Author: sasza

F.7.2 Ale “prawo naturalne” przewiduję ochronę praw jednostki przed ich naruszaniem przez państwo! Ci, którzy są przeciwko prawu naturalnemu, pragną nieograniczonej władzy państwa.

To drugie stwierdzenie reprezentuje powszechną taktykę “libertarian”. Zamiast odniesienia się do konkretnych spraw, zwykli oni oskarżać oponentów o bycie “totalitarystami” (lub mniej złowieszczo, “etatystami”). W ten sposób liczą na odwrócenie uwagi od sprawy omawianej w danej chwili i na uniknięcie dyskusji o niej (równocześnie oczerniając swojego oponenta). Dlatego możemy pominąć drugie stwierdzenie.

Natomiast odnośnie pierwszego, “prawo naturalne” jeszcze nigdy nie powstrzymało państwa przed naruszaniem praw jednostek. Tego rodzaju “prawa” tak się do tego nadają, jak czekolada na osłonę przeciwogniową. Gdyby “prawa naturalne” mogły kogoś ochronić przed władzą państwa, naziści nie byliby w stanie zamordować sześciu milionów Żydów i sześciu milionów Polaków. Jedyną rzeczą, która powstrzymuje państwo przed atakiem na prawa ludzi, jest siła jednostek (i społeczeństw) – zdolność i chęć bronienia siebie i tego, co się uważa za słuszne i uczciwe. Jak wskazał anarchista Rudolf Rocker, “Prawa polityczne [albo indywidualne] nie będą istniały dlatego, że zostaną spisane ustawowo na świstku papieru, ale dopiero wtedy, gdy staną się nawykiem zrośniętym z naturą ludzi, i gdy każda próba pozbawienia ludzi tych praw spotka się z gwałtownym oporem ludności […] Wymusza się od innych szacunek, gdy się wie, jak bronić swojej godności jako istoty ludzkiej […] Lud, w większym czy mniejszym stopniu, zawdzięcza wszystkie prawa i przywileje polityczne, którymi cieszymy się dzisiaj, nie dobrej woli swoich rządów, ale swojej własnej sile” [Anarcho-Syndicalism, s. 64].

Oczywiście, jeżeli nie istnieją żadne “prawa naturalne”, to wtedy i państwo nie ma “prawa” nikogo zamordować, ani też odebrać nikomu w inny sposób tego, co powszechnie uważa się za prawa człowieka. Można sprzeciwiać się władzy państwowej bez wierzenia w “prawo naturalne”.

F.7.1 Skąd się wzięła nazwa “prawo naturalne”?

Murray Rothbard twierdzi, że “teoria prawa naturalnego polega na wglądzie […] w to, że każda jednostka ma wyróżniające ją cechy charakterystyczne, odrębną ‘naturę’, którą można badać ludzkim rozumem” [For a New Liberty (O nową wolność), s. 25], i że “człowiek ma prawa, ponieważ są to naturalne prawa. Są one zakorzenione w naturze człowieka” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 155].

Ujmując sprawę dosadnie, ta forma “analizy” została zapoczątkowana przez Arystotelesa i nie była stosowana w nauce przez stulecia. Badania naukowe polegają na proponowaniu teorii i hipotez w celu wyjaśniania doświadczalnych obserwacji. Potem te hipotezy i teorie są sprawdzane i poprawiane na drodze doświadczeń. Poczynania Rothbarda stanowią jaskrawy kontrast z metodologią naukową. Wymyśla on definicje (“odrębne natury”), a potem wyciąga z nich wnioski. Taka metoda po raz ostatni była wykorzystywana przez średniowieczny Kościół. Jest pozbawiona jakiejkolwiek wartości naukowej. Jest oczywiście fikcją. Stanowi próbę wyprowadzenia charakteru “naturalnego” społeczeństwa ze z góry przyjętych rozważań nad “wrodzoną” naturą istot ludzkich, co oznacza dokładnie tyle, że przypuszczenia niezbędne do uzyskania pożądanych wniosków zostają wbudowane w samą definicję “natury ludzkiej”. Mówiąc inaczej, Rothbard definiuje ludzi jako mających “wyróżniające ich cechy charakterystyczne”, które, znając jego założenia, pozwolą na wydedukowanie swojego dogmatu (kapitalizmu prywatnych państw) jako “naturalnego” społeczeństwa ludzkiego.

Rothbard twierdzi, że “jeżeli A, B, C, itp. mają różniące ich cechy, to wynika z tego, że mają odmienne natury [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 9]. Czy znaczy to, że skoro każda jednostka jest wyjątkowa (ma odmienne cechy), to ma również i odmienną naturę? Skóra i kolor włosów to cechy różniące się u ludzi. Czy to znaczy, że rudzi mają odmienną naturę niż blondyni? Że czarni mają odmienną naturę niż biali (a taka “teoria prawa naturalnego” była wykorzystywana do usprawiedliwiania niewolnictwa – owszem, niewolnicy ludźmi, ale mają “odmienną naturę” niż ich właściciele, a więc niewolnictwo jest w porządku). Oczywiście Rothbard przypisuje “cechy charakterystyczne” różnym jednostkom mieszczącym się w tym samym gatunku. Ale dlaczego nie przenieść takiego rozumowania na wyższe poziomy? Ludzie należą do ssaków naczelnych. Czy to oznacza, że mają taką samą naturę, jak szympansy i goryle? Należą również do ssaków w ogóle, dzielimy wiele wspólnych cech z wielorybami i psami. Czy mamy przez to też podobną naturę do tych zwierząt?

Ale to tak na marginesie. Kontynuując główny wątek, odkrywamy, że po zdefiniowaniu określonych “natur” Rothbard próbuje z nich wyprowadzać “Naturalne Prawa i Zasady”. Jednakże te “Naturalne Zasady” są dosyć dziwne, gdyż mogą zostać naruszone w naturze! Rzeczywiste prawa natury (takie jak prawo grawitacji) nie mogą zostać naruszone. Dlatego nie ma potrzeby, aby były wprowadzane. “Prawa naturalne”, które pragną narzucać nam “libertarianie” nie są do nich podobne. Muszą być wprowadzane przez ludzi i tworzone przez nich instytucje. Zatem libertariańskie “prawa naturalne” są bardziej spokrewnione z moralnymi przepisami albo paragrafami prawa stanowionego. Jednakże to nie powstrzymuje Rothbarda przed jawnym “umieszczeniem” jego “Naturalnych Zasad” “obok praw fizyki czy też ‘naukowych’ praw przyrody” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 42].

Zatem dlaczego tak wielu libertarian używa określenia “prawo naturalne”? Po prostu określenie to stanowi sposób wydźwignięcia swoich poglądów, dogmatów i przesądów do poziomu metafizycznego, na którym nikt nie będzie śmiał ich skrytykować ani nawet poddać ich analizie. Określenie to ma posmak religijny, przy czym “prawo naturalne” zastąpiło “Prawo Boże”. Ten ostatni wymysł dawał kapłanowi władzę nad wyznawcami. “Prawo naturalne” zostało tak skrojone, aby dać libertariańskiemu ideologowi władzę nad ludźmi, którymi on (albo ona) chce rządzić.

Jak można być przeciwnym “prawu naturalnemu”? Jest to niemożliwe. Jak można polemizować z prawem powszechnego ciążenia? Jeśli na przykład wyniesie się do takiego poziomu własność prywatną, to któż ośmieli się wysuwać argumenty przeciwko niej? Ayn Rand wymieniła istnienie właścicieli ziemskich i pracodawców wraz z “prawami natury”. Nie ma między nimi podobieństwa: właściciele ziemscy i pracodawcy istnieją na mocy stosunków społecznych, do narzucenia których niezbędne jest państwo; “prawa natury” (takie jak grawitacja, potrzeba odżywiania się itp.) są faktami, których nie trzeba nikomu narzucać. Rothbard twierdzi, iż “naturalnym faktem jest to, że świadczenie usług pracy jest rzeczywiście towarem” [Op. Cit., s. 40]. Jednakże jest to totalny nonsens – świadczenie usług pracy jako sprzedawanie towaru to fakt społeczny, zależny od rozdziału własności w społeczeństwie, obyczajów tegoż społeczeństwa i tak dalej. “Naturalny” jest on tylko w tym sensie, że występuje w danym społeczeństwie (na tej zasadzie państwo jest również “naturalne”, gdyż istnieje w naturze w określonym czasie). Ale ani płatne niewolnictwo, ani państwo nie jest “naturalne” w takim sensie, w jakim naturalna jest grawitacja albo posiadanie dwu rąk przez człowieka. Doprawdy, robotnicy u zarania kapitalizmu w obliczu konieczności sprzedaży swojej pracy komuś innemu uznawali ją za zdecydowanie nienaturalną i używali określenia “płatne niewolnictwo” do opisywania tego stanu rzeczy!

Tak więc istotne jest to, gdzie i kiedy pojawia się jakiś “fakt”. Na przykład Rothbard twierdzi, że “jabłko, jeśli pozwolimy mu spadać, zleci na ziemię; wszystko to obserwujemy i uznajemy, że leży to w naturze jabłka” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 9]. Tak naprawdę nie “uznajemy” żadnych prawd tego rodzaju. Uznajemy, że jabłko zostało poddane działaniu siły grawitacji i dlatego spadło. To samo jabłko, “jeśli pozwolimy mu spadać” ze statku kosmicznego, nie zleci na powierzchnię gruntu. Czy przez to “natura” jabłka się zmieni? Nie, ale zmieni się sytuacja, w jakiej się ono znajduje. Dlatego każda próba spłodzenia abstrakcyjnej “natury” wymaga ignorowania rzeczywistości na korzyść ideałów.

Z powodu pomieszania pojęć, jakie stwarza stosowanie terminu “prawo naturalne”, kusi nas myśl, że wykorzystywanie dogmatu o “prawie naturalnym” stanowi próbę powstrzymania myślenia, ograniczenia analizy rzeczywistości, wyparcia określonych dziedzin życia społecznego z publicznej dyskusji za pomocą nadania im boskiej, nieśmiertelnej jakości.

Ponadto taki “indywidualistyczny” przekaz na temat źródeł praw zawsze utrudni rozróżnianie między indywidualną racjonalnością a jakimś niejasnym pojęciem racjonalności, kojarzonym z przynależnością do gatunku człowieka rozumnego. Jak mamy określać, co jest racjonalne dla jednostki jako jednostki, a co jest racjonalne dla tej samej jednostki jako istoty ludzkiej? Trudno sobie wyobrazić, że będzie można przeprowadzić takie rozróżnienie, ponieważ “jeśli przemocą naruszam wolność Murraya Rothbarda, może to stanowić pogwałcenie ‘prawa naturalnego’, jakim są potrzeby Murraya Rothbarda, lecz wcale to nie stanowi pogwałcenia ‘prawa naturalnego’, jakim są moje potrzeby” [L.A. Rollins, The Myth of Natural Rights, s. 28]. W końcu obydwie strony są ludźmi, i jeśli takie naruszenie będzie, jak twierdzi Rothbard, “anty-ludzkie”, to dlaczego? “Jeżeli pomoże ono mnie, człowiekowi, osiągnąć postęp w moim życiu, to jak może być ono jednoznacznie ‘anty-ludzkie’?” [L. A. Rollins, Op. Cit., s. 27]. Dlatego też “prawo naturalne” jest sprzeczne samo ze sobą, gdyż w naturze człowieka dobrze leży jego naruszanie.

Oznacza to, że aby popierać dogmat “prawa naturalnego”, jego wyznawcy muszą ignorować rzeczywistość. Ayn Rand twierdzi, że “źródłem praw człowieka jest […] prawo tożsamości. A to A – zaś Człowiek to Człowiek”. Ale Rand (tak samo jak Rothbard) definiuje “Człowieka” jako “istotę szczególnego rodzaju – istotę racjonalną” [The Virtue of Selfishness (Cnota egoizmu), ss. 94-95]. Z tego powodu Rand nie potrafi wziąć pod uwagę irracjonalnych zachowań ludzkich (takich jak te, które stanowią naruszenie “praw naturalnych”). A przecież one są także wytworem naszej “natury”! Zapewniać, że takie zachowania nie są ludzkie, to zapewniać, że A może być nie-A, a zatem zaprzeczać zasadę tożsamości. Ideologia tej pani nie może sprostać nawet sprawdzianowi zawartemu w niej samej.

F.7 Czym jest mit “prawa naturalnego”?

Prawo naturalne i spokrewniona z nim koncepcja naturalnych praw odgrywa ważną rolę w ideologii libertariańskiej i “anarcho”-kapitalistycznej. Prawicowi libertarianie nie są odosobnieni w twierdzeniach, że ich ideologia jako jedyna opiera się na “prawach natury”. Co do tego, to Hitler twierdził to samo o ideologii nazistowskiej. To samo można powiedzieć o przeróżnych innych demagogach, fanatykach religijnych i filozofach politycznych. No i każdy z nich chce powiedzieć, że tylko jego “prawo naturalne” jest tym “prawdziwym”, a wszystkie inne są naciągane subiektywnie. Pominiemy te wszystkie zapewnienia (nie stanowią one żadnych argumentów) i skupimy się na wyjaśnieniu, dlaczego prawo naturalne we wszystkich swoich formach jest mitem. Do tego jeszcze wykażemy jego autorytarne konsekwencje.

Zamiast powielać mity tego rodzaju, anarchiści nakłaniają ludzi do “wypracowywania sobie zasad moralnych na własny użytek” i uzmysłowienia sobie, że każdy kodeks etyczny jest subiektywny, a więc nie jest prawem natury. Jeżeli jest to dobry “kodeks”, to inni przekonają się do niego dzięki naszej argumentacji i własnemu rozumowi. Nie ma potrzeby, aby twierdzić, że stanowi on pochodną “natury człowieka”!

Następujące książki omawiają temat “prawa naturalnego” bardziej dogłębnie i są zalecane w celu pełniejszego omówienia spraw poruszanych w tej sekcji:

Robert Anton Wilson, Natural Law i L.A. Rollins, The Myth of Natural Law.

Powinniśmy odnotować, że książki te zostały napisane przez ludzi do pewnego stopnia związanych z prawicowym libertarianizmem. I oczywiście też przez to powinniśmy zaznaczyć, że nie wszyscy prawicowi libertarianie hołdują teoriom “prawa naturalnego” (na przykład David Friedman tego nie robi). Jednak taki punkt widzenia zdaje się być mniejszościowym w obozie prawicowego libertarianizmu (między innymi Ayn Rand, Robert Nozick i Murray Rothbard hołdowali takim teoriom). Powinniśmy także przyznać, że indywidualistyczny anarchista Lysander Spooner także wyznawał “prawa naturalne” (co ukazuje, że jak zauważyliśmy powyżej, stosowanie tego pojęcia nie ogranicza się do jakiejś pojedynczej teorii czy ideologii). Przedstawiamy krótką krytykę poglądów Spoonera w tej kwestii w sekcji G.7.

