Wcześniej wspomnieliśmy, że rywalizacja pomiędzy syndykatami może prowadzić do stanu „drobnomieszczańskiego kooperatywizmu (ang. petty-bourgeois co-operativism)” i żeby pozbyć się tego problemu, pole działania kolektywizacji musi zostać rozszerzone, tak aby nadwyżki były rozprowadzane na całą branżę a nawet na całe społeczeństwo. Wspomnieliśmy też inną zaletę szerokiej dystrybucji nadwyżek: pozwala ono na zrzeszenie przedsiębiorstw, które inaczej rywalizowałyby, co prowadzi do wydajniejszego użytkowania zasobów i ulepszeń technologicznych. Tu poprzemy to twierdzenie przykładem z Rewolucji Hiszpańskiej.
Kolektywizacja w Katalonii nie tylko objęła ważniejsze branże przemysłu, jak komunikację miejską i usługi komunalne, ale też mniejsze placówki: mniejsze fabryki, pracownie rzemieślnicze, warsztaty mechaniczne i naprawcze, itp. Augustin Souchy opisuje ten proces następująco:
„Rzemieślnicy i właściciele małych pracowni, razem z ich pracownikami i praktykantami, często wstępowali do związku odpowiadającego ich branży. Poprzez łączenie swoich sił i zasobów w braterskim charakterze, zakłady te mogły podejmować duże przedsięwzięcia i zaopatrywać w usługi na większą skalę […] Kolektywizacja zakładów fryzjerskich jest doskonałym przykładem na to jak osiągnięto tranzycję z kapitalizmu do socjalizmu w małych placówkach produkcyjnych i usługowych.’’
„Przed 19 lipca 1936 [data rewolucji],w Barcelonie mieściło się 1,100 salonów fryzjerskich, większość z nich prowadzona przez biednych nieszczęśników klepiących wieczną biedę. Zakłady te były często brudne i zapuszczone. 5000 asystentów fryzjerskich było jednymi z najgorzej wynagradzanych pracowników… Zarówno właściciele jak i asystenci dobrowolnie postanowili uspołecznić swoje miejsca pracy.”
„Jak tego dokonano? Wszystkie zakłady przyłączyły się do związku. Na zebraniu generalnym postanowili zamknąć wszystkie nierentowne zakłady. Numer salonów z 1100 zmniejszył się do 235, dzięki obniżonym opłatom za czynsz, światło, podatki zaoszczędzano 135000 peset miesięcznie. Pozostałe 235 zakładów zostało zmodernizowanych i elegancko wystrojonych. Z oszczędzonych pieniędzy ufundowano wzrost wypłat o 40%. Wszyscy mieli zapewnione prawo do pracy i wszyscy otrzymywali równe płace. Byli właściciele nie ucierpieli na uspołecznieniu. Byli oni zatrudnieni z regularnym dochodem. Wszyscy pracowali w równych warunkach i na równej wypłacie. Dychotomia pomiędzy zatrudniającymi a zatrudnianymi została zrównana z ziemią i zmieniła się w społeczność równych sobie pracujących – oddolnego socjalizmu” [„Collectivisations in Catalonia” z Sam Dolgoff, The Anarchist Collectives, str. 93-94]
Zatem współpraca zapewnia efektywny przydział zasobów, a straty minimalizowane poprzez eliminację niepotrzebnej konkurencji. Skoro konsumenci mają wybór jakiego syndykatu produkty i usługi konsumować, jednocześnie posiadając bezpośredni kontakt pomiędzy grupami konsumenckimi a produkcyjnymi, ryzyko, że przeprowadzana racjonalizacja w produkcji negatywnie wpłynie na interes konsumenta jest nikłe.
Innym polem w którym szeroka dystrybucja nadwyżek może być korzystna jest są inwestycje i prace badawczo-rozwojowe. Tworząc fundusz dla prac badawczo-rozwojowych, niezależny od sytuacji pojedynczych syndykatów, całe społeczeństwo może ulec ulepszeniu dzięki dostępowi do przydatnych nowych technologii i procesów.
