Author: sasza

F.1.1 Dlaczego brak odrzucenia hierarchii jest piętą achillesową prawicowego libertarianizmu i “anarcho”-kapitalizmu?

Każdy system kapitalistyczny będzie wytwarzał ogromne różnice pod względem bogactwa oraz siły ekonomicznej (i społecznej). Jak przekonujemy w sekcji F.3.1, różnice te będą odzwierciedlane na rynku i wszelkie “dobrowolnie” zawarte tam umowy będą tworzyły hierarchiczne stosunki społeczne. Dlatego kapitalizm jest nacechowany hierarchią (patrz sekcja B.1.2), i, co nie dziwi, prawicowi libertarianie i “anarcho”-kapitaliści nie chcą zwalczać takiej zrodzonej przez “wolny rynek” hierarchii.

Obydwie grupy aprobują ją w miejscu pracy bądź w czynszowym mieszkaniu, a prawicowi libertarianie aprobują ją także jako ‘minimalne’ państwo mające na celu ochronę własności prywatnej (“anarcho”-kapitaliści dla odmiany aprobują wykorzystywanie prywatnych firm ochroniarskich w celu ochrony własności). Ale niezdolność tych dwu ruchów do odrzucenia hierarchii to najsłabszy punkt każdego z nich. A wszystko to dlatego, że antyautorytaryzm zapuścił głębokie korzenie w psychice nowoczesnego człowieka, co jest dziedzictwem lat sześćdziesiątych.

Wielu ludzi, nawet nie zdających sobie sprawy z tego, czym jest anarchizm, znalazło się pod głębokim wpływem ruchów wyzwolenia osobistego i kontrkultury minionych trzech dziesięcioleci, streszczonych przez popularną nalepkę na zderzak samochodu, “Kwestionuj władzę”. W rezultacie społeczeństwo toleruje dzisiaj o wiele większe prawo wyboru, niż kiedykolwiek wcześniej, w takich dziedzinach, jak religia, seksualność, sztuka, muzyka, ubiory, i inne składniki stylu życia. Potrzebujemy jedynie przypomnieć sobie konserwatyzm panujący w tych dziedzinach życia w latach pięćdziesiątych, aby ujrzeć, że idea wolności poczyniła ogromne postępy w ciągu zaledwie kilku dziesięcioleci.

Chociaż ten wyzwoleńczy pęd do tej pory ograniczał się niemal całkowicie do sfery życia osobistego i kulturalnego, to może jeszcze zdołać rozlać się szerzej i wpłynąć na instytucje polityczne i gospodarcze, o ile będzie w dalszym ciągu się rozwijać. Prawica dobrze o tym wie, co uwidacznia się w trwających ciągle kampaniach na rzecz “wartości rodzinnych”, modlitwy w szkołach, tłumienia praw kobiet, fundamentalistycznego chrześcijaństwa, wstrzemięźliwości seksualnej przed ślubem, i innych próbach wskrzeszenia umysłowości z Dawnych Dobrych Czasów dulszczyzny. I to właśnie na tym polu wysiłki “kulturalnych anarchistów” — artystów, muzyków, poetów i innych — mają doniosłe znaczenie dla utrzymywania przy życiu ideału wolności osobistej i oporu wobec władzy. Ideał ten jest konieczną podbudową przyszłych przeobrażeń ekonomicznych i politycznych.

W istocie libertariańska prawica (jako całość) popiera ograniczanie wolności, byleby tylko nie było ono dziełem państwa! Ich poparcie dla kapitalizmu oznacza, że nie widzą oni w tym nic złego, że szefowie dyktują pracownikom, co mają robić w godzinach pracy (i poza godzinami pracy, jeżeli wymaga się od zatrudnionego poddania się testom narkotykowym, albo żeby nie był gejem, jeśli chce utrzymać swoją posadę). Jeśli prywatny właściciel ziemski albo przedsiębiorstwo zadekretuje obowiązkową regułę albo obowiązujący sposób życia, to pracownicy/dzierżawcy będą musieli “pokochać to albo stąd odejść”! Oczywiście temu, że taką samą argumentację można by było zastosować do prawa państwowego, prawicowi libertarianie gorliwie zaprzeczają — podręcznikowy przykład widzenia drzew i niewidzenia lasu (patrz sekcja F.2.3).

Oczywiście “anarcho”-kapitalista będzie z tym polemizował, przekonując, że pracownicy i dzierżawcy mogą znaleźć sobie liberalniejszego szefa czy właściciela ziemskiego. Taka argumentacja nie bierze jednak pod uwagę dwu kluczowych faktów. Po pierwsze, trudno byłoby mówić, że możność przeprowadzenia się do bardziej liberalnego państwa czyni prawo państwowe w swoim kraju mniej brutalnym. “Anarcho”-kapitaliści sami byliby pierwszymi ludźmi, którzy by ten fakt napiętnowali. Po drugie, poszukiwanie nowego miejsca pracy czy nowego domu nie jest proste. Samo przeniesienie się do innego państwa może stanowić drastyczny przełom w życiu, tak samo jak zmiana zawodu czy miejsca zamieszkania. Ponadto rynek pracy jest zazwyczaj rynkiem nabywcy (musi tak być w kapitalizmie, inaczej zyski zostaną zawężone — patrz sekcje C.7 i F.10.2), a to oznacza, że pracownicy zwykle nie znajdują się w położeniu pozwalającym na żądanie zwiększenia swobód w pracy (chyba, że się zorganizują).

Wydaje się pewną ironią, mówiąc delikatnie, że prawicowi libertarianie stawiają prawa własności ponad prawem do posiadania samego siebie, nawet pomimo tego, że (według ich ideologii) posiadanie samego siebie to fundamentalne prawo, z którego się wyprowadza prawa własności. Dlatego w prawicowym libertarianizmie prawa posiadaczy własności do dyskryminowania i rządzenia nie posiadającymi własności są ważniejsze niż wolność od dyskryminacji (tzn. prawo do bycia sobą) czy prawo do rządzenia własnymi sprawami przez cały czas.

Tak więc, kiedy podda się ich próbie, prawicowi libertarianie nie są tak naprawdę zakłopotani ograniczeniami wolności. I, doprawdy, będą z całej swojej mocy bronić prywatnych ograniczeń wolności. Może to się wydawać dziwnym punktem widzenia jak na ludzi nazywających siebie “wolnościowcami”, ale wypływa on w naturalny sposób z ich definicji wolności (zobacz pełną dyskusję na ten temat w sekcji F.2) – powstrzymując się od atakowania hierarchii z wyjątkiem niektórych form władzy państwowej, “libertariańska” prawica w fundamentalny sposób podkopuje twierdzenia o sobie, że jest wolnościowa. Wolności nie da podzielić się na segmenty, stanowi ona całość. Wyrzeczenie się wolności np. w miejscu pracy szybko doprowadza do wyrzeczenia jej się i w innych dziedzinach życia społecznego (na skutek wpływu stworzonych przez brak swobód nierówności). Tak samo upadlające skutki pracy najemnej i hierarchii, z którą jest ona powiązana, są odczuwane przez pracownika i po godzinach.

Ani Partia Libertariańska, ani tak zwany “anarcho”-kapitalizm nie są autentycznie antyautorytarne, jak tego wymagałoby prawdziwe przywiązanie do wolności.

F.1 Czy “anarcho”-kapitaliści są naprawdę anarchistami?

Jednym słowem – nie. Chociaż “anarcho”-kapitaliści w oczywisty sposób starają się być kojarzeni z tradycją anarchistyczną, używając słowa “anarcho-“, to ich idee pozostają w ogromnej sprzeczności z idami towarzyszącymi anarchizmowi. Z tego powodu fałszem są wszelkie twierdzenia, że ich idee są anarchistyczne, albo że stanowią część tradycji czy ruchu anarchistycznego.

“Anarcho”-kapitaliści twierdzą, że są anarchistami, ponieważ – jak mówią – zwalczają rząd. Jako tacy, jak zauważyliśmy w poprzedniej sekcji, wykorzystują słownikową definicję anarchizmu. Jednakże nie potrafią oni docenić faktu, że anarchizm jest teorią polityczną, a nie definicją słownikową. Ponieważ słowniki rzadko kiedy są szczegółowe w sprawach politycznych, znaczy to, że brak w nich przyznania, że anarchizm jest czymś więcej niż tylko sprzeciwem wobec rządu – jest też naznaczony sprzeciwem wobec kapitalizmu (tzn. wyzysku i własności prywatnej). Zatem sprzeciw wobec rządu jest niezbędnym, ale niewystarczającym warunkiem bycia anarchistą – trzeba też być przeciwko wyzyskowi i kapitalistycznej własności prywatnej. A skoro “anarcho”-kapitaliści nie uważają odsetków, czynszów i zysków (tzn. kapitalizmu) za wyzysk, ani nie zwalczają kapitalistycznych praw własności, to nie są oni anarchistami.

A więc pod jakimi względami “anarcho”-kapitaliści różnią się od anarchistów? Są trzy główne różnice:

Po pierwsze, w przeciwieństwie zarówno do indywidualistycznych, jak i społecznych anarchistów, “anarcho”-kapitaliści popierają kapitalizm (“czysty” wolnorynkowy typ kapitalizmu). Oznacza to, że totalnie oni odrzucają idee anarchistów dotyczące własności i ich analizy ekonomiczne. Na przykład uznają oni czynsze, zyski i odsetki za prawowite dochody – podobnie jak wszyscy zwolennicy kapitalizmu. Wszyscy anarchiści, przeciwnie, uznają je za wyzysk i zgadzają się z indywidualistycznym anarchistą Tuckerem, który przekonywał, że “ten jedynie jest uprawniony, kto wnosi swój wkład do produkcji. Tym, co nie daje żadnych praw, jest to, kto oczekuje dla siebie szacunku. Czym jest jakaś rzecz. Kim jest jakaś osoba. Rzeczy nie wysuwają żadnych roszczeń; istnieją one tylko po to, aby do nich wysuwać roszczenia. Posiadanie jakiegoś prawa nie może zostać przypisane martwemu materiałowi, a tylko żyjącej osobie” [cytat podany przez Williama Gary’ego Kline’a, The Individualist Anarchists, s. 73]. (I musimy zauważyć, że jest to fundamentalna krytyka kapitalistycznej teorii, że kapitał jest produktywny. Same w sobie ani same z siebie ulokowane koszty nie tworzą wartości. Wartość jest raczej wytworem zależnym od tego, w jaki sposób są rozwijane i wykorzystywane w docelowym miejscu inwestycje. Z tego powodu indywidualistyczni anarchiści uważali dochody nie pochodzące z pracy za lichwę, w przeciwieństwie do “anarcho”-kapitalistów).

Po drugie, anarchiści odrzucają pojęcie kapitalistycznych praw własności na rzecz przejściowego posiadania środków produkcji (łącznie ze wszystkimi owocami własnej pracy). Na przykład odrzucają prywatną własność ziemi na rzecz ustroju “zajmowania i użytkowania”. W tej sprawie idziemy za dziełem Proudhona Co to jest własność? i przekonujemy, że “własność to kradzież”.

Wszystkie te koncepcje stanowią istotną część polityki anarchistów. Nie można ich usunąć bez poważnego uszkodzenia całej reszty teorii. Można to dostrzec w komentarzach Tuckera, że Wolność nalega […] [by] znieść Państwo i znieść lichwę; by nie było już więcej rządów człowieka nad człowiekiem, ani też wyzysku człowieka przez człowieka” [cytat podany przez Eunice Schuster w Native American Anarchism (Rdzenny amerykański anarchizm), s. 140]. Tucker wskazuje, że anarchizm zawiera specyficzne koncepcje ekonomiczne i polityczne, że zwalcza kapitalizm razem z państwem. Dlatego anarchizm nigdy nie był pojęciem czysto “politycznym”, ale zawsze łączył sprzeciw wobec ucisku ze sprzeciwem wobec wyzysku. Społeczni anarchiści wysunęli dokładnie takie same wnioski. Co znaczy, że gdy Tucker przekonywał, iż Wolność domaga się Socjalizmu […] – prawdziwego Socjalizmu, Anarchistycznego Socjalizmu: panowania na ziemi Wolności, Równości i Solidarności” [Instead of a Book (Zamiast książki), s. 363], to wiedział doskonale, co mówił, i wyrażał to całym sercem.

To połączenie idei ekonomicznych i politycznych ma zasadnicze znaczenie, gdyż one przez to wzmacniają się nawzajem. Bez idei ekonomicznych, idee polityczne pozostałyby bez znaczenia, gdyż nierówności uczyniłyby z nich jawną kpinę. Jak zauważa Kline, indywidualistyczni anarchiści wysuwali “propozycje mające na celu ustanowienie prawdziwej równości szans […] i oczekiwali, że owocem tego będzie społeczeństwo bez wielkiego bogactwa czy ubóstwa. Pod nieobecność czynników monopolistycznych, zakłócających konkurencję, oczekiwali społeczeństwa złożonego w wielkiej mierze z samozatrudnionych ludzi pracy bez znacznych nierówności bogactwa między nimi, ponieważ od wszystkich by wymagano życia na swój własny koszt, a nie kosztem wyzyskiwanych bliźnich, innych istot ludzkich” [Op. Cit., ss. 103-4].

