można więc zauważyć, że tym, co robią prawicowi libertarianie, jest umyślne mylenie tych dwu tradycji. Indywidualistyczni anarchiści mogli sobie sprzyjać dobrowolnym transakcjom, ale pomiędzy osobami o równym położeniu. Dobrowolna transakcja może w równym stopniu przynosić korzyści obu stronom dopiero wtedy, gdy zapewni się warunki równości. Dopiero wówczas nie będzie ona rodziła coraz większych nierówności, przynoszących korzyść stronie silniejszej, która z kolei może wtedy wypaczać pozycje przetargowe wszystkich zainteresowanych stron jeszcze bardziej na własną korzyść (zobacz też sekcję F.3).

Sekcja G – Czy indywidualistyczny anarchizm ma charakter kapitalistyczny?

Krótka odpowiedź brzmi: nie, nie ma. Wszyscy indywidualistyczni anarchiści byli przeciwni wyzyskowi świata pracy i wszelkim formom dochodów nie pochodzących z pracy (takim jak zyski, odsetki i czynsze) oraz własności. Jako tacy pozostawali oni głęboko antykapitalistyczni. Wielu anarchistów indywidualistycznych, z Benjaminem Tuckerem włącznie, uważało się za socjalistów (w istocie Tucker często nazywał swoją teorię “anarchistycznym socjalizmem”).

Dlatego w niniejszej sekcji anarchistycznych FAQ ukazujemy, dlaczego anarcho-indywidualistów nie da się zaszufladkować jako “poprzedników” podrabianych libertarian ze szkoły “anarcho”-kapitalistycznej. Za to muszą oni zostać zaklasyfikowani (za sprawą ich sprzeciwu wobec płatnego niewolnictwa, kapitalistycznej własności, odsetków, czynszów i zysków oraz ich troski o równość i współpracę) jako libertariańscy socjaliści, aczkolwiek reprezentujący liberalne skrzydło myśli anarchistycznej. I dlatego chociaż niektóre z ich koncepcji rzeczywiście pokrywają się z koncepcjami szkoły “anarcho”-kapitalistycznej, to nie są one kapitalistyczne ani trochę bardziej niż koncepcje anarcho-komunistów komunistyczne – pomimo pewnych zbieżności między ich koncepcjami a koncepcjami marksistowskich komunistów.

W tym kontekście stworzenie “anarcho”-kapitalizmu można uważać za jeszcze jedną taktykę kapitalistów mającą na celu wzmocnienie powszechnego mniemania, że nie ma żadnych zdolnych do trwałego istnienia alternatyw wobec kapitalizmu – przez stwierdzenie, że “nawet anarchizm zakłada kapitalizm.” W celu usprawiedliwienia tej tezy poszperali oni w historii anarchizmu, starając się znaleźć jakieś nurty w tym ruchu, które nadawałyby się do przeprowadzenia takiego wnioskowania. Wydaje im się, że odnaleźli taki nurt u anarchistów indywidualistycznych.

Ale jak już zauważyliśmy, z samej swojej definicji – oznaczającej sprzeciw wobec władzy hierarchicznej – wszystkie nurty anarchizmu pozostają nie do pogodzenia z kapitalizmem. Niemniej jednak u indywidualistów odnajdujemy anarchizm najbardziej przybliżający się do “klasycznego” liberalizmu i znajdujący się pod wpływem idei Herberta Spencera, klasycznego liberała, pra-libertariańskiego kapitalisty. Wpływ ten, co zauważył swego czasu Piotr Kropotkin (np. w pracy Nowoczesna nauka i anarchizm), doprowadził indywidualistycznych anarchistów takich jak Ben Tucker do udzielenia poparcia w imię wolności teorii umowy społecznej, najwyraźniej z braku świadomości autorytarnych stosunków społecznych, jakie może ona oznaczać, co da się zaobserwować w kapitalizmie. Dlatego niniejsza sekcja może również zostać uznana, przynajmniej częściowo, za rozszerzenie dyskusji zapoczątkowanej w sekcji A.3.

Niewielu myślicieli cechuje się całkowitą spójnością swoich poglądów. Znając bezkompromisową antypaństwowość i antykapitalizm Tuckera, pozostaje prawdopodobne, że gdyby zdał sobie on sprawę ze skrywanego w teorii umowy społecznej etatyzmu, to zmodyfikowałby on swoje poglądy, tak, żeby usunąć tę niekonsekwencję. Jednakże jest całkiem zrozumiałe, dlaczego on tego nie uczynił: ponieważ postrzegał indywidualistyczny anarchizm jako społeczeństwo samych pracowników – nie kapitalistów i pracowników. Jego sprzeciw wobec lichwy logicznie pociąga za sobą pracę zorganizowaną na modłę rzemieślniczą albo spółdzielczą – ludzie sprzedają wytwory swojej pracy, w przeciwieństwie do samej pracy – co samo w sobie zakłada samorządność w procesie produkcji (a więc i w społeczeństwie), nie zaś autorytaryzm. Niemniej jednak to właśnie ta niespójność – nieanarchistyczny aspekt anarchoindywidualizmu – jest tym, co prawicowi “libertarianie” podobni Murrayowi Rothbardowi sobie wybrali i na czym się skupiają, pomijając antykapitalistyczny kontekst, w którym występuje ten właśnie aspekt myśli indywidualistycznej. David Weick na to wskazuje:

“Z całej historii myśli i działalności anarchistycznej Rothbard wyciągnął i wypromował pojedynczy nurt, nurt indywidualizmu. I definiuje ten indywidualizm na sposób obcy duchowi Maxa Stirnera czy Benjamina Tuckera. Zakładam, że to do ich dziedzictwa Rothbard wysuwałby roszczenia – nic już nie powiem o tym, jak bardzo obcy jest ten sposób duchowi Godwina, Proudhona, Bakunina, Kropotkina, Malatesty i anonimowych postaci historycznych, które poprzez swoją myśl i swoje czyny usiłowały nadać anarchizmowi znaczenie w życiu. Z tego właśnie nurtu Rothbard fabrykuje jeszcze jedną ideologię burżuazyjną” [David Weick, “Anarchist Justice”, Nomos XIX, ss. 227-228].

I właśnie mając to na uwadze omawiamy idee ludzi podobnych Tuckerowi. Jak wykaże to niniejsza sekcja FAQ, nawet na swoim najbardziej liberalnym i indywidualistycznym krańcu anarchizm miał charakter fundamentalnie antykapitalistyczny. Wszelkie koncepcje, zaimportowane przez “anarcho”-kapitalizm z tradycji indywidualistycznej pomijają społeczne tło samozatrudnienia i produkcji rzemieślniczej, w ramach którego zostały one zrodzone. A zatem zostają one obrócone w coś skrajnie odmiennego od tego, czego pragnęli ich pierwotni twórcy.

Jeszcze jedna kwestia. Wielu prawicowych libertarian twierdzi, że anarchoindywidualiści byli obrońcami kapitalistycznych praw własności, ponieważ byli przeciwni odbieraniu własności siłą. Wynika to jednak wyłącznie z tego, że opowiadali się oni za ewolucją, a nie rewolucją. Własność ta im się nie podobała, co wykażemy.

Anarchoindywidualistom nie byłby dzisiaj miły hołd w postaci kojarzenia ich idei z kapitalizmem, którym tak otwarcie pogardzali i którego zniesienia sobie życzyli.

F.10.3 Czy kapitalizm laissez-faire był stabilny?

Przede wszystkim musimy stwierdzić, że czysty ustrój kapitalizmu laissez-faire nigdy nie istniał. Oznacza to, że cały materiał dowodowy, prezentowany przez nas w tej sekcji, może zostać odrzucony przez prawicowych libertarian dokładnie z tego powodu – że nie był dostatecznie “czysty”. Oczywiście, gdyby byli oni konsekwentni, to należałoby od nich oczekiwać, że sami też pominą wszystkie historyczne i obecne przykłady kapitalizmu czy też ludzkiej działalności w kapitalizmie. Ale tego oni nie robią. Logika jest prosta – jeśli X jest dobre, to dopuszczalne jest, aby to wykorzystać jako przykład funkcjonowania kapitalizmu. Jeżeli zaś X jest złe, to system nie jest dostatecznie czysty.

Ponieważ jednak prawicowi libertarianie używają przykładów historycznych, więc powinniśmy i my tak zrobić. Zdaniem Murraya Rothbarda, miało miejsce “uprzemysłowienie zbliżone do laissez-faire w dziewiętnastym wieku” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 264]. A zatem wykorzystamy przykład dziewiętnastowiecznej Ameryki – gdyż jest on zwykle traktowany jako najbliższy czystemu laissez-faire – po to, aby zobaczyć, czy laissez-faire daje stabilizację, czy też nie.

Owszem, jesteśmy w pełni świadomi, że USA w XIX wieku były dalekie od laissez-faire – istniało państwo, protekcjonizm, działalność gospodarcza rządu i tak dalej – ale ponieważ przykład ten był często podawany przez samych prawicowych libertarian (między innymi Ayn Rand), to sądzimy, że możemy dowiedzieć się mnóstwa rzeczy przyglądając się temu niedoskonałemu przybliżeniu “czystego” kapitalizmu (i jak przekonywaliśmy w sekcji F.8, to właśnie te “niedoskonałe” cechy systemu miały znaczenie dla sukcesu uprzemysłowienia, nie zaś te zgodne z modelem laissez-faire).

A więc, czy XIX-wieczna Ameryka była stabilna? Nie. Z całą stanowczością musimy powiedzieć, że nie była.

Po pierwsze, w ciągu tego stulecia miały miejsce ciągłe boomy i zapaści gospodarcze. Ostatnie ćwierćwiecze XIX stulecia (często uznawane za szczyt prywatnej przedsiębiorczości) było okresem głębokiego niepokoju i niestabilności. Między rokiem 1867 a 1900 miało miejsce osiem kompletnych cykli koniunkturalnych. W ciągu tych 396 miesięcy gospodarka odnotowywała wzrost przez 199 miesięcy, natomiast spadek produkcji przez 197 miesięcy. Trudno coś takiego jest uznać za oznakę wielkiej stabilności (dla porównania: od zakończenia II wojny światowej tylko około jedna piąta całego czasu przypadała na okresy recesji czy depresji). Generalnie, gospodarka amerykańska wpadała w zapaść, panikę bądź kryzys w roku 1807, 1817, 1828, 1834, 1837, 1854, 1857, 1873, 1882 i 1893 (na dodatek lata 1903 i 1907 były także latami kryzysu).

Częściowym źródłem tej niestabilności był ówczesny system bankowości. “Brak systemu banków centralnych”, pisze Richard Du Boff, “aż do roku 1913, kiedy to wprowadzono ustawę o Rezerwach Federalnych, sprawiał, że akty paniki w finansach były gwałtowniejsze, zaś huśtawka cykli koniunkturalnych ostrzejsza” [Accumulation and Power, s. 177]. To właśnie w odpowiedzi na tę niestabilność został stworzony system Rezerw Federalnych. I, jak zauważa Doug Henwood, “kampania na rzecz rozsądniejszego systemu monetarnego nie była ruchem nowojorskiej giełdy na Wall Street przeciwko światu przemysłu czy też finansistom regionalnym, lecz szerokim ruchem elity bankierów i menedżerów nowych korporacji, jak też uczonych oraz dziennikarzy na służbie biznesu. Wyłonienie Rezerw Federalnych stanowiło kulminację wysiłków na rzecz zdefiniowania standardu wartości ekonomicznej. Wysiłki te zostały zapoczątkowane w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku wraz z pojawieniem się nowych, profesjonalnie zarządzanych korporacji, będących własnością nie ich menedżerów, lecz rozproszonych publicznych udziałowców” [Wall Street, s. 93]. Owszem, Bank Anglii był często zmuszony działać jako pożyczkodawca ostatniej szansy dla Stanów Zjednoczonych, które nie miały swojego własnego banku centralnego.

W epoce zdecentralizowanego systemu bankowego w XIX wieku w chwilach paniki tysiące banków robiło zapasy. W ten sposób systemowi brakowało płynności, akurat w momencie, kiedy najbardziej jej było potrzeba. Stworzenie trustów było jednym ze sposobów, przy pomocy których kapitaliści próbowali dawać sobie radę z niestabilnością systemu (kosztem konsumentów), natomiast korporacja stanowiła odpowiedź na delegalizację trustów. “Wchłaniając wiele luk występujących w systemie opartym na konkurencji – umieszczając większą liczbę transakcji w obrębie tych samych ram instytucjonalnych – korporacje bardzo ustabilizowały gospodarkę” [Henwood, Op. Cit., s. 94].

Przez cały okres kulminacji polityki laissez-faire widzieliśmy również protesty społeczne przeciwko stosowanemu systemowi monetarnemu, mianowicie parytetowi metali (w szczególności złota), który był uważany za zaporę dla działalności gospodarczej i rozwoju (jak również narzędzie w rękach bogatych). Na przykład indywidualistyczni anarchiści uważali monopol pieniężny (który obejmował też wykorzystywanie drogich metali jako środka płatniczego) za środek, przy pomocy którego kapitaliści zapewniali sobie, że “robotnicy […] [będą] utrzymywani w położeniu płatnych wyrobników” i zostaną sprowadzeni “do pozycji sług; i poddani wszelkim wypaczeniom, jakie tylko ich pracodawcy […] będą mogli sobie obrać, aby je wprowadzać ich kosztem”, staną się wręcz “zwykłymi narzędziami i maszynami w rękach swoich pracodawców”. Wraz z końcem tego monopolu “suma pieniędzy, nadających się do zagospodarowania […] [zapewniłaby, że nikt] nie znajdowałby się w konieczności robienia za służącego, ani sprzedawania swojej pracy innym” [Lysander Spooner, A Letter to Grover Cleveland (List do prezydenta Groovera Clevelanda), s. 47, s. 39, s. 50, s. 41]. Mówiąc prościej, system opierający się na parytecie złota (tak upragnionym przez wielu “anarcho”-kapitalistów) był uznawany za kluczowy sposób utrzymywania pracy najemnej i wyzysku.

Co ciekawe, po zakończeniu ery parytetu złota (a zatem i pieniądza towarowego) zanikły społeczne spory, protesty i troski dotyczące systemu monetarnego. Spory i protesty stanowiły odpowiedź na wpływ pieniądza towarowego na gospodarkę – wielu ludzi prawidłowo postrzegało odpowiedzialność poważnie restrykcyjnego reżimu monetarnego swoich czasów za problemy gospodarcze i kryzysy, jak też i wzrost nierówności. Radykałowie z całego spektrum politycznego nalegali, by w jego miejsce ustanowić bardziej elastyczny reżim, taki, który nie będzie wprowadzał pracy najemnej i kryzysów poprzez zmniejszanie ilości pieniądza w obiegu, nadającego się do pobudzania większej produkcji i ograniczania wpływu kryzysów na gospodarkę. Nie trzeba przypominać, że system Rezerw Federalnych w USA był daleki od instytucji, jakiej chcieli ci populiści (bądź co bądź, jest on kierowany przez elitę, która pragnęła jego stworzenia dla realizacji własnych interesów).

To, że system laissez-faire był tak chimeryczny i podatny na szerzenie się paniki, sugeruje, że marzenia “anarcho”-kapitalistów o prywatyzacji wszystkiego, włącznie z bankowością, i o tym, że potem będzie wszystko pięknie, są w najlepszym razie niepoprawnym optymizmem (i, jak na ironię, to właśnie przedstawiciele klasy kapitalistów stali na czele ruchu na rzecz zarządzania kapitalizmem przez państwo w imię “zdrowego pieniądza”).

F.10.2 Jak rynek pracy wpływa na kapitalizm?

Pod wieloma względami rynek pracy jest tym rynkiem, który wpływa na kapitalizm najmocniej. Prawicowi libertarianie (podobnie jak i głównonurtowa ekonomia) wychodzą z założenia, że rynki mają zdolność samoregulacji. Dlatego też i rynek pracy będzie podlegał samoregulacji. Ponieważ rzadko kiedy to założenie potwierdzało się w rzeczywistości (tzn. okresy pełnego zatrudnienia w kapitalizmie są rzadkie i przejściowe), jego zwolennicy mają kłopot – rzeczywistość przeczy teorii.

Teoria zapowiada pełne zatrudnienie, lecz rzeczywistość pokazuje, że wcale tak nie jest. Skoro mamy do czynienia z logicznymi dedukcjami wyprowadzanymi z przypuszczeń, to oczywiście teoria z definicji nie może być błędna. A więc musimy wyodrębnić czynniki zewnętrzne, które powodują cykl koniunkturalny (czyli i bezrobocie). W ten sposób uwaga zostaje odwrócona od rynku i jego funkcjonowania – ostatecznie zakłada się, że rynek kapitalistyczny się sprawdza – i skierowana na coś innego. To “coś innego” bywa paroma dość rozmaitymi sprawami (w najśmieszniejszym przypadku plamami na Słońcu, jak zakładały prace jednego z założycieli ekonomii marginalistycznej, Williama Stanleya Jevonsa). Natomiast w dzisiejszych czasach większość prorynkowych ekonomistów kapitalistycznych i prawicowych libertarian obwieszcza, że tym czymś jest państwo.

W niniejszej sekcji FAQ przedstawimy dowody, ukazujące, że założenie o samoregulacji rynków jest fałszywe przynajmniej w odniesieniu do jednego, wyjątkowego rynku – mianowicie rynku ludzkiej pracy. A ponieważ to fundamentalne założenie, stanowiące podstawę “wolnorynkowego” kapitalizmu, jest fałszywe, to w tym momencie oparta na nim logicznie spójna nadbudowa zaczyna się walić. Częściową przyczyną niestabilności kapitalizmu jest utowarowienie pracy (tj. ludzi) i wynikające z niego problemy. Państwo samo w sobie może mieć pozytywny albo negatywny wpływ na gospodarkę, ale usunięcie państwa czy jego wpływów przy zachowaniu ustroju kapitalistycznego nie rozwiąże problemu cyklu koniunkturalnego.

Dlaczego tak się dzieje? Po prostu z powodu samej natury rynku pracy.

Anarchiści od dawna zdawali sobie sprawę z tego, że rynek kapitalistyczny opiera się na nierównościach i zmianach w układzie sił. Proudhon przekonywał, że “przemysłowiec mówi robotnikowi: ‘Masz takie same prawo pójść sobie gdzie indziej ze swoimi usługami, jak ja mam prawo je przyjąć. Tyle a tyle ci oferuję’. Kupiec mówi klientowi: ‘Bierz ten towar albo go zostaw; jesteś panem swoich pieniędzy, tak jak ja jestem panem swojego towaru. Chcę tyle a tyle’ Kto ustąpi? Słabszy”. Proudhon, podobnie jak wszyscy anarchiści, widział, że dominacja, ucisk i wyzysk wynikają z nierówności władzy rynkowej/ekonomicznej i że “możność inwazji wypływa z o wiele większej siły” [What is Property? (Co to jest własność?), s. 216, s. 215].

W całej rozciągłości stosuje się to do rynku pracy. Chociaż głównonurtowa ekonomia i jej prawicowo-libertariańskie odmiany odmawiają przyznania, że rynek kapitalistyczny opiera się na hierarchii i władzy, anarchiści (i inni socjaliści) nie podzielają tej opinii. A ponieważ prawicowi libertarianie nie dzielą z anarchistami takiego rozumienia sprawy, to nigdy nie będą oni zdolni do zrozumienia kapitalizmu ani też jego dynamiki i rozwoju. Zatem gdy przychodzi do omawiania rynku pracy, jest istotne, aby pamiętać, że równowaga sił na tym rynku jest kluczem do zrozumienia cyklu koniunkturalnego. Dlatego gospodarka musi być rozpatrywana jako system władzy.

