Author: sasza

F.8.5 A co należy sądzić o braku ogradzań w obu Amerykach?

Ruch ogradzania był tylko jednym z wielu sposobów tworzenia “monopolu na ziemię”, zapewniającego stworzenie klasy robotniczej. Warunki, jakim stawiały czoła klasy rządzące w obu Amerykach były wyraźnie odmienne od warunków Starego Świata. A zatem “monopol na ziemię” przybrał tam odmienną formę. W obu Amerykach ogradzania nie miały znaczenia, gdyż prawa zwyczajowe użytkowania ziemi tak naprawdę nie istniały. Tutaj problemem było (oczywiście po wyeliminowaniu pierwotnych użytkowników ziemi) to, że istniały ogromne połacie gruntów do wykorzystania, które były dostępne dla ludzi.

Nic zatem dziwnego, że miał miejsce pęd do niezależnego gospodarowania. A to popchnęło do góry cenę pracy przez redukcję podaży. Odnajdowanie robotników chcących pracować dla kapitalistów za stawki wystarczająco niskie, by zapewnić im dostateczne zyski, okazywało się trudne. I to właśnie na skutek trudności ze znalezieniem wystarczająco taniej siły roboczej kapitaliści w obu Amerykach zaczęli szukać oparcia w niewolnictwie. Gdy wszystkie uwarunkowania są jednakowe, praca najemna jest wydajniejsza niż niewolnictwo. Ale we wczesnej Ameryce uwarunkowania nie były jednakowe. Dostęp do taniej (a wręcz darmowej) ziemi oznaczał, że ludzie pracy mieli wybór. I niewielu zapragnęło stać się pracownikami najemnymi. Z tego powodu kapitaliści uciekli się do wprowadzenia niewolnictwa na Południu i “monopolu na ziemię” na Północy i Zachodzie.

Działo się tak dlatego, że jak powiedział Maurice Dobbs, “dla życzących sobie odtworzenia kapitalistycznych stosunków produkcji w nowym kraju stało się jasne, że kamieniem węgielnym ich przedsięwzięcia musi być zawężenie grona posiadaczy ziemi do mniejszości i wykluczenie większości z jakiegokolwiek udziału w [produktywnej] własności” [Studies in Capitalist Development (Studia nad rozwojem kapitalizmu), ss. 221-2]. Jak to ujął pewien radykalny historyk, “gdy ziemia jest ‘za darmo’ albo ‘tania’, jak to było w różnych regionach Stanów Zjednoczonych do lat trzydziestych XIX wieku, to wówczas farmerzy nie odczuwają przymusu, by stosować technologię pozwalającą na obniżanie kosztów pracy. W rezultacie, ‘niezależna produkcja gospodarska’ […] opóźniała rozwój kapitalizmu […] pozwalając wielkiej części ludności na uniknięcie pracy najemnej” [Charlie Post, “The ‘Agricultural Revolution’ in the United States”, ss. 216-228, Science and Society, vol. 61, no. 2, s. 221].

I to właśnie dokładnie ta możliwość (tzn. możliwość niezależnej produkcji) była tym, co musiało zostać zniszczone, ażeby mógł się rozwijać kapitalistyczny przemysł. Państwo musiało pogwałcić święte prawa “podaży i popytu”, kontrolując dostęp do ziemi – aby zapewnić normalne funkcjonowanie “podaży i popytu” na rynku pracy (tzn. aby pozycja przetargowa na tym rynku była korzystniejsza dla pracodawcy niż pracobiorcy). Odkąd ta sytuacja stała się typowa (tzn. gdy możliwość samozatrudnienia została skutecznie wyeliminowana), to można było już przyjąć (wspartą protekcjonizmem) politykę “laissez-faire”, i wykorzystywać działania państwa jedynie do ochrony własności prywatnej przed działaniami wydziedziczonych.

Zatem jak osiągnięto takie przeobrażenie stanu posiadania ziemi?

Zamiast pozwalać osadnikom na zakładanie swoich własnych farm, jak to miało miejsce przed latami trzydziestymi XIX wieku, państwo wkroczyło do akcji – od chwili, gdy wojsko wyczyściło obszary położone na wschód od Mississippi z pierwotnych użytkowników ziemi. Najgłówniejszą rolą państwa było narzucenie prawnych ram własności nieużytkowanej ziemi. Grunty ukradzione rdzennym Amerykanom były sprzedawane na aukcjach najwyżej licytującym, mianowicie spekulantom, którzy potem odsprzedawali je farmerom. Proceder ten został zapoczątkowany tuż “po rewolucji, gdy olbrzymie połacie ziemi były wykupywane przez bogatych spekulantów”, a ich roszczenia wspierało prawo [Howard Zinn, A People’s History of the United States (Ludowa historia Stanów Zjednoczonych), s. 125]. Zatem ziemia, która powinna być wolna, była sprzedawana pragnącym jej farmerom, i nieliczni wzbogacali się kosztem wielu. Nie tylko zwiększało to nierówności w społeczeństwie, ale również sprzyjało rozwojowi pracy najemnej – przymus płacenia za ziemię sprawiał, że wielu imigrantów pozostawało na wschodnim wybrzeżu, dopóki nie uzbierało wystarczającej sumy pieniędzy. Z tego powodu powiększone zostały szeregi ludzi, nie mających innego wyboru, jak tylko sprzedawać swoją pracę. Stało się tak wskutek opieki państwa nad nieużytkowaną ziemią. Fakt, że ziemia w końcu zazwyczaj i tak trafiała w ręce farmerów nie odwrócił już (nie mógł odwrócić) stworzonej przez taką politykę zmiany układu sił między klasami.

Taka była też zasadnicza rola rozmaitych “Ustaw o gospodarstwach”, i w ogóle “Federalne prawo dotyczące posiadania ziemi w XIX stuleciu przewidywało sprzedaż na publicznych aukcjach większości gruntów państwowych najdrożej je licytującym […] Rzeczywiści osadnicy byli zmuszani do odkupywania ziemi od spekulantów za ceny znacznie przewyższające minimalną cenę federalną” (na co niewielu ludzi mogło sobie w jakikolwiek sposób pozwolić) [Charlie Post, Op. Cit., s. 222]. Trudno się więc dziwić, że indywidualistyczni anarchiści popierali system własności ziemi polegający na “zajmowaniu i użytkowaniu” jako kluczową drogę powstrzymywania kapitalistycznej i ziemiańskiej lichwy, jak również zahamowania rozwoju samego kapitalizmu.

Ta zmiana sposobu przywłaszczania sobie ziemi miała znaczące skutki dla rolnictwa i dla opłacalności podejmowania uprawy ziemi przez imigrantów. Jak zauważa Post, “kiedy społeczne uwarunkowania uzyskiwania i utrzymywania własności ziemi zmieniają się, jak to się stało na Środkowym Zachodzie między 1830 a 1840 r. , to wtedy pęd do zachowania [własności i kontroli nad ziemią w rękach rodziny] […] przynosi zupełnie inne rezultaty. W celu spłacania coraz większych długów hipotecznych, pożyczek i podatków, gospodarstwa rodzinne zostały zmuszone do wyspecjalizowania się w produkcji plonów na sprzedaż i do przeznaczania na rynek coraz większych ilości swoich płodów” [Op. Cit., s. 221-2].

Dlatego by płacić za ziemię, która niegdyś była darmowa, farmerzy zaciągali długi. I coraz bardziej szukali środków do ich spłacania na rynku płodów rolnych. Dlatego “system federalnej własności ziemi, przeobrażając ziemię w towar i pobudzając spekulowanie tym towarem, uzależnił dalsze posiadanie swoich gruntów przez farmerów ze Środkowego Zachodu od rynku” [Charlie Post, Op. Cit., s. 223]. Odkąd farmerzy zaczęli działać na rynku, musieli inwestować w nowe maszyny i to zadłużało ich jeszcze bardziej. W obliczu niskich zbiorów albo wysycenia rynku nie mogli spłacić swoich pożyczek. Żeby to zrobić, musieli sprzedawać swoje farmy. W roku 1880 już 25% wszystkich farm było w rękach dzierżawców wielkich posiadaczy. I odsetek ten stale rósł.

Oznacza to, że wygłaszane przez Murraya Rothbarda komentarze typu “odkąd ziemia została nabyta przez osadnika, zanikała niesprawiedliwość” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 73], są nonsensem – niesprawiedliwość była przenoszona na inne grupy społeczeństwa. A to, wraz z dziedzictwem pierwotnej niesprawiedliwości, było kontynuowane i pomagało przekształcić społeczeństwo w kapitalistyczne . Na dodatek jego komentarze na temat “ustanowienia w Ameryce Północnej prawdziwie wolnościowego systemu własności ziemi” byłyby czymś, czemu indywidualistyczni anarchiści postawiliby bardzo poważne zarzuty! [Ibid.].

Tak więc działania państwa, polegające na ograniczaniu swobodnego dostępu do ziemi, uzależniły robotników od pracy najemnej. Do tego jeszcze “przeobrażenia społecznych stosunków własności w rolnictwie Północy przygotowały grunt pod ‘rewolucję rolną’ lat czterdziestych i pięćdziesiątych XIX wieku […] Rosnące długi i podatki zmusiły do konkurowania ze sobą gospodarstwa rodzinne Środkowego Zachodu jako producentów towarów – po to, żeby utrzymać swoją ziemię […] Przeobrażenia te […] były najważniejszym warunkiem wstępnym rozwoju przemysłowego kapitalizmu w Stanach Zjednoczonych” [Ibid., s. 226].

Oprócz zagarniania ziemi i rozdzielania jej w taki sposób, by przyniosło to korzyść kapitalistycznemu przemysłowi, “rząd odegrał swoją rolę pomagając bankierom i krzywdząc farmerów; utrzymywał stałą ilość pieniędzy w obiegu – wyliczoną na podstawie parytetu dostępnego w danej chwili złota – podczas gdy zaludnienie wzrastało, zatem dostępnych pieniędzy było coraz mniej. Farmer musiał spłacać swoje długi w dolarach, które coraz trudniej było uzyskać. Bankierzy po zwrocie pożyczek dostawali dolary warte więcej niż w chwili ich udzielania – były to swojego rodzaju dodatkowe odsetki, pobierane niezależnie od naliczania zwykłych odsetków. I to właśnie dlatego […] ruchy farmerskie [musimy wtrącić: takie jak ruch indywidualistycznych anarchistów] […] [dyskutowały o potrzebie] wpuszczenia do obiegu większej ilości pieniędzy” [Howard Zinn, Op.Cit., s. 278].

Dlatego to przede wszystkim działania państwa spowodowały przekształcenie Ameryki z kraju niezależnych pracowników w kraj kapitalistyczny. Stwarzając i egzekwując “monopol na ziemię” (w którym najważniejsza była państwowa własność niezajmowanej ziemi i wprowadzanie praw służących wielkim właścicielom) państwo zagwarantowało przesunięcie się równowagi sił na korzyść klasy kapitalistów. Eliminując możliwość gospodarowania na swojej własnej ziemi rząd Stanów Zjednoczonych wypracował swoją rodzimą formę ogradzania i budowania bezrolnej siły roboczej, nie mającej innego wyboru, jak tylko sprzedawać swoją wolność na “wolnym rynku”. W połączeniu z protekcjonizmem umożliwiło to przekształcenie społeczeństwa amerykańskiego z przedkapitalistycznego w kapitalistyczne. Nie było w tych przeobrażeniach niczego “naturalnego”.

Nie dziwmy się zatem, że anarchoindywidualista J.K. Ingalls zaatakował “monopol na ziemię” w następujących słowach:

“Ziemia, wraz ze swymi ogromnymi zasobami bogactw naturalnych, swoją samorodną produkcją i swą żyzną glebą, ten darmowy dar Boży i wspólne dziedzictwo ludzkości, była przez długie stulecia trzymana w garści jednej gromady ciemiężycieli prawem podboju i prawem odkrycia; zaś teraz trzyma ją w garści inna gromada ciemiężycieli – prawem zakupu od tamtych ludzi. Całe naturalne wyposażenie człowieka […] zostało samozwańczo nazwane czyjąś własnością; sama zaś osoba człowieka również nie uciekła przed nienasyconymi szczękami chciwości. Pogwałcenie przez nie jego praw i mienia zaowocowało […] przystrojeniem własności w moc kumulowania dochodów” [cytat z Jamesa Martina, Men Against the State, s. 142].

F.8.4 Czy ogradzania nie są socjalistycznym mitem?