Usuwając będące tego podstawą przywiązanie do idei zniesienia dochodów nie pochodzących z pracy, każde “anarchistyczne” społeczeństwo kapitalistyczne cechowałoby się ogromnymi różnicami majątkowymi, a przez to i różnicami pod względem posiadanej władzy. Zamiast narzuconych przez rząd monopoli ziemi, pieniądza itp., władza ekonomiczna wypływająca z własności prywatnej i kapitału zapewniałaby, że większość żyłaby (używając słów Spoonera) w “warunkach służby” (patrz sekcje F.2 i F.3.1, znajdziesz tam więcej na ten temat). Indywidualistyczni anarchiści byli świadomi tego niebezpieczeństwa i dlatego popierali koncepcje ekonomiczne przeciwne lichwie (tzn. czynszom, zyskom i odsetkom) i zapewniające pracownicy lub pracownikowi pełną wartość jej albo jego pracy. I chociaż nie wszyscy z nich nazywali te idee “socjalistycznymi”, to jest jasne, że takie idee socjalistyczne z natury i mają socjalistyczne cele (podobnie nie wszyscy indywidualistyczni anarchiści nazywali siebie anarchistami, ale ich idee są anarchistyczne z natury i mają anarchistyczne cele).

Ponieważ “anarcho”-kapitaliści wybierają kapitalizm i odrzucają socjalizm, nie można ich uznać za anarchistów, ani za część anarchistycznej tradycji.

Co w ładny sposób przenosi nas do drugiego punktu, mianowicie braku troski o równość. W ostrym kontraście ze wszystkimi szkołami anarchizmu, nierówność nie jest zmartwieniem dla “anarcho”-kapitalistów (patrz sekcja F.3). Jednakże truizmem jest stwierdzenie, że nie wszyscy “handlarze” są w jednakowym stopniu podporządkowani rynkowi (tzn. nie wszyscy mają taką samą siłę na rynku). W wielu przypadkach tylko nieliczni mają dostateczną kontrolę zasobów, aby wpływać na cenę czy ją wyznaczać, wszyscy inni muszą podporządkowywać się ich warunkom albo nie kupować towaru. A gdy towarem tym jest siła robocza, nie ma nawet takiego wyboru – pracownicy muszą zaakceptować swoją posadę, aby żyć. Jak przekonujemy w sekcji F.10.2, pracownicy są zazwyczaj w niekorzystnej sytuacji na rynku pracy w porównaniu z kapitalistami, a to ich zmusza do sprzedawania swojej wolności w zamian za wypracowywanie zysków dla innych. Zyski te zwiększają nierówności w społeczeństwie, gdyż posiadacze własności otrzymują wartość dodatkową wytwarzaną przez swoich pracowników. To zwiększa nierówność jeszcze bardziej, wzmacniając siłę rynku, a przez to osłabiając pozycję przetargową pracowników jeszcze bardziej, zapewniając, że nawet najbardziej wolna i uczciwa konkurencja, jaka by była tylko możliwa, nie mogłaby wyeliminować władzy klas panujących ani społeczeństwa klasowego (coś, co B. Tucker uznał za występujące razem z rozwojem trustów w kapitalizmie – patrz sekcja G.4). Nic więc dziwnego, że Proudhon przekonywał, iż prawo podaży i popytu to “oszukańcze prawo […] nadające się tylko do zapewniania silnym zwycięstwa nad słabymi, posiadającym własność nad tymi, którzy nie posiadają niczego” [cytat podany przez Alana Rittera, The Political Thought of Pierre-Joseph Proudhon, s. 121].

Praca najemna jest kluczowym sposobem tworzenia, utrzymywania i zwiększania nierówności (jak również źródłem panowania i podporządkowania, tj. braku wolności). Nie trzeba powtarzać, że nierówności władzy i majątku nie ograniczają się jedynie do zakładów pracy, ani też że niszczenie jednostek i ich wolności przez hierarchię ogranicza się tylko do godzin pracy. Obydwa te zjawiska mają głęboki wpływ na całą resztę życia społecznego, rozszerzając się na wszystkie dziedziny życia i ograniczając wolność wszędzie (zobacz dalsze omówienie tej kwestii w sekcji F.3). Nie można wydzielić jednego aspektu życia (tzn. pracy) i naiwnie wierzyć, że jakimś cudem nie będzie ona wpływać na wszystkie inne. Ale “anarcho”-kapitaliści zdają się wierzyć, że można.

Dlatego anarchiści przyznają, że “dobrowolna wymiana” przy nierównym położeniu będzie zwiększała nierówności między jednostkami i klasami, nie zaś zmniejszała je (i że nierówności będą wytwarzać stosunki społeczne oparte na hierarchii i dominacji, nie wolności). Noam Chomsky ujął to tak:

“Anarcho-kapitalizm, moim zdaniem, jest systemem doktryn, które, gdyby kiedyś zostały wprowadzone w życie, doprowadziłyby do form ucisku i tyranii mających niewiele odpowiedników w historii ludzkości. Nie ma najmniejszej możliwości, aby te (moim zdaniem, przerażające) idee zostały wprowadzone, ponieważ szybko zniszczyłyby każde społeczeństwo, które by popełniło ten kolosalny błąd. Idea ‘dobrowolnej umowy’ między potentatem a jego głodującym podwładnym to jakiś chory żart, być może warty poświęcenia kilku chwil podczas akademickiego seminarium badającego konsekwencje (moim zdaniem, absurdalnych) idei, ale niczego więcej” [Noam Chomsky on Anarchism (Noam Chomsky o anarchizmie), wywiad Toma Lane’a, 23 grudzień 1996 r.].

Z powodu tych zgubnych skutków nierówności dla wolności, zarówno społeczni, jak i indywidualistyczni anarchiści pragnęli stworzyć środowisko, w którym uwarunkowania nie będą kazały ludziom sprzedawać swej wolności innym w zamian za płace. Innymi słowy, pragnęli oni wyrównania sił na rynku zwalczając odsetki, czynsze i zyski oraz kapitalistyczne definicje własności prywatnej. Kline streszcza to, mówiąc, że “amerykańscy [indywidualistyczni] anarchiści obnażali występującą w myśli liberalnej rozterkę między własnością prywatną a ideałem równego dostępu. Byli oni co najmniej świadomi tego, że istniejące warunki są dalekie od ideału, że system sam w sobie działa przeciw większości jednostek, czyniących wysiłki na rzecz zrealizowania jego obietnic. Brak kapitału, środków do tworzenia i gromadzenia bogactwa, zazwyczaj skazywał robotnika na życie w wyzysku. Anarchiści o tym wiedzieli i czuli odrazę do takiego systemu” [Op. Cit., s. 102].

I to pragnienie równości pozycji przetargowych zostaje odzwierciedlone w ich koncepcjach ekonomicznych. Usuwając te koncepcje, będące podłożem idei indywidualistycznych anarchistów, “anarcho”-kapitalizm czyni urągowisko z tych wszystkich ich idei, które sobie przywłaszcza. W istocie indywidualistyczni anarchiści zgadzali się ze zdaniem Rousseau, że w celu przeciwdziałania skrajnej nierówności losu należy przede wszystkim pozbawić ludzi środków do pomnażania bogactwa, a nie odbierać majątek bogatym. Jest to ważna sprawa, której “anarcho”-kapitalizm nie chce zrozumieć ani docenić.

Na dodatek musimy zauważyć, że takie nierówności władzy i bogactwa będą wymagały “obrony” przed tymi, którzy cierpią na ich skutek (“anarcho”-kapitaliści uznają potrzebę istnienia prywatnej policji i sądów, by bronić własności przed kradzieżą – i, dodadzą anarchiści, bronić kradzieży i despotyzmu towarzyszącego własności!). Przez swoje popieranie prywatnej własności (a więc i władzy), “anarcho”-kapitalizm sprowadza się do utrzymywania państwa w swojej “anarchii”; mianowicie prywatnego państwa, którego istnieniu jego orędownicy próbują zaprzeczać po prostu odmawiając nadania mu nazwy “państwa”, podobnie jak strusie chowające głowę w piasek (zobacz więcej na ten temat, i dlaczego “anarcho”-kapitalizm lepiej opisywać jako kapitalizm “prywatnych państw”, w sekcji F.6).

Zdaniem anarchistów, ten wymóg kapitalizmu, by istniało jakiegoś rodzaju państwo, nie jest niespodzianką, ponieważ:

“Anarchia bez socjalizmu wydaje się nam równie niemożliwa [jak socjalizm bez anarchii], ponieważ w takim razie nie mogłaby być ona niczym innym niż tylko panowaniem najsilniejszego, i dlatego bezzwłocznie uruchomiłaby organizację i umacnianie tego panowania; a to prowadzi do ustanowienia rządu” [Errico Malatesta, Life and Ideas (Życie i idee), s. 148].

Z powodu tego odrzucania przez “anarcho”-kapitalistów anarchistycznych idei dotyczących kapitalistycznej własności, ekonomii i potrzeby równości, nie mogą oni zostać uznani za anarchistów, ani za część anarchistycznej tradycji.

Po trzecie, w przeciwieństwie do anarchistów, “anarcho”-kapitaliści uważają społeczeństwo z rozpowszechnioną pracą najemną za wolne i bez wyzysku – ale takie społeczeństwo jest zwalczane przez anarchistów. Podobnie jak wszyscy socjaliści, anarchiści pragną ujrzeć pracowników ponownie zjednoczonych ze środkami produkcji, które wykorzystują, a przez to koniec wyzysku pracowników przez kapitalistów i właścicieli ziemskich. Mówiąc inaczej – kiedy indywidualistyczni anarchiści nazywali siebie “socjalistami”, mieli na myśli dokładnie to, co mówili! (więcej szczegółów na ten temat zobacz w sekcji G).

Jeśli zerkniemy do dzieł indywidualistycznego anarchisty Lysandera Spoonera, odkryjemy, że uważał on, iż kapitalizm prowadzi do tego, że robotnicy stają się “zwykłymi narzędziami i maszynami w rękach swoich pracodawców”, a praca daje “korzyści tylko ich pracodawcom” [A Letter to Grover Cleveland (List do Grovera Clevelanda), s. 50]. Spooner uznawał monopol pieniężny (łączenie bilonu znajdującego się w obiegu z dziesięcioprocentowym podatkiem od niezarejestrowanych banków) jako “jedną wielką przeszkodę na drodze do wyzwolenia klas pracujących na całym świecie”. Monopol ten został stworzony przez “zatrudniających pracę najemną”, aby zapewnić sobie, że konieczność “zmusi ich [wielką rzeszę wytwórców dóbr] […] – przez głodowanie w każdym innym wypadku – do sprzedawania swojej pracy pieniężnym monopolistom” [Op. Cit., s. 49, s. 48, s. 20].

Taka analiza ma w istocie charakter socjalistyczny. Przyznaje bowiem, że jednoznacznie “wolne” rynki stwarzają warunki, które popychają ludzi pracy do sprzedawania swojej wolności na rynku. Jego wizja wolnego społeczeństwa jest także socjalistyczna – nie będzie w nim już więcej pracy najemnej. Wraz z końcem monopolu pieniężnego (i ziemskiego), zdaniem Spoonera “z małymi wyjątkami albo bez żadnych wyjątków” ludzie pracy przestaną być płatnymi niewolnikami i staną się samozatrudnionymi pracownikami. W ostrym przeciwieństwie do pracy najemnej, wolna praca – zdaniem Spoonera – będzie obejmowała “używanie zarówno […] głowy, jak i rąk” [Op. Cit., s. 48, s. 50] pracownika. A zatem Spooner przyznawał, że w warunkach pracy najemnej istnieje podział pracy, w ramach którego nieliczni używają swojej głowy (wydając rozkazy), a liczni używają swoich rąk (wypełniając je).

“Wykazując mocne przywiązanie do równości w pogoni za własnością”, przekonuje Kline, “anarchista obrał sobie za cel zbudowanie społeczeństwa dostarczającego równego dostępu do przedmiotów niezbędnych dla tworzenia majątku. Celem anarchistów zachwalających mutualizm i zniesienie wszystkich monopoli było więc społeczeństwo, w którym każdy chcący pracować miałby narzędzia i surowce niezbędne do produkcji w ustroju bez wyzysku […] podporą przeważającej wersji przyszłego społeczeństwa […] [mieli być] indywidualni, samozatrudnieni pracownicy” [Op. Cit., s. 95].

“Anarcho”-kapitaliści zakładają, że powszechna praca najemna utrzyma się w ich ustroju (chociaż w pustych słowach zachwalają możliwości działania spółdzielni – a jeśli jakiś “anarcho”-kapitalista sądzi, że spółdzielnie staną się dominującą formą organizacji miejsc pracy, to jest jakiegoś rodzaju rynkowym socjalistą, a nie kapitalistą). Jest oczywiste, że ostateczny cel “anarcho”-kapitalistów (czysty kapitalizm, tzn. powszechna praca najemna) to dokładne przeciwieństwo ostatecznego celu anarchistów. Tak było w przypadku indywidualistycznych anarchistów, którzy obrali ideał (niekapitalistycznej) wolnej konkurencji – uczynili tak, jak już zauważyliśmy, aby położyć kres płatnemu niewolnictwu i lichwie, nie zaś po to, by je utrzymywać (w istocie ich analiza zmiany amerykańskiego społeczeństwa ze złożonego głównie z niezależnych wytwórców w społeczeństwo oparte głównie na pracy najemnej wykazuje wiele podobieństw z analizą przedstawioną, w odniesieniu do wszystkich ludzi, w rozdziale 33 Kapitału Karola Marksa).

