Author: sasza

C.4.1 Jak ogromny jest wielki biznes?

Wpływ wielkiego biznesu na majątki, obroty i podział zysków jest oczywisty. W Stanach Zjednoczonych w 1985 roku istniało 14 600 banków komercyjnych. Pięćdziesiąt największych posiadało 45,7% całego ich mienia, sto największych 57,4%. W 1984 roku w sektorze przemysłowym działało 272 037 korporacji, z których 710 (jedna czwarta procenta) dzierżyło 80,2% całego majątku. W sektorze usług (zazwyczaj uważanym za domenę drobnego biznesu) 95 firm ze wszystkich 899 369 posiadało 28% całego majątku tej branży. W roku 1986 w rolnictwie 29 tysięcy wielkich farm (tylko 1,3% wszystkich gospodarstw) miało na swoim koncie jedną trzecią wszystkich obrotów i 46% zysków na farmach. W roku 1987 najbogatsze 50 firm odnotowało 54,4% całkowitych obrotów wśród pięciuset największych koncernów przemysłowych, wymienianych przez pismo Fortune [Richard B. Du Boff, Akumulacja a władza].

Proces uzyskiwania dominacji na rynkach zostaje uwidoczniony we wzroście udziału wielkich przedsiębiorstw. W Wielkiej Brytanii sto największych przedsiębiorstw przemysłowych zwiększyło swój udział w rynku z 16% w 1909 roku do 27% w 1949, 32% w 1958 i 42% w 1975 roku. Pod względem majątku netto sto największych spółek przemysłowych i handlowych zwiększyło swój udział w całkowitym majątku netto z 47% w 1948 roku do 64% w 1968 i 80% w 1976 [Economy and Democracy, p. 239]. Patrząc na szerszy świat odkrywamy, że w roku 1995 około 50 firm produkowało około piętnastu procent wyrobów fabrycznych w uprzemysłowionym świecie. W światowym przemyśle samochodowym istnieje około 150 firm. Lecz dwie największe, General Motors i Ford, produkują łącznie prawie jedną trzecią wszystkich pojazdów. Pięć największych firm montuje połowę wszystkich samochodów, a dziesięć największych firm produkuje ich trzy czwarte. Cztery firmy wytwarzające artykuły gospodarstwa domowego montują 98 procent wszystkich pralek wyprodukowanych w Stanach Zjednoczonych. W amerykańskim przemyśle mięsnym cztery firmy mają na swoim koncie ponad 85% wyprodukowanej wołowiny, podczas gdy do pozostałych 1 245 firm należy mniej niż 15 procent rynku.

Chociaż koncentracja władzy ekonomicznej jest najbardziej wyraźna w sektorze przemysłowym, to nie ogranicza się do niego. Widzimy też wzrost koncentracji w sektorze usług – linie lotnicze, bary z hamburgerami i przemysł rozrywkowy to tylko kilka przykładów.

Innym rezultatem występowania wielkiego biznesu jest to, że rozmaite wielkie przedsiębiorstwa stają się coraz bardziej miejscem lokowania pieniędzy od tych samych podmiotów, gdyż poziom koncentracji w poszczególnych branżach wzrasta. Dzieje się tak dlatego, że kiedy dany rynek zostaje zdominowany przez większe spółki, przedsiębiorstwa te wchodzą na inne rynki (wykorzystując do tego swoje większe zasoby) w celu wzmocnienia swojej pozycji w gospodarce i ograniczenia ryzyka. Można to zobaczyć na przykładzie powstawania “filii” poszczególnych koncernów na wielu rozmaitych rynkach, kiedy to niektóre produkty na pozór konkurują ze sobą nawzajem, a tak naprawdę są własnością tej samej korporacji!

Koncerny tytoniowe są mistrzami tej strategii; większość ludzi popiera ich toksyczny przemysł nie wiedząc nawet o tym! Nie wierzycie? W porządku – jeżeli jedliście jakieś produkty firmy Jell-O, piliście napój Kool-Aid albo syrop Log Cabin, chrupaliście ryż Minute Rice, żłopaliście piwo Miller, żarliście Oreos, smarowaliście pastę Velveeta na krakersach Ritz, a potem spłukaliście to wszystko kawą Maxwell House, wsparliście przemysł tytoniowy, a to wszystko bez jednego pyknięcia dymem z papierosa!

Jak na ironię, powód, dla którego gospodarka zostaje zdominowana przez wielki biznes ma wiele wspólnego z samą istotą konkurencji. Ażeby przetrwać (do czego niezbędna jest maksymalizacja zysków) na konkurencyjnym rynku firmy muszą inwestować w kapitał, reklamy itp. Ten proces walki o przetrwanie stwarza bariery dla potencjalnej konkurencji, w wyniku czego coraz więcej rynków zostaje zdominowanych przez kilka wielkich firm. Zatem dynamika konkurencyjnego kapitalizmu prowadzi do zaprzeczenia samej siebie w formie oligopolu.

C.4 Dlaczego rynek zostaje zdominowany przez wielki biznes?

“Fakty pokazują […] że gospodarka krajów kapitalistycznych z biegiem czasu dąży, z pewnymi przerwami, do coraz silniejszej koncentracji” [M.A. Utton, Ekonomia polityczna wielkiego biznesu]. Dynamika “wolnego” rynku polega na jego dążeniu do tego, by być zdominowanym przez kilka firm (na poziomie krajowym, i coraz bardziej także na poziomie międzynarodowym), co powoduje oligopolistyczną konkurencję i większe zyski dla najsilniejszych przedsiębiorstw (szczegóły i dowody zobacz w następnej sekcji). Dzieje się tak dlatego, że tylko uznane firmy mogą sobie pozwolić na wielkie inwestycje kapitałowe niezbędne do rywalizacji, ograniczając w ten sposób liczbę konkurencyjnych spółek, które mogą wejść na rynek w danej sytuacji albo na nim przetrwać. Zatem, używając słów Proudhona, “konkurencja zabija konkurencję” [System ekonomicznych sprzeczności].

To “nie znaczy, że nie wyłoniły się nowe, potężne marki [po powstaniu wielkiego biznesu w USA od lat osiemdziesiątych XIX wieku]; one się wyłoniły, ale na takich rynkach […] które były albo małe, albo nie istniały we wczesnych latach XX wieku”. Dynamika kapitalizmu jest taka, że “przewaga w konkurencji [związana z rozmiarami wielkiego biznesu i jego siłą na rynku], raz wytworzona, okazywała się trwała” [Paul Ormerod, Śmierć ekonomii].

Dla ludzi z niewielkim kapitałem albo bez żadnego kapitału szansa włączenia się do konkurencji zostaje ograniczona do nowych rynków z niskimi kosztami wejścia (“Gałęzie przemysłu, które na ogół są kojarzone z produkcją na małą skalę, powszechnie […] wykazują niski poziom koncentracji” [Malcolm C. Sawyer, Ekonomia przemysłu i firm]). Jednakże, co jest smutne, wskutek dynamiki konkurencji te rynki zazwyczaj po kolei zostają zdominowane przez kilka dużych firm, gdyż słabsze upadają, a odnoszące sukces rozrastają się i koszty kapitałowe zwiększają się – “Za każdym razem kapitał dopełnia swojego cyklu, jednostka rozwija się mniej w stosunku do niego” [Josephine Guerts, Anarchy: A Journal of Desire Armed no. 41, p. 48].

Na przykład między 1869 a 1955 rokiem “nastąpił znaczący rozwój kapitału w przeliczeniu na osobę i ilość siły roboczej. Kapitał netto na głowę wzrósł […] do niemal czterokrotnej wartości swojego początkowego poziomu […] w tempie około 17% na każde dziesięciolecie”. Roczne tempo tworzenia się kapitału brutto urosło “od 3,5 miliarda dolarów w latach 1869-1888 do 19 miliardów w okresie 1929-1955, i do 30 miliardów dolarów w latach 1946-1955. Ten długotrwały wzrost przez jakieś trzy czwarte wieku był zatem około dziewięciu razy większy od poziomu początkowego” [Simon Kuznets, Kapitał w amerykańskiej gospodarce, dane w oparciu o stałą wartość dolara (z 1929 roku)]. Weźmy przemysł stalowy jako ilustrację: w roku 1869 przeciętny koszt wyrobów ze stali w USA wynosił 156 tysięcy dolarów, ale w 1899 już 967 tysięcy – wzrost o 520%. W okresie od 1901 do 1950, mienie trwałe brutto wzrosło z 740 201 dolarów do 2 829 186 dolarów w całym przemyśle stalowym, zaś mienie koncernu Bethlehem Steel wzrosło aż o 4386,5% od roku 1905 (29 294 $) do 1950 (1 314 267 $). Rozrost tych majątków uwidacznia się zarówno w rozmiarach zakładów pracy, jak też i na poziomie administracji całych przedsiębiorstw (tj. ponad pojedynczymi zakładami pracy).

Wraz ze zwiększeniem się ilości kapitału przypadającej na jednego pracownika koszty założenia konkurencyjnej firmy na danym, dobrze rozwiniętym rynku uniemożliwiają uczynienie tego wszystkim oprócz innych wielkich firm (a pomijamy tutaj reklamy i inne wydatki na rozprowadzanie, które powiększają koszty założenia firmy nawet jeszcze bardziej – “reklama podwyższa wymagania kapitałowe dla wejścia do przemysłu” – Sawyer, Op. Cit.). J.S Bain [Bariery w nowej konkurencji] wyznaczył trzy główne źródła barier wejścia na rynek: “dźwignię ekonomiczną” (tzn. zwiększone koszty kapitałowe dla nowych firm i wynikającą z tego większą rentowność dotychczasowych); rozróżnianie wyrobów (tzn. reklamę); i wreszcie ogólniejszą kategorię, którą nazwał “absolutnym kosztem uzyskania przewagi”.

Ta ostatnia bariera oznacza możliwość przelicytowania mniejszych przedsiębiorstw przez większe w walce o zasoby, pomysły itp. i przeznaczenia większej ilości pieniędzy na badania i rozwój oraz kupowanie patentów. Dlatego duża spółka może uzyskać technologiczną i materialną przewagę nad małą. Może ona narzucić “nieopłacalne” ceny na jakiś czas (i dalej przetrwać dzięki swoim zasobom) – działalność taka jest zwana “drapieżnictwem cenowym” – i (lub) zorganizować hojne kampanie promocyjne w celu zdobycia większego udziału w rynku albo wyrugowania zeń konkurencji. W dodatku wielkim przedsiębiorstwom łatwiej podjąć kapitał z zewnątrz, i ryzyko jest na ogół mniejsze.

Do tego jeszcze wielkie firmy mogą mieć decydujący wpływ na innowacje i rozwój technologii – po prostu mogą wchłonąć nowsze, mniejsze przedsiębiorstwa przy pomocy swojej władzy ekonomicznej, wykupując (a przez to kontrolując) nowe pomysły; bądź co bądź koncerny naftowe trzymają patenty na mnóstwo technologii pozyskiwania energii z alternatywnych źródeł, których nie realizują w celu ograniczenia konkurencji do swojej ropy (oczywiście pewnego pięknego dnia mogą to zrobić, gdy stanie się to dla nich opłacalne). A gdy jeszcze kontrola nad rynkiem jest bezpieczna, oligopole zwykle będą opóźniać innowacje w celu wyciągnięcia maksymalnych korzyści z istniejących fabryk i ich sprzętu, albo wprowadzać pozorne innowacje, aby zmaksymalizować renomę swojego wyrobu. Jeśli ich kontroli nad rynkiem zostaje rzucone wyzwanie (zazwyczaj przez inne wielkie firmy, tak jak było to w przypadku zwiększonej konkurencji ze strony japońskich oligopoli, jakiej stawiały czoło oligopole zachodnie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych), mogą wtedy przyśpieszyć wprowadzanie bardziej zaawansowanej technologii i zwykle pozostają konkurencyjne (głównie wskutek wielkości zasobów, do których mają dostęp).