Z tego powodu, w wolnościowo-socjalistycznym społeczeństwie, ludzie (zarówno jaki w miejscu pracy jak i w swoich społecznościach) będą najprawdopodobniej decydować się na przekazanie znacznych środków, dostępnych dzięki ich wspólnej pracy, na podstawowe prace badawczo-rozwojowe. Będzie tak, ponieważ wyniki tych badań będą dostępne dla wszystkich kooperatyw i pomagać na dłuższą metę każdemu. Do tego, ponieważ pracownicy bezpośrednio kontrolują swoje miejsce pracy, a miejscowa społeczność w pewnym senie „posiada” je, wszyscy zainteresowani mają interes w tym, żeby pogłębiać badania które zmniejszałyby nakład pracy, zanieczyszczenie, eksploatację zasobów naturalnych albo zwiększały produktywność z nikłym, lub bez negatywnego wpływu na społeczeństwo.
To oznacza, że prace badawcze i innowacyjne, byłyby w interesie wszystkich uczestników. W kapitalizmie tak nie jest. Większość badań jest przeprowadzanych, w celu osiągnięcia przewagi na rynku poprzez zwiększanie produktywności albo rozszerzanie produkcji na (wcześniej niechcianych) polach. Jakikolwiek wzrost produktywności często prowadzi do bezrobocia, obniżania kwalifikacji i innych negatywnych konsekwencji dla zaangażowanych osób. W wolnościowy socjalizmie ten problem po prostu nie występuje.
Powinniśmy też wspomnieć, że badania prawdopodobnie podejmowane byłyby coraz częściej, w miarę jak ludzie coraz bardziej zgłębialiby swoje zainteresowanie pracą i edukacją. Kiedy ludzie zaczną uwalniać się od codziennej harówki, narzuconej przez zarobkowy tryb pracy w kapitalizmie, zaczną eksplorować naukę na własną rękę, dlatego prace badawcze prowadzone będą na różnych poziomach w społeczeństwie – w miejscu pracy, w lokalnej społeczności, w edukacji itp.
Dodatkowo, wiadome jest nam, że przeprowadzanie podstawowych badań nie jest mocną stroną kapitalizmu. Wzrost systemu „Pentagońskiego” w USA wykazuje, że badania podstawowe często polegają na pomocy państwa żeby działać. Już ponad trzydzieści lat temu Kenneth Arrow zwraca uwagę na to, że siły rynku nie są wystarczalne żeby napędzać podstawowe badania:
„Tym samym, badania podstawowe, wyniki których używane są tylko jako podstawa do innych wynalazczych działalności, są rzadko wynagradzane. W rzeczywistości najczęściej przeprowadzanie badań podstawowych jest opłacalne tylko, jeżeli inne firmy nie mają dostępu do ich wyników. Przez takie ograniczenia, redukowana jest efektywność przedsięwzięć wynalazczych, przez to zmniejsza się też ich częstotliwość.” [„Economic Welfare and the Allocation of Resources for Inventiveness”, w National Bureau of Economic Research, The Rate and Direction of Inventive Activity, str. 618]
Czy nowoczesne społeczeństwo wytworzyłoby tyle innowacji bez systemu „Pentagońskiego”, wyścigu kosmicznego itp? Weźmy na przykład Internet – jest mało prawdopodobne, że taki projekt skończył by się powodzeniem bez pomocy państwa. Oczywiście, duża część tych technologii została stworzona z nikczemnych powodów i zamiarów, dlatego w wolnościowo-socjalistycznym społeczeństwie domagała by się drastycznych zmian (a, w licznych przypadkach nawet całkowitego zniesienia). Jednakże, faktem pozostaje, że system oparty tylko o czyste siły rynkowe najprawdopodobniej nie byłby w stanie stworzyć ogromu technologii, które obecnie przyjmujemy jako oczywiste. Noam Chomsky argumentuje:
„[Alan] Greenspan [głowa US Federal Reserve] wygłosił mowę redaktorom gazetowym w USA. Mówił zapalczywie o cudach rynku, o cudach spowodowanych przez wybór konsumencki, itp. Dał przykłady: Internetu, komputerów, przetwarzania informacji, laserów, satelit, tranzystorów. Jest to bardzo interesująca lista, bo zawiera podręcznikowe przykłady kreatywności i produkcji w sektorze publicznym. W przypadku Internetu, przez 30 lat był on projektowany, rozwijany i fundowany w większości przez sektor publiczny, głównie przez Pentagon, potem przez National Science Foundation – wtedy zostały stworzone wszystkie idee, sprzęt, oprogramowanie, technologie itd. Tylko w kilku ostatnich latach, zostało to przekazane w ręce ludzi jak Bill Gates […] W przykładzie Internetu nie było prawie żadnego wyboru konsumenckiego, i w kluczowych stadiach ich rozwoju podobnie było z komputerami, przetwarzaniem informacji i innymi technologiami.”