Krótka odpowiedź brzmi: nie, nie są. Chociaż włożono wiele wysiłku w przeprowadzanie analiz historycznych mających na celu zanegowanie rozmiarów ogradzań i ich wpływu, to pozostaje prostym faktem, że (cytując sławnego historyka E.P. Thompsona) ogradzania “były dość oczywistym przypadkiem grabieży na tle klasowym, rozegranej według uczciwych reguł własności i prawa, ustanowionych przez parlament posiadaczy własności i prawników” [The Making of the English Working Class (Geneza angielskiej klasy robotniczej), ss. 237-8].

Ogradzania były jednym ze sposobów, przy pomocy których został stworzony “monopol na ziemię”. Pojęcie to było używane w odniesieniu do kapitalistycznych praw własności i posiadania ziemi przez (między innymi) indywidualistycznych anarchistów. Zamiast zalecanego przez anarchistów ustroju “zajmowania i użytkowania”, monopol na ziemię pozwalał nielicznym na odebranie dostępu do ziemi rzeszom. W ten sposób została stworzona klasa ludzi nie mających nic do sprzedania poza swoją pracą. Chociaż dzisiaj ten monopol w krajach rozwiniętych jest mniej ważny (mało ludzi wie, jak uprawiać ziemię), to wówczas miał istotne znaczenie dla umocnienia kapitalizmu. Mając wybór, większość ludzi wolała być niezależnymi rolnikami niż pracownikami najemnymi (patrz następna sekcja).

Jednak ta ważność ruchu ogradzania bywa umniejszana przez zwolenników kapitalizmu. Nic w tym dziwnego, ponieważ wprawiłoby ich w zakłopotanie przyznanie się do tego, że stworzenie kapitalizmu wcale nie było takie “niepokalane” – w końcu kapitalizm jest odmalowywany jako niemal idealne społeczeństwo wolności. Odkrycie, że bożek ma stopy z gliny i że jego geneza ma wciąż wpływ na nasze życie, jest czymś, czemu prokapitalistyczny myśliciel musi zaprzeczyć. Zatem zapytajmy jeszcze raz: Czy ogradzania socjalistycznym mitem? Większość tez tego rodzaju wypływa z lektury słynnej rozprawy historyka J.D. Chambersa “Enclosures and the Labour Supply in the Industrial Revolution” (“Ogradzania a podaż pracy podczas rewolucji przemysłowej”) [Economic History Review, 2nd series, no. 5, August 1953]. W rozprawie tej Chambers próbuje obalić historię ogradzań, podaną przez Karola Marksa, oraz twierdzenia o roli, jaką one odegrały w czymś, co Marks nazwał “akumulacją pierwotną”.

Nie powinno się po nas oczekiwać, że dostarczymy obszernych materiałów w sporze, który rozgorzał nad tą kwestią. Wszystko, co możemy zrobić, to przedstawić streszczenie pracy Williama Lazonicka, który udzielił znakomitej odpowiedzi tym wszystkim, którzy twierdzą, że ogradzania były wydarzeniem historycznym bez większego znaczenia. Opieramy się tutaj na dokonanym przez autora streszczeniu swojej znakomitej rozprawy “Karl Marx and Enclosures in England” [Review of Radical Political Economy, no. 6, Summer, 1974]. Można je znaleźć w jego książkach Competitive Advantage on the Shop Floor i Business Organisation and the Myth of the Market Economy. Przeciwko socjalistycznemu opisowi ogradzań wysuwane są trzy główne argumenty. Zajmiemy się nimi po kolei.

Po pierwsze, często się twierdzi, że ogradzania wepchnęły pozbawionego korzeni chałupnika i małorolnego chłopa do przemysłu. Jednakże tak naprawdę nikt niczego takiego nie powiedział. Teza, iż rewolucja w rolnictwie towarzysząca ogradzaniom zwiększyła popyt na pracę przy roli, jest słuszna. Tak twierdził Chambers i inni. I w tym cały sęk – przez ogradzania zostały stworzone zasoby wydziedziczonych wyrobników, którzy musieli sprzedawać swój czas/wolność, żeby przeżyć. “Kluczowym przeobrażeniem nie była zmiana poziomu zatrudnienia w rolnictwie przed i po ogradzaniach, ale zmiany w stosunkach zatrudnienia, spowodowane przez reorganizację posiadłości ziemskich i ponowną dystrybucję dostępu do ziemi” [Competitive Advantage on the Shop Floor, s. 30]. Zatem kluczową cechą ogradzań było to, że stworzyły one podaż siły roboczej w rolnictwie, siły roboczej, która nie miała innego wyboru, jak tylko pracować dla kogoś innego. To pociągnęło w dół płace i zwiększyło popyt. Ponadto w późniejszym czasie ci robotnicy rolni, wyzuci z ziemi, mogli już przenosić się do miast w poszukiwaniu lepszej pracy.

Po drugie, przekonuje się, że liczba właścicieli drobnych farm wzrosła, albo w najgorszym razie zmniejszyła się nieznacznie, a więc ruch ogradzania nie miał znaczenia. I znowu mamy tu do czynienia z niezrozumieniem sedna sprawy. Właściciele drobnych farm mogą już zatrudniać pracowników najemnych (tzn. stawać się kapitalistycznymi farmerami, w odróżnieniu od niezależnych chłopów-gospodarzy). Jak zauważa Lazonick, “prawdą jest, że po roku 1750 niektórzy małorolni chłopi w dalszym ciągu siedzieli na swojej własnej roli i uprawiali ją. Ale w świecie kapitalistycznego rolnictwa włościanie pracujący własnymi rękami już nie odgrywali znaczącej roli przy wyznaczaniu kierunków jego rozwoju. Pracujące samodzielnie włościaństwo zanikło jako klasa społeczna mogąca wpływać na ewolucję gospodarowania brytyjskiego społeczeństwa” [Op. Cit., s. 32].

Po trzecie, często się twierdzi, że to przyrost naturalny, a nie ogradzania, był tym, co spowodowało gwałtowny wzrost podaży pracy najemnej. A więc czy przyrost naturalny był ważniejszy niż ogradzania? Maurice Dobbs przekonuje, że “stulecia, podczas których nastąpiło najszybsze formowanie się proletariatu, wykazywały dążenia raczej do wolnego niż szybkiego przyrostu naturalnego ludności, zaś deficyt albo obfitość rezerw siły roboczej w różnych krajach nie wykazywała żadnej korelacji z porównywalnymi różnicami tempa przyrostu naturalnego tych krajów” [Maurice Dobbs, Studies in Capitalist Development (Studia nad rozwojem kapitalizmu), s. 223]. I do tego jeszcze wysuwający argumenty o przyroście naturalnym pomijają kwestię, czy zmiany społeczeństwa wywołane przez ogradzania i narodziny kapitalizmu przypadkiem nie miały wpływu na tendencję do wcześniejszego zawierania małżeństw i zakładania większych rodzin po roku 1750. Lazonick przekonuje, że “istnieją powody, by mniemać, że tak było” [Op. Cit., s. 33]. I oczywiście jeszcze wykorzystywanie pracy dzieci w fabrykach stworzyło bodźce ekonomiczne, by mieć więcej dzieci. Bodźce te były dziełem powstającego systemu kapitalistycznego. Przede wszystkim Lazonick zauważa, że “przekonywanie, że to wysoki przyrost naturalny spowodował gwałtowne zwiększenie się podaży siły roboczej w przemyśle, jest przemilczaniem tych momentalnych przeobrażeń społecznych” towarzyszących narodzinom kapitalizmu [Business Organisation and the Myth of the Market Economy, s. 273].

Inaczej mówiąc, istnieją ważkie powody, by sądzić, że ogradzania w najmniejszym stopniu nie były jakimś tam mitem socjalistów. I tak naprawdę odegrały kluczową rolę w rozwoju kapitalizmu. Jak przyznaje sam Lazonick, “Chambers nie zrozumiał właściwie […] argumentacji dotyczącej ‘instytucjonalnego stworzenia’ sproletaryzowanej (tzn. nie mającej ziemi) siły roboczej. W istocie, logika i materiał dowodowy przedstawiony przez samego Chambersa zdaje się potwierdzać marksowską [i anarchistyczną!] argumentację, o ile oczywiście jest ona właściwie rozumiana” [Op. Cit., p. 273].

F.8.3 Jakie inne formy przybrała interwencja państwa podczas budowania kapitalizmu?

Oprócz sponsorowania nowych form produkcji i stosunków społecznych oraz obrony władzy właścicieli, państwo dokonywało interwencji w gospodarkę również i na inne sposoby. Jak już zauważyliśmy w sekcji B.2.5, państwo odgrywało kluczową rolę w przekształcaniu kodeksów prawnych na modłę kapitalistyczną, pomijając prawa zwyczajowe i wspólnotowe. Podobnie wykorzystywanie ceł i gwarantowanie przedsiębiorstwom monopoli stanowiło ważny czynnik dla akumulacji kapitału kosztem ludzi pracy, tak samo jak i niszczenie związków zawodowych i łamanie strajków przy użyciu siły.

Jednak do najgłośniejszych aktów tego rodzaju należało ogradzanie gminnych gruntów. W Wielkiej Brytanii przy pomocy Aktów Ogradzania ziemia, uprzednio swobodnie użytkowana przez ubogich chłopów uprawiających tam swoje małe rodzinne działki, została zagarnięta przez wielkich posiadaczy ziemskich jako własność prywatna. E.P. Thompson zauważa, że “Parlament i prawo narzuciło kapitalistyczne definicje wyłącznej własności ziemi” [Customs in Common, s. 163]. Prawa własności, sprzyjające wyłącznie bogatym, zostały wprowadzone w miejsce praw użytkowania i wolnego porozumienia, które dotychczas obowiązywały przy rozdzielaniu gruntów gminnych między chłopów. W przeciwieństwie do praw użytkowania, które spoczywają w rękach konkretnej osoby, prawa własności wymagają interwencji państwa, by zostały stworzone i były dalej utrzymywane.

Nie da się przecenić tej kradzieży ziemi. Bez ziemi żyć nie można i trzeba sprzedawać swoją wolność innym. Stawia to w korzystnej sytuacji posiadaczy kapitału. Będą oni dążyli do zwiększania, a nie zmniejszania nierówności społecznych (a zatem do stawiania bezrolnych pracowników w coraz niekorzystniejszej sytuacji wraz z upływem czasu). Proces ten można dostrzec patrząc na wczesne stadia kapitalizmu. Wraz z ogrodzeniem ziemi została stworzona w rolnictwie siła robocza, która musi przeprowadzać się tam, gdzie jest praca. Ten napływ dawnych rolników, a dziś bezrolnych, do miast, sprawił, że tradycyjny system cechów rzemieślniczych i gildii kupieckich został skruszony i przeobrażony w kapitalistyczny przemysł z szefami i płatnymi niewolnikami zamiast mistrza i jego czeladników. Grodzenie ziemi odegrało kluczową rolę, ponieważ “jest oczywiste, że małe jest prawdopodobieństwo tego, iż nierówności ekonomiczne same stworzą podział społeczeństwa na zatrudniającą klasę panów i zarabiającą wypłaty klasę poddanych, o ile znaczącym grupom społeczności nie odetnie się dostępu do środków produkcji, z ziemią włącznie” [Maurice Dobbs, Studies in Capitalist Development (Studia nad rozwojem kapitalizmu), s. 253].

Znaczenie dostępu do ziemi zostało streszczone w poniższym limeryku uczniów Henry’ego George’a (dziewiętnastowiecznego pisarza walczącego o “pojedynczy podatek” i upaństwowienie ziemi). Uczniowie George’a przelali na papier swoje podstawowe argumenty o znaczeniu ziemi w postaci tych paru znakomitych wersów:

Chciał ekonomista pewien
Tak żyć, by nie dbać o ziemię
Prawie się udało
Lecz odkrył, że ciało
Chce jeść i oprzeć gdzieś siebie.

Dlatego indywidualistycznych (i innych) anarchistów martwi “monopol na ziemię”. Akty Ogradzania były tylko jego małą cząstką. Cytując Tuckera, monopol na ziemię “polega na egzekwowaniu przez rząd tytułów własności ziemi, które nie opierają się na osobistym jej zajmowaniu i uprawie” [The Anarchist Reader, s. 150]. Ważne jest, żeby pamiętać, że praca najemna rozwinęła się najpierw na roli. I to właśnie ochrona tytułów własności ziemi należących do bogaczy i szlachty oznaczała, w połączeniu z ogradzaniem, że ludzie nie mogli już pracować tylko na swojej własnej ziemi.

Mówiąc prościej, tak stworzone przez ogradzanie ziemi i egzekwowanie praw własności w wielkich majątkach warunki życia zapewniały kapitalistom, że nie musieli przystawiać rewolweru do czoła robotników, by sprawić, że będą pracować długie godziny w autorytarnym, odczłowieczającym środowisku. W warunkach, gdy większość jest wydziedziczona i staje wobec groźby głodu, nędzy, bezdomności itp., “wszczynanie stosowania siły” nie jest konieczne. Ale strzelby były konieczne, by narzucić system własności prywatnej, przez który został po raz pierwszy stworzony rynek pracy; po to, by przeprowadzić ogradzanie gruntów gminnych i ochraniać majątki szlachty i dorobkiewiczów.