“Anarcho”-kapitaliści, przeciwnie, wierzą, że prawdopodobnie zakłady pracy pozostaną hierarchiczne (tzn. kapitalistyczne), nawet jeśli publiczne państwo zostanie rozwiązane. I nikt się o to nie troszczy. To przekonanie ujawnia, co stanowi najważniejszą wartość dla tych ludzi: “efektywność” (uzyskiwana po linii najmniejszego oporu) jest uważana za ważniejszą niż usunięcie dominacji, przymusu i wyzysku pracowników. W podobny sposób uważają oni zyski, odsetki i czynsze za uzasadnione źródła dochodu, podczas gdy anarchiści je zwalczają jako lichwę i wyzysk.

Ponadto praca najemna w praktyce jest głównym źródłem ucisku i autorytaryzmu w społeczeństwie – istnieje bardzo niewiele wolności w ramach kapitalistycznego procesu produkcyjnego (jak zauważył Bakunin, “robotnik sprzedaje swoją osobę i swoją wolność na pewien czas”). Zatem, w ostrym przeciwieństwie do anarchistów, “anarcho”-kapitaliści nie widzą żadnego problemu w faszyzmie fabrycznym (tj. pracy najemnej). Stanowisko takie wydaje się bardzo nielogiczne w przypadku teorii mieniącej się wolnościową. Gdyby byli oni naprawdę wolnościowi, zwalczaliby wszystkie formy dominacji, nie tylko etatyzm. Takie stanowisko wynika z “anarcho”-kapitalistycznej definicji wolności jako nieobecności przymusu. Zostanie ono omówione bardziej szczegółowo w sekcji F.2.

To popieranie całym sercem pracy najemnej i kapitalistycznych praw własności wskazuje, że “anarcho”-kapitaliści nie są anarchistami, ponieważ nie odrzucają wszystkich form “archii”. Wyraźnie popierają hierarchię zbudowaną między szefem a pracownikiem oraz między właścicielem ziemskim a dzierżawcą. Anarchizm, z samej definicji, jest przeciwko wszystkim formom “archii”, włącznie z hierarchią zrodzoną przez własność kapitalistyczną. Pomijanie tej oczywistej “archii”, towarzyszącej własności kapitalistycznej, jest wybitnie nielogiczne.

Antyanarchistyczny charakter “anarcho”-kapitalizmu można zobaczyć najwyraźniej cytując czołowego “anarcho”-kapitalistę, Murraya Rothbarda. Przekonuje on, że państwo “przyznaje sobie monopol na stosowanie siły, na podejmowanie ostatecznych decyzji na danym obszarze ziemi” [Rothbard, The Ethics of Liberty (Etyka wolności), s. 170]. Ta definicja sama w sobie nie budzi zastrzeżeń. Ale na nieszczęście dla siebie (i dla “anarcho”-kapitalistów, twierdzących, że są anarchistami), zauważa on, że kapitalistyczni posiadacze własności mają podobne uprawnienia. Stwierdza tak: “oczywiste jest, że w wolnym społeczeństwie Smith będzie miał prawo podejmowania ostatecznych decyzji na swojej sprawiedliwie nabytej własności, Jones na swojej itd.” [Op. Cit., s. 173], i, co jest równie oczywiste, to prawo podejmowania ostatecznych decyzji rozszerza się również na decydowanie o losach tych, którzy wykorzystują ową własność, ale jej nie posiadają (tzn. dzierżawców i pracowników). Etatystyczny charakter własności zostaje wyraźnie ukazany w słowach Rothbarda – posiadacz własności w “anarcho”-kapitalistycznym społeczeństwie ma “prawo podejmowania ostatecznych decyzji” na danym obszarze. Jest to właśnie to prawo, które obecnie jest domeną państwa.

Jak przekonujemy dokładniej w sekcji F.2, “anarcho”-kapitalizm nie może zostać uznany za anarchistyczny po prostu dlatego, że zastępuje władzę państwa władzą posiadacza własności. Obydwie się cechują “prawem podejmowania ostatecznych decyzji” na danym obszarze, a więc także nad tymi, którzy żyją na tym obszarze, bądź wykorzystują go. Podobieństwa między kapitalizmem a władzą państwową są oczywiste – i to właśnie dlatego “anarcho”-kapitalizm nie może być anarchistyczny. Odrzucanie władzy państwa (“prawa podejmowania ostatecznych decyzji”) i zakładanie takiej samej władzy posiadacza własności wskazuje, że stanowisko to jest nie tylko bardzo nielogiczne, lecz także znajduje się w sprzeczności z podstawowymi zasadami anarchizmu.

Dlatego anarchizm jest czymś o wiele więcej niż mówi to powszechna słownikowa definicja “żadnej władzy politycznej” – wymaga on także bycia przeciwko wszystkim formom “archii”, łącznie z formami zrodzonymi przez kapitalistyczną własność. Jest to oczywiste już w chwili przyjrzenia się greckiemu źródłu słowa “anarchia”. Jak zauważyliśmy w sekcji A.1, słowo “anarchia” znaczy “żadnych władców” albo “przeciwko władzy”. Jak przyznaje sam Rothbard, posiadacz własności jest jej władcą, a zatem też władcą tych, którzy ją wykorzystują (dlatego powyżej zacytowaliśmy komentarz Bakunina, że “robotnik sprzedaje swoją osobę i swoją wolność na pewien czas”). W języku polskim słowa “władza” i “własność” wywodzą się z tego samego dawnego słowa “właść”, a zatem oba pojęcia kiedyś były sobie tożsame. Z tych powodów “anarcho”-kapitalizm nie może zostać uznany za formę anarchizmu – prawdziwy anarchista, co jest logiczną koniecznością, musi zwalczać władzę posiadacza własności razem z władzą państwa.

Ponieważ “anarcho”-kapitalizm nie nawołuje wyraźnie (ani też niewyraźnie, gwoli ścisłości) do ustanowienia układów ekonomicznych, które zakończą pracę najemną i lichwę, to jego zwolennicy nie mogą zostać uznani za anarchistów, ani za część anarchistycznej tradycji.

Podsumujmy.

Teorie polityczne powinny być klasyfikowane według ich faktycznych cech i historii, a nie nadawanych przez siebie etykietek. Kiedy tylko spełnimy ten wymóg, szybko odkryjemy, że “anarcho”-kapitalizm to oksymoron, pojęcie sprzeczne same z sobą. Anarchiści i “anarcho”-kapitaliści nie są częścią tego samego ruchu czy tradycji. Idee i cele “anarcho”-kapitalistów są dokładnym przeciwieństwem idei i celów wszystkich odmian anarchizmu.

Podczas gdy anarchiści zawsze zwalczali kapitalizm, “anarcho”-kapitaliści zaaprobowali go. I na skutek tego wyboru ich “anarchia” będzie się cechowała ogromnymi różnicami władzy i majątku, prowadzącymi do stosunków opartych na podporządkowaniu i hierarchii (takich jak praca najemna), a nie na wolności. (Nic zatem dziwnego, że Proudhon przekonywał, iż “własność to despotyzm” – stwarza ona autorytarne i hierarchiczne stosunki między ludźmi, w podobny sposób jak władza państwowa).

Ich poparcie dla “wolnorynkowego” kapitalizmu oznacza obojętność wobec wpływu bogactwa i siły na rynku na charakter i końcowy skutek jednostkowych decyzji tam podejmowanych (patrz sekcje F.2 i F.3 w celu zapoznania się z dalszą dyskusją). Na przykład, jak wskazujemy w sekcjach J.5.10, J.5.11 i J.5.12, praca najemna jest mniej wydajna niż samorządność w procesie produkcji, ale za sprawą struktury i dynamiki kapitalistycznego rynku, “siły rynkowe” będą czynnie zniechęcały do samorządności z powodu jej uwłasnowolniającego wpływu na pracowników. Mówiąc inaczej, rozwinięty rynek kapitalistyczny będzie promował hierarchię i brak wolności w procesie produkcji pomimo ich złego wpływu na pojedynczych pracowników i ich potrzeby (patrz też sekcja F.10.2). Zatem “wolnorynkowy” kapitalizm wykazuje skłonność do ponownego wymuszania nierówności majątkowych i nierówności władzy, a nie do ich eliminowania.

Co więcej, jakikolwiek tego rodzaju system władzy (ekonomicznej i społecznej) będzie wymagał powszechnego stosowania siły w celu utrzymania tej władzy, a “anarcho”-kapitalistyczny system konkurujących ze sobą “firm obronnych” byłby po prostu nowym państwem, umacniającym władzę kapitalistów, prawa własności i inne przepisy prawne.

W ujęciu całościowym, brak troski o znaczącą wolność w procesie produkcji i o skutki ogromnych różnic pod względem władzy i bogactwa w całym społeczeństwie sprawia, że “anarcho”-kapitalizm nie jest niczym lepszym niż “anarchizm dla bogatych”. Emma Goldman to przyznała, gdy przekonywała, że “‘Sztywny indywidualizm’ oznacza całość ‘indywidualizmu’ dla panów […] w jego imię broni się i wspiera tyranię polityczną i ucisk społeczny jako cnoty, a tymczasem wszystkie aspiracje człowieka i podejmowane przez niego próby zdobycia wolności […] zostają potępione jako […] zło, w imię tego samego indywidualizmu” [Red Emma Speaks (Mówi czerwona Emma), s. 112]. I nurt ten jako taki nie jest anarchizmem wcale.

Zatem w przeciwieństwie do anarchistów, “anarcho”-kapitaliści nie pragną “zniesienia proletariatu” (używając wyrażenia Proudhona) na drodze zmiany kapitalistycznych instytucji i praw własności. Dlatego “anarcho”-kapitalista i anarchista mają różne punkty wyjściowe oraz przeciwne cele w swoich umysłach, a więc nie można ich uznać za część tej samej (anarchistycznej) tradycji.

W dalszych sekcjach omawiamy dokładniej, dlaczego tezy “anarcho”-kapitalistów, że są oni anarchistami, stanowią fałszywkę – po prostu dlatego, że odrzucają oni tak wielką część tradycji anarchistycznej, że akceptowaną przez nich pozostałą jej resztkę czyni to nieanarchistyczną, w teorii i praktyce. Nic zatem dziwnego, że Peter Marshall powiedział, iż “niewielu anarchistów zaakceptowałoby ‘anarcho-kapitalistów’ w anarchistycznym obozie, ponieważ nie podzielają oni niepokoju o równość ekonomiczną i sprawiedliwość społeczną” [Demanding the Impossible (Żądanie niemożliwego), s. 565].

Sekcja F – Czy “anarcho”-kapitalizm jest odmianą anarchizmu?

Każdy, kto kiedyś obserwował dyskusje polityczne w internecie, prawdopodobnie natknął się na ludzi nazywających siebie wolnościowcami, ale argumentujących z prawicowego, prokapitalistycznego punktu widzenia. Dla większości Europejczyków jest to dziwne, ponieważ w Europie określenie “wolnościowy” jest prawie zawsze używane w połączeniu z “socjalizmem” bądź “komunizmem”. Jednak w Stanach Zjednoczonych prawicy częściowo udało się zawłaszczyć to określenie dla siebie. Co jeszcze dziwniejsze, grupka tychże prawicowców zaczęła nazywać siebie “anarchistami”. To chyba jest jeden z najdoskonalszych przykładów oksymoronu, zjawiska językowego polegającego na łączeniu w sobie określeń całkowicie ze sobą sprzecznych: “anarcho-kapitalista”!!

Polemizowanie z głupcami rzadko kiedy się opłaca, ale pozostawianie ich kretynizmu samemu sobie bez stawiania żadnego oporu stwarza ryzyko pozwolenia im na oszukiwanie tych, którzy są nowi wśród anarchistów. Dlatego ta sekcja anarchistycznych FAQ została napisana po to, aby wykazać, dlaczego twierdzenia tych “anarchistycznych” kapitalistów są fałszywe. Anarchizm zawsze był antykapitalistyczny i każdy “anarchizm” mówiący co innego nie może zostać uznany za część anarchistycznej tradycji. Zatem niniejsza sekcja FAQ nie jest odzwierciedleniem jakiegoś rodzaju debaty w obrębie anarchizmu, jak to próbuje nam wmówić wielu spośród tych typków, lecz sporu między anarchizmem a jego odwiecznym wrogiem – kapitalizmem. Pod wieloma względami jest to powielanie sporu między Piotrem Kropotkinem a Herbertem Spencerem, angielskim prokapitalistycznym socjologiem, zwolennikiem państwa minimalnego. Spór ten był prowadzony pod koniec XIX wieku i jako taki nie jest niczym nowym.

