Author: sasza

D.3.1 W jaki sposób rozmiar, koncentracja własności, bogactwo właściciela i nastawienie na zyski dominujących firm medialnych wpływa na zawartość mediów?

Nawet i sto lat temu liczba mediów o jakimś istotnym zasięgu była ograniczona wielkimi rozmiarami niezbędnych inwestycji, i to ograniczenie stawało się coraz skuteczniejsze z biegiem czasu. Podobnie jak na każdym dobrze rozwiniętym rynku, znaczy to, że istnieją bardzo skuteczne naturalne bariery wejścia na rynek środków masowego przekazu. Na skutek tego procesu koncentracji własność głównych mediów coraz bardziej się koncentrowała w rękach coraz węższej garstki ludzi. Jak podkreśla Ben Bagdikian w swojej książce Media Monopoly, 29 największych koncernów medialnych ma na swoim koncie ponad połowę nakładu wszystkich dzienników i większą część sprzedawanych czasopism i książek oraz słuchaczy radia i oglądających filmy fabularne. Ich “szczytowa warstwa” – coś pomiędzy 10 a 24 koncernami – wraz z rządem i usługodawcami telekomunikacyjnymi “wyznacza porządek wiadomości i dostarcza znaczną część informacji z kraju i z zagranicy niższym warstwom mediów, a przez to ogółowi odbiorców” [Ibid., p. 5].

Dwadzieścia cztery koncerny medialne szczytowej warstwy to wielkie, goniące za zyskiem korporacje, posiadane i kontrolowane przez bardzo bogatych ludzi. Wiele z tych przedsiębiorstw jest w pełni zintegrowanych z rynkiem finansowym, czego rezultatem są potężne naciski ze strony akcjonariuszy, prezesów i bankierów, wymieniając tylko niektóre. Naciski te nasiliły się w ostatnich latach, gdyż akcje koncernów medialnych stały się ulubionymi akcjami graczy giełdowych, a deregulacja zwiększyła ich zyskowność, a więc i groźbę przejęcia pakietów kontrolnych.

Giganci medialni lokują swoje pieniądze także na innych rynkach. Na przykład General Electric i Westinghouse, dwaj posiadacze głównych sieci telewizyjnych, są olbrzymimi, wpływającymi na wiele różnych rynków ponadnarodowymi przedsiębiorstwami mocno zaangażowanymi w kontrowersyjne sprawy produkcji broni i potęgi nuklearnej. GE i Westinghouse są zależne od rządu, subsydiującego ich potęgę nuklearną oraz badania i rozwój w dziedzinie militarnej, a także stwarzającego sprzyjający klimat dla ich zamorskich rynków zbytu i inwestycji. Podobna zależność od rządu wyciska swoje piętno i na innych mediach.

A ponieważ są one wielkimi korporacjami posiadającymi interesy w inwestycjach na całym świecie, główne media zmierzają do ulegania prawicowym skłonnościom politycznym. Do tego jeszcze członkowie klasy biznesu posiadają większość środków masowego przekazu, z których istnienie przygniatającej większości zależy od dochodów z reklam (które z kolei pochodzą od prywatnego biznesu). Świat biznesu dostarcza też istotnej części “ekspertów” w programach informacyjnych i wytwarza potężne “działa przeciwlotnicze”. Tezy, że środki masowego przekazu są “lewicujące” to po prostu dezinformacja produkowana przez organizacje tworzące opisane poniżej “działa przeciwlotnicze”.

Więc Herman i Chomsky mówią:

“dominujące media tworzą całkiem duży biznes; są one kontrolowane przez bardzo bogatych ludzi albo przez dyrektorów, poddawanych surowym rygorom przez właścicieli i inne siły nastawione na zyski na rynku; i są one ściśle sprzęgnięte ze sobą nawzajem oraz posiadają ważne wspólne interesy z innymi głównymi korporacjami, bankami i rządem. To jest pierwszy potężny filtr, który wpływa na wybór prezentowanych wiadomości” [Ibid., p. 14].

Nie trzeba przypominać, że reporterzy i wydawcy będą selekcjonowani na podstawie tego, jak dobrze ich praca odzwierciedla interesy i potrzeby ich pracodawców. Zatem zupełnie inaczej będzie wyglądała kariera w tej branży radykalnego reportera niż reportera bardziej głównonurtowego o takich samych zdolnościach i umiejętnościach. O ile radykalny reporter nie złagodzi swojego tekstu, mało jest prawdopodobne, aby ujrzał go w druku bez poprawek czy zmian. Zatem struktura firmy medialnej sprzyja karaniu radykalnych zapatrywań, zachęcając do akceptowania istniejącego stanu rzeczy w celu kontynuowania kariery. Ten proces selekcji zapewnia, że właściciele nie będą musieli nakazywać wydawcom czy dziennikarzom, co mają robić – aby odnieść sukces, wydawcy i dziennikarze będą musieli uznać wartości swoich pracodawców za swoje własne.

D.3 Jak majątek wpływa na środki masowego przekazu?

Anarchiści prowadzą szczegółowe i skomplikowane analizy mechanizmów, przy pomocy których bogaci i potężni wykorzystują media do propagandy na rzecz swoich własnych interesów. Może najlepszą z tych analiz jest “Propaganda Model” (Model propagandy), objaśniony przez Noama Chomsky’ego i Edwarda Hermana w pracy Manufacturing Consent (Produkując zgodę). Główne tezy tej pracy streścimy w niniejszej sekcji (zobacz też Necessary Illusions (Niezbędne złudzenia) Chomsky’ego, omawiające ten model mediów bardziej szczegółowo).

“Model propagandy” Chomsky’ego i Hermana zakłada istnienie bloku pięciu “filtrów”, które tak działają, by przesiewać wiadomości i inne materiały rozpowszechniane przez media. Te “filtry” powodują, że media odzwierciedlają punkt widzenia i interesy elity i budują “poparcie dla partykularnych interesów, mających przewagę w działaniach państwa i w prywatnej działalności” [Manufacturing Consent, p. xi]. Tymi “filtrami” są:

  1. rozmiary, koncentracja własności, majątek właścicieli i nastawienie na zyski dominujących firm na rynku środków masowego przekazu;
  2. reklamy jako najważniejsze źródło dochodów mediów;
  3. opieranie się ich na informacjach dostarczanych przez rząd, świat biznesu i “ekspertów” opłacanych i mianowanych przez te dwa nadrzędne źródła i czynniki władzy;
  4. “działa przeciwlotnicze” (ujemne reakcje na doniesienia mediów) jako środek ich dyscyplinowania; oraz
  5. “antykomunizm” jako narodowa religia i mechanizm kontroli.

“Surowiec w postaci wiadomości musi przejść przez kolejne filtry, pozostawiające tylko wyczyszczoną resztkę jako nadającą się do druku”, utrzymują Chomsky i Herman. Filtry te “utrwalają z góry powzięte założenia co do publicznych dyskusji i interpretowania faktów, oraz definicję tego, co jest warte podawania do wiadomości w pierwszym rzędzie, a to wyjaśnia podstawy i procesy liczące się w kampaniach propagandowych” [Manufacturing Consent (Produkując zgodę), p. 2]. Krótko rozpatrzymy istotę tych pięciu filtrów (przykłady pochodzą głównie z mediów amerykańskich).

Zanim będziemy kontynuować, podkreślmy raz jeszcze, że jest to tylko streszczenie tez Hermana i Chomsky’ego i nie możemy liczyć na przedstawienie tutaj całego bogactwa dowodów i argumentów przedstawionych zarówno w Manufacturing Consent (Produkując zgodę), jak i w Necessary Illusions (Niezbędnych złudzeniach). Polecamy każdą z tych książek w celu zapoznania się z dalszymi informacjami o “modelu propagandy” w środkach masowego przekazu i dowodami słuszności tego modelu.

D.2.2 Jak szeroko rozpowszechniona jest propaganda uprawiana przez biznes?