Poza dostępnością ziemi na rynku, skutkiem ogradzań było również zniszczenie niezależności klas pracujących. Poprzez te Akty, niezliczone rzesze chłopów zostały odcięte od dostępu do swoich dotychczasowych środków utrzymania. Zmusiło to ich do wyjazdu do miast, by tam szukać pracy w nowo tworzonych fabrykach należących do rodzącej się klasy kapitalistów. Zostało im więc dostarczone gotowe źródło taniej siły roboczej. Oczywiście kapitaliści nie opisywali skutków tych zjawisk w taki sposób, lecz usiłowali zaciemniać całą sprawę swoją zwyczajową retoryką o cywilizacji i postępie. Dlatego John Bellers, siedemnastowieczny zwolennik ogradzań, twierdził, że grunta gminne to “zawada dla Pracowitości i […] Przytułki Lenistwa i Bezczelności”, zaś “lasy i wielkie pola Gmin sprawiają, że Biedota, która na nich polega, zbytnio przypomina Indian [cytat podany przez Thompsona, Op. Cit., s. 163]. W innym miejscu Thompson przekonuje, że grunta gminne “zaczęły być postrzegane jako niebezpieczne ośrodki nieposłuszeństwa […] Dorobiono ideologię do swoich interesów. Dla dżentelmenów stało się kwestią dbałości o ducha wspólnego dobra, by usuwać chaty postawione na gruntach gminnych i sprowadzać swoich wyrobników do życia w podległości […]” [The Making of the English Working Class (Geneza angielskiej klasy robotniczej), ss. 242-3].

Grunta gminne dawały przedstawicielom klas pracujących pewien stopień niezależności. Pozwalało im to na bycie “bezczelnymi” w stosunku do “lepszych” od siebie. Musiano więc położyć temu kres, gdyż taki stan rzeczy podkopywał same korzenie stosunków władzy w społeczeństwie. Grunta gminne zwiększały wolność zwyczajnych ludzi i sprawiały, że byli oni mniej skorzy do spełniania rozkazów i godzenia się na pracę najemną. Ważne jest też odniesienie do “Indian”, ponieważ niezależność i swoboda rdzennych Amerykanów została dobrze udokumentowana. Wspólną cechą obu kultur była komunalna własność środków produkcji i swobodny do nich dostęp (korzystanie z dóbr, których się nie posiada na własność – ang. usufruct). Zostanie to dokładniej omówione w sekcji I.7 (Czy wolnościowy socjalizm zniszczy indywidualność?).

Wczesny amerykański ekonomista Edward Wakefield zauważył w r. 1833, że “tam, gdzie ziemia jest tania i wszyscy są wolni, gdzie każdy, który sobie tego życzy, może łatwo otrzymać kawałek roli dla siebie, tam praca jest nie tylko droga, gdyż uwzględnia wkład robotnika w wykonanie wyrobu, lecz także pojawia się trudność z nabyciem siły roboczej za jakąkolwiek cenę” [England and America, cytat podany przez Jeremy Brechera i Tima Costello, Commonsense for Hard Times (Zdrowy rozsądek na ciężkie czasy), s. 24].

Ogradzanie gruntów gminnych (niezależnie od tego, jaką przybrało formę – w sekcji F.8.5 przeczytasz o jego amerykańskim odpowiedniku) rozwiązało obydwa problemy – wysokich kosztów pracy oraz wolności i godności pracownika. Ogradzania są doskonałym obrazem zasady, że kapitalizm wymaga państwa, by sobie zapewnić, żeby większość ludzi nie miała swobodnego dostępu do żadnych środków utrzymania, a więc musiała sprzedawać siebie kapitalistom, by przeżyć. Nie ma cienia wątpliwości, że gdyby europejskie chłopstwo zostało “pozostawione w spokoju” przez państwo, i wolno by było mu w dalszym ciągu prowadzić swoje praktyki zbiorowej uprawy ziemi (użyliśmy tu określenia “zbiorowa uprawa ziemi”, ponieważ, jak wykazuje Kropotkin w Pomocy wzajemnej, chłopi nie tylko dzielili się ziemią, ale również wieloma pracami w gospodarstwach), kapitalizm nie mógłby zdobyć żadnych przyczółków (więcej o europejskich formach ogradzania zobacz w Mutual Aid (Pomocy wzajemnej), ss. 184-189). Kropotkin zauważa, że “przypadki gminu samego wydzielającego sobie ziemię na własność były rzadkie, to państwo wszędzie zmuszało chłopów do przeprowadzenia podziału gruntów, albo po prostu faworyzowało przywłaszczanie sobie wspólnych gruntów przez osoby prywatne”, czyli szlachtę i bogaczy. [Mutual Aid (Pomoc wzajemna), s. 188].

Stąd twierdzenie Kropotkina, że “mowa o naturalnej śmierci wspólnoty wiejskiej [albo gruntów gminnych w Anglii] za sprawą praw ekonomii to równie złośliwy żart, co mówienie o naturalnej śmierci żołnierzy zmasakrowanych na polu bitwy” [Op. Cit., s. 189].

Podobnie jak w czasach nam współcześniejszych w faszystowskim Chile [i w Polsce epoki stanu wojennego], w Anglii “wolnorynkowy” kapitalizm został narzucony większości społeczeństwa przez elitę, wykorzystującą do tego celu autorytarne państwo. Przyznawał to Adam Smith, zwalczając interwencję państwa w swoim dziele Bogactwo narodów. W czasach Smitha rząd otwarcie i bezwstydnie stanowił narzędzie w rękach posiadaczy majątku. Prawo głosowania miało mniej niż 10 procent brytyjskich mężczyzn (i żadna kobieta). Zwalczając interwencję państwa, zwalczał narzucanie interesów posiadaczy majątków wszystkim innym ludziom (i, oczywiście, trzeba się zapytać, jakim cudem nazywa się “liberalnym”, nie wspominając już nawet o “wolnościowym”, taki system polityczny, w którym wielu postępuje według reguł i praw ustalonych w tak zwanym “interesie ogółu” przez nielicznych? Jak pokazuje historia, każda mniejszość, która otrzymała, albo której się daje taką władzę, zawsze będzie jej nadużywać w swoim własnym interesie). Dzisiaj sytuacja się odwróciła. Neoliberałowie i prawicowi libertarianie zwalczają interwencję państwa w gospodarce (tzn. regulowanie wielkiego biznesu), tak, aby zapobiec przynajmniej niewielkiemu wpływowi ogółu na władzę czy interesy elity.

Fakt, że “wolnorynkowy” kapitalizm zawsze musi być wprowadzany przez autorytarne państwo, powinien nakłonić wszystkich uczciwych “libertarian” do zadania sobie pytania: Jak “wolny” jest “wolny rynek”? I dlaczego, gdy się go wprowadza, to bogaci się bogacą, a biedni biednieją jeszcze bardziej? Tak było w Chile (patrz sekcja C.11). Szczegółowe omówienie nędzy towarzyszącej narodzinom kapitalizmu w Anglii 200 lat temu znajduje się w książce E.P. Thompsona The Making of the English Working Class (Geneza angielskiej klasy robotniczej). A People’s History of the United States (Ludowa historia Stanów Zjednoczonych) Howarda Zinna opisuje nędzę towarzyszącą dziewiętnastowiecznemu amerykańskiemu kapitalizmowi.

F.8.2 Jaki był społeczny kontekst pojęcia “laissez-faire?”

Miodowy miesiąc zbieżności interesów wczesnych kapitalistów i autokratycznych królów nie trwał długo. “Ta sama monarchia, która z ważkich powodów pragnęła wspierać cele kapitału kupieckiego i była […] sama wspomagana w swoim rozwoju przez kapitał, w końcu wyrosła na okaleczającą przeszkodę dla jakiegokolwiek dalszego rozwoju europejskiego przemysłu” [Rudolf Rocker, Op. Cit., s. 117].

I to jest właśnie społeczne tło wyrażenia “laissez-faire” – system, który przerósł opiekunów, którzy go chronili we wczesnych etapach rozwoju. Kapitaliści zbuntowali się przeciwko uciążliwemu wsparciu absolutystycznego państwa, zupełnie jak dzieci, które w końcu buntują się przeciwko opiece i rządom swoich rodziców. Polityka merkantylizmu sprzyjała pewnym gałęziom przemysłu, natomiast kaleczyła rozwój kapitalizmu przemysłowego w innych branżach. Narzucone swoim ulubieńcom zasady i regulacje ograniczały elastyczność kapitalistów w zmienianiu swojego pola działania. Generalnie merkantylizm stał się bardziej utrudnieniem niż pomocą. Więc musiał zostać zastąpiony czymś innym. Wraz ze wzrostem władzy ekonomicznej klasy kapitalistów zamiana ta została ułatwiona.

Errico Malatesta zauważa: “rozwój produkcji, ogromna ekspansja handlu, nieogarniona władza pieniądza […] zagwarantowały tę przewagę [władzy ekonomicznej nad władzą polityczną] klasie kapitalistów, która nie była już zadowolona z korzystania ze wsparcia rządu. Zażądała, aby rząd został wyłoniony z jej własnych szeregów. Rząd, który zawdzięczał swoje początki prawu podboju […] chociaż przez istniejące okoliczności został podporządkowany klasie kapitalistów, utrzymywał dalej dumny i pogardliwy stosunek do swoich nowo wzbogaconych sług i wykazywał roszczenia do niezależności od ich przewagi. Rząd ten rzeczywiście był obrońcą, żandarmem posiadaczy własności, ale tego rodzaju żandarmem, który myśli, że jest kimś, i zachowuje się w arogancki sposób w stosunku do ludzi, których musi eskortować i bronić, jeśli już nawet ich nie obrabuje albo nie zabije tuż za następnym rogiem ulicy; więc klasa kapitalistów pozbyła się go […] [i zastąpiła] rządem [i państwem] […] znajdującym się przez cały czas pod swoją kontrolą, zorganizowanym w sposób tak wyspecjalizowany, aby bronić tej klasy przed wszelkimi możliwymi żądaniami wydziedziczonych” [Anarchy, ss. 19-20].

Malatesta w tym miejscu wykazuje prawdziwe znaczenie haseł “zostawcie nas w spokoju” albo “laissez-faire”. Absolutystyczne państwo (a nie “państwo” samo w sobie) zaczęło przeszkadzać kapitalistom w robieniu zysków i powiększaniu władzy, więc zdecydowali oni, że musi ono odejść – co się zdarzyło np. podczas rewolucji francuskiej, angielskiej i amerykańskiej. Ale pod innymi względami interwencja państwa w życiu społeczeństwa uzyskiwała od kapitalistów zachętę i poklask. “Ironię stanowi to, że głównymi orędownikami państwa, jego władzy administracyjnej i politycznej, byli utylitaryści z klasy średniej. Na odwrocie ich etatystycznych sztandarów były wypisane doktryny ekonomicznego Laissez Faire” [E.P. Thompson, The Making of the English Working Class, s. 90]. Kapitaliści chcieli po prostu, żeby monarchie zostały zastąpione państwami kapitalistycznymi, a przez to żeby szefowie rządów realizowali taką politykę gospodarczą swoich państw, która zostanie uznana przez kapitalistów za dobroczynną dla całej ich klasy. Lance Taylor, ekonomista specjalizujący się w zagadnieniach rozwoju, przekonuje:

“Laissez-faire na dłuższą metę nie stało się składnikiem rozwoju nowoczesnej gospodarki. Państwo interweniowało zawsze: wpierw by stworzyć klasę kapitalistów, potem by ją regulować, a następnie musiało się martwić zawłaszczaniem siebie przez klasę kapitalistów. Ale państwo zawsze było obecne” [cytat podany przez Noama Chomsky’ego, Year 501 (Rok 501. Podbój trwa), s. 104].