Te bariery działają na dwóch poziomach – bariery bezwzględne (wejścia na rynki) i względne (przemieszczania się). Ponieważ biznes zwiększa swoje rozmiary, ilość kapitału niezbędna do zainwestowania w celu założenia nowej firmy także wzrasta. To ogranicza wchodzenie nowego kapitału na rynek (i zawęża je do firm ze znaczącym wsparciem finansowym i (lub) politycznym):

“Od chwili, gdy dochodzi do ukształtowania się struktury danej gałęzi przemysłu przez dominujące zrzeszenia gospodarcze, potencjalna konkurencja musi stawiać czoła ogromnym barierom wejścia na rynek. Niezbędne są olbrzymie inwestycje w postaci fabryk, wyposażenia i personelu […] Rozwój i wykorzystanie zasobów produkcyjnych w ramach zrzeszenia zajmuje znaczną ilość czasu, zwłaszcza w obliczu przeogromnych zobowiązań […] Właśnie dlatego zaistnienie w przemyśle jest rzeczą wykonalną dla niewielu przedstawicieli biznesu. Przemysł ten charakteryzuje się […] występowaniem warunków silnej konkurencji. Całkiem inną jeszcze sprawą jest włamanie się do gałęzi przemysłu […] [naznaczonej przez] władzę oligopolistycznego rynku” [William Lazonick, Organizacja biznesu a mit gospodarki rynkowej].

Ponadto w samym oligopolistycznym przemyśle, wielkie rozmiary i siła rynkowa dominujących firm oznacza, że mniejsze firmy doświadczają strat przy próbach ekspansji, co ogranicza konkurencję. Dominujące firmy mają po wielokroć przewagę nad swoimi mniejszymi rywalami – znaczącą siłę nabywczą (którą zdobywają lepsze usługi i niższe ceny od dostawców, jak również lepszy dostęp do zasobów), przywileje w dostępie do zasobów finansowych, większe sumy zatrzymanych zarobków w funduszu inwestycyjnym, “dźwignie ekonomiczne” zarówno wewnątrz, jak i pomiędzy zakładami pracy, obcinanie cen do poziomów “nieopłacalności” itd. (i oczywiście, mogą one kupić mniejsze przedsiębiorstwo – IBM zapłaciło trzy i pół miliarda dolarów za Lotus w 1995 roku. Jest to suma prawie równa całkowitej rocznej produkcji Nepalu, który ma 20 milionów ludności). Wielka firma czy grupa firm może też, w oparciu o swoje ugruntowane stosunki z klientami bądź dostawcami, ograniczyć działalność mniejszych firm, które próbują się powiększać (na przykład, wykorzystując swoją kontrolę nad rynkiem do powstrzymania kontaktów z nimi, wykupując produkty mniejszych firm).

Trudno się więc dziwić, że Proudhon przekonywał iż “w przypadku konkurencji […] najcięższe bataliony mają zapewnione zwycięstwo” [Op. Cit.].

W rezultacie tych barier wejścia i przemieszczania się, rynek zostaje podzielony na dwa główne sektory – jeden oligopolistyczny, i drugi bardziej konkurencyjny. Te sektory działają na dwu poziomach – w obrębie rynków (kilka firm na danym rynku ma bardzo wielki w nim udział, władzę i dodatkowe zyski) i w obrębie samej gospodarki (niektóre rynki posiadają wysoki stopień koncentracji i są zdominowane przez kilka firm, inne są bardziej konkurencyjne). Skutkiem tego mniejsze firmy są uciskane na oligopolistycznych rynkach przez wielki biznes, obok firm z rynków bardziej konkurencyjnych. Ochrona przed siłami konkurencji oznacza, że cena rynkowa na rynkach oligopolistycznych nie zostaje ściągnięta w dół przez rynek do średniej ceny produkcji, lecz zamiast tego dąży do ustabilizowania się wokół ceny produkcji mniejszych firm w danej gałęzi przemysłu (które nie mają dostępu do korzyści związanych z dominującą pozycją na rynku). Oznacza to, że dominujące firmy dostają dodatkowe zyski, chociaż bez kuszenia nowego kapitału do wejścia na rynek, gdyż sumy zwrotów nie uczyniłyby przemieszczenia się wartym zachodu – w przypadku wszystkich przedsiębiorstw, prócz tych największych, które zwykle uzyskują porównywalne zwroty na swoich własnych zoligopolizowanych rynkach (a wskutek istnienia władzy na rynku w rękach nielicznych, wejście małych firm może mieć dla nich samych katastrofalne skutki, jeżeli wielkie firmy postrzegają ich ekspansję jako zagrożenie).

Zatem jakiekolwiek dodatkowe zyski, które wydziera dla siebie wielki biznes, utrzymują się wskutek jego przewagi pod względem koncentracji, władzy na rynku i rozmiarów, która ogranicza konkurencję (zobacz szczegóły w sekcji C.5).

I musimy odnotować, że procesy, które spowodowały powstanie wielkiego biznesu w poszczególnych krajach, funkcjonują także na rynku globalnym. Jak wielki biznes powstał z chęci maksymalizacji zysków i przetrwania na rynku, tak “ponadnarodowe koncerny powstały dlatego, że są one środkiem umacniania bądź zwiększania zysków w świecie oligopoli” [Keith Cowling i Roger Sugden, Kapitalizm ponadnarodowych monopoli]. Więc chociaż obraz ściśle ograniczony do jednego kraju pokaże rynek zdominowany przez, powiedzmy, cztery firmy, to widok całego świata pokazuje nam za to dwanaście firm i władza na rynku wygląda dużo mniej dokuczliwie. Ale jak na rynkach krajowych nastąpił wzrost koncentracji firm z biegiem czasu, tak stanie się i na rynkach światowych. Z czasem pojawi się dobrze rozwinięta struktura globalnego oligopolu, z garstką koncernów panującą na większości światowych rynków (mających obroty większe od dochodu narodowego większości krajów – co się dzieje już teraz. Na przykład w 1993 roku Shell posiadał majątek w wysokości 100,8 miliarda dolarów, czyli ponad dwa razy więcej niż wynosi produkt krajowy brutto Nowej Zelandii, a trzy razy więcej niż Nigerii. Całkowite obroty tego koncernu wynosiły 95,2 miliarda dolarów).

Zatem sama dynamika kapitalizmu, wymóg przetrwania na rynku, powoduje, że rynek zostaje zdominowany przez wielki biznes (“im bardziej rozwija się konkurencja, tym bardziej dąży ona do ograniczenia liczby konkurentów” [P-J Proudhon, Op. Cit.]). Zwolennicy kapitalizmu zazwyczaj nie zauważają ironii w tym, że skutkiem konkurencji jest jej zniszczenie i zastąpienie koordynacji na rynku planowymi przydziałami zasobów.

C.3 Co decyduje o rozdziale pieniędzy w firmach między zyski a płace?

W każdej chwili w obiegu znajduje się określona ilość nieodpłatnej pracy w formie dóbr i usług reprezentujących większą sumę wartości dodanej niż zapłacona pracownikom. Ta określona suma nieodpłatnej pracy przedstawia całość dostępnych zysków. Każda spółka próbuje maksymalizować swój udział w tej całości, i jeśli spółka naprawdę urzeczywistnia większy udział od przeciętnego, znaczy to, że niektóre inne przedsiębiorstwa otrzymują mniej od średniej. Im większe przedsiębiorstwo, tym jest bardziej prawdopodobne, że otrzyma ono większy udział w dostępnej nadwyżce, z powodów, które omówimy później (patrz sekcja C.5). Ważną rzeczą, którą trzeba tu odnotować, jest to, że przedsiębiorstwa konkurują na rynku, by urzeczywistnić swój udział w podziale całkowitej nadwyżki zysków (nieodpłatnej pracy). Ale źródło tych zysków nie znajduje się na rynku, lecz w produkcji. Nie można kupić czegoś, co nie istnieje i dlatego jeżeli jeden zyskuje na rynku, to tylko to, co drugi straci.

Jak wykazaliśmy powyżej, ceny rynkowe są wyznaczane przez ceny produkcji. W dowolnym przedsiębiorstwie płace wyznaczają znaczny odsetek kosztów produkcji. Patrząc na inne koszty (takie jak koszty surowców), dostrzegamy, że płaca znowu odgrywają ważną rolę w wyznaczaniu ich cen. Oczywiście podział ceny towaru na koszty i zyski nie jest stałą proporcją. Co oznacza, że ceny są wynikiem skomplikowanych współzależności poziomów płac i wydajności pracy.

W granicach danego stanu rzeczy walka klasowa między pracodawcami a pracownikami o wynagrodzenia, warunki pracy i przywileje socjalne wyznacza stopień wyzysku w określonym miejscu pracy i określonej gałęzi przemysłu, a więc kształtuje względne ilości pieniędzy, które pójdą do świata pracy (tj. płace) i do przedsiębiorstwa (zyski). Jak przekonywał Proudhon, wyrażenie “proporcje między zyskami a płacami” oznacza “sytuację na wojnie między kapitałem a pracą” [System ekonomicznych sprzeczności]. Znaczy to też, że wzrost płac może nie podnieść cen, gdyż może ograniczyć zyski albo być związany z wydajnością pracy; ale będzie to miało więcej skutków o szerszym zasięgu, gdyż kapitał, jeżeli trzeba, zostanie przeniesiony do innych gałęzi przemysłu lub innych krajów w celu poprawienia stopy zysku.

Zasadniczą sprawą jest to, że wydobycie wartości dodatkowej z robotników nie jest prostą operacją techniczną, jak wydobycie tylu a tylu dżuli z tony węgla. Jest to gorzka walka, na którą kapitaliści tracą połowę swego czasu. Siła robocza nie jest podobna do wszystkich innych towarów – jest i nieodłącznie pozostaje ucieleśniona w istotach ludzkich. Podział na zyski i płace w przedsiębiorstwie i w całej gospodarce zależy od działań robotników, zarówno jako jednostek, jak i jako klasy, i jest modyfikowany przez nie.

Nie twierdzimy, że ekonomiczne i obiektywne czynniki nie odgrywają żadnej roli przy określaniu poziomu płac. Przeciwnie, w danej chwili walka klasowa może się toczyć tylko w istniejących ramach gospodarczych. Jednakże te obiektywne uwarunkowania są nieustannie modyfikowane przez walkę klasową, i to właśnie ten konflikt między ludzkimi a towarowymi cechami siły roboczej jest tym, co w końcu doprowadza kapitalizm do kryzysu (patrz sekcja C.7).

Z tej perspektywy neoliberalna teza, że dany czynnik produkcji (praca, kapitał czy ziemia) otrzymuje udział w dochodach, który wskazuje jego moc produkcyjną “na krańcu”, jest fałszywy. Raczej jest to kwestia władzy – i chęci jej wykorzystania. Jak pisze Christopher Eaton Gunn, ta teza “nie bierze pod uwagę władzy – polityki, konfliktu i interesów – jako prawdopodobniejszych wskaźników względnego udziału w dochodach w realnym świecie” [Samorząd pracowniczy w Stanach Zjednoczonych]. Jeśli władza świata pracy rośnie, to i jego udział w dochodach będzie dążył do wzrostu, i oczywiście, jeżeli władza świata pracy się zmniejsza, to udział ten spadnie. A historia powojennej gospodarki potwierdza te wnioski – udział świata pracy w dochodach krajów wysoko rozwiniętych spadł z 68% w latach siedemdziesiątych do 65,1% w 1995 roku (w Unii Europejskiej spadł z 69,2% do 62%). W Stanach Zjednoczonych udział świata pracy w dochodach sektora przemysłowego spadł z 74,8% do 70,6% w okresie 1979-89, cofając wzrost, jaki występował przez cały okres lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Odwrócenie się tendencji wzrostowej nastąpiło w tym samym czasie, gdy władza świata pracy została podcięta przez prawicowe rządy i wysokie bezrobocie.

Dlatego zdaniem wielu anarchistów względny stosunek sił między pracą a kapitałem określa podział dochodów pomiędzy te czynniki. W okresach pełnego zatrudnienia lub wzrostu stopnia organizacji i solidarności w miejscu pracy płace pracownicze będą dążyły do szybszego wzrostu. W okresach, kiedy jest wysokie bezrobocie, słabsze związki zawodowe i mniej akcji bezpośrednich, udział świata pracy będzie spadał. Korzystając z tych spostrzeżeń anarchiści popierają zbiorowe organizacje i działania w celu zwiększenia siły świata pracy i zapewnienia, że dostaniemy więcej z wartości, jaką wytwarzamy.