A zatem czy rynek pracy wpływa na kapitalizm? Rozważmy pomyślnie rozwijającą się gospodarkę, w chwili gdy wychodzi z recesji. Taka rozwijająca się gospodarka pobudza popyt na pracę. A ponieważ bezrobocie spada, zwiększają się koszty znalezienia pracowników i nasilają się żądania dotychczasowych pracowników, by mieć lepsze płace i warunki pracy. Ponieważ gospodarka odnotowuje wzrost, a praca staje się towarem deficytowym, słabnie zagrożenie związane z widmem bezrobocia. Odsetek zysków się zawęża i w odpowiedzi na to przedsiębiorstwa zaczynają obcinać koszty (ograniczając zapasy, odkładając na później plany inwestycyjne i zwalniając pracowników). W rezultacie gospodarka przechodzi w fazę cofania się. Rośnie bezrobocie i żądania płacowe zostają utemperowane. W końcu umożliwia to najpierw ustabilizowanie odsetka zysków, a potem jego zwiększenie. Takie “wzajemne oddziaływanie między zyskami a zatrudnieniem jako kluczowy wyznacznik cykli koniunkturalnych” jest “widoczne podczas obserwacji danych empirycznych” [Paul Ormerod, The Death of Economics (Śmierć ekonomii), s. 188].

Zatem gdy gospodarka zbliża się do stanu pełnego zatrudnienia, zmienia się równowaga sił na rynku pracy. Zwolnienie nie jest już tak wielką groźbą, gdyż ludzie widzą, że mogą łatwo dostać pracę gdzie indziej. Dlatego poprawiają się płace i warunki pracy, gdyż przedsiębiorstwa próbują zdobyć nowych (i utrzymać u siebie obecnych) pracowników. Trudniej jest wtedy utrzymać dotychczasowe wyniki produkcji. Jak powiedział ekonomista William Lazonick, siła robocza “która jest zdolna wymusić za siebie wyższą cenę niż dotychczas z powodu pojawienia się szczelniejszych rynków pracy jest, z definicji, siłą roboczą niezwykle mobilną na tym rynku. A siła robocza, która jest bardzo mobilna na rynku, to siła robocza, której podaż wysiłku w procesie produkcji staje się dla kadry menedżerskiej trudna do kontrolowania. Toteż nadejście szczelnych rynków pracy na ogół doprowadza do szybszego wzrostu przeciętnych kosztów […] jak również do przesunięć w górę na krzywej przeciętnych kosztów […]” [Business Organisation and the Myth of the Market Economy, s. 106].

Mówiąc inaczej, w warunkach pełnego zatrudnienia “pracodawcy są zagrożeni utratą zwierzchnictwa” [Juliet B. Schor, The Overworked American (Przepracowani Amerykanie), s. 75]. Schor przekonuje, że “pracodawcy mają strukturalną przewagę na rynku pracy, ponieważ zazwyczaj liczba kandydatów wyrażających gotowość i chęć znoszenia tego maratonu długich godzin pracy jest większa od liczby posad, na których można ich umieścić” [s. 71]. Dlatego rynek pracy zwykle jest rynkiem nabywcy, a więc to sprzedawcy muszą ustępować. W końcu pracownicy dostosowują się do tej nierówności sił i zamiast dostawać tego, co chcą, chcą tego, co dostają.

Ale przy pełnym zatrudnieniu to się zmienia. Jak już przekonywaliśmy w sekcji B.4.4 i sekcji C.7, w takiej sytuacji to właśnie szefowie muszą zaczynać iść na ustępstwa. I nie podoba im się to. Jak zauważa Schor, Ameryka “nigdy nie doświadczyła zrównoważonego okresu pełnego zatrudnienia. Najbardziej do tego się przybliżyliśmy pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to całkowita stopa bezrobocia znajdowała się przez cztery lata poniżej 4 procent. Ale te doświadczenia dowodzą słuszności takiego stanowiska o wiele bardziej niż jakikolwiek inny przykład. Uraz, odniesiony przez świat biznesu w tych latach szczelnego rynku pracy, był znaczny. Od tego momentu ma miejsce silna zgoda co do tego, że kraj nie może wytrzymać tak niskiej stopy bezrobocia” [Op. Cit., ss. 75-76].

Zatem, inaczej mówiąc, pełne zatrudnienie nie jest dobre dla systemu kapitalistycznego za sprawą siły, jaką daje pracownikom. Dlatego bezrobocie jest niezbędnym wymogiem dla pomyślności gospodarki kapitalistycznej, a nie jakimś tam odchyleniem w przeważnie zdrowym systemie. Dlatego tezy “anarcho”-kapitalistów, że “czysty” kapitalizm szybko doprowadzi do stałego pełnego zatrudnienia, są fałszywe. Wszelkie przesunięcia w kierunku pełnego zatrudnienia doprowadzą do kryzysu, gdyż kapitaliści ujrzą, jak zawężają się ich zyski od dołu, albo za sprawą kolektywnej walki klasowej, albo indywidualnej mobilności na rynku pracy.

Zostało to zauważone przez indywidualistycznych anarchistów, takich jak Benjamin Tucker, który przekonywał, że bankowość wzajemnej pomocy “dałaby niesłychany rozpęd biznesowi, i w konsekwencji stworzyłaby niespotykany popyt na pracę – popyt, który zawsze byłby w nadmiarze w stosunku do podaży, w ostrej sprzeczności z obecnymi uwarunkowaniami na rynku pracy” [The Anarchist Reader, ss. 149-150]. Mówiąc inaczej, pełne zatrudnienie położyłoby kres kapitalistycznemu wyzyskowi, przybliżyłoby dochody nie pochodzące z pracy do zera i zapewniłoby pracownikom odbieranie pełnej wartości ich pracy – czyli po prostu kapitalizm skończyłby się. Dlatego zdaniem większości (jeśli nie wszystkich) anarchistów wyzysk cudzej pracy jest możliwy tylko wtedy, gdy istnieje bezrobocie, a podaż pracy przewyższa popyt na nią. Każda ewolucja w kierunku pełnego zatrudnienia doprowadzi do zawężenia się zysków i w rezultacie albo do końca kapitalizmu, albo do kryzysu gospodarczego.

Rzeczywiście, jak przekonywaliśmy w poprzedniej sekcji, wydłużone okresy (mniej więcej) pełnego zatrudnienia do lat sześćdziesiątych XX wieku włącznie miały taką zaletę, że każde skurczenie się zysków można było (aczkolwiek tylko na krótką metę) przenosić na ludzi pracy w formie inflacji. Gdy rosną ceny, praca tanieje i marże zysków się utrzymują. W “czystym” kapitalizmie taka możliwość zostaje ograniczona (z powodów, które omówiliśmy w poprzedniej sekcji). A zatem “czysty” kapitalizm doświadczy skutków pełnego zatrudnienia szybciej niż “nie-czysty”.

Gdy gospodarka zbliża się do pełnego zatrudnienia, to “zatrudnianie nowych pracowników nagle staje się o wiele trudniejsze. Ciężej jest ich znaleźć, kosztują więcej, i mniej się od nich oczekuje. Takie braki są niesamowicie kosztowne dla firmy” [Schor, Op. Cit., s. 75]. Taka sytuacja kusi firmę, by przerzuciła te dodatkowe koszty na społeczeństwo, w ten sposób stwarzając inflację. Z kolei pracownicy próbują utrzymać swój dotychczasowy standard życia. “Każdy powszechny wzrost kosztów pracy w ostatnich latach”, zauważają J. Brecher i J. Costello pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku, “raczej był następstwem wzrostu cen dóbr konsumenckich niż go poprzedzał. Podwyżki płac były skutkiem wysiłków pracowników, by dogonić swoje wcześniejsze realne dochody, po tym, jak zostały nadżarte przez inflację. Nie można by też było łatwo sprawić, by stało się inaczej. Wszystko, co musi zrobić biznesmen, to podnieść cenę […] to dać sygnał […] Stawki płac […] są określane przede wszystkim w umowach”, a więc nie można ich łatwo dostosować na krótką metę [Common Sense for Bad Times (Zdrowy rozsądek na ciężkie czasy), s. 120].

Te charakteryzujące pełne zatrudnienie naciski wciąż będą istniały w “czystym” kapitalizmie (a na skutek charakteru bankowości system nie będzie utrzymywał bezpiecznych wartości inflacji). To oznacza, że będą występowały okresowe zniżki zysków za sprawą natury szczelnego rynku pracy i rodzonego przez ten rynek wzrostu siły pracowników. A to znaczy z kolei, że “czysty” kapitalizm będzie podlegał okresom bezrobocia (jak przekonywaliśmy w sekcji C.9), a więc w dalszym ciągu będzie miał cykl koniunkturalny. Prawicowi libertarianie na ogół przyznają się do tego mimochodem, chociaż zdają się sądzić, że będzie to kłopot całkowicie “krótkotrwały” (wydaje się nam, że jest to dziwne, gdy “krótkotrwały” problem występuje ciągle).

Ale tego rodzaju analiza jest negowana przez prawicowych libertarian. Ich zdaniem to działania rządu, wraz z nawykiem wielu związków zawodowych, by ich członkowie otrzymywali stawki płac wyższe od rynkowych, stwarzają i nasilają masowe bezrobocie. Taki punkt widzenia wynika z dedukcyjnej logiki dużej części ekonomii kapitalistycznej. Podstawowym założeniem kapitalizmu jest to, że rynki mają zdolność samoregulacji. Zatem jeśli istnieje bezrobocie, to może tak być tylko dlatego, że cena pracy (płaca) jest zbyt wysoka (“austriacki” ekonomista W. Duncan Reekie przekonuje, że bezrobocie “zaniknie, gdy zagwarantujemy, że płace realne nie będą sztucznie zawyżane” [Markets, Entrepreneurs and Liberty, s. 72]).

Dlatego to założenie podsuwa wniosek – przyczyną bezrobocia jest rozregulowany rynek, gdyż rynki zawsze mają zdolność do samoregulacji. A przyczyną tego jest albo państwo, albo są nią związki. Ale co ma być, jeśli rynek pracy nie może się wyregulować bez poważnego zaszkodzenia władzy i zyskom kapitalistów? Jeśli bezrobocie jest niezbędne do maksymalizacji zysków poprzez osłabianie pozycji przetargowej świata pracy na rynku, czyli maksymalizację władzy kapitalistów? W takim przypadku przyczyną bezrobocia jest kapitalizm, nie siły z zewnątrz systemu.

No ale załóżmy, że teoria prawicowych libertarian jest prawidłowa. Załóżmy, że bezrobocie występuje tylko i wyłącznie z winy egoistycznych związków zawodowych, i że poszukiwacz pracy “który nie chce czekać, zawsze dostanie pracę w niezakłóconej gospodarce rynkowej” [von Mises, Human Action, s. 595].

Czy zmiażdżenie związków zmniejszyłoby bezrobocie? Załóżmy, że związki zawodowe zostały zniszczone, a rząd zniesiony (albo, w najgorszym razie, państwo stało się państwem minimalnym). Celem klasy kapitalistów jest maksymalizacja zysków. Ażeby to osiągnąć, inwestują oni w maszyny oszczędzające pracę oraz jeszcze na inne sposoby próbują zwiększać wydajność. Ale wzrost produktywności oznacza spadek cen dóbr, zaś spadek cen oznacza wzrost płac realnych. A to właśnie wysokie płace realne zdaniem prawicowych libertarian powodują bezrobocie. Zatem jako nagrodę za wzrost wydajności pracownicy będą musieli dostać cięcia płac, aby powstrzymać pojawienie się bezrobocia! Z tego powodu niektórzy pracodawcy mogliby powstrzymywać się przed obcinaniem płac, żeby uniknąć zaniku motywacji do solidnej pracy – i mogłoby to być ich bardzo ważne zmartwienie.

Ponadto umowy o pracę cechują się czasem obowiązywania – w takim kontrakcie strony zazwyczaj zgadzają się na określoną płacę za określony okres pracy. To zaś wbudowuje sztywność w strukturę rynku pracy. Płac nie można tak szybko dostosowywać jak innych cen towarów. Oczywiście, można się spierać, że skrócenie okresu obowiązywania umowy i/lub zezwolenie na dostosowywanie stawki do sytuacji na rynku mogłoby przezwyciężyć ten problem. Jeżeli jednak skrócimy okres obowiązywania umowy, to pracownicy znajdą się w bardzo przykrej sytuacji, gdyż nie będą wiedzieli, czy jutro też będą mieli pracę, a więc nie będzie im łatwo wychodziło planowanie swojej przyszłości (jest to zła sytuacja dla każdego, kto się w niej znajdzie). Do tego jeszcze nawet bez formalnych kontraktów renegocjacja płac może być kosztowna. W końcu rozmowy na ten temat zabierają trochę czasu (a w kapitalizmie czas to pieniądz) i obcięcie płac może zawierać w sobie ryzyko utraty wzajemnego zaufania między pracodawcą a pracobiorcą. A czy Wy dalibyście swojemu szefowi prawo “dostosowywania” Waszych płac do wartości, jaką uzna on za stosowną? Takie postępowanie opierałoby się na zakładaniu altruistycznej ufności, że inni nie nadużyją swojej władzy.

Dlatego w “czystym” kapitalizmie widzielibyśmy nieustanne zwiększanie i zmniejszanie zatrudnienia wraz ze zmianami poziomu wydajności pracy. Istnieją ważkie powody, dla których rynek pracy nie musi ulegać samoregulacji. Powody te skupiają się wokół unikania bądź opóźniania cięć płacowych przez samych kapitalistów. Zatem nie należy się dziwić, że mając wybór między obcięciem płac wszystkim pracownikom a zwolnieniem niektórych bez obcinania płac pozostałym, kapitaliści zazwyczaj wolą to drugie rozwiązanie. Ostatecznie wyrzucenie na bruk to ważne narzędzie dyscyplinowania pracowników. Zaś zwolnienie paru z nich może sprawić, że pozostali będą bardziej skłonni pracować ciężej i być posłuszniejsi.

I oczywiście wielu pracodawców nie jest skłonnych do zatrudniania najwyżej wykwalifikowanych pracowników. A to dlatego, że kiedy tylko gospodarka znowu stanie na nogi, taki pracownik ma skłonność do przenoszenia się gdzie indziej. Zatem znalezienie i przeszkolenie zastępców może kosztować pracodawcę dużo czasu i pieniędzy. Znaczy to, że łatwo może wystąpić niechciane bezrobocie, osłabiając jeszcze bardziej w ten sposób tendencję do zbliżania się ku pełnemu zatrudnieniu. Na dodatek jednym z założeń standardowej ekonomii marginalistycznej jest zmniejszanie się równoważnych zwrotów. Oznacza to, że gdy wzrasta zatrudnienie, to rosną koszty, a więc i ceny (przez co realne płace spadają). Ale w rzeczywistości wiele gałęzi przemysłu cechuje się wzrostem równoważnych zwrotów, co oznacza, że wraz ze wzrostem produkcji koszty jednostkowe spadają, ceny spadają, a więc rosną płace realne. A więc w takiej gospodarce bezrobocie rosłoby po prostu ze względu na samą naturę procesu produkcji!

Ponadto, co dogłębnie analizowaliśmy w sekcji C.9, obcięcie pieniędzy przeznaczonych na płace nie jest aktem obojętnym dla gospodarki. Obcięcie pieniędzy przeznaczonych na płace oznacza dla pewnych branż zmniejszenie popytu. Będą one wtedy musiały obniżyć płace swoim pracownikom (albo ich zwolnić), aby związać koniec z końcem. To zaś może wytworzyć skutki kumulujące się, i naprawdę zwiększyć, a nie zmniejszyć bezrobocie.

Na dodatek nie istnieją żadne siły “samoregulacji”, działające na rynku pracy, które szybko przywróciłyby pełny poziom zatrudnienia. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze, podaży pracy nie da się zmniejszyć przez ograniczenie produkcji, tak jak to ma miejsce na innych rynkach. Wszystko, co możemy zrobić, to przenieść się w inne miejsca i liczyć, że tam się znajdzie praca. Po drugie, podaż pracy czasami może się dostosowywać do malejących płac w złym kierunku. Niskie płace mogłyby skłonić pracowników do proponowania większej ilości pracy (tzn. dłuższego czasu pracy), aby nadrobić nagły spadek dochodów (albo utrzymać się na swojej posadzie). Zazwyczaj jest to określane jako efekt “skutecznej stawki”. Analogicznie, następny członek rodziny może zacząć szukać pracy, żeby utrzymać dotychczasowy standard życia. Spadające płace mogą spowodować, że liczba pracowników poszukujących zatrudnienia wzrośnie, przyczyniając się do dalszego spadku płac, i tak w kółko (i to wszystko przy pominięciu wpływu malejących płac na popyt na towary, omówionego w sekcji C.9).

Paradoks pracy na akord jest ważnym przykładem powyższego efektu. Jak przekonuje Schor, “pracujący na akord zostali przyklejeni do ściągającej ich w dół spirali ubóstwa i przepracowania […] Gdy stawki były niskie, znaleźli się w sytuacji zmuszającej ich do nadrabiania niedoborów przez dodatkowe wyroby. Ale wyprodukowanie dodatkowych wyrobów zapychało rynek i ściągało stawki jeszcze bardziej w dół” [Juliet C. Schor, The Overworked American (Przepracowani Amerykanie), s. 58].

A zatem w obliczu malejących płac rynek pracy może odnotować kumulujący się odwrót od (a nie powrót do) pełnego zatrudnienia. Argumentacja prawicowych libertarian jest taka, że bezrobocie jest powodowane przez zbyt wysokie płace realne. Wynika ona z założenia, że rynki mają zdolność do samoregulacji. Jeśli ma miejsce bezrobocie, to znaczy że cena towaru, jakim jest praca, jest zbyt wysoka – inaczej podaż i popyt byłyby sobie równe i rynek by się wyregulował. Ale jeżeli, jak przekonywaliśmy powyżej, bezrobocie ma zasadnicze znaczenie dla dyscyplinowania pracowników, to wtedy rynek pracy nie może ulegać samoregulacji, za wyjątkiem krótkich okresów. Jeśli rynek pracy ulega samoregulacji, to zawężają się zyski. Dlatego twierdzenie, że bezrobocie jest powodowane przez “zbyt wysokie” płace realne, jest fałszywe (i, jak przekonujemy w sekcji C.9, obcięcie tych płac zaowocuje pogłębieniem się każdego kryzysu i sprawieniem, że ożywienie gospodarki zostanie osiągnięte później).

Mówiąc prościej, założenie, że rynek pracy musi ulec samoregulacji, jest fałszem. Podobnie jak każde założenie, iż zmniejszenie płac da gospodarce tendencję do szybkiego powrotu do pełnego zatrudnienia. Charakter pracy najemnej i sprzedawanego na rynku pracy “towaru” (tzn. ludzkiej pracy/czasu/wolności) zapewnia, że rynek pracy nigdy nie może być takim samym rynkiem jak inne. Ma to ważne konsekwencje dla teorii ekonomicznej i dla tez prawicowych libertarian, konsekwencje, których nie chcą oni widzieć za sprawą swojej koncepcji pracy jako towaru takiego samego jak każdy inny.

