Author: sasza

C.8.1 Czy to znaczy, że sprawdza się ekonomia Keynesowska?

Jeżeli kontrolowanie kredytów przez państwo nie powoduje cyklu koniunkturalnego, czy to oznacza, że Keynesowski kapitalizm może się sprawdzić? Ekonomia Keynesowska, w przeciwieństwie do wolnorynkowego kapitalizmu, utrzymuje, że państwo może i powinno interweniować w gospodarce w celu powstrzymywania jej przed występowaniem kryzysów. Okres powojennego rozkwitu przedstawia przytłaczające dowody na to, że może ono wywierać dobry wpływ na cykl koniunkturalny, ograniczając jego skutki, powstrzymując przed rozwinięciem się pełnej depresji.

Okres socjalnego keynesizmu po drugiej wojnie światowej cechował się zmniejszaniem nierówności społecznych, zwiększaniem praw ludzi pracy, mniejszym bezrobociem, państwem opiekuńczym, które naprawdę można było wykorzystywać, itp. Jednakże Keynesowski kapitalizm to wciąż jeszcze kapitalizm, a więc ustrój w dalszym ciągu oparty na ucisku i wyzysku. Faktycznie była to bardziej udoskonalona forma kapitalizmu, w której interwencja państwa była wykorzystywana do chronienia kapitalizmu przed samym sobą, a jednocześnie usiłowano zapewnić, by walka klas pracujących skierowana przeciwko temu ustrojowi została wprzęgnięta w utrzymywanie jego funkcjonowania przy pomocy nagradzania wydajności pracy. Ogólną koncepcją szerokich warstw ludności było to, żeby państwo opiekuńcze (zwłaszcza w Europie) stało się dla społeczeństwa sposobem zdobycia wpływu na kapitalizm poprzez nadanie mu odrobiny człowieczeństwa. W pokrętny sposób państwo opiekuńcze było popierane jako próba stworzenia społeczeństwa, w którym gospodarka miała istnieć dla ludzi, a nie ludzie dla gospodarki.

Chociaż państwo zawsze miało jakiś udział w całkowitej wartości dodatkowej tworzonej przez klasy pracujące, to dopiero w warunkach keynesizmu ten udział został zwiększony i czynnie wykorzystany do kierowania gospodarką. W ujęciu tradycyjnym powstrzymywanie przywłaszczania sobie wartości dodatkowej przez państwo było jednym z celów klasycznej myśli kapitalistycznej (mówiąc bez ogródek, tani rząd oznacza dla kapitalistów możliwość rywalizacji o większą wartość dodatkową). Ale gdy kapitał podlegał akumulacji, również i aparat państwowy się rozrastał oraz jego udział w nadwyżce społecznej (ponieważ kontrola nad wewnętrznymi wrogami musi być poszerzana, a społeczeństwo chronione przed zniszczeniami powodowanymi przez wolnorynkowy kapitalizm).

W istocie taka interwencja państwa nie była czymś całkowicie nowym, ponieważ “od samego początku Stany Zjednoczone zdecydowanie się opierały na interwencji i protekcji państwa na rzecz rozwoju rolnictwa i przemysłu, począwszy od przemysłu tekstylnego w pierwszych latach dziewiętnastego wieku, poprzez przemysł stalowy pod koniec tegoż stulecia, do komputerów, elektroniki i biotechnologii dzisiaj. Co więcej, to samo było prawdą w przypadku każdego pomyślnie uprzemysłowionego społeczeństwa” [Stary i nowy porządek świata].

Korzenie tej nowej polityki, polegającej na interwencji państwa na wyższym poziomie i w nowych formach tkwią w Wielkim Kryzysie lat trzydziestych i w uzmysłowieniu sobie, że próby wprowadzenia powszechnych ograniczeń płac i kosztów pieniężnych (tradycyjne środki przezwyciężania depresji) nie są możliwe – ponieważ społeczne i gospodarcze koszty tego byłyby zbyt wielkie. W 1934 roku nastąpiła fala bojowych strajków, w którą zaangażowało się pół miliona robotników. Objęła ona powszechne okupacje fabryk i inne formy bojowej akcji bezpośredniej.

Zamiast – jak zwykle – próbować walki klasowej (co mogłoby przynieść skutek w postaci rewolucji), różne grupy klasy kapitalistów uznały, że konieczne jest nowe podejście. Obejmowało ono wykorzystywanie państwa do manipulowania kredytami w celu powiększenia funduszy dostępnych kapitałowi oraz zwiększanie popytu przy pomocy państwowych rozporządzeń. Paul Mattick przedstawia to tak:

“Dodatkowa produkcja, umożliwiona przez dofinansowanie niedoborów rzeczywiście pojawia się jako dodatkowy popyt, ale jest to popyt, któremu nie towarzyszy odpowiedni wzrost całkowitych zysków /…/ działa [to] natychmiast jako wzrost popytu, który stymuluje całą gospodarkę i może stać się punktem wyjścia dla nowego dobrobytu”, jeżeli pozwolą na to obiektywne warunki [Kryzys gospodarczy i teoria kryzysów].

