Author: sasza

E.1.1 Dlaczego eko-anarchiści są rzecznikami kontroli pracowniczej?

Eko-anarchiści zalecają pracowniczą kontrolę nad gospodarką jako niezbędny składnik utrzymywania równowagi dynamicznej. Oznacza to rozszerzoną na całe społeczeństwo własność środków produkcji i wszystkich przedsiębiorstw produkcyjnych, kierowanych samorządnie przez swoich pracowników, co opisujemy dalej w sekcji I.

Większość ekologów, nawet jeśli nie jest anarchistami, przyznaje, że skutki kapitalistycznej zasady “rośnij albo zdechnij” są zgubne dla środowiska; ale jeśli nie są oni zarazem anarchistami, nie potrafią zazwyczaj odkryć powiązań między tą zasadą a hierarchiczną formą typowej kapitalistycznej korporacji. Eko-anarchiści, przeciwnie, kładą nacisk na to, że będące społeczną własnością i samorządnie zarządzane przez pracowników firmy – a zwłaszcza taki ich typ, w którym nadwyżki są dzielone równo między wszystkich pełnoetatowych członków – znajdowałyby się pod znacznie mniejszym naciskiem na rzecz szybkiej ekspansji niż tradycyjne firmy kapitalistyczne.

Wolniejsze tempo rozrostu kooperatywów zostało udokumentowane w licznych pracach naukowych, wykazujących, że w tradycyjnej kapitalistycznej firmie, udział właścicieli i prezesów zarządów w zyskach gwałtownie wzrasta, gdy wpisuje się większą liczbę pracobiorców na listę płac. Dzieje się tak dlatego, że przeznaczeniem korporacyjnej hierarchii jest ułatwianie wyzysku przez tworzenie kominów płacowych, dawanie nieproporcjonalnie dużej części wartości dodatkowej wytwarzanej przez pracowników tym ze szczytu piramidy (patrz C.2, “Skąd się biorą zyski?”). Taki układ daje właścicielom i zarządom bardzo silny bodziec do ekspansji, ponieważ gdy inne czynniki pozostają niezmienne (np. gdy nie ma recesji), ich dochody wzrastają z każdym nowo zatrudnionym pracownikiem. Dlatego hierarchiczna forma kapitalistycznej korporacji jest jedną z głównych przyczyn ich nieograniczonego rozrostu. [Przeczytaj np. artykuł Henry’ego Levina “Employment and Productivity of Producer Co-operatives” w pracy pod redakcją Roberta Jackalla i Henry’ego Levina Worker Co-operatives in America, UC Press, 1984; porównaj z książką Davida Schweickarta, Against Capitalism (Przeciw kapitalizmowi)].

W pracowniczej spółdzielni o równych udziałach przeciwnie – przyjęcie większej liczby członków oznacza po prostu większą liczbę ludzi, z którymi dostępna pieczeń będzie musiała być dzielona – sytuacja taka niezmiernie ogranicza bodźce do ekspansji. Zatem gospodarka wolnościowo-socjalistyczna będzie zdolna do funkcjonowania w stanie stacjonarnym, nie wymagając ani zwiększania się populacji, ani wprowadzania innowacji technologicznych w tempie dostatecznym do zagwarantowania wzrostu produkcji. Będzie też zdolna do przełączania się ze stanu rozwoju do stanu stacjonarnego bez nadmiernych zakłóceń. A to dlatego, że gdy konsumenci zaczną mniej kupować, zwiększy to ilość wolnego czasu u producentów. Będzie to udziałem tych firm, które spadek popytu dotknie najpierw, a później będzie się stopniowo przenosić na inne sektory. Z tego powodu wolnościowy socjalizm oparty na spółdzielniach wytwórców jest nieodzowny dla wprowadzenia gospodarki równowagi dynamicznej, niezbędnej do rozwiązania kryzysu ekologicznego.

E.1 Co eko-anarchiści proponują zamiast kapitalizmu?

Na miejscu kapitalizmu eko-anarchiści chcieliby ujrzeć takie formy wolnościowego socjalizmu, które sprzyjałyby silnemu poczuciu odpowiedzialności za środowisko (patrz sekcja I), z gospodarką opartą na zasadach komplementarności [wzajemnego uzupełniania się] wobec natury; decentralizację wielkiego przemysłu; przywracanie pracownikom ich umiejętności zawodowych wskutek powrotu do bardziej rzemieślniczych sposobów produkcji; stosowanie technologii przyjaznych środowisku; wykorzystywanie surowców z odzysku oraz odnawialnych źródeł energii; i wreszcie przedsiębiorstwa kontrolowane przez pracowników, biorące pod uwagę życzenia zgromadzeń lokalnych społeczności i rad pracowniczych, w których decyzje są podejmowane na drodze demokracji bezpośredniej. (Przeczytaj na przykład książki Murraya Bookchina Toward and Ecological Society (Ku społeczeństwu ekologicznemu) i Remaking Society (Tworzenie społeczeństwa na nowo)). Taka gospodarka znajdowałaby się “w stanie równowagi dynamicznej”, co znaczy, że tempo uszczuplania zasobów równałoby się tempu ich odnawiania, i że nie podlegałaby ona katastrofalnym zapaściom w postaci okresów braku wzrostu ilościowego czy też pobudzaniu dzięki wydatkom militarnym.

Jednakże Bookchin kładzie nacisk na to, że kryzys ekologiczny wyrasta nie tylko z kapitalizmu, ale też z zasady dominacji samej w sobie (patrz sekcja D.4) – zasady ucieleśnionej w instytucjach o charakterze hierarchii i stosunkach panowania i posłuszeństwa, przenikających społeczeństwo na wielu różnych płaszczyznach. Dlatego “bez zmiany najbardziej jednostkowych stosunków w społeczeństwie – mianowicie stosunków między mężczyznami a kobietami, dorosłymi a dziećmi, białymi a innymi grupami etnicznymi, heteroseksualistami a gejami (lista ta w istocie jest spora) – społeczeństwo będzie poszarpane stosunkami dominacji, nawet jeśli będzie miało formę ‘bezklasową’, socjalistyczną i ‘bez wyzysku’. Będzie zapełnione hierarchiami, nawet gdyby te hierarchie sławiły wątpliwe zalety ‘demokracji ludowej’, ‘socjalizmu’ i ‘publicznej własności zasobów naturalnych’. A dopóki będzie utrzymywała się hierarchia, jak długo stosunki panowania będą organizowały ludzkość wokół systemu elit, zamysł panowania nad przyrodą będzie istniał w dalszym ciągu i nieuchronnie doprowadzi do wymarcia ekosystemów na naszej planecie” [Toward an Ecological Society (Ku społeczeństwu ekologicznemu), s. 76].

Więc chociaż poniżej skupiamy naszą uwagę na ekonomicznych aspektach kryzysu ekologicznego i sposobów jego rozwiązania, to powinno się mieć w pamięci, że całkowite rozwiązanie musi zostać znalezione w wielu wymiarach i odnosić się do wszystkich zagadnień całości systemu hierarchii i dominacji. Oznacza to, że tylko anarchizm, kładący nacisk na wyeliminowanie władzy siłowej ze wszystkich dziedzin życia, dociera do prawdziwych źródeł kryzysu ekologicznego.

Sekcja E – Co sądzą anarchiści o przyczynach zagrożeń ekologicznych?

Anarchiści zawsze przodowali w myśleniu proekologicznym, działając w ruchach na rzecz natury od dziesięcioleci. W szczególności Murray Bookchin wprowadził anarchistyczne idee w samo serce ekologicznego dyskursu, podkreślając społeczny charakter problemów ekologicznych, jakie nas dotykają, i przekonując, że panowanie człowieka nad przyrodą jest rezultatem stosunków panowania w obrębie samej ludzkości. (Zobacz na przykład jego książkę Toward an Ecological Society – Ku społeczeństwu ekologicznemu). Ekologiczne implikacje wielu anarchistycznych idei (takich jak decentralizacja, integracja przemysłu z rolnictwem itp.) spowodowały, że anarchiści szybko uznali doniosłość ruchów i idei ekologicznych.

Zaczątki eko-anarchizmu można znaleźć w pismach Piotra Kropotkina. Na przykład w swoim klasycznym dziele Fields, Factories and Workshops (Pola, fabryki i warsztaty) Kropotkin orędował za tym, że “małe jest piękne” – 70 lat przed sformułowaniem tego hasła przez E. F. Schumachera. Dzięki swoim pracom badawczym w dziedzinie geografii i biologii Kropotkin odkrył, że gatunki są powiązane ze sobą nawzajem i ze swoim środowiskiem. Pomoc wzajemna to klasyczna praca źródłowa na temat wartości współpracy wewnątrzgatunkowej dla przetrwania gatunków. Tę współpracę Kropotkin uważał za najważniejszy czynnik ewolucji, argumentując, że ci, którzy twierdzą, że głównym czynnikiem jest konkurencja, wypaczyli dzieło Darwina. A więc chociaż specyficzny “ekologiczny” anarchizm nie rozwinął się aż do czasu rewolucyjnego dzieła dokonanego przez Murraya Bookchina począwszy od lat pięćdziesiątych, anarchistyczna teoria zawierała znaczną “pra-Zieloną” zawartość co najmniej od czasów Kropotkina.

Ta sekcja naszego FAQ stanowi rozszerzenie sekcji D.4 (“Jaki jest związek między kapitalizmem a kryzysem ekologicznym?”) , w której wykazaliśmy, że ponieważ kapitalizm opiera sie na zasadzie “rośnij albo zdechnij”, “zielony” kapitalizm jest niemożliwy. Z samej swej natury kapitalizm musi się rozrastać, tworząc nowe rynki, zwiększając produkcję i konsumpcję, a przez to ingerując w coraz więcej ekosystemów, wykorzystując coraz więcej zasobów, i zakłócając współzależności i delikatne stany równowagi istniejące w ekosystemach.

Takis Fotopoulos przekonuje, że główna przyczyna tego, że projekt “ekologizacji” kapitalizmu jest tylko utopijną mrzonką “leży w fundamentalnej sprzeczności, jaka istnieje między logiką i dynamiką ekonomii wzrostu z jednej strony a usiłowaniem uwarunkowania tej dynamiki interesami jakościowymi” z drugiej strony [“Development or Democracy?” (“Rozwój czy demokracja?”), s. 82, Society and Nature No. 7, ss. 57-92]. W kapitalizmie i etyka, i natura, i człowieczeństwo ma swoją metkę z ceną. A ta metka z ceną jest bogiem. To zrozumiałe, gdyż każdy ustrój hierarchiczny wymaga systemu wierzeń. W feudalizmie system wierzeń pochodził od Kościoła, podczas gdy w kapitalizmie rzekomo pochodzi on od nauki, której tendencyjni twórcy (zazwyczaj opłacani przez państwo i kapitał) stanowią nową kastę kapłańską. Podobnie jak to było z dawnymi kapłanami, tylko ci członkowie kasty, którzy przeprowadzają “obiektywne badania” stają się sławni i wpływowi – “obiektywne badania” są takimi, które przyjmują istniejący stan rzeczy za “naturalny” i wydają z siebie to, co elita pragnie usłyszeć (znaczy to, że apologetyka [obrona] kapitalizmu i rządów elity zawsze będzie chwalona jako “obiektywna” i “naukowa” niezależnie od swojej faktycznej zawartości i wartości naukowej. Klasyczne przykłady to osławiona “krzywa Bella” mająca dowodzić wrodzonej wyższej inteligencji rasy białej niż czarnej oraz “prawo ludności” Malthusa, mówiące, że nędza jest wynikiem samego tylko przeludnienia, a nie niesprawiedliwego podziału dóbr). Co jest jeszcze ważniejsze, kapitalizm potrzebuje nauki do mierzenia i zliczania wszystkiego przed sprzedażą. Ta matematyczna wiara zostaje odzwierciedlona w kapitalistycznej polityce i ekonomii, gdzie ilość jest ważniejsza niż jakość, gdzie 5 głosów jest lepsze niż 2 głosy, gdzie 5 dolarów jest lepsze niż 2 dolary. I tak jak wsystkie religie, kapitalizm wymaga poświęceń. W imię “wolnej przedsiębiorczości”, “efektywności ekonomicznej”, “stabilności” i “wzrostu” poświęcana jest indywidualność, wolność, człowieczeństwo i przyroda dla władzy i zysku nielicznych.

Oprócz swojego sojuszu z ruchem ekologicznym eko-anarchizm znajduje też sojuszników w ruchu feministycznym oraz ruchu na rzecz pokoju, uważając je, podobnie jak i ruch ekologiczny, za zakładające potrzebę wprowadzenia anarchistycznych zasad. Dlatego eko-anarchiści uważają, że globalna konkurencja między państwami narodowymi jest odpowiedzialna nie tylko za pożeranie przyrody, ale jest także pierwotną przyczyną międzynarodowych napięć militarnych, gdyż narody dążą do panowania nad sobą nawzajem za pomocą siły zbrojnej albo grożenia nią. Ponieważ międzynarodowa konkurencja staje się coraz intensywniejsza i rozpowszechniana jest produkcja broni masowej zagłady, zasiewa się ziarno katastrofalnej wojny globalnej z użyciem broni jądrowej, chemicznej i/lub biologicznej. Ponieważ taka wojna byłaby ostateczną katastrofą ekologiczną, eko-anarchizm i ruch pokojowy to nic innego, jak tylko dwa oblicza jednej i tej samej zasadniczej sprawy. Podobnie, eko-anarchiści uważają, że panowanie nad przyrodą i panowanie mężczyzny nad kobietami w całej dotychczasowej historii szły ze sobą w ścisłej parze, tak więc eko-feminizm to jeszcze jedna postać eko-anarchizmu. A ponieważ feminizm, ekologia i pokój to kluczowe sprawy dla ruchu Zielonych, anarchiści wierzą, że Zieloni w głębi duszy są przywiązani do anarchizmu, niezależnie od tego, czy zdają sobie z tego sprawę czy nie – a więc że powinni przyjąć anarchistyczne zasady bezpośredniej akcji politycznej zamiast grzęznąć w usiłowaniach, by ich ludzie zostali wybrani do sprawowania urzędów państwowych.