Oczywiście rodzi się pytanie, czy w okresach pełnego zatrudnienia pracownicy nie mogliby wykorzystać swojej siły na rynku i uzyskać zwiększenia kontroli nad zakładami pracy, natworzyć spółdzielni i w ten sposób usunąć kapitalizmu na drodze reform. Tak wyglądała argumentacja anarchoindywidualistów i mutualistów. Rzeczywiście ma ona swoje mocne punkty. Jednak jest oczywiste (patrz sekcja J.5.12), że szefowie nienawidzą ograniczeń narzucanych ich władzy i dlatego zwalczają kontrolę pracowniczą, jak tylko się da. Logika jest prosta – jeśli pracownicy zwiększą swoją kontrolę nad miejscem pracy, to menedżerowie i szefowie mogą wkrótce pójść na zieloną trawkę i (co jest jeszcze ważniejsze) pracownicy mogą zabrać się też za kontrolowanie podziału zysków. Każdy wzrost bojowości klas pracujących może sprowokować kapitalistów do wstrzymania/zmniejszenia inwestycji i kredytów, tak żeby stworzyć środowisko ekonomiczne (tzn. narastające bezrobocie) niezbędne do podcięcia władzy klas pracujących.

Mówiąc inaczej, okres pełnego zatrudnienia nie wystarczy do usunięcia kapitalizmu na drodze reform. Pełne zatrudnienie (nie wspominając już o jakiejkolwiek walce o pracowniczą kontrolę) zmniejszy zyski. A jeśli zyski zostaną zmniejszone, to firmom będzie trudno spłacać długi, finansować inwestycje i dostarczać zyski udziałowcom. To skurczenie się zysków byłoby dostateczne, ażeby wepchnąć kapitalizm w kryzys. A wszelkie próby zdobycia samorządności pracowniczej w okresach wysokiego zatrudnienia pomogą jeszcze w zepchnięciu systemu na krawędź kryzysu (ostatecznie kontrola pracownicza bez kontroli nad przeznaczeniem wszelkich nadwyżek jest wybitnie czcza). Ponadto jeśli nawet pominiemy to, że wpływ pełnego zatrudnienia może nie być trwały z powodu problemów towarzyszących przeinwestowaniu (patrz sekcja C.7.2), kłopotów z kredytami i stopami procentowymi (patrz sekcja F.10.1) i niezgodności między skumulowanym popytem a jego zaspokajaniem. Pełne zatrudnienie przysparza dodatkowych kłopotów, oprócz typowych problemów towarzyszących kapitalistycznemu cyklowi koniunkturalnemu. I dlatego też gdyby walka klasowa i siła pracowników nie istniały ani nie stwarzały żadnych problemów pracodawcom, to kapitalizm i tak nie byłby wcale stabilny.

Jeżeli równowaga jest mitem, to mitem jest także i pełne zatrudnienie. Wydaje się jakąś dziwną ironią, że “anarcho”-kapitaliści i inni prawicowi libertarianie utrzymują, że będzie równowaga (pełne zatrudnienie) na tym właśnie rynku w kapitalizmie, na którym nigdy nie może ona istnieć! Większość prawicowych libertarian zazwyczaj po cichu to przyznaje. Wymieniają oni mimochodem, że pewne “tymczasowe” bezrobocie będzie istniało w ich systemie – ale “tymczasowe” bezrobocie nie jest tym samym co pełne zatrudnienie. Oczywiście, można też utrzymywać, że całe bezrobocie jest “dobrowolne” i obejść cały problem zaprzeczając mu. Ale to nie zaprowadzi nas za daleko.

A zatem wszystko jest piękne i dobre, jeśli się mówi, że “libertariański” kapitalizm będzie opierał się na maksymie “Od każdego według jego wyboru, każdemu według tego, jak zostanie wybrany” [Robert Nozick, Anarchy, State, and Utopia, s. 160]. Ale jeśli rynek pracy jest tego rodzaju, że pracownicy mają niewiele możliwości w sprawie “wyboru” tego, co będą dawać i boją się, że nie będą wybrani, to wtedy są w niekorzystnym położeniu w stosunku do swoich szefów. A więc “wyrażą zgodę” bycia traktowanymi jak zasoby, z których kapitaliści mogą czerpać zyski. I taki też będzie wynik jakiejkolwiek “wolnej” umowy na rynku pracy sprzyjającym jednej stronie kosztem drugiej – co można zobaczyć w “kapitalizmie istniejącym naprawdę”.

Dlatego każda “dobrowolna wymiana” na rynku pracy zwykle nie będzie odzwierciedlała prawdziwych pragnień ludzi pracy (lecz tych, którzy sprawią, że wszyscy będą się “dostosowywać” i skończą chcąc tego, co dostają). Dopiero gdy gospodarka przybliży się do pełnego zatrudnienia, zacznie rynek pracy odzwierciedlać prawdziwe pragnienia ludzi pracy, a ich płace zaczną się przybliżać do pełnej wartości ich wytworów. Zaś gdy to nastąpi, zyski się skurczą i kapitalizm wejdzie w kryzys. Będące jego skutkiem bezrobocie zdyscyplinuje klasy pracujące i przywróci dawne marże zysków. Toteż pełne zatrudnienie w kapitalizmie będzie raczej wyjątkiem niż regułą (i jest to wniosek potwierdzony przez dane historyczne).

Inaczej mówiąc, w normalnie funkcjonującej gospodarce kapitalistycznej żadna umowa o pracę nie stworzy stosunków opierających się na wolności – na skutek nierówności sił między pracownikami a kapitalistami. Zamiast tego wszelkie umowy będą się opierały na dominacji, a nie wolności. Co skłania do zapytania się: Jakim cudem libertariański kapitalizm jest wolnościowy, skoro niszczy wolność wielkiej klasy ludzi?

F.10.1 Czy prywatyzacja bankowości ustabilizowałaby kapitalizm?

Mówi się, że istnienie państwa (lub też, zdaniem zwolenników państwa minimalnego – polityka rządu) jest przyczyną cyklu koniunkturalnego (obejmującego naprzemienne okresy szybkiego rozwoju gospodarczego i kryzysu). Dziać się to ma dlatego, że rząd albo wyznacza zbyt niskie stopy procentowe, albo też zawyża podaż pieniądza (zazwyczaj łagodząc ograniczenia w zaciąganiu kredytów i zaniżając odsetki z pożyczek, czasem tylko drukując pieniądz zdawkowy). To zaś sztucznie zwiększa inwestycje, gdyż kapitaliści wykorzystują sztucznie zaniżone stopy procentowe. Rzeczywista równowaga między oszczędnościami a inwestycjami zostaje złamana, doprowadzając do przeinwestowania, spadku stopy zysku, a przez to i kryzysu (takie rozumowanie jest w pewien sposób socjalistyczne, gdyż wielu socjalistów także postrzega przeinwestowanie jako klucz do zrozumienia cyklu koniunkturalnego, chociaż oczywiście samemu kryzysowi przypisuje inne przyczyny – mianowicie charakter kapitalistycznej produkcji, co nie oznacza, że system kredytowy nie miałby też odgrywać swojej roli – patrz sekcja C.7) Ekonomista ze “szkoły austriackiej”, W. Duncan Reekie, twierdzi: “rozszerzanie się i kurczenie podaży pieniądza rodzi cykl koniunkturalny […] Gdy drukuje się nowy pieniądz, wygląda to, jak gdyby podaż oszczędności wzrosła. Stopy procentowe spadają i biznesmeni zostają wprowadzeni w błąd. Pożyczają dodatkowe sumy, by sfinansować dodatkową działalność w dziedzinie inwestycji […] Pozostałoby to bez konsekwencji, gdyby było rezultatem [autentycznych oszczędności] […] ale jest to zmiana wywołana przez rząd. Nowy pieniądz dociera do posiadaczy środków płatniczych w formie płac, czynszów i zysków […] posiadacze środków płatniczych później te wyższe dochody gotówkowe wydadzą według swoich dotychczasowych proporcji między konsumpcją a inwestycjami […] Branża zajmująca się obrotem pieniędzmi wykrywa błąd swojego rozrostu i fakt, że nastąpiły przez to błędne inwestycje” [Markets, Entrepreneurs and Liberty, ss. 68-9].

Innymi słowy, miały miejsce “marnotrawne, niewłaściwe inwestycje za sprawą mieszania się rządu do rynku” [Op. Cit., s. 69]. W odpowiedzi na ten (zły) wpływ na funkcjonowanie rynku prawicowi libertarianie sugerują, by został wykorzystany system prywatnych banków i żeby to on ustalał stopy procentowe przy pomocy sił rynkowych. W ten sposób osiągnie się stopę procentową odpowiadającą podaży i popytowi na oszczędności i już nie będzie więcej cyklu koniunkturalnego. Żywi się nadzieję, że prawdziwie prywatyzując rynek kredytowy, doprowadzi się do ostatecznego powstrzymania cyklu koniunkturalnego.

Nie dziwi nas, że taka właśnie argumentacja ma swoje słabe punkty. W tej sekcji FAQ będziemy próbowali wykazać, z jakich dokładnie powodów teoria ta jest zła.

Zacznijmy od punktu wyjściowego Reekie’go. Stwierdza on, że “głównym problemem” w przypadku kryzysu jest pytanie, “dlaczego nagle następuje nagromadzenie się błędów w sztuce biznesu? Biznesmeni i przedsiębiorcy są ekspertami od spraw rynku (inaczej by na nim nie przetrwali). I dlaczego muszą oni wszyscy popełniać błędy równocześnie?” [Op. Cit., s. 68]. Właśnie to “nagromadzenie się” błędów jest tym, co “austriaccy” ekonomiści biorą za materiał dowodowy, świadczący, że cykl koniunkturalny pochodzi spoza dziedziny funkcjonowania rynku (tzn. ma charakter egzogenny). Reekie przekonuje, że “nagromadzenie się błędów następuje dopiero wtedy, gdy wszyscy przedsiębiorcy otrzymują błędne sygnały o potencjalnej opłacalności przedsięwzięć, i gdy wszyscy oni otrzymują je równocześnie, za sprawą mieszania się rządu do podaży pieniądza” [Op. Cit., s. 74]. Ale czy tak jest rzeczywiście?

Prostym faktem jest to, że grupa (postępujących racjonalnie) jednostek może działać w ten sam sposób, w oparciu o takie same informacje, i że może to doprowadzić do wspólnych kłopotów. Na przykład za irracjonalne nie uważamy tego, że każdy przebywający w jakimś budynku opuszcza go po usłyszeniu alarmu o pożarze, ani tego, że napływ ludzi może zablokować drzwi wyjściowe w takiej sytuacji. Nie sądzimy też, że jest coś niezwykłego w występowaniu korków na drogach. W końcu wszyscy w nich stojący próbują dojechać do pracy (tzn. reagują na ten sam bodziec). Zatem, czyż jest aż tak dziwne myślenie, że wszyscy kapitaliści, którzy widzą taką samą okazję wyciągnięcia zysków na danym rynku, decydują się na zainwestowanie weń? Albo że skumulowany wynik tych indywidualnie racjonalnych decyzji może być irracjonalny (tj. spowodować zapchanie się tegoż rynku)?

Inaczej mówiąc, “nagromadzenie się” niepowodzeń biznesowych może się pojawić dlatego, że grupa kapitalistów, działających w izolacji, przeinwestuje dany rynek. Reagują oni na takie same informacje (mianowicie o występowaniu nadzwyczajnych zysków na rynku X), zaciągają pożyczki, inwestują i wytwarzają towary, by sprostać popytowi na tym rynku. Jednakże skumulowany rezultat tych indywidualnie racjonalnych działań jest taki, że skumulowana podaż daleko przekracza popyt, powodując kryzys na tym rynku, a może i upadłość firm. Kryzys na tym rynku (wraz z możliwą upadłością niektórych firm) ma wpływ na przedsiębiorstwa, które były ich dostawcami, na przedsiębiorstwa zależne od płac ich pracowników (napędzających popyt), na banki, które udzielały im kredytów, i tak dalej. Nagromadzenie się oddziaływań tego kryzysu (lub upadłości) na łańcuch zależności finansowych, w którym dany rynek stanowi tylko jedno ogniwo, może być wielkie. Może nawet wepchnąć gospodarkę w powszechną depresję. Zatem twierdzenie, że tym, co powoduje depresję, jest coś z zewnątrz systemu, jest błędne.

Można by twierdzić, że to stopy procentowe stanowią problem, że one nie są dokładnym odzwierciedleniem popytu na inwestycje, albo że nie wiążą go z podażą oszczędności. Jednak, jak przekonywaliśmy w sekcji C.8, nie jest wcale oczywiste, że stopa procentowa dostarcza kapitalistom niezbędnych informacji. Potrzebują oni informacji o inwestycjach w poszczególnych branżach, tymczasem stopa procentowa jest taka sama we wszystkich branżach. Zatem kapitaliści na rynku X nie wiedzą, czy inwestycje na rynku X wzrastają. A więc ten brak informacji może łatwo spowodować “błędne inwestycje”, gdyż wystąpi przeinwestowanie (a zatem i nadprodukcja). Ponieważ kapitaliści nie mają żadnego sposobu dowiedzenia się, jakie decyzje inwestycyjne podjęła konkurencja, lub jak te decyzje wpłyną na nieznaną jeszcze przyszłość, mogą oni przeinwestować pewne rynki. Uboczne skutki takiego nagromadzenia się błędów mogą się rozszerzyć na całą gospodarkę i spowodować ogólny kryzys. Mówiąc prościej, nagromadzenie się niepowodzeń biznesowych można przypisać funkcjonowaniu samego rynku, nie zaś złym działaniom rządu czy też samemu jego istnieniu.

Jest to jeden możliwy powód samoistnego rodzenia się cykli koniunkturalnych, ale nie jedyny. Innym powodem jest rola walki klasowej, którą omawiamy w następnej sekcji, zaś jeszcze innym – endogenny charakter samej podaży pieniądza. Takie ujęcie roli pieniądza (którego zdecydowanymi orędownikami są między innymi ekonomiści ze szkoły post-Keynesowskiej) opiera się na argumentacji, iż podaż pieniądza jest funkcją popytu na kredyt. Ten zaś jest z kolei funkcją poziomu aktywności gospodarczej. Mówiąc prościej, system bankowości wytwarza tyle pieniędzy, ile ich ludzie potrzebują, a każda próba kontroli podaży pieniądza spowoduje kłopoty gospodarcze i, być może, kryzys (co ciekawe, taka analiza wykazuje silne podobieństwo do teorii indywidualistycznych i mutualistycznych anarchistów dotyczących przyczyn wyzysku kapitalistycznego i cyklu koniunkturalnego). Inaczej mówiąc – pieniądz jest wytworem samego systemu. A zatem próby “zrzucania winy na państwo” przez prawicowych libertarian są po prostu błędne.

Dlatego to, co jest nazywane “pieniądzem kredytowym” (tworzonym przez banki), stanowi istotną część kapitalizmu i istniałoby również bez systemu banków centralnych. A to dlatego, że pieniądz jest tworzony od wewnątrz systemu, w odpowiedzi na zapotrzebowanie ze strony kapitalistów. Jednym słowem, pieniądz jest endogenny, zaś pieniądz kredytowy to istotny składnik kapitalizmu.

Prawicowi libertarianie się z tym nie zgadzają. Reekie przekonuje: “jednak odkąd wprowadzi się zdawkowe rezerwy bankowe, do podaży zastępczych form pieniądza dołączą się zdawkowe ilości oficjalnych środków płatniczych. Pomysłowość bankierów, innych pośredników finansowych oraz żyrowanie ich działań i udzielanie im gwarancji przez rządy i banki centralne zapewnia, że ilości pieniądza zdawkowego są nieprzeliczone” [Op. Cit., s. 73].

Dlatego “anarcho”-kapitaliści i inni prawicowi libertarianie, gdy przekonują, że to “działania państwa” stwarzają cykl koniunkturalny poprzez uwalnianie nadmiernej ilości pieniędzy, tak naprawdę zdają się narzekać na to, że państwo pozwala bankierom na zaspokajanie popytu na kredyty i udzielanie ich. To zmienia znaczenie, ponieważ pierwszym błędem tego rodzaju twierdzeń jest kwestia, jak państwo mogłoby zmusić bankierów do zwiększenia zasobów kredytowych przez pożyczanie większych sum pieniędzy niż wynoszą posiadane oszczędności. A to wydaje się być normalną rzeczą w kapitalizmie – banki centralne tworzą zaplecze dla działań bankierów, nie zmuszają ich do podejmowania tych działań. Alan Holmes, pierwszy wiceprezydent Rezerw Federalnych w Nowym Jorku, stwierdził, że:

“W realnym świecie banki rozszerzają swoją ofertę kredytową. W tym czasie tworzą depozyt, a później rozglądają się za rezerwami. Wtedy rodzi się jedno pytanie: Czy i jak Rezerwy Federalne będą tworzyć zaplecze dla zaspokajania popytu na rezerwy? Na bardzo krótką metę Rezerwy Federalne mają bardzo niewielki wybór w tej kwestii, z biegiem czasu jednak ich wpływ daje się w oczywisty sposób odczuć” [cytat poddany przez Douga Henwooda, Wall Street, s. 220].

(Chociaż musimy podkreślić, że banki centralne nie pozostają bierne i naprawdę dysponują wieloma narzędziami wpływającymi na podaż pieniądza. Na przykład mogą postępować według “szczelnej” polityki monetarnej, mogącej mieć znaczący wpływ na gospodarkę oraz – przez ustalenie wystarczająco wysokich stóp procentowych – na popyt na pieniądz).

Można by przekonywać, że ponieważ istnieją banki centralne, państwo tworzy “środowisko”, wykorzystywane przez bankierów. Nie będąc podporządkowanymi naciskom “wolnego rynku”, bankierzy mogą być kuszeni, by dawać więcej pożyczek, niż miałoby to miejsce w “czystym” ustroju kapitalistycznym (tzn. stwarzać pieniądz kredytowy). Rodzi się pytanie, czy “czysty” kapitalizm zrodziłby dostateczne rynkowe mechanizmy kontrolne, aby powstrzymać banki przed nadmiernym pożyczaniem w stosunku do ilości posiadanych oszczędności (tzn. wyeliminować tworzenie pieniądza kredytowego – zdawkowego środka płatniczego).

Teraz przechodzimy właśnie do tego pytania.

Jak zauważyliśmy powyżej, popyt na kredyt rodzi się w ramach systemu. Komentarz Holmesa to potwierdza. Kapitaliści poszukują kredytów po to, by robić pieniądze, zaś banki je tworzą z dokładnie takiego samego powodu – ponieważ również szukają zysku. Tym, czemu prawicowi libertarianie naprawdę się sprzeciwiają, jest rząd (działający poprzez bank centralny), udzielający zaplecza dla takiego tworzenia kredytów. Gdyby tylko banki mogły zostać zmuszone do utrzymywania proporcji między oszczędnościami a kredytami równej jeden, to wtedy cykl koniunkturalny zostałby powstrzymany. Ale czy jest to prawdopodobne? Sądzimy, że nie – po prostu dlatego, że banki to instytucje, których celem jest czerpanie zysków. Jak przekonuje post-keynesista Hyman Minsky, “ponieważ bankierzy żyją w tej samej atmosferze oczekiwań, co biznesmeni, to pragnąc zysków znajdą sposoby, by stworzyć zaplecze dla swoich klientów […] Banki i bankierzy nie są biernymi administratorami pieniędzy na pożyczki i inwestycje; funkcjonują oni w sferze biznesu, żeby maksymalizować zyski […]” [cytat podany przez L. Randalla Wraya, Money and Credit in Capitalist Economies, s. 85].