I na koniec powinno się nadmienić, że powszechnie wiadomo, iż zwolennicy prawa naturalnego utrzymują, że jest ono czymś takim samym, jak prawa fizyki (a zatem może powstrzymać ludzkie czyny, tak samo jak prawo grawitacji automatycznie powstrzymuje ludzi przed odfrunięciem z Ziemi). Ale w tym jest cały sens – używanie terminu “prawo naturalne” to zakładanie, że uprawnienia i prawa moralne, za którymi argumentują jego zwolennicy, mają być rozpatrywane zupełnie tak samo, jak prawo powszechnego ciążenia (chociaż oczywiście przyznają oni, że w przeciwieństwie do grawitacji, ich “prawa naturalne” mogą w przyrodzie zostać pogwałcone). Są oni jednak dalecy od twierdzenia, że popierane przez nich prawa (tzn. prawa, co do których oni sądzą, że są dobre) są tak słabe. Próbują je wiązać z faktami dotyczącymi funkcjonowania Wszechświata. Na przykład Lysander Spooner (co do którego musimy podkreślić, że wykorzystywał pojęcie “prawa naturalnego” do zwalczania przeobrażania Ameryki w społeczeństwo kapitalistyczne, w przeciwieństwie do Rand, Nozicka i Rothbarda, którzy wykorzystują je do obrony kapitalizmu) stwierdzał, że:

“prawdziwa definicja prawa mówi nam, że jest to ustalona, niezmienna, naturalna zasada; i że nie jest to cokolwiek, co człowiek kiedykolwiek stworzył, albo może stworzyć, zdemontować lub zmienić. Dlatego mówimy o prawach materii, i o prawach umysłu; o prawach grawitacji, prawach światła, ciepła i elektryczności […] itd., itp. […] Zasada sprawiedliwości jest najwyższa i powszechna w świecie moralności, tak samo, jak te inne w świecie umysłowym czy fizycznym; i tak samo jak one, nie da się zmienić żadną mocą człowieka. I jest równie fałszywym i absurdalnym mówienie o tym, że ktokolwiek ma władzę zniesienia zasady sprawiedliwości i ustanowienia swojej własnej na jej miejsce, jak fałszywe i absurdalne byłoby mówienie o kimś, że ma władzę zniesienia prawa grawitacji, albo jakichś innych naturalnych praw wszechświata, i ustanowienia swojej własnej woli na ich miejsce” [A Letter to Grover Cleveland (List do Grovera Clevelanda), s. 88].

Rothbard i inni kapitalistyczni zwolennicy “prawa naturalnego” wysuwają tezy tego samego rodzaju (jak to zaraz zobaczymy). Zatem, skoro są świadomi faktu, że w przeciwieństwie do grawitacji ich “prawa naturalne” mogą być naruszane, to dlaczego w ogóle używają takiego określenia? Benjamin Tucker powiedział, że “prawo naturalne” to pojęcie “religijne” – i to naprowadza nas na pewien trop. W powiedzeniu “Nie naruszajcie tych praw, bo inaczej będę zły” nie ma dokładnie takiej samej mocy, co w powiedzeniu “Nie naruszajcie tych praw, bo są one faktami natury i przez to pogwałcicie naturę” (porównaj to z “Nie naruszajcie tych praw, bo inaczej pójdziecie do piekła”). Dlatego wykazywanie, że “prawo naturalne” nie jest takie samo jak prawo grawitacji (ponieważ musi zostać wprowadzone przez ludzi) nie polega na atakowaniu jakiegoś rodzaju nieistotnych banałów – jest to obnażanie faktu, że owe “prawa naturalne” są tylko osobistymi przesądami ludzi w nie wierzących. Jeśli nie chcą oni być wytknięci jako tacy, to niech nazwą oni swoje prawa stosownie do tego, czym one są – osobistymi prawami etycznymi – zamiast przyrównywać je do faktów natury.

F.6.5 Jakie inne skutki wywołałby “wolny rynek” wymiaru sprawiedliwości?

Taki system byłby niebezpieczny, po prostu z powodu umieszczenia ogromnej władzy w rękach przedsiębiorstw policyjnych. Jak zauważa Michael Taylor, “niezależnie od tego, czy rynek [ochrony] byłby konkurencyjny, czy nie, musimy pamiętać, że jego towar jest szczególnym towarem: gdy kupujemy samochody albo buty, albo usługi telefonii, wtedy nie dajemy firmom władzy opartej na sile. Lecz uzbrojone agencje ochrony, podobnie jak państwo, czynią klientów (swoich własnych i cudzych) podatnymi na przemoc. A dając im władzę nie możemy być pewni, czy będą one ją wykorzystywać tylko do chronienia nas” [Community, Anarchy and Liberty, s. 65].

Jak przekonywaliśmy powyżej, istnieje wiele powodów, by wierzyć, że rynek “ochrony” będzie miejscem, które postawi większość społeczeństwa (oprócz bogatej elity) w sytuacji “podatności na przemoc”. Jednym z takich powodów są założenia samych “anarcho”-kapitalistów. Zauważają oni, że cechą kapitalizmu jest podział pracy posunięty do ostatecznych granic. Zamiast posiadania przez każdego wszystkich potrzebnych mu umiejętności, umiejętności te zostają rozdzielone w społeczeństwie i wszyscy (jak to się mówi) na tym zyskują.

W równym stopniu stosuje się to do rynku “obronności”. Ludzie będą zapisywali się do “firm obronnych”, ponieważ albo nie będą mogli, albo nie będą chcieli trudzić się sami koniecznością ochrony swojej własności i swojej osoby. Dlatego umiejętności obrony skoncentrują się wśród pracowników tychże przedsiębiorstw. Zatem będą oni mieli przewagę pod względem doświadczenia i stanu umysłu (będą zdawać sobie z tego sprawę, że zostali dobrze wyszkoleni do walki), jak również, co się wydaje prawdopodobne, pod względem uzbrojenia. Oznacza to, że większość normalnych ludzi w pewien sposób znajdzie się w niekorzystnym położeniu, jeśli kartel firm obronnych zdecyduje się na stosowanie przemocy. Społeczeństwo opierające się na podziale pracy będzie zniechęcało do upowszechniania wśród wszystkich umiejętności niezbędnych do powstrzymywania działań wojennych. Więc być może to zapewni, że klienci pozostaną “podatni na przemoc”. Ceną wolności może być wieczna czujność, ale czy większość ludzi zechce w nią włączyć również wieczne przygotowywanie się do wojny? W nowoczesnym społeczeństwie odpowiedź ta zdaje się być negatywna, woli ono pozwalać innym na robienie tego (mianowicie państwu i siłom zbrojnym). I powinniśmy zauważyć, że uzbrojone społeczeństwo może być społeczeństwem ogładzonym, ale ta jego ogłada pochodzi ze strachu, a nie wzajemnego szacunku. Zatem jest całkowicie pusta i niszczy duszę.

Jeśli spojrzymy na nierówności w społeczeństwie, to dojdziemy do wniosku, że mogą one w “anarcho”-kapitalizmie wywołać efekt powstawania gett. Jak zauważa David Friedman, konflikt między firmami obronnymi jest zły dla biznesu. Konflikt kosztowałby dużo pieniędzy – zarówno przeznaczonych na używanie broni, jak i na zwiększone pensje dla pracowników firmy (“pieniądze za niebezpieczeństwo”). Z tego powodu Friedman sądzi, że między firmami będzie istniała pokojowa współpraca. Jednak gdy spojrzymy na ubogie dzielnice z wysokimi wskaźnikami przestępczości, to stanie się jasne, że taki obszar będzie miejscem niebezpiecznym. Mówiąc inaczej, jest bardzo prawdopodobne, że będzie obfitował w konflikty. Ale konflikt zwiększy koszty, a przez to ceny. Czy będzie to znaczyć, że te obszary, najbardziej potrzebujące policji, będą miały również najwyższe ceny za egzekwowanie prawa? Tak się obecnie dzieje z ubezpieczeniami, zatem może zobaczymy, jak całe dzielnice obracają się w Hobbesowską anarchię [tzn. totalne bezprawie] – po prostu dlatego, że wysokie koszty towarzyszące niebezpiecznym rejonom sprawią, że efektywny popyt na usługi policyjne zbliży się tam do zera.

W systemie opierającym się na “prywatnej państwowości” policja i wymiar sprawiedliwości byłyby wyznaczane przez siły “wolnego rynku”. W sekcji B.4.1 zostało zaznaczone, że prawicowi libertarianie utrzymują, że miałoby się niewiele praw na terenie własności innych ludzi. A zatem wola właściciela byłaby prawem (może co nieco ograniczonym przez “powszechny wolnościowy kodeks prawny”, może nie – patrz poprzednia sekcja). W takiej sytuacji ci, którzy nie mogliby sobie pozwolić na ochronę policji, stawaliby się ofiarami wędrownych bandytów i nieokiełznanej zbrodni. Skutkiem tego byłoby społeczeństwo, w którym bogaci byliby bezpieczni w swoich bastionach, pod ochroną własnych sił zbrojnych, z gromadą ubogich stłoczonych wokół nich dla ochrony. Byłby to stan rzeczy bardzo podobny do feudalnej Europy.

Konkurujące siły policyjne próbowałyby również egzekwować prawa swoich sponsorów na obszarach, które być może by do nich nie należały, co prowadziłoby do konfliktów – o ile wszyscy nie zgodziliby się na przestrzeganie “powszechnego wolnościowego kodeksu prawa” (czego chce np. Rothbard, jeśli o niego chodzi). Gdyby istniały konkurujące ze sobą kodeksy prawne, narodziłby się problem – czyje “prawa” należy wybrać i wprowadzać. Każdy z bogatych sponsorów sił bezpieczeństwa zapragnąłby, żeby cała ziemia była kontrolowana według jego prawa. I, jak zauważyliśmy wcześniej, gdyby był jeden “wolnościowy kodeks prawa”, stanowiłby on “monopol na rządy” nad danym obszarem. Z tego powodu miałby on charakter państwowy.

W dodatku powinno się zauważyć, że twierdzenia prawicowych libertarian – iż w ich ustroju pozwalałoby się na działalność anarchistycznych stowarzyszeń, byleby tylko były one tworzone dobrowolnie – są tylko odzwierciedleniem ich zazwyczaj pustego pojęcia wolności. A to dlatego, że takie stowarzyszenia funkcjonowałyby w ramach “powszechnego wolnościowego kodeksu prawa” społeczeństwa “anarcho”-kapitalistycznego i byłyby mu podporządkowane. Prawa te by odzwierciedlały i chroniły interesy i władzę posiadaczy kapitalistycznej własności. To zaś by znaczyło, że o ile posiadacze ci nie wyraziliby zgody, usiłowanie życia na modłę anarchistyczną byłoby niemalże niemożliwe (można o tym powiedzieć całkiem ładnie i słusznie, że mający własność mogliby robić, co by tylko zechcieli, bez posiadania własności eksperymentowanie mogłoby się okazać trudne – nie wymieniając oczywiście paru całkowicie samowystarczalnych obszarów. Wszystko to sprawiałoby, że stowarzyszenia anarchistyczne byłyby podporządkowane siłom rynkowym, tym samym siłom rynkowym, które kładą nacisk i wynagradzają przeciwieństwo wartości, w celu stworzenia których te komuny zostałyby założone). Zatem musielibyśmy kupować prawo do bycia wolnymi!

Gdyby, tak jak tego życzyliby sobie anarchiści, większość ludzi odmówiłaby uznawania i obrony praw własności prywatnej i w takim duchu dobrowolnie się zrzeszała w celu organizowania swojego własnego życia i ignorowania swoich szefów, to takie postępowanie w “anarcho”-kapitalizmie w dalszym ciągu zostałoby zaszufladkowane jako “wszczynanie stosowania siły”, a więc odpowiedzią na nie byłyby represje. Mówiąc inaczej, w “anarcho”-kapitalizmie, podobnie jak w każdym systemie autorytarnym, “reguły” nie ewoluowałyby wraz ze społeczeństwem i jego zmieniającymi się wyobrażeniami (można to dostrzec na podstawie popularności “prawa naturalnego” wśród prawicowych libertarian. Jego autorytarny charakter jest omawiany w sekcji F.7).

Dlatego w “anarcho”-kapitalizmie ma się wolność wypełniania (kapitalistycznych) praw i działania w ich granicach. I dopiero w takich warunkach można eksperymentować (jeżeli można sobie na to pozwolić ze względów finansowych). Jeśli działa się poza tymi prawami, będzie się poddanym przemocy. Ilość przemocy niezbędnej do zapobiegania takim działaniom będzie zależała od tego, w jakim stopniu ludzie będą chcieli przestrzegać tych praw. Więc nie jest to tak, że społeczeństwo “anarcho”-kapitalistyczne w jakiś szczególny sposób sprzyjałoby eksperymentom społecznym i swobodnej ewolucji, jak mawiają jego rzecznicy. Mogłoby być wręcz odwrotnie, gdyż każdy system kapitalistyczny będzie wykazywał ogromne różnice bogactwa i władzy w swoim obrębie. To zaś zapewni, że możliwość eksperymentowania zostanie ograniczona do tych ludzi, którzy będą mogli sobie na to pozwolić. Jonathan Wolff wskazuje, że “wyobrażanie sobie, że ludzie będą swobodnie przechodzili z jednej utopii do drugiej, aż znajdą swój upragniony raj, jest pominięciem myśli, że pewne wybory mogą być nieodwracalne […] Myśl ta może nas doprowadzić do spekulacji o tym, czy prawo ewolucji stosowałoby się do mnogich utopii. Być może na dłuższą metę zobaczylibyśmy życie uregulowane w ramach prawa pozwalającego na przeżycie najlepiej dostosowanym ekonomicznie, a więc moglibyśmy oczekiwać rozwoju nie różnorodności, ale jednorodności. Społeczności z dużą władzą na rynku ostatecznie wchłonęłyby wszystkich żyjących w społecznościach dookoła nich, oprócz najbardziej opornych” [Robert Nozick: Property, Justice and the Minimal State, s. 135].

I jeśli początkowa dystrybucja zasobów będzie podobna do istniejącej obecnie, to wtedy ci “najlepiej dostosowani ekonomicznie” staną się kapitalistami (jak przekonujemy w sekcji J.5.12, kapitalistyczny rynek dokonuje czynnego wyboru na niekorzyść spółdzielni, nawet jeśli są one bardziej wydajne). Zważywszy na przodownictwo na starcie, zapewnione przez ustrój państwowy, wydaje się prawdopodobne, że jawnie kapitalistyczna utopia pozostanie tą dominującą (zwłaszcza, że ramy prawne będą takie, aby chroniły kapitalistyczne prawa własności). Ponadto wątpimy w to, czy większość “anarcho”-kapitalistów wybrałaby tę ideologię, gdyby istniało duże prawdopodobieństwo, że niekapitalistyczne utopie wezmą górę nad kapitalistycznymi (w końcu oni sami głoszą, że kapitalistami).

Wiedząc zatem, że “anarcho”-kapitaliści wyznający idee Murraya Rothbarda i będący zwolennikami państwa minimalnego prawicowi libertarianie zgadzają się w tym, że wszyscy muszą podążać za podstawowym “powszechnym wolnościowym kodeksem prawnym”, który broni kapitalistycznych praw własności, możemy bezpiecznie powiedzieć, że “najlepiej dostosowanymi” ekonomicznie będą kapitaliści. Trudno to jest uznać za niespodziankę, jeśli kodeks prawny odzwierciedla kapitalistyczne rozumienie dobra i zła. Na dodatek, jak przekonuje George Reitzer (patrz The McDonaldization of Society – McDonaldyzacja społeczeństwa), kapitalizm jest nakierowany na standardyzację i konformizm za sprawą swojej własnej logiki. To zaś sugeruje, że zróżnicowanie grup ludzkich wkrótce zostałoby zastąpione szeregiem “społeczności”, podzielających te same cechy hierarchii i rządzących elit. (“Anarcho”-kapitaliści wyznający idee Davida Friedmana uznają za możliwe, a nawet prawdopodobne, że wolny rynek praw doprowadzi do wytworzenia się jednego standardowego kodeksu prawnego, a więc powyższe uwagi stosują się również i do tej szkoły).