W niniejszej sekcji omawiamy niektóre z głównych zagadnień eko-anarchizmu i rozpatrujemy kilka czynionych przez nie-anarchistów sugestii, jak chronić środowisko, między innymi fałszywe tezy wolnorynkowych kapitalistów, że odpowiedzią na kryzys ekologiczny powinno być sprywatyzowanie wszystkiego, mit o tym, że rozrost populacji jest przyczyną problemów ekologicznych, a nie skutkiem głębiej leżących pierwotnych przyczyn, i dlaczego zielony konsumpcjonizm jest skazany na fiasko. Sprawa głosowania w wyborach na partie Zielonych zostanie rozpatrzona w sekcji J.2.4 (“Na pewno głosowanie na radykalne partie odniesie skutek!”) i dlatego tu zostanie pominięta, tak jak i kwesita kampanii poświęconych “jednej sprawie” (takich jak CND [Campaign for Nuclear Disarmament – Kampania Na Rzecz Rozbrojenia Nuklearnego] czy też kampanie prowadzone przez głównie amerykańską organizację Friends of the Earth [Przyjaciele Ziemi]), które zostaną omówione w sekcji J.1.4 (“Jaki jest stosunek anarchistów do walk “o pojedynczą sprawę”?”).

Zdaniem anarchistów, dopóki nie rozwiążemy podstawowych sprzeczności społeczeństwa, wyrastających z dominacji, hierarchii i kapitalistycznej gospodarki, dewastacja ekologiczna będzie trwać i nasilać się, narażając naszą Ziemię na coraz większe niebezpieczeństwo. Trzeba, abyśmy stawiali opór systemowi i tworzyli nowe wartości oparte na jakości, nie ilości. Musimy przywrócić czynnik ludzki naszemu wyobcowanemu społeczeństwu, zanim sami kompletnie zostaniemy wyobcowani od naszej planety.

Wielu Zielonych atakuje to, co uznaje za “złe idee” nowoczesnego społeczeństwa, jego “materialistyczne wartości” i przeciwstawia im nowe idee, bardziej zharmonizowane z ekologicznym społeczeństwem. Jednakże takie podejście mija się z sensem. Idee i wartości nie “pojawiają się”, ale są produktem danego zbioru stosunków społecznych. Znaczy to, że rzecz nie polega tylko na zmianie naszych wartości w taki sposób, który wprowadzi ludzkość w harmonię z naturą, ale też na zrozumieniu społecznych i strukturalnych przyczyn kryzysu ekologicznego. Ideom i wartościom istotnie trzeba rzucić wyzwanie, ale dopóki nie rzuci się też wyzwania autorytarnym stosunkom społecznym, hierarchii i nierównościom pod względem ilości posiadanej władzy (tzn. materialnej bazie, która produkuje te wartości i idee), i, co jest jeszcze ważniejsze, dopóki się ich nie zmieni, ekologiczne społeczeństwo będzie niemożliwe. Dlatego jeśli ekologowie nie zdobędą się na przyznanie, że obecny kryzys nie rozwinął się w próżni społecznej i że nie jest on winą ludzi, ponieważ są ludźmi (lecz ponieważ żyją w społeczeństwie hierarchicznym), niewiele będzie można zrobić w celu wykorzenienia systemowych przyczyn problemów, jakich doświadczamy my i nasza planeta.

D.11.1 Czy wolnorynkowa ideologia odgrywa rolę we wzroście tendencji rasistowskich?

Najważniejszym czynnikiem, który wpłynął na wskrzeszenie skrajnej prawicy w Stanach Zjednoczonych była instytucjonalizacja konserwatyzmu w stylu Reagana i Busha. Jej znakiem firmowym było ponowne ustanowienie – do pewnego stopnia – polityki gospodarczej typu laissez-faire (i w jeszcze większym stopniu, wolnorynkowej retoryki). “Eksperci ekonomiczni” Reagana przekonywali, że “wolny rynek” nieodzownie stwarza nierówności; ale pozwalając nieskrępowanym siłom rynkowym wybierać najlepiej dostosowanych ekonomicznie i eliminować niedostosowanych sprawimy, że gospodarka znowu stanie się zdrowa. Bogactwo tych, którzy przetrwali i prosperują w nowym, surowym klimacie w ostateczności przyniesie korzyści i mniej szczęśliwym, za pomocą efektu “spływania w dół”. Przypuszczano, że stworzy on miliony nowych, dobrze płatnych miejsc pracy.

Wszystko to miało się spełnić dzięki deregulacji biznesu, zmniejszeniu podatków dla bogatych, rozmontowaniu albo drastycznemu ograniczeniu programów federalnych mających na celu lansowanie równości społecznej, uczciwości i współczucia. Krzywa, trafnie nazwana “krzywą Laffera” obrazowała jak zmniejszenie podatków naprawdę zwiększa dochody rządu. W rzeczywistości, co nas wcale nie dziwi, zdarzyło się coś odwrotnego – bogactwo popłynęło w górę, stworzone zostały słabo opłacane, lecz nadmiernie przeciążające miejsca pracy (największym “Lafferem” w takim scenariuszu stała się klasa rządząca, która odnotowała bezprecedensowy przyrost majątku kosztem reszty nas wszystkich).

Doktryna reaganistów o nierównościach dała pieczęć oficjalnej aprobaty ideom wyższości rasowej, jakie prawicowi ekstremiści wykorzystywali przez lata do uzasadniania wyzysku mniejszości rasowych. Jeżeli przeciętnie Czarni i Latynosi zarabiają zaledwie około połowy tego, co biali; jeżeli ponad jedna trzecia wszystkich Czarnych i ćwierć wszystkich Latynosów żyje poniżej granicy ubóstwa; jeżeli ekonomiczna przepaść między białymi a kolorowymi się powiększa – w porządku, to wszystko dowodzi, że istnieje składnik rasowy w procesie doboru opisywanym przez społeczny darwinizm i pokazuje, że mniejszości “zasługują” na swoją nędzę i niższą pozycję społeczną, ponieważ są “słabiej dostosowane”.

Cytując lewicowo-liberalnego ekonomistę Jamesa K. Galbraitha:

“W rezultacie to, co zrobili ekonomiści, było dowodzeniem wstecz, wychodząc od kłopotliwego skutku do przyczyny, która by go uzasadniła i usprawiedliwiła […] Jest to działanie skutecznego rynku [tak przekonywali], i nie można nawet przypuszczać podawania w wątpliwość fundamentalnej prawowitości jego wyników.

“Jego obrona jest rzeczą mrożącą krew w żyłach. Wypaczyła nasze rozumowanie, przekręciła nasz punkt widzenia i pogmatwała naszą politykę. Na prawicy, jak można było oczekiwać, ci, którzy z rozszerzenia rozpiętości bogactwa i dochodów wyszli zwycięsko, otrzymują powód do samozadowolenia i wymówkę dla swojego rozkoszowania się tą sytuacją. Swoje zdobycze zawdzięczają osobistym zasługom, wykorzystaniem wysokiego ilorazu inteligencji i uśmiechowi losu. Ci, którzy znaleźli się po stronie pokonanych, są winni za swoje leniuchowanie, pobłażanie sobie i jęczenie. Być może mają złą kulturę. Albo też może mają złe geny. Chociaż żaden poważny ekonomista nie uczyniłby tego ostatniego skoku w rasistowską fantazję, to logika, stanowiąca podstawę argumentacji ekonomistów, bez cienia wątpliwości pomogła przed szeroką publicznością uprawomocnić tych, którzy promują takie idee” [Created Unequal: The Crisis in American Pay (Stworzeni nierównymi: kryzys amerykańskiego systemu zarobków), s. 264].

Logicznym następstwem tego darwinizmu społecznego jest też i to, że Biali, którzy są “słabiej dostosowani” (tzn. biedni) także zasługują na swoją biedę. Ale filozofia nienawiści rasowej niekoniecznie musi być spójna. Dlatego szeregi białych organizacji rasistowskich zostały w ostatnich latach przepełnione niedouczonymi i zatrudnionymi na niepełnych etatach białymi młodzieńcami sfrustrowanymi zawężającym się rynkiem pracy w przemyśle i znaczącym nadwątleniem swego statusu społecznego [Ridgeway, Ibid., s. 186]. Zamiast więc wyciągać wnioski zgodne z logiką darwinizmu społecznego – że oni także są “niżsi” – winią za “nieuczciwe” zabieranie im miejsc pracy Czarnych, Latynosów, Azjatów i Żydów. Dlatego np. neonazistowscy skinheadzi rekrutują się w większości z utyskujących białych przedstawicieli klasy pracującej w wieku poniżej 30 lat. To daje liderom prawicowych grup ekstremistycznych rozrastającą się bazę potencjalnych oddziałów szturmowych.

Tak więc ideologia laissez-faire pomaga tworzyć środowisko społeczne, w którym mogą wzrastać tendencje rasistowskie. Czyni to po pierwsze zwiększając ubóstwo, niepewność pracy, nierówności itp., co prawicowe grupy mogą wykorzystywać do zdobywania poparcia wymyślając w naszej własnej klasie kozły ofiarne, które mamy winić (na przykład zrzucając winę za biedę na Czarnych “zabierających nam miejsca pracy” zamiast na kapitalistów przenoszących kapitał do innych krajów, dających większe zyski albo potem zmniejszających płace i pogarszających warunki pracy wszystkim pracownikom – i jak dowodzimy w sekcji B.1.4, rasizm, dzieląc klasy pracujące, zwiększa biedę i nierówności, a więc przeczy sam sobie). Po drugie, ideologia laissez-faire podjudza rasistów czyniąc prawomocnym rozumowanie, iż nierówności pod względem zarobków i bogactwa wynikają raczej z różnic rasowych niż z hierarchicznego systemu, szkodzącemu wszystkim ludziom pracy (i wykorzystuje rasizm do dzielenia, a przez to i osłabiania uciskanych). Wytykając palcem pojedyncze osoby zamiast instytucji, organizacji, zwyczajów, historii i przede wszystkim władzy – różnicy sił między pracownikami a kapitalistami, obywatelami a państwem, władzą wielkiego biznesu na rynku i tak dalej – ideologia laissez-faire kieruje rozważania w ślepą uliczkę. Tak samo czynią obrońcy bogatych, obrońcy, którzy mogą być, i są wykorzystywani przez rasistów do usprawiedliwiania ich złowrogiej polityki.

D.11 Co sprawia, że rasizm bywa usprawiedliwiany?

W krajach dotkniętych tendencją zmierzającą do rozpadu społeczeństwa, nieodrodną nasilaniu się polaryzacji majątkowej, omówionej w sekcji D.9, ubocznym produktem tej tendencji jest także wzrost rasizmu. Jak widzimy, rozpad społeczeństwa prowadzi do coraz bardziej autorytarnych rządów, których ustanawianie przyśpiesza potrzeba klasy rządzącej, aby uśmierzać protesty i obywatelski niepokój wśród ludzi na spodzie piramidy majątkowej. W Stanach Zjednoczonych do warstw najbiedniejszych należą głównie mniejszości rasowe, natomiast w kilkunastu krajach europejskich istnieją rosnące populacje zubożałych mniejszości pochodzących z Trzeciego Świata, często z dawnych kolonii. Pragnienia warstw bardziej wpływowych, aby usprawiedliwić swoją wyższą pozycję ekonomiczną powodują, jak można tego oczekiwać, wzrost popularności teorii uprzywilejowania opierających się na pojęciu “rasy”.

Uczucia rasistowskie przybierają na sile w Ameryce. Dowodem tego jest wzrost wpływów politycznych skrajnej prawicy. Jej prawie nieukrywany rasizm jest odzwierciedleniem coraz bardziej mrocznego punktu widzenia coraz większej części konserwatywnej społeczności. Następne dowody można ujrzeć śledząc rozwój ultrakonserwatywnych grup ekstremistycznych głoszących swe przesłanie w duchu jawnie rasistowskiej filozofii, takich jak Ku Klux Klan, Aryan Nations, White Aryan Resistance i inne [patrz James Ridgeway, Blood in the Face: The Ku Klux Klan, Aryan Nations, Nazi Skinheads, and the Rise of a New White Culture, Thunder’s Mouth Press, 1990]. Dlatego amerykańscy politycy i działacze pokroju Pata Buchanana, Davida Duke’a czy Ralpha Metzgera zdołali wykorzystać rodzący się rasizm białej młodzieży z niższej i średniej klasy społecznej, muszącej konkurować o coraz rzadsze miejsca pracy ze zdesperowanymi przedstawicielami mniejszości, godzącymi się pracować za bardzo niskie płace. Rozszerzanie się popularności takich rasistowskich grup w Stanach Zjednoczonych ma swój odpowiednik w Europie w postaci podobnego zjawiska – słabość gospodarcza i ksenofobia dały skrajnie prawicowym politykom zielone światło dla dawania obietnic deportacji cudzoziemców.