“Anarcho”-kapitalistyczna argumentacja jest uzależniona od wykorzystania słownikowej definicji “anarchizmu” oraz/lub “anarchii” – usiłują oni zdefiniować anarchizm jako bycie “w opozycji do rządu” i nic poza tym. Jednakże trudno uznać, że słowniki są bardzo szczegółowe w sprawach polityki. Ich definicje rzadko odzwierciedlają szeroki zakres idei towarzyszących poszczególnym teoriom politycznym czy też ich historię. Dlatego też słownikowa “definicja” anarchizmu będzie wykazywać tendencję do pomijania jego spójnych poglądów na własność prywatną, wyzysk, władzę i kapitalizm (idee te każdy łatwo odkryje, jeśli tylko zapozna się z prawdziwymi tekstami anarchistycznymi). I oczywiście wiele słowników “definiuje” anarchię jako “chaos” czy “bałagan”, ale nigdy nie widzimy, żeby “anarcho”-kapitaliści posługiwali się taką definicją!

Ażeby strategia ta zadziałała, mnóstwo “niewygodnych” faktów historycznych i idei występujących we wszystkich odłamach anarchizmu musi zostać pominiętych. Zaczynając od indywidualistów takich jak Spooner czy Tucker, a kończąc na komunistach jak Kropotkin czy Malatesta, anarchiści zawsze byli antykapitalistyczni (więcej szczegółów na temat antykapitalistycznego charakteru indywidualistycznego anarchizmu zobacz w sekcji G). Dlatego “anarcho”-kapitaliści nie są anarchistami – tak samo, jak deszcz nie jest suchy.

Oczywiście nie możemy powstrzymać “anarcho”-kapitalistów przed wykorzystywaniem słów “anarcho-“, “anarchizm” i “anarchia” do opisywania swoich idei. Zachodnie demokracje nie mogły powstrzymać stalinowskiego państwa w Chinach przed nazwaniem się Chińską Republiką Ludową. Ani też socjaldemokraci nie mogli powstrzymać faszystów w Niemczech przed nazwaniem siebie “narodowymi socjalistami”. Włoscy anarcho-syndykaliści też nie byli w stanie powstrzymać faszystów przed wykorzystywaniem nazwy “narodowy syndykalizm”. Ale to wcale nie znaczy, że stosowana nazwa któregoś z tych zjawisk odzwierciedlała jego prawdziwą zawartość – Chiny to dyktatura, a nie demokracja, naziści nie byli socjalistami (kapitaliści robili fortuny w nazistowskich Niemczech ponieważ zmiażdżony został ruch robotniczy), a włoskie państwo faszystowskie nie miało niczego wspólnego z anarcho-syndykalistycznymi ideami zdecentralizowanych “oddolnie w górę” związków zawodowych oraz zniesienia państwa i kapitalizmu.

Dlatego to, że ktoś używa jakiejś etykietki, nie znaczy wcale, że popiera on idee kojarzone z tą etykietką. I tak jest też w przypadku “anarcho”-kapitalizmu – jego idee pozostają w sprzeczności z kluczowymi ideami kojarzonymi ze wszystkimi formami tradycyjnego anarchizmu (nawet z indywidualistycznym anarchizmem, o którym często twierdzi się, że jest praojcem tej ideologii).

Wszystko, co możemy zrobić, to wskazać, dlaczego “anarcho”-kapitalizm nie jest częścią anarchistycznej tradycji, a więc przywłaszczył sobie tę nazwę na podstawie fałszywych przesłanek. Ta sekcja FAQ ma na celu uczynienie właśnie tego – zaprezentowanie dowodów na to, że “anarcho”-kapitaliści nie są anarchistami. Czynimy to po części wskazując, w których miejscach się oni różnią od autentycznych anarchistów (w takich zasadniczych sprawach, jak własność prywatna, równość, wyzysk i przeciwstawianie się hierarchii). Do tego jeszcze wykorzystujemy okazję, by zaprezentować ogólną krytykę tez prawicowo-libertariańskich z anarchistycznego punktu widzenia. W ten sposób ukazujemy, dlaczego anarchiści odrzucają tę teorię jako przeciwną wolności i anarchistycznym ideałom.

Naświetlamy ten temat w anarchistycznych FAQ tylko z jednego powodu – dużej liczby “libertarian” i “anarcho”-kapitalistów w Sieci (prawdopodobnie jest to zjawisko klasowe, wynikające z tego, że właścicielami komputerów są przeważnie ludzie bogaci!). W poprzednich sekcjach obszernie udokumentowaliśmy, że anarchistyczna teoria zawsze była antykapitalistyczna. Nie ma żadnego związku między anarchizmem a kapitalizmem, w żadnej formie. Dlatego ta sekcja jest potrzebna, ażeby dokładnie wykazać, dlaczego “anarcho”-kapitalizm nie jest anarchistyczny. W poprzednich sekcjach (w szczególności patrz sekcja B), wykazaliśmy, dlaczego idea “wolnościowego” kapitalizmu sama w sobie jest nonsensem. Nie będziemy więc tutaj tego powtarzać.

Zatem ta sekcja FAQ, jak zauważyliśmy powyżej, nie przedstawia jakiegoś rodzaju “sporu” w obrębie anarchizmu. Za to jest odzwierciedleniem podjętej przez anarchistów próby, aby odzyskać historię i prawdziwe znaczenie anarchizmu z rąk tych, którzy próbują ukraść tę nazwę (tak samo, jak prawicowcy w Ameryce próbowali zawłaszczyć nazwę “wolnościowy” do swoich prokapitalistycznych poglądów, a przez to zignorować ponad sto lat stosowania tej nazwy przeciw kapitalizmowi). Ale ta sekcja służy też dwóm innym celom. Po pierwsze, krytykowanie prawicowo-libertariańskich i “anarcho”-kapitalistycznych teorii pozwala nam na jednoczesne wyjaśnianie teorii anarchistycznych i wykazanie, dlaczego są one lepsze. Po drugie – co jest jeszcze ważniejsze – “koncepcje” i “ideały” stanowiące podłoże “anarcho”-kapitalizmu są zwykle identyczne (albo, w bardzo najgorszym razie, podobne) do neoliberalnych (jak wskazuje Bob Black, “skrzydło reaganowskiej prawicy w oczywisty sposób przywłaszczyło sobie, z podejrzaną wybiórczością, takie wolnościowe zagadnienia jak deregulacja i dobrowolność. Ideolodzy oburzeni, że Reagan sparodiował ich zasady. Twarde gówno! Widzę, że to właśnie ich zasady, a nie moje, zostały przez niego odkryte jako odpowiednie do sparodiowania [The Libertarian As Conservative (Libertarianie jako konserwatyści)]). A ponieważ neoliberalizm jest wykorzystywany jako ideologiczna podstawa obecnych ataków na klasy pracujące, krytykowanie “anarcho”-kapitalizmu i prawicowego libertarianizmu pozwala też na budowanie teoretycznej broni, która zostanie wykorzystana do odparcia tych ataków i wsparcia walki klasowej.

Jeszcze kilka dalszych punktów, zanim zaczniemy tę sekcję. Gdy się polemizuje z “wolnościowym” lub “anarchistycznym” kapitalistą, konieczne jest, by pamiętać, że chociaż twierdzi on, iż “prawdziwy kapitalizm” nie istnieje (ponieważ wszystkie istniejące formy kapitalizmu są etatystyczne), to będzie obwieszczał, że wszystkie dobre rzeczy, jakie mamy – zaawansowane technologie medyczne, prawo wyboru towarów przez konsumenta – są mimo to zasługą “kapitalizmu”. Ale jeżeli pokaże się mu jakieś kłopoty wynikające z życia w naszych czasach, zawsze winę za nie będzie ponosił “etatyzm”. A skoro nigdy nie było i nigdy nie będzie ustroju kapitalistycznego bez jakiegoś rodzaju państwa, trudno jest polemizować z taką “logiką”. Teraz wielu ludzi wykorzystuje przykład internetu jako dowód na siłę “kapitalizmu”, ignorując fakt, że to państwo opłacało jego rozwój, zanim przekazało go przedsiębiorstwom, aby czerpały z niego zyski. Podobne uwagi można poczynić na temat licznych innych produktów “kapitalizmu” i świata, w którym żyjemy. Sztuczne oddzielanie jednego aspektu skomplikowanej ewolucji jest wyrazem braku zrozumienia istoty i dziejów ustroju kapitalistycznego.

Teoria “libertarian”, oprócz umiejętności wybiórczego przytaczania historii i skutków kapitalizmu, cechuje się poważnym błędem logicznym. Jeżeli bogaci pracodawcy nadużywają swojej władzy lub naruszają prawa klas pracujących (co zawsze robili), to wtedy (według ideologii “libertariańskiej”) przestają być kapitalistami! Wnioski takie można wysnuć na podstawie błędnego spostrzeżenia, że system ekonomiczny, który opiera się na używaniu siły, nie może być kapitalistyczny. Jest to bardzo poręczne, gdyż może rozgrzeszyć ideologię z każdego (nadmiernego) ucisku, będącego rezultatem stosowania jej w praktyce. Zatem winę ponoszą jednostki, nie zaś system, który zrodził okazję do nadużyć, którą te jednostki skwapliwie wykorzystały.

Anarchizm zawsze był świadomy istnienia “wolnorynkowego” kapitalizmu, w szczególności jego skrajnego odłamu, opowiadającego się za państwem minimalnym, i zawsze go odrzucał. Na przykład Proudhon zwrócił uwagę, że “uczniowie Malthusa i uczniowie Saya, którzy zwalczają z całą swoją mocą wszelką interwencję państwa w sprawy handlowe czy finansowe, nie zaniedbują okazji do wykazania się tą na pozór liberalną skłonnością, oraz udowadniania, że sami są bardziej rewolucyjni niż sama Rewolucja. Niejeden uczciwy badacz został przez to oszukany”. Jednakże te oczywiste “wolnościowe” skłonności zwolenników kapitalizmu są fałszywe, gdyż czysty wolnorynkowy kapitalizm nie może rozwiązać problemów społecznych, które powstają na skutek istnienia kapitalizmu samego w sobie. A zatem “ta bezczynność władz w kwestiach ekonomicznych [wysławiana przez “wolnorynkową” prawicę] stanowiła podwalinę rządu. Na co nam byłaby potrzebna organizacja polityczna, gdyby władza pozwoliła nam pewnego razu cieszyć się porządkiem gospodarczym?” [The General Idea of the Revolution (Ogólna idea rewolucji), s. 226]. Zamiast kapitalizmu Proudhon zalecał “konstytucję Wartości”, “organizację kredytu”, wyeliminowanie odsetków, “ustanowienie stowarzyszeń ludzi pracy” i “stosowanie sprawiedliwych cen” [Ibid., s. 233].

Tak więc anarchiści ocenili “wolnorynkowy” kapitalizm i odrzucili go jako nieanarchistyczny już ponad 150 lat temu. Podejmowane przez “anarcho”-kapitalistów próby twierdzenia, że ich system jest “anarchistyczny” prowokacyjnie negują tę długą historię anarchistycznych analiz.

Wypowiadając się w bardziej ogólnych sprawach, musimy podkreślić, że większość anarchistów (jeżeli nie wszyscy) nie chce żyć w społeczeństwie dokładnie takim samym jak nasze, ale bez przymusu państwa i (wszczynania) stosowania siły. Anarchistom nie myli się “wolność” z “prawem” do rządzenia innymi i wyzyskiwania ich, ani też z możliwością zmieniania swoich panów. Nie wystarczy powiedzieć, że możemy założyć swój własny (spółdzielczy) biznes w takim społeczeństwie. Chcemy zniesienia kapitalistycznego systemu autorytarnych stosunków społecznych, a nie tylko zmiany szefów czy też możliwości istnienia małych wysepek wolności na kapitalistycznym oceanie (wysepek, zawsze znajdujących się w niebezpieczeństwie zatopienia i przez to zniszczenia naszej działalności). Dlatego w tej sekcji FAQ analizujemy wiele tez “anarcho”-kapitalistów posługując się ich własnym aparatem pojęciowym (na przykład znaczenie równości na rynku albo dlaczego kapitalizmu nie można usunąć na drodze reform polegających na wymianach na rynku kapitalistycznym), ale to jeszcze nie znaczy, że pragniemy społeczeństwa prawie identycznego z obecnym. Dalecy jesteśmy od tego. Chcemy przeobrazić społeczeństwo w takie, które będzie lepiej dostosowane do rozwijania i wzbogacania indywidualności i wolności. Ale zanim będziemy mogli to osiągnąć, musimy poddać krytycznej ocenie obecne społeczeństwo i wskazać jego podstawowe ograniczenia.

Na koniec pragniemy zadedykować tę sekcję FAQ tym wszystkim, którzy ujrzeli prawdziwą twarz “wolnorynkowego” kapitalizmu w działaniu: ludziom pracy, kobietom i mężczyznom (popierającym anarchizm albo i nie), zamordowanym w więzieniach i obozach koncentracyjnych, albo też na ulicach – przez morderców najętych przez kapitalizm.

E.7 Czy etyczny konsumpcjonizm może powstrzymać kryzys ekologiczny?