Aby móc zaatakować merkantylizm, wcześni kapitaliści musieli zignorować pomyślny wpływ takiej polityki na rozwój przemysłu i stworzenie “spichrza bogactw” dla przyszłej działalności gospodarczej. William Lazonick wskazuje, że “celem politycznym Bogactwa narodów [Adama Smitha] było zaatakowanie instytucji merkantylizmu, wbudowywanych w brytyjską gospodarkę przez poprzednie dwieście lat […] Przeprowadzając swój atak na te instytucje, Smith mógłby zapytać, dlaczego lwia część światowego rynku, dostępna Wielkiej Brytanii pod koniec XVIII wieku, znajdowała się takim dziwnym trafem pod wyłączną kontrolą brytyjską. Gdyby Smith zadał sobie to ‘wielkie pytanie’, to być może zostałby zmuszony do udzielenia zaufania […] tym samym merkantylistycznym instytucjom, które atakował […]”. Ponadto “mógłby uznać wewnętrzne zależności między władzą ekonomiczną a polityczną w chwili rodzenia się światowej dominacji Wielkiej Brytanii”. A przede wszystkim “tym, o czym brytyjscy rzecznicy laissez-faire nie chcieli mówić, była rola, jaką odegrał system władzy państwowej w stwarzaniu warunków do wkroczenia przez Wielką Brytanię na drogę dynamicznego rozwoju […] Nie trudzili się oni zadawaniem sobie pytania, w jaki sposób Wielka Brytania uzyskała swoją pozycję [‘warsztatu świata’], a równocześnie przemilczali trwający system władzy państwowej – Imperium Brytyjskie – który […] w dalszym ciągu wspierał wiodącą pozycję Anglii” [Business Organisation and the Myth of the Market Economy (Organizacja biznesu a mit gospodarki rynkowej), s. 2, s. 3, s. 5].

Podobny komentarz można zastosować do amerykańskich zwolenników laissez-faire, którzy jakoś nie chcą zauważyć, że “tradycyjne” amerykańskie wsparcie dla ogólnoświatowego wolnego handlu jest zjawiskiem całkiem nowym. Zostało ono zapoczątkowane dopiero pod koniec drugiej wojny światowej (chociaż oczywiście w samej Ameryce została wdrożona polityka militarnego keynesizmu). Zaś gdy amerykański przemysł dopiero się rozwijał, w kraju tym nie było miejsca dla laissez-faire. Po tym, jak rozrósł się i okrzepł, Stany Zjednoczone zaczęły nawracać resztę świata na laissez-faire – i rozpoczęły oszukiwanie siebie na temat swojej własnej historii, wierząc, że slogany o wolnym rynku stanowią tajemnicę ich sukcesu. Pomijając cła, dziewiętnastowieczna Ameryka mocno weszła na drogę planowania przemysłowego – sporadycznie pod taką nazwą, ale dużo częściej pod nazwą bezpieczeństwa narodowego. Armia stanowiła wytłumaczenie dla tego, co dzisiaj się nazywa restrukturyzacją, typowaniem najrentowniejszych firm, promocją badań i koordynowaniem rozwoju przemysłu. (I powinniśmy dodać, że nadal tak jest).

Richard B. Du Boff wykazuje, że “antypaństwowy” zwrot lat czterdziestych XIX wieku był bardzo wybiórczy, gdyż w powszechnej opinii “od tej pory jeżeli rząd zapragnął dotować prywatne działania biznesowe, nie było sprzeciwu. Ale jeśli władza publiczna miałaby zostać wykorzystana do kontrolowania działań biznesu albo jeśli sektor publiczny miałby przeprowadzać inicjatywy ekonomiczne na własną rękę, to stanąłby wobec zdecydowanej opozycji prywatnego kapitału” [Accumulation and Power (Władza i akumulacja), s. 26]. Mówiąc prościej, państwo mogło pomagać kapitalistom metodami pośrednimi (jak cła, polityka obrotu ziemią, tłumienie ruchu robotniczego, dotowanie infrastruktury itp.) i “zostawiało ich w spokoju”, by mogli uciskać i wyzyskiwać pracowników, wyzyskiwać konsumentów, budować swoje imperia przemysłowe i tak dalej.

Tak więc wyrażenie “laissez-faire” wywodzi się z okresu, gdy kapitaliści sprzeciwiali się ograniczeniom, które wcześniej pomogły im stanąć na nogi. Ma ono niewiele wspólnego z wolnością jako taką, a dużo więcej z kapitalistyczną potrzebą władzy i zysków (jak przekonuje Murray Bookchin, jest błędem odmalowywanie tej “rewolucyjnej epoki z jej demokratycznymi aspiracjami jako ‘burżuazyjnej’. Wyobrażenie to czyni kapitalizm ustrojem bardziej przywiązanym do wolności, czy choćby do zwykłych swobód obywatelskich, niż był on w rzeczywistości historycznej” [From Urbanisation to Cities, s. 180f]). Takis Fotopoulos w swojej rozprawie “The Nation-state and the Market” (“Państwo narodowe a rynek”) wykazuje, że siły społeczne działające podczas “uwalniania” rynku wcale nie reprezentują “naturalnej” ewolucji w stronę wolności:

“Wbrew temu, co zapewniają marksiści i liberałowie, urynkowienie gospodarki nie było tylko procesem ewolucyjnym, który nastąpił w wyniku ekspansji handlu w warunkach merkantylizmu […] nowoczesne [tzn. kapitalistyczne] rynki nie powstały w wyniku ewolucji z rynków lokalnych ani z rynków dóbr importowanych […] państwo narodowe, które właśnie zaczęło się wyłaniać pod koniec średniowiecza, odegrało kluczową rolę tworząc warunki dla ‘nacjonalizacji’ rynku […] i […] uwalniając rynek [tzn. bogatych i pra-kapitalistów] od skutecznej kontroli społecznej” [Society and Nature, Vol. 3, ss. 44-45].

“Uwolnienie” rynku oznacza zatem uwolnienie tych, którzy “posiadają” większość rynku (tzn. bogatej elity) od “skutecznej kontroli społecznej”. Ale reszta społeczeństwa nie była już tak szczęśliwa. Piotr Kropotkin dochodzi do podobnych wniosków w dziele Modern Science and Anarchism (Nowoczesna nauka i anarchizm), “rząd, chociaż dał kapitaliście w jakimś stopniu wolne pole, by gromadził swe bogactwa kosztem bezbronnych wyrobników, to nigdy nigdzie […] nie pozwolił na to, by robotnicy mieli okazję ‘czynienia tak, jak im się podoba'” [Kropotkin’s Revolutionary Pamphlets (Wspomnienia rewolucjonisty), s. 182].

Jedyną istotną formą wsparcia dla kapitalizmu, jakiej “libertariańska” prawica chce od państwa (albo od firm “obronnych”), jest egzekwowanie praw własności – prawo posiadaczy własności, aby “czynili, jak im się podoba” na jej terenie, co może mieć oczywiste, ogromne skutki społeczne. To, czemu “libertariańscy” kapitaliści się sprzeciwiają, są usiłowania innych – pracowników, całego społeczeństwa, państwa itp. – polegające na przeszkadzaniu szefom w sprawowaniu ich władzy. W sekcji B i w innych miejscach sekcji F zostało już omówione, że jest to tylko obrona władzy i przywilejów (a nie wolności). Zatem nie będziemy się tutaj powtarzać.

Samuel Johnson raz zauważył, że “słyszymy najgłośniejszy skowyt za wolnością wśród poganiaczy Murzynów”. Nasi nowocześni “libertariańscy” kapitalistyczni poganiacze pracowników najemnych skowyczą za dokładnie takim samym rodzajem “wolności” [Johnson cytowany przez Noama Chomsky’ego, Year 501 (Rok 501. Podbój trwa), s. 141].

F.8.1 Jakie siły społeczne stały za narodzinami kapitalizmu?

Społeczeństwo kapitalistyczne jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Jak wykazał Murray Bookchin, przez “długi okres, może rozciągający się na przestrzeni ponad pięciu stuleci”, kapitalizm “współistniał ze stosunkami feudalnymi i prostą wymianą towarową” w Europie. Bookchin przekonuje, że ten okres “nie może być traktowany po prostu jako ‘przejściowy’, jeśli nie chce się popełnić błędu polegającego na odczytywaniu przeszłości pod kątem teraźniejszości” [From Urbanisation to Cities, s. 179]. Mówiąc prościej, kapitalizm nie był nieuchronnym wynikiem “historii” czy ewolucji społeczeństwa.

W dalszym ciągu swojej pracy Bookchin zauważa, że kapitalizm miał “coraz większe znaczenie w mieszanej gospodarce Zachodu od czternastego aż do siedemnastego wieku”, ale jednak “jego życie dosłownie wybuchło w Europie, szczególnie Anglii, w przeciągu wieku osiemnastego, a zwłaszcza dziewiętnastego” [Op. Cit., s. 181]. Rodzi się pytanie: Co stało za tym “coraz większym znaczeniem”? Czy kapitalizm “wybuchł” na skutek przyrodzonej sobie większej efektywności, czy też raczej zadziałały tu inne siły niż ekonomiczne? Pokażemy, że w całej rozciągłości mieliśmy do czynienia z tym drugim przypadkiem – kapitalizm narodził się nie w wyniku działania sił ekonomicznych, lecz działań politycznych elit społecznych, bogacących się na jego lichwie. W przeciwieństwie do prostej produkcji towarowej (rzemieślniczej), praca najemna rodzi nierówności i daje bogactwo nielicznym, i dlatego została wybrana, była chroniona i motywowana przez sprawujących kontrolę nad państwem w ich własnym interesie ekonomicznym i społecznym.

Rozwojowi kapitalizmu w Europie sprzyjały dwie elity społeczne: rodząca się w degenerujących się miastach średniowiecznych klasa kapitalistów i będące monarchią absolutną państwo. Miasto średniowieczne “ulegało gruntownej zmianie za sprawą stopniowego wzrostu władzy kapitału kupieckiego, przede wszystkim wskutek handlu zagranicznego […] W ten sposób wewnętrzna jedność komuny miejskiej uległa poluzowaniu, ustępując miejsca powstającemu systemowi kastowemu. To musiało zaś doprowadzić do narastającego zróżnicowania interesów społecznych. Uprzywilejowane mniejszości jeszcze bardziej zdecydowanie naciskały na rzecz centralizacji sił politycznych społeczności miejskiej […] Merkantylizm w słabnących republikach miejskich prowadził logicznie do wysunięcia żądania utworzenia większych jednostek gospodarczych [tzn. upaństwowienia rynku]; i przez to bardzo przybrało na sile pragnienie wzmocnienia władzy politycznej […] W ten sposób miasto stopniowo stało się małym państwem, torując drogę przyszłemu państwu narodowemu” [Rudolf Rocker, Nationalism and Culture, s. 94].

Rosnąca władza ekonomiczna pra-kapitalistów wywołała konflikt z władzą panów feudalnych, co znaczyło, że ci pierwsi potrzebowali pomocy, aby umocnić swoją pozycję. Pomoc ta nadeszła ze strony monarchicznego państwa, które pragnęło osłabić pozycję zbyt niezależnej szlachty. Mając za sobą siłę absolutyzmu, kapitał mógł zapoczątkować proces zwiększania swojej władzy i wpływów rozszerzając “rynek” przy pomocy działań państwa.

Jeżeli chodzi o państwo absolutystyczne, to “było ono uzależnione od wsparcia tychże nowych sił ekonomicznych, i na odwrót […] Państwo absolutystyczne, którego kufry zapełniły się za sprawą ekspansji handlu […] jako pierwsze forsowało plany kapitału handlowego. Jego wojska i floty […] przyczyniły się do ekspansji produkcji przemysłowej, ponieważ wykazywała ona zapotrzebowanie na liczne rzeczy, do których wytwarzania na wielką skalę warsztaty drobnych kupców nie były już przystosowane. To zaś stopniowo zrodziło tak zwane manufaktury, protoplastów późniejszych wielkich zakładów przemysłowych” [Op. Cit., s. 117-8].

Jednymi z najważniejszych działań państwa z punktu widzenia wczesnego przemysłu były tak zwane Akty Ogradzania, za pomocą których “grunty gminne” – wolna ziemia uprawna dzielona zbiorowo przez chłopów w większości angielskich wsi – były “ogradzane”, czyli wcielane do rozmaitych posiadłości ziemiańskich jako własność prywatna (patrz sekcja F.8.3). Zapewniło to istnienie rzeszy pracowników bez ziemi, którzy nie mieli innego wyboru, jak tylko sprzedawać swoją pracę kapitalistom. Rzeczywiście, szeroki zakres niezależności, spowodowany tym, że większość gospodarstw rolnych znajdowała się w posiadaniu pracujących na nich, powodował, że powstająca klasa kupiecka narzekała, iż “owi mężowie, którzy powinni pracować jako płatni wyrobnicy, kurczowo trzymają się ziemi, i w krnąbrności swoich serc wolą niezależność jako użytkownicy cudzych odłogów od zatrudnienia przez pana” [R.H Tawney, cytowany przez Allana Elgara w Apostołach chciwości, s. 12].