Przyznaje to i Reekie, przynajmniej mimochodem (zauważa on, że “zdawkowe środki płatnicze mogłyby istnieć nadal, gdyby bankierzy je oferowali, a klienci akceptowali” [Op. Cit., s. 73]). Bankierzy będą dążyli do tego, by próbować stwarzać zaplecze dla swoich klientów i zarabiać przy tym tyle, ile się tylko da. Stąd komentarz Charlesa P. Kindlebergera, że mnożenie pieniądza “jest systemowe i endogenne, nie zaś przypadkowe i egzogenne”, zdaje się o wiele lepiej przystawać do realiów kapitalizmu niż punkt widzenia prawicowych libertarian i “Austriaków” [Manias, Panics, and Crashes, s. 59]. Post-keynesista L. Randall Wray przekonuje, że “podaż pieniądza […] w bardziej oczywisty sposób jest endogenna w systemach monetarnych poprzedzających rozwinięcie się banku centralnego” [Op. Cit., s. 150].

Mówiąc inaczej, bank centralny nie potrafi bezpośrednio kontrolować podaży pieniądza, ponieważ wyznaczają ją prywatne decyzje o wejściu w zobowiązania dłużnicze, by sfinansować wydatki. Wiedząc, że pieniądz rodzi się w ramach systemu, zapytajmy się, czy siły rynkowe mogą zapewnić brak ekspansji kredytów (tzn. żeby popyt na pożyczki był równy podaży oszczędności)? Ażeby zacząć odpowiadać na to pytanie, musimy zauważyć, że o inwestycjach “decyduje w istocie ich spodziewana zyskowność” [Philip Arestis, The Post-Keynesian Approach to Economics, s. 103]. Oznacza to, że działalności banków nie można rozpatrywać w odosobnieniu od tego, co dzieje się w pozostałych działach gospodarki. Pieniądz, kredyt i bankowość stanowią istotną część systemu kapitalistycznego. Nie można ich sztucznie oddzielać od oczekiwań, nacisków i wpływów wywieranych w tym systemie.

Załóżmy, że banki pragną utrzymywać stosunek między pożyczkami a oszczędnościami równy jedności i próbują stosownie do tego dopasowywać swoje stopy procentowe. Po pierwsze, zmiany stóp procentowych według danych doświadczalnych “jeśli stwarzają jakikolwiek ruch w inwestycjach biznesowych, to jest to ruch bardzo niewielki” [Op. Cit., ss. 82-83] i “popyt na kredyt jest wybitnie nieelastyczny w stosunku do stóp procentowych” [L. Randall Wray, Op. Cit., s. 245]. Dlatego aby utrzymać podaż oszczędności w zgodzie z popytem na pożyczki, stopy procentowe musiałyby wysoko wzrosnąć (w istocie próby kontrolowania podaży pieniądza przy pomocy kontrolowania jego podstaw monetarnych doprowadziłyby jedynie do bardzo gwałtownych skoków stóp procentowych). Zaś zwiększanie stóp procentowych wywołuje kilka paradoksalnych skutków.

Zdaniem ekonomistów Josepha Stiglitza i Andrew Weissa (“Credit Rationing in Markets with Imperfect Knowledge”, American Economic Review, no. 71, ss. 393 – 410), stopy procentowe podlegają zjawisku, które jest nazywane “problemem cytryny” (braku symetrii w dostępie sprzedawcy i nabywcy do informacji). Stiglitz i Weiss zastosowali “problem cytryny” do rynku kredytów. Przekonują oni (nieświadomie wtórując Adamowi Smithowi), że przy danej stopie procentowej pożyczkodawcy zarobią mniej pożyczając złym pożyczkobiorcom (z powodu ich niesolidności) niż dobrym. Jeśli natomiast pożyczkodawcy spróbują zwiększyć stopy procentowe, żeby zrekompensować sobie to ryzyko, to wtedy mogą wypłoszyć dobrych pożyczkobiorców, którzy nie będą mieli ochoty na płacenie wyższych odsetek, natomiast – co jest przewrotne – nie spłoszą pożyczkobiorców niekompetentnych, oszustów i niepoprawnych optymistów. Dokładnie tak stało się w III Rzeczypospolitej – wyśrubowanie bardzo wysokich stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej stworzyło sprzyjający klimat dla wszelkiej maści aferzystów. Oznacza to, że wzrost stóp procentowych może tak naprawdę zwiększyć możliwość kryzysu, gdyż większa suma pożyczek może wylądować w rękach niegospodarnych.

Fakt ten daje bankom silną motywację, by utrzymywać stopy procentowe na niższym poziomie niż mógłby on być osiągnięty w innym wypadku. Ponadto “wzrost stóp procentowych utrudnia podmiotom gospodarczym wywiązywanie się ze spłaty swoich długów” [Philip Arestis, Op. Cit., ss. 237-8], co oznacza, że kiedy stopy procentowe zostaną podniesione, zwiększą się zaległości w spłatach i będą one wywierały nacisk na bankowość. Przy wystarczająco wysokich krótkoterminowych stopach procentowych firmom jest trudno spłacać swoje zobowiązania wraz z odsetkami, co powoduje/zwiększa kłopoty z przepływem gotówki, a więc “gwałtowny wzrost krótkoterminowych stóp procentowych […] prowadzi do załamania się dotychczasowej wartości zysku brutto po opodatkowaniu (czegoś w rodzaju czynszu), uzyskania jakiej się oczekuje od mienia kapitałowego” [Hyman Minsky, Post-Keynesian Economic Theory, s. 45].

Na dodatek “produkcja większości dóbr inwestycyjnych jest podejmowana na zlecenie. Jej ukończenie wymaga czasu. Jest nieprawdopodobne, by wzrost stóp procentowych spowodował porzucanie przez firmy projektów w toku produkcji […] Nie znaczy to, że […] decyzje inwestycyjne w ogóle nie zmieniają się pod wpływem stóp procentowych. Duży wzrost stóp procentowych powoduje ‘odwrócenie się obecnej wartości’, wymuszając spadek efektywności krańcowej kapitału poniżej wartości stopy procentowej. Jeżeli również i w perspektywie długoterminowej stopa procentowa zostanie wypchnięta ponad efektywność krańcową kapitału, projekt może zostać porzucony” [Wray, Op. Cit., ss. 172-3]. Mówiąc prościej, inwestowanie zajmuje trochę czasu, zatem ma miejsce pewne opóźnienie faktycznych inwestycji w kapitał nieruchomy w stosunku do decyzji inwestycyjnych. Zatem jeśli stopy procentowe będą się różniły w przeciągu okresu tegoż opóźnienia, to zyskowne z początku inwestycje mogą się okazać gruszkami na wierzbie.

Jak przekonywał Michał Kalecki, stopa procentowa musi być niższa od stopy zysku. Inaczej inwestycje nie będą miały żadnego sensu. Bodziec dla firmy, by posiadać kapitał i na nim działać, jest uzależniony od stosunku między spodziewaną stopą zysku a stopą procentową, przy której firma może zaciągnąć pożyczkę. Im wyższa stopa procentowa, tym inwestycja staje się mniej obiecująca.

Skoro na inwestycje wpływają tylko bardzo wysokie stopy procentowe (jak to wykazaliśmy powyżej), to sprywatyzowany system bankowy będzie znajdował się pod silnym naciskiem, żeby utrzymywać te stopy na poziomie wystarczająco niskim, by boom trwał nadal (może tworząc kredyty o całkowitej wartości przewyższającej sumę dostępnych oszczędności). A jeśli tak uczyni, to ostatecznym tego rezultatem będzie przeinwestowanie i kryzys. Jeżeli natomiast nie uczyni tego i zwiększy stopy procentowe, to wtedy konsumpcja i inwestycje uschną, gdyż wzrost stóp procentowych zwiększy liczbę pożyczek nie do spłacenia, zarówno w przypadku uczciwych, jak i nieuczciwych kredytobiorców. A zatem kryzys i tak w końcu nastąpi.

Dzieje się tak dlatego, że wzrost stóp procentowych może zwiększyć sumę oszczędności, ale również zmniejsza konsumpcję (“wysokie stopy procentowe ponadto powstrzymują zarówno konsumentów, jak i przedsiębiorstwa przed wydawaniem pieniędzy, tak iż gospodarka krajowa zostaje osłabiona i wzrasta bezrobocie” [Paul Ormerod, The Death of Economics (Śmierć ekonomii), s. 70]). Oznacza to, że firmy mogą doświadczyć spadku popytu, co przysporzy im kłopotów i (być może) doprowadzi do braku zysków, problemów ze spłacaniem długów i upadłości. Wzrost stóp procentowych zmniejsza też popyt na dobra inwestycyjne, co również może przysporzyć firmom kłopotów, zwiększyć bezrobocie itp. Dlatego wzrost stóp procentowych (w szczególności gwałtowny wzrost) mógłby zmniejszyć konsumpcję i inwestycje (tzn. ograniczyć skumulowany popyt) i wywrzeć destabilizujący wpływ na całą gospodarkę. To zaś z kolei mogłoby spowodować wystąpienie kryzysu.

Inaczej mówiąc, podaż i popyt oszczędności/pożyczek oraz stopy procentowe, o których się twierdzi, że mają być ich odzwierciedleniem, niekoniecznie muszą kierować gospodarkę ku równowadze (o ile takie pojęcie jest na cokolwiek przydatne). Tak naprawdę funkcjonowanie “czystego” systemu bankowości bez pieniądza kredytowego może zwiększyć bezrobocie, gdyż spada popyt zarówno na inwestycje, jak i na dobra konsumenckie – w odpowiedzi na wysokie stopy procentowe – i zwiększyć też powszechny niedobór gotówki na skutek braku pieniądza (kredytowego), wynikłego ze “sztywnego” reżimu monetarnego, zakładanego w takim ustroju. (To znaczy, że cykl koniunkturalny istniałby nadal). Tak działo się podczas przeprowadzania nieudanych eksperymentów monetaryzmu na początku lat osiemdziesiątych, kiedy to banki centralne w Ameryce i Anglii próbowały postępować według “sztywnej” polityki monetarnej. Faktycznie ta “sztywna” polityka monetarna nie dała im kontroli nad podażą pieniądza. Tym, co rzeczywiście spowodowała, był wzrost stóp procentowych. Doprowadził on do poważnego kryzysu finansowego i głębokiej recesji (jak zauważa Wray, “bank centralny wykorzystuje sztywną politykę monetarną po to, by podnosić stopy procentowe” [Op. Cit., s. 262]). Musimy zauważyć, że ta recesja złamała także kręgosłup oporowi klas pracujących i związkom zawodowym w obu krajach za sprawą wysokiego poziomu bezrobocia, jaki zrodziła. Jesteśmy pewni, że taki był faktyczny cel monetaryzmu, podobnie jak w Polsce lat dziewięćdziesiątych XX wieku.

Takie rezultaty nie są zaskoczeniem dla anarchistów, gdyż stanowiły one kluczowy składnik argumentacji anarchoindywidualistów i mutualistów przeciwko “monopolowi pieniężnemu”, towarzyszącemu systemowi monetarnemu. Przekonywali oni, że “monopol pieniężny” stwarza “sztywny” reżim monetarny, ograniczający popyt na pracę przez zmniejszenie dostępu do gotówki i kredytów, a zatem pozwalający na wyzysk pracowników (tzn. zachęcający do wykorzystywania pracy najemnej) i powstrzymujący rozwój niekapitalistycznych form produkcji. Stąd komentarze Lysandera Spoonera, że pracownicy potrzebują kapitału pieniężnego, umożliwiającego im zakup surowców, dzięki którym będą mogli dać sobie pracę, kupić maszyny i narzędzia, przy których będą pracować […] O ile nie otrzymają oni kapitału, to albo będą musieli pracować na niekorzystnych warunkach, albo nie będą mogli pracować wcale. Bardzo duża ich część, aby uratować się przed głodem, nie ma innego wyjścia, jak tylko sprzedawać swoją pracę innym […]” [A Letter to Grover Cleveland (List do prezydenta Grovera Clevelanda), s. 39]. Co ciekawe, zauważamy, że pracownikom naprawdę powodziło się o wiele lepiej w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku przy “liberalnym” reżimie monetarnym, niż przy bardziej “sztywnym” reżimie monetarnym lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku.

Powinniśmy też zauważyć, że wydłużony okres szybkiego rozwoju będzie dla banków stanowił zachętę do tworzenia pożyczek lżejszą ręką. Według przedstawionego przez Minsky’ego “modelu niestabilności finansowej” (patrz na przykład rozdział “The Financial Instability Hypothesis” w książce Post-Keynesian Economic Theory) kryzys w istocie zostaje spowodowany przez ryzykowne praktyki finansowe uprawiane w okresach spokoju w finansach. Inaczej mówiąc, “stabilizacja destabilizuje”. W okresie szybkiego rozwoju banki są zadowolone, a zwiększone zyski przedsiębiorstw wpływają do ich kieszeni. Z upływem czasu, bankierzy zauważają, że mogą wykorzystać system rezerw do zwiększenia swoich dochodów. Za sprawą powszechnej wzrostowej tendencji w gospodarce, uznają, że jest to bezpieczne (a wiedząc, że muszą konkurować z innymi bankami, mogą decydować się na udzielanie pożyczek po prostu dlatego, że boją się stracić klientów na rzecz banków konkurencyjnych, zachowujących się bardziej elastycznie). Zwiększa to niestabilność systemu (gdyż firmy zwiększają swoje zadłużenie za sprawą elastyczności banków). W przypadku wzrostu stóp procentowych stwarza to też możliwość kryzysu (ponieważ zmniejsza się wtedy zdolność biznesu do wypełniania swoich zobowiązań finansowych, których ucieleśnieniem są długi).

Nawet jeżeli założymy, że stopy procentowe naprawdę działają tak, jak przewiduje teoria, to i tak twierdzenie, że istnieje tylko jedna stopa procentowa, jest fałszem. Wcale tak nie jest. “Koncentracja kapitału prowadzi do nierównego dostępu do funduszy inwestycyjnych, co jeszcze bardziej blokuje możliwość łagodzenia przeskoków w działalności przemysłowej. Z powodu odnotowania większych zysków w przeszłości, wielkie przedsiębiorstwa mają wyższą klasyfikację kredytową i lepszy dostęp do ułatwień przy korzystaniu z kredytów. Są też w stanie dawać większe gwarancje dodatkowe spłaty pożyczki” [Michael A. Bernstein, The Great Depression, s. 106]. Jak już zauważyliśmy w sekcji C.5.1, im firma jest większa, tym będzie musiała spłacać niższą stopę procentową. Tak więc banki rutynowo obniżają stopy procentowe swoim najlepszym klientom, nawet jeśli przyszłość pozostaje niepewna, a sprawowanie się tych klientów w przeszłości nie sugeruje ani nie może sugerować przyszłych zwrotów. Dlatego utrzymywanie, że oferowanie odmiennych stóp procentowych doprowadzi do zgodności między oszczędnościami a pożyczkami, wydaje się nieco dziwne.

I oczywiście prywatne banki nie mogą wywierać wpływu na będące podłożem tych zjawisk sprawy zasadnicze, napędzające gospodarkę – takie jak produktywność, siła klas pracujących czy stabilność polityczna – ani trochę nie różnią się w tym od banków centralnych (chociaż banki centralne mogą wpływać na szybkość i łagodność dostosowywania się do kryzysu).

W rzeczywistości podczas okresu pełnego zatrudnienia system prywatnej bankowości może w istocie przyśpieszyć nadejście kryzysu. Jak przekonujemy w następnej sekcji, pełne zatrudnienie doprowadza do zawężenia zysków, gdyż firmy stawiają czoła szczelnemu rynkowi pracy (co podnosi koszty), a zatem i zwiększonej sile pracowników w miejscu produkcji oraz możliwości ich odejścia. W systemie z bankiem centralnym, kapitaliści mogą przerzucić te zwiększone koszty na klientów, a więc dłużej zachować swoje marże zysków. Taka możliwość zostaje ograniczona w systemie prywatnej bankowości, gdyż banki byłyby mniej skłonne do dewaluacji swoich pieniędzy. Oznacza to, że firmy staną wobec skurczenia się zysków raczej wcześniej niż później, co spowoduje kryzys, gdyż firmy nie będą mogły związać końca z końcem. Jak zauważa Reekie, inflacja “może czasowo zmniejszyć zatrudnienie, odwlekając porę, kiedy niewłaściwie skierowana siła robocza zostanie wyrzucona na bruk”. Ale ponieważ “Austriacy” (tak jak i monetaryści) uważają, że “inflacja to zjawisko monetarne”, Reekie nie rozumie rzeczywistych przyczyn inflacji i tego, co one by oznaczały dla “czystego” ustroju kapitalistycznego [Op. Cit., s. 67, s. 74]. Ponieważ Paul Ormerod tłumaczy: “teza, że inflacja zawsze i wszędzie jest spowodowana wyłącznie przez wzrost podaży pieniądza, i że stopa inflacji nosi w sobie stabilny, przewidywalny związek ze zwyżkami podaży pieniądza, jest po prostu śmieszna”. Zauważa on również, że “wzrosty stopy inflacji wykazują skłonność do powiązań ze spadkami bezrobocia, i na odwrót”, co wskazuje na jej rzeczywiste przyczyny – mianowicie równowagę sił między klasami i walkę klas [The Death of Economics (Śmierć ekonomii), s. 96, s. 131].

Do tego jeszcze jeśli naprawdę potraktujemy poważnie “austriacką” teorię cyklu koniunkturalnego, to dojdziemy do wniosku, że w celu sfinansowania inwestycji muszą zostać zwiększone oszczędności. Ale żeby zachować albo zwiększyć nadający się na pożyczki zasób oszczędności, muszą zostać zwiększone nierówności. Dzieje się tak dlatego, że, co nie powinno dziwić, bogaci ludzie oszczędzają większe odsetki swoich dochodów niż biedni, a odsetek oszczędzanych zysków jest wyższy niż płac. Ale zwiększenie nierówności (jak przekonywaliśmy w sekcji F.3.1) czyni urągowisko z twierdzeń prawicowych libertarian, że ich system opiera się na wolności czy sprawiedliwości.

Oznacza to, że system bankowości preferowany przez “anarcho”-kapitalizm zakłada zwiększanie, a nie zmniejszanie nierówności w społeczeństwie. Ponadto większość firm (co wykazaliśmy w sekcji C.5.1) opłaca swoje inwestycje ze swoich własnych oszczędności, co utrudniłoby bankom przeznaczanie tych oszczędności na pożyczki, gdyż w każdej chwili mogłyby zostać wycofane. To zaś mogłoby mieć poważne konsekwencje dla gospodarki, gdyż banki odmawiałyby finansowania nowych inwestycji po prostu z powodu niepewności, jakiej doświadczają szacując, czy dostępne im oszczędności można pożyczyć komuś innemu (ostatecznie trudno byłoby pożyczyć komuś oszczędności klienta, który prawdopodobnie zażąda ich zwrotu w którymś momencie). A z powodu odmowy finansowania nowych inwestycji szybki rozwój mógłby się zachwiać i obrócić się w kryzys, gdyż firmy nie znalazłyby zleceń niezbędnych do tego, by kontynuować swoją działalność.

A zatem – czy siły rynkowe wykreowałyby “zdrową bankowość”? Odpowiedź brzmi: prawdopodobnie nie. Naciski na banki, by czerpać zyski, weszłyby w konflikt z potrzebą utrzymywania proporcji między oszczędnościami a pożyczkami (a więc i z zaufaniem klientów). Jak przekonuje Wray, “ponieważ banki są firmami dążącymi do osiągania zysków, znajdują sposoby, aby zwiększać swoje wierzytelności, które nie pociągają wcale za sobą zwiększania wymagań co do posiadanych rezerw”, a “jeśli banki podzielają oczekiwania zysków ze strony swoich przyszłych dłużników, to mogą tworzyć kredyty, by pozwolić im na dalsze realizowanie” ich projektów/inwestycji [Op. Cit., s. 295, s. 283]. Można to zobaczyć w danych historycznych. Kindleberger zauważa, że “rynek w okresach szybkiego rozwoju będzie tworzył nowe formy pieniądza, aby obejść ograniczenia” narzucone podaży pieniądza [Op. Cit., s. 63]. Na przykład jednym ze sposobów jest kredyt handlowy. Podczas monetarystycznych eksperymentów w latach osiemdziesiątych XX wieku miała miejsce “deregulacja, a narzucone przez bank centralny ograniczenia podniosły stopy procentowe i wytworzyły swoisty hazard w etyce bankowej – banki zaczęły tworzyć coraz bardziej ryzykowne pożyczki, aby pokrywać wzrastające koszty wydawania wierzytelności. Rosnąca konkurencja ze strony nie-banków i szczelna polityka monetarna zmusiły banki do obniżenia standardów i zwiększenia stóp wzrostu, ażeby spróbować ‘rosnąc znaleźć swoją drogę do rentowności'” [Op. Cit., s. 293].