Podsumujmy zatem: “anarcho”-kapitaliści przekonują, że w ich ustroju ma się wolność przestrzegania (kapitalistycznego) prawa i pracowania w (kapitalistycznej) gospodarce, a jeśli się ma dość szczęścia, to również i uczestniczenia w “komunie” jako kolektywny kapitalista. Jakież to bardzo hojne z ich strony! Oczywiście każda próba zmiany powyższych reguł będzie bezprawna i zostanie powstrzymana przez prywatne państwa.

Na równi z ukazaniem fałszywości twierdzeń “anarcho”-kapitalistów, że popierają oni “eksperymentowanie” dyskusja ta ma też na celu wykazanie, że przemoc nie będzie nieobecna w “anarcho”-kapitalizmie. Działoby się tak tylko wtedy, gdyby wszyscy dobrowolnie przestrzegali praw własności prywatnej i postępowali zgodnie z prawem (tzn. działali w sposób aprobowany przez kapitalistów). Dopóki przestrzegałoby się prawa, wszystko byłoby pięknie – co jest dokładnie tym samym, co mamy w publicznych państwach. Ponadto gdyby obywatele jakiegoś społeczeństwa nie chcieli kapitalistycznych porządków, to ich narzucenie mogłoby wymagać mnóstwa przemocy. Można to zauważyć na przykładzie doświadczeń z czasów okupacji fabryk we Włoszech w 1920 roku (patrz sekcja A.5.5), kiedy to robotnicy odmówili zaakceptowania własności i władzy kapitalistów jako faktu dokonanego i zaczęli je ignorować. W odpowiedzi na tę zmianę sposobu myślenia dużej części społeczeństwa kapitaliści poparli faszyzm, by powstrzymać procesy ewolucji społeczeństwa.

Socjalistyczny historyk gospodarki Maurice Dobbs po dokonaniu przeglądu prywatnych armii Ameryki lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku dochodzi do prawie takich samych wniosków: “Gdy polityka kręgów biznesu dochodzi do punktu, w którym podejmuje się kroki polegające na finansowaniu i uzbrajaniu masowego ruchu politycznego, aby ten przejął aparat rządowy w celu wyjęcia spod prawa zwalczanych form organizowania się i stłumienia wrogich poglądów, to po prostu mamy do czynienia z następnym, bardziej logicznym etapem po [prywatnych armiach]” [Op. Cit., s. 357].

(Ceniony austriacki ekonomista Ludwig von Mises, którego ekstremistyczne wolnorynkowo-liberalne idee polityczne i ekonomiczne pod wieloma względami stanowiły natchnienie dla prawicowego libertarianizmu, miał o faszyzmie do powiedzenia, co następuje: “Nie można zaprzeczać, że Faszyzm i podobne mu ruchy mające na celu ustanowienie dyktatur są pełne najlepszych intencji i że ich interwencja w tym momencie ocaliła europejską cywilizację. Zasługi, które Faszyzm przez to dla siebie zdobył, będą wiecznie żywe w historii” [Liberalism, s. 51]).

Ten przykład stanowi dobrą ilustrację faktu, że kapitalizm sam w sobie jest dogłębnie autorytarny, ponieważ musi się on opierać na przymusie i hierarchii, co tłumaczy dlaczego kapitaliści uciekali się do najskrajniejszych form autorytaryzmu – z totalitarną dyktaturą włącznie – podczas kryzysów zagrażających samym fundamentalnym regułom systemu. Nie ma żadnego powodu, by sądzić, że “anarcho”-kapitalizm byłby w czymkolwiek odmienny.

Ponieważ “anarcho”-kapitalizm ze swoimi prywatnymi państwami tak naprawdę nie chce wyzbyć się hierarchicznych form władzy, to staje się oczywista potrzeba ustanowienia jednego rządu w celu ujednolicenia działań na rzecz egzekwowania prawa, prowadzonych przez rozmaite przedsiębiorstwa obronne. W końcu “anarcho”-kapitalizm przyznaje się do tego za sprawą swojego “powszechnego wolnościowego kodeksu prawa” (opierającego się albo na siłach rynkowych, albo na “prawie naturalnym”). Okazuje się zatem, że jeden rząd/jedna hierarchia na danym obszarze jest nie do uniknięcia w każdej formie kapitalizmu. A skoro tak jest, to staje się oczywiste, że demokratyczna forma państwowości wraz z jej systemami kontroli i równowagi jest czymś o wiele lepszym niż dyktatura, narzucająca “absolutne” prawa własności, a więc władzę “absolutną”.

Oczywiście, tak naprawdę mamy jeszcze inną możliwość wyboru niż prywatna albo publiczna państwowość. Jest nią anarchizm – koniec władzy hierarchicznej i zastąpienie jej “naturalną” władzą samorządnych komun i zakładów pracy.

F.6.4 Dlaczego te “stowarzyszenia obronne” są państwami?

Jest oczywiste, że “anarcho”-kapitalistyczne stowarzyszenia obronne spełniają kryteria państwowości naszkicowane w sekcji B.2 (“Dlaczego anarchiści opowiadają się przeciw państwu?”). Bronią one własności prywatnej i ochraniają stosunki władzy, stosują przymus i są instytucjami hierarchicznymi, rządzącymi podległymi sobie ludźmi w imieniu “elity rządzącej”, tj. tych, którzy zatrudniają zarówno siły rządzące, jak i ludzi przez nie rządzonych. Dlatego z anarchistycznego punktu widzenia te “stowarzyszenia obronne” są państwami w pełnym tego słowa znaczeniu.

Ale, co ciekawe, można bardzo ładnie udowodnić “anarcho”-kapitalistom przy pomocy ich własnych definicji, że te “stowarzyszenia obronne” są państwami również w znaczeniu tego słowa rozumianym przez nich. Obrońcy kapitalizmu zazwyczaj definiują “rząd” (albo państwo) jako tych, którzy mają monopol na stosowanie siły i przymusu na danym obszarze. Wobec reszty społeczeństwa te stowarzyszenia obronne miałyby monopol na stosowanie siły i przymusu na danym skrawku własności; a zatem, według definicji państwowości podawanych przez samych “anarcho”-kapitalistów, te stowarzyszenia również zostałyby zakwalifikowane do państw!

Jeśli spojrzymy na definicję państwowości podawaną przez Rothbarda, zawierającą (a) władzę nakładania podatków i/lub (b) “wymuszony monopol na dostarczanie usług obronności na danym obszarze”, to “anarcho”-kapitalizm znajdzie się w opałach.

Odnośnie pierwszej kwestii, koszty zatrudniania stowarzyszeń obronnych będą pokrywane z majątku tworzonego przez tych, którzy używają, ale nie posiadają własności, należącej do kapitalistów i posiadaczy ziemskich. Nie zapominajmy, że kapitalista zatrudni pracownika albo wydzierżawi ziemię czy mieszkania dopiero wtedy, gdy będzie z tego czerpał zyski. Bez znoju pracownika nie byłoby niczego do sprzedania, ani żadnej pensji, by opłacić czynsz. Zatem firma “obronna” właściciela ziemskiego bądź korporacji byłaby opłacana z dochodów zbieranych za sprawą władzy ściągania haraczu przez kapitalistów od tych, którzy użytkują własność, ale jej nie posiadają. Mówiąc prościej, to pracownicy w ostatecznym rozrachunku opłacaliby agencje egzekwujące władzę pracodawców nad nimi. Działoby się tak poprzez system płac i czynszów – jest to opodatkowanie w podstępniejszej formie.

Po drugie, w kapitalizmie większość ludzi spędza lwią część swojego dnia na terenie własności innych ludzi – to znaczy, pracuje dla kapitalistów i/lub mieszka w lokalach czynszowych. Zatem jeśli posiadacz własności wybierze “stowarzyszenie obronne”, by broniło jego fabryk, farm, mieszkań czynszowych itp., to jego pracownicy i dzierżawcy będą to postrzegali jako “wymuszony monopol na dostarczanie usług obronności na danym obszarze”. A to dlatego, iż jest oczywiste, że pracobiorcy i dzierżawcy nie będą mogli zatrudnić swoich własnych przedsiębiorstw obronnych, aby wydziedziczyły kapitalistów i posiadaczy ziemskich. Dlatego z punktu widzenia pracobiorców i dzierżawców, właściciele naprawdę mają monopol na “obronność” na danym obszarze. Oczywiście “anarcho”-kapitalista będzie przekonywał, że dzierżawcy i pracownicy “wyrażają zgodę” na wszystkie reguły i warunki kontraktu, gdy go podpisują, a więc monopol posiadacza własności nie jest “wymuszony”. Jednak ten “kontraktowy” argument jest tak słaby w warunkach nierówności, że staje się bezużyteczny (patrz np. sekcje F.2.4 i F.3.1) i do tego jeszcze może być wykorzystany i bywa wykorzystywany do usprawiedliwiania istnienia państwa. Mówiąc prościej, samo w sobie “wyrażenie zgody” nie stanowi gwarancji, że dany ustrój nie będzie państwowy (więcej na ten temat zobacz w sekcji F.2.3). Zatem argumentowanie po tej linii obrony jest głęboko błędne. Może zostać wykorzystane do usprawiedliwienia reżimów niewiele lepszych od “przemysłowego feudalizmu” (takich jak miasta będące własnością korporacji – taką instytucją “anarcho”-kapitalizm nie martwi się wcale). Nawet sam “powszechny wolnościowy kodeks prawny” można rozpatrywać jako “monopol na rząd na danym obszarze”, zwłaszcza jeżeli zwyczajni ludzie nie będą mieli żadnego realnego sposobu, by wpłynąć na kodeks – albo dlatego, że będzie on wyznaczany przez rynek, a zatem określany siłą pieniądza, albo też dlatego, że będzie to prawo “naturalne”, czyli takie, którego zwykli śmiertelnicy zmienić nie mogą.

Inaczej mówiąc, jeżeli państwo “przypisuje sobie monopol na stosowanie siły i władzę podejmowania ostatecznych decyzji na danym obszarze ziemi” [Rothbard, The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 170], to widać też bardzo wyraźnie, że udziałem posiadacza własności jest taka sama władza. W końcu posiadacz ma “władzę podejmowania ostatecznych decyzji” w swoim zakładzie pracy i na swojej ziemi. Jeżeli szef przestanie kogoś lubić (na przykład, gdy nie będzie spełniać jego nakazów), to wtedy ten ktoś zostanie zwolniony. Jeśli nie będzie można znaleźć posady ani wydzierżawić ziemi bez przystania na określone warunki (takie jak niewstępowanie do związków zawodowych albo zapisanie się do “firmy obronnej” akceptowanej przez pracodawcę), to wtedy albo podpisze się umowę mimo wszystko, albo będzie się szukać czegoś innego. Oczywiście Rothbard jakoś nie zauważa, że szefowie mają taki monopol na władzę, ale za to czyni odniesienia do “zakazywania dobrowolnego nabywania i sprzedawania usług obronnych i sądowych” [Op. Cit., s. 171]. Ale przepisy prawne dotyczące kontraktów z całą pewnością pozwalają na zakazywanie działalności związków zawodowych na czyjejś własności. Więc tak samo będzie można zabronić sprzedaży i nabywania usług obronnych i sądowych (można by przekonywać, że siły rynkowe powstrzymają taki obrót spraw, ale jest to nieprawdopodobne, gdyż szefowie zazwyczaj znajdują się w uprzywilejowanej pozycji na rynku pracy i pracownicy muszą iść na ustępstwa, aby dostać pracę – przeczytaj w sekcji F.10.2 o tym, dlaczego tak się dzieje). Ostatecznie w miastach będących własnością korporacji pieniądze wypuszczane przez spółkę były jedynym środkiem płatniczym, a policja korporacji jedynym strażnikiem prawa.

Dlatego jest oczywiste, że ustrój “anarcho”-kapitalistyczny spełnia kryteria Webera dotyczące monopolu na egzekwowanie określonych reguł na danym obszarze ziemi. “Powszechny wolnościowy kodeks prawa” jest monopolem. Posiadacze własności wyznaczają reguły, do których należy się stosować przebywając na terenie ich własności. Ponadto jeśli reguły egzekwowane przez posiadaczy własności zostaną podporządkowane regułom zawartym w monopolistycznym “powszechnym wolnościowym kodeksie prawa” (na przykład w tym, że nie można zakazywać kupna i sprzedaży określonych towarów – takich jak obronność – na swoim własnym terytorium), to wtedy “anarcho”-kapitalizm doskonale spełnia definicję państwa podaną przez Webera (opisaną przez Ayn Rand jako instytucja “która utrzymuje wyłączną władzę wprowadzania określonych reguł postępowania na danym obszarze geograficznym” [Capitalism: The Unknown Ideal (Kapitalizm – nieznany ideał), s. 239]), ponieważ jego “kodeks prawny” przezwycięża zachcianki posiadaczy własności, aby robić na jej terenie, co się im tylko podoba.

Dlatego, nieważne jak na to patrzeć, “anarcho”-kapitalizm i jego rynek “obronności” promuje “monopol na podejmowanie ostatecznych decyzji” na “danym obszarze ziemi”. Jest oczywiste, że dla anarchistów ustrój “anarcho”-kapitalistyczny to ustrój państwowy. I, jak zauważyliśmy, można też przeprowadzić racjonalne dowodzenie, że jest on również państwowy według kryteriów samej teorii “anarcho”-kapitalistycznej.

Tak więc w rezultacie “anarcho”-kapitalizm ma odmienny rodzaj państwa, taki, w którym szefowie zatrudniają i zwalniają policjantów. Jak zauważa Peter Sabatini [w książce Libertarianism: Bogus Anarchy (Libertarianizm – fałszywa anarchia)], “w obrębie libertarianizmu Rothbard jest przedstawicielem stanowiska mniejszości, naprawdę argumentującej za całkowitym wyeliminowaniem państwa. Jednak twierdzenie Rothbarda, że jest on anarchistą, zostaje szybko unieważnione, kiedy się okazuje, że chce on jedynie końca publicznego państwa. W jego miejsce pozwala istnieć niezliczonym państwom prywatnym, gdzie każda osoba wystawia własne siły policyjne, armię, ustala prawo, albo jeszcze nabywa te usługi od kapitalistycznych handlarzy […] Rothbard w ogóle nie widzi niczego złego w kolosalnym gromadzeniu bogactw. Dlatego posiadający większy kapitał będą nieuchronnie mieli większą siłę stosowania przymusu do swojej dyspozycji, tak jak mają teraz”.