Do tego jeszcze inne formy pomocy państwa zapewniły firmom kapitalistycznym uprzywilejowany start, gwarantując im przewagę nad innymi formami pracy (takimi jak wspólnoty). Głównym sposobem stworzenia rezerwy zasobów, nadających się do wykorzystania na inwestycje, było stosowanie merkantylistycznej polityki. Polegała ona na wzbogacaniu środkami protekcjonistycznymi kapitalistów i właścicieli ziemskich kosztem ich pracowników i klientów. Na przykład jedną z najpowszechniejszych skarg wczesnych kapitalistów było to, że robotników nie można nakłonić do regularnego pojawiania się w pracy. Kiedy tylko przepracowali kilka dni, znikali, gdyż zarobili wystarczająco dużo pieniędzy, aby z nich przeżyć przez kilka następnych dni. Wraz z nastaniem wyższych cen żywności, ustalonych za pomocą środków protekcjonistycznych, robotnicy musieli pracować dłużej i ciężej i w ten oto sposób zostali przyzwyczajeni do pracy w fabrykach. Na dodatek merkantylizm pozwalał na rozwój rodzimego przemysłu, powstrzymując zagraniczną konkurencję, a więc umożliwiając przemysłowcom zgarnianie dodatkowych zysków, które mogli potem wykorzystywać do zwiększania swoich inwestycji. Marksistowski socjalistyczny historyk gospodarki Maurice Dobbs pisze:

“W skrócie, system merkantylistyczny był systemem wyzysku regulowanego przez państwo za pomocą handlu. Odegrał on niezwykle ważną rolę w dojrzewaniu kapitalistycznego przemysłu: była to w istocie polityka gospodarcza wieku akumulacji pierwotnej” [Studies in Capitalism Development (Studia nad rozwojem kapitalizmu), s. 209].

To zjawisko wspomagania rozwoju kapitalizmu przez państwo było widoczne również w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Jak wskazuje Edward Herman, “poziom zaangażowania rządu w biznes w Stanach Zjednoczonych od końca osiemnastego wieku do dzisiaj zmieniał się według wzorca przypominającego kształtem literę U: ogromna interwencja rządu miała miejsce w okresie przed wojną secesyjną (wielkie dotacje, spółki mieszane z aktywnym uczestnictwem rządu i bezpośrednie organizowanie produkcji przez rząd), później okres zbliżony do laissez-faire [braku interwencji państwa] między wojną secesyjną a końcem dziewiętnastego wieku [niemniej jednak był to okres nacechowany “agresywnym wykorzystywaniem ceł ochronnych” i wspieraniem przez państwo budowy kolei, co było kluczowym czynnikiem w ekspansji kapitalizmu w USA], po czym nastąpiło stopniowe wznoszenie się poziomu interwencji rządu w dwudziestym wieku, które nabrało przyśpieszenia po roku 1930″ [Corporate Control, Corporate Power, s. 162].

Interwencja ta gwarantowała, że dochody będą przekazywane przez pracowników kapitalistom. Pod opieką państwa Ameryka uległa uprzemysłowieniu, zmuszając konsumentów do wzbogacania kapitalistów i zwiększania zasobów ich kapitału. “Według pewnego studium, gdyby zostało zniesione cło w latach trzydziestych XIX wieku, ‘około połowy sektora przemysłowego Nowej Anglii zbankrutowałoby’ […] cło stało się niemalże permanentną instytucją polityczną reprezentującą rządową pomoc dla przemysłu. Utrzymywało ono ceny na stałym poziomie, chroniąc je przed obniżeniem przez zagraniczną konkurencję i w ten sposób przesuwało podział dochodów na korzyść właścicieli majątków przemysłowych, a na niekorzyść pracowników i klientów” [Richard B. Du Boff, Accumulation and Power (Akumulacja i władza), s. 56].

Ta ochrona miała istotne znaczenie, gdyż jak zauważa Du Boff, “koniec wojen napoleońskich w 1814 roku […] ponownie otworzył Stany zjednoczone na zalew brytyjskich towarów z importu, który spowodował wypadnięcie z biznesu wielu firm amerykańskich na skutek przegranej konkurencji. Duża część nowo rozbudowywanej infrastruktury przemysłowej została zmieciona z powierzchni ziemi. Przyniosło to ze sobą dziesięciolecie prawie-stagnacji”. Nie jest więc niespodzianką, że “era protekcjonizmu zaczęła się w r. 1816, wraz z agitacją na rzecz wyższych ceł na północy USA […]” [Op. Cit., s. 14, s. 55].

W połączeniu z funkcjonującym już systemem represji wobec ruchu robotniczego i wydawaniem przez rząd “ustaw o gospodarstwach” (patrz sekcja F.8.5), cła stanowiły równoważnik europejskiego merkantylizmu (który, bądź co bądź, był ponad wszystko inne polityką protekcjonistyczną, tzn. wykorzystującą rząd do pobudzania rozwoju rodzimego przemysłu). Dopiero gdy Ameryka znalazła się na szczycie piramidy gospodarczej, rzeczywiście wyrzekła się interwencji państwa (zupełnie tak samo jak Wielka Brytania, musimy zauważyć).

Nie chcemy przez to sugerować, że pomoc rządu ograniczała się do ceł. Państwo odgrywało kluczową rolę w rozwoju przemysłu lekkiego i ciężkiego. Jak zauważa John Zerzan, “rolę Państwa wymownie obrazuje fakt, że ‘system zbrojowni’ rywalizuje teraz ze starszym określeniem ‘amerykański system wytwórczości’, gdyż dokładniej opisuje nowy system metod produkcji”, rozwinięty w początkach XIX wieku [Elements of Refusal, s. 100]. Ponadto “w wyniku innowacji technologicznych [podczas amerykańskiej rewolucji przemysłowej] czołówka przemysłu stawiała na produkcję uzbrojenia, w której nakazy gwarancji rządowych usprawiedliwiały inwestycje o wysokich kosztach produkcji, lokowane w maszynerię specjalnego przeznaczenia i kadrę menedżerską. I rzeczywiście, zbrojownie należące do rządu odnotowywały czasami pionierskie rezultaty” [William Lazonick, Competitive Advantage on the Shop Floor, s. 218]. Rząd także “aktywnie wspierał ten proces [“rewolucji w handlu”] robotami publicznymi w branżach transportu i komunikacji” [Richard B. Du Boff, Op. Cit., s. 15].

Oprócz tej “fizycznej” pomocy, “władze państwowe udzielały innych form pomocy mających decydujące znaczenie, środkami takimi jak korporacje czarterowane” [Ibid.]. I, jak zauważyliśmy w sekcji B.2.5, przy pomocy zmian w systemie prawnym sprzyjającym interesom kapitalistów kosztem reszty społeczeństwa.

Co ciekawe, między 1840 a 1860 rokiem w Stanach Zjednoczonych miało miejsce zwiększanie się nierówności, które zbiegło się ze zwycięstwem pracy najemnej i kapitalizmu przemysłowego – lata dwudzieste XIX wieku “stanowiły cezurę w życiu Ameryki. Pod koniec tego dziesięciolecia […] gospodarka przemysłowa zapewniła sobie decydujące zwycięstwo w Ameryce, zaś pod koniec lat trzydziestych tegoż stulecia wszystkie jej zasadnicze cechy były już zdecydowanie obecne” [John Zerzan, Op. Cit., s. 99]. Nie jest to niespodzianką, ponieważ jak już przekonywaliśmy wiele razy, rynek kapitalistyczny dąży do zwiększania, nie zmniejszania, nierówności między jednostkami i klasami. Trudno więc się dziwić, że indywidualistyczni anarchiści w owym czasie oskarżali sposób, w jaki własność została przeobrażona we “władzę mnożenia przychodów” (używając słów J.K. Ingallsa).

Przede wszystkim, jak to ujął Paul Ormerod, “radzenie, by postępować według polityki czysto wolnorynkowej, wydaje się […] stać w sprzeczności z lekcjami dosłownie całej historii gospodarczej począwszy od rewolucji przemysłowej […] każdy kraj, który wszedł na […] drogę silnego, zrównoważonego wzrostu […] uczynił to jawnie naruszając czyste zasady wolnego rynku”, “Model przedsiębiorczości na rynku produktów wraz z rozważnym wsparciem państwa oraz represjami na rynku pracy, wydaje się być dobrym modelem rozwoju gospodarczego” [The Death of Economics (Śmierć ekonomii), s. 63].

Zatem siły społeczne działające podczas budowania kapitalizmu wynikały z połączenia działalności kapitalistycznej i działań państwa. Ale byłoby wątpliwe, czy bez poparcia państwa działalność kapitalistów wystarczyłaby do wygenerowania początkowej akumulacji kapitału niezbędnej do dalszego toczenia się ekonomicznej piłki. Stąd konieczność merkantylizmu w Europie i jego zmodyfikowanego kuzyna pomocy państwowej w postaci ceł i “ustaw o gospodarstwach” w Ameryce.

F.8 Jaką rolę odegrało państwo w stworzeniu kapitalizmu?

Jeżeli “anarcho”-kapitaliści mieliby twierdzić z jakimkolwiek pozorem prawdopodobieństwa, że “prawdziwy” kapitalizm jest bezpaństwowy, albo że może on istnieć bez państwa, to musieliby wykazać, że kapitalizm wykształcił się w sposób naturalny, pomimo interwencji państwa. Ale w rzeczywistości było dokładnie na odwrót. Kapitalizm został zrodzony w wyniku interwencji państwa i, cytując Kropotkina, “Państwo […] i kapitalizm […] rozwijały się u swojego boku, wzajemnie się wspierając i wzmacniając po chwilach słabości” [Kropotkin’s Revolutionary Pamphlets (Wspomnienia rewolucjonisty), s. 181].

Liczni autorzy dochodzili do takiego samego wniosku. Na przykład w błędnym dziele Karla Polanyi’ego The Great Transformation (Wielka transformacja) czytamy, że “droga do wolnego rynku została otworzona i była utrzymywana przez olbrzymi wzrost stałego, centralnie zorganizowanego i kontrolowanego interwencjonizmu” prowadzonego przez państwo [s. 140]. Interwencjonizm ten przybrał wiele form – na przykład wsparcie państwa w epoce “merkantylizmu”, które pozwoliło “manufakturom” (tzn. przemysłowi) na przetrwanie i rozwój, ogradzanie dotychczas wspólnej ziemi, itp. A do tego jeszcze handel niewolnikami, najazd i brutalny podbój obu Ameryk i innych “prymitywnych” krajów oraz rabowanie złota, niewolników i surowców z zagranicy również wzbogaciły europejską gospodarkę, dając rozwojowi kapitalizmu dodatkowy zapłon. Toteż Kropotkin napisał:

“Geneza kapitalizmu była już wielokrotnie opowiadana przez socjalistów. Opisywali oni, jak zrodził się on z wojny i łupiestwa, z niewolnictwa i poddaństwa, z dzisiejszych złodziejstw i wyzysku. Wykazywali oni, jak kapitalizm odżywia się krwią robotnika, i jak kroczek po kroczku podbił on cały świat” [Op. Cit., s. 207].

Albo, jeśli Kropotkin wydaje się wam autorem zbyt zaangażowanym na to, by być obiektywnym, przeczytajcie następujące oświadczenie Johna Stuarta Milla:

“Układy społeczne współczesnej Europy rozpoczęły się od podziału własności będącego rezultatem nie tylko jej nabycia czy zagrabienia przez przemysł, ale podboju i gwałtu […]” [Principle of Political Economy (Zasada ekonomii politycznej), s. 15].

Toteż gdy zwolennicy “wolnościowego” kapitalizmu twierdzą, że są przeciwko “wszczynaniu stosowania siły”, mają na myśli tylko nowe wszczynanie stosowania siły; a to dlatego, że system, który popierają, został zrodzony z przeprowadzenia w przeszłości licznych przedsięwzięć przy pomocy siły. I, jak można wywnioskować z dziejów ostatniego stulecia, system ten wymaga również interwencji państwa do utrzymania swojego funkcjonowania (sekcja D.1, “Dlaczego występuje interwencja państwa?”, omawia tę kwestię szczegółowo). Rzeczywiście, wielu myślicieli przekonywało, że to akurat ta przemoc i poparcie dla kapitalizmu ze strony państwa (a w szczególności oddzielenie ludzi od ziemi) były tym czynnikiem, który odegrał kluczową rolę w umożliwieniu rozwoju kapitalizmowi. Zaprzecza to teorii mówiącej, że sprawiły to “wcześniejsze oszczędności”. Jak przekonywał sławny myśliciel niemiecki Franz Oppenheimer, “pojęcie ‘akumulacji pierwotnej’, czy też początkowego nagromadzenia bogactwa w postaci ziemi i ruchomości, zostało powołane do życia przez siły czysto ekonomiczne”, i chociaż “wydaje się ono mieć spore pozory prawdopodobieństwa”, to faktycznie jest “całkowicie błędne; jest to ‘bajka’, albo też teoria mająca podłoże klasowe, wykorzystywana do usprawiedliwiania przywilejów klas wyższych” [The State (Państwo), ss. 5-6].