Najbardziej konserwatywnym politykom amerykańskim z największym trudem udaje się oficjalnie odcinać się od skrajnej prawicy. Jeszcze podczas kampanii prezydenckiej 1992 roku politycy z głównego nurtu konserwatystów używali zaszyfrowanych słów i insynuacji (“królowe opieki socjalnej”, “udziałowcy państwa dobrobytu” itp.), aby rozpowszechniać słabo zawoalowane przesłanie rasistowskie. Zarówno kandydatura Davida Duke’a na gubernatora Luizjany w 1991 r. i na prezydenta USA w 1992 r., jak i przemówienia Pata Buchanana i Pata Robertsona na konwencji Partii Republikańskiej w 1992 r. odzwierciedlały wzrost wpływów skrajnej prawicy na amerykańskiej scenie politycznej. Później miała miejsce Propozycja nr 187 w Kalifornii, uderzająca w nielegalnych imigrantów.

Co może być łatwiejszego od przeniesienia ludzkiego gniewu na kozły ofiarne? Gniewu z powodu złych warunków mieszkaniowych, braku mieszkania, nużącej pracy, braku pracy, kiepskich płac i warunków życia, niepewności zawodowej, braku perspektyw itp.? Zamiast zaatakować prawdziwe przyczyny tych (i innych) problemów, zachęca się ludzi, aby kierowali swój gniew przeciwko tym, którzy doświadczają takich samych problemów – tylko dlatego, że mają inny kolor skóry albo pochodzą z innej części świata! Nic dziwnego, że politycy i ich bogaci poplecznicy lubią wygrywać rasistowską kartę – odwraca ona uwagę od nich samych i systemu, którym kierują (tzn. od rzeczywistych przyczyn naszych problemów).

Innymi słowy – rasizm próbuje obrócić nienawiść klasową w nienawiść rasową. Trudno się więc dziwić, że różne grupy rządzącej elity wracają do niego kiedy trzeba i tak jak trzeba. Ich interesy klasowe (a często i osobista bigoteria) wymagają od nich takiego postępowania – podzielona klasa pracująca nigdy nie rzuci wyzwania ich pozycji w społeczeństwie.

Tak więc rasizm bywa usprawiedliwiany z dwóch powodów. Po pierwsze, aby próbować usprawiedliwiać istniejące nierówności społeczne (przykładem jest niesławna – i bardzo nieprecyzyjna – “krzywa Bella” i prace “naukowe” z nią związane. Krzywa ta przedstawiała rozkład ilorazów inteligencji wśród dzieci rasy białej i czarnej, z którego miało wynikać, że biali mają wrodzoną wyższą inteligencję. Tymczasem był to rezultat lepszych warunków rozwoju wynikających z większego dostatku materialnego białych. Taki sposób prowadzenia badań, pomijający możliwość działania czynników postronnych, jest niedopuszczalny w nauce i nieuczciwy). Po drugie, aby podzielić klasy pracujące i odwrócić gniew na warunki życia i problemy społeczne od rządzącej elity i jej systemu, a skierować go przeciwko kozłom ofiarnym w obrębie naszej własnej klasy.

D.10 Jak kapitalizm wpływa na technologię?

Technologia posiada niepodważalny wpływ na osobistą wolność, pod pewnymi względami ją zwiększając, a pod innymi ograniczając. Jednak ponieważ kapitalizm jest ustrojem społecznym opartym na nierówności posiadanej władzy, truizmem jest stwierdzenie, że technologia będzie odzwierciedlała te nierówności, ponieważ nie rozwija się ona w próżni społecznej.

Żadna technologia nie jest rozwijana ani rozpowszechniana dopóki nie znajdą się ludzie, którzy będą czerpać z niej korzyści i mieć wystarczające środki do jej rozpowszechniania. W społeczeństwie kapitalistycznym na ogół rozpowszechniane są technologie przydatne bogatym i potężnym. Można to zobaczyć na przykładzie kapitalistycznego przemysłu, gdzie technologia jest wprowadzana w szczególnych celach – pozbawiania pracownika jego umiejętności, przez co wykwalifikowany, wartościowy rzemieślnik jest zastępowany “masowym robotnikiem”, którego łatwo wyszkolić (i łatwo wyrzucić!). Podejmując próby uczynienia każdego pojedynczego pracownika łatwym do zastąpienia przez innych, kapitalista liczy na pozbawienie pracowników środków kontrolowania zależności między ich wysiłkiem w pracy a otrzymywaną zapłatą. Mówiąc słowami Proudhona, “maszyna, czy też zakład pracy, po poniżeniu wyrobnika poprzez nadanie mu pana, dopełnia jego upodlenia wyrzucając go z szeregu rzemieślników do szeregu zwykłych robotników” [System of Economical Contradictions (System ekonomicznych sprzeczności), s. 202].

Tak więc nic dziwnego, że technologia w społeczeństwie hierarchicznym będzie miała na celu utrzymywanie hierarchii i dominacji. Kapitaliści i menedżerowie będą wybierali takie technologie, które chronią i rozszerzają ich władzę (i związane z nią zyski), a nie takie, które ją osłabiają. Zatem choć często się twierdzi, że technologia jest “neutralna”, to wcale tak nie jest (i nigdy być nie może). Ujmując sprawę prosto, “postęp” w obrębie systemu hierarchicznego będzie odzwierciedlał struktury władzy tego systemu.

Jak zauważa George Reitzer, innowacje technologiczne w systemie hierarchicznym szybko doprowadzają do “wzrostu kontroli i zastępowania technologii z udziałem człowieka technologiami bez jego udziału. Tak naprawdę to zastępowanie jest bardzo często motywowane pragnieniem większej kontroli, które oczywiście jest wywoływane potrzebą maksymalizacji zysków. Ludzie są wielkim źródłem niepewności i niemożności przewidywania w każdym systemie racjonalizacji […] McDonaldyzacja obejmuje poszukiwanie sposobów, aby sprawować coraz większą kontrolę zarówno nad pracownikami, jak i nad klientami” [George Reitzer, The McDonaldisation of Society (McDonaldyzacja społeczeństwa), s. 100]. Według Reitzera kapitalizm jest naznaczony “nieracjonalnością racjonalności”, w ramach której ten proces obejmowania kontrolą doprowadza do wykształcenia się systemu tłumienia indywidualności i człowieczeństwa tych, którzy w nim żyją.

Podczas tego procesu obejmowania kontrolą pracowników w celach maksymalizowania zysków pojawia się zjawisko utraty ich umiejętności, ponieważ wykwalifikowana siła robocza jest droższa niż niewykwalifikowana bądź częściowo wykwalifikowana, a wykwalifikowani pracownicy mają więcej do powiedzenia w sprawach swoich warunków pracy i samej pracy – z powodu trudności w ich zastąpieniu. Na dodatek łatwiej jest wtedy “racjonalizować” proces produkcyjny przy pomocy metod takich jak tayloryzm – system sztywnych schematów produkcyjnych i działań w oparciu o wyliczoną ilość czasu (wyznaczoną przez kierownictwo), jakiej robotnicy “potrzebują”, aby przeprowadzać różne czynności w miejscu pracy, co wymaga wykonywania prostych, łatwych do analizy i pochłaniających dokładnie wyliczoną ilość czasu ruchów ciała. A ponieważ przedsiębiorstwa znajdują się w nieustannej konkurencji, w celu pozostania rentownym każde z nich musi przyswoić sobie “najskuteczniejsze” (tzn. najbardziej maksymalizujące zysk) techniki produkcyjne wprowadzane przez innych, nie oglądając się na to, jak bardzo może to odczłowieczać pracowników. Dlatego złe skutki podziału pracy i zatraty swoich umiejętności wszędzie stają się powszechne. Zamiast kierować swoją własną pracą, robotnicy zostają obróceni w żywe maszyny w toku pracy, której nie kontrolują. Za to sami są kontrolowani przez tych, którzy posiadają wykorzystywane przez nich maszyny (patrz też Harry Braverman, Labour and Monopoly Capital: The Degradation of Work in the Twentieth Century, Monthly Review Press, 1974).

Jak zauważył Max Stirner (wtórując Adamowi Smithowi), ten proces odzierania ludzi z ich umiejętności i kontrolowania ich pracy oznacza, że “Każdy ma kształtować siebie jako człowieka, potępiając wizję człowieka wykonującego pracę maszyny, zaliczając ją do tego samego, czym jest niewolnictwo. […] Każda praca powinna mieć na celu, aby człowiek był usatysfakcjonowany. Dlatego to on musi być również jej panem, być w stanie wykonywać ją jako całość. Ten, kto w fabryce szpilek tylko nakłada główki, tylko przeciąga drucik, pracuje jak gdyby mechanicznie, tak jak maszyna; pozostaje wyszkolony tylko w połowie, nie staje się panem swojej pracy: jego praca nie może go usatysfakcjonować, może jedynie go zmęczyć. Jego praca sama w sobie jest niczym, nie ma żadnego celu sama w sobie, nie jest też sama w sobie niczym kompletnym; pracuje on jedynie po to, aby przekazać swoją pracę w ręce innego, i jest wykorzystywany (wyzyskiwany) przez tego innego” [The Ego and Its Own (Jedyny i jego własność), s. 121]. Kropotkin wysuwa podobne argumenty przeciwko podziałowi pracy (“praca jak maszyny”) w Zdobyciu chleba (patrz rozdział XV – “Podział pracy”), tak samo jak wcześniej Proudhon (patrz rozdziały III i IV Systemu ekonomicznych sprzeczności).

Nowoczesny przemysł tak jest zorganizowany, aby zapewnić, że pracownicy nie staną się “panami” swojej pracy, ale za to będą wypełniać nakazy kierownictwa. Klucz do ewolucji technologii leży więc w stosunkach władzy wewnątrz społeczeństwa. Dzieje się tak dlatego, że “prawdopodobieństwo realizacji danego projektu nie jest po prostu wynikiem technicznego czy nawet ekonomicznego oszacowania, ale raczej politycznego. Dana technologia zostaje oceniona jako możliwa do urzeczywistnienia, jeżeli pasuje do istniejących stosunków władzy” [David Noble, Progress without People (Postęp bez ludzi), s. 63]

To zjawisko poddawania ludzkiej pracy kontroli i restrykcjom oraz odbierania jej indywidualnego charakteru jest kluczową cechą kapitalizmu. Praca, która wymaga umiejętności i jest kontrolowana przez pracowników uwłasnowolnia ich na dwa sposoby. Po pierwsze, daje im dumę ze swoich wytworów i z siebie samych. Po drugie, utrudnia ich zastąpienie przez innych czy też wyssanie z nich profitów. Dlatego też w celu usunięcia z procesu pracy czynnika “subiektywnego” (tzn. indywidualności i kontroli pracownika) kapitał potrzebuje sposobów kontrolowania siły roboczej, aby zapobiec umacnianiu swojej indywidualności przez pracowników, a przez to zapobiec układaniu przez nich ich życia i pracy po swojemu i w konsekwencji stawianiu oporu władzy szefów.

Tę potrzebę kontrolowania pracowników można dostrzec obserwując rodzaje maszyn wprowadzanych podczas rewolucji przemysłowej. Według Andrew Ure, doradcy właścicieli fabryki, “w fabrykach przerabiających surową przędzę […] prządkowie [wykwalifikowani robotnicy] nadużywali swojej pozycji poza wszelkie granice cierpliwości, w najbardziej arogancki sposób tyranizując […] swoich panów. Wysokie płace […] w zbyt wielu przypadkach wypieściły pychę i dostarczyły funduszy na wspieranie krnąbrnych dusz podczas strajków. […] W czasie katastrofalnego zgiełku [tego] rodzaju […] kilkunastu kapitalistów […] uciekło się do pomocy sławnych konstruktorów maszyn […] z Manchesteru […] [prosząc, by zbudowali] samoczynną przędzarkę. […] Wynalazek ten potwierdza już wysuniętą przemożną doktrynę, mówiącą, że gdy kapitał przyjmie naukę do swojej służby, krnąbrne ręce świata pracy zawsze zostaną nauczone posłuszeństwa” [Andrew Ure, Philosophy of Manufactures (Filozofia przemysłowców), ss. 336-368 – cytowany przez Noble’a, Op. Cit., s. 125].

Dlaczego jest konieczne, aby robotnicy zostali “nauczeni posłuszeństwa”? Ponieważ “przez niestałość ludzkiej natury zdarza się, że im zręczniejszy robotnik, tym bardziej samowolny i nie daje się traktować tak, jak to jest słuszne, i oczywiście jest mniej pasującym składnikiem mechanicznego systemu, w którym… może uczynić wielki uszczerbek całości” [Ibid.]. Proudhon cytuje angielskiego przemysłowca, argumentującego w podobny sposób:

“Niesubordynacja naszych robotników naprowadziła nas na pomysł pozbycia się ich. Poczyniliśmy i pobudzaliśmy wszelkie wyobrażalne wysiłki, aby zastąpić służbę ludzi służbą posłuszniejszych narzędzi, i osiągnęliśmy nasz cel. Maszyny wydobyły kapitał z ucisku ze strony świata pracy” [System of Economical Contradictions (System ekonomicznych sprzeczności), s. 189].