Biznes wydaje mnóstwo pieniędzy, aby zapewnić sobie, że ludzie zaakceptują istniejący stan rzeczy. Jeszcze raz odwołując się do przykładu Stanów Zjednoczonych (gdzie takie techniki są powszechne), widzimy, że wykorzystuje się rozmaite środki, aby spowodować w ludzkich umysłach utożsamienie “wolnej przedsiębiorczości” (oznaczającej dotowaną przez państwo prywatną władzę z nienaruszalnymi uprawnieniami kierowniczymi) z “amerykańskim stylem życia”. Sukces tych kampanii jest oczywisty, skoro wielu ludzi pracy sprzeciwia się obecnie związkom zawodowym jako mającym zbyt wielką władzę czy też irracjonalnie odrzuca wszystkie radykalne idee jako “komunizm”, niezależnie od ich treści.

W roku 1978 amerykański biznes wydał miliard dolarów na propagandę u podstaw (znaną przez wtajemniczonych w public relations jako “gwiezdna darń”, co odzwierciedlało pojawienie się powszechnego poparcia bez istotnych powodów, oraz “wierzchołki”, w których wpływowi obywatele są zatrudniani, by służyli jako rzecznicy interesów biznesu). W 1983 r. istniało 26 publicznych fundacji celowych przeznaczonych do tego, z majątkiem wynoszącym 100 milionów dolarów albo więcej, jak również dziesiątki korporacyjnych fundacji. Te zaś, wraz z potęgą mediów, zapewniają że siła – bądź co bądź nieefektywny środek kontroli – zostaje zastąpiona przez “produkowanie zgody”: proces, w którym granice dopuszczalnego wypowiadania się są wyznaczane przez bogatych.

Proces ten jest kontynuowany od pewnego czasu. Na przykład “w kwietniu 1947 r. Rada do Spraw Reklamy zapowiedziała kampanię kosztującą 100 milionów dolarów, z wykorzystaniem wszystkich mediów, aby ‘sprzedać’ amerykański system ekonomiczny – tak jak był przez nią pojmowany – amerykańskiemu narodowi; program ten był oficjalnie opisywany jako ‘wielki projekt uświadomienia amerykańskiego narodu o ekonomicznych realiach życia’. Korporacje ‘rozkręciły szeroko zakrojone programy indoktrynacji zatrudnionych’, relacjonował czołowy dziennik świata biznesu Fortune, przymuszoną publikę poddano ‘kursom edukacji ekonomicznej’, testując jej przywiązanie do ‘systemu wolnej przedsiębiorczości – to jest amerykańskości’. Przegląd przeprowadzony przez Stowarzyszenie Amerykańskich Zarządów (AMA) ujawnił, że wielu korporacyjnych przywódców uważało ‘propagandę’ i ‘edukację ekonomiczną’ za synonimy, utrzymując, że ‘chcemy, aby nasz naród myślał prawidłowo’ […] [i że] ‘niektórzy z pracowników widzą to jako ‘bitwę o lojalność’ ze związkami’ – raczej nierówną bitwę, biorąc pod uwagę dostępne zasoby” [Noam Chomsky, World Orders, Old and New (O starym i nowym porządku świata), pp. 89-90].

Rozmaite instytucje są wykorzystywane, aby przesłanie wielkiego biznesu znajdowało zrozumienie. Na przykład Połączona Rada Edukacji Ekonomicznej, rzekomo organizacja charytatywna, finansuje edukację ekonomiczną dla nauczycieli i dostarcza książek, broszur i filmów jako pomocy naukowych. W roku 1974 20 tysięcy nauczycieli uczestniczyło w jej warsztatach. Celem jest skłonienie nauczycieli do przedstawiania swoim uczniom korporacji w bezkrytycznym świetle. Fundusze dla tej machiny propagandowej pochodzą z Amerykańskiego Stowarzyszenia Bankierów, ATT, Fundacji Sears Roebuck i Fundacji Forda.

Jak zaznacza G. William Domhoff, “aczkolwiek ona [i inne ciała takie jak ona] nie była w stanie spowodować aktywnej akceptacji dla całej polityki potężnej elity i dla wszystkich jej punktów widzenia na sprawy gospodarcze i inne sprawy krajowe, to zdołała zapewnić, by sprzeciwiające się jej opinie pozostawały w izolacji, wzbudzały podejrzenia i rozwijały się tylko częściowo” [Who Rules America Now? (Kto teraz rządzi Ameryką?), pp. 103-4]. Mówiąc prościej, idee “nie do przyjęcia” są spychane na margines, wyznacza się granice ekspresji, a wszystko to w społeczeństwie rzekomo się opierającym na “wolnym rynku idei”.

Skutki tej propagandy biznesu są odczuwane we wszystkich innych dziedzinach życia, co zapewnia, że chociaż amerykańska klasa biznesu posiada krańcowo silną świadomość klasową, to reszta amerykańskiej ludności będzie uważała “klasę” za słowo nieprzyzwoite!

D.2.1 Czy przepływy kapitału mają aż taką potęgę?

Tak. Przy pomocy przepływów kapitału biznes może sobie zapewnić, że jakiś rząd, który staje się zbyt niezależny i zaczyna brać pod uwagę interesy tych, którzy go wybrali, zostanie z powrotem sprowadzony na swoje miejsce. Dlatego też nie możemy się spodziewać, że inna grupa polityków będzie reagowała w inny sposób na wpływy i interesy takich samych instytucji. Nie jest zbiegiem okoliczności, że Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza i Australijska Partia Pracy wprowadzały politykę “thatcheryzmu” w tym samym czasie, gdy “Żelazna Dama” wprowadziła ją w Wielkiej Brytanii. Nowozelandzki rząd Partii Pracy jest przypadkiem modelowym, w którym “w ciągu kilku miesięcy od reelekcji [w 1984 roku] minister finansów Roger Douglas ułożył program ‘reform’ gospodarczych, przy którym ‘reformy’ Thatcher i Reagana wyglądały bardzo blado […] Niemal wszystko zostało sprywatyzowane, a konsekwencje tego usprawiedliwione bełkotem o rynku. Nagle pojawił się nieznany dotąd w Nowej Zelandii rozdział bogactwa narodowego wraz z bezrobociem, ubóstwem i przestępczością” [John Pilger, “Breaking the one party state”, New Statesman, 16/12/94].

Za skrajny przykład przepływów kapitału wykorzystanych do “zdyscyplinowania” krnąbrnej administracji rządowej mogą posłużyć dzieje rządu Partii Pracy w Anglii od 1974 do 1979 roku. W styczniu 1974 roku indeks FT na londyńskiej giełdzie utrzymywał się na poziomie 500 punktów. W lutym zastrajkowali górnicy, zmuszając Heatha (torysowskiego premiera) do rozpisania (i przegrania) przedterminowych wyborów. Nowy rząd Partii Pracy (w którym zasiadało wielu lewicowców) mówił o nacjonalizacji banków i znacznej części przemysłu ciężkiego. W sierpniu 1974 r. Tonny Benn ogłosił plany upaństwowienia przemysłu stoczniowego. W grudniu indeks FT na londyńskiej giełdzie spadł do 150 punktów. W 1976 roku ministerstwo skarbu wydawało 100 milionów dolarów dziennie odkupując swoje własne pieniądze, aby wzmocnić wartość funta [The Times, 10/6/76].

The Times zauważył, że “dalsze osłabienie wartości funta nastąpiło pomimo wysokiego poziomu stopy zysku […] Maklerzy mówili, że nacisk na wyprzedaż funtów nie jest mocny ani stały, ale ma miejsce prawie całkowity brak zainteresowania nabywaniem ich. Spadek wartości funta jest ogromną niespodzianką w świetle jednomyślnej opinii bankierów, polityków i urzędników, że kurs jest zaniżony” [27/5/76].