Nie. Faktycznie może tylko pogorszyć sprawę tworząc  nowe rynki, a przez to nasilając wzrost. Jednak, tylko po to, żeby nie było nieporozumień: w pełni potwierdzamy, że wykorzystywanie surowców odnawialnych bądź z odzysku, zmniejszanie konsumpcji i kupowanie wyrobów i technologii “przyjaznych środowisku” jest bardzo ważne, i bylibyśmy ostatnimi, którzy by dyskredytowali takie sprawy. Ale powyższe środki jako rozwiązania doświadczanych przez nas problemów ekologicznych mają bardzo ograniczony zasięg. W najlepszym wypadku mogą one opóźnić ostateczne zniszczenie ekologicznych fundamentów naszej planety przez kapitalizm; w żadnym razie nie mogą mu zapobiec.

Zielony konsumpcjonizm jest jedyną rzeczą, jaką establishment ma do zaproponowania w obliczu powstających dewastacji środowiska. Zazwyczaj nie sprowadza się on do niczego więcej niż tylko zręcznych kampanii reklamowych prowadzonych przez wielkich korporacyjnych trucicieli na temat wspierania przez siebie działań ochronnych, takich jak wykorzystywanie paru materiałów z odzysku czy łożenie pieniędzy na fundusz ochrony dzikiej przyrody, które są nagłaśniane jako “troska o środowisko”, podczas gdy poza zasięgiem obiektywu kamery zanieczyszczanie i pochłanianie zasobów nieodnawialnych trwa nadal. Owi truciciele angażują się też w “wybielanie na zielono”, w ramach którego przedsiębiorstwa hojnie opłacają specjalistów od public relations, aby ci prowadzili kampanie odmalowujące je “na zielono” bez potrzeby zmieniania swoich obecnych praktyk zanieczyszczania środowiska!

Znaczy to, że przedsiębiorstwa i wyroby, wydające się w oczywisty sposób “ekologicznymi” tak naprawdę nimi nie są. Wiele firm zatrudnia drogich specjalistów od public relations i produkuje reklamy, by namalować fałszywy obraz samych siebie jako przyjaznych środowisku (tzn. by przeprowadzić “wybielanie na zielono”). Ukazuje to zasadniczą słabość gospodarek rynkowych – tamują one (a nawet wypaczają) przepływ informacji, potrzebnych klientom w celu podejmowania świadomych decyzji. Rynek nie dostarcza wystarczających informacji, żeby klienci określili, czy dany wyrób jest ekologiczny, czy też nie – daje im tylko cenę i reklamy. Klienci, jeśli chcą otrzymać dokładne wiadomości niezbędne do usunięcia siły perswazji przemysłu reklamowego i do zniweczenia pracy ekspertów od public relations muszą więc polegać na innych źródłach informacji, z których wiele to pisma mniejszościowych grupek i organizacji, a więc materiały trudne do znalezienia. (Dobre streszczenie praktyk wykorzystywania firm z dziedziny public relations znajdziesz w rozdziale książki Johna Staubera i Sheldona Ramptona Toxic Sludge is Good for You! (Toksyczne odpady są dobre dla ciebie!) o “wybielaniu na zielono” pod tytułem “Silencing Spring”).

Nawet rzeczywiście przyjazne środowisku firmy, takie jak “The Body Shop”, mogą przedstawiać fałszywy wizerunek tego, co robią. Na przykład dziennikarz Jon Entine zbadał działalność tego przedsiębiorstwa w 1994 roku i odkrył, że zaledwie malusieńki ułamek używanych przez nie składników pochodził z Trade Not Aid (programu mającego pomagać krajom rozwijającym się). Entine odkrył też, że przedsiębiorstwo to stosowało wiele zdezaktualizowanych, dawno wycofanych z obiegu receptur pełnych składników pochodzących z ropy naftowej (a więc z zasobów nieodnawialnych), jak również składników testowanych wcześniej na zwierzętach. Gdy skontaktował się z przedsiębiorstwem, zaczął dostawać pogróżki zniesławienia. Została też zatrudniona firma z dziedziny public relations, by zatuszować odkrycia Entine’a. [John Stauber i Sheldon Rampton, Toxic Sludge is Good for You! (Toksyczne odpady są dobre dla ciebie!), ss. 74-5]. Sprawa ta uwydatnia zagrożenia wynikające z liczenia na to, że rozumny konsumpcjonizm rozwiąże problemy ekologiczne. Entine przekonuje:

“The Body Shop to korporacja mająca takie same przywileje i władzę w społeczeństwie, jak wszystkie inne. Podobnie jak inne korporacje wytwarza produkty, których powstawanie osłabia równowagę środowiska, zachęca do konsumpcjonizmu, wykorzystuje materiały nieodnawialne, zatrudnia gigantyczne firmy prawnicze i z dziedziny public relations i wyolbrzymia swoje zaangażowanie na rzecz środowiska. Jeśli mamy stać się społeczeństwem zrównoważonego rozwoju, to zasadniczą sprawą jest to, abyśmy mieli instytucje […] które naprawdę opierają się na zrównoważonym rozwoju. The Body Shop oszukał ludzi, próbując sprawiać, abyśmy myśleli, że zaszliśmy o wiele dalej na drodze do zrównoważonego rozwoju niż zaszliśmy w rzeczywistości. Nie powinniśmy […] już więcej […] uważać The Body Shop za świetlany przykład, tak samo jak i innych, którzy twierdzą, że są czymś, czym nie są” [cytat podany przez Johna Staubera i Sheldona Ramptona, Toxic Sludge is Good for You!, s. 76].

Tak więc zielony konsumpcjonizm jest pozbawiany znaczenia przez charakter rynku – to, w jaki sposób rynek sprowadza wszystko do ceny, czyli ukrywa informacje niezbędne do podejmowania w pełni świadomych decyzji, co kupować. Zielony konsumpcjonizm ponadto nadaje się do wykorzystywania na rzecz kontynuacji zniszczeń ekologicznych za pomocą public relations, malujących fałszywy obraz przedsiębiorstw i ich działalności na rzecz środowiska. Nawet zakładając, że przedsiębiorstwa są uczciwe i rzeczywiście minimalizują niszczenie środowiska przez siebie, to i tak nie mogą nic zrobić w obliczu fundamentalnej przyczyny kryzysu ekologicznego w postaci zasady kapitalizmu “rośnij albo zdechnij” (“zielone” firmy też muszą przynosić zyski, akumulować kapitał i rozrastać się), ani też w obliczu zgubnej roli pełnionej przez reklamy i braku społecznej kontroli nad produkcją i inwestycjami w kapitalizmie. Dlatego jest to całkowicie nieodpowiednie rozwiązanie.

Andrew Watson bardzo wymownie podsumowuje zielony konsumpcjonizm w następujących słowach:

“zielony konsumpcjonizm, który w wielkiej mierze jest cyniczną próbą utrzymywania marż zysków, nie rzuca wyzwania zabójczej dla ekosystemów akumulacji kapitału, ale tak naprawdę ułatwia ją otwierając nowy rynek. Wszystkie produkty, nieważne jak bardzo ‘ekologiczne’, powodują jakieś zanieczyszczenia, wykorzystują jakieś zasoby i jakąś energię, i powodują jakieś zakłócenia ekologiczne. Nie miałoby to znaczenia w społeczeństwie, w którym produkcja byłaby racjonalnie planowana, lecz w gospodarce cechującej się wzrostem wykładniczym produkcja, chociaż ‘ekologiczna’, w końcu zniszczy środowisko Ziemi. Na przykład aerozole przyjazne warstwie ozonowej nadal wykorzystują szkodliwe substancje chemiczne, tyle, że inne niż dotychczas; wywołują zanieczyszczenie, gdy są wytwarzane, użytkowane i degradowane, i pochłaniają wielkie ilości zasobów i energii. Oczywiście, aż do tej pory pozorowanie przez większość przedsiębiorstw, że są one proekologiczne było w wielkiej mierze obnażane jako prezentowanie w akceptowalny sposób swego zielonego wizerunku, nie mającego prawie żadnych rzeczywistych podstaw. Rynek jest przedstawiany jako zbawca środowiska. Troska o jego stan zostaje obrócona w towar i przekształcona w ideologiczne poparcie dla kapitalizmu. Zamiast uświadamiania o przyczynach kryzysu ekologicznego, zielony konsumpcjonizm mistyfikuje je. Rozwiązanie jest przedstawiane jako osobisty akt, a nie jako zbiorowe działanie jednostek walczących o przemianę społeczną. Korporacje śmieją się z tego od ucha do ucha” [From Red to Green (Od Czerwonych do Zielonych), ss. 9-10].

Zielony konsumpcjonizm z samej swej natury nie może rzucić wyzwania istocie kapitalizmu – “rośnij albo zdechnij”. Nawet przedsiębiorstwa “ekologiczne” muszą przynosić zyski, a więc muszą rozbudowywać się, aby przetrwać. “Etyczny” konsumpcjonizm, podobnie jak “etyczne” inwestycje, wciąż się opiera na robieniu zysków, czyli wyciąganiu wartości dodatkowej z innych ludzi. Trudno to uznać za “etyczne”, gdyż nie może to rzucić wyzwania nierówności wymiany, leżącej w samym sercu kapitalizmu, ani autorytarnym stosunkom społecznym, jakie ona wytwarza.

Do tego jeszcze kapitalizm jest systemem światowym, a więc przedsiębiorstwa mogą produkować i sprzedawać swoje nieekologiczne i niebezpieczne dobra gdzie indziej. Wiele spośród produktów i procederów zakazanych czy bojkotowanych w krajach rozwiniętych jest sprzedawanych i wykorzystywanych w krajach rozwijających się. Na przykład “czynnik pomarańczowy” (używany do ogołacania drzew z liści podczas wojny wietnamskiej przez armię amerykańską) jest wykorzystywany jako środek chwastobójczy w krajach Trzeciego Świata, podobnie jak DDT. “Czynnik pomarańczowy” zawiera w swoim składzie jedną z najbardziej toksycznych substancji znanych ludzkości. Był odpowiedzialny za narodzenie się tysięcy zdeformowanych dzieci w Wietnamie. Koncern farmaceutyczny Ciba-Geigy w dalszym ciągu sprzedawał Enterovioform (lek, który spowodował ślepotę i paraliż u co najmniej 10 tysięcy japońskich pacjentów) w krajach, które na to mu pozwalały. Nawiasem mówiąc, ten sam koncern rozpylał też środek ochrony roślin Galecron na pozbawione jakiejkolwiek ochrony egipskie dzieci, żeby sprawdzić, czy jest bezpieczny. Przedstawiciele koncernu później stwierdzili, że głęboko żałują wykorzystania dzieci jako “ochotników”. Wiele przedsiębiorstw przeniosło się do krajów rozwijających, aby umknąć surowszym prawom dotyczącym zanieczyszczeń i warunków pracy w krajach rozwiniętych.

Zielony konsumpcjonizm również nie stawia pytania, dlaczego to właśnie rządzące elity kapitalizmu są tymi, które decydują, co i jak produkować. Ponieważ elity te kierują się rozważaniem zysków, tego, czy opłaca się zanieczyszczać środowisko, to zanieczyszczenia będą miały miejsce. Ponadto zielony konsumpcjonizm nie stawia wyzwania (fundamentalnej) zasadzie kapitalizmu – konsumpcji dla samej konsumpcji, ani też jego zwolennikom nie przychodzi na myśl, że “popyt” jest kreowany w znacznym stopniu przez twórców “podaży”, w szczególności przez agencje reklamowe, wykorzystujące całe mnóstwo technik w celach manipulowania gustami odbiorców reklam, jak również karcące finansowo swoich klientów, tak, aby zapewnić, że “negatywne” (tj. zgodne z prawdą) opowieści o piętnie przedsiębiorstw na środowisku nie ujrzą światła dziennego w głównonurtowych mediach.

Ponieważ etyczny konsumpcjonizm w całości opiera się na rynkowych rozwiązaniach kryzysu ekologicznego, nie jest w stanie nawet uznać fundamentalnych przyczyn tego kryzysu, mianowicie atomizacji społeczeństwa rynkowego i stosunków społecznych, jakie ono wytwarza. Zatomizowane jednostki (“soliści”) nie mogą zmienić świata, a “głosowanie” podczas zakupów trudno jest uznać za zmniejszenie atomizacji. Jak przekonuje Murray Bookchin, “tragiczne jest, że te miliony [solistów] oddały swoją siłę społeczną, a wręcz swoją własną osobowość politykom i biurokratom, żyjącym w ogniwach nakazu i posłuszeństwa. W tychże ogniwach po milionach ludzi się oczekuje, że będą odgrywali role poddanych. I właśnie dokładnie to jest bezpośrednią przyczyną kryzysu ekologicznego naszych czasów – przyczyną, która ma swoje historyczne korzenie w społeczeństwie rynkowym, wciągającym nas w przepaść” [Toward an Ecological Society (Ku społeczeństwu ekologicznemu), s. 81].