David Noble streszcza, że podczas rewolucji przemysłowej “Kapitał inwestował w maszyny, które wzmocniły system dominacji [w miejscu pracy], i ta decyzja o inwestycji, która dopiero na dłuższą metę mogła spowodować zwrócenie się kosztów wyboru nowej techniki, sama w sobie nie była decyzją ekonomiczną, lecz polityczną, usankcjonowaną kulturowo” [Op. Cit., s. 6].

Podobne zjawisko funkcjonowało w Stanach Zjednoczonych, gdzie wzmożenie się działalności związków zawodowych zaowocowało tym, że “dyrektorzy w przemyśle jeszcze bardziej nalegali, aby nie pozostawiać w halach fabrycznych umiejętności i inicjatywy oraz żeby, w myśl tej samej zasady, szeregowi robotnicy nie mieli kontroli nad przekazywaniem ważnych umiejętności poprzez regulowane zasadami rzemiosła szkolenie uczniów. Zakłopotani, że wykwalifikowani robotnicy z hal fabrycznych wykorzystają swoje rzadkie atuty aby zmniejszyć swój wysiłek i zwiększyć płacę, kierownictwo orzekło, że wiedza o procesach produkcyjnych w halach fabrycznych musi spoczywać w rękach struktur zarządzających” [William Lazonick, Organisation and Technology in Capitalist Development (Organizacja i technologia w rozwoju kapitalistycznym), s. 273].

Amerykańscy menedżerowie z radością powitali tayloryzm (znany także jako “naukowy system zarządzania”), zgodnie z którym zadaniem kierownika było zebrać w swoim ręku całą dostępną wiedzę o nadzorowanej przez siebie pracy i zreorganizować jej wykonywanie. Taylor przyznał osobiście, że zadaniem pracowników jest “szybko robić to, co im się mówi i to bez zadawania pytań ani czynienia sugestii” [cytat podawany przez Davida Noble’a, American By Design (Amerykanin zaprojektowany), s. 268]. Taylor ponadto opierał się wyłącznie na schematach typu bodziec-zapłata, które wiązały mechanicznie wynagrodzenie z wydajnością pracy i w ogóle nie brały pod uwagę żadnych subtelności psychologicznych czy socjologicznych (dzięki którym dowiedziałby się on, że zadowolenie z pracy i kreatywność są ważniejsze dla ludzi niż samo wyższe wynagrodzenie). Nic więc dziwnego, że robotnicy odpowiedzieli na wprowadzenie tych schematów nieposłuszeństwem, sabotażem i strajkami oraz “wydało się […] że eksperci od ‘czasu i ruchów ciała’ często wiedzieli bardzo niewiele o właściwych czynnościach podczas pracy pod ich nadzorem, że często po prostu zgadywali, w jakim tempie powinny być wykonywane dane działania […] oznaczało to, że arbitralna władza kierownictwa została po prostu wprowadzona na nowo w mniej wyrazistej formie” [David Noble, Op. Cit., s. 272]. Ale teraz władza kierownictwa mogła zostać zatuszowana “obiektywnością naukową”.

Katherine Stone przekonuje ponadto (w swoim opracowaniu “The Origins of Job Structure in the Steel Industry” o początkach struktury zawodowej w przemyśle stalowym w Ameryce), że “przejście umiejętności [od pracownika do kierownictwa] nie było odpowiedzią na wymogi produkcji, ale raczej strategią, by obedrzeć robotników z ich siły” przez “zabranie wiedzy i władzy wykwalifikowanym pracownikom i stworzenie kadry menedżerskiej w celu kierowania produkcją”. Stone podkreśla, że ten proces pozbawiania umiejętności był połączony z polityką “dziel i rządź”, prowadzoną przez zarządy za pomocą motywacji płacowych i nowych systemów awansu. To stworzyło system nagród, w którym pracownicy, którzy postępowali zgodnie z nowymi regułami otrzymywali wymierne korzyści w postaci lepszych dochodów i lepszego statusu. Z biegiem czasu taka struktura miała stać się postrzegana jako “naturalny sposób organizowania pracy, taki, który dawał pracownikom możliwość osobistego awansu”, pomimo że “gdy ten system był ustalany, nie był ani oczywisty, ani racjonalny. Drabina kariery została stworzona właśnie wtedy, gdy wymogi posiadania określonych umiejętności, aby wykonywać pracę w przemyśle zostały zmniejszone w wyniku wprowadzenia nowych technologii, a miejsca pracy stawały się coraz bardziej równe sobie pod względem czasu niezbędnego do nauki zawodu i obciążenia odpowiedzialnością”. Nowoczesna struktura kapitalistycznego miejsca pracy została stworzona, aby złamać opór robotników i była rozmyślnie “nakierowana na zmianę sposobu myślenia i odczuwania pracowników – co zostało urzeczywistnione przez uczynienie ‘obiektywnego’ interesu własnego pojedynczego pracownika zbieżnym z interesem pracodawców, a sprzecznym ze zbiorowym interesem własnym pracowników”. Były to metody “dyscypliny pracy” i “motywowania pracowników do pracy na korzyść pracodawców i zapobiegania jednoczeniu się pracowników w celu odzyskania kontroli nad produkcją”. Stone zauważa, że “rozwój nowego systemu pracy w przemyśle stalowym był powielany w całej gospodarce, w innych gałęziach przemysłu. Tak jak w przemyśle stalowym, rdzeniem tych nowych systemów pracy było stworzenie sztucznej hierarchii miejsc pracy i przejęcie umiejętności pracowników przez menedżerów” [Root & Branch (ed.), Root and Branch: The Rise of the Workers’ Movements, ss. 152-5].

W owym czasie zjawisko to zostało rozpoznane przez wolnościowców. Na przykład IWW przekonywało, że “robotnicy nie są już klasyfikowani według fachowych umiejętności, lecz pracodawca wyznacza ich stosownie do maszyny, do której są oni przywiązani. Podziały te, dalekie od reprezentowania różnic w umiejętnościach czy interesach między robotnikami, są narzucane przez pracodawców tak, żeby robotnicy mogli być podjudzani przeciwko sobie nawzajem i pobudzani do większego wysiłku w miejscu pracy, i żeby wszelki opór wobec kapitalistycznej tyranii mógł być osłabiany sztucznymi różnicami” [cytat podany przez Katherine Stone, Op. Cit., s. 157]. Z tego powodu anarchiści i syndykaliści argumentowali na rzecz związków zawodowych w przemyśle i budowali je – jeden związek w każdym miejscu pracy i w każdej gałęzi przemysłu – w celu zwalczania tych podziałów i stawiania skutecznego oporu kapitalistycznej tyranii..

Nie trzeba przypominać, że takie schematy zarządzania nigdy nie utrzymywały się na dłuższą metę, ani też tak całkiem nie funkcjonowały nawet na krótką metę – co tłumaczy, dlaczego hierarchiczne zarządy kontynuują swoje wysiłki na rzecz wprowadzania nowych technologii, i pozbawianie umiejętności posługiwania się nimi pracowników postępuje nadal (ci ostatni zawsze znajdują sposoby, aby wykorzystać nowe technologie do zwiększania swojej siły w miejscu pracy, a przez to do podkopywania decyzji zarządów na swoją korzyść).

Ten proces odzierania pracowników z ich umiejętności był uzupełniany wieloma czynnikami – rynkami chronionymi przez państwo (w formie ceł i nakazów rządowych – “postęp w dziedzinie innowacji technologicznych zajął wiodące miejsce tam, gdzie dyrektywy rządowe zapewniały usprawiedliwienie dla inwestycji o wysokich kosztach stałych”); wykorzystywanie “zarówno politycznej, jak i ekonomicznej władzy [przez amerykańskich kapitalistów] do udaremniania i rozpraszania pracowniczych prób zapewnienia sobie kontroli nad halą fabryczną”; oraz “zarówno prywatnie, jak i publicznie podżegane i finansowane represje w celu wyeliminowania elementów radykalnych [a musimy dodać, że często również i nie aż tak bardzo radykalnych] w amerykańskim ruchu robotniczym” [William Lazonick, Competitive Advantage on the Shop Floor (Przewaga w konkurencji w halach fabrycznych), s. 218, s. 303]). Zatem działania państwa pełniły kluczową rolę w zniszczeniu kontrolowania przemysłu przez rzemieślników, wespół z ogromnymi zasobami finansowymi kapitalistów (w porównaniu z robotnikami).

Doprowadzając tę smutną opowieść do końca, odkrywamy, że “wielu, jeżeli nie większość, amerykańskich menedżerów jest niechętnych rozwijaniu umiejętności [i inicjatywy] w halach fabrycznych ze strachu przed utratą kontroli nad przepływem pracy” [William Lazonick, Organisation and Technology in Capitalist Development (Organizacja i technologia w rozwoju kapitalistycznym), ss. 279-280]. Zważywszy, że istnieje nierówny podział wiedzy w społeczeństwie (i oczywiście w miejscu pracy też), znaczy to, że kapitalizm wybrał zestaw zarządzania i technologii, prowadzący do nieefektywności i marnotrawienia wartościowej wiedzy, doświadczenia i umiejętności.

Tak więc kapitalistyczne miejsce pracy jest zarówno produktem walki klasowej, jak i bronią do jej prowadzenia. Odzwierciedla przesunięcia w stosunkach władzy między pracownikami a pracodawcami. Tworzenie sztucznych hierarchii zawodowych, odbieranie umiejętności pracownikom na rzecz menedżerów i rozwój technologiczny – wszystko to są wytwory walki klasowej. Dlatego postęp technologiczny i sposób organizacji miejsca pracy w kapitalizmie mają niewiele wspólnego z “efektywnością”, a dużo więcej z zyskami i władzą.

Oznacza to, że chociaż samorządność przez cały czas okazuje się efektywniejsza (i bardziej uwłasnowolniająca) niż hierarchiczne struktury zarządzania (patrz sekcja J.5.12), kapitalizm dokonuje aktywnego wyboru przeciwko niej. Dzieje się tak dlatego, że wyłączną motywacją kapitalizmu jest zwiększanie zysków, a zyski maksymalizuje się najlepiej ubezwłasnowolniając pracowników i uwłasnowolniając szefów (tzn. maksymalizując władzę) – nawet jeśli ta koncentracja władzy szkodzi efektywności wypaczając i ograniczając przepływ informacji oraz gromadzenie i wykorzystywanie szeroko rozpowszechnionej wiedzy w obrębie firmy (tak jak w każdej gospodarce nakazowo-rozdzielczej).

Dlatego ostatnia linia obrony kapitalisty-technofila (mianowicie, że przyrost wydajności pracy uzyskany dzięki nowym technologiom przeważa szkody wynikłe z ludzkich kosztów lub środków użytych do stworzenia tych technologii) opiera się na dwu błędach. Po pierwsze, ubezwłasnowolniająca technologia może maksymalizować zyski, ale nie musi zwiększać efektywności wykorzystywania zasobów czy czasu pracowników, ich umiejętności czy potencjału (jak będziemy przekonywać bardziej szczegółowo później, w sekcji J.5.12, efektywność i maksymalizacja zysków to dwie różne rzeczy, a takie odzieranie pracowników z ich umiejętności czy kontrola kierownictwa tak naprawdę zmniejszają efektywność – w porównaniu z pracowniczą kontrolą – ale ponieważ pozwalają menedżerom na maksymalizację zysków, kapitalistyczny rynek wybiera właśnie je). Po drugie, “skoro inwestycje rzeczywiście rodzą innowacje, to czy takie innowacje owocują większą wydajnością pracy? […] Po przeprowadzeniu ankiety wśród członków zarządów firm przemysłowych na temat tendencji w automatyzacji, Business Week doszedł do wniosku w 1982 r., że ‘istnieje potężne wsparcie dla inwestycji kapitałowych w najróżnorodniejsze technologie zastępujące ludzką pracę, których przeznaczeniem jest tuczenie zysków bez niezbędnego odpowiednika w postaci dodatkowych wyrobów'”. David Noble dochodzi do wniosku, że “ilekroć menedżerowie mogą wykorzystywać automatyzację do ‘tuczenia zysków’ i umacniania swojej władzy (eliminując miejsca pracy i wymuszając ustępstwa i posłuszeństwo od pozostających pracowników) bez jednoczesnego wzrostu produktu społecznego, okazują się oni niezwykle skorzy do tego” [David Noble, Progress Without People (Postęp bez ludzi), ss. 86-87, s. 89]

Oczywiście twierdzi się, że za wzrostem inwestycji i innowacji technologicznych także i płace pójdą w górę (“na dłuższą metę” – aczkolwiek zazwyczaj nadejściu tej “dłuższej mety” muszą dopomóc walki i protesty pracownicze!). Zostawiając na boku pytanie, czy odrobinę większa konsumpcja rzeczywiście wyrównuje straty wynikłe z odczłowieczenia i mało kreatywnej pracy, musimy odnotować, że to właśnie kapitalista jest tym, który naprawdę czerpie korzyści pieniężne ze zmian technologicznych. Na przykład w okresie od 1920 do 1927 r. (w czasach, kiedy to bezrobocie spowodowane przez technologię stało się powszechne) przemysł samochodowy (który był gałęzią przodującą pod względem zmian technologii) odnotował wzrost płac o 23,7%. Zatem, powiedzą zwolennicy kapitalizmu, technologia leży w interesie nas wszystkich. Jednakże nadwyżki kapitalistów urosły o 192,9% w tym samym okresie – 8 razy bardziej! Nic dziwnego, że i płace wzrosły! Podobnie w ciągu ostatnich 20 lat w Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach przedsiębiorstwa przeprowadzały “redukcję” i “restrukturyzację” zatrudnienia i wprowadzały nowe technologie. Skutek? Ujmując rzecz prosto, w latach siedemdziesiątych rozpoczęła się “ekspansja bez wzrostu płac”. Aż do początku lat siedemdziesiątych “wzrost płac realnych podążał w ślad za wzrostem wydajności pracy i produkcji w całej gospodarce. Po tym okresie […] przestało tak być […] Wzrost płac realnych spadł gwałtownie poniżej mierzonego wzrostu wydajności pracy” [James K. Galbraith, Created Unequal (Stworzeni nierównymi), s. 79]. Tak więc chociaż płace realne stoją w miejscu, zyski wzrastają wraz ze wzrostem wydajności pracy, a bogaci bogacą się jeszcze bardziej – i jeszcze raz się okazuje, po czyjej stronie jest technologia.