Na krótką metę interwencja państwa może opóźniać kryzysy stymulując produkcję. Można to zobaczyć na przykładzie lat trzydziestych, kiedy to w okresie Nowego Ładu pod rządami Roosevelta odnotowano wzrost gospodarczy przez pięć z siedmiu lat. Dla porównania – w każdym z czterech lat rządów popierającego system “laissez faire” republikańskiego prezydenta Herberta Hoovera miała miejsce recesja (pod rządami Hoovera produkt krajowy brutto zmniejszał się przeciętnie o 8,4 procenta rocznie, zaś za Roosevelta rósł o 6,4 procenta). Kryzys 1938 roku po trzech latach rozwoju był spowodowany przez zmniejszenie się interwencji państwa:

“Działające w czasie depresji siły zdolne do spowodowania ożywienia, jak również zmniejszenie bezrobocia za pomocą wydatków publicznych, zwiększyły produkcję do poziomu wytwórczości z 1929 roku. Administracji Roosevelta wystarczyło to do drastycznego ograniczenia robót publicznych /…/ podczas nowych starań o zrównoważenie budżetu w odpowiedzi na żądania świata biznesu /…/ Ożywienie okazało się krótkotrwałe. Pod koniec 1937 roku współczynnik rentowności spadł ze 110 do 85, sprowadzając gospodarkę z powrotem do stanu, w jakim znajdowała się w 1935 roku /…/ Miliony pracowników raz jeszcze straciły swoje posady” [Paul Mattick, Ekonomia, polityka i wiek inflacji].

Sukces interwencji państwowej podczas drugiej wojny światowej sprawił, że keynesizm był postrzegany jako sposób zapewnienia kapitalizmowi przetrwania. Wynikły z tego rozkwit jest powszechnie znany, a interwencja państwa została uznana za sposób na zapewnienie dobrobytu wszystkim grupom społeczeństwa. Przed drugą wojną światową Stany Zjednoczone (na przykład) dotknęło osiem depresji, a od wojny nie było żadnej (chociaż miały miejsce okresy recesji). Nikt nie zaprzeczy, że kapitalizm był w stanie zapobiec powstawaniu depresji na znaczny okres czasu. Depresje te były plagą przedwojennego świata. Ich wyeliminowanie zostało przeprowadzone dzięki interwencjom rządu.

Stało się tak dlatego, że keynesizm może służyć zapoczątkowywaniu nowego dobrobytu i opóźnianiu kryzysu poprzez rozszerzanie kredytów. Może ono złagodzić przebieg kryzysu, ponieważ jednym z jego krótkoterminowych skutków jest to, że daje prywatnemu kapitałowi szerszy zakres działania i lepszą podstawę dla swoich własnych wysiłków na rzecz uniknięcia niedoboru zysków przeznaczonych na akumulację. Do tego jeszcze ekonomia Keynesowska umożliwia przeznaczanie funduszy na badania i rozwój w dziedzinie nowych technologii i metod pracy (takich jak automatyzacja), gwarantowanie rynków zbytu na wyprodukowane dobra, jak również przenoszenie bogactwa od klas pracujących do kapitału przy pomocy opodatkowania i inflacji.

Jednakże na dłuższą metę Keynesowskie “zarządzanie gospodarką metodami polityki monetarnej i kredytowej oraz pobudzanej przez państwo produkcji musi ostatecznie znaleźć swój kres w sprzecznościach procesu akumulacji” [Paul Mattick, Op. Cit.].

Zatem te formy interwencji tak naprawdę nie zlikwidowały podłoża, z którego wyrastają przyczyny kryzysów gospodarczych i społecznych. Modyfikacje ustroju kapitalistycznego nie mogły całkowicie skasować subiektywnych i obiektywnych ograniczeń systemu opartego na płatnym niewolnictwie i społecznej hierarchii. Można to było zobaczyć w latach siedemdziesiątych, gdy różowy obrazek powojennego dobrobytu uległ drastycznej zmianie, a kryzys gospodarczy powrócił z nawiązką, wraz z występowaniem wysokiego bezrobocia i jednocześnie wysokiej inflacji. Wkrótce to miało doprowadzić do nawrotu bardziej “wolnorynkowego” kapitalizmu, cechującego się – według słów Chomsky’ego, “ochroną państwa i publicznymi dopłatami dla bogatych, rynkową dyscypliną dla biednych”. Ten proces i jego skutki są omawiane w następnych dwu sekcjach.

C.8 Czy państwowa kontrola pieniądza jest przyczyną występowania cyklów koniunkturalnych?

Jak objaśniono w poprzedniej sekcji, kapitalizm będzie cierpiał na naprzemienne cykle rozkwitów i zapaści na skutek obiektywnych nacisków na tworzenie zysków nawet jeżeli pominiemy subiektywny bunt ludzi pracy przeciwko władzy. To właśnie ten podwójny nacisk na stopy zysku, subiektywny i obiektywny, jest tym, co powoduje cykl koniunkturalny i problemy gospodarcze takie jak “stagflacja” [zastój gospodarczy połączony z inflacją]. Jednakże zdaniem zwolenników wolnego rynku taki wniosek jest nie do przyjęcia. Więc zazwyczaj próbują oni objaśniać cykl koniunkturalny raczej w kategoriach wpływów z zewnątrz niż czynników rodzonych przez sam sposób działania kapitalizmu. Większość popierających “wolny rynek” kapitalistów obwinia interwencję rządu na rynku, a zwłaszcza państwową kontrolę nad pieniądzem jako źródło cyklu koniunkturalnego. Taka analiza zawiera błędy, co zostanie ukazane poniżej.

Powinno się odnotować, że wielu zwolenników kapitalizmu pomija “subiektywne” naciski na kapitalizm, które omówiliśmy w sekcji C.7.1. Do tego jeszcze problemy towarzyszące wzrostowi inwestycji kapitałowych (uwypuklone w sekcji C.7.3) także są zazwyczaj pomijane, ponieważ zwolennicy ci zwykle uważają kapitał za “produktywny”, a więc nie mogą dostrzec, w jaki sposób jego wykorzystanie mogłoby skutkować kryzysami. To pozostawia im tylko problemy towarzyszące mechanizmowi cen, omówione w sekcji C.7.2.

