Często podnoszona jest teza, że bez rynku producenci będą ignorować potrzeby konsumentów. Pozbawieni groźby (i strachu przed) bezrobocia i nędzy z jednej, a perspektywy wysokich zysków z drugiej strony, producenci będą wypuszczać produkty niskiej jakości. Zwolennicy tej teorii podają przykład Związku Radzieckiego, znanego z fatalnej jakości produktów – i niedoboru dóbr konsumenckich.
Kapitalizm, w odróżnieniu od dawnego bloku radzieckiego, wymaga od producentów (jakiejś) odpowiedzialności przed konsumentami. Jeśli producent ignorować będzie potrzeby konsumentów, straci klientów na korzyść tych, którzy potrzeby te spełniają, i być może jego biznes upadnie (wielkie biznesy, na skutek swoich zasobów, są w stanie przetrwać nieporównywalnie dłużej od niewielkich). Mamy więc marchewkę (zyski) oraz kij (strach przed ubóstwem) – chociaż, oczywiście, marchewka może zostać użyta jako kij względem konsumenta (nie ma profitu – nie ma sprzedaży produktu, bez względu na to, jak bardzo może być potrzebny). Ignorując oczywiste problemy z tą analogią (wprost – jesteśmy ludźmi, nie osłami!), trzeba jednak zgodzić się, że porusza dość istotny problem – co sprawi, że potrzeby konsumentów zostaną zaspokojone w anarchistycznym społeczeństwie?
W indywidualistycznym czy też mutualistycznym systemie anarchistycznym, jako że oparty jest on o rynek, producenci będą poddani prawom rynku, i w związku z tym zmuszeni będą spełnić potrzeby konsumenckie. Kolektywistyczny anarchizm odpowiada na potrzeby konsumentów w podobny sposób, ponieważ producenci byliby odpowiedzialni przed konsumentami za proces zakupu i sprzedaży między kooperatywami. Jak stwierdził James Guillaume, stowarzyszenia pracownicze “deponowałyby niewykorzystane dobra w obiektach [komunalnego] Banku Wymiany. Bank Wymiany z kolei przekazywałby producentom talony, odzwierciedlające wartość tych produktów” (wartość ta, “ustanowiona zawczasu poprzez umowę pomiędzy regionalnymi federacjami spółdzielczymi oraz komunami“) [“On Building the New Social Order”, s. 356-79, Bakunin on Anarchism, s. 366]. Jeśli na dane dobra nie ma popytu, wtedy stowarzyszenie producentów nie będzie mogło sprzedać produktu do Banku Wymiany (lub bezpośrednio do innych syndykatów lub komun) i w związku z tym odpowiednio dostosowałyby swoją produkcję. Oczywiście istnieją problemy z tymi systemami ze względu na ich podstawę na rynku (co omówiono w sekcji I.1.3), chociaż problemy te zostały dostrzeżone przez Proudhona, który twierdził, że federacja rolniczo-przemysłowa powinna chronić samozarządzanie przed negatywnymi skutkami sił rynkowych (jak zauważono w sekcji I.3.5).
Gdy mutualistyczni i kolektywistyczni anarchiści udowadniają, że producenci musieliby odpowiedzieć na potrzeby kupujących, bo w przeciwnym wypadku nie zarobiliby, anarchokomuniści (jako, że dążą oni do społeczeństwa pozbawionego pieniędzy) nie mogą twierdzić, że ich system nagradzałby producentów w ten sposób. Co w takim razie miałoby zapewnić, że “potrzeby wszystkich” byłyby zapewnione? W jaki sposób anarchokomunizm miałby sprawić, że produkcja stałaby się “tylko służącym konsumpcji” oraz “opierałaby się na potrzebach konsumenta, a nie stawiała mu warunki“? [Piotr Kropotkin, Act for yourselves, s. 57] Komuniści wolnościowi twierdzą, że w wolnym, komunistycznym społeczeństwie, ludzkie potrzeby zostałyby zaspokojone. To miałaby gwarantować zdecentralizowana i federalistyczna natura takiego społeczeństwa.