Teza ta zostanie dokładniej omówiona w następnych sekcjach. Oczywiście ironię stanowi to, że słuchamy, jak prawicowi libertarianie wyśpiewują peany na cześć kapitalizmu, który nigdy nie istniał i nalegają, by został on przyjęty przez wszystkie kraje, pomimo dowodów historycznych, sugerujących, że to dopiero interwencja państwa uczyniła gospodarkę kapitalistyczną zdolną do życia – nawet w Mekce “wolnej przedsiębiorczości”, Stanach Zjednoczonych. Noam Chomsky przekonuje: “któż oprócz lunatyka mógłby zaprzeczyć historii rozwoju przemysłu włókienniczego w Nowej Anglii na początku XIX wieku, kiedy to zakup brytyjskich wyrobów tekstylnych był opłacalniejszy do tego stopnia, że połowa sektora przemysłowego Nowej Anglii zbankrutowałaby bez bardzo wysokich ceł ochronnych, i na tym zakończyłby się rozwój przemysłu w Stanach Zjednoczonych? Albo wysokim cłom, które drastycznie podkopały opłacalność ekonomiczną zakupu produktów z importu, tak, by pozwolić Stanom Zjednoczonym na rozwinięcie zdolności do produkcji stali i innych wyrobów przemysłowych? Albo poważnym wypaczeniom zasad rynkowych, które stworzyły nowoczesną elektronikę?” [World Orders, Old and New (O starym i nowym porządku świata), s. 168]. A zatem twierdzenie, że “merkantylizm” to nie kapitalizm, nie ma większego sensu. Bez merkantylizmu “właściwy” kapitalizm nigdy by się nie rozwinął, i wszelkie próby odłączenia danego ustroju społecznego od jego korzeni są ahistoryczne i stanowią kpinę z krytycznego myślenia.

Podobną ironię stanowią tezy “anarcho”-kapitalistów i prawicowych libertarian, że popierają oni wolność wyboru przez jednostkę, jak ona ma żyć. Ostatecznie klasy pracujące nie otrzymały owego szczególnego prawa wyboru, gdy kapitalizm zaczynał się rozwijać. W istocie ich prawo wyboru swojego własnego sposobu życia było nieustannie naruszane i negowane. Zatem twierdzenie, że teraz (po tym, jak kapitalizm już został stworzony) dostajemy okazję, by spróbować żyć tak, jak chcemy, jest obelgą w najwyższym stopniu. Dostępne nam możliwości wyboru nie są niezależne od społeczeństwa, w którym żyjemy i zostały w decydującej mierze ukształtowane przez przeszłość. Twierdzić, że mamy “wolność” prowadzenia życia takiego, jakie chcemy (w granicach praw kapitalizmu), to w zasadzie przekonywać, że możemy sobie “kupić” wolność, która jest należna każdej osobie – i to od tych, którzy ją najpierw nam ukradli!

Nie trzeba przypominać, że niektórzy prawicowi libertarianie przyznają, iż państwo odegrało ogromną rolę w krzewieniu industrializacji (lepiej byłoby powiedzieć “proletaryzacji”, gdyż stworzyła ona klasę robotniczą, która nie posiadała na własność używanych przez siebie narzędzi, chociaż musimy podkreślić, że proces ten rozpoczął się w posiadłościach ziemskich, a nie w przemyśle). Dlatego przeciwstawiają oni “złych” biznesmenów (takich, którzy korzystali z pomocy państwa) tym “dobrym”. Stąd komentarz Rothbarda, że marksiści “nie czynili szczególnej różnicy między ‘burżuazją’, która czerpała korzyści od państwa, a burżuazją, która działała na wolnym rynku” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 72].

Lecz taka argumentacja jest nonsensem, gdyż pomija fakt, że “wolny rynek” stanowi sieć (i to sieć wyznaczoną przez państwo przy pomocy praw własności, które ono wprowadza). Na przykład właściciele amerykańskich przedsiębiorstw stalowych i innych, którzy się wzbogacili i uczynili swoje firmy ogromnymi pod kloszem protekcjonizmu, oczywiście są “złą” burżuazją. Ale czy burżuazja, która zaopatrywała koncerny stalowe w węgiel, maszyny, żywność, “obronę” itp. przypadkiem również nie czerpała korzyści z działań państwa? A dostarczyciele dóbr luksusowych dla bogatych właścicieli koncernów stalowych przypadkiem nie czerpali korzyści z działań państwa? A czy przypadkiem późniejsi użytkownicy technologii, które najpierw były wprowadzane do przemysłu przez przedsiębiorstwa znajdujące się pod ochroną, też nie czerpali korzyści? Czy kapitaliści mający do wyboru liczną, pozbawioną ziemi klasę pracującą, nie czerpali korzyści z “monopolu na ziemię”, nawet jeśli mogli, w przeciwieństwie do innych kapitalistów, nie być jego bezpośrednimi orędownikami? Monopol ten zwiększał zasób pracowników najemnych dla wszystkich kapitalistów i wzmacniał ich pozycję przetargową i władzę na rynku pracy kosztem klas pracujących. Mówiąc inaczej, taka polityka pozwalała utrzymywać władzę rynku kapitalistycznego, niezależnie od tego, czy pojedynczy kapitaliści zachęcali polityków do głosowania za jego stworzeniem i utrzymywaniem. Podobnie też wszyscy kapitaliści czerpali korzyści ze zmian w prawie zwyczajowym, służących uznaniu i ochronie kapitalistycznej własności prywatnej i regulacji prawnych, jakie wprowadzało państwo w ciągu XIX wieku (patrz sekcja B.2.5).

Okazuje się, że dla Rothbarda zmowa między państwem a biznesem nie jest winą kapitalizmu, ale poszczególnych kapitalistów. System jest czysty; to tylko jednostki są zepsute. Ale dla anarchistów początki nowoczesnego ustroju państwa kapitalistycznego opierają się nie na osobistych cechach kapitalistów jako takich, ale na dynamice i ewolucji samego kapitalizmu – na kompleksowym współoddziaływaniu interesów klasowych, walki klasowej, samoobrony społeczeństwa przed destruktywnymi działaniami rynku, cech indywidualnych itd. Inaczej mówiąc, tezy Rothbarda są błędne – brak w nich rozumienia kapitalizmu jako systemu i jego dynamicznego charakteru.

Doprawdy, jeżeli spojrzymy na rolę państwa w tworzeniu kapitalizmu, to będzie nas kusiło, by przemianować “anarcho”-kapitalizm na “marksowski kapitalizm”. (Co więcej, czołowy ideolog polskiego “libertarianizmu”, Jacek Sierpiński, próbował zrewidować marksizm w taki sposób, aby wynikało z niego, że to kapitalizm jest ustrojem ostatecznym, wiecznym i doskonałym!). A to dlatego, że wziąwszy pod uwagę dowody historyczne, można rozwinąć teorię polityczną, za sprawą której zostanie stworzona “dyktatura burżuazji” i będzie się mówiło, że państwo kapitalistyczne “obumrze” przeistaczając się w anarchię. A że to oznacza odrzucenie gospodarczych i społecznych koncepcji marksizmu i ich zastąpienie przez ich dokładne przeciwieństwo, nie powinno jeszcze znaczyć, że powinniśmy odrzucić całą ideę (w końcu to jest właśnie to, co “anarcho”-kapitalizm uczynił z indywidualistycznym anarchizmem!). Ale wątpimy w to, czy rzesza “anarcho”-kapitalistów zaakceptuje taką zmianę nazwy (nawet jeśli odzwierciedlałaby ona ich politykę o wiele lepiej; bądź co bądź nie sprzeciwiają się oni wszczynaniu stosowania siły, jakie miało miejsce w przeszłości, a tylko teraźniejszemu, a wielu z nich zdaje się sądzić, że nowoczesne państwo rzeczywiście obumrze na skutek działania sił rynkowych).

Ale to tak tylko na marginesie. Pozostaje nagi fakt, że działalność państwa była niezbędna do stworzenia i utrzymania kapitalizmu. Jest bardzo wątpliwe, czy bez poparcia państwa kapitalizm mógłby się w ogóle rozwinąć.

Gdy zatem prawica zasugeruje, że “my” powinniśmy zostać “pozostawieni w spokoju”, to rozumienie, czym jesteśmy “my”, stanie się jasne jak na dłoni, gdy rozważymy, jak się rozwinął kapitalizm. Rzemieślnicy i chłopi zostali “pozostawieni w spokoju” tylko po to, by głodowali, zaś klasy pracujące przemysłowego kapitalizmu były “pozostawiane w spokoju” tylko poza miejscem pracy i tylko na tak długo, dopóki respektowały reguły stworzone przez “lepszych” od nich. A jeśli chodzi o drugą stronę barykady, to jej bywalcy pragną zostać “pozostawieni w spokoju”, by sprawować swoją władzę nad innymi, jak wkrótce zobaczymy. A to, że nowoczesny “kapitalizm” jest w praktyce rodzajem “korporacyjnego merkantylizmu”, w którym państwo stwarza takie warunki, aby pozwalały korporacjom na rozkwit (np. ulgi podatkowe, subsydia, płacenie kaucji, prawa antypracownicze itp.), mówi więcej o etatystycznych korzeniach kapitalizmu niż poprawna ideologicznie definicja kapitalizmu, używana przez jego zwolenników.

F.7.6 Dlaczego pojęcie “odkrycia” jest tutaj sprzeczne samo ze sobą?

Twierdząc o swojej teorii, że jest “obiektywna”, Ayn Rand pokazuje nam nielogiczny i wewnętrznie sprzeczny charakter pojęć “odkrywania prawa naturalnego” i tworzonych przy pomocy tego rodzaju argumentacji o “odkryciu” “praw naturalnych”. Jej teoria polityczna, zwana “obiektywizmem” “utrzymuje, że dobro nie jest cechą ani ‘rzeczy samych w sobie’, ani stanu emocjonalnego człowieka, ale oceną faktów realnej rzeczywistości, dokonaną przez świadomość człowieka według racjonalnego standardu wartości […] Teoria obiektywna utrzymuje, że dobro jest aspektem rzeczywistości w odniesieniu do człowieka – i że musi ono zostać odkryte, nie wynalezione, przez człowieka” [Capitalism: The Unknown Ideal (Kapitalizm – nieznany ideał), s. 22].

Jednakże jest to tylko zwykła gra słów. Jeśli coś się “odkrywa”, to zawsze to coś było tam, gdzie jest teraz, a więc stanowi wewnętrzną część danej rzeczywistości. Jeżeli “dobro” jest “odkrywane” przez “człowieka”, to znaczy, że “dobro” istnieje niezależnie od ludzi – czeka tylko na to, żeby zostało “odkryte”. Czyli mówiąc inaczej, “dobro” jest cechą “człowieka jako człowieka”, “rzeczy samej w sobie” (na dodatek taka teoria zakłada, że istnieje tylko jedna możliwa interpretacja tego, co jest “dobrem” dla całej ludzkości). Można to zobaczyć, patrząc, jak Rand mówi o swoim systemie “obiektywnych” wartości i praw.

Omawiając różnice między wartościami “subiektywnymi”, “pochodzącymi z ludzkiego wnętrza” (ang. intrinsic) i “obiektywnymi”, Rand zauważyła, że teorie “pochodzące z ludzkiego wnętrza” i “subiektywne” “umożliwiają człowiekowi wiarę w to, że dobro jest niezależne od ludzkiego umysłu i może zostać osiągnięte przez stosowanie siły fizycznej” [Op. Cit., s. 22]. Mówiąc inaczej, pochodzące z ludzkiego wnętrza i subiektywne wartości są usprawiedliwieniem dla tyranii. Jednakże jej “obiektywne” wartości zostają uczciwie umiejscowione w “Naturze Człowieka” – Rand stwierdza, że “prawa jednostki są środkiem do podporządkowania społeczeństwa prawu moralnemu”, i że “źródłem praw człowieka jest jego natura” [Op. Cit., s. 320, s. 322].

Przekonuje ona, że “teoria pochodząca z ludzkiego wnętrza (ang. intrinsic) utrzymuje, iż dobro jest przyrodzone pewnym rzeczom czy działaniom jako takim, niezależnie od ich kontekstu i konsekwencji, niezależnie od jakiejkolwiek korzyści czy krzywdy, które mogą one spowodować zaangażowanym w nie sprawcom i podmiotom” [Op. Cit., s. 21]. W oksfordzkim słowniku języka angielskiego (Concise Oxford Dictionary) przymiotnik “intrinsic” jest definiowany jako “wrodzony”, “istotny”, “przynależący w sposób naturalny”, zaś “natura” jako “wrodzone albo istotne właściwości lub charakter jakiejś rzeczy albo osoby”. Czyli inaczej – jeżeli, tak jak utrzymuje Rand, prawa człowieka wytworem “natury człowieka”, to wtedy takie prawa należy określić jako pochodzące z ludzkiego wnętrza!. I jeśli, jak utrzymuje Rand, prawa te są “rozszerzeniem moralności na system społeczny”, to wtedy także i sama moralność pochodzi z ludzkiego wnętrza.