Za teorią “państwowej kontroli pieniądza” jako źródła kryzysów stoi koncepcja mówiąca, że stopy procentowe dostarczają przedsiębiorstwom i jednostkom informacji o tym, jak zmiany cen będą wpływały na przyszłe tendencje w produkcji. W szczególności twierdzi się, że zmiany stóp procentowych (tj. zmiany popytu i podaży kredytów) pośrednio informują przedsiębiorstwa o odpowiedziach ich konkurencji na bodźce rynku. Na przykład jeśli wzrasta cena cyny, doprowadziłoby to do ekspansji inwestycji w przemyśle związanym z cyną, a więc do wzrostu stóp procentowych (gdyż jest większe zapotrzebowanie na kredyt). Ten wzrost stóp procentowych obniżyłby oczekiwane zyski i ostudził ekspansję. Państwowa kontrola pieniądza hamuje ten proces (zaburzając wysokość stóp procentowych), a więc wyniki działania systemu kredytowego nie mogą spełniać swej funkcji ekonomicznej. Wynikiem tego jest nadprodukcja, gdyż stopy procentowe nie odzwierciedlają rzeczywistego stanu oszczędności, a więc kapitaliści nadmiernie inwestują w nowy kapitał – kapitał, który okazuje się przynosić zyski tylko dlatego, że stopy procentowe są sztucznie obniżone. Gdy stopa nieuchronnie idzie w górę ku swej “prawdziwej” wartości, zainwestowany kapitał staje się nierentowny, a więc pojawia się przeinwestowanie. Zatem idąc za tą argumentacją, po wyeliminowaniu kontroli państwa nad pieniądzem te negatywne skutki kapitalizmu by zanikły.

Zanim będziemy dyskutować, czy państwowa kontrola pieniądza jest przyczyną cyklu koniunkturalnego, musimy wykazać, że argument dotyczący roli stóp procentowych faktycznie nie wyjaśnia występowania przeinwestowania (a więc i cyklu koniunkturalnego). Mówiąc inaczej, objaśnianie cyklu koniunkturalnego jako mającego swoje podłoże w cechach charakterystycznych systemu kredytowego jest błędne. Dzieje się tak dlatego, że wcale nie jest oczywiste, iż istotne informacje są przekazywane przy pomocy zmian stóp procentowych. Stopy procentowe odzwierciedlają ogólny skumulowany popyt na kredyt w gospodarce. Natomiast informacja niezbędna konkretnemu przedsiębiorstwu dotyczy nadmiernej ekspansji produkcji konkretnego dobra, które to przedsiębiorstwo wytwarza, a więc poziomu zapotrzebowania na kredyt wśród konkurencji w danej branży, nie zaś ogólnego popytu na kredyt w całej gospodarce. Wzrost produkcji jakiegoś dobra, planowany przez grupę konkurencyjnych firm będzie odzwierciedlony proporcjonalną zmianą stóp procentowych dopiero jeśli się przyjmie, że zmiana popytu na kredyt w tej branży jest identyczna ze zmianą w całej gospodarce.

Nie ma żadnego powodu do przypuszczania, że takie założenie jest prawdziwe, zważywszy na niejednakowe cykle produkcyjne w różnych gałęziach przemysłu i ich niejednakowe zapotrzebowanie na kredyt (zarówno pod względem intensywności potrzeby, jak i niezbędnej sumy). Dlatego przy założeniu nierównych zmian popytu na kredyt w różnych branżach, odzwierciedlających nierówne zmiany ich wymagań, całkiem możliwe jest wystąpienie przeinwestowania (a więc i nadprodukcji) nawet gdyby system kredytowy działał tak, jak powinien w teorii (tzn. gdyby stopa procentowa faktycznie odzwierciedlała rzeczywistą ilość dostępnych oszczędności). Dlatego system kredytowy nie przekazuje istotnej informacji i z tego powodu nie może być prawdą, że cykl koniunkturalny można wyjaśnić jako odejście od “idealnego” systemu (tj. kapitalizmu laissez-faire).

Dlatego nie można twierdzić, że usunięcie państwowej kontroli nad pieniądzem wyeliminuje też cykl koniunkturalny. Jednak argumenty o kontroli państwa nad pieniądzem naprawdę zawierają w sobie pewien element prawdy. Hojne udzielanie kredytów ponad poziom “naturalny”, przy którym są one równe oszczędnościom, może pozwalać i pozwala kapitałowi na dalej idącą ekspansję niż miałoby to miejsce w przeciwnym wypadku, a więc sprzyja przeinwestowaniu (tzn. raczej wzmacnia tendencje już obecne niż je tworzy). Choć pominęliśmy rolę ekspansji kredytów w naszych powyższych rozważaniach, ażeby podkreślić, że kredyty nie są fundamentem cyklu koniunkturalnego, to pożyteczne jest omówienie tej sprawy, gdyż jest to zasadniczy czynnik w rzeczywistych gospodarkach kapitalistycznych. Istotnie, bez tego kapitalistyczne gospodarki nie rozwijałyby się tak szybko. Kredyt jest fundamentem kapitalizmu, mówiąc inaczej.