Dopóki społeczeństwo rynkowe nie zostanie rozmontowane, rozwiązania typu etycznego konsumpcjonizmu będą mniej więcej tak samo skuteczne, jak walka z pożarem lasów przy pomocy wodnego pistoletu. Takie rozwiązania są skazane na klęskę, ponieważ lansują indywidualne odpowiedzi na społeczne problemy, które z samej swojej natury wymagają zbiorowego działania, i ponieważ walczą jedynie z objawami, zamiast skupiać się przede wszystkim na przyczynach problemu.

E.6 Czym jest mit demograficzny?

Twierdzenia, że rozrost populacji jest kluczową przyczyną problemów ekologicznych są niesamowicie powszechne. Nawet radykalne grupy ekologiczne, takie jak Earth First! je promowały. Jest to jednak poważne wypaczenie prawdy. Kapitalizm jest główną przyczyną zarówno przeludnienia, jak i kryzysu ekologicznego.

Po pierwsze, powinniśmy przypomnieć, że wszyscy prorocy głoszący nadejście “apokalipsy” w postaci wybuchu “bomby demograficznej” za każdym razem okazują się fałszywymi prorokami. Straszliwe prognozy Thomasa Malthusa, twórcy mitu demograficznego, okazały się nieprawdziwe, lecz neomaltuzjanie wciąż deklamują jego reakcyjne idee. Faktycznie Malthus wymyślił “prawo ludności” w odpowiedzi na idee anarchisty Williama Godwina, jako próbę “udowodnienia”, że społeczne rozwarstwienie, a więc i istniejący stan rzeczy, jest “prawem natury”, i że nędza jest winą samych ubogich, nie zaś niesprawiedliwego i autorytarnego ustroju społeczno-ekonomicznego (dla odmiany, w bezpośredniej sprzeczności ze swoją “teorią populacji”, Malthus jako ekonomista był zmartwiony niebezpieczeństwem nadprodukcji w gospodarce kapitalistycznej. Nie wymieniał wtedy “nadmiaru ludności”, co doskonale ukazuje ideologiczny charakter jego teorii o przeludnieniu). Użyteczność mitu demograficznego jako usprawiedliwienia dla nieludzkiej nędzy narzuconej brytyjskiemu ludowi przez “jego” rządzącą klasę arystokratów i przemysłowców była jedynym powodem, dla którego ujrzał on światło dzienne. Podobnie dzisiaj, jego użyteczność dla klasy rządzącej zapewnia mu wypływanie na powierzchnię raz za razem, dopóki faktyczny stan rzeczy nie zostanie znowu udowodniony. To, że mit demograficzny, podobnie jak “genetyczne” usprawiedliwienia dla ucisku rasowego, klasowego czy płciowego, powraca raz za razem, nawet po tym, jak zostaje zebrany obszerny materiał dowodowy na jego obalenie, wskazuje na jego przydatność dla ideologicznych strażników establishmentu.

Neomaltuzjanizm w zasadzie wini ofiary kapitalizmu za ich upodlenie, krytykując zwykłych ludzi za nadmierne “płodzenie” albo za zbyt długie życie, a zatem pomijając (w najlepszym razie) lub usprawiedliwiając (zazwyczaj) przywileje – źródło głodu w społeczeństwie. Mówiąc wprost, głodni głodują ponieważ zostali wyrzuceni ze swojej ziemi bądź nie mogą zarobić wystarczająco dużo, by przeżyć. Na przykład w Ameryce Łacińskiej 11% ludności rolniczej było bez ziemi w 1961 roku, a w 1975 r. było to już 40%. Około 80% wszystkich gruntów ornych w Trzecim Świecie jest własnością posiadaczy ziemskich, stanowiących zaledwie 3% ogółu ludności.

Zwiększanie się populacji nie jest przyczyną pozostawania bez ziemi, jest jego skutkiem. Jeżeli tradycyjna kultura, jej wartości i jej poczucie tożsamości zostają zniszczone, następuje drastyczny wzrost tempa zwiększania się ludności. Tak jak w siedemnasto- i osiemnastowiecznej Anglii, chłopi w krajach Trzeciego Świata są rugowani ze swojej ziemi przez miejscowe elity rządzące, które następnie wykorzystują grunty do produkcji roślin o znaczeniu gospodarczym na eksport, podczas gdy ich ziomkowie umierają z głodu. Podobnie jak Irlandia podczas dziewiętnastowiecznej plagi głodu związanej ze zgnilizną ziemniaków, kraje Trzeciego Świata najbardziej dotknięte głodem są zarazem eksporterami żywności do krajów wysoko rozwiniętych. Maltuzjanizm jest wygodny dla bogatych, dając im “naukowe” usprawiedliwienie za powodowaną przez nich nędzę, tak iż mogą cieszyć się swoimi zbrukanymi krwią pieniędzmi bez wyrzutów sumienia.

W kraju, w którym się wprowadza rozkosze kapitalizmu na drodze interwencji państwa (jest to rutynowy sposób, przy pomocy którego tradycyjne kultury i nawyki są niszczone, aby stworzyć “naturalny system wolności”), bomba demograficzna szybko wybucha w wyniku złych warunków socjalnych i ekonomicznych, w jakich znajdują się ludzie. Wewnętrzne ghetta w miastach Pierwszego Świata posiadają warunki społeczne i ekonomiczne podobne do tych panujących w Trzecim Świecie i też wykazują się podobnie podwyższoną rozrodczością. Gdy ludność ghett składa się głównie z mniejszości, jak np. w krajach typu Stanów Zjednoczonych, wyższa rozrodczość wśród ubogich mniejszości dostarcza dodatkowego wygodnego usprawiedliwienia dla rasizmu, “dowodząc”, że dotknięte wyższą rozrodczością mniejszości są “niższe”, ponieważ “brakuje im samokontroli”, są “zwykłymi zwierzętami mającymi obsesję na punkcie prokreacji” itp. (Argumentacja taka świadczy o tym, że nie pamięta się prostego faktu, iż mieszkańcy slumsów np. w Anglii podczas rewolucji przemysłowej wszyscy co do jednego byli biali i tak samo cechowali się wysoką rozrodczością).

Rozrost populacji w najmniejszym stopniu nie jest przyczyną ubóstwa, gdyż faktycznie jest jego skutkiem. Ma miejsce odwrotna proporcjonalność między dochodem na jednego mieszkańca a płodnością – gdy zmniejsza się ubóstwo, zmniejsza się i tempo przyrostu populacji. Kiedy ludzie zostają pogrążeni w brudzie na skutek nędzy, następuje upadek edukacji, zmniejszają się prawa kobiet i środki antykoncepcyjne są słabiej dostępne. Wówczas posiadanie dzieci staje się dosłownie jedynym kreatywnym wyjściem z całej tej sytuacji, ludzie przenoszą swoje nadzieje na lepszą przyszłość na swoje potomstwo. Dlatego warunki społeczne mają zasadniczy wpływ na rozrost populacji. W krajach o wyższym poziomie rozwoju gospodarczego i kulturalnego przyrost populacji szybko zaczyna się obniżać. Na przykład dzisiaj w większej części Europy wskaźniki urodzeń spadły poniżej wartości niezbędnych do utrzymywania się liczby ludności na stałym poziomie. Dzieje się tak nawet w krajach katolickich, choć można by było sobie wyobrażać, że czynniki religijne sprzyjałyby tam zakładaniu wielkich rodzin.

Powinno być jasne, że nie zaprzeczamy, iż przeludnienie jest bardzo poważnym problemem. Oczywiście nie można pomijać rozwiązania kwestii rozrostu populacji albo odkładać go aż do czasu wykorzenienia kapitalizmu. Trzeba natychmiast dostarczać lepszej edukacji i dostępu do środków antykoncepcyjnych na całym globie, jak również podnosić ogólny poziom kultury i zwiększać prawa kobiet w celu walki z przeludnieniem, dającym korzyść tylko elicie wskutek utrzymywania niskich kosztów pracy, a do tego jeszcze walczyć o reformę rolną, organizowanie związków zawodowych itp. Jednakże “eksplozja bomby demograficznej” nie jest teorią społecznie neutralną, a jej wymyślenie i ciągłe stosowanie jest zasługą przydatności dla skrywanych interesów określonych grup. Nie powinniśmy dawać się im ogłupiać, sądząc, że przeludnienie jest główną przyczyną kryzysu ekologicznego, gdyż jest to strategia odwracania naszej uwagi od najważniejszej przyczyny zarówno dewastacji ekologicznej, jak i rozrostu populacji: mianowicie kapitalistycznej gospodarki i hierarchicznych stosunków społecznych, niezbędnych do jej funkcjonowania.

Niektórzy Zieloni argumentują, że jest niemożliwe, by każdy mógł mieć wysoki standard życia, gdyż to by wyczerpało zasoby naturalne. Ale statystyka podawana przez nich na poparcie tej tezy skrywa kuglarstwo, które czyni ich argumentację niewiarygodną. Po pierwsze, zakłada ona, że społeczeństwo i technologia są statyczne i że okoliczności, które stworzyły w dotychczasowej historii wzrost gospodarczy i poziom konsumpcji pozostaną niezmienne. Jest to oczywisty fałsz, ponieważ ludzkość nie jest statyczna. Prócz tego, przy całym swoim niepokoju związanym ze “średnią” konsumpcją na Zachodzie, zapominają oni zapytać ile “przeciętna” osoba “konsumuje” czołgów czy samolotów myśliwskich w ciągu roku, albo ile ma ona Rolls Royce’ów czy rezydencji pałacowych.

Rzecznicy “mitu demograficznego”, poza błędnym przedstawieniem problemu, również (zazwyczaj) sugerują niezwykle autorytarne “rozwiązania” – na przykład postulując zwiększenie władzy państwa wraz z utworzeniem “Biura Kontroli Populacji” w celu poddania społeczeństwa “policyjnemu” nadzorowi i wprowadzenia ingerencji państwa do naszych łóżek i do naszych najbardziej intymnych związków. Na szczęście dla ludzkości i dla osobistej wolności ludzie ci błędnie pojmują cały problem, toteż takie rozwiązania w stylu “Wielkiego Brata” nie są konieczne.

Zapewne jest prawdą, że zaprowadzenie “zachodnich” standardów życia na ich obecnym poziomie wśród ludności całego świata jest niemożliwe. Najnowsze studium zakłada, że gdyby reszta świata miała cieszyć się standardami życia posiadanymi przez Pierwszy Świat, wymagałoby to zasobów dwóch dodatkowych planet takich jak nasza! Ten “standard życia” jest wytworem wyobcowanego społeczeństwa, w którym konsumpcja dla samej konsumpcji staje się nowym bogiem. W gospodarce typu “rośnij albo zdechnij” produkcja i konsumpcja musi wciąż rosnąć, by zapobiec ekonomicznej zapaści. Ta potrzeba rozrostu prowadzi do olbrzymich kampanii reklamowych mających na celu indoktrynowanie ludzi kapitalistyczną ideologią, mówiącą, iż trzeba konsumować coraz więcej, aby znaleźć “szczęście” (zbawienie), wytwarzającą konsumpcjonistyczne skłonności, które wzmacniają i tak już obecną tendencję do nadmiernego konsumowania w celu zrekompensowania sobie niezadowolenia z powodu wykonywania nudnej, bezsensownej pracy w hierarchicznym przedsiębiorstwie. Dopóki nie nastąpi przewartościowanie, w wyniku którego większe znaczenie przyzna się życiu w przeciwieństwie do konsumowania, kryzys ekologiczny będzie się pogłębiał. Nie można wyobrazić sobie tak radykalnego przewartościowania w warunkach kapitalizmu, którego życiodajną krwią jest konsumpcja dla samej konsumpcji.

Często się twierdzi, że to “industrializm” a nie “kapitalizm” jest prawdziwym powodem przeludnienia – jak gdyby mógł istnieć kapitalizm nie prowadzący do industrializmu bądź niezależny od szerokiego zaplecza przemysłowego. Oczywiście nie da się zaprzeczyć, że osiągnięcia takie jak lepsza opieka zdrowotna, lepsze odżywianie i dłuższy czas życia przyczyniają się do przeludnienia, a zostały umożliwione przez “przemysł”. Ale postrzeganie tych osiągnięć jako pierwotnej przyczyny rozrostu populacji jest pomijaniem pierwszorzędnej roli odgrywanej przez ubóstwo, zniszczenie wzorców kulturowych i potrzebę taniej siły roboczej wymaganej przez kapitalizm. Ubóstwu zawsze towarzyszą podwyższone wskaźniki urodzeń, niezależnie od tego czy nauki medyczne znacznie idą naprzód, czy też nie (np. w początkach kapitalizmu). “Industrializm” tak naprawdę jest terminem często używanym przez liberalnych Zielonych, którzy nie chcą przyznać, że kryzys ekologiczny nie może zostać rozwiązany bez całkowitego obalenia kapitalizmu, a za to udających, że obecny system może stać się “zielony” na drodze rozmaitych osłonowych reform. (Jak wykazaliśmy w D.4 oraz w następnej sekcji, nie jest to możliwe). “Kontrolowanie wzrostu populacji” zawsze jest kluczową pozycją programów takich liberałów, zajmując miejsce “wykorzenienia kapitalizmu”, które powinno zajmować miejsce centralne.