Rząd Partii Pracy, stojąc w obliczu potęgi międzynarodowego kapitału, w końcu musiał otrzymać czasowe “zwolnienie za kaucją” uzyskane od Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który narzucił mu pakiet nadzoru i cięć wydatków. Odpowiedź Partii Pracy na ten pakiet faktycznie brzmiała “Uczynimy, cokolwiek nam powiecie”, jak to opisał pewien ekonomista. Koszty społeczne takiej polityki były katastrofalne, z bezrobociem, które doszło do niesłychanej dotąd wartości miliona osób. I nie zapominajmy, że rząd “obciął wydatki na sumę dwukrotnie większą od obiecanej Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu”, próbując wykazać się, jak jest przyjazny biznesowi [Peter Donaldson, A Question of Economics, p. 89].

Kapitał nie zainwestuje w kraju, który nie spotyka się z jego aprobatą. W roku 1977 Bank Angielski odmówił rządowi Partii Pracy spełnienia prośby o zniesienie kontroli nad wymianą walut. Między 1979 a 1982 r. torysi znieśli tę kontrolę i zaniechali ograniczania pożyczek bankom i towarzystwom budowlanym:

“Skutki zniesienia kontroli nad wymianą walut były widoczne niemal natychmiast: kapitał dotychczas zainwestowany w Wielkiej Brytanii zaczął wychodzić za granicę. W gazecie Guardian z 21 września 1981 roku Victor Keegan zauważył: ‘Opublikowane w zeszłym tygodniu przez Bank Angielski cyfry pokazują, że fundusze emerytalne inwestują teraz 25% swoich pieniędzy za granicą (a dla porównania – jeszcze kilka lat temu prawie niczego nie inwestowały za granicą), a samodzielne trusty wcale nie poczyniły żadnych inwestycji (netto) w Wielkiej Brytanii odkąd kontrola nad wymianą walut została zniesiona'” [Robin Ramsay, Lobster no. 27, p. 3].

Dlaczego? Co było tak złego w Wielkiej Brytanii? Mówiąc prosto z mostu, klasa pracująca była zbyt bojowa, związki zawodowe nie zostały jeszcze “skrępowane prawem i ujarzmione”, jak to ostatnio ujął The Economist [27 lutego 1993], a państwo opiekuńcze mogło trwać dalej. Częściowe zdobycze, uzyskane w wyniku poprzednich zmagań, wciąż istniały, a ludzie mieli dosyć godności, aby nie przyjmować każdej posady, jaka im tylko zostanie zaoferowana ani nie godzić się z autorytarnym postępowaniem pracodawcy. Czynniki te tworzyły “brak elastyczności” na rynku pracy, przez co klasie pracującej musiano udzielić lekcji “dobrej” ekonomii.

Przy pomocy przepływów kapitału utarto nosa buntowniczej ludności i lekko radykalizującemu rządowi.

D.2 Jaki wpływ ma majątek na politykę?

Krótka odpowiedź brzmi: wpływ o ogromnym zasięgu, bezpośredni i pośredni. Zetknęliśmy się już z tą sprawą w sekcji B.2.3 (“Jak klasa rządząca utrzymuje kontrolę nad państwem?”). Tutaj rozszerzymy treść tamtejszych wzmianek.

Polityka państwa w kapitalistycznej demokracji jest zazwyczaj doskonale odgrodzona od wpływu szerokich rzesz społeczeństwa, ale za to bardzo otwarta na wpływy elit i ich interesy finansowe. Najpierw rozważmy możliwość bezpośredniego wpływu. Jest oczywiste, że wybory kosztują duże pieniądze, i tylko bogaci oraz korporacje, realistycznie rzecz biorąc, mogą sobie pozwolić na branie udziału w znaczący sposób. Nawet dotacje związków zawodowych dla partii politycznych nie mogą skutecznie konkurować z dotacjami pochodzącymi od klasy biznesu. Na przykład podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 1972 roku z wydanych pięciuset milionów dolarów tylko około 13 milionów pochodziło od związków zawodowych. Ogromna większość całej reszty bez wątpienia pochodziła od wielkiego biznesu i bogatych osób prywatnych. W przypadku wyborów 1956 roku – był to ostatni raz, kiedy bezpośrednie porównania między związkami a biznesem były możliwe, wkład 742 biznesmenów równał się wkładowi związków reprezentujących 17 milionów pracowników. A było to w czasach, kiedy związki posiadały dużą liczbę członków, na długo przed zanikiem zorganizowanego świata pracy.

Dlatego jest rzeczą logiczną, że polityka zostanie zdominowana przez bogatych i potężnych – jeśli nawet nie w teorii, to w rzeczywistości – ponieważ tylko bogaci mogą sobie pozwolić na kierowanie nią, i jedynie partie popierane przez bogatych zdobędą wystarczające fundusze i sprzyjające sprawozdania prasowe, by mieć jakąś szansę na sukces wyborczy (patrz sekcja D.3, “Jak majątek wpływa na środki masowego przekazu?”). Nawet w krajach o silnych ruchach związkowych, popierających partie wywodzące się ze świata pracy, dyskusje polityczne są zdominowane przez media. A ponieważ media są własnością ludzi biznesu i są zależne od świata biznesu z powodu finansowania przez reklamy, to trudno się dziwić, że niezależne postulaty polityczne wywodzące się ze świata pracy jest trudno zrealizować, czy choćby sprawić, by były traktowane na serio. Ponadto fundusze dostępne partiom świata pracy są zawsze mniejsze od funduszy partii popieranych przez kapitalistów, co znaczy, że zdolność tych pierwszych do współzawodnictwa w “uczciwych” wyborach zostaje zmniejszona. A jeszcze pomijamy tutaj to, że struktura państwa jest urządzona w celu zapewnienia, że realna władza będzie spoczywała nie w rękach wybranych przedstawicieli, ale raczej w rękach państwowej biurokracji (patrz sekcja J.2.2), która dopilnuje, by jakiekolwiek postulaty polityczne na rzecz świata pracy zostały rozmydlone i uczynione nieszkodliwymi dla interesów klasy rządzącej.

Do tego trzeba jeszcze dodać, że majątek ma ogromny pośredni wpływ na politykę (a przez to na społeczeństwo i na prawo). Zauważyliśmy powyżej, że osoby majętne kontrolują media i ich zawartość. Jednakże poza tym jest jeszcze coś, co można nazwać “bezpieczeństwem inwestycji”, co jest jeszcze jednym ważnym źródłem wpływów. Jeżeli jakiś rząd zaczyna wprowadzać prawa lub działać w inny sposób kolidujący z pragnieniami świata biznesu, kapitał może się zniechęcić do inwestowania (a nawet może wycofać inwestycje i przenieść się gdzieś indziej). Będące tego wynikiem osłabienie gospodarki spowoduje niestabilność polityczną, nie pozostawiając rządowi żadnego wyboru, jak tylko uznanie interesów biznesu za priorytetowe. “Co jest dobre dla biznesu” naprawdę jest dobre dla kraju, ponieważ jeśli ucierpi biznes, to ucierpi też każdy inny.

David Noble przedstawia dobre streszczenie skutków takich pośrednich nacisków, pisząc, że firmy “mają zdolność przenoszenia produkcji z jednego kraju do drugiego, zamknięcia fabryki w jednym kraju i otwarcia jej na nowo gdzieś indziej, kierowania i odwoływania inwestycji tam, gdzie tylko ‘klimat’ jest najbardziej sprzyjający [dla biznesu] […] Umożliwia to korporacji wykorzystywanie interesów jednej siły roboczej przeciwko interesom innej siły roboczej w pogoni za najtańszymi i najbardziej ugodowymi pracownikami (co sprawia błędne wrażenie większej efektywności) […] Zmusza to regiony i kraje do rywalizowania ze sobą nawzajem, aby próbować przyciągnąć inwestorów, oferując im ulgi podatkowe, dyscyplinę w miejscu pracy, rozluźnienie regulacji dotyczących ochrony środowiska i innych spraw, oraz infrastrukturę subsydiowaną ze środków publicznych […] Pojawił się więc wielki paradoks naszego wieku, polegający na tym, że te kraje, które najbardziej prosperują (przyciągają korporacyjnych inwestorów), z największą gotowością obniżają swoje standardy życia (płace, zasiłki, jakość życia, swobody polityczne). Skutkiem ubocznym tego systemu jest wymuszenie powszechnego pogorszenia się warunków życia ludzi i obniżenia ich oczekiwań w imię konkurencyjności i dobrobytu” [Progress Without People (Postęp bez ludzi), pp. 91-92].