W “wolnorynkowej” ekonomii kapitalistycznej istnieją dwa główne podejścia do zagadnienia wyeliminowania państwowej kontroli nad pieniądzem – monetaryzm i coś, co często jest nazywane “wolną bankowością”. Omówimy każde z nich po kolei (trzecim możliwym rozwiązaniem jest narzucenie bankom stuprocentowego limitu rezerwy złota – ale ponieważ jest to daleko posunięty interwencjonizm państwowy, a więc nie laissez-faire, nie będziemy go omawiać. Poza tym jest to po prostu niemożliwe, gdyż nie istnieje aż tyle złota, by wystarczyło to do puszczenia go w obieg, a do tego jeszcze takie rozwiązanie byłoby obciążone wszystkimi problemami towarzyszącymi sztywnej dyscyplinie monetarnej. Problemy te naświetlimy poniżej).

Monetaryzm był niezwykle popularny w latach siedemdziesiątych i jest kojarzony z dziełami Miltona Friedmana. Jest on o wiele mniej radykalny niż szkoła “wolnej bankowości” i przekonuje, że zamiast likwidacji państwowych pieniędzy ich wypuszczanie powinno znajdować się pod kontrolą. Friedman, podobnie jak większość kapitalistycznych ekonomistów, podkreślał, że czynniki monetarne są ważną właściwością gospodarki przy objaśnianiu takich problemów kapitalizmu, jak cykl koniunkturalny, inflacja itp. Nie jest to niespodzianka, gdyż takie stanowisko ma pożyteczny wpływ ideologiczny – oczyszczanie wewnętrznego funkcjonowania kapitalizmu z winy za jakikolwiek udział w powodowaniu tych trudności. Na przykład kryzysy mogą występować, ale wina leży tu po stronie państwa zakłócającego gospodarkę. Na przykład właśnie w ten sposób Friedman wyjaśnia Wielki Kryzys lat trzydziestych w USA (patrz jego artykuł “The Role of Monetary Policy” w: American Economic Review, March, 1968). Wyjaśnia on także inflację, przekonując, że było to zjawisko czysto pieniężne spowodowane przez państwo drukujące więcej pieniędzy niż wymagał tego przyrost działalności gospodarczej (na przykład – jeżeli wzrost gospodarczy wyniósł 2%, lecz podaż pieniądza wzrosła o 5%, inflacja wzrosłaby o 3%). Jak zobaczymy, taka analiza inflacji jest głęboko błędna.

Więc monetaryści argumentowali na rzecz kontrolowania podaży pieniądza, umieszczenia państwa pod rządami “konstytucji monetarnej”, która zapewniałaby, że banki centralne będą zobowiązywane prawem do wzrostu ilości pieniędzy w stałym tempie 3-5% rocznie. Miało to zapewnić, że inflacja zostanie rozpędzona, gospodarka dostosuje się do swojej naturalnej równowagi, cykl koniunkturalny stanie się łagodny (jeżeli całkiem nie zniknie), a kapitalizm w końcu będzie funkcjonował tak, jak to zapowiadają podręczniki ekonomii. Wraz z “konstytucją monetarną” pieniądz zostanie “odpolityczniony”, a wpływ państwa i jego kontrola nad walutą zostaną wyeliminowane. Pieniądz stanie się z powrotem tym, czym jest w teorii neoliberalnej, w zasadzie neutralnym ogniwem łączącym produkcję z konsumpcją, niezdolnym do żadnego figla ze swojej własnej strony.

Na nieszczęście dla monetaryzmu jego analiza była po prostu zła. A jeszcze większym nieszczęściem i dla tej teorii, i dla ogromnej rzeszy ludzi było to, że okazała się ona niewypałem nie tylko w wymiarze teoretycznym, ale i w życiu. Monetaryzm został narzucony zarówno Stanom Zjednoczonym, jak i Wielkiej Brytanii we wczesnych latach osiemdziesiątych, z katastrofalnymi skutkami. Ponieważ rząd Thatcher najbardziej ochoczo zastosował monetarystyczne dogmaty w 1979 roku, skupimy się na tej ekipie (takie same podstawowe zjawiska występowały również pod rządami Reagana).

Po pierwsze, próba kontrolowania podaży pieniądza się nie powiodła, jak to zostało przepowiedziane w 1970 roku przez radykalnego keynesistę Nicholasa Kaldora (na przykład zobacz jego esej “The New Monetarism” w pracy Further Essays on Applied Economics). A to dlatego, że podaż pieniędzy jest nie tyle regulowana przez bank centralny czy państwo (jak twierdził Friedman), ile raczej jest funkcją popytu na kredyt, który sam w sobie jest funkcją aktywności ekonomicznej. Używając terminologii ekonomicznej, Friedman zakładał, że podaż pieniądza jest “egzogenna”, a więc wyznaczana poza gospodarką przez państwo, podczas gdy faktycznie jest ona “endogenna” ze swej natury (tzn. pochodzi od gospodarki). Znaczy to, że każda próba kontrolowania podaży pieniądza zawiedzie. Charles P. Kindleburger komentuje:

“W uogólnieniu historycznym można rzec, że w każdych czasach władze stabilizują lub kontrolują pewną ilość pieniędzy […] w chwilach euforii więcej zostanie wyprodukowane. Albo, jeżeli definicja pieniądza zostanie sztywno ustalona w kategoriach konkretnego majątku, i zdarzy się euforia, by ‘spieniężyć’ kredyt nowymi sposobami, które są wykluczone przez tę definicję, ilość pieniądza zdefiniowanego starym sposobem nie będzie rosła, ale wzrośnie jego szybkość /…/ ustal jakąkolwiek [definicję pieniądza], a rynek stworzy w okresach boomu nowe formy pieniądza, aby obejść ograniczenia” [Mania, panika i krach].