Dalecy od chęci zniesienia państwa, “anarcho”-kapitaliści pragną więc jedynie je sprywatyzować – sprawić, aby było ono rozliczane tylko i wyłącznie przez kapitalistyczny majątek. Ich “przedsiębiorstwa” spełniają te same usługi, co państwo, dla tych samych ludzi, tymi samymi metodami. Ale z jedną drobną różnicą. Posiadacze własności mogliby wybierać między konkurującymi przedsiębiorstwami świadczenie “usług”. A ponieważ takie “przedsiębiorstwa” byłyby zatrudniane przez szefa, zostałyby wykorzystane do wzmacniania totalitarnego charakteru kapitalistycznych firm, gwarantując, że policja i prawo, które egzekwują, nie będą nawet w najmniejszym stopniu podlegać odpowiedzialności przed zwyczajnymi ludźmi.

Spoglądając poza “stowarzyszenie obronne”, na sam rynek obronności, jak to wykazaliśmy w poprzedniej sekcji, stanie się on kartelem, a więc pewnego rodzaju państwem publicznym. Sam charakter prywatnego państwa, jego potrzeba współpracy z innymi w tej samej branży, popchnie je ku monopolistycznej sieci firm, a więc monopolowi na stosowanie siły na danym obszarze. Zważywszy na używane do obrony “anarcho”-kapitalizmu założenia, ten ustrój prywatnej państwowości rozwinie się w państwowość publiczną – państwo kierowane przez menedżerów odpowiedzialnych tylko przed elitą posiadającą udziały.

Jeszcze raz cytując Petera Marshalla, “anarcho”-kapitaliści “twierdzą, że wszyscy czerpaliby korzyści z wolnej wymiany na rynku. W żaden sposób nie jest to pewne; każdy nieskrępowany system rynkowy najprawdopodobniej patronowałby zwrotowi ku nierównemu społeczeństwu, w którym stowarzyszenia obronne utrwalałyby wyzysk i przywileje” [Demanding the Impossible (Żądanie niemożliwego), s. 565]. Historia i obecna praktyka potwierdzają te wnioski.

W skrócie – “anarcho”-kapitaliści nie są w ogóle anarchistami. Są oni tylko kapitalistami, pragnącymi doczekać się rozwoju prywatnych państw – państw, które będą ściśle odpowiedzialne przed swoimi chlebodawcami, nawet bez takiego cienia demokracji, jaki mamy dzisiaj. Dlatego o wiele lepszą nazwą dla “anarcho”-kapitalizmu byłby “kapitalizm prywatnych państw”. W ten sposób przynajmniej uzyskalibyśmy uczciwsze wyobrażenie tego, co oni próbują nam sprzedać. Bob Black pisze w książce The Libertarian as Conservative (Libertarianie jako konserwatyści): “Według mojego rozumienia prawicowy anarchista to tylko minarchista [zwolennik państwa minimalnego], który dla swojej własnej satysfakcji zniósłby państwo, przemianowując jego nazwę na coś innego […] Ludzie ci nie odrzucają tego, co robi państwo. Oni tylko sprzeciwiają się temu, kto to robi”.

F.6.3 Ale na pewno siły rynkowe powstrzymają nadużycia bogatych!

Nie jest to prawdopodobne. Narodziny korporacji w Ameryce dokładnie ukazują, jak “powszechny wolnościowy kodeks prawny” odzwierciedlałby interesy bogatych i potężnych. Prawa, uznające korporacje za “osoby prawne” nie powstały zrazu jako wytwór “państwa”, lecz prywatnych prawników zatrudnianych przez bogatych – ale takimi skutkami obrotu spraw Rothbard by się nie martwił. Jak zauważa Howard Zinn:

“Amerykańskie Stowarzyszenie Adwokatów, zorganizowane przez prawników nawykłych służyć bogatym, wszczęło ogólnokrajową kampanię edukacyjną, aby uchylić orzeczenie Sądu [Najwyższego, mówiące, że przedsiębiorstwo nie może zostać uznane za osobę] […] W roku 1886 […] Sąd Najwyższy zaakceptował argumentację, że korporacje są ‘osobami’, a ich pieniądze to własność chroniona na mocy klauzuli procesowej czternastej poprawki do Konstytucji […] Sędziowie Sądu Najwyższego nie byli po prostu interpretatorami Konstytucji. Byli to mężowie z określonych kręgów, kierujący się określonymi interesami” [A People’s History of the United States (Historia ludu Stanów Zjednoczonych), s. 255].

Oczywiście, będzie się przekonywać, że Sąd Najwyższy jest monopolem, a więc nasza analiza jest błędna. W “anarcho”-kapitalizmie nie ma monopoli. Ale prawa chroniące korporacje zostały powołane do życia, ponieważ był na nie popyt. Taki popyt nadal by istniał w “anarcho”-kapitalizmie. A teraz, chociaż nie może być Sądu Najwyższego, to Rothbard utrzymuje, że “podstawowy Kodeks Prawa […] musiałby zostać uzgodniony przez wszystkie agencje prawnicze”, ale zarazem stwierdza, że to “zakładałoby brak ujednoliconego systemu prawnego”! I chociaż nawet “jakiekolwiek agencje, które naruszyłyby podstawowy wolnościowy kodeks prawny, zostałyby otwarcie wyjęte spod prawa”, i wkrótce rozbite, to oczywiście nie jest to monopol [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 234]. Tak więc, albo zgadzasz się z kodeksem prawnym, albo wypadasz z interesów. I to nie jest monopol! Dlatego sądzimy, że nasze komentarze odnośnie decyzji Sądu Najwyższego są ważne.

Jeżeli wszystkie dostępne firmy obronne wprowadzają te same prawa, to wtedy trudno je uznać za “konkurencyjne”! A jeśli dzieje się tak, że (a dzieje się) “gdy nie ma kontroli nad prywatnym majątkiem, wtedy kompleks policyjno-sądowy, zaszczycany przez klientelę bogatych korporacji, których myślą przewodnią jest interes własny, trudno jest uznać za nieszkodliwą siłę społeczną, dającą się kontrolować za pomocą możliwości stworzenia konkurencyjnych ‘przedsiębiorstw’, lub przyłączenia się do już istniejących” [Weick, Op. Cit., s. 225].

Jest to prawdą szczególnie wtedy, gdy te przedsiębiorstwa same stanowią wielki biznes, a więc mają ogromny wpływ na stanowienie egzekwowanych przez siebie praw. Jeśli kodeks prawny uznaje i chroni władzę kapitalistów, własność i majątek jako fundamenty, to wtedy każda próba zmiany tego stanu rzeczy jest “wszczynaniem stosowania siły”. A zatem władza bogatych zostaje wpisana w system już od samego początku!

(I jeszcze musimy dodać, że jeżeli istnieje powszechny wolnościowy kodeks prawny, któremu wszyscy muszą się podporządkować, gdzie to umiejscawia popyt konsumentów? Jeśli ludzie będą się domagać nie-wolnościowego kodeksu prawnego, to czy firmy obronne odmówią jego dostarczenia? A jeżeli tak, to czy nagle nie pojawią się nowe firmy, szukające zysku, które będą sprzedawać to, na co jest popyt? I czyż nie wepchnie je to w bezpośredni konflikt z istniejącymi firmami, popierającymi powszechny kodeks prawny? A czy rynek kodeksów prawnych przypadkiem nie będzie tylko odzwierciedleniem bogactwa i władzy ekonomicznej? David Friedman, który opowiada się za rynkiem kodeksów prawnych, przekonuje, że “jeżeli nieomal każdy będzie silnie wierzył w to, że uzależnienie od heroiny jest tak straszne, iż nie powinno się pozwalać na jej używanie nigdzie, w żadnych okolicznościach, to instytucje anarcho-kapitalizmu stworzą prawa przeciwko heroinie. Prawa będą tworzone na rynku, i będą takie, jakich chce rynek”. I dodaje, że “popyt na rynku mierzy się w dolarach, nie w głosach. Legalność heroiny zostanie wyznaczona nie przez to, ilu ludzi będzie za lub przeciw, ale przez to, jaki koszt każda ze stron będzie gotowa ponieść, ażeby postawić na swoim” [The Machinery of Freedom (Aparat wolności), s. 127]. A ponieważ na rynku będą panowały wielkie nierówności pod względem dochodów i majątku, taka sytuacja będzie oznaczać, że klasa kapitalistów będzie dysponowała wyższym popytem efektywnym niż klasa pracująca. I będzie miała więcej zasobów, aby zapłacić za konflikty, które się zrodzą. Dlatego wszystkie rozwijające się kodeksy prawne będą dążyły do odzwierciedlania interesów bogatych.)

To w miły sposób przenosi nas do następnego problemu, dotyczącego sił rynkowych.

Na równi z oczywistym wpływem interesów ekonomicznych i różnic majątkowych, mamy jeszcze jeden kłopot z “wolnorynkowym” wymiarem sprawiedliwości “anarcho”-kapitalizmu. Jest nim sam “powszechny wolnościowy kodeks prawny”. Nawet jeśli założymy sobie, że system naprawdę będzie funkcjonował tak, jak powinien w teorii, to pozostaje prosty fakt, że owe “przedsiębiorstwa obronne” będą wprowadzały prawa otwarcie broniące własności kapitalistycznej (a więc i związanych z nią stosunków społecznych). Kapitaliści posiadają na własność środki produkcji, przy których zatrudniają pracowników najemnych, a to jest nierówność ustanowiona jeszcze przed zawarciem którejkolwiek z poszczególnych transakcji na rynku pracy. Ta nierówność znajduje odbicie w różnicach władzy w przedsiębiorstwie (i poza nim), i znalazłaby też odbicie w “kodeksie prawnym” “anarcho”-kapitalizmu, chroniącym tę władzę przed wydziedziczonymi.

Mówiąc prościej, kodeks prawny, w ramach którego będą funkcjonowały firmy obronne, zakłada, że własność kapitalistyczna jest prawowita, i że można zgodnie z prawem używać siły, by jej bronić. W rezultacie oznacza to, że “anarcho”-kapitalizm opiera się na monopolu na prawo, którego bardzo wyraźnym celem jest obrona władzy i kapitału bogatych. Główną różnicą jest to, że agencje wykorzystywane do ochrony tego bogactwa będą miały słabsze szanse na działanie niezależne od swoich chlebodawców. W przeciwieństwie do państwa, firma “obronna” nie odpowiada nawet zdawkowo przed ogółem ludności i nie może zostać wykorzystana nawet do bardzo nieznacznego wyrównywania stosunków władzy między pracownikiem a kapitalistą.

I nie trzeba powtarzać, że jest bardzo prawdopodobne, że prywatne siły policyjne będą lepiej traktowały swoich bogatszych klientów (w którym biznesie tak nie jest?), i że kodeks prawny będzie odbiciem interesów bogatszych grup społeczeństwa (zwłaszcza, jeśli “prosperujący” sędziowie będą zarządzali tym kodeksem) – w praktyce, jeśli już nawet nie w teorii. Skoro w realiach kapitalizmu “klient to nasz pan”, to klienci płacący najwięcej będą stawiali na swoim w społeczeństwie “anarcho”-kapitalistycznym.

Na przykład w rozdziale 29 książki The Machinery of Freedom (Aparat wolności), David Friedman przedstawia przykład, jak można rozwiązać spór między odmiennymi kodeksami prawnymi na drodze procesu przetargowego (omawianym prawem jest kara śmierci). Przetarg obejmowałby zapłacenie przez jedną firmę obronną pewnej sumy pieniędzy innej firmie w zamian za zaakceptowanie przez nią odpowiedniego sądu (tj. albo stosującego, albo nie stosującego kary śmierci). Friedman twierdzi, że “jak w każdym dobrym handlu, każdy zyskuje”. Ale jest oczywiste, że to nieprawda. Załóżmy, że firma obronna przeciwna karze śmierci zapłaci firmie ją popierającej, aby przystała na proces przed sądem nie stosującym kary śmierci. Owszem, obydwie firmy obronne ubiją wtedy interes i będą szczęśliwe, tak samo jak klienci przeciwni karze śmierci. Za to jedynym, co zyskają klienci popierający karę śmierci, będzie (być może) obcięcie ich rachunków. Ich pragnienie, aby ujrzeć kryminalistów na szubienicy (z jakiegokolwiek powodu) zostanie zignorowane (gdyby nie byli oni za karą śmierci, wtedy nie zapisywaliby się do tej firmy). Friedman twierdzi, że przetarg, pozwalając firmie przeciwnej karze śmierci na redukcję kosztów, zapewni, że “utrzyma ona swoich klientów, a nawet zyska nowych”, ale to tylko przypuszczenie. Równie prawdopodobne jest, że straci ona klientów na rzecz firmy odmawiającej pójścia na kompromis (i mającej dość zasobów, aby sfinansować takie stanowisko). Założenie Friedmana, że niższe koszty automatycznie przezwyciężą ludzką namiętność, nie znajduje potwierdzenia. Tak samo, jak i założenie, że obie firmy mają równe zasoby i pozycję przetargową. Jeżeli firma popierająca karę główną zażąda więcej, niż może zapłacić firma przeciwna karze śmierci, i ma lepsze uzbrojenie i liczniejsze wojska, to wtedy firma przeciwna karze śmierci może być zmuszona pozwolić, by popierająca karę śmierci postawiła na swoim.

Zatem, podsumowując, wcale nie jest oczywiste, że “każdy zyskuje” – mógłby istnieć znaczny odsetek ludzi zaangażowanych w tę sprawę, którzy by nie “zyskali”, gdyż ich pragnienie wymierzenia kary śmierci zostałoby przehandlowane przez tych, którzy twierdzili, że będą ją wprowadzać.

Mówiąc inaczej, system konkurujących ze sobą kodeksów prawnych i sprywatyzowanych praw nie zapewni, że interesy wszystkich konsumentów zostaną zaspokojone. Zważywszy na nierówność zasobów w społeczeństwie, jest również oczywiste, że “efektywny popyt” stron zaangażowanych we wprowadzanie swoich kodeksów prawnych drastycznie się różni. Bogaty szef ponadnarodowej korporacji będzie miał dostęp do o wiele większej ilości zasobów, by nimi płacić za wcielanie w życie swoich praw, niż jeden z jego robotników pracujących przy taśmie montażowej. Ponadto, jak przekonujemy w sekcjach F.3.1 i F.10.2, rynek pracy jest na ogół wypaczony na korzyść kapitalistów. To zaś oznacza, że pracownicy muszą ustępować, aby zdobyć pracę. A takie kompromisy mogą obejmować też wyrażenie zgody na przyłączenie się do konkretnej firmy “obronnej”, albo na nieprzyłączenie się do żadnej (tak samo pracownicy, aby zdobyć posadę, dzisiaj są często zmuszani do podpisywania umów zakładających niewstępowanie do związków zawodowych). Innymi słowy, jest bardzo prawdopodobne, że sprywatyzowany system prawny wypaczy wprowadzanie praw na kształt podziału dochodów i bogactwa w społeczeństwie. W najlepszym razie na rynku praw, w przeciwieństwie do wszystkich innych rynków, klient nie będzie miał gwarancji, że dostanie dokładnie to, czego chce – po prostu dlatego, że produkt, który ma “skonsumować”, zależy od innych uczestników tego samego rynku, aby została zapewniona jego podaż. Wyjątkowy charakter funkcjonowania rynku prawa/obronności jest tego rodzaju, że stanowi negację prawa wyboru dla klienta (omówimy teraz pokrótce inne aspekty tego wyjątkowego rynku).