Neoliberalne rozumowanie, że wzrost wydajności pracy pozwala na zwiększanie płac, zostało poddane licznym wstrząsom począwszy od wczesnych lat siedemdziesiątych. Zazwyczaj podwyżki płac pozostają w tyle za wydajnością pracy. Na przykład, za rządów bardziej wolnego rynku Thatcher, wydajność wzrosła o 4,2%, co stanowi o 1,4% więcej niż wzrost realnych zarobków między 1980 a 1988 rokiem. Pod rządami Reagana wydajność pracy wzrosła o 3,3%, czemu towarzyszył spadek realnych zarobków o 0,8%. Chociaż musimy jeszcze pamiętać, że to są tylko średnie, w których ukryte są rzeczywiste podwyżki płac robotników i kierowników. Biorąc jeden przykład, płace realne pojedynczych zatrudnionych osób w Wielkiej Brytanii wzrosły między 1978 a 1984 o 1,8% w przypadku najniższych 10% z tej grupy, a w przypadku najwyższych dziesięciu procent było to solidne 18,4%. Przeciętny wzrost (10,1%) ukrywa ogromne różnice między szczytem a dnem. Do tego jeszcze te cyfry pomijają punkty wyjściowe tych podwyżek – często olbrzymie różnice płac między pracownikami (porównaj zarobki dyrektora generalnego McDonalda i sprzątaczek z tej firmy). Innymi słowy, prawie nic po podwyżce o 2,8% to wciąż prawie nic!

Spoglądając jeszcze raz na Stany Zjednoczone, odkrywamy, że przeciętne zarobki pracowników, którym się płaci według stawek godzinowych (większość zatrudnionych), osiągnęły swój szczyt w roku 1973. Od tamtej pory wyraźnie się zmniejszały, a w roku 1992 doszły do poziomu z połowy lat sześćdziesiątych. Dla ponad osiemdziesięciu procent amerykańskiej siły roboczej (pracującej przy produkcji, a nie nadzorze) płace realne między 1973 a 1994 spadły o 19,2% w przypadku tygodniowych zarobków, a o 13,4% w przypadku stawek godzinowych. W tym samym czasie wydajność pracy wzrosła o 23,2%. W połączeniu z powyższym obniżeniem się płac realnych w USA widzimy wzrost liczby przepracowanych godzin. Liczba godzin w roku, przepracowanych przez statystyczną rodzinę o średnich dochodach, wzrosła z 3 020 w 1979 do 3 206 w 1989, 3 287 w 1996 i 3 335 w 1997 roku. Podobny proces odkrywamy w Meksyku. Między 1980 a 1992 rokiem wydajność pracy wzrosła o 48 procent, podczas gdy zarobki (przy uwzględnieniu inflacji) spadły o 21 procent.

Między 1989 a 1997 wydajność pracy wzrosła w USA o 9,7%, podczas gdy wynagrodzenie średniego pracownika spadło o 4,2%. Do tego jeszcze liczba godzin pracy średniej rodziny wzrosła o 4% (czyli o trzy tygodnie pracy na pełnym etacie), podczas gdy jej dochody zwiększyły się tylko o 0,6% (czyli inaczej – do stworzenia tego słabego wzrostu przyczyniło się tylko zwiększenie godzin pracy). Gdyby płace pracowników były związane z ich wydajnością, jak przekonuje neoliberalna ekonomia, należałoby oczekiwać, że wraz z podniesieniem się wydajności pracy płace też wzrosną zamiast spadać. Ale jeżeli płace są związane z władzą ekonomiczną, to takiego spadku należało oczekiwać. To wyjaśnia, skąd bierze się pragnienie “elastycznych” rynków pracy, na których siła przetargowa pracowników jest nadwątlona, a więc większa część dochodów może zostać przeznaczona na zyski, a nie na płace. Oczywiście, będzie się przekonywać, że dopiero na doskonale konkurencyjnym rynku (lub, mówiąc bardziej realistycznie, na rynku prawdziwie “wolnym”) będą płace wzrastać proporcjonalnie do wydajności pracy. Jednakże należałoby oczekiwać, że ustrój bardziej wolnorynkowy poprawi te sprawy zamiast pogorszyć. Ponadto neoliberalna teza, że związki zawodowe, walka o podwyżki i poprawę warunków pracy przyniosą “na dłuższą metę” uszczerbek robotnikom została w drastyczny sposób obalona przez wydarzenia ostatnich trzydziestu lat – na przykład zanik ruchu robotniczego w USA odcisnął się spadkiem płac, a nie ich wzrostem.

Nie jest niespodzianką, że w hierarchicznym ustroju tym na szczytach powodzi się lepiej niż tym na dole. System został tak ustawiony, ażeby większość wzbogacała mniejszość. Z tego powodu anarchiści przekonują, że organizacja i opór w miejscu pracy ma zasadnicze znaczenie dla utrzymania – a nawet zwiększenia – dochodów świata pracy. Bo jeśli podział dochodów między kapitał a świat pracy zależy od ich względnego układu sił – a tak właśnie jest – to dopiero działania samych pracowników mogą poprawić ich położenie i na nowo określić podział wartości, jaką wytwarzają.

C.2.7 Ale czy “rosnąca wartość” pieniądza w czasie nie usprawiedliwiłaby pobierania odsetek w bardziej egalitarnym kapitalizmie?

Trzeba powiedzieć więcej o odsetkach, ponieważ w bardziej egalitarnym kapitalizmie (jeżeli takie coś w ogóle mogłoby istnieć) w dalszym ciągu mielibyśmy odsetki, a większy egalitaryzm mógłby zostać nawet użyty jako podstawa do ich usprawiedliwienia.

Rzeczywiście, obrazowa historyjka, przedstawiana przez zwolenników kapitalizmu w celu usprawiedliwiania odsetków (lub przywłaszczania sobie wartości dodatkowej w ogóle) zwykle rozpoczyna się w fikcyjnej społeczności równych. Tłumacząca odsetki teoria preferencji czasowych opiera się właśnie na takiej fikcji. Przedstawia nam się argument, że jednostki mają różne “preferencje czasowe”. Twierdzi się, że większość osób woli raczej konsumować teraz niż potem, podczas gdy nieliczni wolą teraz oszczędzać pod warunkiem, że będą później mogli skonsumować więcej. Odsetki są dlatego zapłatą zachęcającą ludzi do odłożenia konsumpcji na później, a więc zależą od subiektywnych ocen jednostek.

W oparciu o ten argument wielu zwolenników kapitalizmu twierdzi, że osoba, która dostarczyła kapitał jest uprawniona do odzyskania więcej niż włożyła, a to z powodu “rosnącej wartości pieniądza w czasie”. Dzieje się tak dlatego, że osoba, która dostarczyła maszyn, narzędzi itp. musiała przełożyć na później ilość konsumpcji równą X, którą mogłaby się cieszyć dzięki sumie pieniędzy równej cenie dostarczonego sprzętu. Dostarczyciele kapitału później odzyskają z powrotem jedynie siłę nabywczą równą X, po tym, jak otrzymają zapłatę za sprzęt itd. Dopiero przejęcie cząstki pomnożonych przez ten czas wyrobów im to umożliwi. Skoro ludzie wolą konsumować teraz niż potem, można ich przekonać do zaniechania konsumpcji teraz tylko poprzez obietnicę uzyskania więcej w przyszłości. Stąd zwroty dla kapitału opierają się na tej “rosnącej wartości pieniądza w czasie” i na argumencie, że jednostki mają rozmaite “preferencje czasowe”.

To, że pomysł nierobienia niczego (tzn. niekonsumowania) może zostać uznany za produktywny, mówi bardzo wiele o kapitalistycznej teorii. Nawet zwolennicy kapitalizmu przyznają, że dochody z odsetek “powstają niezależnie od jakichkolwiek osobistych działań kapitalisty. Narastają mu one nawet gdy nie ruszył palcem w bucie w celu ich wytworzenia […] I spływają nigdy nie wyczerpując kapitału, z którego powstały, i dlatego bez żadnych niezbędnych ograniczeń dla swego trwania. Są one, jeżeli można użyć takiego wyrażenia w odniesieniu do spraw doczesnych, zdolne do nieśmiertelnego życia” [Eugen Bohm-Bawark, Kapitał i odsetki, tom I]. Nie trzeba powtarzać, iż Bohm-Bawark potem przeszedł do usprawiedliwienia tego stanu rzeczy.

Nie zapominajmy, że dzięki jednej decyzji nierobienia niczego (czyli niekonsumowania), kapitalista będzie nagradzany za tylko jeden akt abstynencji. Trudno to uznać za sprawiedliwy układ. Jak powiedział David Schweickart, “Kapitalizm naprawdę wiecznie nagradza pewne jednostki. Co, jeżeli ma zostać usprawiedliwione według formułki o wnoszeniu wkładu, musi oznaczać obronę tezy, iż niektóre wkłady są doprawdy wieczne” [Przeciw kapitalizmowi]. Do tego jeszcze odbiorca odsetek może przekazać korzyści płynące z tej jednej decyzji rodzinie po swojej śmierci, jeszcze nawet bardziej umniejszając występowanie “wstrzemięźliwości”.

I to właśnie wobec słabości teorii kapitału mówiącej o “wstrzemięźliwości” czy “czekaniu” Bohm-Bawark zaproponował teorię o “preferencjach czasowych” (mianowicie, że wartość dodatkowa rodzi się w wyniku wymiany obecnych dóbr na przyszłe, gdyż przyszłe dobra są cenione mniej niż obecne wskutek “preferencji czasowych”). Oczywiście ta teoria podlega dokładnie tym samym zastrzeżeniom, które wysunęliśmy w poprzedniej sekcji. Psychologia jednostki jest uwarunkowana przez położenie społeczne, w jakim się ona znajduje. Jak “wstrzemięźliwość” czy “czekanie” jest o wiele łatwiejsze do wykonania, kiedy jest się bogatym, tak samo czyjeś “preferencje czasowe” są także określone przez pozycję społeczną tego kogoś. Jeśli ma się więcej pieniędzy, niż wystarcza na zaspokojenie bieżących potrzeb, łatwiej można coś “odliczyć” na przyszłość (na przykład robotnicy będą cenić przyszły wytwór swojej pracy mniej od swoich obecnych pensji, po prostu dlatego, że bez tych pensji w ogóle nie będzie żadnej przyszłości). A jeżeli czyjeś “preferencje czasowe” zależą od faktów społecznych (takich jak dostępne zasoby, przynależność klasowa itp.), to nie można mówić, że odsetki opierają się na subiektywnych ocenach, gdyż nie są one czynnikiem niezależnym. Mówiąc inaczej, oszczędzanie nie jest wyrazem “preferencji czasowych”, ono po prostu wyraża stopień nierówności.

Nawet jeżeli pominiemy problem wpływu nierówności na subiektywne “preferencje czasowe” jednostek, to i tak teoria ta wciąż jeszcze nie dostarcza nam niczego na obronę odsetków. Warto zacytować słowa sławnej post-keynesowskiej ekonomistki Joan Robinson, tłumaczące, dlaczego tak jest:

“Pojęcie, że istoty ludzkie odliczają coś sobie na przyszłość, wydaje się pozostawać w zgodzie z subiektywnymi doświadczeniami każdego człowieka, ale wniosek z tego wyciągnięty wcale nie wynika z tych przesłanek, ponieważ większość ludzi ma wystarczająco dużo rozumu, aby chcieć być w stanie realizować swą moc konsumpcyjną tak długo, jak tylko na to los pozwoli, a wielu ludzi znajduje się w sytuacji, w której ma wyższe dochody w teraźniejszości od tych oczekiwanych w przyszłości (zarabiający pensję będą musieli odejść na emeryturę, interesy mogą iść lepiej teraz niż prawdopodobnie będą szły w przyszłości itp.), i wielu spogląda poza kres swojego życia i pragnie pozostawić moc konsumpcyjną spadkobiercom. Zatem ogromna rzesza […] gorliwie poszukuje wiarygodnego środka przeniesienia siły nabywczej w przyszłość […] Nie jest możliwe powiedzenie, jakie ceny by panowały, gdyby istniał rynek wymiany obecnej na przyszłą siłę nabywczą, nie poddany żadnym innym wpływom poza pragnieniami jednostek wyrażanymi w optymalnym wzorcu rozkładu ich konsumpcji w czasie. Mogłoby się stać tak, iż na takim rynku prawidłowością by była ujemna stopa procentowa […]

“Stopa procentowa jest w normalnych warunkach dodatnia z zupełnie innego powodu. Obecna siła nabywcza jest cenna po części i dlatego, że przy kapitalistycznych regułach gry pozwala swemu właścicielowi […] na zatrudnienie pracy najemnej i podjęcie produkcji, która zaowocuje nadwyżką przychodów nad kosztami. W gospodarce, w której oczekuje się, że stopa zysku będzie dodatnia, również stopy procentowe będą dodatnie […] [a więc] obecna wartość siły nabywczej przekracza jej przyszłą wartość dla odpowiedniego poziomu […] To jednak nie ma zupełnie nic wspólnego z subiektywną stopą dyskontową na przyszłość zatroskanej jednostki […] “ [Akumulacja kapitału].