Doświadczenia administracji Thatcher i Reagana doskonale to potwierdzają. Rząd Margaret Thatcher nie mógł osiągnąć kontroli nad pieniądzem, jaką sobie założył – wzrost wynosił 74%, 37% i 23% ponad górne granice zakresów ustalonych w 1980 roku [Ian Gilmore, Tańczenie z dogmatami]. Trwało to aż do 1986 roku, kiedy to rząd torysów zaprzestał ogłaszania planów realizacji celów monetarystycznych, przekonany bez cienia wątpliwości swoją niezdolnością do ich realizacji. Do tego jeszcze zmiany podaży pieniądza pokazały, że argumentacja Miltona Friedmana na temat przyczyn inflacji była również zła. Wedle jego teorii, inflacja jest powodowana przez szybszy wzrost podaży pieniądza niż gospodarki, ale inflacja spadła , gdy wzrosła podaż pieniądza. Jak wykazuje umiarkowany konserwatysta Ian Gilmore, “gdyby monetaryzm Friedmana /…/ był słuszny, inflacja wynosiłaby około 16% w latach 1982-3, 11% w 1983-4 i 8% w 1984-5. Faktycznie /…/ w owych latach nigdy się ona nie przybliżyła do poziomów nieomylnie wyznaczonych przez monetarystyczną doktrynę” [Op. Cit.]. Natomiast z anarchistycznego punktu widzenia spadek inflacji był rezultatem wysokiego bezrobocia w tym okresie, gdyż osłabiło ono świat pracy, pozwalając przez to na robienie zysków raczej w produkcji niż w obiegu (patrz sekcja C.7.1). Gdy kapitaliści już nie muszą utrzymywać swoich zysków przy pomocy podwyżek cen, inflacja w naturalny sposób się zmniejsza, gdyż pozycja przetargowa świata pracy zostaje osłabiona masowym bezrobociem. Zamiast być – jak twierdził Friedman – zjawiskiem czysto monetarnym, inflacja jest wytworem potrzeby robienia zysków przez kapitał i stanu walki klasowej.

Co jest także ciekawe, zauważamy, że nawet własny test Friedmana na poprawność swej podstawowej argumentacji, jakim był Wielki Kryzys lat 1929-33, okazał się błędny. Kaldor odnotował, że “według cyfr przytoczonych osobiście przez samego Friedmana, ilość ‘mocnego pieniądza’ /…/ w Stanach Zjednoczonych zwiększyła się a nie zmniejszyła w ciągu Wielkiego Kryzysu: w lipcu 1932 była ona o ponad 10 procent wyższa niż w lipcu 1929 /…/ Wielkie skurczenie się podaży pieniądza /…/ wystąpiło pomimo tego wzrostu zasobów monetarnych” [Op. Cit.]. Inni ekonomiści również badali tezy Friedmana, z podobnym rezultatem – “Peter Temin nie zgadzał się z Friedmanem i Schwartzem, podchodząc do sprawy z keynesowkiego punktu widzenia [w książce Czy siły monetarne spowodowały Wielki Kryzys?]. Zadał pytanie: Czy zmniejszenie się wydatków wynikało ze zmniejszenia się podaży pieniądza, czy też przyszło inną drogą? /…/ [Odkrył, że] podaż pieniądza nie tylko się nie zmniejszyła, ale tak naprawdę wzrosła o 5 procent między sierpniem 1929 a sierpniem 1931 /…/ Temin doszedł do wniosku, że nie ma żadnych dowodów na to, że to waluta spowodowała depresję w okresie między krachem na giełdzie a /…/ wrześniem 1931 roku” [Charles P. Kindleburger, Op. Cit.].

Mówiąc inaczej, łańcuch przyczynowo-skutkowy prowadzi od rzeczywistej gospodarki do pieniądza, a nie odwrotnie, zaś oscylacje podaży pieniądza wynikają z oscylacji w gospodarce. Jeżeli podaż pieniądza jest endogenna – a tak jest – to można tego oczekiwać. Próby kontrolowania podaży pieniądza, co wynika z konieczności, nie powiodą się, a jedyne dostępne narzędzie przyjmie formę podnoszenia stóp procentowych. To ograniczy inflację na przykład tłumiąc inwestycje, rodząc bezrobocie, a więc (w końcu) zmniejszając wzrost płac. Co właśnie się wydarzyło w latach osiemdziesiątych. Próby “kontrolowania” podaży pieniądza faktycznie oznaczały zwiększanie stóp procentowych do krańcowo wysokich poziomów, co pomogło wytworzyć najgorszą depresję od czasu zakończenia wojny (depresję, której Friedman zupełnie nie umiał przewidzieć).

Zważywszy na absolutne fiasko monetaryzmu, zarówno w teorii, jak i w praktyce, niewiele się o nim mówi teraz. Jednakże w latach siedemdziesiątych [a w Polsce – do końca lat dziewięćdziesiątych!] był to czołowy dogmat ekonomiczny prawicy – prawicy, która zwykle lubi przedstawiać siebie jako mocną w dziedzinie gospodarki. Pożyteczne jest więc ukazanie, że tak nie jest. Na dodatek omawiamy klęskę monetaryzmu głównie w celu uwypuklenia problemów z rozwiązaniem kwestii państwowej kontroli pieniądza w postaci “wolnej bankowości”. Ta szkoła myślenia jest kojarzona z “austriacką” szkołą ekonomii, i prawicowymi libertarianami w ogóle (omawiamy tę teorię też w sekcji F.10.1). Opiera się ona na totalnej prywatyzacji systemu bankowego i stworzeniu systemu, w którym banki i inne prywatne przedsiębiorstwa konkurują na rynku o to, ażeby ich monety i banknoty zostały zaakceptowane przez ogół ludności. Stanowisko to nie jest tym samym, co anarchistyczna bankowość wzajemnej pomocy, gdyż jest postrzegane nie jako sposób zredukowania lichwy do zera, ale raczej jako środek zapewniający, że stopy procentowe będą funkcjonowały tak, jak się o nich twierdzi w kapitalistycznej teorii.