Weick podsumowuje to, stwierdzając: “każdy system prawny musi istnieć jako tło instytucji ekonomicznych. Jeżeli istnieją gigantyczne nierówności władzy w sferze ekonomicznej i społecznej, to trzeba wyobrażać sobie społeczeństwo jako dziwnie poszufladkowane, aby wierzyć, że nierówności te nie zdołają się odbić w sferze sądowniczej i prawnej, i że ludzie potężni pod względem ekonomicznym nie będą w stanie manipulować systemem prawnym i sądowniczym na swoją korzyść. Abstrahować od takich wpływów tła społecznego, a potem rozważać korzyści abstrakcyjnego systemu prawnego […] to postępować według metody, która według wszelkiego prawdopodobieństwa nie zaprowadzi nas za daleko. Nawiasem mówiąc, jest to krytyka, którą należy zastosować […] do każdej teorii, opierającej się na rządach prawa, przezwyciężających tendencje nieodrodne danemu ustrojowi społecznemu i ekonomicznemu” [Weick, Op. Cit., s. 225] (W celu zapoznania się z omówieniem, w jaki sposób ten problem wypłynąłby na powierzchnię przy próbach chronienia środowiska w “anarcho”-kapitalizmie, zobacz sekcje E.2 i E.3).

Jest jeszcze jeden powód, dla którego “siły rynkoweb” nie powstrzymają nadużyć bogatych, czy wręcz będą powstrzymywały system przed przeobrażeniem się z państwowości prywatnej w służącą wspólnemu dobru. Wynika on z charakteru rynku “obronności” (podobną analizę rynku “obronności” zobacz w pracach Tylera Cowena “Law as a Public Good: The Economics of Anarchy”, w: Economics and Philosophy, no. 8 (1992), ss. 249-267, i “Rejoinder to David Friedman on the Economics of Anarchy”, w: Economics and Philosophy, no. 10 (1994), ss. 329-332). W teorii “anarcho”-kapitalistów zakłada się, że konkurujące “przedsiębiorstwa obronne” mają ukryty interes w pokojowym uśmierzaniu różnic zdań między sobą za pomocą arbitrażu. Ażeby pozostać konkurencyjnymi na rynku, przedsiębiorstwa te będą musiały współpracować ze sobą, zawierając stosunki oparte na umowach. W przeciwnym razie wyższa cena, towarzysząca konfliktowi, uczyni przedsiębiorstwo niekonkurencyjnym i przepadnie ono. Te przedsiębiorstwa, które będą ignorowały decyzje podjęte przy arbitrażu, zostaną wyjęte spod prawa przez inne oraz poddane ostracyzmowi, a ich rządy zostaną zignorowane. Przekonuje się, że dzięki temu procesowi system konkurujących przedsiębiorstw “obronnych” będzie stabilny i nie obróci się w wojnę domową między agencjami, z których każda wymusza realizację interesów swoich klientów kosztem innych przy użyciu siły.

Jednakże jest tutaj pewna pułapka. W przeciwieństwie do każdej innej firmy konkurującej z innymi, prywatne państwo musi współpracować z podobnymi sobie, aby dostarczać swoich usług klientom. Konieczne jest, aby mogło ono zawierać porozumienia w sprawie sądów i sędziów, podporządkowywania się ich decyzjom, kodeksom prawnym itp. Oznacza to, że zmowa (w której przedsiębiorstwa na rynku zgadzają się na współdziałanie, aby ograniczyć konkurencję i zgarniać korzyści z monopolu) jest wbudowana w system. Mówiąc prościej, niezbędne stosunki kontraktów między agencjami na rynku “ochrony”, wymagają, ażeby firmy współpracowały, a przez to, aby zachowywały się w praktyce jak jedna wielka firma.

Na przykład, jeśli robię zakupy w Safeway, to nie ma dla mnie znaczenia, czy ta sieć ma dobre stosunki z Tesco. Dobra, które tam kupuję, są niezależne od stosunków, jakie istnieją między konkurującymi przedsiębiorstwami. Jednak w przypadku prywatnych państw tak nie jest. Jeżeli konkretne przedsiębiorstwo “obronne” ma złe stosunki z innymi przedsiębiorstwami na rynku, to wtedy zapisywanie się do niego jest wbrew mojemu interesowi własnemu. Po co się przyłączać do prywatnego państwa, jeśli jego orzeczenia są ignorowane przez innych i aby być słyszanym, musi się ono uciekać do przemocy? Taki stan rzeczy, oprócz tego, że może być niebezpieczny, wyśrubuje również ceny, jakie będę musiał płacić. Arbitraż jest jedną z najważniejszych usług, jakie może zaoferować firma obronna swoim konsumentom, a jej udział w rynku opiera się na zdolności do uspokajania sporów między agencjami bez ryzyka wojny albo niepewności, czy ostateczny rezultat zostanie zaakceptowany przez wszystkie strony.

Dlatego też struktura “anarcho”-kapitalistycznego rynku “obronności” jest tego rodzaju, że prywatne państwa muszą współpracować z innymi (albo szybko wypadną z biznesu), a to znaczy, że może mieć miejsce zmowa. Innymi słowy, system prywatnych państw będzie się musiał zgodzić na współdziałanie, w celu dostarczania usług “egzekwowania prawa” swoim klientom, a rezultatem takiej współpracy jest stworzenie kartelu. Jednak w przeciwieństwie do karteli w innych branżach, kartel “obronny” będzie stabilnym ciałem, po prostu dlatego, że jego członkowie aby przetrwać, będą musieli współdziałać ze swoją konkurencją.

Przyjrzyjmy się, co by się wydarzyło, gdyby nowe “przedsiębiorstwo obronne” zapragnęło wejść na rynek po uformowaniu się takiego kartelu na określonym obszarze. To nowe przedsiębiorstwo będzie musiało współdziałać z członkami kartelu, by dostarczać swoje usługi klientom (zauważmy, że “anarcho”-kapitaliści już z góry zakładają, że wszystkie firmy “będą musiały” przystać na ten sam kodeks prawny). Jeśli nowa firma obronna spróbuje obciąć monopolistyczne ceny kartelu, inne przedsiębiorstwa odmówią z nią współpracy. Musząc stawiać czoła nieustannemu konfliktowi albo możliwości konfliktu, patrząc jak decyzje firmy są lekceważone przez inne agencje i nie mając pewności, jakie będą skutki tego sporu, niewielu ludzi zechciałoby zostać stałymi klientami nowej “spółki obronnej”. Ceny nowego przedsiębiorstwa poszybowałyby w górę, i wkrótce stanęłaby ona wobec wyboru: zwinąć interes albo przyłączyć się do kartelu. W przeciwieństwie do tego, co dzieje się na wszystkich innych rynkach, jeśli “przedsiębiorstwo obronne” nie będzie miało przyjaznych, opartych na współpracy stosunków z innymi firmami z tej samej branży, to wypadnie z biznesu.

Oznacza to, że współpracujące firmy nie mają innego wyboru, jak tylko się zgodzić na nieprowadzenie interesów z nowymi firmami, które próbują podkopywać kartel – tak, aby te nowe firmy upadły. Firma “rozbijająca kartel” wypadnie z biznesu zupełnie tak samo, jak firma wyjęta spod prawa – wyższe koszty, towarzyszące konieczności rozwiązywania wszystkich jej konfliktów przy użyciu siły, a nie arbitrażu, zwiększą jej “koszt produkcji” o wiele bardziej, niż to będzie miało miejsce u konkurencji. Wtedy firma stanie w obliczu trudności nie do przezwyciężenia z czerpaniem zysku ze sprzedaży swoich usług (pomijając wszelkie spadki popytu, wywołane strachem obecnych i potencjalnych klientów przed konfliktem). Nawet jeżeli założymy, że jakimś szczęśliwym trafem, pomimo niebezpieczeństw, wielu ludzi przyłączy się do nowej firmy, by chronić się przed kartelem i opodatkowaniem z jego strony (tj. czerpaniem monopolistycznych zysków), to wystarczająco wielu pozostanie członkami kartelu (może zostaną zwolnieni z pracy, jeśli dokonają zmiany; może w ogóle nie lubią zmian i sądzą, że dodatkowe pieniądze są warte ustępstw; może się boją, że przyłączenie się do nowej firmy naruszy ich spokój; może boją się, że skutki sporu z innymi będą zbyt niepewne, by były warte zachodu; a może są udziałowcami kartelu i chcą utrzymania swoich dochodów). Tak więc współpraca będzie nadal potrzebna, a konflikt nie przyniesie zysku i będzie niebezpieczny (i ponieważ kartel będzie miał więcej zasobów niż nowa firma, to zazwyczaj będzie mógł przetrzymać dłuższy konflikt niż nowa firma). W rezultacie złamanie kartelu może przybrać formę zbrojnej rewolucji – tak jak i w przypadku każdego innego państwa.

Nie będą tutaj działały siły, które rozsadzają kartele i monopole w innych branżach (takie jak wolność wejścia na rynek – chociaż oczywiście rynek “obronności” będzie poddany tendencjom oligopolistycznym, jak każdy inny rynek, a to stworzy bariery dla wejścia – patrz sekcja C.4). A więc nowe firmy będą musiały współpracować albo też stracą udział w rynku i/lub zyski. Znaczy to, że “przedsiębiorstwa obronne” będą zdzierać monopolistyczne zyski. I, co jest jeszcze ważniejsze, będą miały monopol na stosowanie siły na danym obszarze.

Tak więc jako dodatek do istniejącego monopolu na prawo rozwinie się monopol prywatnych państw. A to już jest faktycznie monopol na stosowanie siły na danym obszarze (tzn. pewien rodzaj publicznego państwa, kierowanego przez akcjonariuszy). Nowe przedsiębiorstwa, próbujące wkroczyć na rynek “obronności”, będą musiały funkcjonować w ramach istniejącego kartelu, aby móc dostarczać oferowane przez siebie usługi swoim klientom. Kartel będzie miał dominującą pozycję. Nowe firmy, wchodzące na rynek, albo będą stawały się jego częścią, albo będą upadały. Jest to dokładnie to samo, co życie w państwie, gdzie “prywatne agencje” mają swobodę funkcjonowania, byleby tylko dostosowywały się do wytycznych państwa. Tak samo jak w przypadku monopolistycznego “powszechnego wolnościowego kodeksu prawnego” – jeżeli się nie idzie po jego linii, szybko wypada się z biznesu.

Jest również prawdopodobne, że rozwinęłoby się mnóstwo karteli, z których dany kartel funkcjonowałby w danej okolicy. A to dlatego, że egzekwowanie prawa byłoby umiejscowione na konkretnych obszarach, gdyż większość przestępstw zdarza się tam, gdzie mieszka przestępca. Niewielu kryminalistów mieszkałoby w Nowym Jorku i popełniało przestępstwa w Portland. Ale ponieważ przedsiębiorstwa obronne będą musiały współpracować, aby dostarczać swoich usług, tak samo będzie i z kartelami. Niewielu ludzi spędza całe swoje życie na jednym obszarze, a więc firmy z różnych karteli będą wchodziły w kontakty, formując w ten sposób kartel karteli.

Kartel karteli być może będzie miał mniejszą władzę niż miejscowy kartel, niemniej jednak jego istnienie będzie niezbędne, i to z dokładnie tych samych powodów, dla których niezbędne będzie istnienie lokalnych karteli. Dlatego też “anarcho”-kapitalizm, podobnie jak “rzeczywiście istniejący kapitalizm”, cechowałby się występowaniem szeregu publicznych państw pokrywających poszczególne obszary, koordynowanych na wyższych poziomach przez większe państwa. Taki układ pod wieloma względami przypominałby Stany Zjednoczone. Z taką poprawką, że byłby kierowany bezpośrednio przez bogatych akcjonariuszy bez hańbienia się “demokratycznymi” wyborami. Ponadto wciąż istniałby monopol na prawa i reguły (“powszechny wolnościowy kodeks prawny”), tak jak to ma miejsce dzisiaj w Stanach Zjednoczonych i innych państwach.

Niektórzy “anarcho”-kapitaliści twierdzą, że coś takiego nie nastąpi, że współpraca niezbędna do dostarczania usług egzekwowania prawa jakimś cudem nie obróci się w zmowę przedsiębiorstw. Ale ci sami ludzie w razie potrzeby szybko zaczynają przekonywać, że odszczepieńcze “agencje” (na przykład takie, które stwarzają “problem mafii” albo takie, które odrzucają wyroki sądów) wypadną z biznesu z powodu wyższych kosztów towarzyszących konfliktom zamiast arbitrażu. Jednak tym, co zagwarantuje te wyższe koszty, jest brak współpracy omawianych firm z innymi. Jeżeli inne agencje będą bojkotowały jedną firmę, lecz współpracowały ze wszystkimi pozostałymi, to wtedy bojkotowana firma znajdzie się w równie niekorzystnym położeniu – i będzie tu bez znaczenia, czy to jest odstępca od prawa, czy tylko rozbijacz kartelu.

Rozważając tę kwestię “anarcho”-kapitaliści próbują zjeść ciastko i mieć je nadal. Jeśli nie będzie mogło nastąpić wymierzenie kary firmom nie stosującym się do reguł, to wtedy “anarcho”-kapitalizm obróci się w wojnę wszystkich przeciwko wszystkim, albo w najlepszym razie, usługi zapewniania spokoju społecznego i egzekwowania prawa nie będą mogły być dostarczane. Jeżeli firmy nie będą mogły powstrzymać innych przed zakłócaniem spokoju społecznego (jest to właśnie ta usługa, której firma ma dostarczać), to wtedy “anarcho”-kapitalizm nie będzie stabilny i nie zostanie zachowany porządek, gdyż będą się rozwijały agencje sprzyjające interesom swoich własnych klientów i wprowadzające swoje własne kodeksy prawne kosztem innych. Jeżeli nie będzie mogła nastąpić zmowa (albo będzie ona zbyt kosztowna), to tym bardziej nie będzie można wymierzać kary samowolnym firmom i “anarcho”-kapitalizm okaże się niestabilny.

Zatem, podsumowując, rynek “obronności” prywatnych państw zawiera w sobie potężne siły, prowadzące do obrócenia go w monopol na stosowanie siły na danym obszarze. Rynek prywatnych państw przeobrazi się z prywatnie wybieranego monopolu na stosowanie siły na konkretnym obszarze (będącym własnością prywatną) w monopol na stosowanie siły na wszystkich obszarach. Dziać się tak będzie za sprawą zapotrzebowania na pokojowe stosunki między przedsiębiorstwami. Stosunki te będą niezbędne, aby firma mogła zabezpieczyć swój udział w rynku. Wyjątkowego rodzaju siły rynkowe, istniejące w obrębie tylko tego rynku, zapewnią, że dojdzie do zmowy i powstania monopolu.

Innymi słowy, system państw prywatnych stanie się kartelem, a więc państwem publicznym – nie podlegającym odpowiedzialności przed nikim za wyjątkiem swoich udziałowców, państwem bogatych, rządzonym przez bogatych dla bogatych. Nazwijmy je po imieniu: faszyzm.

F.6.2 Jakie byłyby społeczne konsekwencje takiego systemu?

“Anarcho”-kapitaliści wyobrażają sobie, że będą istniały agencje policyjne, “stowarzyszenia obronne”, sądy i sądy apelacyjne, a wszystko to zorganizowane na zasadach wolnego rynku i czekające na zatrudnienie. Natomiast jak wskazuje David Weick, głównym kłopotem z takim systemem nie byłaby już nawet korupcja “prywatnych” sądów i sił policyjnych (chociaż, jak sugerowaliśmy powyżej, mógłby to naprawdę być poważny problem):

“Istnieje coś znacznie poważniejszego niż ‘zagrożenie mafijne’. Ta druga sprawa dotyczy roli takich instytucji ‘obronnych’ w danym kontekście społecznym i ekonomicznym.