Tak więc odsetki mają niewiele wspólnego z “preferencjami czasowymi”, a znacznie więcej z nierównościami towarzyszącymi ustrojowi kapitalistycznemu. W rezultacie, teoria “preferencji czasowych” z góry zakłada to, co próbuje udowodnić. Odsetki są dodatnie po prostu dlatego, że kapitaliści mogą zawłaszczać robotnikom wartość dodatkową i z tego powodu obecny pieniądz ma większą wartość od przyszłego. Doprawdy, w świecie nacechowanym niepewnością przyszły pieniądz może być nagrodą samą w sobie (na przykład pracownicy, którzy w przyszłości będą stawiać czoła bezrobociu, być może będą cenili tę samą sumę pieniędzy bardziej niż teraz). Pieniądz teraźniejszy jest cenniejszy tylko dlatego, że daje władzę rozmieszczania zasobów i wyzyskiwania pracy najemnej. Innymi słowy, kapitalista nie dostarcza “czasu” (jak przekonuje teoria “rosnącej wartości pieniądza w czasie”), on dostarcza władzy.

Zatem, czy ktoś, kto oszczędza, zasługuje na nagrodę za oszczędzanie? Mówiąc prosto, nie. Dlaczego? Ponieważ akt oszczędzania nie jest bardziej produkcyjnym aktem niż nabycie jakiegoś towaru. To jasne, że nagrodą za nabycie towaru jest ten towar. Przez analogię, nagrodą za oszczędzanie nie powinny być odsetki, lecz czyjeś oszczędności – zdolność do konsumowania w późniejszym czasie.

Kapitaliści zakładają, że ludzie nie będą oszczędzać, o ile nie obieca im się zdolności do większego konsumowania w późniejszym czasie, ale dokładne zbadanie tego argumentu odsłania jego absurdalność. Ludzie w wielu różnych ustrojach gospodarczych oszczędzają w celu późniejszego konsumowania, ale tylko w kapitalizmie zakłada się, że potrzebują za to dodatkowej nagrody, poza nagrodą dostępu do posiadanych oszczędności w celu późniejszej konsumpcji. Rolnik “odkłada konsumpcję”, aby mieć ziarno pod zasiew w przyszłym roku, wiewiórka “odkłada konsumpcję” orzechów, aby mieć oszczędności w zimie. Ale żadne z nich nie oczekuje, że ujrzy rozrost swoich zbiorów z biegiem czasu. Dlatego nagrodą za oszczędzanie są oszczędności, tak jak nagrodą za konsumpcję jest konsumpcja. Faktycznie kapitalistyczne “objaśnianie” odsetków ma wszelkie znamiona apologetyki. Jest to zwyczajna próba usprawiedliwienia pewnej działalności bez jej dokładnego przeanalizowania.

Trzeba przyznać wprawdzie, że podstawą dla tego argumentu usprawiedliwiającego odsetki jest pewna prawda ekonomiczna, ale jej formułowanie przez zwolenników kapitalizmu jest niedokładne i niefortunne. W pewnym sensie ‘czekanie’ to warunek pomnażania kapitału, ale nie kapitału jako takiego. Społeczeństwo, które pragnie powiększyć swoje zasoby dóbr kapitałowych może być zmuszone do przełożenia na później niektórych satysfakcji. Zakłady pracy i zasoby przestawione na produkowanie dóbr kapitałowych mimo wszystko nie mogą zostać wykorzystane do wytwarzania przedmiotów do konsumpcji. Dlatego, podobnie jak w przypadku większej części kapitalistycznej ekonomii, istnieje ziarno prawdy w tej teorii, ale to ziarno prawdy jest wykorzystywane do sadzenia lasu, w którym rosną półprawdy i pomieszanie pojęć.

Każda gospodarka jest siecią, w której decyzje mają wpływ na każdego. Dlatego jeżeli niektórzy ludzie w chwili obecnej nie konsumują, produkcja jest przestawiana z dóbr konsumpcyjnych na inne cele, a to ma wpływ na wszystkich. Albo, ujmując to odrobinę inaczej, sumaryczny popyt – a więc i sumaryczna podaż – zmienia się, gdy niektórzy ludzie przekładają konsumpcję na później, i ma to wpływ na innych. Zmniejszenie się popytu na dobra konsumpcyjne wpływa na producentów tych dóbr. W kapitalizmie może to skutkować tym, że inni ludzie będą musieli “odłożyć konsumpcję na później”, gdyż nie będą mogli sprzedać swoich dóbr na rynku; ale zwolennicy kapitalizmu zakładają, że tylko kapitaliści ulegają wpływowi swoich decyzji o przełożeniu konsumpcji, i dlatego powinni za to dostać nagrodę. Doprawdy, zwolennicy kapitalizmu nawet nie uznają za problem do omawiania tego, dlaczego ktoś powinien być nagradzany za podjęcie decyzji, która może pogrążyć przedsiębiorstwa w kryzysie, w ten sposób ograniczając dostępność środków produkcji, gdyż zmniejszony popyt skutkuje utratą wielu miejsc pracy i unieruchomieniem fabryk.

Na koniec, musimy rozważyć, co odsetki tak naprawdę oznaczają. Nie są one tym samym, co inne formy wymiany. Proudhon wskazał, na czym polega różnica:

“Porównując pożyczkę do sprzedaży, powiesz: Twój argument jest tak samo słuszny przeciwko sprzedaży, jak przeciw pożyczce, ponieważ kapelusznik, który sprzedaje kapelusze, nie wyzbywa się ich za darmo.

“Nie, ponieważ otrzymuje za swoje kapelusze – a przynajmniej uważa się, że ma do tego prawo – natychmiast ich dokładną wartość, ani mniej, ani więcej. Lecz kapitalistyczny wierzyciel nie tylko nie zostaje ogołocony, skoro odzyskuje swój kapitał nietknięty, ale otrzymuje więcej niż swój kapitał, więcej niż wnosi do wymiany; otrzymuje jako dodatek do swego kapitału odsetki, które nie reprezentują żadnego prawdziwego produktu z jego strony. Otóż, usługa która nie wymaga żadnej pracy od tego, kto ją wyświadcza, jest usługą, która może stać się bezpłatna” [Kapitał a odsetki: obroty kapitału, a nie sam kapitał, dają początek postępowi].

Dlatego sprzedawanie prawa do wykorzystywania pieniędzy (za które płaci się odsetkami) nie jest tym samym, co sprzedaż towaru. Sprzedawca towaru nie otrzymuje go z powrotem razem z zapłaconą ceną. W rezultacie, tak jak w przypadku czynszów i zysków, odsetki są zapłatą za wykorzystywanie czegoś. Nie jest to akt produkcyjny, który powinien zostać wynagrodzony. W ostatecznym rozrachunku odsetki są wyrazem nierówności, nie wymiany:

“Jeżeli zanosi się na mędrkowanie z nazywaniem ‘pieniądza teraz’ dobrem różnym od ‘pieniądza potem’, to w żadnym przypadku nie może ono być nieszkodliwe, ponieważ zamierzonym rezultatem jest podciągnięcie pożyczania pieniędzy pod kategorię wymiany […] [ale] istnieją oczywiste różnice… [ponieważ w normalnej wymianie towarowej] obie strony coś mają [podczas gdy przy pożyczce] on ma coś czego ty nie masz […] [zatem] relacją tą rządzi nierówność. On ma więcej niż ty masz teraz, i on dostanie z powrotem więcej niż daje” [Schweickart, Op. Cit.].

Dlatego też dla ubogiej osoby pożyczanie pieniędzy nie jest wyborem między większą konsumpcją teraz i mniejszą później a mniejszą konsumpcją teraz i większą później. Jeśli nie będzie żadnej konsumpcji teraz, to nie będzie też nigdy później, bo dana osoba umrze z głodu. Na dodatek, nawet we względnie egalitarnym kapitalizmie, odsetki oznaczają zakładanie, że producent nowego kapitału nie będzie wytwarzał towarów. Niedoszli kapitaliści “odłożyli konsumpcję na później” i pozwolili tym samym na zbudowanie maszyny. Potem oferują innym zezwolenie na jej używanie za zapłatą, ale nie sprzedają towaru, lecz pobierają czynsz za wykorzystywanie czegoś. Zaś dawanie pozwolenia nie jest aktem produkcyjnym (jak zauważyliśmy powyżej).

Dlatego dostarczanie kapitału i pobieranie odsetek to nie są działania produktywne. Jak przekonywał Proudhon, “wszystkie otrzymane czynsze (nominalnie jako koszty, ale tak naprawdę jako zapłata za pożyczkę) to akt własności – rabunku [kradzieży]” [Co to jest własność]. Mówiąc inaczej, kapitalizm opiera się na lichwie, tj. płaceniu za używanie czegoś. Posiadacz/ka maszyny “przełożył/a konsumpcję na później”, a więc zostaje “nagrodzony/a” najemnymi robotnikami, którymi może rządzić i wypłaceniem z nawiązką tego, co wcześniej puścił (albo puściła) w obieg. Do tego jeszcze wytwórcy towarów zrobili przedmioty, za które właściciel maszyny dostaje zapłatę i dalej posiada maszynę! To oznacza, że wypłacane odsetki zostały wzięte z pracy tych, którzy obsługują maszynę i którzy ostatecznie, nie licząc pensji, odchodzą z niczym, a więc potem nadal będą płatnymi niewolnikami, szukającymi nowego szefa. Trudno się zatem dziwić, iż Proudhon przekonywał że “Własność to kradzież!”

Odsetki są złem, wyraźnym i jednoznacznym. Nie dziwi więc, że zarówno społeczni, jak i indywidualistyczni anarchiści się mu sprzeciwiali. Ben Tucker zakładał, że bankowość wzajemnej pomocy, poza zmniejszeniem odsetków do zera, zwiększy też siłę robotników w gospodarce, przez co rozumiał, że robotnicy będą mieli możliwość odmowy pracy dla kapitalisty, dopóki nie zgodzi się on na to, by akt zatrudnienia oznaczał zarazem transakcję nabycia kapitału, wykorzystywanego przez robotnika (patrz sekcja G). Jeżeli zaś chodzi o społecznych anarchistów, to byli przekonani, że wolne porozumienia między syndykatami i komunami zapewnią odpowiednie inwestycje w nowe środki produkcji. Przyznawali też istnienie sieci wzajemnych wpływów w każdej rozwiniętej gospodarce, a więc to, że ponieważ decyzje inwestycyjne mają wpływ na każdego, każdy powinien mieć coś do powiedzenia w tych sprawach (patrz sekcja I).

C.2.6 Czy odsetki nie są nagrodą za czekanie, a kapitalizm nie jest przez to sprawiedliwy?

Koncepcja, mówiąca, że odsetki są nagrodą za “wstrzemięźliwość” ze strony oszczędzających, jest powszechnie przyjęta w kapitalistycznej ekonomii. Jak przekonuje Alfred Marshall, “jeżeli przyznamy, że [towar] jest produktem samej tylko pracy, a nie pracy i czekania, to bez cienia wątpliwości nieubłagana logika zmusi nas do przyznania, że nie ma usprawiedliwienia dla odsetków, nagrody za czekanie” [Zasady ekonomii]. Chociaż po cichu tu się przyznaje, że praca to źródło całej wartości w kapitalizmie (i że wstrzemięźliwość nie jest źródłem zysków), to zarazem się stwierdza, że odsetki są dającym się usprawiedliwić żądaniem przejęcia wartości dodatkowej wytworzonej przez robotnika.

Dlaczego tak się dzieje? Kapitalistyczna ekonomia twierdzi, że “wstrzymując się od konsumpcji” kapitalista pozwala na rozwój nowych środków produkcji, a więc powinien być nagrodzony za to poświęcenie. Inaczej mówiąc, w celu uzyskania kapitału dostępnego jako wkład – tj. poniesienia kosztów teraz, aby zwróciły się one w przyszłości – ktoś musi się zgodzić na odłożenie na później swojej konsumpcji. Jest to rzeczywisty koszt, i to taki, który ludzie poniosą dopiero jeśli zostaną za to później wynagrodzeni.