I jeszcze musimy odnotować, że nawet gdy państwo rzeczywiście obniży swoje standardy życia, aby przyciągnąć inwestycje albo zachęcić swoją rodzimą klasę biznesmenów do inwestycji (co uczyniły Stany Zjednoczone i Wielka Brytania przy pomocy recesji, dyscyplinując siłę roboczą wysokim bezrobociem), to i tak nie ma żadnych gwarancji, że kapitał pozostanie. Amerykańscy robotnicy doświadczyli wzrostu zysków swoich przedsiębiorstw, podczas gdy ich płace stały w miejscu, i (w nagrodę) setki tysięcy zostały poddane “redukcji zatrudnienia” lub ujrzały, jak ich posady wywędrowały do zakładów pracy wyniszczającej w Meksyku czy południowo-wschodniej Azji. Na Dalekim Wschodzie robotnicy japońscy, południowokoreańscy i z Hongkongu także doświadczyli przeniesienia swoich miejsc pracy w przemyśle do krajów o niskich zarobkach (i bardziej represyjnych/autorytarnych), takich jak Chiny czy Indonezja.

Wraz z mobilnością kapitału istnieje także groźba stworzona przez dług publiczny. Jak zauważa Doug Henwood, “dług publiczny jest przemożnym sposobem zapewnienia sobie, że państwo bezpiecznie utrzyma się w rękach kapitału. Im wyższe długi rządu, tym bardziej muszą zadawalać jego bankierów. Gdy bankierzy będą się czuć niezadowoleni, odmówią przedłużenia okresu spłaty starych długów albo udzielenia nowych kredytów na jakichkolwiek warunkach innych niż najbardziej karcące (jeśli w ogóle się na to zgodzą). Wybuchowy wzrost [amerykańskiego] zadłużenia federalnego w latach osiemdziesiątych ogromnie zwiększył siłę wierzycieli przy domaganiu się prowadzenia surowej polityki monetarnej i fiskalnej w celu schłodzenia amerykańskiej gospodarki, gdy ta się ożywiła […] po spowolnieniu w latach 1989-92” [Wall Street, pp. 23-24]. I musimy jeszcze dorzucić, że spekulanci giełdowi z Wall Street zrobili majątki na tym długu, bezpośrednio i pośrednio.

Komentując ułożone przez Clintona plany decentralizacji programów opieki socjalnej w Ameryce z poziomu rządu federalnego do poziomu władz stanowych, Noam Chomsky wysuwa ważny wniosek, iż “w warunkach względnej równości byłoby to przesunięcie w kierunku demokracji. W istniejących warunkach decentralizacja ma na celu dać dalszy napęd osłabianiu procesów demokratycznych. Wielkie korporacje, firmy inwestorów i im podobne mogą powstrzymywać lub bezpośrednio kontrolować działania rządów krajowych i wykorzystywać siłę roboczą jednego kraju przeciwko sile roboczej innego. Ale gra jest o wiele łatwiejsza, gdy jedynym rywalizującym graczem, który mógłby podlegać zdalnym wpływom ‘wielkiej bestii’ jest rząd stanowy, i nawet przedsiębiorstwo średniej wielkości może się tutaj włączyć do gry. Cień rzucany przez biznes [na społeczeństwo i politykę] może więc stać się gęstszy, a prywatne potęgi mogą przejść do osiągania większych zwycięstw w imię wolności” [Noam Chomsky, “Rollback III”, Z Magazine, March, 1995].

Szantaż gospodarczy jest bardzo pożyteczną bronią przy hamowaniu wolności.

D.1.2 Czy interwencja państwa jest wynikiem demokracji?

Nie. Społeczna i gospodarcza interwencja nowoczesnego państwa zaczęła się na długo zanim rozpowszechnione zostało powszechne prawo wyborcze. Na przykład w Anglii “kolektywistyczne” środki były wprowadzane, gdy jeszcze istniały majątkowe i płciowe ograniczenia praw wyborczych. Centralistyczny i hierarchiczny charakter “przedstawicielskiej” demokracji oznacza, że szerokie rzesze ludności mają niewielką rzeczywistą kontrolę nad politykami, którzy znajdują się pod znacznie większym wpływem wielkiego biznesu, biznesowych grup nacisku i państwowej biurokracji. Znaczy to, że naprawdę ludowe i demokratyczne naciski w państwie kapitalistycznym mają ograniczony zasięg, a interesy elit mają o wiele bardziej decydujące znaczenie przy wyjaśnianiu działań państwa.

“Nowy Ład” Franklina Delano Roosevelta w latach trzydziestych i wprowadzone przez powojenny keynesizm środki ograniczonej interwencji państwa w celu pobudzenia ożywienia gospodarczego po depresji były uzasadniane bardziej racjami materialnymi niż demokracją. Więc Takis Fotopoulos przekonuje, że “fakt […] iż ‘pewność interesów’ znajdowała się na swoim najniższym poziomie mógłby stanowić sporą część wyjaśnienia o wiele bardziej tolerancyjnego stosunku kontrolujących produkcję wobec kroków naruszających zakres ich ekonomicznej władzy i przywilejów. Faktycznie to dopiero wtedy interwencjonizm państwowy zdobył poparcie ludzi naprawdę kontrolujących produkcję, tak, że przyniósł sukces – i dopóty szedł pomyślnie, dopóki miał je” [“The Nation-state and the Market”, p. 55, Society and Nature, Vol. 3, pp. 44-45].

Zasadę tę można dostrzec na przykładzie uchwalonego w 1934 roku w USA Aktu Wagnera, przyznającego amerykańskiemu światu pracy pierwsze i ostatnie zwycięstwo polityczne. Akt ten zalegalizował organizowanie się w związkach zawodowych, ale to umieściło zmagania świata pracy w granicach procedur prawnych, a więc oznaczało, że będzie można łatwiej je kontrolować. Na dodatek to ustępstwo było formą dążenia do świętego spokoju, którego skutkiem było sprawienie, że będzie mniej prawdopodobne, iż zaangażowani w działalność związkową zaczną kwestionować fundamentalne podstawy ustroju kapitalistycznego. A odkąd lęk przed bojowym ruchem robotniczym minął, Akt Wagnera był podkopywany i czyniony bezsilnym przez nowe prawa, prawa, które zwiększyły władzę szefów nad pracownikami i zdelegalizowały takie sposoby działania, jak te, które na początku zmusiły polityków do wprowadzenia Aktu Wagnera.

Nie trzeba powtarzać, że konsekwencje klasycznej ideologii liberalnej, mówiącej, że powszechna demokracja jest zagrożeniem dla kapitalizmu, są źródłem fałszywego rozumowania, iż demokracja prowadzi do interwencji państwa. Rozumowanie, że ograniczając prawa wyborcze bogaci będą wprowadzać prawa dające korzyści wszystkim mówi więcej o wzruszającej wierze klasycznych liberałów w altruizm bogatych niż o rozumieniu przez nich ludzkiej natury i znajomości historii. A to, że mogą oni się przyłączyć do Johna Locke’a i twierdzić z poważną miną, że wszyscy muszą obstawać przy regułach, które tworzą jedynie nieliczni mówi też bardzo wiele o ich pojęciu “wolności”.

Oczywiście niektórzy nowocześniejsi klasyczni liberałowie (na przykład prawicowi libertarianie) są rzecznikami “państwa demokratycznego”, nie mogącego interweniować w sprawy gospodarcze. Nie jest to jednakże żadnym rozwiązaniem, gdyż w ten sposób tylko pozbywamy się etatystycznych odpowiedzi na rzeczywiste i palące problemy społeczne powodowane przez kapitalizm bez dostarczenia w ich miejsce czegoś lepszego.