Po raz kolejny jej ideologia nie jest w stanie sprostać sprawdzianom zawartym w sobie samej – i toruje drogę tyranii. Można to zobaczyć patrząc na popieranie przez nią całym sercem płatnego niewolnictwa i brak niepokoju o wpływ jego oraz koncentracji władzy i kapitału na poddane tym zjawiskom jednostki. Bo w końcu, to co “dobre”, jest przyrodzone kapitalizmowi, niezależnie od kontekstu, konsekwencji, korzyści i krzywd, które może on spowodować zaangażowanym sprawcom i podmiotom.

Klucz do zrozumienia jej sprzecznej z samą sobą i nielogicznej ideologii leży w niekonsekwentnym używaniu przez nią słowa “człowiek”. Rand czasem używa go do opisywania jednostek, ale zwykle słowo to jest wykorzystywane do zbiorowego opisu rasy ludzkiej (“natura człowieka”, “świadomość człowieka”). Ale “Człowiek” nie ma żadnej świadomości. Tylko poszczególne osoby ją mają. Człowiek jest abstrakcją. To jednostki żyją i myślą, nie “Człowiek”. Taki “kult Człowieka” – podobnie jak Prawo Naturalne – nosi wszelkie znamiona religii.

Jak przekonuje Max Stirner, “liberalizm jest religią, ponieważ oddziela moją istotę ode mnie i ustawia ją nade mną, ponieważ wielbi ‘Człowieka’ do tego samego stopnia, do którego każda inna religia wielbi Boga […] ustawia mnie poniżej Człowieka” [The Ego and Its Own (Jedyny i jego własność), s. 176]. Doprawdy, “ten, kto jest rozmiłowany w Człowieku wyłącza żywe osoby ze swoich rachub do tego stopnia, do jakiego rozciąga się owo rozmiłowanie, i szybuje w przestworzach idealnego, uświęconego zaangażowania. Człowiek, jak widzimy, nie jest osobą, ale jakimś ideałem, zjawą” [Op. Cit., s. 79].

Rand przekonuje, że musimy oceniać “fakty rzeczywistości za pomocą świadomości człowieka, według racjonalnego standardu wartości”. Ale kto ma wyznaczać te wartości? Rand stwierdza, że “wartości nie wyznacza się dekretem ani głosem większości” [s. 24]. Ale jednak nie mogą zostać one również wyznaczone przez “człowieka” ani przez “świadomość człowieka”, ponieważ “człowiek” nie istnieje. Tylko poszczególne osoby istnieją i mają świadomość. A ponieważ są one wyjątkowe, to mają też i odmienne wartości (ale, jak przekonywaliśmy w sekcji A.2.19, ludzie, jako istoty społeczne, wśród innych osób uogólniają te swoje wartości do wartości społecznych, tzn. obiektywnych). Zatem abstrakcja zwana “człowiekiem” nie istnieje. I z tego powodu widzimy zdrową panoramę odmiennych jednostek, przekonujących innych do swoich idei i teorii na drodze dyskusji, przedstawiania faktów i racjonalnych sporów. Najlepiej to widać na przykładzie sporów w dziedzinie nauki.

Celem metodologii naukowej jest wynajdowanie teorii, które wyjaśniają fakty. Teorie te nie są częścią owych faktów, lecz są tworzone przez umysły poszczególnych osób w celu ich objaśniania. Takie “prawa” naukowe mogą się zmieniać i zmieniają się w świetle nowych informacji i nowych pomysłów. Mówiąc inaczej, metodologia naukowa polega na tworzeniu subiektywnych teorii, wyjaśniających obiektywne fakty. Metodologia Rand jest czymś przeciwnym – przyjmuje ona założenia o “naturze człowieka”, na podstawie tych założeń “odkrywa”, co jest “dobre” i z tego dopiero wyprowadza na drodze dedukcji swoje teorie. Jest to dokładne przeciwieństwo metodologii naukowej, i, jak już zauważyliśmy powyżej, wywodzi się bezpośrednio z Kościoła rzymskokatolickiego.

To właśnie subiektywny bunt jednostek przeciwko temu, co jest uznawane za “obiektywny fakt” albo “zdrowy rozsądek” jest tym, co tworzy postęp i rozwija etykę (czyli to, co jest uważane za “dobre” i “słuszne”) oraz społeczeństwo. Bunt ten z kolei staje się “powszechnie zaakceptowanym faktem”, dopóki nie pojawi się jakiś następny wolnomyśliciel i nie zmieni naszego postrzegania świata przedstawiając nowy materiał dowodowy, dokonując ponownej oceny starych idei i faktów, albo demaskując złe skutki towarzyszące pewnym ideom (i stosunkom społecznym, których są one odzwierciedleniem) mocą argumentów, faktów i namiętności. Próby narzucenia “oceny faktów rzeczywistości za pomocą świadomości człowieka” byłyby tchnieniem śmierci dla tego procesu krytycznego myślenia, rozwoju i oceny faktów rzeczywistości przez świadomość jednostek. Myśl ludzka zostałaby zaliczona do kategorii dogmatów.

F.7.5 Ale prawo naturalne zostało odkryte, nie wynalezione!

Powyższe oświadczenie prawdziwie ukazuje religijny charakter kultu “prawa naturalnego”. Ażeby zobaczyć, dlaczego pojęcie “odkrycia” zostało pomieszane, rozważmy prawo powszechnego ciążenia. Newton nie “odkrył” prawa grawitacji. On tylko wymyślił teorię, która wyjaśniała pewne obserwowane zjawiska w świecie fizycznym. Później Einstein udoskonalił teorie Newtona w taki sposób, który pozwolił na lepsze wyjaśnienie fizycznej rzeczywistości. Zatem, w przeciwieństwie do “prawa naturalnego”, prawa naukowe można uaktualniać i zmieniać, gdy stan naszej wiedzy się zmienia i poprawia. Jednak jak już wcześniej zauważyliśmy, “prawa naturalne” nie mogą być udoskonalane, ponieważ są one wyprowadzane ze sztywnych definicji (Rothbard jest bardzo wyraźny w tej kwestii, stwierdza, że jest to “sama prawda”, iż prawo naturalne jest “powszechne, stałe i nie dające się zmienić” i że takie same są “‘absolutne’ zasady sprawiedliwości”, i że są one “niezależne od czasu i miejsca” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 19]). Jednak tym, czego nie potrafi on zrozumieć, jest fakt, że czciciele “prawa naturalnego” po prostu “odkrywają” logiczne następstwa swoich własnych definicji, będących z kolei prostym odzwierciedleniem ich własnych przesądów i upodobań.

Skoro więc “prawa naturalne” są “niezmienne”, i mówi się, że zostały “odkryte” wieki temu, to nie należy się dziwić, że wielu ich zwolenników szuka wsparcia ze strony socjobiologii, twierdząc, że ich “prawa” są częścią genetycznej struktury ludzkości. Ale socjobiologia ma wątpliwą wiarygodność naukową ze względu na wiele swoich tez. Oraz ma autorytarne implikacje dokładnie tak samo jak “prawo naturalne”. Murray Bookchin słusznie charakteryzuje socjobiologię jako “dusząco sztywną; ona nie tylko powstrzymuje działanie przy pomocy autokracji genetycznego tyrana, ale jeszcze zamyka drzwi przed jakimkolwiek działaniem, które nie jest zdefiniowane za pomocą swojej własnej konfiguracji biochemicznej. Gdy wolność nie jest niczym więcej niż tylko uświadomioną koniecznością […] odkrywamy tyranię genów nad całościowym pojmowaniem życia […] kiedy wiedza staje się dogmatem (a niewiele jest prądów bardziej dogmatycznych niż socjobiologia), wolność zostaje ostatecznie zanegowana” [“Socio-biology or Social Ecology”, w: Which way for the Ecology Movement? ss. 49 – 75, s. 60].

Podsumowując, doktryna “prawa naturalnego”, daleka od wspierania wolności osobistej, jest jednym z jej największych wrogów. Wtłaczając prawa jednostek w “naturę człowieka”, staje się niereformowalnym zbiorem dogmatów. Czy my naprawdę wiemy wystarczająco dużo na temat ludzkości, by mówić, które prawa są uniwersalne i “naturalne”, przeznaczone do wprowadzenia na zawsze? Czyż nie jest to odrzucenie krytycznego myślenia, a więc i osobistej wolności czynienia tego?

F.7.4 Czy “prawo naturalne” naprawdę przewiduje ochronę swobód jednostki?

Wydaje się uczciwe, by zapytać: Ale czy “prawo naturalne” naprawdę szanuje jednostki i ich prawa (tzn. wolność)? Sądzimy, że nie. Dlaczego?

Zdaniem Rothbarda “etyka prawa naturalnego stwierdza, że w przypadku człowieka dobro lub zło jego czynu może być określone przez kryterium, czy spełnia on, czy też stoi na przeszkodzie temu, co jest najlepsze dla natury człowieka” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 10]. Ale oczywiście, to co może być “dobre” dla “człowieka”, może być zarazem zdecydowanie złe dla żywych ludzi. Jeżeli weźmiemy przykład jedynej oazy na pustyni (patrz sekcja F.4.2), to w takim przypadku, zdaniem Rothbarda, posiadacz własności mający władzę nad życiem i śmiercią innych jest “dobry”. A gdyby równocześnie wydziedziczeni zbuntowali się i odmówili uznania jego “własności”, to byłoby to “złe”! Mówiąc inaczej, “prawo naturalne” Rothbarda jest dobre dla niektórych ludzi (mianowicie posiadaczy własności). Równocześnie może być złe dla innych (mianowicie dla klas pracujących). Posługując się ogólniejszymi pojęciami, oznacza to, że system, którego rezultatem jest silna hierarchia (tzn. archia, władza), jest “dobry” (nawet gdy ogranicza swobody wielu), za to usiłowania usunięcia władzy (takie jak rewolucja i demokratyzacja praw własności), są złe. Wyczuwamy, że to jest nieco dziwna logika.

Takie stanowisko opiera się jednak na niezrozumieniu tego, dlaczego uważamy przymuszanie za złe, nieetyczne. Przemoc jest zła, ponieważ podporządkowuje daną osobę woli innej osoby. To jasne, że ofierze przymusu brakuje wolności, opisywanej przez filozofa Isaiaha Berlina następującymi zdaniami:

“Życzę sobie, aby moje życie i moje decyzje zależały ode mnie, nie od sił zewnętrznych jakiegokolwiek rodzaju. Życzę sobie być narzędziem swoich własnych aktów woli, nie zaś aktów woli innych ludzi. Życzę sobie być podmiotem, nie przedmiotem; być kierowanym przez racje, przez świadome cele, które są moimi własnymi, nie zaś przez sprawy, które dotykają mnie z zewnątrz, jak to nieraz bywało. Życzę sobie być kimś, nie nikim; wykonawcą czynów – tym, który decyduje, nie tym, o którym się decyduje, być kierowanym przez samego siebie, nie zaś obiektem działań mających zewnętrzną naturę albo działań innych ludzi, tak jak gdybym był rzeczą albo zwierzęciem, albo też niewolnikiem niezdolnym do odgrywania roli człowieka, to jest pojmowania swoich własnych celów i strategii i urzeczywistniania ich” [Four Essays on Liberty, s. 131].

Albo też, jak zaznacza Alan Haworth, “musimy patrzeć na przymus jako na naruszenie tego, co Berlin nazywa pozytywną wolnością” [Anti-Libertarianism, s. 48].

Dlatego jeśli dany system z samej swej natury doprowadza do naruszania (pozytywnej) wolności – mianowicie poddaje klasę społeczną woli innej klasy (pracownik jest podporządkowany woli swojego szefa i zostaje obrócony w wykonawcę rozkazów) – to wtedy usprawiedliwione jest skończenie z takim systemem. Tak, wydziedziczenie posiadacza własności jest przemocą – ale ta “przemoc” będzie istniała tylko dopóty, dopóki będzie on pragnął sprawować władzę nad innymi. Mówiąc prościej, usuwanie dominacji nie jest dominacją! I pamiętajmy, że to właśnie ta dominacja, która istnieje dzięki przemocy, jest tym, co rozpala naszą nienawiść. A zatem “przemoc” polegająca na uwolnieniu się od niej jest złem koniecznym, aby powstrzymać występowanie o wiele większego zła (jak na przykład w powyższej, bardzo oczywistej sprawie monopolisty w oazie).