Zatem pieniądz kredytowy (“dekretowy środek płatniczy”) stanowi próbę przezwyciężenia niedoboru pieniądza w kapitalizmie, w szczególności pieniądza metalowego. Naciski, jakich doświadczają banki w “naprawdę istniejącym” kapitalizmie, wciąż byłyby odczuwane w “czystym” kapitalizmie. Prawdopodobne jest (co przyznaje Reekie), że pieniądz kredytowy nadal byłby tworzony w odpowiedzi na popyt ze strony biznesmenów (chociaż, jak sobie wyobrażamy, nie na tym samym poziomie, na którym to teraz ma miejsce). Banki, szukające zysku same ze swej natury i z powodu konkurencji o klientów, znalazłyby się w potrzasku między utrzymywaniem stałej wartości swojego interesu (tzn. swoich pieniędzy) a potrzebą maksymalizacji zysków. Gdy nastąpi okres szybkiego rozwoju, banki odczują pokusę wprowadzenia pieniądza kredytowego w celu utrzymania boomu, gdyż zwiększenie stopy procentowej byłoby trudne i potencjalnie niebezpieczne (z powodów, które wymieniliśmy powyżej). Zatem jeśli pieniądz kredytowy się nie pojawi (tzn. banki będą działały w zgodzie z tezami “austriackimi”, że pożyczki muszą równać się oszczędnościom), to wtedy wymagany wzrost stóp procentowych zrodzi kryzys. Jeżeli natomiast pieniądz kredytowy się pojawi, to wtedy niebezpieczeństwo przeinwestowania stanie się coraz bardziej prawdopodobne. Tak w ogóle, to cykl koniunkturalny stanowi nieodłączną część kapitalizmu. Nie jest więc wywoływany przez czynniki “zewnętrzne”, takie jak istnienie rządu.

Jak zauważa Reekie, dla “Austriaków” “nieznajomość przyszłości jest endemiczna” [Op. Cit., s. 117], ale pobłaża on myśleniu, że tak nie jest, kiedy mówi się o inwestycjach. Pojedyncza firma nie może wiedzieć, czy projekt inwestycyjny zrodzi strumień zwrotów, niezbędny do zatrzymania strumienia zobowiązań płatniczych, przedsięwziętych w celu sfinansowania projektu. I nie mogą tego też wiedzieć banki, które opłacają ów projekt. Nawet gdyby bank nie był przy nadmiarze oszczędności kuszony, by dostarczać pieniądza kredytowego, nie mógłby przewidzieć, czy inne banki zrobią też to samo, ani czy finansowany przezeń projekt odniesie sukces. Firmy, szukając kredytów, mogą zwrócić się do elastyczniejszej konkurencji (praktykującej do jakiegoś stopnia bankowość zdawkową) i nieelastyczny bank może doczekać się zmniejszenia swojego udziału w rynku i zysków. W końcu banki komercyjne “zazwyczaj wchodzą w związki ze swoimi klientami, aby ograniczyć niepewność związaną z tworzeniem pożyczek. Odkąd bank wejdzie w związek z klientem, ma silną motywację, by zaspokajać popyt tegoż klienta” [Wray, Op. Cit., s. 85].

Istnieje przykład w pełni sprywatyzowanych banków. Mianowicie w Stanach Zjednoczonych “które pozostawały bez banku centralnego po roku 1837”, było tak, że “główne banki Nowego Jorku znajdowały się w potrzasku między spełnianiem swojej roli jako poszukiwaczy zysków, która to rola sprawiała, że przyczyniały się do niestabilności kredytów, a pełnieniem roli posiadaczy depozytów kraju. Ta rola z kolei sprawiała, że musiały one być strażnikami chroniącymi owe depozyty przed niestabilnością tworzoną przez samych siebie” [Kindleberger, Op. Cit., s. 85].

W Szkocji bankowość była nieuregulowana w okresie między 1772 a 1845 rokiem, lecz “czołowe banki komercyjne gromadziły banknoty wypuszczane przez mniejsze banki, tak samo jak to czynił w tym samym czasie Drugi Bank Stanów Zjednoczonych. Banki te były gotowe wymieniać je na bilon, jeśli sądziłoby się, że mniejsze banki mają wypaść z biznesu. To znaczy, że czołowe banki komercyjne służyły jako nieformalny kontroler podaży pieniądza. Jeżeli zaś chodzi o resztę, to – jak to często jest – dowody historyczne mocno świadczą przeciwko teorii, co można wykazać na przykładzie banków prowincjonalnych w Anglii w okresie od 1745 do 1835 r., dzikiej bankowości w stanie Michigan w latach trzydziestych XIX w. i ostatnich doświadczeń z deregulacją bankowości w Ameryce Łacińskiej” [Op. Cit., s. 82]. I powinniśmy jeszcze zauważyć, że w okresie deregulacji w Szkocji miało miejsce parę “wojen” bankowych, które wymusiły upadłość kilku mniejszych banków, gdyż większe odmawiały honorowania wypuszczanych przez nie pieniędzy, oraz że miał miejsce krach jednego z najważniejszych banków, jakim był Ayr Bank.

Kindleberger przekonuje, że instytucja banków centralnych “wyrosła, by narzucić kontrolę niestabilnym kredytom”, a więc wcale nie spowodowała ich niestabilności, jak to utrzymują prawicowi libertarianie. I, jak zauważamy w sekcji F.10.3, USA cierpiały na ogromną niestabilność gospodarczą w tym okresie swej historii, kiedy nie było banku centralnego. Zatem – jeżeli pieniądz kredytowy jest przyczyną cyklu koniunkturalnego, to pozostaje bardzo prawdopodobne, że “czysty” kapitalizm wciąż będzie cierpiał na tę przypadłość – w takim samym stopniu, jak “naprawdę istniejący” kapitalizm (albo wskutek wysokich stóp procentowych, albo przeinwestowania).

Niepomyślne eksperymenty monetarystów w latach osiemdziesiątych XX wieku dowodzą, że kontrolowanie podaży pieniądza jest w ogóle niemożliwe. Popyt na pieniądz zależy od zapotrzebowania w gospodarce i każda próba jego kontroli zakończy się niepowodzeniem (i spowoduje głęboką depresję, zazwyczaj za sprawą wysokich stóp procentowych). Stąd też cykl koniunkturalny jest zjawiskiem endogennym, powodowanym przez normalne funkcjonowanie kapitalistycznego systemu gospodarczego. Tezy “szkoły austriackiej” i prawicowych libertarian, że “kryzys wyrasta z rozkwitu, ale przyczyna tego jest totalnie niepotrzebna: błędne inwestycje z inspiracji rządu” [Reekie, Op. Cit., s. 74], są po prostu błędne. Przeinwestowanie rzeczywiście występuje, ale nie “z inspiracji” rządu. Występuje ono “z inspiracji” banków, potrzebujących czerpać zyski z pożyczek, oraz z potrzeby biznesmenów, by zdobywać fundusze na inwestycje, dla których banki tworzą zaplecze. Mówiąc prościej – za sprawą samej natury ustroju kapitalistycznego.

F.10 Czy kapitalizm bez interwencji państwa byłby stabilny?

Nie jest dziwne, że prawicowi libertarianie łączą swoje poparcie dla “absolutnych praw własności” z oddawaniem się całym sercem sprawie kapitalizmu w wersji laissez-faire. W takim ustroju (utrzymują oni, że jest on, cytując słowa Ayn Rand, “nieznanym ideałem”) wszystko stanie się własnością prywatną, zaś ograniczenia “dobrowolnych transakcji” będą nieliczne, o ile w ogóle będą jakiekolwiek. “Anarcho”-kapitaliści to najskrajniejsi obrońcy czystego kapitalizmu, naciskający, aby samo państwo zostało sprywatyzowane, a żadna dobrowolna transakcja nie była nielegalna (na przykład dzieci byłyby uważane za własność swoich rodziców i byłoby moralnie słuszne zmuszać je do prostytucji – jeśli dziecku się to nie podoba, ma możliwość opuszczenia domu).

Ponieważ nie znamy żadnych przykładów “czystego” kapitalizmu, trudno jest powiedzieć, czy ich twierdzenia na jego temat byłyby słuszne (zobacz omówienie warunków stanowiących jego ścisłe przybliżenie w sekcji F.10.3). Niniejsza sekcja FAQ stanowi próbę zbadania, czy taki system byłby stabilny i czy podlegałby zwykłym cyklom szybkiego rozwoju i kryzysów. Zanim zaczniemy omawiać te kwestie, powinniśmy zauważyć, że w samym obozie prawicowych libertarian istnieją pewne rozbieżności zdań na ten temat (chociaż zamiast stabilności częściej oni wymieniają “równowagę” – która jest terminem ekonomicznym, oznaczającym, że wszystkie zasoby społeczeństwa są w pełni wykorzystywane).

Mówiąc bardzo ogólnie, większość prawicowych libertarian odrzuca pojęcie równowagi jako takiej. Zamiast tego kładą oni nacisk na to, że przyrodzoną cechą gospodarki jest dynamika (jest to kluczowy aspekt austriackiej szkoły ekonomii). Takie stanowisko jest słuszne. Już dawno temu przyznali to tacy sławni socjaliści jak Karol Marks i Michał Kalecki oraz ekonomiści kapitalistyczni jak John Maynard Keynes. Wydaje się, że istnieją dwie główne szkoły rozumowania na temat charakteru nierównowagi. Jedna, czerpiąca inspirację z von Misesa, utrzymuje, że działania przedsiębiorcy/kapitalisty doprowadzają do tego, że rynek koordynuje podaż i popyt. Natomiast druga czerpie inspirację od Josepha Schumpetera, który kwestionuje koordynowanie podaży i popytu przez rynek, ponieważ przedsiębiorcy wprowadzają nieustanne innowacje i tworzą nowe rynki, produkty i techniki.

Oczywiście zdarzają się obydwa rodzaje działań. Podejrzewamy więc, że różnice między tymi dwoma stanowiskami nie są ważne. Ważną rzeczą jest natomiast to, aby pamiętać, że “anarcho”-kapitaliści i prawicowi libertarianie na ogół odrzucają pojęcie równowagi – ale kiedy mówią o swojej utopii, to tak naprawdę do tego się nie przyznają! Na przykład większość “anarcho”-kapitalistów będzie utrzymywała, że istnienie rządu (i/lub związków zawodowych) powoduje bezrobocie – albo powstrzymując kapitalistów przed inwestowaniem w nowe gałęzie przemysłu, albo sztucznie zawyżając cenę pracy ponad jej poziom stabilizujący rynek (być może przez ograniczanie imigracji, płace minimalne, opodatkowanie zysków). Dlatego słyszymy zapewnienia, że pracownikowi będzie się działo lepiej w “czystym” kapitalizmie, ponieważ stworzy on bezprecedensowy popyt na pracę. Jednakże w terminologii ekonomicznej pełne zatrudnienie to równowaga. A trzeba pamiętać, że jest ona niemożliwa na skutek dynamicznego charakteru systemu. Gdy “anarcho”-kapitalistów się nieco przyciśnie, to wtedy zazwyczaj przyznają, że będą okresy bezrobocia, gdy rynek się będzie dostosowywał, oraz że pełne zatrudnienie tak naprawdę oznacza bezrobocie poniżej iluś tam procent. Dlatego jeśli (słusznie) odrzuci się pojęcie równowagi, odrzuci się także ideę pełnego zatrudnienia. A więc rynek pracy staje się rynkiem nabywcy, zaś świat pracy zostaje postawiony w bardzo niekorzystnym położeniu.

Wywody prawicowych libertarian opierają się na logicznej dedukcji, przy czym przesłanki, niezbędne do wykazania, że system laissez-faire będzie stabilny, są w pewien sposób niewiarygodne. Jeżeli banki nie wyznaczą złej stopy zysku, jeżeli przedsiębiorstwa nadmiernie nie obciążą się kredytami, jeśli pracownicy zgodzą się zaakceptować obcięcie płac realnych, jeśli pracownicy altruistycznie nie będą nadużywać swojej siły na rynku w społeczeństwie cechującym się pełnym zatrudnieniem, jeśli stopy procentowe będą dostarczały prawidłowej informacji o sytuacji na rynku, jeżeli kapitaliści będą względnie dobrze przewidywali przyszłość, jeżeli banki i przedsiębiorstwa nie ucierpią na paradoksie odosobnienia – to być może system laissez-faire będzie stabilny.

A więc czy kapitalizm laissez-faire będzie stabilny? Zobaczmy to poprzez analizę założeń prawicowego libertarianizmu – mianowicie, że będzie pełne zatrudnienie, i że system prywatnych banków powstrzyma cykl koniunkturalny. Najpierw zajmiemy się systemem bankowości (w sekcji F.10.1), następnie oddziaływaniem rynku pracy na stabilizację gospodarki (w sekcji F.10.2). Potem pokażemy, posługując się przykładem dziewiętnastowiecznej Ameryki, że istniejący naprawdę (nie “czysty”) kapitalizm laissez-faire był bardzo niestabilny.

Wyjaśnianie okresów szybkiego rozwoju i zapaści działaniami państwa stwarza ideologiczną wygodę, gdyż oczyszcza zjawiska rynkowe ze zmazy bycia źródłem niestabilności w kapitalizmie. Mamy nadzieję, że w następnych dwu sekcjach wykażemy, dlaczego cykl koniunkturalny jest przyrodzony ustrojowi kapitalistycznemu (patrz również sekcje C.7, C.8 i C.9).

F.9 Czy średniowieczna Islandia to przykład “anarcho”-kapitalizmu sprawdzonego w praktyce?

Jak na ironię, średniowieczna Islandia jest dobrym przykładem dowodzącym tego, że “anarcho”-kapitalizm nie sprawdzi się i tak naprawdę ulegnie degeneracji, przekształcając się w panowanie bogatych. A przede wszystkim powinno się kategorycznie stwierdzić, że Islandia przed niemal tysiącem lat nie miała ustroju kapitalistycznego. W rzeczywistości, podobnie jak w przypadku większości kultur, o których “anarcho”-kapitaliści twierdzą, że są przykładami ich “utopii”, było to społeczeństwo wspólnotowe, nie indywidualistyczne, opierające się na produkcji rzemieślniczej, z rozbudowanymi instytucjami komunalnymi, jak również indywidualną “własnością” (tj. indywidualnym użytkowaniem) oraz pewną formą samodzielnego administrowania krajem przez jego społeczeństwo, jaką był wiec (thing) – zarówno lokalny, jak i ogólnokrajowy – który można rozpatrywać jako “prymitywną” formę anarchistycznego zgromadzenia komunalnego.

Jak wskazuje William Ian Miller, “ludzie cechujący się poczuciem wspólnoty […] mają powody, aby [średniowieczna Islandia] ich pociągała […] ograniczona rola szlachty, aktywne uczestnictwo wielkich rzesz wolnych ludzi […] w podejmowaniu decyzji w ramach gospodarowania na swojej ziemi i bez niej. W gospodarce islandzkiej istnienie rynków słabo się zaznaczało. Więzi społeczne miały pierwszeństwo nad gospodarczymi. Związki wynikające z życia w jednym gospodarstwie, z pokrewieństwa, z udziału w wiecach, a nawet z bycia wrogami, splatały ludzi ze sobą nawzajem o wiele bardziej niż więzy wynikłe z pieniędzy. Brak wielkich różnic pod względem położenia ekonomicznego sprzyjał słabo zaznaczonemu systemowi klas społecznych […] zaś niedostatki [materialne] były dzielone bardziej po równo, niż miałoby to miejsce po ustanowieniu instytucji państwowych, które też trzeba by było żywić” [Bloodtaking and Peacemaking: Feud, Law and Society in Saga Iceland, s. 306].

W owym czasie Islandia “pozostawała w stu procentach krajem rolniczym. Nie było ani miast, ani nawet wsi, tylko rozproszone po całym kraju gospodarstwa. Wczesna Islandia podejmowała tylko minimalne uczestnictwo w czynnym handlu Skandynawii ery Wikingów”. Występował “zmniejszony poziom rozwarstwienia społecznego, ukształtowany w pierwszym etapie rozwoju społecznego i ekonomicznego. Czynił on wrażenie egalitarnego – rozwarstwienie społeczne zostało zahamowane, zaś hierarchia polityczna ograniczona” [Jesse Byock, Viking Age Iceland (Islandia ery Wikingów), s. 2]. Więc to, że takie społeczeństwo można zaklasyfikować jako “kapitalistyczne”, lub choćby uważać je za wzorzec dla rozwiniętego społeczeństwa przemysłowego, wprawia w osłupienie.

Kropotkin w Pomocy wzajemnej wykazuje, że społeczeństwo nordyckie [tzn. skandynawskie; nikt z nas nie twierdzi, że Kropotkin pisał cokolwiek o samej Islandii!], z którego wywodzili się osadnicy na Islandii, posiadało rozmaite instytucje “pomocy wzajemnej”, z komunalną własnością ziemi włącznie (skupioną wokół czegoś, co nazwał on “społecznością wiejską”) i wiecem, thingiem (zobacz też omówienie “społeczności wiejskiej” w pracy Kropotkina Państwo i jego rola historyczna). Byłoby rozsądne domniemywać, że pierwsi osadnicy na Islandii, uciekający przed bezwzględną tyranią zaprowadzoną w Norwegii przez króla Haralda Pięknowłosego, przynieśli te instytucje ze sobą do nowej ojczyzny. I rzeczywiście, Islandia miała swój odpowiednik gminy czy “społeczności wiejskiej”, Hreppr, który rozwinął się już we wczesnej historii tego kraju. Podobnie jak o wczesnych zgromadzeniach lokalnych, nie mówi się o nim zbyt wiele w sagach. Jednak jest wymieniany w księdze praw zwanej Grágás. Składał się z co najmniej dwudziestu gospodarstw i miał pięcioosobową komisję. Hreppr był samorządny. Poza innymi sprawami był odpowiedzialny za dopilnowanie, by dać pokarm i mieszkanie sierotom i ubogim żyjącym na jego obszarze. Hreppr służył też jako agencja ubezpieczająca mienie, pomagał w razie pożaru czy strat spowodowanych chorobami inwentarza zwierzęcego.

Do tego jeszcze, podobnie jak w większości społeczeństw przedkapitalistycznych, istniały “grunta gminne” – wspólna ziemia, do użytkowania której dostęp mieli wszyscy. W lecie “grunta gminne i wyżynne pastwiska, często nazywane almenning, były wykorzystywane przez miejscowych rolników do wypasu zwierząt”. Zwiększało to niezależność ludności od bogatych, ponieważ te “publiczne grunta stwarzały okazję dla przedsiębiorczych jednostek, by zwiększyć swoje zbiory zapasów na zimę i by znaleźć towary do sprzedania” [Jesse Byock, Op. Cit., s. 47, s. 48].