Anarchiści zgadzają się z tym, że państwo, na skutek swojej centralizacji i biurokracji, tłumi spontaniczną naturę społeczeństwa i jest przeszkodą dla postępu i ewolucji społecznej. Jednakże postulat pozostawienia rynku samemu sobie opiera się na błędnym założeniu, że ludzie będą siedzieli zadowoleni i pozwalali siłom rynkowym ogałacać swoje społeczności i środowisko naturalne. Pozbycie się interwencji państwa bez pozbycia się kapitalizmu i stworzenia wolnego, komunalnego społeczeństwa oznaczałoby, że potrzeba społeczeństwa by chronić samo siebie nadal by istniała, ale byłoby do dyspozycji nawet mniej środków do jej zaspokojenia niż jest teraz. Rezultaty takiej polityki, jak uczy nas historia, byłyby katastrofalne dla klas pracujących (i środowiska, musimy dodać) i dobroczynne jedynie dla elity (co oczywiście jest jej zamiarem).

Konsekwencją fałszywej przesłanki, że demokracja prowadzi do interwencji państwa jest teza, że państwo istnieje dla dobra większości, która wykorzystuje je do wyzyskiwania bogatej mniejszości! Co jest szokujące, wielu obrońców kapitalizmu akceptuje to jako istotny wniosek z tej przesłanki, nawet pomimo tego, że jest to oczywiste reductio ad absurdum, jak również wniosek wyprowadzony całkowicie wbrew faktom historycznym.

D.1.1 Czy interwencja państwa sprawia, że zaczynają się kłopoty?

Zazwyczaj nie. Nie znaczy to jednak, że państwowa interwencja nie może mieć złego wpływu na gospodarkę czy społeczeństwo. Zważywszy na scentralizowaną, biurokratyczną naturę państwa, byłoby niemożliwe, żeby nie miała ona złego wpływu. Interwencja państwa w wielu przypadkach może pogarszać i pogarsza sytuację. Jak zauważa Malatesta, “praktyczne dowody [wskazują], że cokolwiek czynią rządy, jest to zawsze umotywowane pragnieniem panowania, i zawsze jest to wprzęgane do obrony, rozszerzania i unieśmiertelniania swoich przywilejów oraz przywilejów klasy, której rząd jest zarówno przedstawicielem, jak i obrońcą” [Anarchia].

Natomiast zdaniem ekonomicznych liberałów (albo, jak byśmy ich nazwali dzisiaj, neoliberałów lub “konserwatystów”) interwencja państwa stanowi korzeń wszelkiego zła, a dokładniej (według nich) to właśnie ingerencja państwa na rynku jest tym, co powoduje problemy, za które społeczeństwo wini rynek.

Ale takie stanowisko jest nielogiczne, ponieważ “każdy, kto mówi “regulacja”, mówi “ograniczenie”: więc jak pojmować ograniczenie przywileju zanim on zaistniał? […] To byłby skutek bez przyczyny”, a więc “regulacja była poprawką przywileju”, a nie na odwrót [P-J Proudhon, System ekonomicznych sprzeczności]. Jak wyjaśnia Polyani, neoliberalna przesłanka jest fałszywa, ponieważ interwencja państwa zawsze “borykała się z jakimiś problemami wyrastającymi z nowoczesnych uwarunkowań przemysłu, lub przynajmniej mieszała się do rynkowych sposobów postępowania z nimi” [Karl Polyani, Op. Cit., p. 146]. Faktycznie te “kolektywistyczne” środki były zazwyczaj wprowadzane przez żarliwych zwolenników laissez-faire, którzy z reguły byli bezkompromisowymi przeciwnikami wszystkich form socjalizmu (a często były wprowadzane po to, by osłabić poparcie dla idei socjalistycznych, wywołane nadużyciami “wolnorynkowego” kapitalizmu).

Zatem interwencja państwa nie wyskakiwała z księżyca, ale występowała w odpowiedzi na palące potrzeby społeczne i gospodarcze. Można to zaobserwować w połowie XIX wieku, kiedy to nastąpiło największe przybliżenie się do laissez-faire w całej historii kapitalizmu. Jak przekonuje Takis Fotopoulos, “próba ustanowienia czystego gospodarczego liberalizmu, w znaczeniu wolnego handlu, konkurencyjnego rynku pracy i parytetu złota, nie trwała dłużej niż lat czterdzieści, i w latach siedemdziesiątych oraz osiemdziesiątych XIX wieku przywrócono protekcjonistyczne ustawodawstwo […] Znaczące było także to […] [że wszystkie główne potęgi kapitalistyczne] przechodziły przez okres wolnego handlu i laissez-faire, po którym następował okres antyliberalnego ustawodawstwa” [“The Nation-state and the Market,” p. 48, Society and Nature, Vol. 3, pp. 44-45].

Powodem powrotu do protekcjonistycznego ustawodawstwa była depresja lat 1873-86, stanowiąca koniec pierwszego eksperymentu z czystym liberalizmem ekonomicznym. Paradoksalne, że próba liberalizacji rynków doprowadziła do ich większej regulacji. W świetle naszych poprzednich rozważań nie jest to niespodzianką. Ani właściciele kraju, ani politycy nie pragnęli ujrzeć zniszczenia społeczeństwa, a do takiego skutku prowadzi laissez-faire, gdy nie napotyka na żadne przeszkody. Obrońcy kapitalizmu pomijają fakt, że “na początku depresji Europa znajdowała się w zenicie wolnego handlu” [Polyani, Op. Cit., p. 216]. Interwencja państwa nastąpiła w odpowiedzi na zaburzenia społeczne wynikłe z laissez-faire. Nie spowodowała ich.

Podobnie, błędem jest twierdzić, jak to robi Ludwig von Mises, że “dopóki wypłaca się zasiłki dla bezrobotnych, bezrobocie musi istnieć”. Twierdzenie to jest nie tylko ahistoryczne, ale też pomija istnienie przymusowego bezrobocia, które spowodowało, że państwo zaczęło wypłacać jałmużnę w celu wyeliminowania możliwości przestępczości, jak również samopomocy klasy robotniczej, która znacząco mogłaby osłabić istniejący stan rzeczy. Elita była doskonale świadoma niebezpieczeństwa, jakie stanowili robotnicy organizujący się dla swoich własnych korzyści.

Co jest smutne, w pogoni za ideologicznie poprawnymi odpowiedziami, obrońcy kapitalizmu często pomijają zdrowy rozsądek. Jeżeli wierzy się, że ludzie istnieją dla gospodarki, a nie gospodarka dla ludzi, to przejmuje się chęć poświęcenia ludzi i ich społeczeństwa dzisiaj dla rzekomych korzyści ekonomicznych przyszłych pokoleń (w rzeczywistości, dla obecnych zysków). Jeśli się zaakceptuje etykę arytmetyki, to przyszły rozrost gospodarki jest ważniejszy niż obecne rozbicie społeczeństwa. Więc Polyani mówi jeszcze raz: “społeczna niedola to przede wszystkim zjawisko kulturalne, a nie ekonomiczne, które można mierzyć cyframi dochodów” [Op. Cit., p. 157]. A pomijanie tego, co nie może zostać zmierzone i pogardzanie nim jest właśnie istotą kapitalizmu.

D.1 Dlaczego występuje interwencja państwa?

Państwo jest zmuszane do interweniowania w społeczeństwie z powodu antyspołecznych skutków kapitalizmu. Abstrakcyjnie indywidualistyczna teoria, na której się opiera kapitalizm (“każdy myśli o sobie”) powoduje wysoki stopień etatyzmu, ponieważ system ekonomiczny sam w sobie nie zawiera żadnych sposobów zwalczania swych własnych, społecznie destruktywnych działań. Państwo musi również interweniować w gospodarce, nie tylko żeby chronić interesy klasy rządzącej, ale także by chronić społeczeństwo przed atomizującym i niszczycielskim wpływem kapitalizmu. Ponadto kapitalizm posiada przyrodzoną tendencję do okresowych recesji czy depresji, i usiłowanie zapobiegania im stało się częścią funkcji państwa. Jednakże ponieważ zapobiegnięcie im jest niemożliwe (są one częścią składową systemu — patrz sekcja C.7), w praktyce państwo może jedynie próbować je opóźniać i łagodzić ich przebieg. Zacznijmy od potrzeby interwencji w sprawy społeczne.