Jak przekonuje Murray Bookchin, “Jeżeli żyjemy w społeczeństwie kapitalistycznym typu ‘rośnij albo zdechnij’, w którym akumulacja jest dosłownie prawem ekonomicznego przetrwania, a konkurencja jest motorem ‘postępu’, to wszystko, co mamy do powiedzenia o populacji powodującej kryzys ekologiczny w zasadzie jest bez znaczenia. W takim społeczeństwie biosfera w końcu zostanie zniszczona niezależnie od tego, czy na planecie będzie żyło pięć miliardów czy pięćdziesiąt milionów ludzi” [“The Population Myth” (“Mit demograficzny”) w: Which Way for the Ecology Movement? (Jaka droga dla ruchu ekologicznego?), s. 34]. Zdrowe społeczeństwo nie byłoby napędzane potrzebą wzrostu dla samego wzrostu i dążyłoby do zmniejszenia produkcji skracając przeciętny tydzień roboczy tak, aby zapewnić zarówno znośny standard życia, jak i wolny czas, by się nim cieszyć.

Odwracając uwagę od zasadniczych przyczyn zaburzeń ekologicznych i społecznych – tzn. kapitalizmu i hierarchii – a skupiając ją na ich ofiarach, rzecznicy “mitu demograficznego” czynią wielką łaskę systemowi stwarzającemu bezmyślny rozrost. Tak więc mit demograficzny będzie oczywiście znajdował łaskę u rządzących elit, a łaska ta – w przeciwieństwie do jakiegokolwiek oparcia tego mitu w naukowo potwierdzonych faktach – będzie zapewniała mu ciągłe pojawianie się na nowo w mediach i programach nauczania.

E.5 Jak potrzeba skupienia się na krótkoterminowej opłacalności wpływa na zdolność kapitalizmu do radzenia sobie z kryzysem ekologicznym?

Szkodliwy wpływ na środowisko, taki jak zanieczyszczanie, globalne ocieplenie, zubożenie warstwy ozonowej i niszczenie siedlisk dzikich zwierząt jest określany w ekonomii jako “warunki zewnętrzne”. Nie są one wliczane do “kosztów produkcji” w standardowych metodach księgowania, ponieważ muszą być ponoszone przez każdego członka społeczeństwa dotkniętego nimi. Więc ponieważ ich koszty są przenoszone na całe społeczeństwo, warunki zewnętrzne mogą być pomijane przez kapitalistów planujących przyszłą produkcję. Ale to oznacza, że będą one pomijane, gdyż konkurencja zmusza firmy do obniżania tylu kosztów, ile się tylko da i do skupiania się na krótkoterminowych zyskach.

A oto przykład (będący parafrazą przykładu podanego przez Noama Chomsky’ego): Przypuśćmy, że mamy 3 koncerny samochodowe, X, Y i Z. Są one konkurencyjne (nie przyczyniają się do powstawania stałych cen) i funkcjonują w typowym społeczeństwie kapitalistycznym, gdzie nie ma demokratycznej kontroli społeczeństwa nad gospodarką. A teraz przypuśćmy, że koncern X inwestuje w projekt wyprodukowania samochodu nie zanieczyszczającego środowiska w ciągu dziesięciu lat. W tym samym czasie jego konkurenci, koncerny Y i Z, będą łożyć swoje zasoby w zwiększanie zysków i udziału w rynkach w kolejnych dniach i miesiącach i w ciągu następnego roku. Czas ten będzie dla koncernu X niezbyt szczęśliwym okresem, ponieważ nie będzie on mógł przyciągnąć dość kapitału od inwestorów, by zrealizować swoje plany, ponieważ inwestycje będą skupiać się w przedsiębiorstwach dających prawie natychmiastowe zyski. Znaczy to, że normalną sytuacją w “wolnorynkowym” kapitalizmie jest taka, w której przedsiębiorstwo (czy kraj) o najniższych standardach zyskuje przewagę w konkurencji, i pociąga za sobą w dół standardy innych spółek (czy krajów).

Zwolennik kapitalizmu może na to odpowiedzieć, argumentując, że przywódcy biznesu są tak samo zdolni do dostrzegania złych długofalowych skutków dla środowiska, jak reszta nas wszystkich. Ale jest to po prostu brak zrozumienia sensu naszych zastrzeżeń. Nie jest to tak, że przywódcy biznesu osobiście są chociaż trochę mniej zdolni dostrzec, co się dzieje ze środowiskiem. Rzecz polega na tym, że jeśli chcą utrzymać się na swoich posadach, muszą robić to, czego wymaga system, czyli skupiać się na tym, co przyniesie najwięcej zysków w krótkim czasie. Zatem jeśli prezes rady nadzorczej koncernu X będzie przeżywał mistyczne doświadczenie jedności z naturą i zacznie zamieniać zyski na kontrolę skażeń, podczas gdy prezesi rad nadzorczych koncernów Y i Z będą kontynuowali prowadzenie interesów w tradycyjny sposób, udziałowcy koncernu X wkrótce wybiorą sobie nowego prezesa, wykazującego chęć skupienia się na krótkofalowych zyskach, tak jak koncerny Y i Z.

Tak więc w ogóle jeżeli jedno przedsiębiorstwo będzie próbowało poświęcać zasoby, aby rozwijać produkcję wyrobów lub zastosowanie metod bardziej odpowiedzialnych z ekologicznego punktu widzenia, to zostanie ono po prostu podkopane przez inne przedsiębiorstwa, które nie będą tego robiły (zakładając, że takie wyroby i metody są droższe, co na ogół jest prawdą), a więc przestanie ono być konkurencyjne na rynku. Mówiąc inaczej, kapitalizm ma wbudowaną skłonność do preferowania krótkoterminowych korzyści, i ta skłonność – wraz z nieodrodną potrzebą rozrostu – oznacza, że nasza planeta będzie kontynuować swój upadek prowadzący do katastrofy ekologicznej dopóki będzie istniał kapitalizm.

E.4 Czy “edukacja” może rozwiązać problemy ekologiczne w warunkach wolnorynkowego kapitalizmu?

Oprócz kładzenia nacisku na prawo do stawiania trucicieli przed sądem, zwolennicy “wolnorynkowego” kapitalizmu czasem też odnoszą się do problemów ekologicznych, takich jak zanieczyszczenia czy uszczuplanie zasobów, wzywając do publicznej edukacji, która podniesie świadomość ekologiczną społeczeństwa do tego stopnia, że stworzony zostanie popyt na technologie i wyroby przyjazne środowisku wystarczający do tego, aby ich produkcja była opłacalna.

Argumentacja ta jednakże pomija trzy fakty o kluczowym znaczeniu:

  1. że technologie i wyroby przyjazne środowisku same w sobie nie wystarczą do odwrócenia katastrofy ekologicznej, dopóki kapitalizm będzie się opierał na zasadzie “rośnij albo zdechnij”, która jest koniecznością na skutek wymogów produkcji i zysków (patrz D.4.1);
  2. nawet najwspanialsza edukacja nie może unieważnić skutków działania sił rynkowych. Stojąc w obliczu małego budżetu i stosunkowo drogich wyrobów “ekologicznych”, konsumenci i przedsiębiorstwa mogą zostać zmuszone do wyboru tańszych, szkodliwych dla środowiska wyrobów, żeby związać koniec z końcem albo przetrwać na rynku. W warunkach “wolnorynkowego” kapitalizmu możemy mieć wolność wyboru, ale możliwości wyboru są zazwyczaj plugawe, i nie są to jedyne możliwości, jakie potencjalnie mogłyby być dostępne; i wreszcie
  3. w systemie cenowym, klienci nie posiadają żadnych sposobów poznania wpływu kupowanych produktów na środowisko (czy na społeczeństwo). Takie informacje, co nie dziwi, są zwykle dostarczane poza rynkiem przez aktywistów ekologicznych, związki zawodowe, grupy konsumenckie itp. Obecnie ma miejsce taka sytuacja, że zręcznie tworzone przez reklamy wizerunki medialne łatwo mogą przesłonić wysiłki na rzecz poinformowania ogółu o faktach, podejmowane przez te dobrowolne grupy. A przykład McDonalda, który (aż do słynnego procesu w sprawie McEtykietki) w celu uciszania wielu spośród swoich krytyków udanie wykorzystywał groźbę podjęcia kroków sądowych, wskazuje, że czas i pieniądz konieczny do walki w sądzie o wolność słowa przeciwko wielkim kompaniom jest skutecznym środkiem utrzymywania ogółu w niewiedzy o mrocznej stronie kapitalizmu.

Musimy również zaznaczyć, że skoro (co ma miejsce coraz częściej) przedsiębiorstwa opłacają kształcenie dzieci, to istnieją oczywiste ograniczenia siły edukacji w dziedzinie rozwiązywania problemów ekologicznych. Trudno sobie wyobrazić, że przedsiębiorstwa będą opłacać szkoły, uczące swoich uczniów o rzeczywistych przyczynach problemów ekologicznych! I musimy dodać, że alternatywne szkoły (organizowane przez wolnościowe związki zawodowe i inne stowarzyszenia), wykorzystujące wolnościową edukację, by wydawać z siebie anarchistów, raczej nie byłyby popierane przez przedsiębiorstwa, a więc skutecznie byłyby umieszczane na czarnych listach – byłby to prawdziwy straszak, zapobiegający ich rozpowszechnianiu się w społeczeństwie. Dlaczego kapitalistyczne przedsiębiorstwo miałoby zatrudnić absolwenta takiej szkoły, skoro zatrudniony jako jego płatny niewolnik sprawiałby mu kłopoty?

Wszystko to pokazuje rzeczywiste problemy z czysto “edukacyjnym” podejściem do rozwiązywania kryzysu ekologicznego. Nawet w “czystym” świecie kapitalistycznym, gdzie własność prywatna byłaby chroniona przez państwo będące jedynie “stróżem nocnym”, albo przez prywatne siły bezpieczeństwa, bogata kapitalistyczna elita w dalszym ciągu by kontrolowała edukację, tak jak to robi dzisiaj.

Każda kapitalistyczna elita musi kontrolować edukację, ponieważ jest to podstawowe narzędzie indoktrynacji, potrzebne do promowania kapitalistycznych wartości i tresowania wielkiej rzeszy przyszłych płatnych niewolników w celu wyrobienia właściwych nawyków posłuszeństwa władzy. Zatem kapitaliści nie mogą sobie pozwolić na utratę kontroli nad systemem szkolnym, nieważne, jak drogo kosztuje ich utrzymywanie szkół konkurencyjnymi. A to oznacza, że takie szkoły nie będą uczyły tego, co jest naprawdę niezbędne dla uniknięcia katastrofy ekologicznej: mianowicie demontażu samego kapitalizmu.

E.3 Czy władza ekonomiczna wpływa na przeciwdziałanie skażeniom?

W poprzedniej sekcji (E.2) zwróciliśmy uwagę, że majątek może wpływać na to, jak postępuje się ze środowiskiem i z innymi warunkami zewnętrznymi w ustroju kapitalistycznym. Krytyka ta jednakże świadomie pomija inne istotne dla społeczeństwa czynniki, takie jak mobilność kapitału i wynikającą z niej władzę ekonomiczną i polityczną. Jest to ważna broń, zabezpieczająca, by roszczeniom biznesu nie stawiano przeszkód w postaci niepokojów społeczeństwa, takich jak niepokój związany z zanieczyszczeniami.

Przypuśćmy, że przedsiębiorstwo zanieczyszcza lokalny obszar. Zazwyczaj tak się dzieje, że kapitalistyczni właściciele rzadko kiedy mieszkają w pobliżu posiadanych przez siebie zakładów pracy, w przeciwieństwie do pracowników i ich rodzin. Znaczy to, że podejmujący decyzje nie muszą ponosić konsekwencji swoich decyzji. Argumentacja “wolnorynkowego” kapitalisty polegałaby znowu na tym, że cierpiący zanieczyszczenia mogą sądzić się z przedsiębiorstwem. Przyjmiemy, że koncentracja majątku nie ma żadnego wpływu albo ma nieznaczny wpływ na ustrój społeczny (co jest bardzo mało realnym założeniem, ale mniejsza o to). Oczywiście, gdyby okoliczni mieszkańcy wszczęli pomyślny proces, przedsiębiorstwo poniosłoby ekonomiczne straty – bezpośrednio, w postaci kosztów procesu, i pośrednio, musząc wprowadzać nowe, przyjazne środowisku rozwiązania. Dlatego przedsiębiorstwo to zostałoby upośledzone w konkurencji. I miałoby to oczywiste konsekwencje dla miejscowej (i szerszej) gospodarki.

Do tego jeszcze, gdyby przedsiębiorstwu wytoczono proces, mogłoby ono się po prostu przenieść na obszary, gdzie by tolerowano zanieczyszczanie. Nie tylko istniejący kapitał by się przeniósł, ale też nowy kapitał nie byłby inwestowany na obszarach, gdzie ludzie stają w obronie swoich praw. Byłby to – ten naturalny rezultat władzy ekonomicznej – “wielki kij” ponad głowami lokalnej społeczności. A w połączeniu z ogromnymi kosztami i trudnościami zaciągnięcia wielkiego przedsiębiorstwa do sądu uczyniłoby to wytoczenie procesu wyborem, na jaki większość ludzi prawdopodobnie by się nie zdecydowała. Z historii można wywnioskować, że nastąpiłyby takie właśnie skutki. Widzieliśmy, jak ponadnarodowe firmy przenosiły produkcję do krajów ze słabymi prawami chroniącymi środowisko przed skażeniami lub w ogóle bez żadnych regulacji w tej dziedzinie, i że sprawy sądowe toczą się przez lata, jeśli nie przez dziesiątki lat.