Może ktoś będzie przekonywał, że dominacja jest dopiero wtedy zła, gdy nie jest dobrowolna. Znaczyłoby to, że przymus staje się zły dopiero wtedy, gdy nie ma charakteru dobrowolnego. Natomiast dominacja, którą on obejmuje, sama w sobie nie jest zła. Gdy się używa takiej argumentacji, płatne niewolnictwo nie jest dominacją, gdyż pracownicy dobrowolnie zgadzają się na harowanie dla kapitalisty (w końcu nikt nie przykłada im pistoletu do skroni). I każda próba obalenia panowania kapitalistów stanowi przemoc i dlatego jest zła. Jednakże taka argumentacja pomija prosty fakt, że to warunki życia zmuszają pracowników do sprzedawania swojej wolności, a więc przemoc na rzecz posiadaczy własności (zazwyczaj) nie jest konieczna – siły rynkowe zapewniają, że siła fizyczna jest tu z natury czysto “obronna”. I jak przekonywaliśmy w sekcji F.2.2, nawet sam Rothbard przyznał, że władza ekonomiczna towarzyszyła sytuacji, w której jedna klasa ludzi była wydziedziczona, a druga przez to uwłasnowolniona, i że skutkiem tego były stosunki panowania, których nie można by było uznać za “dobrowolne” żadnym wysiłkiem wyobraźni (chociaż Rothbard oczywiście odmawia dostrzeżenia władzy ekonomicznej towarzyszącej kapitalizmowi – gdy mamy do czynienia z kapitalizmem, nie potrafi on dostrzec drewna w drzewach – i jeszcze pomijamy tutaj to, że kapitalizm został stworzony za sprawą stosowania przymusu i przemocy na skalę masową – patrz sekcja F.8).

Tak więc przy uznawaniu “prawa naturalnego” wszelkie usiłowania ochrony praw i swobód jednostki, wszelkie marzenia o ujrzeniu świata, w którym ludziom wolno kształtować swoje własne życie, okazują się tragicznym błędem. Własność prywatna jest bowiem nie do pogodzenia z tymi celami. Dzieje się tak dlatego, że istnienie własności kapitalistycznej przemyca władzę, a więc i dominację (ograniczenia wolności, obrócenie niektórych w rozkazodawców, a wielu w wykonawców rozkazów). A zatem “prawo naturalne” nie spełnia zawartej w sobie obietnicy, że każda osoba będzie miała prawo dążenia do swoich własnych celów. Nieposkromione prawo własności doprowadzi do wytworzenia się panowania oraz degradacji wielkich mas ludzkich (co tak obrazowo ilustruje przykład monopolisty w oazie).

I podkreślamy tutaj, że anarchiści nie pragną krzywdzić jednostek, a jedynie zmienić instytucje. Jeśli zakład pracy zostanie przejęty przez zatrudnionych tam pracowników, nie spowoduje to wyrządzenia fizycznej krzywdy właścicielom. Jeżeli oaza zostanie zabrana monopoliście, to stanie się on takim samym człowiekiem, jak inni użytkownicy oazy (chociaż najprawdopodobniej nielubianym przez innych). Dlatego anarchiści pragną traktować ludzi tak uczciwie, jak to tylko możliwe, i nie zastępować jednej formy przymusu i panowania inną – nigdy nie wolno traktować osób jak abstrakcji (mówiąc prościej – jeżeli mają one władzę nad tobą, zniszcz to, co stwarza stosunki panowania, nie zaś daną osobę! I jeśli można wyeliminować tę władzę bez uciekania się do rozwiązań siłowych, to tym lepiej – i bezpośrednio z tego wywodzi się kwestia, w której społeczni i indywidualistyczni anarchiści się nie zgadzają. Jest nią to, czy kapitalizm da się wyeliminować przy pomocy reform, czy też nie. Ponieważ indywidualiści uważają, że da się, są przeciwni stosowaniu siły. Większość społecznych anarchistów twierdzi, że się nie da, i dlatego popiera rewolucję).

Przytoczona powyżej argumentacja na temat “dobrowolnego” przymusu nie może zostać uznana za “utylitarną” (największe dobro dla największej liczby ludzi). Zatem traktuje ona ludzi nie jako “cel sam w sobie”, ale jako “środek do osiągnięcia celu”. Dlatego można przekonywać, że wymagamy od “prawa naturalnego”, by zapewniało, że wszystkie (w przeciwieństwie do niektórych, wielu, a nawet większości) osoby będą wolne, a ich swobody chronione.

Jednak jest oczywiste, że “prawo naturalne” może łatwo doprowadzić do tego, że prawa i swobody mniejszości będą szanowane, podczas gdy większość zostanie zmuszona przez warunki życia (stworzone przez przepisy prawne powstałe na skutek wprowadzenia “prawa naturalnego” w życie, co musimy zauważyć) do sprzedawania swojej wolności i swoich praw po to, by przeżyć. Jeśli złem jest traktowanie kogoś jako “środka do osiągnięcia celu”, to złem jest też w równym stopniu popieranie teorii czy ustroju gospodarczego, których skutkiem jest zmuszanie ludzi do wyrzeczenia się samych siebie w celu przeżycia. Szacunek dla osoby ludzkiej – traktowanie jej jako celu, nigdy jako środka do osiągnięcia innego celu – jest nie do pogodzenia z prywatną własnością środków produkcji.

Prostym faktem jest to, że nie ma łatwych odpowiedzi – trzeba, abyśmy starannie rozważali nasze możliwości wyboru i wprowadzali w życie takie, o których sądzimy, że są najlepsze. Tak jest, takiemu subiektywizmowi brakuje “elegancji” i prostoty “prawa naturalnego”, niemniej jednak stanowi on o wiele lepsze odzwierciedlenie realnego życia i wolności. Jednym zdaniem – zawsze musimy pamiętać o tym, że to, co jest “dobre” dla człowieka, niekoniecznie musi być dobre dla ludzi. “Prawo naturalne” o tym zapomina i przez to potępia samo siebie.

F.7.3 Dlaczego “prawo naturalne” jest autorytarne?

Prawa są dalekie od niezmienności. Są one wytworem ewolucji społecznej i ludzkich działań, myśli i emocji. To, co jest do przyjęcia dzisiaj, może się okazać nie do przyjęcia w przyszłości. Na przykład niewolnictwo było przez długi czas uważane za “naturalne”. Tak naprawdę John Locke, “ojciec” “praw naturalnych”, był poważnie zaangażowany w handel niewolnikami. Zrobił majątek na naruszaniu czegoś, co dzisiaj się uważa za podstawowe prawo człowieka: żeby nie być zniewolonym. W czasach Locke’a wielu twierdziło, że niewolnictwo jest “prawem naturalnym”. Niewielu by powiedziało coś takiego dzisiaj.

Tomasz Jefferson dokładnie wykazuje, dlaczego “prawo naturalne” jest autorytarne, pisząc: “niektórzy mężowie spoglądają na dekrety ze świętoszkowatą czcią, i wyznaczają im los jakiejś Arki Przymierza, zbyt uświęconej, aby można było jej dotykać. Przypisują ludziom minionej epoki mądrość większą od ludzkiej i przypuszczają, że to, czego oni dokonali, nie podlega poprawkom […] prawa i instytucje muszą iść krok w krok za postępem ludzkiego umysłu […] gdy ten staje się lepiej rozwinięty, bardziej oświecony, i dokonywane są nowe odkrycia, instytucje muszą również iść za postępem, aby dotrzymać kroku swoim czasom […] Równie dobrze moglibyśmy wymagać, aby mężczyzna wciąż nosił płaszcz, który pasował na niego, kiedy był chłopcem, jak od cywilizowanego społeczeństwa, żeby pozostało na zawsze pod władzą reguł swoich barbarzyńskich przodków”.

Kult “prawa naturalnego” zawiera w sobie pragnienie powstrzymania procesów ewolucji, za sprawą których są uznawane nowe prawa. Zamiast tego wyznawcy “prawa naturalnego” życzą sobie zakonserwowania życia społecznego w takim kształcie, jaki oni uważają za dobry i słuszny, wykorzystując taką formę argumentacji, która wznosi ich ideologię ponad zakres jakiejkolwiek krytyki czy jakichkolwiek przemyśleń. Takie życzenie sprzeciwia się fundamentalnej cesze wolności: zdolności do samodzielnego myślenia. Michaił Bakunin pisze, że “wolność człowieka składa się tylko z jednego: z tego, że jest posłuszny naturalnym prawom dlatego, że samemu uznał je za takie, a nie dlatego, że zostały mu one narzucone z zewnątrz przez jakąś zewnętrzną wolę, nieważne: boską czy ludzką, zbiorową czy indywidualną” [Bakunin on Anarchism, s. 227].

Dlatego anarchizm, w jaskrawej sprzeczności z kultem “prawa naturalnego”, przyznaje, że “prawa naturalne” (podobnie jak samo społeczeństwo) są wytworem indywidualnej oceny rzeczywistości i życia społecznego. I dlatego podlegają zmianom w świetle nowych informacji i idei (społeczeństwo “powoli się posuwa naprzód za sprawą siły napędowej, jaką jest indywidualna inicjatywa” [Bakunin, The Political Philosophy of Bakunin, s. 166], i oczywiście tak samo jest z prawami i obyczajami społecznymi). “Prawa” etyczne czy moralne (które są tym, co tak naprawdę czczą wyznawcy “prawa naturalnego”) nie są wytworem natury ludzkiej ani abstrakcyjnych osób. Są raczej faktem społecznym, tworem społeczeństwa i stosunków międzyludzkich. Bakunin powiedział, że “prawo moralne nie jest faktem indywidualnym, ale społecznym, tworem społeczeństwa”, a wszelkie “prawa naturalne”“przyrodzone ciału społecznemu” (a zatem, musimy dodać, nie są unoszącymi się w powietrzu abstrakcjami istniejącymi w “naturze człowieka”) [Ibid., s. 125, s. 166].

Występowanie na rzecz wolności i wolnego społeczeństwa opiera się na argumentacji, że skoro każda jednostka jest wyjątkowa, to każdy może wnieść coś takiego, czego nikt inny jeszcze nie zauważył ani o czym jeszcze nawet nie pomyślał. To właśnie swobodne oddziaływanie jednostek pozwala im ewoluować, zmieniać i rozwijać się, wraz z całym społeczeństwem i jego obyczajami i prawami. “Prawo naturalne”, podobnie jak państwo, próbuje zagrodzić drogę tej ewolucji. Zastępuje twórcze dociekania dogmatami, czyniąc ludzi podporządkowanymi jeszcze jednemu bogu, niszczącemu krytyczne myślenie przy pomocy nowej księgi reguł.

Na dodatek, gdyby te “prawa naturalne” były rzeczywiście tym, za co się je podaje, to konieczne byłoby, aby miały zastosowanie dla całej ludzkości (Rothbard otwarcie przyznaje to pisząc, że “jedną z godnych uwagi cech prawa naturalnego” jest “jego zastosowanie dla wszystkich ludzi, niezależnie od czasu i miejsca” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 42]). Mówiąc prościej, każdy inny kodeks prawny musi być (z definicji) “sprzeczny z naturą”. I istnieje tylko jeden sposób życia (ten “naturalny”). Autorytarne następstwa takiej ignorancji są oczywiste. To, że dogmat o prawie naturalnym został wymyślony dopiero kilka stuleci temu, i tylko w jednej części naszej planety, nie wydaje się wprawiać jego rzeczników w zakłopotanie. Tak samo jak i fakt, że przez ogromną większość czasu istnienia człowieka ludzie żyli w społeczeństwach, które naruszały niemal wszystkie z ich tak zwanych “praw naturalnych”. Podając tylko jeden przykład, aż do późnego neolitu większość społeczności opierała się na korzystaniu z dóbr nie będących własnością danej osoby albo na swobodnym dostępie do wspólnie posiadanej ziemi i innych zasobów [patrz Murray Bookchin, The Ecology of Freedom (Ekologia wolności)]. Zatem przez tysiąclecia wszystkie istoty ludzkie żyły naruszając rzekome “prawo naturalne” własności prywatnej – być może dla “libertarian” główne “prawo” wszechświata.

Gdyby “prawo naturalne” naprawdę istniało, to wtedy wszyscy ludzie odkryliby owe “prawdziwe” prawa wieki temu. Jednakże dzieje się wręcz przeciwnie. Dyskusja na ten temat trwa nadal. I (między innymi) faszyści i “libertarianie” twierdzą niezależnie od siebie, że “prawa natury” (i socjobiologia) są ich własnością.

Next Page » « Previous Page