Kapitalizm opiera się na obróceniu w towar zarówno pracy, jak i ziemi. Jednakże, jak opisuje Karl Polanyi, “praca i ziemia nie są niczym innym, jak tylko samymi istotami ludzkimi, z których się składa każde społeczeństwo oraz środowiskiem naturalnym, w którym ono istnieje; włączenie pracy i ziemi w mechanizmy rynkowe oznacza podporządkowanie istoty samego społeczeństwa prawom rynku” [The Great Transformation, p. 71]. A to znaczy, że “społeczeństwo ludzkie staje się dodatkiem do systemu ekonomicznego”, a człowieczeństwo zostaje całkowicie oddane w ręce podaży i popytu. Lecz taka sytuacja “nie mogłaby istnieć przez dłuższy czas bez unicestwienia ludzkiej i naturalnej istoty społeczeństwa; fizycznie zniszczyłaby człowieka i przeobraziłaby jego otoczenie w pustynię” [Ibid., pp. 41-42].

Oczekiwanie, że społeczność pozostanie obojętna na plagi bezrobocia, niebezpiecznych dla zdrowia warunków pracy, szesnastogodzinnych dni roboczych, przemieszczania się przemysłu i miejsc pracy oraz towarzyszącej temu wszystkiemu moralnej i psychologicznej degrengolady — po prostu dlatego, że skutki ekonomiczne na dłuższą metę mogłyby być lepsze — jest absurdem. Podobnie, oczekiwać, że pracownicy pozostaną obojętni na przykład na złe warunki pracy, spokojnie czekając, aż nowy szef zaproponuje im lepsze warunki, lub że obywatele będą czekali biernie aż kapitaliści zaczną z dobrej woli działać odpowiedzialnie w stosunku do środowiska – to wyznaczać ludzkości rolę służalczą i apatyczną. Na szczęście siła robocza nie zgadza się na bycie towarem, a obywatele nie zgadzają się na stanie z założonymi rękami, gdy niszczone są ekosystemy planety.

Dlatego też występuje interwencja państwa, jako forma ochrony przed skutkami funkcjonowania rynku. Ponieważ kapitalizm opiera się na atomizacji społeczeństwa w imię “wolności” na konkurencyjnym rynku, trudno się dziwić, że obrona przed antyspołecznym funkcjonowaniem rynku powinna przyjmować formy etatystyczne — istnieje niewiele innych struktur zdatnych do zapewnienia takiej obrony (gdyż takie instytucje społeczne zostały podkopane, jeżeli nie zniszczone, przede wszystkim przez narodziny kapitalizmu). Zatem jak na ironię, “indywidualizm” stwarza “kolektywistyczne” tendencje w społeczeństwie, gdyż kapitalizm niszczy komunalne formy organizacji społecznej na rzecz form opartych na abstrakcyjnym indywidualizmie, władzy i hierarchii — a ucieleśnieniem tego wszystkiego jest państwo. W wolnym (tj. komunalnym) społeczeństwie samoobrona wspólnoty nie miałaby charakteru państwowego, lecz byłaby podobnej natury do związków zawodowych i spółdzielni — jednostki pracowałyby wspólnie w dobrowolnych stowarzyszeniach, aby zapewnić wolne i sprawiedliwe społeczeństwo (patrz sekcja I).

Poza ochroną społeczeństwa interwencja państwa jest wymagana, by chronić gospodarkę kraju (a więc interesy ekonomiczne klasy rządzącej). Jak opisuje Noam Chomsky, nawet USA, ojczyzna “wolnej przedsiębiorczości”, była nacechowana “interwencją w gospodarce na dużą skalę po uzyskaniu niepodległości oraz zdobywaniem zasobów i rynków /…/ [gdy tymczasem zbudowano] scentralizowane państwo rozwojowe, związane z tworzeniem i ochroną rodzimego przemysłu i handlu, dotując do miejscowej produkcji i blokując tańsze brytyjskie towary z importu, budując podstawy prawne dla władzy prywatnych korporacji, i na wiele innych sposobów wydobywając się z opałów niekorzystnej konkurencji” [World Orders, Old and New, p. 114].

W przypadku Anglii i całego zastępu innych krajów (a w nowszych czasach Japonii i nowo uprzemysłowionych krajów Dalekiego Wschodu, takich jak Korea) interwencja państwa była, co może się wydawać dosyć dziwne, kluczem do rozwoju i sukcesu na “wolnym rynku”. W innych krajach “rozwijających się”, które miały nieszczęście zostać poddane “wolnorynkowym reformom” (np. neoliberalnym Programom Dostosowania Strukturalnego) zamiast postępować według interwencjonistycznych wzorców japońskich i koreańskich, skutki okazały się wyniszczające dla ogromnej większości, z drastycznym wzrostem ubóstwa, bezdomności, niedożywienia itp. (dla elity skutki te są oczywiście nieco inne).

W dziewiętnastym wieku państwa przeszły na politykę laissez-faire dopiero wtedy, gdy mogły z tego czerpać korzyści i miały wystarczająco silną gospodarkę, by to przetrwać. “Dopiero w połowie dziewiętnastego wieku, kiedy stała się wystarczająco potężna do przezwyciężenia jakiejkolwiek konkurencji, przyjęła Anglia [sic!] wolny handel” [Noam Chomsky, Op.
Cit.
]. Do tego czasu wykorzystywano protekcjonizm i inne metody, aby kształtować rozwój gospodarczy. A odkąd laissez-faire zaczęło osłabiać gospodarkę kraju, szybko się z niego wycofano. Na przykład protekcjonizm jest często wykorzystywany by chronić kruchą gospodarkę, a militaryzm zawsze był dla rządzącej elity ulubionym sposobem pomagania jej, co w dalszym ciągu ma miejsce, na przykład w “Systemie Pentagonu” w USA (patrz sekcja D.8).

Państwowa interwencja była cechą kapitalizmu od początku. Jak przekonywał Kropotkin, “system ‘nieinterwencji państwa’ nigdzie nigdy nie istniał. Wszędzie Państwo było, i dalej jest, głównym filarem i twórcą, bezpośrednim i pośrednim, Kapitalizmu i jego władzy nad masami. Nigdzie, odkąd powstały państwa, masy nie miały wolności stawiania oporu uciskowi ze strony kapitalistów /…/ Państwo zawsze ingerowało w życie gospodarcze na korzyść kapitalistycznego wyzyskiwacza. Zawsze gwarantowało mu ochronę rabunków, dawało pomoc i wsparcie w celu dalszego wzbogacenia się. I nie mogło być inaczej. Robienie tego stanowiło jedną z funkcji — główną misję — Państwa” [Ewolucja a środowisko]. Ograniczone próby wprowadzania laissez-faire zawsze okazywały się niewypałami i skutkowały powrotem do etatystycznych korzeni. Zjawisko wybiórczego laissez-faire i kolektywizmu było cechą kapitalizmu w przeszłości tak samo, jak jest teraz. Rzeczywiście, jak przekonuje Noam Chomsky, “to, co jest nazywane ‘kapitalizmem’, jest w zasadzie ustrojem korporacyjnego merkantylizmu z olbrzymimi i w znacznej mierze nie odpowiadającymi przed nikim prywatnymi tyraniami sprawującymi szeroką kontrolę nad gospodarką, systemami politycznymi oraz życiem społecznym i kulturalnym, działającymi we ścisłej współpracy z potężnymi państwami, które dokonują ogromnych interwencji w gospodarce swoich krajów i w społeczności międzynarodowej. Jest to dramatyczna prawda Stanów Zjednoczonych, wbrew wielu złudzeniom. Bogaci i uprzywilejowani nie chcą już stawiać czoła dyscyplinie rynkowej, jak to czynili w przeszłości, chociaż uważają właśnie ją za wspaniałą dla ogółu ludności” [“Anarchizm, marksizm i nadzieja na przyszłość”, Red and Black Revolution, issue 2].