Zatem społeczeństwo islandzkie posiadało sieć solidarności, opierającą się na życiu wspólnotowym:

“Status rolników jako wolnych producentów był wzmacniany przez obecność jednostek gminnych zwanych hreppar (liczba pojedyncza hreppr) […] były to wyznaczone przez położenie geograficzne stowarzyszenia posiadaczy ziemi […] hreppr był samorządny […] [i] kierowany przez pięcioosobową komisję zarządzającą […] Już w wieku dziesiątym, jak się zdaje, cały kraj został podzielony na hreppar […] Hreppar tworzyły lokalną siatkę bezpieczeństwa, pozwalając rolnikom posiadającym ziemię na dużą dawkę niezależności podczas uczestniczenia w decyzjach życia politycznego […]

“Za sprawą współpracy swoich członków hreppar organizowały i kontrolowały letnie wypasanie łąk, wspólne prace dla dobra gminy, i stanowiły natychmiast tworzące się lokalne forum rozwiązywania sporów. Kluczowe znaczenie miało to, że ubezpieczały miejscowych rolników od pożaru i strat inwentarza zwierzęcego […] Nadzorowały też żywienie i zakwaterowywanie miejscowych sierot i zarządzały zapomogami dla ubogich, jeśli ci byli uznawani za mieszkańców ich terytorium. Ludzie, którzy nie byli w stanie sami się wyżywić, byli przypisywani według kolejności do poszczególnych farm członków społeczności, które ich żywiły, gdy przyszła ich pora” [Byock, Op. Cit., ss. 137-8].

W praktyce oznaczało to, że “każda gmina była towarzystwem ubezpieczeń wzajemnych albo państwem opiekuńczym w miniaturze. Zaś uczestnictwo w takiej gminie nie było dobrowolne. Każdy farmer musiał należeć do gminy, w której leżało jego gospodarstwo i wnosić swój wkład w zależności od jej zapotrzebowań” [Gissurarson cytowany przez Birgit T. Runolfsson Solvason, Ordered Anarchy, State and Rent-Seeking: The Icelandic Commonwealth, 930-1262]. A zatem, w przeciwieństwie do społeczeństwa anarchistycznego, Rzeczpospolita Islandzka nie pozwalała rolnikom na niewstępowanie do komun, i po “związaniu się z miejscowym hreppr przynależność danego gospodarstwa nie mogła ulec zmianie”. Jednak hreppar naprawdę odgrywały kluczową rolę w utrzymywaniu wolności społeczeństwa, gdyż hreppr “w istocie był ciałem o charakterze niepolitycznym. Zajmował się wyżywieniem i zaspokajaniem potrzeb bezpieczeństwa ekonomicznego. Jego obecność uwalniała rolników od zależności od jakiejś wyższej warstwy w dziedzinie dostarczania odpowiednich usług i odpowiadających im środków bezpieczeństwa” [Byock, Op. Cit., s. 138].

Dlatego trudno byłoby twierdzić, że Rzeczpospolita Islandzka w jakiś istotny sposób może posłużyć za przykład “anarcho”-kapitalizmu sprawdzonego w praktyce. Można to również zauważyć patrząc na początki islandzkiej gospodarki. Ceny były podporządkowane społecznemu osądowi podczas wieców zwanych skuldathing (“thing w sprawach płatności”), a nie prawom podaży czy popytu [Kirsten Hastrup, Culture and History in Medieval Iceland, s. 125]. W istocie komunalny system ustanawiania cen na lokalnych zgromadzeniach sprawiał, że wczesna Rzeczpospolita Islandzka była bardziej podobna do socjalizmu gildyjnego niż do kapitalizmu (socjalizm gildyjny opiera się na negocjowaniu w obrębie gildii “sprawiedliwych cen” dóbr i usług). Dlatego Miller słusznie przekonuje, że byłoby błędem dopasowywać społeczeństwo islandzkie do wyobrażeń i założeń kapitalizmu:

“Pewne było podejmowanie prób wliczania wczesnej Islandii w poczet regionów, w których ludzie byli poddawani socjalizacji w nuklearnych rodzinach żyjących w zwykłych gospodarstwach […] to, co mówią nam źródła o kształcie gospodarowania na Islandii, zmusza do wyciągnięcia odmiennych wniosków” [Op. Cit., p. 112].

Innymi słowy, analiza społeczeństwa komunalnego przeprowadzona przez Kropotkina jest o wiele bardziej zbliżona do rzeczywistości średniowiecznej Islandii niż podjęta przez Davida Friedmana w książce The Machinery of Freedom próba zrobienia z niej kapitalistycznej utopii.

Jednakże komunalny charakter społeczeństwa islandzkiego współistniał (jak to ma miejsce w większości kultur) z instytucjami hierarchicznymi, wśród których bywały również instytucje zawierające składniki kapitalistyczne, mianowicie własność prywatną i “prywatne państwa” skupione wokół miejscowych godar. Byli to lokalni wodzowie, sprawujący także rolę przywódców religijnych. Jak wyjaśnia Encyclopaedia Britannica, “[na Islandii] rozwinął się pewnego rodzaju lokalny rząd, w którym ludzie z danego okręgu, mający ze sobą najwięcej wspólnych spraw, formowali grupy pod przywództwem najważniejszego albo najbardziej wpływowego mężczyzny w tym okręgu” (godiego). Godi (liczba mnoga – godar) “działał jako sędzia i rozjemca” oraz “podejmował przewodnictwo w działaniach gmin”, takich jak budowa miejsc kultu. O tych “lokalnych zgromadzeniach […] mamy informacje jeszcze sprzed ustanowienia Althingu” (ogólnokrajowego thingu). Ów Althing doprowadził do współpracy między lokalnymi zgromadzeniami.

A zatem społeczeństwo islandzkie posiadało różnorakie składniki, takie, które opierały się na lokalnych wodzach, i takie, które opierały się na organizacjach komunalnych. Społeczeństwo cechowało się nierównościami, gdyż “wśród mających ziemię występowały różnice co do bogactwa i znaczenia. Istniały wyraźne podziały między posiadaczami ziemi a bezrolnymi oraz między wolnymi ludźmi a niewolnikami”. Oznaczało to, że islandzkie społeczeństwo “wykazywało pewne przejawy bezpaństwowości i egalitaryzmu, jak również pewne elementy hierarchii społecznej […] Chociaż Islandia nie miała ustroju demokratycznego, zaznaczały się tendencje pra-demokratyczne” [Byock, Op. Cit., s. 64 i 65]. Islandzki ustrój społeczny został tak wykształcony, by zmniejszać władzę bogatych, sprzyjając instytucjom komunalnym:

“Społeczeństwo […] opierało się na systemie zdecentralizowanej samorządności […] Osadnicy ery Wikingów zapoczątkowali ją ustanawiając lokalne thingi, czyli wiece, które stanowiły główne miejsce zgromadzeń wolnych chłopów i szlachty w dawnym skandynawskim i germańskim ustroju społecznym […] Islandczycy usunęli możnowładców mających władzę opartą na środkach przymusu i rozszerzyli uprawnienia wieców tak, by reprezentowały całą gamę interesów wolnych chłopów posiadających ziemię. Zmiany te przeobraziły skandynawską instytucję uprawnioną do podejmowania decyzji, dokonującą mediacji między wolnymi chłopami a możnowładcami w samowystarczalny islandzki system rządowy bez możnowładców. Rdzeniem władzy na Islandii był Althing, narodowe zgromadzenie wolnych ludzi” [Byock, Op. Cit., s. 75].

A zatem widzimy tutaj podstawowe formy samorządności komunalnej, jak również i współpracę pomiędzy społecznościami. Takie komunistyczne, opierające się na wzajemnej pomocy instytucje istnieją w wielu niekapitalistycznych kulturach i często mają istotne znaczenie dla zapewniania trwałej wolności ludziom żyjących w tych kulturach (sekcja B.2.5 opowiada o tym, dlaczego bogaci osłabiają te ludowe “rzesze” na korzyść centralizacji). Istnienie własności prywatnej (a więc i nierówności) zazwyczaj szybko doprowadza do zniszczenia form samorządności komunalnej (cechującej się uczestnictwem wszystkich męskich członków społeczności, jak to miało miejsce na Islandii), zastępowanych rządami bogatych.

Chociaż taki kierunek rozwoju jest powszechny w większości “prymitywnych” kultur, to przypadek Islandii wykazuje cechę niezwykłą, wyjaśniającą zainteresowanie, jakie wywołuje on w kręgach “anarcho”-kapitalistów. Cecha ta polegała na tym, że jednostki mogły szukać ochrony ze strony któregokolwiek godiego. Encyclopaedia Britannica wykłada, że “zasięg wodzostwa godar nie był ustalony przy pomocy granic terytorialnych. Ci, którzy nie byli zadowoleni ze swego wodza mogli związać się z jakimś innym godim […] W rezultacie zrodziła się rywalizacja między godar; można ją dostrzec w islandzkich sagach”. A to dlatego, że chociaż istniało “centralne ciało ustawodawcze i ujednolicone, obejmujące cały kraj systemy prawne i sądownicze”, to ludzie mogli szukać ochrony ze strony dowolnego godiego, w zamian uiszczając mu zapłatę [Byock, Op. Cit., s. 2]. W rezultacie owi godar byli podporządkowani “siłom rynkowym”, gdyż niezadowolone osoby mogły związać się z innym godim. Jednakże taki system miał pewną oczywistą skazę (fatalną w skutkach). Zacytujmy raz jeszcze słowa zawarte w Encyclopaedia Britannica:

“Stanowisko godiego mogło być kupowane i sprzedawane, jak również dziedziczone; w konsekwencji, wraz z upływem czasu, wodzostwo nad znacznymi połaciami kraju coraz bardziej skupiało się w rękach jednego albo kilku ludzi. Była to zasadnicza słabość starej formy rządów: doprowadziła ona do walki o władzę i stanowiła główną przyczynę końca Rzeczpospolitej Islandzkiej i podporządkowania kraju królowi Norwegii”

I to właśnie istnienie tych hierarchicznych elementów w społeczeństwie islandzkim jest tym, co wyjaśnia jego degenerację ze społeczeństwa anarchistycznego w państwowe. Kropotkin przekonywał, że “z instytucji wodzostwa gwałtownie wyrosło z jednej strony Państwo, z drugiej zaś własność prywatna [Act for Yourselves, s. 85]. Spostrzeżenie Kropotkina, że wodzostwo jest ustrojem przejściowym, zostało potwierdzone w studiach antropologów nad społeczeństwami “prymitywnymi”. Doszli oni do wniosku, że społeczeństwa złożone z wodzostw albo będące wodzostwami nie są państwami: “Wodzostwa nie są ani społeczeństwami bezpaństwowymi, ani państwowymi w pełnym znaczeniu któregoś z tych dwu pojęć. Wyłonione z systemów bezpaństwowych, robią wrażenie ewoluujących w kierunku scentralizowanych państw. Wykazują charakterystyczne cechy obydwu systemów” [Y. Cohen, cytat podany przez Birgit T. Runolfsson Solvason, Op. Cit.]. A skoro Rzeczpospolita Islandzka składała się z wodzostw, wyjaśnia to wewnętrznie sprzeczną naturę tego społeczeństwa – znajdowało się ono w okresie przejściowym między anarchią a państwowością, między gospodarką wspólnotową a gospodarką opierającą się na własności prywatnej.

Przeobrażenia polityczne w obrębie społeczeństwa islandzkiego odbywały się równocześnie z przeobrażeniami ekonomicznymi (i obydwie te tendencje się nawzajem wzmacniały). Na początku, tuż po zasiedleniu Islandii, wielkoobszarowe rolnictwo opierało się na powiększaniu gospodarstw rodzinnych. Taki był przeważający model w gospodarce islandzkiej. Ten na wpół wspólnotowy tryb produkcji uległ zmianie, gdyż między X a XI wiekiem ziemia została podzielona na mniejsze kawałki (głównie na skutek roszczeń do dziedziczenia). Ten nowy ustrój gospodarczy opierający się na istnieniu mienia indywidualnego i produkcji rzemieślniczej był następnie powoli wypierany przez uprawę ziemi dzierżawionej. Wtedy to rolnik pracował już dla właściciela ziemskiego, co się rozpoczęło pod koniec XI wieku. Taki system ekonomiczny (opierający się na pewnej formie pracy najemnej, tj. produkcji kapitalistycznej) doprowadził do tego, że “pojawiły się wielkie zmiany własności i władzy” [Kirsten Hastrup, Culture and History in Medieval Iceland, ss.172-173].

Zatem istotne przemiany społeczne zaczęły się pojawiać w XI stuleciu, gdyż “niewolnictwo zostało prawie zniesione. Uprawa ziemi dzierżawionej […] zajęła jego miejsce”. Islandia przechodziła od gospodarki opierającej się na mieniu użytkowym do gospodarki opierającej się na własności prywatnej. A zatem “dzierżawienie ziemi stało się powszechnie przyjętym zwyczajem pod koniec jedenastego wieku […] status godar musiał zostać związany z własnością ziemi i rentami dzierżawnymi”. To zaś doprowadziło do wzrostu znaczenia oligarchii. Dlatego środek i schyłek XII wieku “cechował się obecnością nowej elity, wielkich wodzów, których nazywano storgodar (‘wielcy godar’) […] w okresie od lat dwudziestych do sześćdziesiątych XIII wieku walczyli oni o to, co było wcześniej nieosiągalne dla islandzkich przywódców, o tron suwerena bądź scentralizowaną władzę wykonawczą” [Byock, Op. Cit., s. 269, ss. 3-4].

Podczas opisanych przeobrażeń form własności i związanej z nimi koncentracji bogactwa i władzy w rękach nielicznych zmieniało się również podejście godar i bogatych właścicieli ziemskich do czerpania zysków. Wartości rynkowe zaczęły zajmować miejsce dawnych wartości związanych z honorem, więzami krwi itp. Więzi społeczne zostały zastąpione więziami gospodarczymi, a wspólnota gospodarstwa domowego, rodu i wiecu wspólnotą pieniędzy i zysku. Narodziny kapitalistycznych stosunków społecznych w procesie produkcji i kapitalistycznych wartości w społeczeństwie znalazły również swoje odzwierciedlenie w przeprowadzaniu transakcji. Ustalanie cen, dotychczas “podporządkowane społecznemu osądowi”, zostało “podporządkowane rynkom centralnym” [Hastrup, Op. Cit., s. 225].

Gdy jakaś forma pracy najemnej (tu: dzierżawienie gospodarstw) staje się przeważającą formą zarabiania na życie, nie jest dziwne, że zaczynają się pojawiać wielkie różnice majątkowe. I ponieważ ochrona nie była dawana za darmo, nie jest też niespodzianką, że godi pragnął się bogacić. Umożliwiało mu to z kolei zapisanie u siebie większej liczby wojowników, co dawało mu jeszcze większą władzę w społeczeństwie (jak by powiedział Kropotkin, “indywidualną akumulację bogactwa i władzy”). Potężny godi był przydatniejszy bogatym właścicielom ziemskim w chwilach, gdy pojawiały się zatargi o ziemie i czynsze. Natomiast bogaci właściciele ziemscy byli przydatniejsi szukającemu dochodów godiemu. Innymi słowy, koncentracja majątku tworzy koncentrację społecznej i politycznej władzy (i na odwrót) – “z bogactwa zawsze wyrasta władza” [Kropotkin, Mutual Aid (Pomoc wzajemna), s. 131].

Przeobrażenie mienia we własność i wynikłe z tego narodziny pracy najemnej były kluczowym składnikiem akumulacji majątku i władzy, i odpowiadającemu jej umniejszaniu wolności chłopów. Ponadto wraz z pracą najemną szybko pojawia się zależność – pracownik teraz jest uzależniony od dobrych stosunków ze swoim panem, aby miał dostęp do ziemi, której potrzebuje. Wraz z takim ograniczeniem niezależności znacznej części społeczeństwa islandzkiego prawdopodobne było też osłabienie samorządności podczas rozmaitych thingów, gdyż wyrobnicy nie mogli głosować dowolnie, ponieważ za “niewłaściwe” głosowanie mogli zostać poddani sankcjom ze strony właścicieli uprawianej przez nich ziemi (“Sądy mniej się skłaniały do wydawania swoich wyroków w oparciu o materiał dowodowy niż do dostosowywania swoich decyzji tak, by zaspokoić honor i kieszeń potężnych jednostek” [Byock, Op. Cit., s. 185]). A zatem hierarchia w dziedzinie gospodarki rozprzestrzeniła się na całość życia społecznego, wzmacniając skutki akumulacji majątku i władzy.

Wynikające z tego rozwarstwienie społeczeństwa islandzkiego na klasy odegrało kluczową rolę w jego przejściu od względnej równości i anarchii do społeczeństwa klasowego i państwowości. Miller zaznacza:

“dopóki społeczna organizacja gospodarki nie pozwalała ludziom na utrzymywanie przybocznej świty, podstawowe egalitarne założenia kodeksu honorowego […] znajdowały przyzwoicie dobre odzwierciedlenie w rzeczywistości […] hierarchiczna mentalność nigdy w pełni nie wyzwoliła się z egalitarnego etosu pionierskiego społeczeństwa tworzonego i kształtowanego od nowa przez równych wobec prawa rolników. Wiele z tej egalitarnej etyki utrzymywało się jeszcze nawet i wtedy, gdy coraz mniej zgadzała się ona z realiami ekonomicznymi […] pod koniec okresu Rzeczpospolitej Islandzkiej określone założenia na temat przywilejów klasowych i oczekiwań uległości były już dostatecznie dobrze ugruntowane, aby stały się częścią słownictwa służącego samouwielbieniu i usprawiedliwianiu siebie” [Op. Cit., ss. 33-4].

Te zaś zjawiska przyśpieszyły niszczenie życia komunalnego i wyłanianie się państwowości, skupionej wokół godord (instytucji wodzów). Skutkiem tego godar i bogaci chłopi stali się władcami kraju. Przemiany polityczne były po prostu odbiciem przemian ekonomicznych komunalnego, anarchistycznego społeczeństwa w państwowe i własnościowe. Jak na ironię, procesy te stanowiły naturalną cechę systemu konkurujących wodzów, tak zalecanego przez “anarcho”-kapitalistów:

“W wieku dwunastym i trzynastym społeczeństwo islandzkie doświadczało zmian równowagi sił. Częścią ewolucji ku porządkowi społecznemu cechującemu się większym rozwartswieniem było to, że liczba wodzów się zmniejszyła, a władza pozostałych wzrosła. W trzynastym wieku doszło do tego, że sześć wielkich rodzin zmonopolizowało kontrolę nad większością pierwotnych wodzostw, a nawet przejęło na własność wiele z nich” [Byock, Op. Cit., s. 341].

Rodziny te nosiły nazwę storgodar. “Zdobyły one kontrolę nad całymi regionami”. Proces ten nie został przez nikogo narzucony z góry, gdyż “narodziny rozwarstwienia społecznego miały charakter ewolucyjny, nie rewolucyjny […] rodziny te po prostu wspinały się po szczeblach drabiny społecznej”. Te przemiany polityczne były odzwierciedleniem procesów zachodzących w gospodarce, ponieważ “w tym samym czasie następowały inne przeobrażenia społeczne. W związku z rozwojem elity storgodar, ci spośród baendr [chłopów], którzy odnieśli największy sukces, również wspięli się na wyższy szczebel drabiny społecznej, stając się ‘wielkimi gospodarzami’, czyli storbaendr [Op. Cit., s. 242]. Nie ma w tym niczego dziwnego. To właśnie bogaci chłopi byli tymi, którzy zapoczątkowali ostatni krok w kierunku uformowania się państwowości. W latach pięćdziesiątych XIII wieku storbaendr i ich zwolennicy byli już mocno zmęczeni storgodar i ich waśniami. I w końcu zaakceptowali propozycję króla Norwegii, by Islandia stała się częścią jego królestwa.