Szkoła “wolnej bankowości” przekonuje, że pod naciskiem konkurencji banki utrzymywałyby stuprocentową proporcję między kredytami, jakich udzielają, a pieniędzmi, jakie puszczają w obieg wraz z faktycznie posiadanymi rezerwami (tzn. siły rynkowe położyłyby kres bankowości ze zdawkowymi rezerwami). Zwolennicy tej szkoły przekonują, że w obecnym systemie banki mogą wytworzyć więcej kredytów od dostępnych sobie funduszy i rezerw. To spycha stopę procentową poniżej “stopy naturalnej” (tzn. takiej stopy, która równa oszczędności z inwestycjami). Kapitaliści, błędnie poinformowani przez sztucznie niskie stopy procentowe intensywniej inwestują w wyposażenie kapitałowe, a to w końcu owocuje kryzysem, spowodowanym przez przeinwestowanie (“austriaccy” ekonomiści nazywają to “złym inwestowaniem”). Przekonuje się, że gdyby banki zostały poddane działaniu sił rynkowych, to wtedy nie wydawałyby w formie kredytów pieniędzy bez pokrycia, stopy procentowe odzwierciedlałyby stopę rzeczywistą, a więc przeinwestowanie, czyli i kryzysy, stałyby się sprawą przeszłości.

Jednak ta analiza jest błędna. Powyżej odnotowaliśmy jeden błąd, mianowicie taką kwestię, iż stopy procentowe nie dostarczają wystarczającej ani prawidłowej informacji do podejmowania decyzji inwestycyjnych. Zatem względne przeinwestowanie wciąż mogłoby występować. Inny kłopot wypływa z naszej dyskusji o monetaryzmie – a mianowicie endogenny charakter pieniądza i wynikające z tego naciski na banki. Znany post-keynesowki ekonomista Hyman Minsky sporządził analizę, która daje nam wgląd w to, dlaczego jest wątpliwe, czy nawet system “wolnej bankowości” oparłby się pokusie tworzenia pieniądza kredytowego (tzn. pożyczania sum większych od dostępnych oszczędności). Ten model jest często zwany “hipotezą niestabilności finansowej”.

Przypuśćmy, że gospodarka wchodzi w okres ożywienia po krachu. Początkowo firmy będą ostrożne w swoich inwestycjach, podczas gdy banki będą pożyczać w granicach swoich oszczędności i to tylko na inwestycje o niskim ryzyku. W ten sposób banki rzeczywiście zapewnią, że stopa procentowa będzie odzwierciedleniem stopy naturalnej. Jednakże połączenie rozwijającej się gospodarki i ostrożnie finansowanych inwestycji oznacza sukces większości projektów. I stopniowo stanie się to jasne dla kapitalistów, menedżerów i bankierów. W rezultacie zarówno menedżerowie, jak i bankierzy dojdą do wniosku, że obecne opłaty za ryzyko są nadmiernie wysokie. Nowe projekty inwestycyjne będą oszacowywane przy wykorzystaniu mniej ostrożnych ocen przyszłych wpływów kasowych. Będą to podwaliny nowego boomu i jego ewentualnego załamania się. Według słów Minsky’ego, “stabilność destabilizuje”.

Gdy gospodarka zaczyna się rozwijać, przedsiębiorstwa coraz bardziej zwracają się do zewnętrznych źródeł finansowania. I fundusze te nadchodzą, ponieważ sektor bankowy podziela zwiększony optymizm inwestorów. Nie zapominajmy, że banki to również prywatne przedsiębiorstwa, a więc też szukają zysków. Dostarczanie kredytów jest dla nich kluczową metodą zdobywania zysków, a więc banki zaczynają dogadzać swoim klientom, a muszą to robić przy pomocy zwiększania kredytów. Gdyby tak nie postępowały, boom szybko obróciłby się w kryzys, gdyż inwestorzy nie mieliby żadnych dostępnych dla siebie funduszy, a stopy procentowe by wzrosły, zmuszając zatem firmy do wydawania więcej na spłatę długów. Dla wielu firm mogłoby to być bardzo trudne lub niemożliwe. To z kolei zdusiłoby inwestycje, więc i produkcję, rodząc bezrobocie (gdyż przedsiębiorstwa nie mogą “pozwalniać” inwestycji tak łatwo, jak mogą pozwalniać pracowników), a przez to ograniczając popyt na towary konsumpcyjne na równi z popytem na inwestycje, a zatem pogłębiając kryzys.

Natomiast dzięki rozkwitającej gospodarce bankierzy dogadzają swoim klientom i raczej produkują kredyt niż podwyższają stopy procentowe. W ten sposób akceptują tak dla siebie, jak i dla swoich klientów obciążenia “które w klimacie trzeźwiejszych oczekiwań zostałyby odrzucone” [Minsky, Inflacja, recesja i polityka gospodarcza]. Innymi słowy, banki wprowadzają innowacje swoich “produktów” finansowych po linii popytu. Firmy zwiększają swoje zadłużenie, a banki pozwalają na to z otwartymi ramionami z powodu występowania niewielu oznak przeciążenia finansowego w gospodarce. Pojedyncze firmy i banki zwiększają swoje obciążenia finansowe, a więc cała gospodarka podnosi swoje pasywa.