Dlatego, wbrew potocznej wiedzy, interwencja państwa zawsze będzie towarzyszyła kapitalizmowi na skutek: (1) jego autorytarnej natury; (2) jego niezdolności do zapobiegania antyspołecznym skutkom konkurencyjnego rynku; (3) jego błędnego założenia, że społeczeństwo powinno być “dodatkiem do systemu ekonomicznego”; (4) interesów klasowych rządzącej elity; oraz przede wszystkim (5) potrzeby narzucenia jego autorytarnych stosunków społecznych niechętnej ludności.

Interwencja państwa jest dla kapitalizmu czymś tak naturalnym jak praca najemna. Jak streszcza Polanyi, “wycofywanie się z liberalizmu gospodarczego i laissez-faire posiadało bez uchybień wszystkie cechy charakterystyczne spontanicznej reakcji /…/ [a] ściśle zbliżona zmiana z laissez-faire na ‘kolektywizm’ miała miejsce w wielu krajach na określonym etapie rozwoju ich przemysłu, ukazując głębię i niezależność przyczyn stojących za tym zjawiskiem” [Op. Cit., pp. 149-150]. A to dlatego, że “rząd nie może chcieć, żeby społeczeństwo się rozpadło, ponieważ znaczyłoby to, że rząd i klasa panująca zostaną pozbawione źródeł wyzysku; nie może on też pozostawić społeczeństwa, by utrzymywało same siebie bez urzędowej interwencji, ponieważ wtedy ludzie szybko by sobie uzmysłowili, że rząd służy jedynie obronie posiadaczy własności /…/ i popędziliby, aby pozbyć się obojga” [Errico Malatesta, Anarchia].

I nie powinno też się zapominać, że interwencja państwa była konieczna przede wszystkim do stworzenia “wolnego” rynku. Cytując Polanyi’ego jeszcze raz, “ponieważ dopóki system [rynkowy] nie zostanie ustanowiony, ekonomiczni liberałowie będą musieli bez wahania nawoływać do interwencji państwa w celu ustanowienia takiego systemu, a odkąd zostanie ustanowiony, w celu jego utrzymywania” [Op. Cit., p. 149]. Protekcjonizm i subsydiowanie (merkantylizm) — wraz z wykorzystywaniem przez liberałów przemocy państwa przeciwko klasie pracującej — był konieczny na początku do stworzenia i ochrony kapitalizmu i przemysłu (zobacz sekcję F.8 – Jaką rolę odegrało państwo w stworzeniu kapitalizmu?).

W skrócie – chociaż laissez-faire może być ideologiczną podstawą kapitalizmu — religią, która usprawiedliwia system — to tak naprawdę było stosowane rzadko, jeśli w ogóle kiedykolwiek. Zatem chociaż ideolodzy chwalą “wolną przedsiębiorczość” jako źródło współczesnego dobrobytu, to korporacje i spółki obżerają się przy stole Państwa.

Dzisiejszy entuzjazm dla “wolnego rynku” jest faktycznie wytworem długotrwałego boomu – który z kolei był rezultatem wojennej gospodarki koordynowanej przez państwo i silnie interwencjonistycznej ekonomii Keynesowskiej (boomu, który obrońcy kapitalizmu wykorzystują, jak na ironię, jako “dowód”, że “kapitalizm” się sprawdza) – w połączeniu z niezdrową dawką nostalgii za przeszłością, która nigdy nie istniała. To dziwne, w jaki sposób system, który nigdy nie istniał, mógł tyle wyprodukować!

Sekcja D – W jaki sposób kapitalizm i etatyzm wpływa na społeczeństwo?

Ta sekcja FAQ ukazuje, jak i etatyzm, i kapitalizm wywierają swoje piętno na społeczeństwie, w którym funkcjonują. Jest to kontynuacja sekcji B ( Dlaczego anarchiści zwalczają obecny system?) i C (Jakie mity obowiązują w kapitalistycznej ekonomii?), omawiająca wpływ stosunków społecznych i stosunków władzy, stanowiących podłoże obecnego systemu społecznego.

Sekcja ta jest ważna, ponieważ instytucje i stosunki społeczne, jakie rodzi kapitalizm, nie istnieją w próżni społecznej. Mają one głęboki wpływ na nasze życie codzienne. Te skutki przytłaczają nas w wymiarze jednostkowym (na przykład niekorzystny wpływ hierarchii na naszą osobowość) i mają wpływ na to, jak funkcjonują instytucje polityczne w naszym społeczeństwie, w jakim kierunku rozwija się technologia, jak działają środki masowego przekazu itp. Dlatego warto jest włożyć pewien wysiłek w ukazanie, jak (i dlaczego) etatyzm i kapitalizm wywierają piętno na całym społeczeństwie, poza wąskim zakresem polityki i ekonomii.

A więc spróbujemy tu naszkicować niektóre formy wpływu, jaki koncentracja władzy politycznej i ekonomicznej wywiera na społeczeństwo. Chociaż wielu ludzi walczy ze skutkami tych procesów (takimi jak interwencja państwa, dewastacja ekologiczna, imperializm itp.), to pomija ich przyczyny. Znaczy to, że walka przeciwko złu w społeczeństwie nigdy nie zostanie wygrana, tak jak gdyby lekarz zwalczał objawy choroby bez leczenia samej choroby. Korzenie tych problemów, których doświadczamy, ukazaliśmy w sekcjach B i C; teraz omawiamy niektóre spośród innych problemów wyrastających z tych korzeni. Niniejsza sekcja FAQ zgłębia wzajemne oddziaływania przyczyn i skutków i wydobywa na jaw, jak autorytarny i oparty na wyzysku charakter kapitalizmu odciska swoje piętno na świecie, w którym żyjemy.

Ważne jest, ażeby pamiętać, że większość zwolenników kapitalizmu odrzuca takie postępowanie. Owszem, wielu z nich ukazuje niektóre wady i problemy społeczeństwa, ale nigdy nie wiąże ich z ustrojem jako takim. Jak stwierdza Noam Chomsky, będą oni przypisywać katastrofalne rezultaty kapitalizmu “jakimkolwiek innym przyczynom różnym od systemu, który nieustannie je powoduje” [Powstrzymywanie demokracji].

To, że system jako taki przeplata się ze skutkami swojego istnienia można najlepiej dostrzec w fakcie, że gdy prawicowe partie wygrywały wybory, obiecując ograniczyć rolę państwa w społeczeństwie, to prawdziwe rozmiary i zakres działalności aparatu państwowego nie zostały później zmniejszone, tak naprawdę zazwyczaj ulegał on rozbudowie (zarówno pod względem rozmiarów, jak też centralizacji i zakresu władzy). Nie jest to zaskoczeniem, gdyż “wolny rynek” zakłada silne (i scentralizowane) państwo – “wolność” zarządzania przez zarządy spółek oznacza, że pracownicza wolność stawiania oporu autorytarnym strukturom zarządów musi zostać ograniczona działaniami państwa. A więc, jak na ironię, w dalszym ciągu będzie zapotrzebowanie na interwencję państwa w społeczeństwie – po to, by zapewnić, że społeczeństwo przetrwa rygory sił rynkowych, i że władza i przywileje elit będą chronione przed masami.

C.12 Czyż Hongkong nie ukazuje potencjału “wolnorynkowego” kapitalizmu?

Ponieważ na świecie nie ma systemu laissez-faire, przykłady mające wykazać dobrodziejstwa wolnorynkowego kapitalizmu są nieliczne i porozrzucane po całym świecie. Jednakże Hongkong często bywa wskazywany jako przykład potęgi kapitalizmu i tego, w jaki sposób “czysty” kapitalizm przyniesie korzyści wszystkim.