Oczywistym wnioskiem z tych wydarzeń jest to, że dopóki Islandia nie była kapitalistyczna, była anarchiczna. Zaś gdy się stała bardziej kapitalistyczna, stała się zarazem bardziej etatystyczna.

Proces ten, w którym koncentracja majątku prowadzi do zniszczenia życia komunalnego, a więc i anarchistycznych cech danego społeczeństwa, można dostrzec i gdzie indziej, na przykład w dziejach Stanów Zjednoczonych po rewolucji albo w degeneracji wolnych miast średniowiecznej Europy. Piotr Kropotkin, w swoim klasycznym dziele Pomoc wzajemna, dokumentuje to zjawisko dosyć szczegółowo, powołując sie na wiele różnych kultur i epok. Natomiast fakt, że podobne zjawiska wystąpiły w społeczeństwie ukazywanym przez “anarcho”-kapitalistów jako przykład działania ich systemu, potwierdza anarchistyczną analizę, wykazującą etatystyczny charakter “anarcho”-kapitalizmu i głębokie błędy tej teorii, omówione w sekcji F.6.

Miller przekonuje, że “ostatecznie to nie ludzie bez majątku byli tymi, którzy wymyślili państwo. Pierwsze kroki na rzecz ukształtowania państwa na Islandii zostały podjęte przez duchownych […] i przez wielkich mężów radych naśladować styl królów norweskich. Zgaduję, że wczesna formacja państwowa wykazywała skłonność do dokonywania redystrybucji dóbr, nie od bogatych dla ubogich, ale od ubogich dla bogatych, od słabych dla silnych” [Op. Cit., s. 306].

Argumentacja “anarcho”-kapitalistów, że Islandia to przykład ich ideologii sprawdzonej w praktyce, wywodzi się z pracy Davida Friedmana. Friedman jest mniej w gorącej wodzie kąpany niż wielu z jego zwolenników. W The Machinery of Freedom przekonuje, że Islandia posiadała tylko niektóre cechy społeczeństwa “anarcho”-kapitalistycznego, i że dostarczają one trochę dowodów na poparcie jego ideologii. Trudno doprawdy zgadnąć, jak przedkapitalistyczne społeczeństwo może dostarczyć dowodów na poparcie ideologii, której celem jest wysoko rozwinięta gospodarka miejska i przemysłowa, gdyż instytucji tego społeczeństwa nie da się sztucznie oddzielić od jego zaplecza ekonomicznego. I jeszcze jak na ironię dostarcza ono w istocie niezłych dowodów przeciwko “anarcho”-kapitalizmowi, z powodu powstawania w nim elementów państwowości.

David Friedman jest świadomy tego, jak Rzeczpospolita Islandzka obumarła i jakie były tego przyczyny. W przypisie do swojej rozprawy z 1979 r. p.t. “Private Creation and Enforcement of Law: A Historical Case” stwierdza, że “pytanie, dlaczego system ostatecznie się załamał, jest interesujące i trudne zarazem. Wierzę, że dwiema bezpośrednimi przyczynami były: narastająca koncentracja bogactwa, a zatem i władzy, oraz przeszczepienie na Islandię obcej ideologii – władzy królewskiej. To pierwsze oznaczało, że na wielu obszarach większość albo wszyscy godar pochodzili z tej samej rodziny, zaś to drugie, że pod koniec okresu Sturlung wodzowie nie walczyli już zgodnie z tradycją waśni o to, kto posiada, co dla kogo, lecz o to, kto ostatecznie będzie rządził Islandią. Przedstawienie ostatecznych powodów tych zmian wykracza już znacznie poza objętość niniejszego pisma”.

Jednak z anarchistycznego punktu widzenia “obca” ideologia władzy królewskiej była wytworem zmiany uwarunkowań społeczno-ekonomicznych, wyrażającej się w narastającej koncentracji bogactwa, nie zaś jej przyczyną. (Podobnie wprowadzenie chrześcijaństwa przez Mieszka I było skutkiem, a nie przyczyną upadku pogańskiego ludowładztwa). W końcu osadnicy na Islandii byli dobrze obznajomieni z “ideologią” władzy królewskiej przez trzysta lat istnienia Rzeczpospolitej Islandzkiej. Ich dziadowie przed nią uciekli z Norwegii! Jak zauważa Byock, Islandia “odziedziczyła tradycję i nazewnictwo związane z państwowością po swoich europejskich przodkach […] Na kontynencie królowie rozszerzali swoją władzę kosztem tradycyjnych praw wolnych chłopów. Ci, którzy emigrowali na Islandię, dobrze zdawali sobie sprawę z tego zjawiska […] dostępne źródła rzeczywiście sugerują, że dawni Islandczycy bardzo dobrze znali to, czego nie chcieli. W szczególności zaś masowo przeciwstawiali się centralistycznym zapędom państwa” [Op. Cit., s. 64-6]. O ile nie nastąpiła jakiegoś rodzaju amnezja w kulturze i świadomości zbiorowej, trudno jest zaakceptować pojmowanie “obcej ideologii” jako sprawcy degeneracji. Ponadto dopiero koncentracja bogactwa pozwoliła niedoszłym królom na skorzystanie z okazji, by rozwijać tę “ideologię” i według niej działać. Dopiero stworzenie stosunków społecznych typu “szef i robotnik rolny” podporządkowało ubogich koncepcji władzy, i obznajomiło ich z nią. Taka “znajomość” rozprzestrzeniła się na wszystkie dziedziny życia. A w połączeniu z obecnością “prosperujących” (a więc potężnych) godar, wymuszających odpowiednio służalcze zachowania, położyła kres względnej równości, która sprzyjała przede wszystkim tendencjom anarchistycznym na Islandii.

A ponieważ jeszcze własność prywatna stanowi monopol na władzę nad danym obszarem, to konflikt o władzę między wodzami był w pierwszym rzędzie sporem o to, kto będzie posiadał Islandię, a więc i nią rządził. Próba pominięcia faktu, że własność prywatna rodzi władztwo (tzn. monopol na rządzenie danym obszarem), i że monarchie to państwa będące własnością prywatną, nie działa na korzyść wiarygodności wywodów Friedmana. Mówiąc prościej, system własności prywatnej ma wbudowaną w siebie dążność do stwarzania tak ideologii, jak i praktyki władzy królewskiej – istnienie królestwa zakłada obecność pewnych struktur władzy, stanowiących odzwierciedlenie stosunków społecznych wytwarzanych przez własność prywatną.

Friedman jest świadomy i tego, że “zarzutem [wobec tego systemu] jest przypuszczenie, że bogaci (albo mający potężne wpływy) będą mogli bezkarnie popełniać zbrodnie, ponieważ nikt nie będzie w stanie przeprowadzić sądu nad nimi. Tam, gdzie władza jest wystarczająco skoncentrowana, może to być prawdą; był to jeden z tych problemów, które doprowadziły do ostatecznego rozpadu islandzkiego systemu prawnego w trzynastym wieku. Lecz dopóki władza była w rozsądny sposób rozproszona, co, jak się zdaje, miało miejsce przez pierwsze dwa stulecia po ustanowieniu systemu, był to mniej poważny problem” [Op. Cit.].

Cóż za gorzka ironia! Po pierwsze dlatego, że pierwsze dwa stulecia istnienia społeczeństwa islandzkiego były nacechowane niekapitalistycznymi stosunkami ekonomicznymi (takimi jak wspólnotowe ustalanie cen i indywidualna bądź rodzinna własność ziemi). Dopiero gdy w XII wieku rozwinęły się kapitalistyczne stosunki społeczne (praca najemna, zastąpienie mienia przez własność, wartości rynkowe w miejsce wspólnotowych), to władza rzeczywiście uległa skoncentrowaniu, co doprowadziło do upadku systemu w XIII wieku. Po drugie dlatego, że Friedman twierdzi, iż “anarcho”-kapitalizm sprawdzi się jedynie wtedy, gdy będzie miała miejsce względna równość w społeczeństwie! Ale taki stan rzeczy jest dla większości “anarcho”-kapitalistów niemożliwy i niepożądany!

Twierdzą oni, że zawsze będą bogaci i biedni. Ale nierówność majątkowa będzie stawać się także nierównością władzy. Kiedy “istniejący faktycznie” kapitalizm stał się bardziej wolnorynkowy, bogaci się wzbogacili, a biedni zubożeli. Oczywiście zdaniem “anarcho”-kapitalistów w jeszcze “czystszym” kapitalizmie proces ten ulegnie odwróceniu! Jak na ironię, ideologia oskarżająca egalitaryzm o bunt przeciw naturze w gruncie rzeczy wymaga egalitarnego społeczeństwa, aby się sprawdzić.

W rzeczywistości koncentracja majątku jest nieodzownym składnikiem życia w każdym ustroju opartym na hierarchii i własności prywatnej. Friedman jest świadomy powodów, dla których “anarcho”-kapitalizm stanie się rządami bogatych, ale woli wierzyć, że “czysty” kapitalizm wytworzy egalitarne społeczeństwo! W przypadku Rzeczpospolitej Islandzkiej tak się nie stało – narodzinom własności prywatnej towarzyszyły narodziny nierówności, a to doprowadziło do upadku Rzeczpospolitej i stworzenia państwowości.

Streszczając, średniowieczna Islandia stanowi piękną ilustrację do komentarzy Davida Weicka (cytowanych w sekcji F.6.3), że “gdy nie ma kontroli nad prywatnym majątkiem, wtedy kompleks policyjno-sądowy, zaszczycany przez klientelę bogatych korporacji, których myślą przewodnią jest interes własny, trudno jest uznać za nieszkodliwą siłę społeczną, dającą się kontrolować za pomocą możliwości stworzenia konkurencyjnych ‘przedsiębiorstw’, lub przyłączenia się do już istniejących”. Chcemy przez to powiedzieć, że “wolnorynkowy” wymiar sprawiedliwości szybko doprowadza do rządów bogatych. Natomiast możność przyłączenia się do “konkurencyjnych przedsiębiorstw obronnych” nie wystarcza do powstrzymania bądź zmiany tego procesu.

Dzieje się tak po prostu dlatego, że żaden system policyjno-sądowy nie istnieje w próżni społecznej. Koncentracja bogactwa – naturalne zjawisko w warunkach “wolnego rynku” (a w szczególności takiego, który się cechuje występowaniem własności prywatnej i pracy najemnej) – ma wpływ na otaczające społeczeństwo. Własność prywatna, tzn. monopolizacja środków produkcji, pozwala monopolistom na stawanie się elitą rządzącą przez wyzysk pracowników, a więc gromadzenie niewspółmiernie większej ilości bogactw od nich. Później ta elita wykorzystuje swój majątek do kontrolowania siłowych mechanizmów społecznych (wojsko, policja, “prywatne siły bezpieczeństwa” itp.) i zatrudniania ich, by chroniły jej monopol, a więc także i możność jeszcze większego kumulowania władzy i bogactwa. Dlatego własność prywatna jest daleka od tego, żeby zwiększać wolność jednostki. Zawsze była ona niezbędnym warunkiem wstępnym narodzin państwa i rządów bogatych. Średniowieczna Islandia to klasyczny przykład tego procesu w działaniu.

F.8.7 Dlaczego historia kapitalizmu jest ważna?

Po prostu dlatego, że daje nam ona zrozumienie tego, czy rzeczywiście ustrój ten jest “naturalny” i czy można go uważać za wolny i sprawiedliwy. Jeżeli ustrój został zbudowany przemocą, na drodze działań państwa i innymi niesprawiedliwymi środkami, to wtedy pozorna “wolność”, jakiej obecnie doświadczamy w jego ramach, jawi nam się jako oszustwo – oszustwo skrywające niepotrzebne i szkodliwe stosunki panowania, ucisku i wyzysku. Ponadto spoglądając na to, jak stosunki charakterystyczne dla kapitalizmu były postrzegane przez pierwsze pokolenie płatnych niewolników, przypominamy sobie, że chociaż wielu ludzi przyzwyczaiło się do takiego stanu rzeczy i uważa go za normalny (czy nawet naturalny), to wcale naprawdę on taki nie jest.

Murray Rothbard doskonale zdaje sobie sprawę ze znaczenia historii. Przyznał on, że “moralne oburzenie” socjalizmu rodzi się z argumentacji, iż “kapitaliści ukradli prawowitą własność robotników, i dlatego istniejące uprawnienia do skumulowanego kapitału są niesprawiedliwe”. Przekonuje dalej, że przyjąwszy “tę hipotezę, musimy przyznać, że cały dalszy pęd zarówno do marksizmu, jak i anarcho-syndykalizmu wynika z niej całkiem logicznie” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 52].

Zatem niektórzy z prawicowych libertarian są świadomi tego, że obecni posiadacze własności czerpią obfite korzyści z przemocy i działań państwa, jakie miały miejsce w przeszłości. Murray Rothbard przekonuje (w Etyce wolności [The Ethics of Liberty], s. 57), że jeśli dla danej własności nie można znaleźć prawowitych właścicieli, to po prostu staje się ona znów niczyja i przypadnie pierwszej osobie, która ją sobie przywłaszczy i wykorzysta. Zaś jeśli obecni właściciele nie są naprawdę tymi, którzy dopuścili się zbrodni, to nie ma wcale powodu, by pozbawiać ich posiadanej własności; skoro nie można już odnaleźć prawowitych właścicieli, to obecni mogą utrzymywać swoją własność jako pierwsi ludzie z niej korzystający (oczywiście, ci którzy posiadają kapitał i ci, którzy go wykorzystują to zazwyczaj odmienni ludzie, ale tu pominiemy tę oczywistą kwestię).

Zatem, skoro wszyscy pierwotni właściciele i pierwotnie wydziedziczeni od dawna nie żyją, to niemal wszystkie obecne tytuły własności są posiadane sprawiedliwie, za wyjątkiem własności skradzionej w ostatnich czasach. Zasada jest prosta: wywłaszczyć przestępców, przywrócić własność ograbionym, o ile można ich znaleźć, zaś w innym wypadku pozostawić tytuły własności w obecnych rękach (ponieważ plemiona rdzennych Amerykanów władały ziemią kolektywnie, to taka polityka miałaby ciekawy wpływ na USA. Oczywiście nie musi się to stosować do plemion, które zostały wytępione. Ale czy podobna prawicowa libertariańska polityka uznawałaby takie kolektywne, niekapitalistyczne roszczenia do własności? Szczerze w to wątpimy, ale moglibyśmy się mylić — Manifest Partii Libertariańskiej stwierdza, że zostaną przywrócone “słuszne” prawa własności rdzennych Amerykanów. A kto wyznaczy, które są “słuszne”? I zważywszy na to, że rdzennym Amerykanom odda się grunta federalne, do których nikt nie będzie wysuwał roszczeń, całkiem prawdopodobnym się zdaje, że ich pierwotne ziemie nie zostaną zwrócone).

Oczywiście tego, że w ten sposób bogaci uzyskają natychmiastową przewagę na nowym, “czystym” rynku, już się nie wspomina. Wielkie korporacje, które przez ochronę i wsparcie ze strony państwa zbudowały swoje imperia i infrastrukturę przemysłową, wciąż będą miały doskonałą pozycję wyjściową do dalszego opanowywania rynku. Utrzymają swoją własność również bogaci posiadacze ziemscy, czerpiący korzyści z bankructw drobnych gospodarstw farmerskich na skutek opodatkowania gruntów przez państwo i z rent dzierżawnych uwarunkowanych istnieniem “monopolu na ziemię”. Najbogatsi uzyskają ogromną przewagę już w chwili startu, i to znacznie większą od wystarczającej do tego, aby utrzymali się na swoim miejscu. Ostatecznie, transakcje między pracownikiem a właścicielem wykazują tendencję do wzmacniania istniejących nierówności, a nie ich zmniejszania (a ponieważ właściciele mogą przenieść swój kapitał gdzie indziej albo sprowadzać nowych, niżej opłacanych pracowników z całego świata, to prawdopodobnie nadal tak pozostanie).

Tak więc proponowane przez Rothbarda “rozwiązanie” problemu stosowania siły w przeszłości zdaje się być (w istocie) usprawiedliwieniem istniejących tytułów własności, nie zaś próbą zrozumienia czy naprawienia tego problemu. Wszczynanie stosowania siły, które miało miejsce w przeszłości, było tym, co ukształtowało społeczeństwo na modłę kapitalistyczną i dalej kształtuje je dzisiaj. Końcowym skutkiem teorii Rothbarda jest pozostawienie obecnego stanu rzeczy mniej więcej bez zmian, ponieważ dawni zbrodniarze umarli, i umarły ich ofiary.

Jednakże czymś, czego Rothbard nie potrafi zauważyć, jest fakt, że skutki tych działań państwa i przemocy z odległej przeszłości są wciąż wśród nas obecne. W ogóle nie jest on w stanie przyznać, że zagrabienie produktywnego mienia miało większy wpływ na społeczeństwo niż sam fakt kradzieży. Kradzież dóbr będących środkami produkcji kształtuje społeczeństwo na tyle różnych sposobów, że cierpią na tym wszyscy (z dzisiejszym pokoleniem włącznie). Tego zaś (tych uwarunkowań zewnętrznych powstałych na skutek kradzieży) nie da się łatwo rozwikłać na drodze “rozwiązań” indywidualistycznych.

Weźmy jakiś przykład, który będzie nieco przydatniejszy od podawanego przez Rothbarda (mianowicie od ukradzionego zegarka). Zegarka tak naprawdę nie można wykorzystać do pomnażania majątku (chociaż jeśli ukradnę zegarek, sprzedam go i kupię za to zwycięski los na loterii, czy ma to znaczyć, że powinienem zatrzymać swoją nagrodę po zwróceniu właścicielowi pieniężnej wartości jego zegarka? Bez początkowej kradzieży nie wygrałbym nagrody na loterii, lecz oczywiście jej wartość mocno przewyższa wartość mojej kradzieży. Czy pieniądze wygrane na loterii są moje?). Weźmy raczej jako przykład narzędzie produkcji niż zegarek.

Przypuśćmy, że zatonął statek i fale wyrzuciły 50 ludzi na brzeg jakiejś wyspy. Pewna kobieta przezornie zabrała nóż ze statku. Potem została nieprzytomna wyrzucona na brzeg. Nagle nadchodzi mężczyzna i kradnie jej nóż. Gdy kobieta odzyskuje przytomność, nie jest w stanie sobie przypomnieć, czy udało jej się zabrać ze sobą nóż na wyspę, czy też nie. Mężczyzna utrzymuje, że to on zabrał nóż ze sobą. Nikt inny niczego nie widział. Rozbitkowie decydują się na podzielenie obszaru wyspy między sobą po równo i na to, że każdy będzie pracował oddzielnie, wymieniając się dobrami z pozostałymi rozbitkami.

Jednakże mężczyzna z nożem ma przewagę nad innymi. Szybko wycina sobie nim drewno na dom i karczuje pola w miejsce dzikiej roślinności. Niektórzy z pozostałych rozbitków widzą, że potrzebują noża i narzędzi nim wyciosanych, ażeby ich byt stał się czymś lepszym niż tylko zwykłym przetrwaniem. Zatrudniają się więc u posiadacza noża. Wkrótce w jego rękach znajduje się już nadwyżka dóbr, łącznie z domami i sprzętem, do którego decyduje się on zatrudniać innych. Nadwyżka ta zostaje następnie wykorzystana, by kusić coraz większą liczbę rozbitków perspektywami pracy dla niego. W zamian za dostarczane przez siebie dobra posiadacz noża zabiera sobie ziemię pozostałych rozbitków. Cała wyspa szybko staje się jego własnością; nie musi już więc wcale pracować. Jego chata jest dobrze wyposażona i niesamowicie luksusowa. Jego pracownicy stoją wobec wyboru: słuchać jego rozkazów albo zostać wyrzuconymi z pracy (tzn. wypędzonymi z wyspy, a więc wrzuconymi z powrotem do wody na pewną śmierć). Później właściciel wyspy umiera i zostawia swój nóż synowi. Kobieta, do której nóż ten pierwotnie należał, umarła już dużo wcześniej, bezdzietnie.