Krytykowi kapitalizmu ta teoria zwykle wydaje się niedorzeczna – mówiąc prosto, czy rzeczywiście właściciel kopalni poświęca się bardziej od górnika, a bogaty akcjonariusz od robotnika pracującego w fabryce samochodów, w której tamten ma udziały? Bogatej osobie o wiele łatwiej “wstrzymywać się od konsumpcji” niż komuś o przeciętnych dochodach. Potwierdza to statystyka, ponieważ jak odnotował Simon Kuznets, “tylko grupy o wyższych dochodach oszczędzają; całkowite oszczędności grupy poniżej szczytowych dziesięciu procent są w niezłym przybliżeniu równe zeru” [Struktura i wzrost gospodarczy]. Dlatego pozorna słuszność odsetek jako zapłaty za ból powstrzymywania się od konsumpcji opiera się na przesłance, że typowy wkład oszczędnościowy należy do gospodarstwa domowego o małych lub średnich dochodach. Ale we współczesnych społeczeństwach kapitalistycznych sprawa tak się nie przedstawia. Takie gospodarstwa domowe nie są źródłem większości oszczędności; lwia część wypłat odsetków nie dla nich jest przeznaczona.

Ujmując tę kwestię inaczej, kapitalistyczni orędownicy odsetków rozważają “wstrzymywanie się od konsumpcji” tylko jako abstrakcję, bez przekładania jej na konkrety. Na przykład kapitalista może “wstrzymywać się od konsumpcji” 48 Rolls Royce’ów, ponieważ potrzebuje pieniędzy na udoskonalenie niektórych maszyn swojej fabryce; równocześnie samotna matka może “wstrzymywać się od konsumpcji” żywności albo odpowiedniego mieszkania, aby spróbować lepiej zaopiekować się swoimi dziećmi. Te dwie sytuacje są krańcowo różne, ale kapitalista stawia między nimi znak równości. Zakłada się przez to, że “niemożność kupienia tego, czego się tylko chce” jest tym samym, co “niemożność kupienia rzeczy, których się potrzebuje”, a więc zniekształca oczywistą różnicę w kosztach takiego odkładania konsumpcji na później!

Stąd komentarz Proudhona, że pożyczanie kapitału “nie obejmuje rzeczywistego poświęcenia ze strony kapitalisty”, a więc “nie pozbawia on się […] kapitału, który pożycza. Przeciwnie, pożycza go dokładnie z tego powodu, że ta pożyczka nie jest dla niego stratą, bo jest dostatecznie wyposażony w kapitał i bez tego; w ostateczności, pożycza go, ponieważ ani nie zamierza, ani nie jest w stanie zrobić z niego użytku osobiście – bo gdyby musiał go pozostawić w swoich własnych rękach, to ten kapitał, bezpłodny ze swej natury, pozostałby bezpłodny, podczas gdy pożyczając i czerpiąc z tego odsetki, zbiera się zysk, który umożliwia kapitaliście życie bez pracy. Obecnie, zarówno w ekonomii politycznej, jak i w ekonomii moralnej, życie bez pracy jest proponowaniem sprzeczności, rzeczą niemożliwą” [Odsetki a kapitał: pożyczka to służba].

Proudhon kontynuuje:

“Weźmy właściciela, który posiada dwa majątki – jeden koło Tours, a drugi pod Orleanem, i jest zobowiązany do utrzymywania swojej siedziby w tym z nich, z którego korzysta, i w konsekwencji do opuszczenia swojej siedziby w drugim – czy taki ktoś może twierdzić, że pozbawia się czegokolwiek, ponieważ nie może, jak Bóg, być obecny i działać wszędzie? Równie dobrze możemy powiedzieć, że my, którzy żyjemy w Paryżu, jesteśmy pozbawieni mieszkania w Nowym Jorku! Wyznajcie zatem, że straty kapitalisty są pokrewne stracie pana, któremu uciekł niewolnik, stracie księcia wygnanego przez swoich poddanych, stracie rabusia, który pragnąc włamać się do domu zastaje psy na straży i mieszkańców w oknach” [Ibid.].

W świecie kapitalisty, przemysłowiec, który nie może sobie kupić trzeciego domu letniskowego “cierpi” wyrzeczenia równoważne wyrzeczeniom kogoś, kto odkłada na później nabycie czegoś naprawdę potrzebnego. Podobnie – jeżeli przemysłowiec “zarabia” odsetki sto razy większe od pensji górnika węglowego, pracującego w jego kopalni, to “cierpi” stokroć większą niewygodę żyjąc w swoim pałacu niż górnik, naprawdę pracujący na wyrobisku w niebezpiecznych warunkach. “Niedogodność” wstrzymywania się od konsumpcji, gdy się żyje w luksusie, jest oczywiście sto razy większa niż “niedogodność” harowania na życie, a więc powinna zostać wynagrodzona właśnie w takiej proporcji. Oczywiście, jest sprzecznością, że orędownicy kapitalizmu odczuwają, iż kapitaliści zasługują na rekompensatę za swoją “wstrzemięźliwość” w cieszeniu się przyszłą zdobyczą, a równocześnie odmawiają uznania dwuznaczności tej tezy.

Ujmując rzecz całościowo, jak stwierdziła Joan Robinson, “‘czekanie’ oznacza tylko posiadanie bogactwa” [Przyczynek do nowoczesnej ekonomii]. Odsetki nie są nagrodą za “czekanie”, raczej są jedną z wielu nagród za bycie bogatym.

Trudno się więc dziwić, że neoliberalni ekonomiści wprowadzili termin czekanie jako “wyjaśnienie” zwrotów dla kapitału (takich jak odsetki). Przed tą zmianą w ekonomicznym żargonie, głównonurtowi ekonomiści używali pojęcia “wstrzemięźliwość” (terminu wynalezionego przez Nassau Seniora) do tłumaczenia (a więc usprawiedliwiania) odsetek. “Teoria” Seniora została skwapliwie wykorzystana do obrony zwrotów dla kapitału, i tak samo stało się z terminem “czekanie” po jego wprowadzeniu w 1887 roku. Co ciekawe, “czekanie”, chociaż dotyczy dokładnie tej samej sprawy, stało się zalecanym terminem po prostu dlatego, że miało mniej obronny wydźwięk niż “wstrzemięźliwość”. Zdaniem Marshalla, określenie “wstrzemięźliwość” “podlegało błędnemu rozumieniu”, ponieważ było zdecydowanie zbyt wielu bogatych ludzi dookoła, którzy otrzymywali odsetki i dywidendy, a nie zdarzyło się nigdy, aby ci ludzie powstrzymywali się od czegokolwiek (jak zauważył Marshall, “bardzo bogate osoby najbardziej gromadzą dobra, a niektórzy [!] z nich żyją w luksusach” [Op. Cit.]). Dlatego opowiedział się za określeniem “czekanie”, ponieważ jego używanie miało “zaletę”, zwłaszcza wobec faktu, że socjaliści od dawna wykazywali oczywisty fakt, iż kapitaliści nie “powstrzymują się” od niczego. Lekcja jest oczywista – jeżeli w głównym nurcie ekonomii rzeczywistość kłóci się z teorią, nie należy rewidować teorii, a tylko zmienić jej nazwę!

Rzeczywiście, jak to ukazuje Joan Robinson, prokapitalistyczne teorie o tym, kto wykazuje wstrzemięźliwość, są błędne, “ponieważ oszczędzanie w głównej mierze bierze się z zysków, a płace realne dążą do tym większego obniżania się, im wyższa jest stopa zysku, to wstrzemięźliwość związana z oszczędzaniem dotyczy głównie pracowników, którzy potem nie otrzymują żadnego udziału w ‘nagrodzie'” [Akumulacja kapitału].

Mówienie, że ci, którzy dzierżą kapitał mogą rościć sobie pretensje do części produktu społecznego dzięki powstrzymywaniu się albo czekaniu nie dostarcza żadnego wyjaśnienia na temat tego, co czyni produkcję rentowną, a więc jak duże odsetki i dywidendy mogą być wypłacane. Opieranie się na teorii o “czekaniu” na temat przyczyn występowania zwrotów kapitałowych nie przedstawia niczego więcej, jak tylko niechęć ekonomistów do krytycznego badania źródeł tworzenia wartości w gospodarce oraz do analizowania stosunków społecznych między pracownikami a szefami czy dyrektorami w halach fabrycznych. Uczynienie tego podałoby w wątpliwość całą istotę kapitalizmu i jakiekolwiek tezy, że opiera się on na wolności.

C.2.5 Czy kierownicy nie są pracownikami i nie tworzą wartości rynkowej?

Oczywiście, można by przekonywać, że kierownicy to też “pracownicy”, a więc wnoszą wkład do wartości wyprodukowanych towarów. Jednakże to nie jest tak. Chociaż mogą oni nie posiadać narzędzi produkcji, to w oczywisty sposób są nabywcami siły roboczej i sprawują nad nią kontrolę. A pod ich patronatem produkcja jest nadal produkcją kapitalistyczną. Wytworzenie warstwy kierowników, “niewolników zarobków”, w niczym nie zmienia kapitalistycznych stosunków produkcji. W rezultacie warstwy kierownicze to de facto kapitaliści. Ponieważ wyzysk wymaga pracy (“Jest praca i praca”, jak zauważył Bakunin, “Istnieje praca produkcyjna i praca polegająca na wyzysku” [Filozofia polityczna Bakunina]), zarząd jest niczym wczesny “pracujący kapitalista”, a jego “płace” pochodzą z wartości dodatkowej zawłaszczanej robotnikom i urzeczywistnianej na rynku. Albo, używając innej analogii, kierownicy są podobni poganiaczom niewolników, zatrudnionym przez właścicieli niewolników, którym się nie chce samodzielnie kierować niewolnikami. Płace poganiaczy niewolników pochodzą z wartości dodatkowej wyciskanej z niewolników; praca poganiaczy sama w sobie nie jest produkcyjna.

Zatem rola kierowników jako wyzyskiwaczy, nawet jeśli można ich zwolnić, nie różni się od roli kapitalistów. Ponadto “udziałowców i kierowników/technokratów łączą wspólne dążenia: osiągania zysków i odtwarzania stosunków hierarchii, wykluczających większość zatrudnionych z faktycznego podejmowania decyzji” [Takis Fotopoulos, “The Economic Foundations of an Ecological Society”, p. 16, Society and Nature, No.3, pp. 1-40].

Nie zamierzamy przez to mówić, że sto procent tego, co robią kierownicy, jest wyzyskiem. Sprawę komplikuje fakt, że istnieje słuszna potrzeba koordynacji między rozmaitymi etapami skomplikowanego procesu produkcyjnego – potrzeba, która utrzyma się w libertariańskim socjalizmie i będzie spełniana przez obieralnych i odwoływalnych (a w pewnych wypadkach spełniających swą funkcję na zmianę) menedżerów (patrz sekcja I). Ale w kapitalizmie menedżerowie proporcjonalnie do swojej bliskości do szczytu piramidy stają się coraz większymi pasożytami. W istocie, im większa odległość od procesu produkcyjnego, tym wyższe zarobki; równocześnie im dystans ten jest mniejszy, tym większe prawdopodobieństwo, że “kierownik” będzie pracownikiem mającym niewiele więcej władzy od przeciętnego robotnika. Przy kapitalistycznej organizacji pracy, im mniej się robi, tym więcej się otrzymuje. W praktyce dyrektorzy na ogół żądają od podwładnych wykonywania funkcji menedżerskich (tj. koordynujących), a podejmowanie szerszych decyzji strategicznych pozostawiają samym sobie. A ponieważ ich władza podejmowania decyzji wywodzi się z hierarchicznej struktury firmy, można by ich łatwo zastąpić, gdyby władza podejmowania decyzji znalazła się w rękach tych, których one będą dotyczyć.

C.2.4 Czy pracownicza kontrola nie zdusiłaby innowacji?