Jaki więc mechanizm miałby gwarantować odpowiedzialność wytwórców przed konsumentami w wolnościowo-komunistycznym społeczeństwie? Po pierwsze komuny miałyby prawo “wyjścia” z sieci dystrybucji. Jeśli spółdzielnia produkowałaby towary pośledniej jakości, bądź odmawiała dostosowania podaży wraz ze zmieniającym się popytem, wtedy komunalne sklepy odwróciłyby się od niej na korzyść wytwórców spełniających standardy, a taki syndykat produkowałby już tylko na własne potrzeby – co byłoby bezsensowne, i kazałoby przypuszczać, że niewiele spółdzielni zdecydowałoby się na taki krok. Aby tylko pracować, produkując nikomu niepotrzebne towary, byłoby tak bezproduktywnym zajęciem, że niewiele osób by się go podjęło. W końcu, ludzie z zasady chcą, aby ich praca miała sens, była potrzebna – a produkcja rzeczy zbędnych, dla samego ich produkowania, byłaby demoralizującym zajęciem (w kapitalizmie ludzie godzą się na bezsensowną, otępiającą pracę, jako że jakiś dochód jest lepszy od żadnego – w wolnej społeczności taka zachęta nie istniałaby).
Jak widzimy, prawo „wyjścia” nadal istniałoby w wolnościowym komunizmie. Jednakże, nadal można by twierdzić, że niewzruszone tym lub nieefektywne syndykaty nadal mogłyby istnieć, żerując na reszcie społeczeństwa produkując śmieci (lub dobra niskiej jakości) jednocześnie konsumując dobra wytworzone przez innych, przekonane, że bez obawy przed ubóstwem oraz bezrobociem mogą robić to bez końca. W przypadku nieistnienia rynku, można by twierdzić, że niezbędna jest (albo sama wytworzyłaby się) jakaś forma biurokracji, która miałaby moc by ukarać takie syndykaty. W ten sposób państwo miałoby swoją kontynuację w „wolnościowym” komunizmie, z „wyższymi” grupami stosującymi środki przymusu wobec niższych by zapewnić ich dostosowanie do potrzeb konsumentów lub wyprodukowanie odpowiedniej ilości dóbr.
Mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się możliwym potencjalnym problemem, jeżeli przyjrzymy mu się z bliska, zobaczymy, że ten argument ma wadę. To dlatego, że anarchizm nie jest oparty jedynie o prawo do „wyjścia” lecz także o prawo do „głosu”. Inaczej niż kapitalizm, wolnościowy komunizm jest oparty o zrzeszanie się i komunikację. Każdy syndykat i komuna są w dobrowolnym porozumieniu i federacji z wszystkimi pozostałymi. Zatem, jeżeli jeżeli jakiś syndykat produkowałby kiepskie produkty lub nie wywiązywałby się ze swoich zadań, inni_e pozostający_e z nim w kontakcie szybko zdaliby_łyby sobie z tego sprawę. Najpierw, osoby niezadowolone z pracy syndykatu zgłaszałyby się do niego bezpośrednio by się poprawił. Jeżeli to nie zadziała, dawałyby znać o swoim niezadowoleniu odmawiając zawierania z nim „kontraktów” w przyszłości (tj. skorzystałyby z prawa do „wyjścia” jednocześnie odmawiając dostarczania syndykatowi potrzebnych mu dóbr). Poinformowałyby też resztę społeczeństwa (poprzez media) oraz skontraktowane grupy konsumenckie i kooperatywy jak i zainteresowane federacje producenckie i komunalne, których te osoby jak i członkowie_inie syndykatu są częścią, które dalej poinformowałyby swoich członków i członkinie o problemie (zainteresowane federacje byłyby lokalnymi i regionalnymi federacjami komun, generalną federację przemysłową, ich własną federację przemysłową/rolną jak i federację do której należy nie wywiązujący się syndykat). We współczesnym społeczeństwie, zachodzi podobny proces „ustnych” ostrzeżeń i rekomendacji, połączony z istnieniem grup i programów konsumenckich. Nasze sugestie są rozszerzeniem tej powszechnej praktyki (fakt, że ten proces istnieje, sugeruje, że mechanizm cen nie dostarcza konsumentom wszystkich informacji potrzebnych im do podejmowania decyzji, ale to dygresja).