W ujęciu całościowym, jak zauważa David Noble (odnosząc się do przemysłu):

“W ciągu ostatnich trzydziestu lat w amerykańskim przemyśle […] wartość kapitału trwałego (maszyn) w stosunku do pracy podwoiła się, odzwierciedlając tendencję do mechanizacji i automatyzacji. W konsekwencji […] bezwzględna wytwórczość jednej roboczogodziny wzrosła o 115%, czyli więcej niż dwukrotnie. Ale w tym samym okresie realne zarobki godzinowe pracowników […] wzrosły tylko o 84%, a więc mniej niż dwukrotnie. Dlatego po trzech dekadach postępu opierającego się na automatyzacji pracownicy zarabiają teraz mniej w stosunku do swojej wytwórczości niż przedtem. To znaczy – produkują więcej za mniej; pracują więcej dla swoich szefów, a mniej dla siebie” [Op. Cit., ss. 92-3]

Noble kontynuuje:

“Zaś skoro wpływ automatyzacji na pracowników nie był niejasny, nie był też niejasny jej wpływ na zarządy i tych, którym one służą – straty świata pracy są ich zyskami. Podczas tych samych pierwszych trzydziestu lat naszej ery automatyzacji zyski korporacji po odliczeniu podatków wzrosły o 450%. Jest to więcej niż pięć razy tyle co wzrost realnych zarobków pracowniczych” [Op. Cit., s. 95]

Ale dlaczego? Ponieważ siła robocza posiada zdolność produkowania zmiennej ilości wytworu (wartości użytkowej) za daną płacę. W przeciwieństwie do węgla czy stali, pracownika można zmusić do intensywniejszej pracy w danym okresie roboczym, a więc technologia może zostać spożytkowana na zmaksymalizowanie tego wysiłku, jak również zwiększenie zasobu potencjalnych następców pracownika przez uczynienie jego pracy nie wymagającą specjalnych umiejętności (a przez to zmniejszając siłę przetargową pracowników wykorzystywaną do zdobywania wyższych płac za ich pracę). Zatem technologia jest kluczowym sposobem zwiększania władzy szefa, co z kolei może zwiększać wytwórczość w przeliczeniu na jednego pracownika, zapewniając jednocześnie, że pracownicy otrzymają stosunkowo mniejszą część tej wytwórczości w postaci płac – “Maszyny”, przekonywał Proudhon, “obiecywały nam wzrost bogactwa i dotrzymują słowa, ale zarazem przyoblekają nas we wzrost ubóstwa. Obiecywały nam wolność […] [ale] przyniosły nam niewolę” [Op. Cit., s. 199]

Ale nie dajmy się wprowadzić w błąd. Postęp technologiczny nie opiera się na założeniu, że jesteśmy ofiarami. Bynajmniej, dużo innowacji to bezpośredni skutek naszego oporu wobec hierarchii i jej narzędzi. Na przykład kapitaliści zwrócili się ku tayloryzmowi i “naukowym metodom zarządzania” w odpowiedzi na uprawnienia wykwalifikowanych robotników-fachowców do kontrolowania swojej pracy i środowiska pracy (sławny strajk w Homestead w 1892 roku był na przykład bezpośrednim wynikiem zapędów przedsiębiorstwa, aby ukrócić siłę wykwalifikowanych robotników i ich kontrolę nad halami fabrycznymi).W odpowiedzi na to robotnicy fabryczni i inni pracownicy stworzyli całkowicie nową strukturę walczącą o interesy klasy pracującej – nowy rodzaj związków zawodowych działających na poziomie całej branży. Można to też było zobaczyć i w wielu innych krajach. Na przykład w Hiszpanii CNT (związek anarcho-syndykalistyczny) przyjął zasadę sindicato unico (jeden związek) w 1918 roku. Jednoczył wszystkich pracowników z tego samego miejsca pracy w tym samym związku. W Wielkiej Brytanii ruch “mężów zaufania” wyłonił się podczas pierwszej wojny światowej, opierając się na organizacji w miejscu pracy jednoczącej wszystkich pracowników w tym samym związku (jednocząc wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych w tej samej organizacji, związek zwiększał swoją siłę bojową). Ruch ten, inspirowany przez przedwojenną rewoltę syndykalistyczną, wciągnął wielu działaczy syndykalistycznych. W Niemczech rewolucyjna sytuacja 1919 roku obejmowała tworzenie związków i rad w miejscach pracy (i wielki rozrost anarcho-syndykalistycznego związku FAU, zorganizowanego według gałęzi przemysłu). W Stanach Zjednoczonych lata trzydzieste były okresem ogromnego, bojowego pędu do organizowania się w związki zawodowe, nadawanego przez opierający się na przemyśle CIO, prowadzący zbiorowe rewindykacje (co było częściowo inspirowane przez przykład IWW i jego masową organizację robotników niewykwalifikowanych).

W nowszych czasach (lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte) odpowiedzią pracowników na narastający reformizm i biurokratyczny charakter takich związków jak CIO i TUC było bezpośrednie organizowanie się w halach fabrycznych w celu przejęcia kontroli nad swoją pracą i jej warunkami. Ten nieformalny ruch wyraził się w dzikich strajkach, skierowanych zarówno przeciw zarządom, jak i przeciw związkom zawodowym, w sabotażach i nieoficjalnej pracowniczej kontroli produkcji (przeczytaj rozprawę Johna Zerzana “Organised Labour and the Revolt Against Work” w: Elements of Refusal). W Wielkiej Brytanii powrócił do życia ruch “mężów zaufania”, organizując wiele spośród nieoficjalnych strajków i protestów mających miejsce w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Podobna tendencja była widoczna w wielu krajach w tym okresie.

Zatem w odpowiedzi na nowe kierunki rozwoju technologii i organizacji miejsca pracy pracownicy rozwinęli nowe formy oporu, które z kolei wywołują odpowiednie reakcje ze strony zarządów. Zatem technologia i jej (nad)używanie są bardzo często wytworem walki klasowej, walki o wolność w miejscu pracy.

Mając daną technologię pracownicy i radykałowie szybko uczą się, jak ją wykorzystywać do stawiania oporu swoim szefom i państwu, na takie sposoby, o jakich nigdy im się nie śniło (co stwarza konieczność przekształceń w obrębie tej technologii, ażeby spróbować uczynić, by interesy szefów znowu stały się górą!). Klasycznym przykładem tego zjawiska jest wykorzystywanie Internetu do organizowania się, rozpowszechniania informacji i koordynowania walki i oporu (szczegóły zobacz w pracy Jasona Wehlinga, “‘Netwars’ and Activists Power on the Internet”, Scottish Anarchist no. 2). Zawsze istnieje “wojna podjazdowa” towarzysząca technologii, w której pracownicy i radykałowie rozwijają swoją własną taktykę, aby zdobyć dla siebie przewagę w sprawowaniu kontroli. Zatem wiele zmian technologicznych odzwierciedla naszą siłę i aktywność na rzecz zmiany naszego życia i warunków pracy. Nie wolno nam o tym zapominać.

Wprawdzie niektórzy mogą odrzucać nasze rozważania jako “luddystowskie” [tj. w stylu ruchu burzycieli maszyn z XIX wieku], ale taka postawa jest robieniem z “technologii” bożka, którego należy czcić, zamiast czegoś, co ma zostać poddane krytycznej analizie. Ponadto jest ona przeinaczaniem idei samych luddystów – oni tak naprawdę nigdy nie zwalczali wszystkich technologii czy maszyn. Raczej zwalczali “wszelką Maszynerię czyniącą szkodę Społeczności” (jak to zostało ujęte w liście z marca 1812 roku do znienawidzonego przemysłowca). Zamiast oddawać cześć postępowi technologicznemu (albo patrzeć nań bezkrytycznie) luddyści poddali technologię krytycznej analizie i ocenie. Zwalczali te rodzaje maszyn, które czyniły szkodę im samym lub społeczeństwu. W przeciwieństwie do tych, którzy wyzywają innych od “luddystów”, robotnicy burzący maszyny nie byli przytłoczeni nowoczesnym pojmowaniem postępu. Ich rozróżnianie dobra i zła nie było zaciemnione przez koncepcję, że technologia to coś nieuchronnego albo neutralnego. Nie uważali oni, że ludzkie wartości (czy też ich własne interesy) są nieistotne przy ocenianiu zalet i wad danej technologii i jej wpływu na pracowników i na całe społeczeństwo. Nie uważali też, że ich umiejętności i siły życiowe są mniej ważne niż zyski i władza kapitalistów. Mówiąc inaczej, zgodziliby się oni z komentarzem Proudhona, że maszyny “odgrywają wiodącą rolę w przemyśle, rola człowieka jest drugorzędna” i tak postępowali, aby zmienić tę relację [Op. Cit., s. 204]. Rzeczywiście, kusiłoby nas, aby przekonywać, że czciciele postępu technologicznego w rezultacie namawiają nas do tego, żebyśmy nie myśleli i żebyśmy poświęcili się dla nowej abstrakcji podobnej państwu czy kapitałowi. Luddyści byli przykładem ludzi pracy samodzielnie decydujących o tym, jakie są ich interesy i działających w ich obronie za pomocą swoich własnych akcji bezpośrednich – w tym przypadku zwalczając technologię przynoszącą korzyści klasie rządzącej, dającą jej oręż w walce klasowej. Anarchiści kontynuują ten krytyczny stosunek do technologii, przyznając, że nie jest ona neutralna ani nie powinna stać poza wszelką krytyką.

Źródłem kłopotów w przemyśle dla kapitału są ludzie. W przeciwieństwie do maszyn ludzie mogą myśleć, czuć, marzyć, mieć nadzieję i działać. “Ewolucja” technologii z tego powodu będzie odzwierciedleniem walki klasowej w społeczeństwie, walki o wolność przeciwko siłom władzy. Technologia, daleka od neutralności, odzwierciedla interesy znajdujących się u władzy. Dopiero wtedy stanie się ona naszym prawdziwym przyjacielem, gdy sami przejmiemy nad nią kontrolę i zaczniemy ją tak modyfikować, aby odzwierciedlała ludzkie wartości (może to znaczyć, że pewne formy technologii będą musiały zostać wymazane z powierzchni ziemi i zastąpione nowymi jej formami w wolnym społeczeństwie). Dopóki tak się nie stanie, większość procesów technologicznych – niezależnie od zalet, jakie mogą mieć poza tym – będzie wykorzystywana do wyzyskiwania i kontrolowania ludzi.

Stąd komentarze Proudhona, że “w warunkach obecnego społeczeństwa, zakładu pracy z jego hierarchiczną organizacją i maszynami” te ostatnie mogą służyć “wyłącznie interesom najmniej licznej, najmniej pracowitej, za to najbogatszej klasy” zamiast “być uruchamiane dla dobra wszystkich” [Op. Cit., s. 205].

Chociaż stawianie oporu “postępowi” technologicznemu (aż do burzenia maszyn włącznie) jest istotne tu i teraz, to kwestia technologii może naprawdę zostać rozwiązana dopiero wtedy, gdy wykorzystujący daną technologię będą kontrolowali jej rozwój, wprowadzanie i zastosowanie. Nic zatem dziwnego, że anarchiści uważają samorządność pracowniczą za kluczowy środek do rozwiązywania problemów stwarzanych przez technologię. Na przykład Proudhon przekonywał, że rozwiązanie problemów wytworzonych przez podział pracy i technologię można jedynie by znaleźć dzięki “stowarzyszaniu się” i “szerokiej edukacji, zobowiązaniu do uczenia się i współpracy wszystkich biorących udział w kolektywnej pracy”. To zapewniłoby, że “podział pracy nie mógłby być już więcej przyczyną poniżenia robotnika [albo robotnicy]” [The General Idea of the Revolution (Ogólna idea rewolucji), s. 223].

Co do technologii – chociaż pozbycie się szefa może być niewystarczające, jest to konieczny pierwszy krok do stworzenia technologii, która będzie umacniała wolność, zamiast kontrolowania i urabiania pracownika (czy w ogóle użytkownika) oraz umacniania władzy i zysków kapitalisty (patrz też sekcja I.4.9 – Czy postęp technologiczny powinien być postrzegany jako antyanarchistyczny?).