Ale w końcu stopy procentowe się podnoszą (gdyż istniejące rozmiary kredytu okazują się zbyt wysokie), a to dotyka wszystkich firm, od najbardziej ostrożnych do najbardziej spekulujących, i “wpycha” je w jeszcze większe zobowiązania (ostrożne firmy już dłużej nie mogą tak łatwo spłacać swoich długów, mniej ostrożne nie płacą ich itp.). Margines błędu zawęża się i firmy oraz banki stają się mniej odporne na nieoczekiwane trudności, takie jak nowa konkurencja, strajki, inwestycje nie dające oczekiwanej stopy zwrotów, trudności przy otrzymywaniu kredytu, podwyżki stóp procentowych itp. Na koniec boom przeradza się w kryzys, a firmy i banki bankrutują.

Szkoła “wolnej bankowości” odrzuca to twierdzenie i przekonuje, że prywatne banki, pozostające ze sobą w konkurencji nie postępowałyby tak, gdyż mogłoby to je uczynić mniej konkurencyjnymi na rynku, a więc klienci odwiedzaliby inne banki (jest to to samo zjawisko, dzięki któremu inflacja zostałaby zlikwidowana przez system “wolnej bankowości”). Jednakże banki wprowadzają innowacje właśnie dlatego, że ze sobą konkurują – gdyby tak nie robiły, to uczyniłby to inny bank albo spółka w celu zdobycia większych zysków. Można to wywnioskować z faktu, że “banknoty /…/ i weksle /…/ z początku były wprowadzane z powodu nieelastycznej podaży monety” [Kindleburger, Op. Cit.] i “jakikolwiek niedobór powszechnie używanych typów [pieniądza] skłania do wprowadzania nowych typów; rzeczywiście, w ujęciu historycznym to właśnie w ten sposób pojawiły się pierwsze banknoty i czeki” [Kaldor, Op. Cit.].

Takie zjawisko w toku można zobaczyć w dziele Adama Smitha Bogactwo narodów. Szkocja w czasach Smitha opierała się na systemie konkurujących ze sobą banków, i, jak Smith zauważa, wypuszczały one więcej pieniędzy niż spoczywało ich w bankowych skrzyniach:

“Chociaż niektóre z tych papierów [wypuszczanych przez banki] stale powracają jako wpłaty, część z nich dalej krąży miesiącami i latami. Dlatego choć ma on [bankier] na ogół w obiegu banknoty o łącznej sumie do stu tysięcy funtów, to dwadzieścia tysięcy funtów w złocie i srebrze często może być wystarczającym zabezpieczeniem w razie odpowiadania na sporadyczne zlecenia wypłat” [Bogactwo narodów].

Ujmując to inaczej, system konkurencyjnej bankowości faktycznie nie wyeliminował operacji bankowych ze zdawkowymi rezerwami. Jak na ironię, Smith zauważył, że “Bank Angielski drogo zapłacił nie tylko za swoją własną nieroztropność, ale też za o wiele większą nieroztropność prawie wszystkich [sic!] szkockich banków” [Op. Cit.]. Zatem bank centralny był ostrożniejszy w rozdawaniu kredytów niż banki pracujące w warunkach nacisków ze strony konkurencji! Rzeczywiście, Smith przekonuje, że towarzystwa bankowe faktycznie nie działały według swoich interesów, jak to się zakłada w szkole “wolnej bankowości”:

“gdyby każde pojedyncze towarzystwo bankowe zawsze rozumiało swe własne jednostkowe interesy i służyło im, to obieg nigdy by nie został przeciążony papierowymi pieniędzmi. Ale nie każde pojedyncze towarzystwo bankowe zawsze rozumiało i służyło swym własnym jednostkowym interesom, i obieg często był przeciążany papierowymi pieniędzmi” [Op. Cit.].

Zatem mamy tutaj operacje na rezerwach bankowych plus bankierów działających w sposób przeciwny ich “jednostkowym interesom” (tzn. temu, co ekonomia uznaje za ich prawdziwy interes własny, a nie temu, o czym bankierzy chwilowo myśleli, że jest ich interesem własnym!) w systemie konkurencyjnej bankowości. Dlaczego mogło się tak dziać? Smith wymienia mimochodem możliwy powód. Zauważa, że “przy wysokich zyskach z handlu można było sobie pozwolić na wielką pokusę nadmiaru transakcji “, i że chociaż “rozmnożenie się towarzystw bankowych /…/ zwiększa bezpieczeństwo klienteli”, zmuszając ją “by była ostrożniejsza w swoim postępowaniu”, to także “zobowiązuje wszystkich bankierów, ażeby byli bardziej liberalni w traktowaniu swoich klientów – żeby ich rywale im ich nie odebrali” [Op. Cit.].

Zatem “wolna bankowość” jest popychana w dwóch kierunkach naraz – dogadzania swoim klientom, choć też ostrożności wobec ich działań. Który czynnik by przeważył – to by zależało od stanu gospodarki; jego poprawy wywoływałyby pobłażliwość w pożyczaniu (jak to opisał Minsky). Ponadto wiedząc, że szkoła “wolnej bankowości” przekonuje, iż dawanie kredytów bez pokrycia wytwarza cykl koniunkturalny, przypadek Szkocji wskazuje wyraźnie, że konkurencyjna bankowość faktycznie nie powstrzymuje dawania kredytów (a więc – idąc według teorii “austriackiej” – także i cyklu koniunkturalnego). Wydaje się, iż tak właśnie rzecz się miała w przypadku dziewiętnastowiecznej Ameryki, która nie posiadała banku centralnego przez większość stulecia – “cykle rozkwitów były również nadzwyczajne [podobnie jak zapaści], napędzane przez luźne kredyty i ponaginane notowania walut (takich jak banknoty wypuszczane przez osoby prywatne)” [Doug Henwood, Wall Street].