„Tak naprawdę, jedynym przykładem z podanych przez Greenspana, który w ogóle można wziąć na serio są tranzystory, ale one też są interesującym zagadnieniem. To prawda, tranzystory powstały w prywatnym laboratorium – Bell Telephone Laboratories należące do AT&T – które też przyczyniło się do rozwoju ogniw słonecznych, radioastronomii, informatyki i innych ważnych rzeczy. Ale jakie miały tam znaczenie siły rynkowe i wybór konsumencki? Tutaj też okazuje się, że zerowe. AT&T było monopolem wspieranym przez państwo, więc nie było żadnego wyboru konsumenckiego, i jako monopol mogli narzucać wysokie ceny: był to w praktyce podatek nakładany na populację z którego opłacał instytucje takie jak Bell Laboratories […] Były one w efekcie publicznie fundowane. Pięknie ilustruje to fakt, że kiedy ich branża została zderegulowana, Bell Labs zbankrutowały, ponieważ społeczeństwo już ich nie fundowało […] Ale dopiero początek tej historii. To prawda, że Bell Laboratories wymyśliły tranzystory, ale używały technologii z okresu wojny, która była stworzona i ufundowana przez państwo. Do tego, w tych czasach nie było nikogo kto mógłby kupować te tranzystory, ponieważ były bardzo kosztowne w produkcji. Dlatego, przez pierwszą dekadę to państwo było ich największym nabywcą […] To były państwowo ufundowane i nabywane wynalazki, które potem mogły być wprowadzone w nowo stworzonym przemyśle w sektorze prywatnym” [Rogue States, str. 192-193]
Wraz z postępami technologicznymi, szeroka baza produkcji nadwyżek pomogłaby polepszać wiedzę i umiejętności populacji. Keynesowski ekonomista Michael Stewart wskazuje, że: „istnieją zarówno teoretyczne jak i empiryczne powody by założyć, że siły rynkowe nie są wystarczające by pokryć wydatki związane z badaniami naukowymi i pracami rozwojowymi, wraz z tymi za edukację i szkolenie.” [Keynes in the 1990s, str. 77]
Jeśli spojrzymy na szkolenia zawodowe, szeroka dystrybucja nadwyżek byłaby bardzo pomocna. W wolnorynkowym kapitalizmie, szkolenia zawodowe cierpią przez samą naturę rynku. Argument jest prosty. W wolnorynkowym kapitalizmie, gdyby firmy mogły zarobić więcej dzięki szkoleniu swoich pracowników, szkoliłyby ich. Jeśli by tego nie robiły, to oznaczałoby, że szkolenia nie są potrzebne. Niestety, ten sposób myślenia pomija fakt, że nastawione na zysk firmy nie będą ściągać na siebie opłatę za rzeczy, z których będą korzystać inni. To znaczy, że firmy niechętnie będą opłacać szkolenia jeśli obawiają się, że ci wyszkoleni pracownicy/e zostaną zagarnięci/te przez inne firmy oferujące wyższe wynagrodzenie z zaoszczędzonych (dzięki nie przeprowadzaniu własnych szkoleń) pieniędzy. To powoduje, że niewiele firm oferuje potrzebne szkolenia, ponieważ boją się, że ci/te pracownicy/nice przejdą do konkurencji (oczywiście, jest i drugi powód: mianowicie, wyszkolona siła robocza,dzięki swoim nabytym umiejętnościom ma więcej władzy w miejscu pracy i jest trudniejsza do zastąpienia).