Wbrew temu, co mówi wielu obrońców kapitalizmu, elitarna klasa ludzi nie ma monopolu na innowacje. Taka zdolność znajduje się w każdym z nas, chociaż środowisko społeczne niezbędne dla jej wykształcenia i rozwinięcia u zwykłych robotników jest tłumione przez autorytarne zakłady pracy w kapitalizmie. Gdyby robotnicy byli naprawdę niezdolni do wprowadzania ulepszeń, to jakiekolwiek przesunięcia w kierunku sprawowania przez nich większej kontroli nad produkcją powinny by zaowocować zmniejszoną wydajnością pracy. Jednakże to, co odkrywamy naprawdę, jest dokładnie odwrotne: w niewielu przypadkach, w których wprowadzono kontrolę pracowniczą, wydajność pracy gwałtownie wzrosła, gdyż zwykłym ludziom dano szansę, której zazwyczaj im się odmawia – wykorzystania swoich umiejętności, talentów i pomysłowości.

Jak zauważa Christopher Eaton Gunn, mamy “narastające stosy opartej na doświadczeniach literatury, na ogół potwierdzającej tezy o ekonomicznej efektywności firm kierowanych przez ludzi pracy. Jej duża część skupia się na wydajności pracy, często odkrywając jej dodatnią korelację ze wzrostem poziomu uczestnictwa […] Prace, obejmujące swoim zasięgiem szereg różnych spraw, szerszy od czysto ekonomicznych, także zdają się potwierdzać tezy o efektywności kierowanych przez ludzi pracy i kontrolowanych przez pracowników firm […] Do tego jeszcze prace porównujące priorytety grup kontrolowanych tradycyjnie i kontrolowanych przez pracowników wskazują na trwalszą wydajność tych drugich” [Samorząd pracowniczy w Stanach Zjednoczonych].

Znalazło to uderzające potwierdzenie w studiach nad kooperatywami Mondragona w Hiszpanii, w których pracownicy demokratycznie podejmują decyzje produkcyjne i są zachęcani do wprowadzania ulepszeń. Jak zauważa George Bennello, “produktywność Mondragona jest bardzo wysoka – wyższa niż w jego kapitalistycznych odpowiednikach. Efektywność, mierzona jako stosunek ilości wyrobów do wykorzystanych zasobów – kapitału i pracy – jest o wiele wyższa niż w porównywalnych kapitalistycznych fabrykach” [Wyzwanie Mondragona].

Przykład pracowników Lucusa w Wielkiej Brytanii w latach siedemdziesiątych jeszcze raz ukazuje twórczy potencjał wciąż czekający na wykorzystanie. Pracownicy Lucusa stworzyli plan przekształcenia pracującej dla wojska spółki w przedsiębiorstwo wytwarzające pożyteczne towary dla zwykłych ludzi. Sami zaprojektowali swoje produkty korzystając ze swego doświadczenia w życiu i pracy. Zarząd spółki nie zainteresował się projektem.

Podczas Rewolucji Hiszpańskiej w latach 1936-39 robotnicy sami zarządzali wieloma fabrykami, postępując według zasad demokracji partycypacyjnej. Wydajność pracy i ilość innowacji w hiszpańskich kolektywach była wyjątkowo wysoka. Dobrym przykładem jest przemysł metalowy. Jak zauważa Augustine Souchy, w chwili wybuchu wojny domowej przemysł metalowy w Katalonii był “bardzo słabo rozwinięty”. Już po kilku miesiącach katalońscy metalowcy odbudowali tę gałąź przemysłu od podstaw, przestawiając fabryki na produkcję wyposażenia bojowego dla antyfaszystowskich wojsk. Już w kilka dni po rewolucji 19 lipca koncern samochodowy Hispano-Suiza został zamieniony w fabrykę transporterów opancerzonych, pojazdów sanitarnych, broni i amunicji dla walczącego frontu. “Eksperci byli naprawdę zdumieni”, pisze Souchy, “znawstwem robotników w budowaniu nowych maszyn dla fabryki broni i amunicji. Bardzo niewiele maszyn sprowadzono z zagranicy. W krótkim czasie zbudowano dwieście rozmaitych pras hydraulicznych wywierających ciśnienia równe wywieranym przez przedmioty o masach do 250 ton, sto osiemdziesiąt tokarek oraz setki frezerek i wiertarek” [Anarchistyczne kolektywy: samorządność pracownicza podczas rewolucji hiszpańskiej, 1936-1939, pod redakcją Sama Dolgoffa].

Podobny przykład – przed rewolucją 19 lipca nie istniał dosłownie żaden przemysł optyczny w Hiszpanii, tylko trochę rozproszonych po kraju warsztatów. Po rewolucji małe warsztaty dobrowolnie zostały przekształcone w kolektyw produkcyjny. “Największą innowacją”, według Souchy’ego, “było zbudowanie nowej fabryki aparatów i przyrządów optycznych. Cała operacja została sfinansowana z dobrowolnych składek pracowników. W krótkim czasie z fabryki wyszły lornetki teatralne, telemetry, binokulary, przyrządy pomiarowe, różnokolorowe wyroby szklane dla potrzeb przemysłu i pewne sprzęty naukowe. Fabryka ta też wytwarzała i naprawiała wyposażenie optyczne dla walczącego frontu […] To, czego nie zdołali uczynić prywatni kapitaliści, zostało zrealizowane dzięki zdolnościom twórczym członków Związku Pracowników Optycznych z CNT” [Op. Cit.].

Dlatego pracownicza kontrola, nie będąc najmniejszym zagrożeniem dla innowacji, zwiększyłaby ich ilość, i, co ważniejsze, skierowała je ku poprawianiu jakości życia wszystkich, w przeciwieństwie do powiększania zysków niewielu. Ten aspekt anarchistycznego społeczeństwa zostanie omówiony bardziej szczegółowo w sekcji I (Jak by wyglądało anarchistyczne społeczeństwo?). Dla uzupełnienia przejrzyj sekcje J.5.10, J.5.11 i J.5.12, w których znajdziesz więcej informacji o tym, dlaczego anarchiści popierają samorządność pracowniczą i dlaczego, pomimo jej wyższej efektywności i wydajności pracy, kapitalistyczny rynek będzie ją odrzucał.

Krótko mówiąc, argument, że wolność zwiększa ilość innowacji i wydajność pracy, zamiast stanowić obronę pobierania kapitalistycznych zysków, naprawdę sprzyja libertariańskiemu socjalizmowi i samorządności pracowniczej. Nie jest to niespodzianką, ponieważ jedynie równość może zmaksymalizować wolność, a więc pracownicza kontrola (a nie władza kapitalisty) jest kluczem do innowacji. Tylko ci, którym wolność myli się z uciskiem pracy najemnej będą tym zaskoczeni.

C.2.3 Dlaczego wprowadza się innowacje i jak one wpływają na zyski?

Istnieje określona ilość wartości dodatkowej w gospodarce w każdym określonym czasie. Konkurencja wyznacza, jak ta nadwyżka jest tworzona przez firmy i dzielona pomiędzy nie, a w ramach tej konkurencji innowacje odgrywają ważną rolę.

Innowacje występują w celu powiększania zysków, a przez to przetrwania konkurencji ze strony innych przedsiębiorstw. Chociaż zyski mogą się zrodzić dzięki obiegowi kapitału (na przykład w warunkach oligopolistycznej konkurencji albo inflacji), może do tego dojść jedynie kosztem innych ludzi albo innych kapitałów (patrz C.5 – Dlaczego wielki biznes dostaje większą część zysków? względnie C.7 – Co powoduje cykl koniunkturalny w kapitalizmie?). Natomiast innowacja pozwala na rodzenie się zysków bezpośrednio, w wyniku nowo wytworzonej albo zwiększonej wydajności pracy (tzn. jej wyzysku). Dzieje się tak dlatego, że to właśnie podczas produkcji są wytwarzane towary, a więc i zyski, a skutkiem wprowadzania innowacji są nowe produkty i (lub) nowe metody produkcji. Nowe produkty oznaczają, że spółka może wydzierać sobie dodatkowe zyski, dopóki konkurencja nie wejdzie na nowy rynek i nie wymusi ściągnięcia ceny rynkowej w dół. Nowe metody produkcji pozwalają na zwiększenie intensywności pracy, co znaczy, że pracownicy wykonują większą pracę w stosunku do swoich pensji (czyli inaczej – koszty produkcji spadają względem ceny rynkowej, co oznacza dodatkowe zyski).

Zatem chociaż konkurencja zapewnia wprowadzanie innowacji przez kapitalistyczne firmy, to innowacje są środkiem, przy pomocy którego spółki mogą uzyskać przewagę na rynku. Jest tak ponieważ innowacje oznaczają, że “dodatkowe zyski kapitalisty pochodzą z procesu produkcyjnego […] gdy ma miejsce ponadprzeciętny wzrost wydajności pracy; zmniejszenie kosztów umożliwia wtedy firmom zarabianie na swoich wyrobach zysków większych od przeciętnych. Ale ta forma dodatkowych zysków jest tylko czasowa i znowu zanika, kiedy ulepszone metody produkcji stają się powszechniejsze” [Paul Mattick, Ekonomia, polityka i wiek inflacji].

Do tego jeszcze innowacje w dziedzinie nowych technologii są również wykorzystywane, by wspomagać wojnę klas w miejscu produkcji na korzyść kapitalistów. Skoro celem produkcji kapitalistycznej jest maksymalizacja zysków, wynika z tego, że kapitalizm będzie wprowadzał technologię, która pozwoli na wydobycie większej wartości dodatkowej z robotników. Jak przekonuje Cornelius Castoriadis, kapitalizm “stwarza kapitalistyczne technologie dla swoich własnych celów, które żadną miarą nie są neutralne. Prawdziwą istotą kapitalistycznej technologii nie jest rozwijanie produkcji dla samej produkcji: jest nią podporządkowanie sobie i zdominowanie wytwórców” [Rady pracownicze a ekonomia samorządnego społeczeństwa].

Dlatego ulepszenia technologiczne mogą także zostać użyte do zwiększania władzy kapitału nad siłą roboczą, do zapewnienia sobie, że pracownicy będą robić to, co się im mówi. W ten sposób innowacje mogą zmaksymalizować wytwarzanie wartości dodatkowej zarówno poprzez próby zwiększania dominacji podczas godzin pracy, jak też i przez wzrost wydajności pracy dzięki nowym technologiom.

Te próby zwiększania zysków dzięki wykorzystaniu ulepszeń są kluczem do kapitalistycznej ekspansji i akumulacji kapitału. Innowacje jako takie odgrywają kluczową rolę w ustroju kapitalistycznym. Niemniej jednak źródło zysków nie zmienia się. Pozostaje nim praca, umiejętności i pomysłowość pracowników zakładu. I musimy podkreślić, że ulepszenia same w sobie są formą pracy – pracy umysłowej. Rzeczywiście, wiele przedsiębiorstw posiada wydziały badań i rozwoju, w którym płaci się grupom pracowników za nowe i racjonalizatorskie pomysły dla swoich pracodawców. I musimy też nadmienić, że wiele nowych ulepszeń pochodzi od osób łączących pracę fizyczną i umysłową poza kapitalistycznymi spółkami. Mówiąc inaczej, argumenty o tym, że praca umysłowa sama jest źródłem bogactwa (czy zysków) są fałszywe. Że sprawa się tak przedstawia, można zobaczyć na przykładzie różnych eksperymentów z kontrolą pracowniczą (patrz w następnej sekcji), w których wzrost równości w miejscu pracy naprawdę zwiększa wydajność i ilość innowacji. Eksperymenty te ukazują, że robotnicy, gdy tylko da im się taką szansę, mogą wysuwać liczne “dobre pomysły” i, co jest równie ważne, wdrażać je do produkcji. Z drugiej zaś strony, kapitalista z “dobrym pomysłem” byłby bezsilny. Nie mógłby wdrożyć go do produkcji bez robotników, i ten prosty fakt dowodzi, że innowacje same w sobie nie są źródłem wartości dodatkowej.

C.2.2 Czy przywłaszczanie sobie przez kapitalistów wartości dodatkowej (tj. czerpanie zysku) jest usprawiedliwione?

Jednym słowem, nie. Będziemy próbowali wykazać, że przywłaszczanie sobie wartości dodatkowej od robotników przez kapitalistów nie jest usprawiedliwione. Niezależnie od tego, jak to przywłaszczanie jest wyjaśniane przez kapitalistyczną ekonomię, odkrywamy, że nierówność bogactwa i władzy to prawdziwe powody tego zawłaszczania – a nie jakieś rzeczywiste twórcze działanie. W istocie ekonomia neoliberalna odzwierciedla ten truizm. Według słów znanej lewicowej ekonomistki Joan Robinson:

“teoria neoliberalna nie stworzyła rozwiązania dla problemu zysków czy wartości kapitału. Za to wzniosła niebotyczną budowlę twierdzeń matematycznych na fundamentach, które nie istnieją w rzeczywistości” [Przyczynek do nowoczesnej ekonomii].