Jeżeli omawiany syndykat, nawet po otrzymaniu pewnej ilości skarg, nie zmieni swojego postępowania, dotkną go bezprzemocowe działania bezpośrednie. To oznaczałoby bojkot syndykatu oraz (ewentualnie) jego lokalnej komuny poprzez produkty i inwestycje, co skutkowałoby wykluczeniem syndykatu z korzyści wynikających ze współpracy. Syndykat musiałby zmierzyć się z faktem, że nikt inny nie chce z nim współpracować i dotknęłyby go zmniejszone dostawy dóbr, w tym konsumpcyjnych dla jego członków_iń. W efekcie zaszedłby podobny proces do tego, który ma miejsce w kapitalizmie, gdy firma traci swoich klientów a zatem swoje źródło dochodu. Jednakże wątpimy, że wolne społeczeństwo pozwoliłoby komukolwiek doświadczyć okrucieństw ubóstwa lub głodu (jak to robi kapitalizm). Zamiast tego, dostarczyłoby jedynie niezbędne minimum dóbr koniecznych do życia.
W mało prawdopodobnym przypadku, że taki bojkot generalny nie doprowadziłby do zmian, pozostają dwie opcje. Są to albo rozwiązanie syndykatu i znalezienie sobie innych miejsc pracy dla jego członków_iń, albo oddanie/odsprzedanie syndykatu jego obecnym użytkownikom (tj. wykluczenie ich ze społeczeństwa, w którym ewidentnie nie chcą uczestniczyć). Decyzja, którą opcję wybrać zależałaby od znaczenia syndykatu i woli jego członków_iń. Jeżeli syndykat odmówiłby samorozwiązania, opcja druga byłaby najbardziej logicznym wyborem (o ile syndykat nie kontroluje jakiegoś rzadkiego zasobu). Druga opcja byłaby najprawdopodobniej najlepsza, bo ukazywałaby najlepiej korzyści ze współpracy, jako, że wydalony syndykat musiałby przeżyć o własnych siłach, sprzedając owoce swojej pracy i szybko wróciłby do stada.
Kropotkin mówił o tym już ponad 100 lat temu. Warto zacytować go w całości:
„Kiedy firma kolejowa, sfederowana z innymi firmami nie potrafi dotrzymać swoich zobowiązań, kiedy jej pociągi spóźniają się a dobra leżą porzucone na stacjach, inne firmy grożą zerwaniem umowy i ta groźba zazwyczaj wystarcza.
„Powszechnie uważa się […] że handel trzyma się swoich umów jedynie ze strachu przed procesami sądowymi. Nic podobnego; na dziewięć razy z dziesięciu kupiec, który nie dotrzyma słowa nie stanie przed sądem […] sam fakt doprowadzenia wierzyciela do wytoczenia mu procesu wystarczy dla znacznej większości handlarzy by na dobre odmówić prowadzenia jakichkolwiek interesów z człowiekiem, który zmusił jednego z nich by zwrócić się do organów prawnych.
„Skoro tak jest, dlaczego sposoby, wykorzystywane dziś przez pracowników w fabryce, handlarzy w handlu i spółki kolejowe przy organizacji transportu nie miałyby być wykorzystane w społeczeństwie opartym o dobrowolną pracę?” [
The Conquest of Bread, str. 152–3]
Zatem, by zapewnić odpowiedzialność producentów wobec konsumentów, nie jest konieczna jakakolwiek biurokracja w wolnościowym komunizmie (czy jakiejkolwiek innej formie anarchizmu). Zamiast tego, komunikacja i działania bezpośrednie ze strony osób dotkniętych niedbałością producentów byłyby efektywnymi i wydajnymi sposobami na zapewnienie odpowiedzialności producentów wobec konsumentów.