Przez socjalizację procesu szkolenia dzięki konfederacji miejsc pracy, syndykaty zwiększyłyby produktywność poprzez zwiększanie umiejętności swoich członków/członkiń. Wyższe poziomy umiejętności, połączone z samozarządzaniem pracowników, mają skłonność do zwiększania wynalazczości i radości w ‘pracy’. Jest tak, ponieważ wyszkolona i mająca kontrolę nad swoją pracą siła robocza nie będzie raczej tolerować nieciekawej, nudnej, powtarzającej się pracy i szukałaby sposobów na jej eliminację, polepszenie warunków pracy i zwiększenia produktywności, żeby uzyskać więcej czasu wolnego dla samej siebie.
Wolny rynek może też mieć negatywny wpływ na proces innowacji. Jest tak ponieważ, usiłując dogodzić udziałowcom poprzez wzrost wartości udziałów, firmy mogą zmniejszyć fundusze na badania i rozwój (ang. R&D), co może zmniejszyć wzrost i zatrudnienie na dłuższą metę. Co akcjonariusze mogą piętnować jako „nieekonomiczne” (projekty inwestycyjne, badania i rozwój), może powodować, i powoduje polepszenie stanu rzeczy dla szerszego społeczeństwa. Jednakże, te osiągnięcia są długoterminowe, a w kapitalizmie liczą się jedynie zyski krótkoterminowe. Wyższe ceny udziałów, dla samego przetrwania firmy są niezbędne tu i teraz.
W bardziej uspołecznionej ekonomii, kolektywizacja na szeroką skalę sprzyjałaby przydzielaniu zasobów do badań i rozwoju, długoterminowych inwestycji, innowacji itp. Za pomocą banków wzajemnych albo konfederacji syndykatów i komun, zasoby mogłyby być przydzielane w sposób biorący pod uwagę ważność inwestycji długoterminowych i koszty społeczne, które są pomijane (wręcz korzystne jest ich specjalnie ignorowanie) w kapitalizmie. Zamiast karać za długoterminowe badania i rozwój, uspołeczniona ekonomia dbałaby o to, by wystarczające zasoby zawsze były dostępne, co pozytywnie wpłynęłoby na wszystkich/e członków/ini społeczeństwa.
W dodatku do prac przeprowadzanych przez syndykaty, placówki oświatowe, komuny itp., ważne byłoby, żeby udostępniać zasoby pojedynczym osobom i małym grupom na „koniki” (mniejsze projekty, mocniej krzyżujące się z zainteresowaniami przeprowadzających). Oczywiście, syndykaty i konfederacje miałyby własne instytucje badawcze, ale rola pracy „amatorów” jest instrumentalna. Kropotkin twierdził, że:
„Żeby krzewić ducha innowacji potrzebne jest […] przebudzenie myślenia, śmiałość koncepcji, która przez nasz system edukacyjny podupada; jest to szerzenie naukowej oświaty, co samo z siebie zwiększyłoby ilość badaczy stokrotnie; jest to wiara w to, że ludzkość podejmie następny krok do przodu, bo to zapał, chęć czynienia dobra, inspirowały wszystkich wielkich wynalazców/wynalazczyni. Rewolucja Społeczna, sama w sobie, może dać ten impuls myśli, tą śmiałość, tą świadomość, że pracujesz dla dobra wszystkich.”