Zauważcie, że kradzież nie obejmowała zagarnięcia jakiegoś gruntu. Wszyscy mieli jednakowy dostęp do ziemi. Początkowa kradzież noża była tym, co zapewniło mężczyźnie władzę na rynku. Uprzywilejowanie to pozwoliło mu zaproponować innym wybór między samodzielną pracą a pracą dla niego. Pracując dla niego rozbitkowie naprawdę uzyskiwali “korzyści” w postaci wzrostu bogactwa materialnego (i jeszcze sprawiali, że złodziejowi życie się poprawiało). Ale skumulowany wpływ nierównych transakcji obrócił ich w faktycznych niewolników złodzieja.

Teraz zaś zastanówmy się, czy naprawdę wystarczyłoby samo przekazanie noża komukolwiek z jego użytkowników po wykryciu kradzieży (może złodziej wyznał komuś całą prawdę na łożu śmierci). Nawet gdyby jeszcze żyła kobieta, która kiedyś zabrała nóż ze statku, to czy sam zwrot noża naprawdę wynagrodziłby jej lata pracy, jaką przez lata rozbitkowie wkładali we wzbogacanie złodzieja albo “dobrowolne transakcje”, które zaowocowały tym, że złodziej wziął w posiadanie całą wyspę? Sprzęt wykorzystywany przez ludzi, domy, w których mieszkają i pokarm, który jedzą – wszystko to są owoce wielu godzin kolektywnej pracy. Czy oznacza to, że przekształcona dzięki nożowi przyroda wyspy ma pozostać w rękach potomków złodzieja, czy też raczej stać się zbiorową własnością wszystkich? Czy podzielenie jej po równo między wszystkich byłoby uczciwe? Przecież nie każdy pracował jednakowo ciężko, by stała się ona tym, czym jest. Tak więc mamy kłopot — rezultaty pierwszej kradzieży są czymś o wiele więcej niż tylko samą kradzieżą rozpatrywaną w oderwaniu od innych spraw. A stało się tak dlatego, że to, co zostało ukradzione, stanowiło środek produkcji.

Mówiąc prościej, Rothbard w swoich próbach zakwestionowania anarchistycznej wizji historii przemilcza fakt, że kiedy ukradziona własność stanowi środek produkcji, to skumulowany efekt jej wykorzystywania jest tego rodzaju, iż odciska piętno na całym społeczeństwie. Mienie produktywne wytwarza nową własność, nową wartość, stwarza nową równowagę sił między klasami, nowe źródła dochodu, nierówności majątkowe itd. A to wszystko za sprawą dynamicznego charakteru procesów produkcji i życia ludzkiego w ogóle. Gdy kradzież jest tego rodzaju, że jej akt rozpoczyna wywoływanie skumulowanych efektów, to dość trudno jest mówić, że tak naprawdę nie oznacza ona niczego więcej poza samą sobą. Jeżeli szlachcic inwestuje w firmę kapitalistyczną pieniądze pochodzące z daniny uzyskiwanej od chłopów, a później (odkąd firma zaczyna przynosić spore dochody) sprzedaje swoją ziemię chłopom i wykorzystuje uzyskane w ten sposób pieniądze do rozbudowy swych przedsiębiorstw kapitalistycznych, to czyż wtedy naprawdę wszystko jest w porządku? Nie zostanie zbrodnia przekazana dalej wraz z gotówką? Ostatecznie fabryka by nie istniała bez wcześniejszego wyzysku chłopów.

W przypadku kapitalizmu istniejącego naprawdę, zrodzonego z ogromnych aktów przemocy, wypadkowa tych działań doprowadziła do ukształtowania się całego społeczeństwa. Na przykład kradzież gruntów gminnych (a do tego jeszcze egzekwowanie praw własności — monopolu na ziemię — w przypadku ogromnych latyfundiów znajdujących się w rękach arystokracji) sprawiła, że ludzie pracy nie mieli innego wyboru, jak tylko sprzedawać swoją pracę kapitalistom (wiejskim albo miejskim). Warunki takich umów odzwierciedlały słabą pozycję przetargową pracowników. A zatem kapitaliści wyciągali wartość dodatkową od pracowników i wykorzystywali ją do umacniania swojej pozycji na rynku i władzy ekonomicznej. Podobnie, skutkiem polityki merkantylizmu (i protekcjonizmu) było wzbogacanie się kapitalistów kosztem pracowników i pozwalanie im na budowanie imperiów przemysłowych.

Skumulowanym efektem tych działań naruszających “wolny” rynek było stworzenie takiego społeczeństwa klasowego, w którym większość ludzi “wyraża zgodę” na bycie płatnymi niewolnikami i wzbogacanie nielicznych. Tymczasem ci, którzy cierpieli z powodu narzucenia im takiego systemu, dawno już umarli. Zaś skutki poszczególnych takich działań przez ten czas rozmnożyły się i wyolbrzymiły znacznie ponad to, co było na początku. Mówiąc prościej, pierwotne akty przemocy zostały przekazane dalej i przeobrażone przez zbiorowe działania (pracę najemną), stając się siłami obejmującymi całe społeczeństwo.

W sytuacji, w której potomkowie (albo inni następcy) tych, którzy pierwotnie orali ziemię oraz ci, którzy dokonali przeciwko nim agresji (“albo ci, którzy nabyli ich roszczenia”) wciąż odbierają “daninę od współczesnych oraczy”, Rothbard przekonuje, że mamy do czynienia z przypadkiem kontynuowania agresji przeciwko prawowitym właścicielom”. Oznacza to, że “tytuły własności ziemi powinny zostać przekazane chłopom, bez odszkodowania dla monopolistycznych właścicieli” [Op. Cit., s. 65]. Ale nie chce jakoś on zauważyć, że odbierana “danina” mogła zostać wykorzystana do inwestycji w przemyśle i przekształcenia w ten sposób społeczeństwa. Czemu mamy pomijać to, na co “danina” została wykorzystana? Czyż ukradziona własność przestaje być skradziona, gdy zostanie przekazana komuś innemu? Zaś jeśli ukradziona własność zostanie wykorzystana do zbudowania społeczeństwa, w którym jedna klasa musi sprzedawać swoją wolność innej, wtedy z całą pewnością możemy stwierdzić, że wszystkie nadwyżki pochodzące z takich transakcji są również kradzione (gdyż zostały zrodzone bezpośrednio i pośrednio przez kradzież).

Tak, anarchiści zgadzają się z Rothbardem — chłopi powinni wziąć sobie ziemię, na której pracują, ale która stanowi własność kogoś innego. Ale ta sama logika równie dobrze może zostać zastosowana do kapitalizmu. Pracownicy wciąż borykają się ze skutkami wszczynania stosowania siły w przeszłości, a kapitaliści wciąż pobierają “daninę” od pracowników na skutek nierównych pozycji przetargowych na rynku pracy, zbudowanym dzięki używaniu siły w przeszłości. Bądź co bądź rynek pracy został zbudowany w wyniku działań państwa (bezpośrednich albo pośrednich) i jest utrzymywany przy życiu przez działania państwa (ochronę praw własności i zapobieganie nowemu wszczynaniu stosowania siły przez ludzi pracy). Skumulowane rezultaty kradzieży zasobów produkcyjnych polegały na zwiększeniu władzy ekonomicznej jednej klasy w porównaniu z drugą. A ponieważ ofiary tych przeszłych nadużyć dawno umarły, zaś próby odnajdowania ich potomków nie mają sensu (z powodu upowszechnienia omawianych skutków kradzieży), anarchiści przeczuwają, że usprawiedliwione jest żądanie “wywłaszczenia tych, którzy wywłaszczają”.

W Polsce i innych krajach postkomunistycznych sprawa ta przedstawia się jeszcze wyraziściej. Środki produkcji, niegdyś należące do państwa (a więc teoretycznie – do nas wszystkich, praktycznie jednak do klasy rządzącej, komunistycznej biurokracji), zostały zagrabione przez klasę kapitalistów na drodze prawnej i pozaprawnej, bez pytania o zdanie ich użytkowników. Wywodziła się ona w ogromnej większości z komunistycznej biurokracji, a więc z klasy, która zdobyła władzę na skutek terroru wojsk sowieckich. Mniejszą grupę kapitalistów stanowią ci, którzy wzbogacili się dzięki czarnemu rynkowi, przemytowi, drobnej działalności gospodarczej albo pomocy rządów państw zachodnich dla podziemnej opozycji. Ludzie ci również pośrednio czerpali korzyści finansowe z funkcjonowania totalitarnego państwa – bez niego ich działalność byłaby zbyteczna albo mało zyskowna. Zatem polską klasę kapitalistów zbudowała ogromna dawka przemocy, jaką była sowiecka okupacja. Następna dawka przemocy państwa – zniszczenie ruchu związkowego przez stan wojenny – umożliwiła narzucenie reguł prywatnego kapitalizmu ludziom pracy.

Za sprawą niezdolności Rothbarda do zrozumienia dynamiki skutków kradzieży zasobów produkcyjnych i ich rozpowszechniania się w społeczeństwie (tzn. występowania warunków zewnętrznych, wynikłych z przeszłej przemocy jednej osoby wobec konkretnej grupy innych osób) oraz dynamiki budowania rynku pracy, podjęta przez niego próba obalenia anarchistycznej analizy “kapitalizmu istniejącego naprawdę”, również okazuje się niepowodzeniem. Społeczeństwo jest wytworem działalności zbiorowej. Środki do jej wykonywania powinny należeć do nas wszystkich (chociaż osobną kwestią pozostaje, czy je rozdzielać, i w jaki sposób).

F.8.6 Jak ludzie pracy patrzyli na narodziny kapitalizmu?

Najlepszym dowodem na to, jak bardzo kapitalizm był znienawidzony, są narodziny i rozrost ruchu socjalistycznego na całym świecie, we wszystkich jego formach. Nie jest zbiegiem okoliczności, że rozwojowi kapitalizmu towarzyszyły narodziny teorii socjalistycznych. Lecz żeby w pełni zrozumieć, jak bardzo różnił się kapitalizm od wcześniejszych systemów ekonomicznych, przeanalizujemy wczesny kapitalizm w Stanach Zjednoczonych, który dla wielu “libertarian” jest dowodem w argumentacji typu “kapitalizm równa się wolność”.

Wczesna Ameryka była zdominowana przez produkcję rzemieślniczą – indywidualną własność środków produkcji. W przeciwieństwie do kapitalizmu system taki nie cechuje się oddzieleniem pracownika od jego środków utrzymania. Większość ludzi nie musiała pracować dla kogoś innego, i nie pracowała. Jak zauważa Jeremy Brecher, w roku 1831 “ogromną większość Amerykanów stanowili farmerzy pracujący na swojej własnej ziemi, przede wszystkim w celu zaspokojenia swoich własnych potrzeb. Większość pozostałych stanowili pracujący dla siebie samych rzemieślnicy, kupcy, handlarze i profesjonaliści. Inne klasy społeczne – robotnicy i przemysłowcy na Północy, niewolnicy i plantatorzy na Południu – były stosunkowo nieliczne. Ogromna większość Amerykanów była niezależna i wolna od słuchania czyichkolwiek rozkazów” [Strike! (Strajk!), s. xxi]. Uwarunkowania te stwarzały wysokie koszty pracy nabywanej (najemnej). Zapewniały też istnienie instytucji niewolnictwa.

Jednakże wraz z przybliżaniem się połowy XIX stulecia gospodarka zaczęła się zmieniać. Rozpoczęło się wszczepianie kapitalizmu w amerykańskie społeczeństwo, wraz z poprawą stanu infrastruktury, co pozwoliło rozwijać się rynkom wyrobów przemysłowych. Wkrótce też na skutek (wspieranej przez państwo) kapitalistycznej konkurencji, produkcja rzemieślnicza została zastąpiona przez pracę najemną. Tak “wyewoluował” nowoczesny kapitalizm. Wielu pracowników rozumiało swoje narastające podporządkowanie pracodawcom (“panom”, jak by powiedział Adam Smith), odnosiło się do niego z niechęcią i sprzeciwiało się mu. Sytuacja ta była nie do pogodzenia z zasadami wolności i niezależności ekonomicznej, cechującymi dotychczasowe życie w Ameryce. Zasady te głęboko się odcisnęły w zbiorowej świadomości w dniach wczesnej Ameryki. Na przykład w roku 1854 grupa wykwalifikowanych wytwórców fortepianów napisała, że “bardzo jeszcze odległy jest dzień, w którym oni [zarabiający pensje] tak bardzo zapomną o tym, co przystoi człowieczeństwu, ażeby szukać chwały w systemie, który został im narzucony przez konieczność życiową, w sprzeczności z ich uczuciami niezależności i szacunku dla samych siebie. Oby handlowi fortepianami zostały oszczędzone takie pokazy upodlającej władzy dzisiejszego systemu [pracy najemnej]” [cytat podany przez Brechera i Costello, Common Sense for Hard Times (Zdrowy rozsądek na ciężkie czasy), s. 26].

Najwyraźniej klasy pracujące nie uznawały pracy za dniówkę, zamiast pracy dla samych siebie i sprzedawania swoich własnych wyrobów, za krok ku wolności czy godności osobistej. Różnica między sprzedawaniem wytworów swojej pracy a sprzedawaniem samej pracy została dostrzeżona i potępiona (“kiedy wytwórca […] sprzedaje swój wyrób, zachowuje samego siebie. Ale kiedy przychodzi mu sprzedawać swoją pracę, sprzedaje samego siebie […] rozszerzenie [pracy najemnej] na pracowników wykwalifikowanych zostało przez nich uznane za symbol głębszych zmian” [Norman Ware, The Industrial Worker, 1840-1860, s. xiv]). Rzeczywiście, pewna grupa robotników przekonywała, że są oni “niewolnikami w najściślejszym znaczeniu tego słowa”, gdyż muszą “harować od wschodu Słońca do jego zajścia dla swoich panów – zawsze dla panów, na swój chleb codzienny” [cytat podany przez Ware’a, Op. Cit., s. 42]. Inna zaś grupa robotników twierdziła: “system fabryczny zawiera w sobie składniki niewolnictwa. Sądzimy, że nikt przy zdrowych zmysłach nie może temu zaprzeczyć. I każdy dzień przyczynia się do wzrostu mocy ucieleśnionej w suwerenności tego systemu, gdy tymczasem suwerenność ludzi pracy zmniejsza się w takim samym stopniu” [cytat podany przez Brechera i Costello, Op. Cit., s. 29].

Niemal wraz z pojawieniem się pracowników najemnych zaczęły pojawiać się strajki, burzenie maszyn, zamieszki, związki zawodowe i wiele innych form oporu. Argument Johna Zerzana, że “bezwzględny atak na historyczne prawa pracownika do wolnego czasu, samokształcenia, nabywania umiejętności zawodowych i zabawy osiągnął swój szczyt w chwili narodzin systemu fabrycznego” jest niezwykle trafny [Elements of Refusal, s. 105]. I był to atak, któremu robotnicy przeciwstawiali się ze wszystkich swoich sił. W odpowiedzi na podporządkowanie ich “prawu wartości”, robotnicy buntowali się i próbowali się zorganizować, by walczyć z potęgami, które stały im na drodze i by zastąpić istniejący system systemem spółdzielczym. Działacze związku zawodowego drukarzy przekonywali: “uważamy taką organizację [związek zawodowy] nie tylko za dokonującą natychmiastowego ulżenia naszej doli, ale także za istotne narzędzie ostatecznego zniszczenia owych nienaturalnych stosunków, jakie obecnie występują między interesami klasy pracodawców a interesami klasy pracobiorców […] Gdy zdecydujemy, że ludzka praca nie będzie już więcej sprzedawana spekulantom, gdy ludzie pracy staną się swoimi własnymi szefami, by posiadać swą pracę na własność i radować się nią i jej owocami, wtedy konieczność równoważenia cen zaginie, a praca zostanie na zawsze wybawiona od kontroli kapitalisty” [cytat z Brechera i Costello, Op. Cit., ss. 27-28].

Trudno się więc dziwić, czemu najemni robotnicy uważali kapitalizm za formę “niewolnictwa” i dlaczego określenie “płatne niewolnictwo” stało się tak popularne w ruchu anarchistycznym. Odzwierciedlało ono tylko uczucia tych, którzy doświadczali życia w systemie płac po raz pierwszy i wkrótce przyłączyli się do ruchu socjalistycznego i anarchistycznego. Historyk świata pracy Norman Ware zauważa, że “określenie ‘płatny niewolnik’ cieszyło się o wiele większym powodzeniem w latach czterdziestych [XIX wieku] niż dzisiaj. Nie było wcale uważane za pustą figurę retoryczną mówcy stojącego na styropianie. To by zaś sugerowało, że określenie to ucierpiało jedynie na skutek zwyczajnej degradacji języka, że stało się frazesem, a nie że stanowi grubo przesadzoną charakterystykę sytuacji” [Op. Cit., s. xvf].

Takie reakcje robotników na doświadczenie pracy najemnej są ważne, gdyż wykazują, że kapitalizm żadną miarą nie jest “naturalny”. Faktem jest, że pierwsze pokolenie robotników próbowało unikać pracy najemnej, kiedy to tylko było możliwe. A to dlatego, że ludzie ci nienawidzili narzucanego im przez nią ograniczania swobody. Zdawali oni sobie doskonale sprawę z tego, że praca najemna to płatne niewolnictwo – że są zdecydowanie pozbawieni wolności w godzinach pracy i podporządkowani woli kogoś innego. I chociaż dzisiaj wielu ludzi pracy przyzwyczaiło się do pracy najemnej (mimo, że często nienawidzi swojej posady czy zawodu), to rzeczywiste występowanie oporu przeciwko rozwojowi kapitalizmu dobrze wykazuje jego nieodrodnie autorytarny charakter. Dopiero gdy inne możliwości wyboru zostały pozamykane, a kapitaliści dostali ułatwienia na “wolnym” rynku za sprawą działań państwa, ludzie rzeczywiście się z tym pogodzili i przyzwyczaili do pracy najemnej.

Sprzeciw wobec pracy najemnej i faszyzmu fabrycznego był i jest powszechny. Zdaje się występować wszędzie, gdzie ludzie się z nimi stykają. “Badania wykazały”, streszcza William Lazonick, “że ‘urodzony na wolności Anglik’ z osiemnastego wieku – nawet taki, który siłą okoliczności musiał się podporządkować pracy najemnej w rolnictwie – wytrwale opierał się przekroczeniu drzwi kapitalistycznego warsztatu” [Business Organisation and the Myth of the Market Economy, s. 37].

Tak więc kapitalizm, daleki od bycia “naturalnym” etapem rozwoju, został narzucony społeczeństwu ludzi wolnych i niezależnych przy pomocy działań państwa. Ci robotnicy, którym przyszło żyć w tym czasie, postrzegali go jako “nienaturalne stosunki” i organizowali się, żeby je przezwyciężyć. Uczucia i nadzieje tego rodzaju wciąż jeszcze istnieją. I będą istniały aż do czasu, gdy się zorganizujemy i “zniesiemy system płac” (cytując preambułę IWW) oraz popierające go państwo.

Next Page » « Previous Page