“[Tym] kontekstem […] jest wolnorynkowa gospodarka bez żadnych ograniczeń akumulacji własności. Już teraz znamy doświadczenia amerykańskie z okresu mniej więcej od końca wojny secesyjnej do lat trzydziestych XX wieku, kiedy to działały instytucje, które faktycznie były prywatnymi sądami, prywatną policją, wręcz prywatnymi rządami. Znamy doświadczenia z (prywatną) policją Pinkertona, która, za pomocą swoich szpiegów, swoich agentów-prowokatorów i za pomocą metod obejmujących przemoc fizyczną i porwania, stała się jednym z najpotężniejszych narzędzi wielkich korporacji i instrumentem ucisku ludzi pracy. Znamy te doświadczenia, jak również siły policyjne ustanawiane w tym samym celu przez liczne przedsiębiorstwa w obrębie korporacji […] (Koncerny samochodowe wystawiały dodatkowe potajemne siły o charakterze prywatnym, zazwyczaj nazywane strażami obywatelskimi, takie jak Czarny Legion). Były to w praktyce prywatne armie, które czasami nawet opisywano jako prywatne armie. Obszary w posiadaniu spółek węglowych, które często obejmowały całe miasta i ich otoczenie, sklepy, w których górnicy byli zmuszeni być stałymi klientami z powodu przymusu ekonomicznego, domy, w których mieszkali, nagminnie były nadzorowane przez prywatną policję koncernu United States Steel Corporation albo jakiegokolwiek innego, do którego należała własność. W praktyce główną funkcją tych policji było oczywiście przeciwdziałanie organizowaniu się ludzi pracy i zachowywanie swoistej równowagi w ‘interesach’.

“Kompleksy te stanowiły sobie samym prawo, były na tyle potężne, by lekceważyć, kiedy nie chciały ich sobie kupić, wyroki rozmaitych organów sądowniczych amerykańskiego systemu federalnego. Ten ustrój przemysłu był w swoim czasie często opisywany jako feudalizm […]” [“Anarchist Justice”, Op. Cit., ss. 223-224].

Jeśli chcecie się zapoznać z opisem uzbrojenia i działalności tych prywatnych armii, znakomite streszczenie znajdziecie w pracy historyka gospodarki Maurice’a Dobbsa Studies in Capitalist Development [ss. 353-357]. Według cytowanej przez Dobbsa relacji, przedstawionej w rozdziale “Private Police Systems”, w mieście opanowanym przez koncern Republican Steel, “swobody obywatelskie i prawa ludzi pracy były tłumione przez policję koncernu. Organizatorzy związków zawodowych byli wyrzucani z miasta”. Miasta będące własnością korporacji miały swoje własne pieniądze (wypuszczane przez koncern), sklepy, domy i więzienia. Wiele korporacji obok zwykłych karabinów, strzelb i rewolwerów dysponowało karabinami maszynowymi i gazem łzawiącym. “Nadużywanie uprawnień policyjnych przez opłacanych prywatnie ‘strażników’ i ‘agentów’, często zatrudnianych z rekomendacji agencji detektywistycznych, z których wielu miało kryminalną przeszłość” było “powszechnym zjawiskiem w wielu częściach kraju”.

Miejscowe (kierowane przez państwo) organy wymiaru sprawiedliwości przymykały oczy na to, co się działo, nawet gdy członkowie związków zawodowych i strajkujący byli bici i mordowani (bądź co bądź, robotnicy pragnący się organizować rzeczywiście naruszyli warunki swoich umów, a więc byli “przestępczymi agresorami” przeciwko koncernom). “Organizacje obronne” pracowników były jedynymi, które chciały im pomagać, a gdy się zdawało, że robotnicy zaczynają odnosić zwycięstwo, wtedy były wzywane oddziały wojska, aby “przywróciły spokój” (co się zdarzyło w przypadku strajku w Ludlow, kiedy to strajkujący początkowo wiwatowali na cześć wojska, ponieważ myśleli, że przybyło ono bronić ich praw obywatelskich; nie trzeba chyba mówić, że byli w błędzie).

Oto mamy społeczeństwo, o którym wielu “anarcho”-kapitalistów twierdzi, że jest jednym z przykładów najbliższych ich “ideałowi”, z ograniczoną interwencją państwa, swobodnym panowaniem posiadaczy własności itp. Co się tam działo? Bogaci sprowadzili klasę pracującą do tego, by żyła niczym sługi, produkcja kapitalistyczna podkopała niezależnych wytwórców (czym się bardzo irytowali indywidualistyczni anarchiści owego czasu), i ostatecznym rezultatem było wyłonienie się korporacyjnej Ameryki, o której “anarcho”-kapitaliści twierdzą, że ją zwalczają.

Czyż mamy więc oczekiwać, że “anarcho”-kapitalizm będzie inny? Że, inaczej niż dotąd, firmy “obronne” będą interweniowały na rzecz strajkujących? Zważywszy, że “powszechny wolnościowy kodeks prawny” będzie umacniał kapitalistyczne prawa własności, pracownicy znajdą się w dokładnie takim samym położeniu, w jakim byli wtedy. Poparcie dla strajkujących, a więc naruszających prawa własności, byłoby pogwałceniem “powszechnego wolnościowego kodeksu prawa”, i byłoby bardzo kosztowne dla firm nastawionych na osiąganie zysków (jeśli nie wręcz niebezpieczne, gdyż wtedy mogłyby zostać one “wyjęte spod prawa” przez resztę). Dlatego “anarcho”-kapitalizm będzie polegał na rozszerzaniu już i tak rozległych uprawnień i władzy szefów, ale za to przyzna niewiele praw albo wcale nie przyzna żadnych zbuntowanym pracownikom. I ta różnica sił będzie czczona jako świętość w obrębie fundamentalnych instytucji systemu.

Dokonując oceny twierdzenia, jakoby “anarcho”-kapitalizm był formą anarchizmu, Peter Marshall zauważa, że “prywatne agencje ochrony po prostu służyłyby interesom swoich chlebodawców” [Demanding the Impossible (Żądanie niemożliwego), s. 653]. Wraz z rozwojem prywatnych “stowarzyszeń obronnych” w “realnie istniejącym kapitalizmie” dzisiaj (wielu “anarcho”-kapitalistów odwołuje się do tych stowarzyszeń jako do przykładu swoich koncepcji), widzimy potwierdzanie się tezy Marshalla. Mamy wiele udokumentowanych przykładów poważnych pobić protestujących przez prywatnych strażników bezpieczeństwa, na przykład podczas nielegalnej pacyfikacji strajku okupacyjnego w Ożarowie Mazowieckim w 2002 roku. Jeżeli chodzi o punkt widzenia teorii rynku, to przedsiębiorstwa te tylko dostarczają tego, na co jest popyt wśród nabywców. Prawa innych ludzi w tej teorii nie są żadnym czynnikiem (a tylko jeszcze jedną więcej spośród “okoliczności zewnętrznych”, oczywiście). A nawet gdyby ofiarom udało się pomyślnie osądzić przedsiębiorstwo obronne, przesłanie wynikające z tego jest jasne – działalność społeczna może poważnie zaszkodzić twojemu zdrowiu. Wraz z nawrotem “powszechnego wolnościowego kodeksu prawnego”, wprowadzanego przez prywatne firmy, taka forma “obrony” “absolutnych” praw własności może tylko się rozpowszechnić, być może aż do stopnia osiągniętego uprzednio w szczytowych dniach amerykańskiego kapitalizmu, co opisał powyżej Weick.

F.6.1 Co jest złego w “wolnym rynku” wymiaru sprawiedliwości?

Nie trzeba zbytnio wysilać wyobraźni, żeby określić, czyich interesów broniliby “prosperujący” rozjemcy, sędziowie i przedsiębiorstwa obronne: swoich własnych, jak również tych, którzy płaciliby im pensje – co oznacza innych członków bogatej elity. Skoro prawo istnieje dla obrony własności, to także (z samej definicji) istnieje dla obrony władzy kapitalistów przed ich pracownikami.

Rothbard przekonuje, że “sędziowie nie tworzyliby prawa, lecz je odnajdowali na podstawie uzgodnionych zasad, wywodzących się albo ze zwyczaju, albo z rozumu” [Rothbard, Op. Cit., s. 206]. Jednakże w tym miejscu narzuca nam się pytanie: z czyjego rozumu?, z czyich zwyczajów? Czy przedstawiciele odmiennych klas podzielają te same zwyczaje? Te same pojęcia dobra i zła? Czy bogaci i biedni pragnęliby ujrzeć to samo w “podstawowym kodeksie prawnym”? Oczywiste jest, że nie. Bogaci poparliby jedynie taki kodeks, który broniłby ich władzy nad biednymi.

Rozjemcy i sędziowie, chociaż mieliby tylko “odnajdywać” prawo, nadal wywieraliby wpływ na funkcjonowanie wymiaru “sprawiedliwości”. Wpływ ten wcale nie byłby bezstronny ani neutralny. Ponieważ rozjemcy sami byliby profesjonalistami zatrudnionymi w poszczególnych przedsiębiorstwach rozwijających się na rynku, nie trzeba geniusza, żeby sobie uzmysłowić, że przy “interpretowaniu” “podstawowego kodeksu prawnego” takie przedsiębiorstwa raczej nie działałyby wbrew swoim własnym interesom jako podmiotów gospodarczych. Na dodatek, gdyby system wymiaru sprawiedliwości opierał się na zasadzie “jeden dolar, jeden głos”, to wtedy “prawo” najlepiej broniłoby mających najwięcej “głosów” (sprawa sił rynkowych zostanie omówiona w sekcji F.6.3). A nawet gdyby “siły rynkowe” zapewniały, że “bezstronni” sędziowie zyskują przewagę, i tak wszyscy sędziowie wprowadzaliby bardzo stronniczy kodeks prawny (mianowicie taki, który broni kapitalistycznych praw własności). Trudno mówić, że bezstronne wprowadzanie stronniczych praw czyni sądzenie mniej nieuczciwym.

Dlatego za sprawą tych trzech form nacisku – interesów własnych rozjemców/sędziów, wpływu pieniądza i samego charakteru prawa – warunki “dobrowolnych umów” w takim systemie prawnym przechyliłyby się na korzyść wierzycieli kosztem dłużników, właścicieli ziemskich kosztem dzierżawców, pracodawców kosztem pracobiorców, i ogólnie, bogatych kosztem biednych, tak jak mamy to dzisiaj. I jest to coś, czego można oczekiwać w ustroju opierającym się na “nieograniczonych” prawach własności i na (kapitalistycznym) wolnym rynku. Podobną tendencję do standardyzacji wytworów branży w odpowiedzi na wpływ majątku można zauważyć w obecnym systemie mediów (patrz sekcja D.3 – Jak majątek wpływa na środki masowego przekazu?).

Jednakże niektórzy “anarcho”-kapitaliści twierdzą, że podobnie jak zbudowano tańsze samochody, żeby zaspokoić popyt, tak samo i rozwinęłyby się na rynku tańsze stowarzyszenia obronne i “ludowi rozjemcy” dla klas pracujących. Taka argumentacja stanowi przeoczenie kilku kluczowych kwestii:

Po pierwsze, powszechne “wolnościowe” prawo miałoby zastosowanie we wszystkich stowarzyszeniach, zatem musiałyby one działać w ramach systemu określanego potęgą pieniądza i kapitału. Dlatego ten kodeks prawny byłby odzwierciedleniem własności, a nie pracy, toteż “socjalistyczne” kodeksy prawne zostałyby zaklasyfikowane jako “bezprawne”. Możliwością, przed jaką staliby wówczas ludzie pracy, byłby wybór firmy, wprowadzającej kapitalistyczne prawo najbardziej na ich korzyść. I jak zauważyliśmy powyżej, bezstronne wprowadzanie tendencyjnego kodeksu prawnego raczej nie zapewni wolności i sprawiedliwości wszystkim.

Po drugie, kto ma większe szanse wygrać w wyścigu między Jaguarem a Volkswagenem-pluskwą? Bogaci zawsze będą mieli “najlepszą sprawiedliwość, jaką tylko można kupić za pieniądze”, tak jak to ma miejsce już teraz. Członkowie klasy kapitalistów będą mogli wybrać sobie firmy mające najlepszych prawników, najlepszych prywatnych gliniarzy i największe zasoby. Natomiast ludzie bez oparcia pieniężnego przy nabywaniu “wymiaru sprawiedliwości” o wysokiej jakości po prostu będą mieli pecha – taka jest “magia” rynku.

Po trzecie, z powodu tendencji do koncentracji, centralizacji i tworzenia oligopoli w kapitalizmie (na skutek rosnących kosztów kapitałowych dla nowych firm wkraczających na rynek, co zostało omówione w sekcji C.4), niewielka grupa przedsiębiorstw szybko zdominowałaby rynek – co miałoby oczywiste konsekwencje dla “wymiaru sprawiedliwości”.

Różne firmy będą miały różne zasoby. Mówiąc inaczej, w konflikcie między małą a większą firmą, mała znajduje się w niekorzystnym położeniu pod względem zasobów. Może ona nie mieć warunków do tego, aby walczyć z większym przedsiębiorstwem w przypadku odrzucenia arbitrażu, a więc może po prostu zostać zmuszona do ustąpienia. A to po prostu dlatego, że, jak całkowicie słusznie “anarcho”-kapitaliści zaznaczają, konflikt i przemoc wielokrotnie pomnożą koszty prowadzenia przedsiębiorstwa. Zatem mniejsze przedsiębiorstwa musiałyby ich unikać. Jak na ironię, “anarcho”-kapitalista milcząco zakłada, że każde “przedsiębiorstwo obronne” jest mniej więcej tej samej wielkości i posiada mniej więcej takie same zasoby. W realnym życiu oczywiście tak nie jest.

Po czwarte, jest bardzo prawdopodobne, że wiele przedsiębiorstw przy zatrudnianiu pracowników będzie wymagało od nich zapisania się do określonej firmy “obronnej” czy sądu. Skoro już dzisiaj wielu (większość?) amerykańskich pracowników musi przy podejmowaniu pracy podpisywać zobowiązania do niewstępowania do związków zawodowych (i liczyć się ze zwolnieniem z pracy w przypadku zmiany zdania), to nie trzeba zbyt wielkiego wysiłku wyobraźni, żeby zobaczyć taką samą praktykę zastosowaną do wyboru firm “obronnych” i “sądów”. Miało to i miałoby znowu miejsce w miastach należących do korporacji (w istocie, można uznać związki zawodowe za odmianę firmy “obronnej”, zaś korporacje te odmawiały uznania ich działalności). Skoro rynek pracy prawie zawsze jest rynkiem nabywcy, nie wystarczy przekonywać, że pracownicy mogą znaleźć nową posadę nie wymagającą przystania na takie warunki. Mogą jej nie znaleźć i być zmuszeni znosić istniejącą sytuację. I jeżeli (co wydaje się prawdopodobne) prawom i regułom posiadacza własności będzie dawane pierwszeństwo w sytuacji konfliktu, to wtedy pracownicy i dzierżawcy znajdą się w niekorzystnej sytuacji, niezależnie od tego, jak bardzo “bezstronni” będą sędziowie.