Nie da się zaprzeczyć, że dane na temat gospodarki Hongkongu są imponujące. Dochód narodowy na osobę pod koniec 1996 roku powinien osiągnąć wartość 25 300 dolarów, jedną z najwyższych w Azji i wyższą od posiadanej przez wiele krajów zachodnich. Godne pozazdroszczenia stawki podatkowe – podatek płacony przez przedsiębiorstwa od zysków wynosi 16,5%, podatek od wynagrodzeń 15%. W ciągu pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych gospodarka Hongkongu rozwijała się w oszałamiającym tempie – nominalne dochody na głowę oraz wielkość produktu krajowego brutto (bez uwzględniania inflacji) niemalże się podwoiły. A nawet odliczając inflację wzrost gospodarczy był bardzo żwawy. Średnia roczna stopa wzrostu realnych wartości całkowitego produktu krajowego w dziesięcioleciu poprzedzającym 1995 rok wynosiła sześć procent, zwiększając się o 4,6% w 1995 r.

Jednakże kiedy tylko przyjrzymy się bliżej, ujrzymy obraz nieco inny od namalowanego przez tych, którzy twierdzą, że Hongkong to przykład cudów wolnorynkowego kapitalizmu (o innym przykładzie – Chile – przeczytaj w sekcji C.11).

Po pierwsze, podobnie jak większość cudownych przykładów wolnego rynku, nie jest to demokracja, jest to względnie liberalna dyktatura kolonialna pod zarządem Wielkiej Brytanii [a obecnie autonomiczna część Chińskiej Republiki Ludowej o ograniczonej demokracji]. Ale swobody polityczne nie są cenione zbyt wysoko przez wielu zwolenników laissez-faire (takich jak na przykład prawicowi libertarianie). Po drugie, rząd jest właścicielem całego terytorium, co trudno uznać za zjawisko kapitalistyczne, a państwo interweniowało w gospodarce wiele razy (na przykład w latach pięćdziesiątych zrealizowano tutaj jeden z największych w historii programów rozwoju publicznego budownictwa mieszkaniowego, aby zapewnić dach nad głową rzeszy około dwóch milionów ludzi, którzy uciekli z komunistycznych Chin). Po trzecie, Hongkong jest państwem miejskim, a wielkie miasta cechują się szybszym tempem rozwoju gospodarczego niż prowincja (której rozwój jest powstrzymywany przez wielkie obszary wiejskie). Po czwarte, zdaniem eksperta od spraw gospodarki azjatyckich “tygrysów” “wnioskowanie /…/ że Hongkong jest bliski gospodarce wolnorynkowej to wprowadzanie w błąd” [Robert Wade, Governing the Market, str. 332].

Wade zauważa, że:

Nie tylko jest to gospodarka zarządzana spoza formalnych instytucji rządowych przez nieformalną koalicję najsilniejszych prywatnych struktur gospodarczych (w szczególności głównych banków i kompanii handlowych, które są ściśle powiązane z osobami, które całe życie spędziły na emigracji, w znacznej mierze kierującymi rządem. To stwarza “stopień koncentracji” pozwalający na prowadzenie negocjacji w zgodzie z nieoficjalnie zaakceptowaną strategią rozwoju), ale do tego jeszcze sam rząd ma dostęp do pewnych wyjątkowych środków wpływających na działalność przemysłu. Jest właścicielem całego terytorium /…/ Kontroluje czynsze na publicznym rynku mieszkaniowym i buduje subsydiowane mieszkania publiczne dla około połowy ludności, pomagając przez to utrzymywać niskie koszty pracy. A jego zdolność do zwiększania i zmniejszania napływu imigrantów z Chin także daje mu możność wpływania na koszty pracy” [Ibid.].

Wade zauważa, że “rozwój gospodarczy Hongkongu jest funkcją jego roli usługowej w szerzej pojętej gospodarce regionu, którą pełni jako port przeładunkowy, siedziba regionalnych zarządów ponadnarodowych kompanii i miejsce lokowania zagrożonych pieniędzy” [Op. Cit., p. 331]. Inaczej mówiąc, istotną częścią sukcesów Hongkongu jest to, że otrzymuje on wartość dodatkową wyprodukowaną w innych krajach świata. Obracanie pieniędzmi innych ludzi jest doskonałym sposobem na wzbogacenie się (aby uzyskać pojęcie, o jak wielkie sumy tu chodzi, zobacz Wall Street Douga Henwooda). Będzie to miało niezły wpływ na dochody przypadające na jedną osobę (podobnie jak sprzedawanie dóbr wykonywanych w zakładach taniej pracy wyniszczającej w państwach rządzonych przez dyktatury, takich jak Chiny).

W 1995 roku Hongkong był dziesiątym co do wielkości eksporterem usług na świecie. Zaliczono tu wszystkie ich rodzaje, począwszy od rachunkowości i porad prawnych, poprzez ubezpieczenia i działalność portów morskich aż do telekomunikacji i mediów. Wkład całego sektora usług do produktu krajowego brutto wzrósł z 60% w roku 1970 do 83% w 1994. Przemysł został przeniesiony do krajów o niskich zarobkach, takich jak południowe Chiny (pod koniec lat siedemdziesiątych infrastruktura przemysłowa Hongkongu była mało konkurencyjna w obliczu wzrostu kosztów gruntów i pracy – innymi słowy robotnicy zaczynali czerpać korzyści z rozwoju gospodarczego, a więc kapitał przeniósł się gdzie indziej). Ważną rolę odegrały reformy gospodarcze wprowadzone przez Deng Xiaopinga w południowych Chinach w 1978 r., gdyż pozwoliło to kapitałowi na korzystanie z pracy uciskanych przez dyktaturę (tak samo, jak amerykańscy kapitaliści zakładali ogromne inwestycje w nazistowskich Niemczech – nie było tam żadnych praw pracowniczych, a zyski były wysokie). Ocenia się, że około 42 tysięcy przedsiębiorstw w sąsiednich prowincjach Chin ma udział kapitału z Hongkongu. Przedsiębiorstwa z Hongkongu zatrudniają tam teraz bezpośrednio lub pośrednio 4 miliony pracowników (jest to dziewięciokrotność siły roboczej w przemyśle na terytorium samego Hongkongu). Pod koniec lat osiemdziesiątych kompanie handlowe i przemysłowe z Hongkongu zaczęły rozkręcać swoją działalność dalej niż tylko w południowych Chinach. W połowie lat dziewięćdziesiątych funkcjonowały w całej Azji, Europie Wschodniej i Ameryce Środkowej.

Stopniowe przesunięcie kierunków rozwoju ku gospodarce bardziej nastawionej na usługi nadały Hongkongowi charakter jednego z przodujących ośrodków finansowych świata. Ten wysoko rozwinięty sektor usług jest obsługiwany przez 565 banków i funduszy powierniczych z czterdziestu krajów. Ze stu największych pod względem mienia aż 85 ma tutaj swoje przedstawicielstwa. Do tego jeszcze Hongkong posiada ósmą co do wielkości giełdę na świecie (pod względem obrotów kapitałowych), a drugą w Azji.

Dlatego też jest doskonale oczywiste, że Hongkong w rzeczywistości nie pokazuje dobrodziejstw “wolnorynkowego” kapitalizmu. Wade zwraca uwagę, że można uznać Hongkong za “szczególny przypadek albo za mniej popularną odmianę autorytarnego państwa kapitalistycznego” [Op. Cit., p. 333]. Jego sukces leży w tym, że ma dostęp do wartości dodatkowej produkowanej gdzie indziej na świecie (a w szczególności przez pracowników żyjących pod rządami chińskiego reżimu oraz sprzedawanej na giełdzie, która daje gospodarce Hongkongu niezłą reklamę).

Zważywszy na to, że wszyscy nie mogą być dostarczycielami usług, Hongkong nie daje nam zbyt dobrego wyobrażenia o tym, jak “wolny rynek” działałby, powiedzmy, w Stanach Zjednoczonych. A ponieważ ma tam miejsce daleko posunięte (chociaż nieformalne) sterowanie gospodarką, a państwo jest właścicielem całego terytorium i do tego jeszcze dotuje czynsze i opiekę zdrowotną, to jak w ogóle Hongkong można uznawać za przykład “kapitalizmu w działaniu”?

Next Page » « Previous Page