“Powinniśmy mieć potężne instytuty […] masywne laboratoria przemysłowe otwarte dla wszystkich chętnych, gdzie mogliby oni realizować swoje najszaleńsze marzenia, po uwolnieniu się z obowiązku wobec społeczeństwa; […] gdzie będą przeprowadzać swoje eksperymenty; gdzie znajdą innych towarzyszy, ekspertów/tki od innej dziedziny przemysłu, również przychodzących/ące rozwiązać jakiś skomplikowany problem, a zatem mogących/e pomagać sobie nawzajem – zderzenie ich idei pomoże im osiągnąć wyczekiwane rozwiązanie.” [Zdobycie chleba (ang. The Conquest of Bread), str. 117]
Do tego, w przeciwieństwie do tego jak to jest w kapitalizmie, w którym wynalazcy często „starannie ukrywają swoje wynalazki przed innymi, jako że są skrępowani/e przez patenty i kapitalizm – przekleństwa współczesnego społeczeństwa, przeszkody w postępie rozwoju intelektualnego i moralnego,” wynalazcy/czynie w wolnym społeczeństwie mieliby/ałyby możliwość opierania się na pełni wiedzy przeszłych pokoleń. Zamiast chowania wiedzy przed innymi, żeby utrzymać nad nimi przewagę, wiedza byłaby dzielona, wzbogacając wszystkich zaangażowanych i resztę społeczeństwa [Ibid.] Jak twierdzi John O’Neil:
„Ekonomia rynku opartego na konkurencji zniechęca do dzielenia się informacjami. Rynek zachęca do sekretności, która jest nieprzychylna otwartości i szczerości w nauce. Zakłada z góry typ własności, której właściciel ma prawo wykluczać innych. W sferze nauki, takie prawa do wykluczenia stawiają ograniczenia na przepływ informacji i teorii, które są niekompatybilne z rozrostem wiedzy […] nauka ma skłonność do rozwoju tylko kiedy komunikacja jest nieskrępowana… [W dodatku], niezbędnym warunkiem, żeby teoria albo wynik badawczy można było przyjąć, jest przejście publicznej, krytycznej kontroli kompetentnych ekspertów naukowych. „Prywatne” teorie lub wyniki badań to takie, które nie podlegają kryteriom naukowym.” [The Market, str. 153]
W ten sposób, uspołecznienie wsparłaby wynalazczość oraz rozwój nauki. Robiłoby to na dwa sposoby, zarówno zapewniając potrzebne zasoby dla takiej pracy, jak i ducha wspólnoty potrzebnego do wyznaczania nowych granic nauki.
Na koniec, pozostaje kwestia osób, które nie mogą pracować i ogólnego zabezpieczenia potrzeb społeczeństwa. Z poszerzoną dystrybucją nadwyżek, można stworzyć komunalne szpitale, szkoły, uniwersytety itp. Faktem jest, że każde społeczeństwo ma jednostki, które nie mogą (albo nie powinny) pracować. Takimi jednostkami są np.: dzieci, starsi i chorzy. W mutualistycznym społeczeństwie, w szczególności anarcho-indywidualistycznym mutualistycznym społeczeństwie, nie ma zinstytucjonalizowanego wsparcia dla tych osób, chyba, że ktoś (członek rodziny, znajoma osoba) zapewni im fundusze na pokrycie opłat za szpital itp. Z drugiej strony, w systemie komunalnej dystrybucji każdy członek/nkini komuny otrzymuje edukacje, opiekę zdrowotną itp jako prawo – przeżycie zdrowego, szczęśliwego i pełnego życia jest prawem, a nie przywilejem. Do tego, przykłady kapitalistycznych państw wskazują, że uspołecznienie, na przykład, systemu opieki zdrowotnej, prowadzi do mniejszych kosztów od tych, które są sprywatyzowane. Jako przykład możemy wziąć koszty utrzymania British National Health Service, które są ułamkiem tych niezbędnych by utrzymać Amerykański lub Chilijski system (w których duża część środków kończy jako zysk dla właścicieli a nie jako opieka zdrowotna).
Ta tendencja użytku nadprodukcji do zasilania wspólnych usług (takich jak szpitale i edukacja) była zaobserwowana w Rewolucji Hiszpańskiej. Wiele kolektywów fundowało nowe szpitale i uniwersytety, zapewniając setki tysiącom osób usługi, na które nie mogły sobie wcześniej pozwolić owocami swojej pracy. Jest to klasyczny przykład współpracy pozwalającej współpracownikom osiągnąć więcej, niż mogli w działając osobno.