Jak na ironię, niektórzy “anarcho”-kapitaliści odwołują się do dzisiejszych negocjacji między przedsiębiorstwami a związkami zawodowymi jako do przykładu, pokazującego, jak różne firmy obronne mogłyby pokojowo rozwiązywać różnice zdań między sobą. Co jest smutne dla zwolenników takiej argumentacji, prawa związkowe w “rzeczywiście istniejącym kapitalizmie” zostały stworzone i wcielone w życie przez państwo, w bezpośredniej opozycji do kapitalistycznej “wolności kontraktów”. Zanim prawo uległo zmianie, związki często były miażdżone przy użyciu siły – przedsiębiorstwa były lepiej uzbrojone, miały większe zasoby i prawo po swojej stronie. Dzisiaj, wraz z “redukcją zatrudnienia” w przedsiębiorstwach, możemy zobaczyć, co się dzieje z “pokojowymi negocjacjami” i “współpracą” między związkami a przedsiębiorstwami, kiedy nie jest już ona dalej konieczna (tzn. kiedy potencjał obu stron staje się nierówny). Siła przedsiębiorstw na rynku zdecydowanie przewyższa siłę związków zawodowych, a prawo, z definicji, sprzyja przedsiębiorstwom. Jeśli weźmiemy to jako wzorzec, jak konkurujące “agencje ochrony” będą funkcjonowały w społeczeństwie “anarcho”-kapitalistycznym, to wzorzec ten będzie o wiele bardziej wymowny, niż początkowo zamierzano!

A teraz pozwólmy sobie na rozpatrzenie samego “podstawowego kodeksu prawa”. Pozostaje zagadką dla wszystkich, w jaki sposób naprawdę byłyby wybierane przepisy do “powszechnego wolnościowego kodeksu prawnego”. Zarazem wielu “anarcho”-kapitalistów popiera mit “prawa naturalnego”. To zaś sugerowałoby niezmienny kodeks prawny wyznaczony przez ludzi uznanych za “głos natury” (patrz sekcja F.7, gdzie znajduje się omówienie autorytarnych konsekwencji “prawa naturalnego”). David Friedman argumentuje, aby razem z rynkiem przedsiębiorstw obronnych istniał także rynek praw i swobód. Jednakże miałby wtedy miejsce ogromny nacisk rynku na ujednolicenie tych rozmaitych kodeksów prawnych w jeden standardowy (wyobraźcie sobie, co by się wydarzyło, gdyby każdy producent płyt kompaktowych wypuszczał na rynek odmienny odtwarzacz, albo każdy producent komputerów montował napęd na dyskietki o innych rozmiarach – nic zatem dziwnego, że z biegiem czasu przedsiębiorstwa standaryzują swoje wyroby). Friedman sam przyznaje, że takie zjawisko byłoby prawdopodobne (i podaje przykład standardowych rozmiarów arkuszy papieru).

W każdym razie prawa nie byłyby ustalane na zasadzie “jedna osoba, jeden głos”. Tak więc gdy siły rynkowe zdziałają swoje cuda, “powszechny” kodeks prawny będzie odzwierciedlał stojące za nim interesy, a zatem będzie bardzo trudny do zmiany. Ponieważ prawa i swobody byłyby towarem, tak jak i wszystko inne w kapitalizmie, wkrótce stałyby się odzwierciedleniem interesów bogatych – w szczególności, gdyby interpretatorzy prawa byliby bogatymi profesjonalistami i przedsiębiorstwami mającymi swoje własne interesy w określonym sformułowaniu prawa. Trudno się zatem dziwić, że indywidualistyczni anarchiści proponowali “sądzenie przez ławę przysięgłych” jako jedyną podstawę rzeczywistej sprawiedliwości w wolnym społeczeństwie. Ponieważ, w przeciwieństwie do zawodowych “rozjemców”, ławników wybiera się dorywczo spośród zwykłych ludzi. Zatem nie odzwierciedlają oni potęgi władzy ani wpływu bogactwa. I będąc uprawnionymi do osądzania zarówno konfliktów, jak i samego prawa, mogą zapewnić zgodną z wolą ludu rewizję praw wraz z postępem społeczeństwa.

Dlatego system, w którym urynkowiono “obronność”, będzie w dalszym ciągu odzwierciedlał wpływy i potęgę posiadaczy własności i majątku i nie będzie poddany społecznej kontroli, nie licząc wyboru między przedsiębiorstwami mającymi wprowadzać kapitalistyczne prawa.

F.6 Czy “anarcho”-kapitalizm opowiada się przeciwko państwu?

Nie. Ponieważ jego podstawą jest własność prywatna, “anarcho”-kapitalizm zakłada podział społeczeństwa na klasy szefów i pracowników. A każdy podział tego rodzaju będzie wymagał istnienia państwa, by się utrzymać. Jednakże nie musi to być takie samo państwo, jak istniejące obecnie. Odnośnie tej kwestii, “anarcho”-kapitalizm bez ogródek zaleca “przedsiębiorstwa obronne” w celu ochrony własności. Jednakże dla “anarcho”-kapitalisty te prywatne przedsięwzięcia nie są państwami. Dla anarchistów są one nimi w całej rozciągłości.

Według Murraya Rothbarda [“Society Without A State”, w: Nomos XIX, pod redakcją Pennocka i Chapmana, s.192], państwo musi mieć jedną lub obydwie ze swoich cech charakterystycznych:

  1. Zdolność do opodatkowania ludzi mieszkających w jego obrębie.
  2. Państwo zapewnia i zazwyczaj uzyskuje siłą monopol na świadczenie usług obronnych na danym obszarze.

Rothbard wysuwa jeszcze raz takie same wnioski w The Ethics of Liberty (Etyce wolności) [s. 171].

“Anarcho”-kapitaliści uważają, że zamiast państwa ludzie powinni mieć prawo wyboru swoich własnych “przedsiębiorstw obronnych” (które dawałyby niezbędną policję) i sądów na rynku “obronności”, który by się szybko rozwinął po usunięciu państwowego monopolu. Przedsiębiorstwa te “wszystkie […] musiałyby podlegać podstawowemu kodeksowi prawa” [“Society Without A State”, s. 206]. Zatem “powszechny wolnościowy kodeks prawny” rządziłby działaniami tych przedsiębiorstw. Ostatecznym minimum tego “kodeksu prawnego” byłby zakaz przymusu przy pomocy agresji, chociaż aby tak się stało, kodeks ten musiałby dokładnie określać, co się zalicza do prawowitej własności, jak można rzeczoną własność posiadać i co tak naprawdę składa się na agresję. Zatem ten kodeks prawny byłby dosyć obszerny.

Ale jak ten kodeks ma właściwie zostać wyznaczony? Czy te prawa zostałyby demokratycznie przegłosowane? Czy raczej odzwierciedlałyby powszechną praktykę (tzn. zwyczaj)? A może powstałyby w wyniku działania “podaży i popytu”? Czy też wypływałyby z “prawa naturalnego”? Znając silną niechęć do demokracji, wykazywaną przez “anarcho”-kapitalistów, sądzimy, że można bezpiecznie zakładać, że zastosowana zostałaby pewna kombinacja ostatnich dwu możliwości. Murray Rothbard przekonywał, że sędziowie “nie tworzyliby prawa, lecz odnajdowaliby je na podstawie uzgodnionych zasad, wynikających albo z tradycji, albo z rozumu” [Rothbard, Op. Cit., s. 206], podczas gdy David Friedman przekonuje w The Machinery of Freedom (Aparacie wolności), że różne firmy obronne sprzedawałyby swoje własne prawa [s. 116]. Niektórzy czasem przyznają, że na takim rynku mógłby istnieć popyt na prawa nie-wolnościowe i ich podaż.

Wokół tego systemu “przedsiębiorstw obronnych” istaniałby wolny rynek “rozjemców” i “sędziów apelacyjnych”, mających administrować wymiarem sprawiedliwości i “podstawowym kodeksem prawnym”. Rothbard wierzy, że w takim systemie doczekalibyśmy się “rozjemców o najlepszej reputacji za swą skuteczność i uczciwość […] wybieranych przez różne strony na rynku […] [i] będzie się im powierzać coraz większą ilość spraw” [Rothbard, Op. Cit., s.199]. Sędziowie “będą prosperować na rynku odpowiednio do swojej reputacji za skuteczność i bezstronność” [Op. Cit., s. 204].

Dlatego też, podobnie jak w przypadku każdego innego przedsiębiorstwa, rozjemcy będą łaknęli zysków i bogactwa, a ci spośród nich, którzy osiągną największy sukces, będą “prosperować”. Oczywiście, bogactwo to pozostanie bez żadnego wpływu na decyzje sędziów, a gdyby było inaczej, ludność (w teorii) może sobie wybrać jakiegoś innego sędziego (chociaż oczywiście i on też będzie “łaknąć zysków i bogactwa” – co oznacza, że wybór osobowości sędziego może być w pewien sposób ograniczony! – i prawa, którymi będzie się on kierował przy wydawaniu orzeczeń, będą służyły wzmacnianiu praw kapitalistów).

Sprawę, czy ten system działałby jak należy, czy tez nie, omawiamy w następnych sekcjach. Uważamy, że nie. Ponadto będziemy przekonywać, że “anarcho”-kapitalistyczne “przedsiębiorstwa obronne” spełniają nie tylko wszystkie kryteria państwowości, jakie naszkicowaliśmy w sekcji B.2, ale również cytowane powyżej kryteria podane przez samego Rothbarda.

Jeżeli chodzi o kryterium anarchistyczne, to jest jasne, że “przedsiębiorstwa obronne” istnieją po to, by bronić własności prywatnej; że są one hierarchiczne (co do tego, są to przedsiębiorstwa kapitalistyczne, broniące władzy tych, którzy je zatrudniają); że jest to zawodowy aparat przymusu; i że dzierżą monopol na używanie siły na danym obszarze (obszar ten na początku jest własnością osoby lub spółki zatrudniającej “stowarzyszenie obronne”). Jeśli, jak zauważyła Ayn Rand (wykorzystując definicję państwa podaną przez Webera), rząd jest instytucją “która utrzymuje wyłączną władzę wprowadzania określonych reguł postępowania na danym obszarze geograficznym” [Capitalism: The Unknown Ideal (Kapitalizm – nieznany ideał), s. 239], to te “przedsiębiorstwa obronne” są środkiem, przy pomocy którego posiadacz własności (który sprawuje monopol na wyznaczanie reguł obowiązujących w jego własności), wprowadza swoje reguły.

Dlatego (i z innych powodów) powinniśmy nazywać “anarcho”-kapitalistyczne firmy obronne “prywatnymi państwami” – i to jest właśnie to, czym są one naprawdę – a “anarcho”-kapitalizm “kapitalizmem prywatnych państw”.

Przed dalszym omawianiem tych kwestii niezbędne jest wykazanie dosyć nagminnego błędu “anarcho”-kapitalistów. Jest nim myśl, że “obronność” w zalecanym przez nich ustroju polega na bronieniu ludzi, nie zaś terytoriów. Zdaniem niektórych, oznacza to, że przedsiębiorstwa obronne nie są “państwami”. Ale ponieważ ludzie i ich własność nie istnieją po prostu w sferze idei, ale na powierzchni Ziemi, oczywiste jest, że te przedsiębiorstwa będą administrowały “wymiar sprawiedliwości” na danym obszarze naszej planety. Dlatego jest również oczywiste, że te “stowarzyszenia obronne” będą działały na pewnym obszarze ziemi (wyznaczonym przez posiadacza własności) i wprowadzały prawa, reguły i ustalenia wyznaczone przez tegoż posiadacza. Głęboko anty-wolnościowe, wręcz faszystowskie, aspekty tego “rozwiązania” będą analizowane w następnych sekcjach.

F.5 Czy prywatyzacja mienia komunalnego zwiększy wolność?

“Anarcho”-kapitaliści dążą do osiągnięcia sytuacji, w której “żaden obszar lądowy, żadna piędź ziemi nie będzie miała prawa pozostać ‘publiczna'”, czyli po prostu wszystko zostanie “sprywatyzowane” [Murray Rothbard, Nations by Consent, s. 84]. Twierdzą, że sprywatyzowanie “mienia komunalnego” (np. dróg, parków), które na razie są za darmo dostępne dla wszystkich, zwiększy wolność. Czy to prawda? Już wcześniej wykazaliśmy, dlaczego twierdzenie, że prywatyzacja może ochronić środowisko, nie ma nawet najmniejszych pozorów prawdopodobieństwa (patrz sekcja E.2). W tym miejscu podzielimy się naszym niepokojem o prywatną własność publicznego “mienia”, z którego korzystanie uważamy wszyscy za coś oczywistego. Płacimy przecież na to podatki.

Nawet po krótkim namyśle nad hipotetycznym społeczeństwem, w którym “sprywatyzowano” drogi (co sugerował Murray Rothbard w For a New Liberty, ss. 202-203 i David Friedman w The Machinery of Freedom, ss. 98-101), staje się jasne, że jedyny wzrost wolności odnotuje rządząca elita. Ponieważ “anarcho”-kapitalizm opiera się na płaceniu za to, czego się używa, prywatyzacja dróg wymagałaby wprowadzenia jakiegoś sposobu śledzenia ludzi, by zapewnić sobie, że będą oni płacili za używanie dróg. Na przykład w latach osiemdziesiątych XX wieku w Wielkiej Brytanii rząd Partii Konserwatywnej badał możliwości wprowadzenia opłat za przejazd autostradami. Było oczywiste, że ustawienie przy autostradach budek do pobierania opłat wywołałoby sprzeciw wobec tych opłat i ograniczałoby “swobodę”, zatem rząd wystąpił z pomysłem śledzenia samochodów przez satelitę. Każdy pojazd miałby zainstalowany czujnik, a satelita by zapisywał, dokąd ludzie jeżdżą i których dróg używają. Potem, w oparciu o ten zapis, wysyłałoby się im rachunek albo obciążało ich konta bankowe (w faszystowskim mieście-państwie Singapur, będącym odmianą miasta stanowiącego własność korporacji, taka praktyka naprawdę została wprowadzona).

Jeśli dokonamy przeniesienia tego wzorca na system, w którym “mienie komunalne” zostało w pełni sprywatyzowane, to staje się oczywiste, że taki system wymagałby, żeby wszystkie osoby miały na sobie czujniki do śledzenia ruchu – tak, aby mogły dostać prawidłowe rachunki za używanie dróg, chodników itp. Oczywiście bycie śledzonym przez firmy prywatne stanowiłoby poważne zagrożenie dla wolności osobistej. Innym, mniej kosztownym, rozwiązaniem, byłoby wynajęcie prywatnych strażników, aby losowo zatrzymywali i sprawdzali właścicieli samochodów i przechodniów, aby upewnić się, czy zapłacili oni za wykorzystanie danej szosy czy chodnika. “Pasożyty” byłyby aresztowane i obciążane grzywną albo zamykane w więzieniu. No i znowu bycie zatrzymywanym i sprawdzanym przez osobników w mundurach ma więcej wspólnego z państwami policyjnymi niż z wolnością. Ustawienie budek do pobierania opłat przy każdej ulicy byłoby zupełnie niewykonalne, ponieważ pochłaniałoby ogromne koszty, a zakładany sposób ich wykorzystania sprawiałby trudności. Zatem pomysł sprywatyzowania dróg i obciążenia kierowców opłatami za dostęp do nich wydaje się w najlepszym razie niepraktyczny, i co gorsze, poważnie zagrażający wolności w razie wprowadzenia w życie.