Jeżeli zyski rezultatem własności prywatnej i tworzonej przez nią nierówności, to nie jest niespodzianką, że neoliberalna teoria nie znajduje dla nich podstaw, tak jak przekonuje Robinson. Ostatecznie, jest to kwestia polityczna, a ekonomia neoliberalna została rozwinięta w celu pominięcia takich spraw. Wskażemy tutaj, dlaczego tak się dzieje i omówimy rozmaite uzasadnienia dla kapitalistycznego zysku, aby pokazać, dlaczego są one fałszywe.

Niektórzy uznają, że zysk to “wkład” kapitalisty do wartości towaru. Jednak, jak wyjaśnia David Schweickart, “‘dostarczanie kapitału’ nie oznacza niczego więcej niż ‘pozwalania na jego używanie’. Ale akt zagwarantowania pozwolenia sam w sobie nie jest działalnością produkcyjną. Jeśli robotnicy przestaną pracować, produkcja ustanie w każdym społeczeństwie. Ale jeżeli właściciele przestaną dawać pozwolenie, produkcja zostanie dotknięta dopiero jeśli ich władza nad środkami produkcji będzie przestrzegana” [Przeciw kapitalizmowi]. Ta władza, jak omówiono wcześniej, pochodzi od mechanizmów przymusu państwowego, których nadrzędnym celem jest zapewnienie, by kapitaliści mieli tę możność zapewniania lub odmawiania dostępu pracownikom do środków produkcji. Dlatego “dostarczanie kapitału” nie tylko nie jest działalnością produkcyjną, ale jeszcze jest zależne od systemu zorganizowanego przymusu, który wymaga przywłaszczenia sobie znacznej części wyprodukowanej przez świat pracy wartości poprzez podatki, a więc w istocie jest pasożytniczy. Nie trzeba przypominać, że rentę dzierżawną można także uznać za “zysk”, opierający się wyłącznie na “zapewnianiu pozwolenia”, a więc nie na działalności produkcyjnej. To samo można powiedzieć o odsetkach, chociaż argumenty są tutaj nieco inne (patrz sekcja C.2.6).

Argument o “wkładzie kapitalisty do produkcji” sprawia jeszcze inny kłopot – taki, że albo należy przyjąć (a) ścisłą definicję, mówiącą, że wkład ma ten, kto coś produkuje, w takim razie trzeba przypisywać to tylko robotnikowi; albo (b) luźniejszą definicję, opierającą się na tym, które osoby przyczyniły się do powstania okoliczności, umożliwiających pracę produkcyjną. Skoro działalność produkcyjna robotnika została umożliwiona po części przez wykorzystanie własności dostarczonej przez kapitalistę, można więc przypisać mu “wkład do produkcji”, a przez to twierdzić, że jest on(a) uprawniony (uprawniona) do nagrody, tj. do zysku.

Ale jeżeli ktoś przyjmie założenie (b), to wtedy musi też wyjaśnić, dlaczego łańcuch zaufania powinien zakończyć się na kapitaliście. Skoro wszelka ludzka działalność ma miejsce w skomplikowanej sieci społeczeństwa, to wiele czynników można by wymienić jako przyczyniające się do stworzenia okoliczności, które pozwoliły robotnikom produkować – np. ich wychowanie i wykształcenie, utrzymywaną przez rząd infrastrukturę, pozwalającą działać ich zakładowi pracy itp. Oczywiście własność kapitalisty przyczynia się też do produkcji w tym rozumieniu. Ale jego wkład był akurat tu mniej ważny niż praca, powiedzmy, matki robotnika. Ale jeszcze żaden kapitalista, z tego co wiemy, nie zaproponował matkom swoich pracowników rekompensat w postaci jakichś udziałów w dochodach firmy, a już w szczególności w postaci większych udziałów niż przejmowane przez kapitalistów! Lecz jest jasne, że gdyby kapitaliści postępowali konsekwentnie według swojej własnej logiki, musieliby się zgodzić, że taka rekompensata byłaby uczciwa.

Ponieważ kapitał sam z siebie nie jest produktywny i jest wytworem ludzkiej pracy (umysłowej i fizycznej), anarchiści odrzucają koncepcję, że dostarczanie kapitału to akt produkcyjny. Jak to przedstawił Proudhon, “Kapitał, narzędzia i sprzęt są tak samo bezproduktywne […] Właściciel, który domaga się nagrody za użytkowanie narzędzi lub za urodzajność swojej ziemi, z góry zatem zakłada coś, co jest całkowicie fałszywe; mianowicie, że kapitał produkuje przy pomocy swojego własnego wysiłku – i pobierając opłatę za ten urojony produkt, otrzymuje dosłownie coś za nic” [Op. Cit.].

Oczywiście, można by przekonywać (i często tak się robi), że kapitał czyni pracę bardziej wydajną, a więc właściciel kapitału powinien zostać “wynagrodzony” za zezwolenie na jego użytkowanie. Jednakże jest to fałszywy wniosek, ponieważ dostarczanie kapitału nie jest podobne do normalnego wytwarzania towarów. Dzieje się tak dlatego, że kapitaliści, w przeciwieństwie do pracowników, dostają wielokrotną zapłatę za jedną cząstkę pracy (w porównaniu z tym, co według wszelkiego prawdopodobieństwa zapłaciliby innym za jej wykonanie) i zatrzymują owoce tej pracy. Jak przekonywał Proudhon:

“Ten [robotnik], kto wytwarza coś dla farmera albo reperuje jego narzędzia, otrzymuje swe wynagrodzenie raz jeden – albo w chwili spełnienia usługi, albo w kilku ratach; a odkąd ta suma zostanie raz zapłacona wytwórcy, narzędzia, których dostarczył farmerowi, już więcej do robotnika nie należą. Nie może on nigdy żądać dwukrotnej zapłaty za to samo narzędzie czy za tę samą naprawę. Jeśli corocznie ma swój udział w plonach farmera, jest to zasługą faktu, że corocznie coś robi dla niego.

“Właściciel, przeciwnie, nie oddaje swego sprzętu; wiecznie dostaje za niego zapłatę, wiecznie go zatrzymuje przy sobie” [Op. Cit.].

Dlatego dostarczanie kapitału nie jest aktem produkcyjnym, a zatrzymywanie zysków, które zostają wytworzone przez naprawdę wykorzystujących kapitał to akt kradzieży. To oczywiście nie znaczy, że tworzenie dóbr stanowiących kapitał nie jest twórcze, czy też że nie pomaga ono produkcji. Bynajmniej! Ale posiadanie wytworów takiej działalności i dzierżawienie ich nie usprawiedliwia kapitalizmu ani zysków.

Niektórzy zwolennicy kapitalizmu twierdzą, że zyski reprezentują produktywność kapitału. Przekonują, że pracownicy dlatego mówi się, iż otrzymała dokładnie tyle, ile wyprodukowała, że (według neoliberalnej teorii) jeśli przestanie pracować, całkowity produkt zmniejszy się dokładnie o wartość jej wynagrodzenia. Jednak ten argument zawiera w sobie błąd. A to dlatego, że całkowity produkt zmniejszy się o coś znacznie więcej od takiej wartości, jeśli dwóch lub więcej pracowników odejdzie. Dzieje się tak dlatego, że płacę, jaką otrzymuje każdy pracownik w warunkach doskonałej konkurencji, w teorii neoliberalnej przyjmuje się za równą produktowi wypracowanemu przez ostatniego robotnika. Ta neoliberalna argumentacja przyjmuje “zmniejszającą się produktywność krańcową”, tzn. zakłada się, że krańcowy produkt ostatniego robotnika jest mniejszy niż przedostatniego itd.

Ujmując to inaczej, w neoklasycznej ekonomii wszyscy pracownicy oprócz mitycznego “ostatniego robotnika” nie otrzymują pełnej wartości swojej pracy. Otrzymują jedynie to, o czym się twierdzi, że zostało wyprodukowane przez ostatniego robotnika, a więc każdy prócz niego nie otrzymuje dokładnie tego, co wyprodukował. Wygląda to tak, że neoliberalna teza o braku wyzysku w kapitalizmie zdaje się być unieważniona przez swoją własną teorię.

Jest to uznawane przez teoretyków. Z powodu owej zmniejszającej się produktywności krańcowej wkład pracy jest mniejszy od całkowitego produktu. Różnica między nimi jest uważana za dokładną wartość wkładu kapitału. Ale czymże jest ten “wkład” kapitału? Bez robotników nie byłoby żadnej wytwórczości. W dodatku, od strony fizycznej, produkt krańcowy kapitału to po prostu ilość, o jaką produkcja by się zmniejszyła, gdyby jedna cząstka kapitału została odebrana produkcji. Nie odzwierciedla ona w żaden sposób żadnej działalności produkcyjnej ze strony właściciela (właścicielki) rzeczonego kapitału. Dlatego wcale ona nie mierzy jego lub jej wkładu do produkcji. Mówiąc inaczej, kapitalistyczna ekonomia próbuje wprowadzić bałagan rozmyślnie myląc właścicieli kapitału z maszynami, jakie posiadają.

W istocie, mniemanie, że zyski reprezentują wkład kapitału, zostaje zniweczone przez praktykę “podziału zysków”. Gdyby zyski były wkładem kapitału, wówczas dzielenie zysków oznaczałoby, że kapitał nie odzyskuje swojego pełnego “wkładu” do produkcji (a więc jest wyzyskiwany przez pracę!). Ponadto, zważywszy, że dzielenie zysków jest zazwyczaj wykorzystywane jako technika zwiększania wydajności pracy i zysków, wydaje się dziwne, że taka technika byłaby niezbędna, gdyby zyski naprawdę reprezentowały “wkład” kapitału. Mimo wszystko, maszyny wykorzystywane przez robotników pozostają te same, co przed wprowadzeniem podziału zysków – jak to niezmienione wyposażenie kapitałowe mogłoby wytworzyć większy “wkład”? Może tak się stać tylko wtedy, gdy kapitał faktycznie jest bezproduktywny, a to właśnie nieopłacony wysiłek, energia i umiejętności pracowników są tak naprawdę źródłami zysków. Dlatego teza, że zysk równa się “wkładowi” kapitału nie ma żadnego oparcia w faktach.

Chociaż jest prawdą, że wartość zainwestowana w nieruchomy kapitał z biegiem czasu jest przenoszona na towary, produkowane przy jego pomocy, a poprzez ich sprzedaż upłynniana w postaci pieniędzy, to w niczym to nie dowodzi żadnej faktycznej pracy właścicieli kapitału. Anarchiści odrzucają ideologiczne kuglarstwo, sugerujące inaczej, i uważają, że (umysłowa i fizyczna) praca to jedyna forma wkładu, jaką ludzie mogą wnieść do procesu produkcyjnego. Bez pracy niczego nie można wyprodukować, ani też wartości zawartej w nieruchomym kapitale nie można przenieść na dobra. Jak wykazał Charles A. Dana w swoim popularnym wprowadzeniu do idei Proudhona, “robotnik bez kapitału wkrótce nadrobiłby jego brak, produkując go […] ale kapitał bez robotników do jego wykorzystania może tylko leżeć bezużytecznie i gnić” [Proudhon i jego “Bank Ludu”]. Jeżeli robotnikom nie wypłaca się pełnej wartości ich wkładu do wyrobów, jakie produkują, to są wyzyskiwani, a więc, jak ukazaliśmy, kapitalizm opiera się na wyzysku.

Zatem stałe koszty same z siebie nie tworzą wartości. To, czy wartość jest wytwarzana, zależy od rozwoju inwestycji i ich wykorzystania, gdy już zostaną ulokowane. Angielski socjalista Thomas Hodgskin powiedział:

“Użyteczność kapitału trwałego nie wywodzi się z minionej, lecz z obecnej pracy; i nie przynosi on swojemu właścicielowi zysku dlatego, że został zgromadzony, ale dlatego, że jest środkiem do uzyskiwania dowództwa nad pracą” [Obrona pracy przed żądaniami kapitału].