D.9.6 Czego chce prawica?

W swojej książce Post-Conservative America (Pokonserwatywna Ameryka) Kevin Phillips, jeden z najlepiej wykształconych i najpoważniejszych ideologów konserwatywnych, omawia możliwość przeprowadzenia fundamentalnych przemian w amerykańskim rządzie, które – jego zdaniem – byłyby pożądane. Propozycje Phillipsa nie pozostawiają cienia wątpliwości co do tego, w jakim kierunku prawica zamierza dalej kierować swe kroki. “Władza rządu jest zbyt rozproszona, co utrudnia podejmowanie trudnych, acz niezbędnych decyzji ekonomicznych i technicznych”, utrzymuje Phillips. “Odpowiednio do tego, charakter tejże władzy musi zostać ponownie przemyślany. Władza na poziomie federalnym musi zostać umocniona, i ulokowana w większym zakresie w rękach organów wykonawczych” [s. 218].

W modelowym państwie opisywanym przez Phillipsa, Kongres zostałby zredukowany do zwykłego narzędzia w rękach prezydenckich, a prezydentura urosłaby do jeszcze bardziej “imperialnej” niż jest obecnie, z przywódcami Kongresu służącymi w rządzie i dwupartyjnym systemem stopionym w jednopartyjną koalicję. Zanim odrzucimy ten pomysł jako niemożliwy do spełnienia, nie zapominajmy, że różnica między dwiema głównymi partiami już została całkowicie zatarta, gdyż każda z nich jest kontrolowana przez korporacyjną elitę, aczkolwiek przez odmienne frakcje w jej obrębie.

Pomimo wielu sporów co do taktyki, dosłownie wszyscy członkowie tej elity podzielają podstawowy zasób zasad, skłonności, ideałów i wartości. Czy to demokraci, czy też republikanie, większość z nich jest absolwentami tych samych elitarnych uczelni, należy do tych samych ekskluzywnych klubów, pracuje w tych samych posprzęganych ze sobą radach nadzorczych tych samych głównych korporacji, i wysyła swoje dzieci do tych samych prywatnych szkół z internatami [Patrz G. William Domhoff, Who Rules America Now? (Kto dziś rządzi Ameryką?), 1983; C. Wright Mills, The Power Elite (Elita władzy), 1956]. I, co może jest najważniejsze, łączą ich takie same cechy psychiczne, co znaczy, że posiadają oni takie same priorytety i interesy: mianowicie, priorytety i interesy korporacyjnej Ameryki.

Tak więc już teraz tak naprawdę mamy tylko jedną partię w Ameryce – Partię Biznesu – która nakłada dwie odmienne maski, aby ukryć swoją prawdziwą twarz przed ogółem. Podobne uwagi stosują się też do rządów liberalno-demokratycznych w pozostałych wysoko rozwiniętych państwach kapitalistycznych. Nieobecność partii naprawdę opozycyjnej, sama w sobie będąca główną cechą charakterystyczną reżimów autorytarnych, jest więc już teraz faktem dokonanym. I była nim już od wielu lat.

Oprócz fuzji dwu głównych partii politycznych, również i inne siły prowadzą nas nieubłaganie w kierunku scenariusza nakreślonego przez Phillipsa. Na przykład, władza wykonawcza w dalszym ciągu zwiększa swoje uprawnienia, ponieważ autorytet Kongresu jest stopniowo osłabiany przez skandale, zwady partyjne, odgradzanie się od społeczeństwa i ujawnianie korupcji podczas działań ustawodawczych. I rzeczywiście, branie łapówek, handlowanie wpływami, rzucanie czekami na prawo i lewo, konflikty interesów, podejrzane inwestycje, skandale seksualne i powszechna niekompetencja wydają się być teraz prawie rutyną na Kapitolu. O ile coś nie zostanie zrobione w celu przywrócenia szacunku dla Kongresu, to klimat w dalszym ciągu będzie sprzyjał konsolidacji władzy w rękach prezydenta.

Phillips zapewnia nas, że wszystkie zmiany przedstawione w jego wizji można zrealizować bez poprawiania konstytucji. Takie cuda są rzeczywiście możliwe. Cezar Oktawian August scentralizował całą realną władzę w swoich własnych rękach bez rozwiązywania rzymskiego Senatu czy też Republiki rzymskiej; Hitler urzeczywistnił swój nazistowski program, pozostawiając konstytucję Republiki Weimarskiej bez uszczerbku; Stalin rządził przy pomocy rewolucyjnej konstytucji, która była teoretycznie demokratyczna; Bierut wprowadził w Polsce rządy totalitarne mocą bardzo demokratycznej konstytucji marcowej z 1921 roku.

Fakty cytowane tutaj na poparcie tezy o stopniowym narastaniu autorytaryzmu w Stanach Zjednoczonych były już w przeszłości poprzedzane podobnymi, którym czasami towarzyszyły ostrzeżenia o zagrażającej dyktaturze. Jak dotąd te ostrzeżenia okazywały się przedwczesne. Tym, co dzisiaj jest szczególnie alarmujące, jest to, że wiele przeanalizowanych powyżej oznak narastającego autorytaryzmu współistnieje obecnie z objawami rozpadu społeczeństwa – a jest to “zbieg okoliczności”, który w przeszłości obwieszczał rychłe nadejście tyranii.

W pełni autorytarne reżimy w Stanach Zjednoczonych i innych krajach Pierwszego Świata oznaczałyby coś o wiele więcej niż tylko zwykłe zagrożenie dla swobód obywatelskich i dla nadziei obywateli na lepsze społeczeństwo. A to dlatego, że autorytarne reżimy mają skłonność do łączenia się z bezwzględnym wojennym awanturnictwem, prowadzonym przez autokratyczne głowy państw. Dlatego w świecie wyposażonym w broń jądrową, w którym Europa i Japonia poszłyby za amerykańskim pędem ku rządom autorytarnym, prawdopodobieństwo agresji nuklearnej z rąk nieodpowiedzialnych polityków w dalszym ciągu by wzrastało. W takim przypadku, dawny niepokój z czasów “zimnej wojny” wydawałby się bardzo łagodny w porównaniu z obecną sytuacją. Stąd się bierze pilna potrzeba realizacji anarchistycznego programu antyautorytaryzmu, politycznej decentralizacji i demokracji u podstaw – i jest to jedyne rzeczywiste antidotum na niepokojące tendencje opisywane powyżej.

A tak odchodząc nieco od tematu, powinniśmy zaznaczyć, że wielu ludzi przekornych i obrońców klasy rządzącej często zaprzecza temu, że narasta autorytaryzm i twierdzi, że mówienie o tym to “paranoja” albo “tworzenie spiskowych teorii”. Powszechną repliką tych ludzi jest: “Jeżeli sprawy stoją aż tak źle, jak mówicie, to jakim cudem rząd pozwala wam na pisanie tych wywrotowych FAQ?”

Powód, dla którego możemy pisać tę pracę bez szykan, jest świadectwem braku władzy w rękach szerokich rzesz ludności w istniejącej kulturze politycznej – to znaczy tego, że ruchy kontrkulturowe nie muszą być powodem do niepokoju dla rządu, o ile nie zyskają szerszego poparcia i nie staną się zdolne do rzucenia wyzwania istniejącemu porządkowi ekonomicznemu – i dopiero wtedy zachodzi “konieczność” pracy represyjnych sił autorytarnych nad podkopaniem ruchu.

Dopóki nie dochodzi do skutecznego organizowania się większości i nie ma zagrożenia dla interesów rządzącej elity, ludziom pozwala się na mówienie, co im tylko ślina na język przyniesie. To stwarza złudzenie, że społeczeństwo jest otwarte na wszystkie idee, podczas gdy tak naprawdę nie jest. Ale, jak ukazało zdziesiątkowanie ruchu robotniczego i anarchistycznego po pierwszej wojnie światowej, rząd będzie pragnął zetrzeć z powierzchni ziemi każdy ruch, stanowiący istotne zagrożenie.

Odpowiednie traktowanie opozycyjnych ideologii może sprawić, że ludziom będzie się wydawało, iż żadne alternatywy wobec obecnego systemu “w ogóle nie mogą się sprawdzić” albo “wszystkie są utopijne”, nawet wtedy, gdyby alternatywy tego rodzaju leżały w interesie własnym ogółu ludności. Takie ideologiczne “prostowanie myślenia” tworzy w ludzkich umysłach błędne wrażenie, że radykalne teorie nie zostały dotąd pomyślnie wprowadzone w życie, ponieważ są one błędne z samej swej natury – i oczywiście obecna autorytarna ideologia jest przedstawiana jako jedyny “zdrowy” sposób działania, według którego ludzie mają postępować.

Na przykład większość Amerykanów całkowicie odrzuca socjalizm, w ogóle nie rozumiejąc, co to takiego, ani nawet nie chcąc zrozumieć, czego cała rzecz tak naprawdę dotyczy. Nie dzieje się tak dlatego, że (wolnościowy) socjalizm jest zły; jest to bezpośrednim rezultatem kapitalistycznej propagandy w ciągu minionych siedemdziesięciu lat (i jej zapewnień, że “socjalizm” równa się stalinizmowi).

Rozszerzając te skłonności na samych ludzi, autorytaryści (z hojną pomocą korporacyjnej prasy) odmalowują dysydentów jako “świrów” i “ekstremistów”, jednocześnie przedstawiając siebie samych jako racjonalnych i “umiarkowanych”, niezależnie od tego, jak względem innych ludzi przedstawia się stanowisko, którego są oni rzecznikami. W ten sposób społeczności sprzeciwiającej się budowie spalarni odpadów toksycznych w swoim rejonie można w prasie natrzeć uszu jako wrednym facetom, podczas gdy tak naprawdę to lokalna społeczność realizuje zasady demokracji, ośmielając się rzucić wyzwanie korporacyjnym lub (i) rządowym autorytarystom!

W Trzecim Świecie ludzie mający odmienne zdanie są zazwyczaj brutalnie mordowani i zwalani do bezimiennych masowych grobów; w Pierwszym Świecie musi mieć miejsce subtelniejsza działalność na rzecz ich wyniszczenia. “Niewidzialna ręka” wysoko rozwiniętych autorytarnych społeczeństw kapitalistycznych jest nie mniej skuteczna; nawet jeżeli metody się różnią, końcowe rezultaty są takie same – wyeliminowanie alternatyw wobec obecnego porządku społeczno-ekonomicznego.

D.9.5 Ale przecież rządy autorytarne zawsze cechują się występowaniem cenzury?

Tak. Rząd centralny po cichutku zwiększa swoją władzę nad mediami od kilku dobrych dziesięcioleci. Monopolistyczna kontrola środków masowego przekazu może nie być wyraziście czytelna w nominalnie demokratycznych społeczeństwach, gdzie się wydaje, że mamy wiele oddzielnych źródeł informacji. Ale po głębszym zbadaniu sprawy okazuje się, że dosłownie wszystkie najważniejsze media – to znaczy te, które docierają do ogromnej większości ludzi – szerzą w zasadzie taki sam neokapitalistyczny pogląd na świat. Dzieje się tak dlatego, że tak zwana “wolna” prasa jest własnością garstki kapitalistycznych koncernów medialnych. Taka jednorodność zabezpiecza, że wszelkie fakty, pojęcia czy opinie, które kłócą się z fundamentalnymi zasadami tego światopoglądu lub próbują je zdyskredytować, najprawdopodobniej nigdy nie dotrą do szerszej publiczności (patrz sekcja D.3).

Istnieją bardzo liczne powiązania między rządem, czasopismami informacyjnymi i gazetami. Interesy korporacji przeważają w telewizji i radiu; i z powyższych powodów interesy głównych korporacji w znacznej mierze zbiegają się z interesami rządu. W ostatnich latach ma miejsce tendencja do wchłaniania małych niezależnych przedstawicieli prasy drukowanej, głównie gazet codziennych, przez konglomeraty, których główne zyski pochodzą z takich branż jak przemysł stalowy, naftowy, czy telekomunikacyjny. Jak zauważa Marilyn French, skutkiem sprawowania kontroli przez te konglomeraty “jest przestrzeganie środków masowego przekazu przed wszystkim, co mogłoby wywoływać niepokój, i nakazywanie im przybierania słodziutkiego poglądu na świat, jako na najlepszy ze wszystkich możliwych światów. Chociaż ludzie otrzymują szeroki wybór materiałów do czytania i oglądania, to większa jego część oferuje te same rodzaje rozrywki – trendy i mody, błyszcząca powierzchnia – bądź uspokaja: wszystkie problemy są do rozwiązania, nie pozwoli się na kontynuowanie żadnej rażącej niesprawiedliwości ani krzywdy” [French, Op. Cit., s. 350]. Innymi słowy, ludzie mają zagwarantowany coraz to szerszy i szerszy dostęp do coraz to węższego i węższego zakresu “dopuszczalnych” idei.