Oczywiście, wybór udzielania przez właścicieli bezpłatnego dostępu użytkownikom do budowanych i zarządzanych przez siebie dróg i chodników byłby trudny do dokonania dla przedsiębiorstwa nastawionego na zysk. W takim wypadku nikt nie miałby żadnego zysku ze swojej własności. Gdyby przedsiębiorstwa płaciły za budowanie dróg do użytku swoich klientów/pracowników, to pozostałyby finansowo w tyle za konkurencyjnymi przedsiębiorstwami, które by tego nie robiły. A więc takie postępowanie byłoby mało prawdopodobne. Gdyby zawęziły prawo do użytkowania tylko do swoich własnych klientów, to problem śledzenia przechodniów i kierowców pojawiłby się na nowo.

Niektórzy mogą się sprzeciwiać, mówiąc, że ten obraz wszechstronnej inwigilacji jednostek nie odpowiadałby prawdzie albo że jest wręcz nierealny. Jednakże Murray Rothbard (w nieco odmiennym kontekście) argumentował, że byłyby dostępne technologie zestawiania informacji o poszczególnych osobach. Przekonywał, że “powinno się zaznaczyć, że nowoczesna technologia czyni jeszcze bardziej wykonalnym gromadzenie i rozpowszechnianie informacji o spłacaniu przez ludzi ich rat kredytów i zapisów o dotrzymywaniu bądź naruszaniu przez nich umów czy warunków porozumień arbitrażowych. Zakładam więc z góry, że anarchistyczne [tak!] społeczeństwo odnotowałoby rozszerzenie tego rodzaju upowszechniania danych” [“Society Without A State”, w: Nomos XIX, pod redakcją Pennocka i Chapmana, s. 199]. Może więc wraz z totalną prywatyzacją społeczeństwa ujrzelibyśmy narodziny prywatnych Wielkich Braci, gromadzących informacje o poszczególnych osobach na użytek posiadaczy własności. Przywodzi to na myśl przykład Ligi Gospodarczej, brytyjskiego przedsiębiorstwa, które na zlecenie pracodawców dostarczało “usług” w postaci śledzenia sympatii i działalności politycznej pracowników.

I oczywiście sugerowanie prywatyzacji tego wszystkiego oznacza nieliczenie się z różnicami dochodów i siły na rynku. Jeżeli na przykład wykorzysta się częste zmiany cen do zniechęcania do jazdy po szosach w godzinach szczytu (ażeby wyeliminować korki i okresy zbyt natężonego ruchu), co sugerują zarówno Murray Rothbard, jak i David Friedman, to wtedy bogaci będą mieli o wiele większą “swobodę” podróżowania niż reszta ludności. I można w ten sposób nawet doprowadzić do sytuacji, w której ludzie będą musieli się zadłużać tylko po to, by móc dostać się do pracy albo przeprowadzić się w poszukiwaniu pracy.

Uzmysławia nam to jeszcze jeden kłopot z rozumieniem totalnej prywatyzacji. Zakłada ona bowiem koniec swobody podróżowania. O ile nie dostanie się zezwolenia albo (co zdaje się bardziej prawdopodobne) nie uiści się opłaty za dostęp do drogi, nie będzie można ruszyć się nigdzie. Jak osobiście tłumaczy Rothbard, “anarcho”-kapitalizm oznacza kres prawa do wędrowania czy choćby do podróżowania. Stwierdza on, że “stało się dla mnie jasne, że totalnie sprywatyzowany kraj nie będzie miał otwartych granic w ogóle. Gdyby każdy skrawek ziemi miał swojego właściciela […] żaden przybysz nie mógłby tam wejść, o ile nie otrzymałby zaproszenia albo pozwolenia na wydzierżawienie lub zakup własności” [Nations by Consent, s. 84]. Rothbard nie zwraca uwagi na to, co się stanie z tymi, którzy nie mogą pozwolić sobie na opłatę za wejście na drogę (może, nie będąc w stanie opuścić ziemi swojego kapitalisty staną się wyrobnikami przypisanymi do ziemi? Albo zostaną uwięzieni i wykorzystani do obcięcia płac pracowniczych przy pomocy pracy więziennej? A może po prostu zostaną zastrzeleni jako intruzi wkraczający na cudzą własność? Któż to może powiedzieć?). Rothbard nie wyjaśnia również, jak to się dzieje, że taki stan rzeczy tak naprawdę zwiększa wolność. Zdaniem Rothbarda, “kraj totalnie sprywatyzowany byłby zamknięty do tego stopnia, do jakiego poszczególni mieszkańcy i posiadacze własności [oj, to nie jest to samo, musimy zaznaczyć] pragnęliby tego. Wydaje się zatem jasne, że reżim otwartych granic, jaki de facto istnieje w Stanach Zjednoczonych, tak naprawdę zalicza się do przymusowego otwierania kraju przez władze centralne […] i nie odzwierciedla autentycznych życzeń właścicieli” [Op. Cit., s. 85]. Oczywiście życzenia nie-właścicieli (stanowiących ogromną większość) nie mają najmniejszego znaczenia. Zatem staje się jasne, że wraz z prywatyzacją “mienia komunalnego” prawo do wędrowania, do podróżowania, stałoby się przywilejem, podporządkowanym prawom i regułom ustalanym przez posiadaczy własności. Trudno o czymś takim powiedzieć, że zwiększa czyjąkolwiek wolność poza klasą kapitalistów.

Rothbard przyznaje, że “w świecie w pełni sprywatyzowanym byłoby oczywiste, że prawa dostępu stanowią kluczowy składnik własności ziemi” [Nations by Consent, s. 86]. Zważywszy na to, że nie byłoby ani jednej wolnej piędzi, możemy sobie wyobrażać, że musielibyśmy płacić za takie “prawa”. Konsekwencje tego są w oczywisty sposób odrażające i stanowią oczywiste zagrożenie dla wolności osobistej. Kłopotów z dostępem, towarzyszących koncepcji prywatyzacji dróg, można uniknąć jedynie mając “prawo do przejścia” wpisane w “powszechny wolnościowy kodeks prawny”. To by znaczyło, że od właścicieli dróg wymaga się, aby pozwalali każdemu na korzystanie z nich. Ale gdzie w takim razie podziewają się “absolutne” prawa własności? A jeśli “prawo do przejścia” zostanie przeforsowane, to co będzie oznaczać dla właścicieli dróg sądzenie się z nimi przez ludzi dotkniętych chorobami wywoływanymi przez zanieczyszczenia emitowane z samochodów? (Prawo pokrzywdzonych przez skażenie środowiska do sądzenia trucicieli jest głównym sposobem, w jaki “anarcho”-kapitaliści zamierzają chronić środowisko. Przeczytaj o tym w sekcjach E.2 i E.3). Jest zupełnie nieprawdopodobne, że chcący wnieść pozew będą mogli znaleźć, a już tym bardziej zaprowadzić przed sąd miliony pojedynczych właścicieli samochodów, którzy mogli spowodować ich choroby. Zatem to właściciele dróg byliby sądzeni za pozwolenie na wjazd nieekologicznych (albo niepewnych) samochodów na “ich” drogi. Dlatego też właściciele dróg pragnęliby ograniczyć poziom skażenia ograniczając prawo do wykorzystywania ich własności, a więc sprzeciwialiby się “prawu do przejścia” jako “atakowi” na ich “absolutne” prawa własności. A gdyby tak właściciele dróg postawili na swoim (co byłoby bardzo prawdopodobne zważywszy na wymieniane powyżej: potrzebę “absolutnych” praw własności i sugerowanie, że zmiany cen to dobry sposób na uniknięcie korków) i uzyskali możliwość kontrolowania tego, kto wykorzystuje ich własność, swoboda podróżowania zostałaby bardzo mocno ograniczona i obejmowałaby tylko tych, których właściciel drogi uzna za “pożądanych”. Murray Rothbard w istocie popiera taki zamordyzm (“W wolnym [tak!] społeczeństwie, oni [podróżni] w pierwszym przykładzie mieliby prawo do podróżowania tylko tymi ulicami, których właściciele się na to zgodzą” [The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 119]). Zagrożenie wolności w takim systemie jest oczywiste – dla wszystkich, oczywiście oprócz Rothbarda i innych prawicowych libertarian.

Podając inny przykład, rozważmy prywatyzację parków, ulic i innych terenów publicznych. Obecnie jednostki mogą wykorzystywać te tereny do organizowania demonstracji politycznych, rozrzucania ulotek, pikietowania itp. Jednak w “anarcho”-kapitalizmie posiadacze takiej własności będą mogli ograniczyć te swobody, kiedy tylko zechcą, nazywając takie inicjatywy “wszczynaniem stosowania siły” (chociaż nikt nie potrafi wytłumaczyć, jakim cudem publiczne wypowiadanie swojego zdania stanowi przykład “stosowania siły”). Dlatego wolność słowa, zgromadzeń i mnóstwo innych swobód, które uważamy za oczywiste, zostałoby ograniczone (jeśli nie całkiem wyeliminowane) pod rządami prawicowych “libertarian”. Podając przykład pikiet i innych form konfliktów społecznych, zdobywamy pewność, że sprywatyzowanie “mienia komunalnego” przyniosłoby korzyść jedynie szefom. Strajkujący czy inni aktywiści organizujący pikiety albo rozdający ulotki w supermarketach są szybko wyrzucani przez prywatnych ochroniarzy już dzisiaj. Pomyślmy, o ileż gorzej by to wyglądało w “anarcho”-kapitalizmie, w którym cały świat stałby się szeregiem deptaków – na przykład byłoby niemożliwe zorganizowanie pikiety w razie sprzeciwu właściciela chodników ulicznych (o czym Rothbard sam przekonuje, Op. Cit., s. 132). A gdyby się tak jeszcze zdarzyło, że właściciel chodnika to jednocześnie szef, przeciwko któremu ma być pikieta, to wtedy prawa pracownicze równałyby się zeru. Może też ujrzelibyśmy, jak kapitaliści sądzą organizacje klasy pracującej za zaśmiecanie ich własności, gdyby te organizacje posunęły się do rozdawania ulotek. Kapitaliści wywarliby w ten sposób jeszcze większy nacisk na ograniczone zasoby pieniężne pracowników.

I.W.W. zapisało się w historii swoją bezkompromisową obroną wolności słowa, za sprawą swoich słynnych walk “o wolność słowa” w licznych amerykańskich miastach i miasteczkach. Związkowców, którzy przyłączyli się do walki, spotkały prześladowania ze strony “obywateli będących osobami prywatnymi”, ale w końcu I.W.W. zwyciężyło. A teraz zastanówmy się, jak by to wyglądało w “anarcho”-kapitalizmie. Związkowcy byliby “przestępczymi napastnikami”, gdyż właściciele ulic odmówili zezwolenia “niepożądanym elementom” na wykorzystywanie ulic do przemawiania w swojej sprawie. Gdyby ci odmówili uznania dekretu posiadacza własności, zostaliby usunięci przez prywatną policję. Zważywszy, że kontrolującymi władze miejskie w podawanym przez nas przykładzie historycznym byli najbogatsi obywatele miast, prawdopodobne jest, że to ci sami ludzie byliby właścicielami ulic w fikcyjnym (“anarcho”-kapitalistycznym) świecie. Czy to dobrze, że w rzeczywistym świecie bojownicy IWW są obwoływani bohaterami wolności, ale w fikcyjnym okazują się “przestępczymi napastnikami”? Czy przeobrażenie przestrzeni publicznych we własność prywatną naprawdę powstrzyma ograniczenia wolności słowa i przyczyni się do uznania ich za rzecz złą?

Oczywiście Rothbard (i inni prawicowi libertarianie) jest świadomy, że prywatyzacja nie usunie ograniczeń wolności słowa, stowarzyszania się itp. (chociaż ludzie ci jednocześnie próbują przedstawiać siebie jako zwolenników tych swobód!). Jednakże dla prawicowych libertarian takie ograniczenia są bez znaczenia. Jak przekonuje Rothbard, wszelkie “zakazy nie pochodziłyby od państwa, lecz byłyby po prostu wymaganiami niezbędnymi do zamieszkania lub do wykorzystywania gruntów jakiejś osoby lub społeczności” [Nations by Consent, s. 85]. Zatem widzimy jeszcze raz ślepotę prawicowych libertarian na wspólne cechy własności prywatnej i państwa. Państwo również utrzymuje, że podporządkowanie się jego władzy jest wymogiem przy wyborze zamieszkania na jego terytorium (patrz też sekcja F.2.3, gdzie jest więcej na ten temat). Jak zauważył Benjamin Tucker, państwo można zdefiniować (po części) jako “założenie jedynej władzy nad danym obszarem i wszystkimi, którzy tam żyją” [The Individualist Anarchists, s. 24]. Jeżeli posiadacze własności mogą określać “zakazy” (tzn. prawa i reguły) dla tych, którzy wykorzystują ich własność, to wtedy są “jedyną władzą nad danym obszarem i wszystkimi, którzy tam żyją”, czyli państwem. Dlatego sprywatyzowanie “mienia komunalnego” oznacza podporządkowanie nieposiadających własności regułom i prawom posiadaczy – a w rezultacie, prywatyzację państwa i obrócenie świata w zbiorowisko niezliczonych monarchii i oligarchii bez pozorowania demokracji i swobód demokratycznych.

Trudno byłoby powiedzieć, że te przykłady ukazują zwiększanie wolności całego społeczeństwa, chociaż “anarcho”-kapitalistom zdaje się, że tak jest. Tak więc sprywatyzowanie mienia komunalnego wywołałoby skutki bardzo dalekie od zwiększenia wolności dla wszystkich. Za to zwiększyłoby ono wolność tylko dla rządzącej elity, dając jej jeszcze jeden monopol, z którego mogłaby zbierać dochody i dzięki któremu mogłaby sprawować władzę nad resztą. Zmniejszyłoby to wolność wszystkim innym ludziom. Jak zauważa Peter Marshall, “w imię wolności, anarcho-kapitaliści chcieliby obrócić przestrzeń publiczną we własność prywatną, ale wolność nie rozkwita za wysokimi płotami chronionymi przez prywatne firmy, lecz rozszerza się na otwartych przestrzeniach, wtedy, gdy cieszą się nią wszyscy” [Demanding the Impossible (Żądanie niemożliwego), s. 564].

Nic zatem dziwnego, że Proudhon przekonywał, iż “jeśli szosa publiczna nie jest niczym więcej, niż tylko dodatkiem do własności prywatnej; jeśli grunty komunalne zostają obrócone we własność prywatną; jeśli dziedzina publiczna, w skrócie mówiąc, jest strzeżona, wyzyskiwana, wydzierżawiana, i sprzedawana niczym własność prywatna – co pozostanie dla proletariusza? Jaką korzyść dla niego ma to, że społeczeństwo porzuciło stan wojny, by wejść w stan policyjnego reżimu?” [System of Economic Contradictions (System ekonomicznych sprzeczności), s. 371].

Next Page » « Previous Page