Ponadto w “wolnorynkowym” społeczeństwie dano by wolną rękę przedsiębiorstwom zakładającym listy ludzi “sprawiających kłopoty”. Te “czarne listy” ludzi, którzy mogliby spowodować “kłopoty” dla przedsiębiorstw (np. organizując związki zawodowe albo sądząc się z pracodawcami z powodu “praw własności”) często zapewniałyby “lojalność” zatrudnionych, zwłaszcza jeśli przyjęcie do nowej pracy wymagałoby referencji. W warunkach pracy najemnej spowodowanie “problemów” jednemu pracodawcy może uczynić czyjeś położenie trudnym. Wpisanie na czarną listę oznaczałoby brak pracy, brak zarobków i niewielką szansę na ponowne zatrudnienie. Taki byłby skutek ciągłego sądzenia się w obronie czyichś “absolutnych” praw własności – przede wszystkim zakładając oczywiście, że ktoś miałby czas i pieniądze niezbędne do procesowania się. Zatem ludzie pracy mieliby słabe szanse na to, by bronić swoich “absolutnych” praw w wolnorynkowym (albo “wolnościowym”) kapitalizmie, z powodu władzy pracodawców, zarówno w miejscu pracy, jak i poza nim.

Wszystko to stanowiłoby silne bodźce, żeby nie przeciągać struny, zwłaszcza gdyby pracobiorcy podpisali umowę, zakładającą, że zostaną zwolnieni, jeśli będą dyskutować o interesach przedsiębiorstwa z innymi (np. z prawnikami, związkami zawodowymi).

E.2 Czy “absolutne” prawa własności prywatnej mogą ochronić środowisko?

Zdaniem wolnorynkowych kapitalistów, tylko prywatna własność może chronić środowisko. Na przykład Murray Rothbard twierdzi, że “gdyby prywatne firmy mogły posiadać na własność rzeki i jeziora […] każdy, kto spuszcza ścieki […] szybko zostałby postawiony przed sądem za swoją agresję przeciwko własności prywatnej […] Dlatego tylko prawa własności prywatnej położą kres agresji przeciwko zasobom naturalnym w postaci ich zanieczyszczania” [For a New Liberty (O nową wolność), s. 256].

Stanowisko to pomija jedną zasadniczą kwestię: dlaczego prywatny właściciel miałby być zainteresowany utrzymywaniem czystości rzek czy jezior? A co, jeśli wytwórcą ścieków jest korporacja posiadająca na własność rzekę lub jezioro? Dlaczego akurat nie mamy zakładać, że przedsiębiorstwo może zarobić więcej pieniędzy obracając rzeki i jeziora w ścieki, a drzewa w pojemniki na śmieci? Taki scenariusz posiada wcale nie mniej pozorów prawdopodobieństwa. Faktycznie, w wielu przypadkach raczej takiego obrotu spraw możemy oczekiwać. Jak przekonuje Glenn Albrecht, takie kapitalistyczne “rozwiązanie” problemów ze środowiskiem byłoby tylko “prawdopodobnie skuteczne przy ochronie tych gatunków [bądź ekosystemów], które są ważne z handlowego punktu widzenia, i to jedynie wtedy, gdyby wartość handlowa tych gatunków [czy ekosystemów] przekraczała wartość potencjalnych źródeł dochodów, które mogłyby zostać zrodzone z tego samego ‘kapitału naturalnego’ […] model ten staje się stopniowo coraz mniej prawdopodobny, kiedy stajemy wobec wyboru rzadkich, ale nieistotnych dla handlu gatunków [czy ekosystemów] przeciwko ogromnym propozycjom inwestycyjnym, które są nie do pogodzenia z ich dalszym istnieniem. Im mniej przebojowy gatunek, mniej ‘atrakcyjny’ ekosystem, tym bardziej prawdopodobne, że to właśnie propozycje inwestycyjne przetrwają i wezmą górę […]” [“Ethics, Anarchy and Sustainable Development” (“Etyka, anarchia i zrównoważony rozwój”), Anarchist Studies vol. 2, no. 2, pp. 104-5]. Twierdzenie, że “absolutne” prawa własności ochronią środowisko to tylko jeszcze jeden przykład podejmowanych przez “wolnorynkowy” kapitalizm prób dawania czytelnikowi tego, co chce usłyszeć.

Ale oczywiście zwolennik kapitalizmu oburzy się i powie, że gdyby pozwolono na spuszczanie ścieków, spowodowałyby one zanieczyszczenie, co wpłynęłoby na innych ludzi, którzy wtedy podaliby do sądu omawianego właściciela. Odpowiedzią na to twierdzenie jest “być może”, ponieważ istnieje wiele okoliczności, przy obecności których proces sądowy byłby nieprawdopodobny. Na przykład, co będzie jeśli miejscowa ludność to mieszkańcy slumsów, nie mogący sobie pozwolić na proces? Co będzie, jeśli się boją, że w razie procesu ich właściciele ich wyeksmitują (zwłaszcza wtedy, gdy ci właściciele posiadają także omawiane źródła zanieczyszczeń)? Co będzie, jeśli członkowie dotkniętej zanieczyszczeniem społeczności pracują dla truciciela i będą czekać na utratę pracy, jeśli odważą się na proces? (Patrz następna sekcja). I jeszcze odpowiedź taka całkowicie pomija fakt, że proces odbyłby się dopiero po zniszczeniach, które już zostałyby dokonane. Niełatwo jest zastąpić zniszczone ekosystemy i wymarłe gatunki. A gdyby groźba interwencji sądu miała efekt “odstraszający”, wówczas zanieczyszczanie, morderstwa, kradzieże i całe mnóstwo innych przestępstw już dawno temu by zanikło.

Ale oprócz tych wszystkich spraw są jeszcze ważniejsze, mianowicie: czy możliwość wszczęcia procesu przeciwko trucicielom byłaby rzeczywiście możliwa na wolnym rynku opierającym się na własności prywatnej? Rothbard sądzi, że byłaby. Podając przykład dymów fabrycznych w XIX wieku, zauważa, że one oraz “wiele spośród ich złych skutków było znanych od rewolucji przemysłowej, znanych do tego stopnia, że amerykańskie sądy w okresie […] XIX stulecia podejmowały rozmyślne decyzje o pozwalaniu na naruszanie praw własności przez przemysłowe dymy. Aby tak uczynić, sądy musiały systematycznie zmieniać i osłabiać ochronę praw własności zakorzenioną w anglosaskim prawie zwyczajowym […] sądy systematycznie zmieniały prawo o zaniedbaniach i prawo o niedogodnościach, aby pozwalać na każde zanieczyszczenie powietrza, które nie było jakoś nadzwyczajnie większe niż zanieczyszczenie dokonane przez jakąś podobną firmę przemysłową” [Rothbard, Op. Cit., s. 257].

W tym kawałku, ewidentnie sprzecznym ze sobą samym, zachęca się nas do wysunięcia wniosku, że własność prywatna musi przynieść rozwiązanie problemu zanieczyszczeń – na podstawie relacji, opowiadającej o tym, jak w oczywisty sposób tak się nie stało. Jeżeli XIX-wieczne Stany Zjednoczone – które dla wielu libertarian są czymś w rodzaju “złotego wieku” wolnorynkowego kapitalizmu – przeżyły przejście od początkowego stanu, w którym prawa własności były dobrze bronione, do stanu późniejszego, kiedy to większe zanieczyszczenia były tolerowane, jak opowiada Rothbard, to znaczy, że prawa własności nie mogą przynieść rozwiązania problemu zanieczyszczeń.

Oczywiście jest prawdopodobne, że Rothbard i inni wolnorynkowcy stwierdzą, iż dziewiętnastowieczny system kapitalistyczny nie był wystarczająco czysty, że sądy były skłaniane do działania pod naciskiem ze strony państwa (które z kolei znajdowało się pod naciskiem potężnych przemysłowców). Ale czy można je oczyścić tylko usuwając rząd i prywatyzując sądy, zdając się na tak zwany wolny rynek wymiaru sprawiedliwości”? Nacisk ze strony przemysłowców na będące prywatną własnością sądy, próbujące zarabiać na życie na rynku utrzymałby się, jeżeli by się nie zwiększył. W istocie cały ten pomysł prywatnych sądów konkurujących ze sobą na “wolnym rynku wymiaru sprawiedliwości” staje się absurdem, kiedy sobie uświadomimy, że posiadający najwięcej pieniędzy będą mogli kupić sobie najwięcej “sprawiedliwości” (co w dużym stopniu ma miejsce już teraz).

Charakterystyczna dla “wolnorynkowych” kapitalistów argumentacja (że gdyby X było własnością prywatną, to byłoby niemal oczywiste, że nastąpi Y) jest tylko myśleniem życzeniowym.

E.1.2 Dlaczego eko-anarchiści preferują demokrację bezpośrednią?

Argumentacja eko-anarchistów za bezpośrednią (partycypacyjną) demokracją skupia się na tym, że skuteczna ochrona ekosystemów planety wymaga, by zwykli obywatele mogli brać udział w podejmowaniu decyzji wpływających na stan swego środowiska przyrodniczego na poziomie grup znajdujących się u podstaw, ponieważ jest bardziej prawdopodobne, że to one będą sprzyjać restrykcyjnym zabezpieczeniom środowiska niż biznes wielkich trucicieli, który teraz panuje nad “przedstawicielskim” systemem rządów. Dlatego dążenie do wyjścia z kryzysu ekologicznego zakłada z góry demokrację uczestniczącą w sferze politycznej – taka transformacja spowodowałaby rewolucję polityczną.

Jednak, jak podkreślał Bakunin, polityczna rewolucja tego rodzaju musi być poprzedzona rewolucją społeczno-ekonomiczną w oparciu o samorządność pracowniczą. A to dlatego, że doświadczenie codziennego uczestnictwa w podejmowaniu decyzji, nieautorytarnych sposobach organizowania się i zindywidualizowanych stosunkach międzyludzkich w małych grupach roboczych wykształciłoby kreatywność, spontaniczność, odpowiedzialność, niezależność i szacunek dla indywidualności – cechy potrzebne do tego, by system polityczny demokracji bezpośredniej funkcjonował skutecznie.

Wiedząc, jak bardzo dużo czasu ludzie spędzają w pracy, trudno byłoby przecenić znaczenie polityczne przekształcenia miejsca pracy w szkołę, gdzie się ćwiczy rozwój demokratycznych i wolnościowych wartości. Jak pokazuje historia, rewolucje polityczne nie poprzedzone masową transformacją psychologiczną – to znaczy odprogramowaniem ludzi ze skłonności do bycia panem lub niewolnikiem – skutkują jedynie zastąpieniem starej elity rządzącej przez nową (np. Lenin stał się nowym “carem”, a aparatczycy z partii komunistycznej nową “arystokracją”). Dlatego też oprócz cechowania się wolniejszym tempem rozrostu spółdzielnie pracownicze z demokratyczną samorządnością podłożyłyby psychologiczne fundamenty pod ustrój polityczny demokracji bezpośredniej takiego rodzaju, jaki byłby niezbędny dla ochrony biosfery. Dlatego “zielony” wolnościowy socjalizm to jedyna propozycja dość radykalna, aby rozwiązać kryzys ekologiczny.

Wolnorynkowy kapitalizm (którego skrajnym przykładem jest prawicowy “libertarianizm”), przeciwnie, nie tylko nie mógłby rozwiązać kryzysu ekologicznego, ale tak naprawdę wręcz by go pogłębił. Prócz tego, że prawicowi libertarianie nie proponują demontażu kapitalizmu, muszącego się opierać na zasadzie “rośnij albo zdechnij”, również nie życzą oni sobie demontażu hierarchicznej struktury kapitalistycznej firmy. Taka firma wywiera swoje własne, napędzane chciwością, naciski przyczyniające się do ekspansji, co omówiliśmy powyżej. (W istocie, prawicowo-libertariańska literatura jest pełna argumentów wykazujących, że hierarchiczne firmy są niezbędne z powodu “efektywności”). Ale ponieważ nie byłoby regulacyjnego aparatu państwa łagodzącego niektóre z negatywnych efektów ekologicznych kapitalistycznej ekspansji, “wolnorynkowy” kapitalizm byłby jeszcze zjadliwszy dla środowiska niż obecny system.

W sekcjach od E.2 do E.5 omawiamy i obalamy niektóre wątpliwej jakości propozycje “rozwiązania” kryzysu ekologicznego, wysuwane przez wolnorynkowych kapitalistów. Sekcja E.7 omawia, dlaczego “zielony konsumpcjonizm”, jeszcze jedno podstawowe założenie kapitalistów, jest również skazane na niepowodzenie.

Next Page » « Previous Page