Tendencje te reprezentują nieoficjalne i nieinstytucjonalne formy cenzury. Jednakże w Stanach Zjednoczonych rząd federalny rozszerza też zakres oficjalnych i instytucjonalnych form cenzury. I znowu administracja Reagana zaszła najdalej w tej dziedzinie. W samym tylko 1983 roku ponad 28 tysięcy przemówień, artykułów i książek napisanych przez pracowników rządowych przedłożono rządowym cenzorom w celu wyczyszczenia. Gabinet Reagana ustanowił nawet precedens w postaci zakazu rozpowszechniania informacji nie zakwalifikowanych jako tajemnica państwowa. Stało się tak wskutek ustanowienia praw, wymagających, aby wszyscy pracownicy rządowi mający dostęp do tajemnicy państwowej podpisali Formularz Standardowy nr 189, zezwalający na stawianie ich w stan oskarżenia za ujawnienie nie tylko informacji tajnych, ale i takich które “nie zostały utajnione, ale nadawałyby się do utajnienia”. Powyższe słowa celowo zostały sformułowane niejasno w stylu znanego z literatury paragrafu 22, dającego wystarczającą swobodę interpretacji, aby pozwalać sobie na nękanie większości potencjalnych oponentów [Curry, Op. Cit.].

Agencja Informacyjna Stanów Zjednoczonych (USIA), wysyłająca uczonych za granicę w ramach swojego programu wymiany edukacyjnej i kulturalnej AMPARTS, usiłowała monitorować poglądy polityczne uczonych, wybieranych do pracy w krajach obcojęzycznych. W roku 1983 podkomisja ds. działań międzynarodowych w Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów skrytykowała urzędników USIA za “naruszenie litery i ducha swojej karty” poprzez wybór do pracy w obcych językach w programie AMPARTS na podstawie “upartyjnionej ideologii politycznej”.

W początkach 1984 r. polityka USIA stała się skandalem na skalę ogólnokrajową. Wówczas to Washington Post ujawnił, że od schyłku 1981 roku USIA układała “czarną listę”, zawierającą nie tylko nazwiska wybitnych profesorów, ale też i innych sławnych na cały kraj postaci, takich jak Coretta Scott King, kongresmen Jack Brooks i były senator Gary Hart. Na skutek obowiązywania Prawa o Imigracji, Naturalizacji i Narodowości (znanego jako “akt McCarrana”) obcokrajowcom odmawia się prawa wjazdu do Stanów Zjednoczonych z powodu ich przekonań politycznych i ideologicznych. Spośród tysięcy, którym przydarzyła się taka przygoda, do najbardziej znanych należą laureaci literackiej Nagrody Nobla Gabriel Garcia Marquez i Czesław Miłosz, słynny pisarz Carlos Fuentes, dramaturg Dario Fo [również noblista], aktorka Franca Rame, powieściopisarka Doris Lessing, zastępca najwyższego dowódcy NATO Nino Pasti, sławny kanadyjski pisarz Farley Mowat, urodzona w Ameryce feministyczna pisarka Margaret Randall, czy też Hortensia Allende, wdowa po obalonym socjalistycznym prezydencie Chile, Salvadorze Allende.

W swoich być może najbardziej niepokojących działaniach cenzorskich w ostatnich dziesięcioleciach administracja Reagana wykorzystała uprawnienia wynikające z ustawodawstwa zabraniającego handlu z wrogami, aby obłożyć embargiem gazety i czasopisma z Kuby, Wietnamu i Albanii (ale nie z Chin czy też byłego Związku Radzieckiego) i skonfiskowała niektóre irańskie książki nabyte za granicą przez dziennikarzy telewizyjnych. Na materiały te nałożono embargo nie dlatego, że zawierały jakieś tajemnice Amerykanów, ale po prostu dlatego, że mogły zawierać wiadomości, które, zdaniem administracji, nie powinny stać się znane szerszym rzeszom Amerykanów (poza ludźmi interesującymi się tymi zagadnieniami) [French, Op. Cit., p. 433].

Oficjalna cenzura była także wyraźnie widoczna podczas masakry w Zatoce Perskiej w 1991 roku. Podczas tego jednostronnego konfliktu rząd nie tylko surowo ukrócił dostęp prasy do informacji o wojnie, ograniczając reporterom prawo wstępu tylko do specjalnych “miejsc dla prasy”, gdzie jeszcze towarzyszyli im dobrani opiekunowie, ale także w znacznym stopniu przeobraził główne media informacyjne w usłużne narzędzia rządowej propagandy. Spełniło się to dzięki stworzeniu konkurencji między sieciami telewizyjnymi i agencjami informacyjnymi o ograniczoną liczbę wolnych “miejsc dla prasy”, co uczyniło działy informacyjne w środkach masowego przekazu zależnymi od dobrej woli rządu i obróciło ową opokę wiarygodnych informacji w czirliderki oklaskujące kierowaną przez Stany Zjednoczone rzeź.

Sprawozdania z wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku również były bezpośrednio cenzurowane przez wojsko albo agencje informacyjne i fotograficzne, albo przez jedno i drugie. Na przykład, gdy laureat wielu nagród dziennikarskich, długoletni reporter NBC Jon Alpert “powrócił z Iraku z okazałym nagraniem filmowym z Basry [drugiego co do wielkości miasta Iraku, o ludności liczącej wówczas 800 000 mieszkańców] i innych obszarów Iraku zniszczonych amerykańskimi bombardowaniami, prezes NBC Michael Gartner nie tylko nakazał, aby film ten nie został wyświetlony, ale też zakazał Alpertowi pracy dla swojej sieci w przyszłości” [Fairness and Accuracy in Reporting, Extra, Special Issue on the Gulf War, 1991, s. 15].

John R. Macarthur udokumentował, że zgoda Kongresu na wojnę mogła nie nastąpić bez uprzednich ogromnych działań propagandowych i kampanii na rzecz dezinformacji, nakierowanej na demonizację Saddama Hussajna i jego wojsk. Najwykwintniejsza ozdoba tejże kampanii – sławetna opowieść o żołnierzach irackich rzekomo wyrywających kuwejckie wcześniaki z ich inkubatorów i rzucających je na zimną szpitalną podłogę, aby tam poumierały – w całości została sfabrykowana przez amerykańską firmę z branży public relations, sponsorowaną przez kuwejcki rząd na uchodźstwie. Bajeczka ta była gorliwie rozpowszechniana przez administrację Busha seniora z pomocą łatwowiernego i bezkrytycznego kierownictwa mediów [John R. Macarthur, Second Front: Censorship and Propaganda in the Gulf War, Hill & Wang, 1992; John Stauber, Sheldon Rampton, Toxic Sludge is Good For You! Lies, Damn Lies and the Public Relations Industry, Common Courage Press, 1995]. Podczas ostatniej wojny w 2003 roku prezydent George Bush junior rzekomo udał się do Iraku, aby wesprzeć na duchu walczących tam amerykańskich żołnierzy. Na dalszym planie reportażu filmowego na ten temat znawcy odkryli światła miejskie San Diego w Kalifornii, w pobliżu którego również znajduje się pustynia.

Powyższe tendencje zmierzające do stworzenia systemu oficjalnej i nieoficjalnej cenzury nie wróżą dobrze wolności słowa i wolnej prasie w przyszłości. Stanowią one precedensy kneblowania, zastraszania i pozyskiwania dla swoich celów źródeł publicznych informacji z pierwszej ręki – precedensy, które będzie można przywoływać, ilekroć to tylko będzie wygodne dla przyszłych administracji. Jest to właśnie jeszcze jeden fragment materiału dowodowego, wykazującego, że późny kapitalizm prowadzi nieubłaganie do rządów autorytarnych.

D.9.4 Dlaczego rośnie stopień tajności działań rządu i inwigilacji obywateli?

Rządy autorytarne cechują się pełnym rozwojem sił tajnej policji, powszechną inwigilacją obywateli przez rząd, wysokim poziomem tajności oficjalnych działań i cenzury, i dobrze wypracowanym systemem przemocy państwa, mającej na celu zastraszanie i uciszanie opozycjonistów. Wszystkie te zjawiska istnieją w Stanach Zjednoczonych od przynajmniej osiemdziesięciu lat, ale po drugiej wojnie światowej przybrały one bardziej ekstremalne formy, zwłaszcza w okresie lat osiemdziesiątych. W tej sekcji zbadamy działania tajnej policji.

Tworzenie skomplikowanego aparatu “bezpieczeństwa narodowego” Stanów Zjednoczonych miało miejsce stopniowo od 1945 roku mocą dekretów Kongresu, zarządzeń prezydentów i szeregu decyzji Sądu Najwyższego, które nadwątliły moc praw obywatelskich wynikających z pierwszej poprawki do konstytucji. Natomiast polityka administracji Reagana wzorowała się na drastycznych nadużyciach z przeszłości, co zostało dobitnie pokazane nie tylko przez wszechstronny zakres tych nadużyć, ale też przez instytucjonalizację tajności działań rządu, cenzurę i represje, które będą bardzo trudne, jeśli nie wręcz niemożliwe do wyplenienia. Jak wskazuje Richard Curry, sukces administracji Reagana wyrasta “z zasadniczych zmian technologicznych i strukturalnych, jakie nastąpiły w amerykańskim społeczeństwie w ciągu dwudziestego wieku – a w szczególności z ukształtowania się nowoczesnego biurokratycznego państwa i wynalezienia przemyślnych narzędzi elektronicznych, umożliwiających nowe i podstępne sposoby inwigilacji” [Curry, Op. Cit., s. 4].

FBI wykorzystuje techniki “przeciw-wywrotowej” inwigilacji i prowadzi listy ludzi i grup uważanych za potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego od czasów Czerwonej Paniki w latach dwudziestych. Działania takie zostały rozszerzone pod koniec lat trzydziestych, kiedy to Franklin Roosevelt nakazał FBI zbierać informacje o działalności faszystowskiej i komunistycznej na terenie Stanów Zjednoczonych i przeprowadzać śledztwa w sprawach możliwości szpiegostwa i sabotażu. Szef FBI J. Edgar Hoover zinterpretował te polecenia jako upoważnienie do wszechstronnych śledztw w bardzo szerokiej grupie potencjalnych “wywrotowców”; i ustawicznie wprowadzając w błąd kolejnych niedbałych bądź obojętnych prezydentów i prokuratorów generalnych w sprawie dokładnego zakresu dyrektyw Roosevelta, Hoover przez ponad 30 lat potrafił wyduszać cichą aprobatę władzy wykonawczej dla ciągłych dochodzeń FBI w sprawach stale rozrastającej się klasy politycznych dysydentów [Geoffrey R. Stone, “The Reagan Administration, the First Amendment, and FBI Domestic Security Investigations”, w: Curry, Ibid.].

Nadejście “zimnej wojny”, zbliżające się konflikty ze Związkiem Radzieckim i obawy przed “międzynarodowym spiskiem komunistycznym” dostarczyły usprawiedliwienia nie tylko potajemnym operacjom CIA i zbrojnym interwencjom władz amerykańskich na całym świecie, lecz także przyczyniły się do uzasadniania przez FBI rozszerzania swoich działań inwigilacyjnych wewnątrz kraju.

A więc w 1957 roku, bez żadnego upoważnienia ze strony Kongresu czy któregokolwiek prezydenta, Hoover rozpoczął ściśle tajną operację zwaną COINTELPRO:

“W okresie od 1957 do 1974 r., agencja ta otworzyła archiwa śledcze dotyczące ponad połowy miliona ‘wywrotowych’ Amerykanów. W toku owych śledztw agencja, w imię ‘bezpieczeństwa narodowego’ zaangażowała się w organizowanie szeroko zakrojonych podsłuchów, zakładanie ‘pluskiew’, otwieranie listów i włamywanie się do prywatnych mieszkań. Jeszcze podstępniejsze było powszechne wykorzystywanie przez agencję informatorów i ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy w celu infiltrowania i składania raportów o działalności i członkach ‘wywrotowych’ stowarzyszeń politycznych, w zakres których wchodziły organizacje od Socjalistycznej Partii Robotniczej poprzez Narodowe Stowarzyszenie Podnoszenia Poziomu Kulturalnego Kolorowych, Komisję Medyczną ds. Praw Człowieka aż do zastępu skautów z Milwaukee” [Stone, Ibid., s. 274].

Ale operacja COINTELPRO obejmowała swoim zasięgiem o wiele więcej niż tylko śledztwa i inwigilację. Była wykorzystywana do dyskredytowania, osłabiania, i w końcu do niszczenia ruchów Nowej Lewicy i radykalnych ruchów czarnoskórej ludności w latach sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych – czyli do uciszania głównych źródeł politycznego sprzeciwu i opozycyjnych działań.

FBI podżegała do przemocy przy pomocy agentów-prowokatorów i zniszczyła wiarygodność przywódców tych ruchów fabrykując przeciwko nim różne oskarżenia, stawiając im fałszywe zarzuty, rozpowszechniając obraźliwe materiały opublikowane w ich imieniu, szerząc kłamliwe pomówienia, dokonując sabotażu w ich sprzęcie, kradnąc im pieniądze i dokonując innych nieuczciwych sztuczek. Takimi środkami agencja Hoovera rozjątrzyła ich działaczy, wywołując wewnętrzne tarcia w obrębie tych ruchów, obracając ich członków przeciwko sobie nawzajem, jak również przeciwko innym grupom.