Przypomina nam to znów o pracy (i istniejących w gospodarce stosunkach społecznych) jako o fundamentalnym źródle zysków. Ponadto tak ukochana przez prokapitalistyczną ekonomię koncepcja, że płaca pracownicy jest równowartością tego, co ona produkuje, jest codziennie przekreślana w rzeczywistości. Pewien krytyczny wobec neoliberalnych dogmatów ekonomista ujął to tak:

“Zarząd kapitalistycznego przedsiębiorstwa nie zadawala się zwykłym odpowiadaniem na wytyczne rynku, równającym płacę z wartością krańcowego produktu pracy. Odkąd pracownik wchodzi do procesu produkcyjnego, siły rynkowe, przynajmniej na pewien czas, zostają wyparte. Stosunek wysiłku do zapłaty będzie zależał nie tylko od stosunków wymiany na rynku, ale też […] od hierarchicznych stosunków produkcji – od proporcji sił kierownictwa i pracowników w przedsiębiorstwie” [William Lazonick, Organizacja biznesu a mit gospodarki rynkowej].

A więc znowu kapitalistyczna ekonomia bardziej troszczy się o usprawiedliwianie status quo niż o kontakt z realnym światem. Twierdzenie, że pensja robotnicy przedstawia jej wkład, a zysk wkład kapitału, jest po prostu fałszywe. Kapitał nie może wyprodukować niczego (nie wspominając już o nadwyżce), jeśli nie zostanie wykorzystany przy pomocy pracy, a więc zyski nie reprezentują produktywności kapitału.

Inne rozpowszechnione usprawiedliwienia zysku opierają się na twierdzeniach o “szczególnych zdolnościach” garstki wybrańców – na przykład “zdolności do podejmowania ryzyka” albo “zdolności twórczych” – i są równie wadliwe, jak to, które przed chwilą naszkicowaliśmy.

Jeżeli chodzi o podejmowanie ryzyka, to dosłownie każde ludzkie działanie obciążone jest ryzykiem. Twierdzić, że kapitalistom powinno się płacić za ryzyko towarzyszące inwestycjom, to oświadczać między wierszami, że pieniądze są cenniejsze niż ludzkie życie. Ostatecznie, to robotnicy ryzykują swoim zdrowiem, a często życiem w pracy, i bardzo często najniebezpieczniejsze stanowiska pracy są tymi, którym towarzyszą najniższe zarobki (bezpieczne warunki pracy mogą pożreć zyski, a więc by wynagrodzić kapitaliście “ryzyko”, ryzyko, ponoszone przez robotników, może tak naprawdę wzrosnąć). W przewrotnym świecie kapitalistycznej etyki zastąpienie pojedynczego robotnika innym jest zwykle tańsze (czyli “efektywniejsze”) niż zastąpienie inwestycji kapitałowej nową.

Ponadto teoria zysków opowiadająca o ryzyku nie bierze pod uwagę różnych szans podejmowania ryzyka, wynikających z nierównego podziału społecznego bogactwa. Jak to ujmuje James Meade, choć “posiadacze własności mogą zwiększać swoje ryzyko umieszczając niewielkie cząstki swojej własności w dużej liczbie koncernów, robotnikowi nie przychodzi łatwo umieszczanie niewielkich cząstek swojego wysiłku w dużej liczbie różnych posad. To przypuszczalnie jest główny powód, dla którego obciążony ryzykiem kapitał zatrudnia pracę”, a nie odwrotnie [cytat z Davida Schweickarta, Op. Cit.]. Nie trzeba przypominać, że najpoważniejsze konsekwencje “ryzyka” to zazwyczaj cierpienia ludzi pracy, którzy mogą stracić swoje posady, zdrowie, a nawet życie. Tak więc to raczej nie indywidualne rachuby określą “chęć podjęcia ryzyka”, ale te rachuby będą zależeć od pozycji klasowej danych jednostek. Dlatego ryzyko nie jest niezależnym czynnikiem, a więc nie może być źródłem zysku. W rzeczywistości, jak przedstawiliśmy, inne działania mogą pociągać za sobą o wiele większe ryzyko i być mniej nagradzane.

Jeżeli zaś chodzi o ducha “twórczego”, który wprowadza w życie nowe źródła zysków, to jest prawdą, że jednostki istotnie widzą nowe możliwości i działają nowatorskimi sposobami, by wytworzyć nowe produkty czy technologie. Ale – jak omówiliśmy w następnej sekcji, nie jest to źródło zysków.

C.2.1 Dlaczego istnieje ta nadwyżka?

Istotą kapitalizmu jest obecność monopolizacji wytworów pracy robotnika przez innych. Dzieje się tak na skutek prywatnej własności środków produkcji, w “konsekwencji [której] […] robotnik, gdy jest zdolny do pracy, nie znajdzie żadnego pola do uprawy, żadnej maszyny do uruchomienia, jeżeli się nie zgodzi sprzedać swej pracy za sumę niższą od jej rzeczywistej wartości” [Piotr Kropotkin, Wspomnienia rewolucjonisty].

Dlatego ludzie muszą sprzedawać swoją pracę na rynku. Ale ponieważ ten “towar” “nie może zostać oddzielony od osoby pracownika tak jak części własności. Zdolności pracownika rozwijają się z biegiem czasu i kształtują nieodłączną część jego osoby i własnej tożsamości; umiejętności są związane z osobą od wewnątrz, a nie z zewnątrz. Ponadto umiejętności czy zdolność do pracy, ażeby przyniosły skutek, nie mogą zostać wykorzystane bez użycia przez pracownika własnej woli, swojej pojętności i swego doświadczenia. Wykorzystanie zdolności do pracy wymaga obecności ‘właściciela’ tych zdolności […] Podpisywanie umowy o wykorzystaniu zdolności do pracy to marnotrawienie zasobów, jeżeli nie można ich użyć w sposób wymagany przez nowego właściciela […] Umowa o pracę musi dlatego tworzyć stosunek władzy i posłuszeństwa między pracodawcą a pracownikiem” [Carole Pateman, Kontrakt seksualny].

Więc, “umowa, w której pracownik rzekomo sprzedaje swoją zdolność do pracy, to umowa, w której, ponieważ nie może zostać on oddzielony od swych umiejętności, sprzedaje prawo wydawania rozkazów w sprawach wykorzystywania swojego ciała i siebie samego […] Charakter tego uwarunkowania został uchwycony w określeniu płatny niewolnik [Ibid.]. Albo, używając słów Bakunina, “pracownik sprzedaje swoją osobę i swoją wolność przez określony czas”, a więc “zawierając umowę tylko na pewien czas, pozostawiającą pracownikowi prawo do porzucenia swego pracodawcy, ustanawia się jakiś rodzaj dobrowolnego i przejściowego poddaństwa” [Filozofia polityczna Bakunina].

Ta dominacja to źródło nadwyżki, ponieważ “płatne niewolnictwo nie jest konsekwencją wyzysku – to wyzysk jest konsekwencją faktu, że sprzedaż zdolności do pracy wymaga podporządkowania się pracownika. Umowa o pracę czyni kapitalistę panem; ma on polityczne prawo do decydowania, jak praca robotnika będzie użyta, i – w konsekwencji – może przystąpić do wyzysku” [Carole Pateman, Op. Cit.].

Tak więc zyski istnieją, ponieważ pracownik sprzedaje się kapitaliście, który odtąd posiada na własność jego działania i dlatego kontroluje go (albo, mówiąc dokładniej, próbuje go kontrolować) niczym maszynę. Komentarz Benjamina Tuckera odnoszący się do tezy, iż kapitał jest uprawniony do nagrody, jest tu bardzo na miejscu. Tucker zauważa, że niektórzy “zwalczają […] doktrynę mówiącą, że wartość dodatkowa – częściej nazywana zyskami – należy do robotnika, ponieważ to on ją wytwarza, przekonując, że koń […] ma słuszne uprawnienia do wartości dodatkowej, którą stwarza dla swego właściciela. Byłoby tak, gdyby koń miał rozum, by to stwierdzić i moc przejęcia tej wartości […] Ten argument […] opiera się na założeniu, że pewni ludzie rodzą się jako własność innych ludzi, zupełnie jak konie. A więc to sprowadzenie sprawy do absurdu zwraca się przeciwko sobie samemu” [Zamiast książki].

Ujmując to inaczej, przekonywanie, że kapitał powinien być wynagradzany, jest domyślnym zakładaniem, że pracownicy są tylko czymś na kształt maszyn, jeszcze jednym “czynnikiem produkcji”, a nie istotami ludzkimi i wytwórcami wartości. Przecież zyski istnieją dlatego, że podczas dnia roboczego kapitalista kontroluje działalność i wyroby pracownika (tj. posiada go podczas godzin pracy, gdyż czynności nie można odłączyć od ciała i “istnieje całkowity związek między ciałem a jaźnią. Ciało i jaźń nie są tym samym, ale jaźni nie da się oddzielić od ciała” [Carole Pateman, Op. Cit.]).

Rozważając to wyłącznie w kategoriach wytwórczości, skutkiem tego jest, jak zauważył Proudhon, praca robotników “dla przedsiębiorcy, który płaci im i zatrzymuje ich wyroby” [cytat z Martina Bubera, Ścieżki utopii]. Zdolność kapitalistów do utrzymywania tego rodzaju monopolizacji czasu i wyrobów kogoś innego jest czczona w postaci “praw własności”, popieranych zarówno przez publiczne, jak i prywatne państwa. Dlatego – w skrócie – własność to “prawo do cieszenia się i rozporządzania według własnej woli dobrami kogoś innego – owocami pracy i starań innego człowieka” [P-J Proudhon, Co to jest własność]. A wskutek tego “prawa”, zapłata pracownika/pracownicy zawsze będzie mniejsza od bogactwa, jakie on czy ona produkuje.

Rozmiar tej nadwyżki – ilość nieodpłatnej pracy – może zostać zmieniony przez zmianę czasu trwania i intensywności pracy (tzn. przez uczynienie jej dłuższą i cięższą). Jeśli wzrasta czas trwania pracy, rozmiar wartości dodatkowej wzrasta bezwzględnie. A jeżeli wzrasta intensywność, np. poprzez innowacje w procesie produkcyjnym, to wtedy rozmiar wartości dodatkowej wzrasta względnie (to znaczy – pracownicy wytwarzają równowartość swojej płacy w ciągu swojego dna roboczego szybciej, z czego się bierze większa ilość nieodpłatnej pracy dla ich szefa).

Taka nadwyżka wskazuje, że praca, podobnie jak każdy inny towar, ma wartość użytkową i wartość wymienną. Wartością wymienną pracy są płace pracowników, a jej wartością użytkową ich zdolność do pracy, do robienia tego, co chce kapitalista, który ją kupuje. Więc istnienie “dodatkowych produktów” wskazuje, że ma miejsce różnica między wartością wymienną pracy a jej wartością użytkową – że praca może potencjalnie wytworzyć większą wartość, niż ta oddawana w formie płac. Podkreślamy – potencjalnie, ponieważ wydobycie z pracy jej wartości użytkowej nie jest tak prostą operacją jak wydobycie tylu a tylu dżuli energii z tony węgla. Nie można wykorzystać zdolności do pracy bez poddania robotnika woli kapitalisty – w przeciwieństwie do innych towarów, zdolność do pracy pozostaje nieodłącznie ucieleśniona w istotach ludzkich. Zarówno wydobywanie wartości użytkowej, jak i określanie wartości wymiennej dla pracy zależy od czynów pracowników – i jest głęboko przez nie modyfikowane. Bez brania pod uwagę oporu pracowników wobec obracania ich w towary, w wykonawców rozkazów, nie można określić ani wysiłku dostarczanego podczas godzin pracy, ani czasu spędzonego w pracy, ani pensji otrzymywanej w zamian za nie. Mówiąc inaczej, ilość “dodatkowych produktów” wyciągniętych od robotnika zależy od oporu wobec odczłowieczania w miejscu pracy, od podejmowanych przez pracowników prób stawiania oporu niszczeniu wolności w godzinach pracy.

Dlatego nieodpłatna praca, skutek wyraźnych stosunków władzy w warunkach własności prywatnej, jest źródłem zysków. Część tej nadwyżki jest wykorzystywana przez kapitalistów do wzbogacania się, inna zaś do rozbudowy kapitału, który z kolei jest wykorzystywany do zwiększania zysków. Tak powstaje niekończący się cykl (cykl, który jednak nie jest stałym wzrostem, lecz ulega okresowym zaburzeniom przez recesje bądź depresje – “cyklowi koniunkturalnemu”. Podstawowe przyczyny takich kryzysów zostaną omówione później, w sekcjach C.7 i C.8).

Next Page » « Previous Page