Dokumenty rządowe ukazują, jak FBI i policja zaangażowały się w wywoływanie zjadliwych kłótni, które w ostateczności doprowadziły do rozpadu takich grup jak Studenci Na Rzecz Społeczeństwa Demokratycznego, Partia Czarnych Panter czy też Wyzwoleńcza Służba Informacyjna. Agencja odegrała też poważną rolę w niepowodzeniu tworzenia sojuszy przez takie grupy, przebiegających w poprzek linii podziałów rasowych, klasowych czy regionalnych. FBI była zamieszana w zamordowanie charyzmatycznego przywódcy kolorowej ludności, Malcolma X, który został zabity podczas “walk frakcyjnych” w organizacji Naród Islamu. Agencja bardzo się chełpiła z rozpętania tychże walk. Była również zamieszana w zabójstwo Martina Luthera Kinga juniora, będącego celem skomplikowanego spisku FBI mającego zmusić go do samobójstwa, zanim jeszcze dla wszelkiej wygody został zastrzelony przez snajpera. Inni radykałowie byli przedstawiani jako kryminaliści, cudzołożnicy czy rządowi agenci, podczas gdy jeszcze inni byli mordowani w trakcie rzekomych “strzelanin”, podczas których jedyne strzały padały ze strony policji.

Działania te w końcu dotarły do wiadomości opinii publicznej na skutek śledztw w sprawie afery Watergate, przesłuchań Kongresu, i dzięki informacjom uzyskanym na mocy FOIA (aktu prawnego o wolności informacji). W odpowiedzi na ujawnienie nadużyć FBI prokurator generalny Edward Levi w 1976 roku publicznie przedstawił szereg wytycznych mających regulować wszczynanie i zasięg śledztw FBI, surowo ograniczając możliwości śledzenia przez nią politycznych dysydentów.

Wytyczne Leviego jednakże okazały się tylko tymczasowym odwróceniem tendencji. Chociaż w ciągu całej swojej prezydentury Ronald Reagan utrzymywał, że jest przeciwko zwiększaniu uprawnień państwa w sprawach polityki wewnętrznej, to faktycznie rozszerzał zakres władzy federalnej biurokracji dla celów “bezpieczeństwa narodowego”, i to w sposób systematyczny i nie mający wcześniej precedensu. Jednym z najbardziej znaczących tego przejawów było natychmiastowe zlikwidowanie zabezpieczeń przed nadużyciami FBI, którym miały zapobiec wypracowane w tym celu wytyczne Leviego. Zostało to zrealizowane za pomocą dwu wzajemnie powiązanych inicjatyw władzy wykonawczej: zarządzenia prezydenta nr 12333, wydanego w 1981 r., i wytycznych prokuratora generalnego Williama Frencha Smitha, którymi zostały zastąpione wytyczne Leviego w 1983 r.

Wytyczne Smitha pozwalały FBI na rozpoczynanie śledztw w sprawach bezpieczeństwa wewnętrznego, jeżeli sprawy “racjonalnie wskazują”, że jednostki lub grupy są zamieszane w działalność przestępczą. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że nowe wytyczne dały też FBI upoważnienie do “uprzedzania przestępstw bądź zapobiegania im”. W rezultacie FBI może teraz śledzić grupy lub jednostki, których oświadczenia “zalecają” działania przestępcze albo wskazują na oczywisty zamiar popełnienia przestępstwa, szczególnie przestępstwa z użyciem przemocy.

Jak zauważa Curry, język wytycznych Smitha dał funkcjonariuszom FBI wystarczającą swobodę interpretacji, aby śledzić dosłownie każdą grupę czy jednostkę, którą obiorą sobie za cel, włącznie z aktywistami politycznymi zwalczającymi politykę zagraniczną aktualnej administracji. Nic zatem dziwnego, że kierując się nowymi wytycznymi Agencja natychmiast zaczęła śledzić szeroką gamę politycznych dysydentów, szybko nadrabiając zaległości powstałe po 1976 roku. Ze źródeł Kongresu dowiadujemy się, że w samym tylko 1985 roku FBI prowadziła 96 śledztw w sprawach grup i jednostek przeciwnych polityce administracji Reagana w Ameryce Środkowej, wliczając w to organizacje religijne wyrażające solidarność z uchodźcami z tego regionu.

Wytyczne Smitha zaledwie zezwalały Agencji na śledzenie dysydentów. Ale teraz szykuje się o wiele większe zagrożenie dla amerykańskiej Karty Praw Obywatelskich: tak zwane wszechstronne prawo antyterrorystyczne. Jeżeli zostanie ono przeforsowane, pozwoli prezydentowi na ogłaszanie dowolnej osoby czy organizacji “terrorystami”, ze swojej własnej inicjatywy i według kryteriów ustalanych przez siebie samego.

Sekcja 301(c)6 owego ustawodawstwa stwierdza, że te orzeczenia prezydenckie będą uważane za ostateczne i że nie będzie można odwoływać się od nich w sądzie. Prokurator generalny zostałby ponadto wyposażony w nowe uprawnienia, np. podejrzani byliby uznawani za winnych dopóki by nie udowodnili swojej niewinności, zaś źródła oskarżeń wysuniętych pod adresem podejrzanych i ich charakter nie musiałyby być ujawniane, jeśli by tylko Departament Sprawiedliwości ogłosił, że utajnienie tych faktów leży w interesie “bezpieczeństwa narodowego”. I oczywiście by to ogłaszał ustawicznie. Podejrzani mogliby być również więzieni bez możliwości uwolnienia za kaucją i deportowani z jakiegokolwiek powodu, jeśli są cudzoziemcami odwiedzającymi Amerykę. Cudzoziemcom z prawem stałego pobytu zostałoby przyznane prawo do rozprawy sądowej, ale i tak mogliby być deportowani, nawet gdyby nie udowodniono im żadnego przestępstwa! Obywatele amerykańscy mogliby być wtrącani do więzień na okres do 10 lat i zmuszani do płacenia grzywny w wysokości 250 000 dolarów, jeśliby ich ogłoszono winnymi.

Równie straszną klauzulą ustawodawstwa antyterrorystycznego jest sekcja 603, która podciąga wszystkie przestępstwa “terrorystyczne” pod kategorię ustaw o konfiskacie mienia obywateli związanych z RICO (Organizacjami Przestępczymi Pod Wpływem Gangsterów). A więc każdy zwyczajnie oskarżony o “przeszkadzanie”, “utrudnianie”, czy też “zagrażanie” obecnemu albo byłemu federalnemu pracodawcy mógłby zostać poddany konfiskacie całego swojego mienia na podstawie oskarżeń o “spisek w celach terrorystycznych”. Niektórzy kongresmeni chcą teraz zakwalifikować wszystkie lokalne dochodzenia związane z użyciem broni palnej jako dotyczące federalnych przestępstw terrorystycznych. Oczywiście ustawodawstwo antyterrorystyczne po prostu byłoby dodatkiem do nadużyć, które już w chwili obecnej są szeroko rozpowszechnione w przypadku posiadania narkotyków na mocy praw o zajęciu i konfiskacie mienia. Trudno to uznać za niespodziankę, skoro FBI i agencje stanowe oraz lokalna policja są zachęcane do rekwirowania mienia i przetrzymywania go dla swego własnego użytku, i skoro anonimowi informatorzy, wysuwający oskarżenia prowadzące do rekwirowania, są uprawnieni do przywłaszczenia sobie części zajętej własności.

Jeśli to ustawodawstwo zostanie przegłosowane, to jest pewne, że będzie wykorzystywane przeciwko szeroko rozumianej lewicy, tak jak niegdyś COINTELPRO. A to dlatego, że bardzo zwiększy ono rozmiary i fundusze FBI i da jej uprawnienia do angażowania się w działalność “antyterrorystyczną” w całym kraju, bez nadzoru ze strony prawników. Skóra cierpnie na myśl o tym, ze ten akt prawny dałby rządowi możliwość prześladowania opozycjonistów czy krytyków kapitalizmu, którzy w dotychczasowych dziejach byli ulubionym obiektem nadużyć FBI. Na przykład, gdyby jakiś agent-prowokator przyniósł nielegalnie laskę dynamitu na pokojowe spotkanie anarchistów poświęcone kwestiom filozoficznym, to mógłby później wydać wszystkich uczestników tego spotkania rządowi pod zarzutem spisku w celu popełnienia aktu terroryzmu. Agent mógłby nawet tym dynamitem wysadzić coś w powietrze i stwierdzić, że inni członkowie grupy wiedzieli o jego planach. Całe mienie każdego z członków tej grupy mogłoby zostać zarekwirowane, a oni sami wsadzeni do więzień na okres do dziesięciu lat!

Nawet jeśli ustawodawstwo antyterrorystyczne nie przejdzie w takim kształcie, sam fakt, że drakońskie środki w tym stylu są w ogóle rozważane, mówi nam dosłownie wszystko o kierunku, w jakim Stany Zjednoczone – a w konsekwencji i inne “wysoko rozwinięte” państwa kapitalistyczne – są prowadzone.

D.9.3 Dlaczego wzrasta odsetek więźniów w społeczeństwie?

Jeszcze jedną cechą charakterystyczną autorytarnych reżimów jest wielka populacja więźniów. Dlatego też szybkie zwiększanie się odsetka więźniów w amerykańskim społeczeństwie, wespół z gwałtownym rozwojem więziennego “biznesu” w ostatnich czasach musi zostać uznane za kolejny dowód kursu w kierunku rządów autorytarnych, czego należałoby oczekiwać, wiedząc o zjawisku “trzecioświatyzacji”.

Pensjonariusze zakładów karnych w Stanach Zjednoczonych są przeważnie biedni, a wyroki wymierzane ludziom bez społecznego prestiżu czy też zasobów pozwalających na wynajęcie sobie najlepszych adwokatów są o wiele surowsze niż te, które otrzymują ludzie o wyższych dochodach, oskarżani o takie same zbrodnie. Statystyki Federalnego Biura Sprawiedliwości ukazują, że wartość środkowa dochodów więźniów płci męskiej przed otrzymaniem wyroku wynosi około jednej trzeciej takiej wartości dla ogółu ludności. Przeciętne dochody ludzi idących do więzienia okażą się jeszcze niższe względem ogółu, jeżeli z naszych obliczeń wyłączymy względnie nielicznych (i zamożniejszych) przestępców, którzy wcześniej pracowali na stanowiskach urzędniczych.

Ponieważ biedni w nieproporcjonalnym stopniu wywodzą się z mniejszości etnicznych, populacja więzień również zawiera nieproporcjonalnie wysoki odsetek mniejszości. W 1992 roku amerykańskie władze więziły pięciokrotnie wyższy odsetek czarnoskórych mężczyzn niż czynił to stary rasistowski reżim Republiki Południowej Afryki w swoich najgorszych latach, i było więcej więźniów pochodzenia meksykańskiego w Stanach Zjednoczonych niż w całym Meksyku [Phil Wilayto, “Prisons and Capitalist Restructuring” (“Więziennictwo a kapitalistyczna restrukturyzacja”), Workers’ World, January 15, 1995].

Michael Specter donosi, że ponad 90 procent wszystkich przestępstw popełnionych przez pensjonariuszy zakładów karnych to przestępstwa przeciwko własności [“Community Corrections”, The Nation, March 13, 1982]. W czasach, gdy najbogatszy jeden procent ludności posiada jej więcej niż całe niższe 90 procent razem wzięte, trudno uznać za niespodziankę, że ci na samym dole są zmuszeni próbować nielegalnego potrącania sobie części źle rozdzielanego bogactwa, skoro nie mogą oni otrzymać jej legalnie.

W latach osiemdziesiątych Stany Zjednoczone zobowiązały sędziów do wydawania określonych wyroków za tuziny przestępstw związanych z narkotykami, rozszerzyły zakres stosowania kary śmierci i znacznie zwiększyły uprawnienia policji i prokuratury. Skutkiem było podwojenie się liczby więźniów w okresie od 1985 do 1994 r. – według raportu wydanego ostatnio przez amerykański Departament Sprawiedliwości. Ale według tegoż samego raportu całkowity wskaźnik przestępczości w Stanach Zjednoczonych pozostawał prawie bez zmian w ciągu minionych dwudziestu lat. Rzeczywiście, wskaźnik ten zmniejszył się o 15 procent między 1980 a 1984 rokiem, chociaż liczba więźniów wzrosła o 43 procent w tym samym okresie. Wskaźnik przestępczości wzrósł o 14 procent w okresie od 1985 do 1989 r., podczas gdy liczba więźniów wzrosła aż o 52 procent.

Chociaż z powodu nowych praw w sprawie wydawania wyroków za przestępstwa narkotykowe amerykańska populacja więźniów została rozdymana poza wszelkie możliwe proporcje wobec wskaźników przestępczości, to używanie narkotyków się nie zmniejszyło. Widać wyraźnie, że represyjne środki się nie sprawdziły, ale wciąż są one przedkładane nad programy osłon socjalnych, które w dalszym ciągu są zmniejszane. Na przykład uchwalone ostatnio w Stanach Zjednoczonych prawo karne powoduje przyznawanie miliardów dolarów na bardziej rozbudowaną policję i więziennictwo, chociaż ten sam zdominowany przez Republikanów Kongres likwiduje kliniki planowania rodziny, programy wydawania obiadów w szkołach, letniej pracy dla młodzieży itp. Budowa więzień stała się szybko rozwijającą się branżą przemysłu, jednym z nielicznych “mocnych” punktów amerykańskiej gospodarki, przyciągającym liczne inwestycje szakali z Wall Street.

Next Page » « Previous Page