Większość zwolenników “wolnej bankowości” przekonuje też, że nieuregulowane systemy wolnej bankowości były bardziej niestabilne niż uregulowane. Być może tak jest, ale to by oznaczało, że uregulowane systemy nie mogłyby do woli dogadzać swoim klientom stwarzając kredyty, i wynikający z tego sztywny reżim monetarny przysporzyłby kłopotów zwiększając stopy procentowe i ograniczając ilość dostępnego pieniądza, co zaowocowałoby kryzysem, i to raczej prędzej niż później. Tak więc całkowita podaż kredytów tak naprawdę nie tyle jest przyczyną, ile raczej objawem kryzysu. Konkurencja o inwestycje także napędza postępy cyklu koniunkturalnego, na co zyskuje pozwolenie i zachętę ze strony banków konkurujących o dostarczanie kredytu. Te zjawiska uzupełniają – a więc i wzmacniają – inne obiektywne tendencje do kryzysu, takie jak przeinwestowanie i dysproporcje.

Inaczej mówiąc, czysto “wolnorynkowy” kapitalizm nadal by się składał z cyklów koniunkturalnych, a są one powodowane przez naturę kapitalizmu, nie zaś przez interwencję państwa. W rzeczywistości (tzn. w “faktycznie istniejącym” kapitalizmie) państwowe manipulacje pieniędzmi (za pomocą stóp procentowych) mają zasadnicze znaczenie dla klasy kapitalistów, gdyż są bardziej związane z działalnością pośrednio rodzącą zyski, taką jak zapewnianie “naturalnego” poziomu bezrobocia w celu utrzymywania zwyżki zysków, znośnego poziomu inflacji dla zapewniania zwiększonych zysków i tak dalej – jak również z dostarczaniem środków do łagodzenia cyklu koniunkturalnego, organizowaniem poręczeń finansowych i wstrzykiwaniem pieniędzy w gospodarkę w chwilach paniki. Gdyby państwowe manipulacje pieniędzmi były przyczyną problemów kapitalizmu, nie ujrzelibyśmy sukcesów gospodarczych powojennego eksperymentu Keynesowskiego ani cykli koniunkturalnych w czasach przed Keynesem albo w krajach mających system bardziej zbliżony do wolnej bankowości (na przykład prawie połowa schyłku XIX wieku w Stanach Zjednoczonych została zmarnowana na okresy recesji i depresji, a – dla porównania – po zakończeniu drugiej wojny światowej tylko jedna piąta).

Jest prawdą, że wszystkie kryzysy były poprzedzane przez spekulacyjne nasilanie się tworzenia i rozdawania kredytów. Nie znaczy to jednak, że kryzys jest wynikiem spekulacji i rozwoju kredytów. Związek ten w przypadku wolnorynkowego kapitalizmu nie ma charakteru przyczynowo-skutkowego. Rozszerzanie i kurczenie się kredytów to zwykłe objawy okresowych zmian podczas cyklu koniunkturalnego, gdyż zmniejszanie się rentowności kurczy kredyty, tak samo jak jej wzrost je rozszerza.

Poprawną analizę przedstawia Paul Mattick:

“Polityka pieniężna i kredytowa sama w sobie nie może nic zmienić w sprawach rentowności czy też niedostatecznych zysków. Zyski pochodzą tylko z produkcji, od wartości dodatkowej wytwarzanej przez robotników /…/ Rozmnażanie się kredytów zawsze było uważane za zwiastun nadchodzącego kryzysu, w tym znaczeniu, że odzwierciedlało ono podejmowane przez pojedyncze podmioty kapitałowe próby ekspansji pomimo zaostrzającej się konkurencji, a więc przetrwania kryzysu /…/ Chociaż mnożenie się kredytów odsuwa kryzys na krótki czas, to jeszcze nigdy mu nie zapobiegło, ponieważ w ostatecznym rozrachunku decydującym czynnikiem jest rzeczywisty stosunek między całkowitą sumą zysków a potrzebami społecznego kapitału, by rozszerzać posiadaną wartość. A tego nie można zmienić kredytami” [Ekonomia, polityka i wiek inflacji].

Mówiąc krótko, obrońcy “wolnorynkowego” kapitalizmu mylą objawy choroby z samą chorobą.

Gdy ktoś nie ma na widoku żadnych zysków, nie będzie szukał kredytu. Chociaż rozszerzanie się systemu kredytowego “może być czynnikiem opóźniającym kryzys, to faktyczny początek kryzysu czyni go czynnikiem pogarszającym sytuację, z powodu wielkich ilości kapitału, które muszą zostać zdewaluowane” [Paul Mattick, Kryzys gospodarczy i teoria kryzysów]. Ale jest to też problem dotykający prywatnych przedsiębiorstw wykorzystujących parytet złota, tak zalecany przez prawicowych libertarian (którzy są zwolennikami “wolnorynkowego” kapitalizmu i wolnej bankowości). Podaż pieniądza odzwierciedla działalność gospodarczą w kraju, a jeśli ta podaż nie może się uporządkować, stopy procentowe podnoszą się i wywołują kryzys. Stąd potrzeba giętkiej podaży pieniądza (tak upragnionej na przykład przez amerykańskich indywidualistycznych anarchistów). Adam Smith przedstawił to tak: “ilość monety w każdym kraju jest regulowana przez wartość towarów, które dzięki niej mają krążyć: podwyższcie ową wartość a /…/ dodatkowa ilość monety wymagana do obiegu tej wartości [znajdzie się] “ [Op. Cit.].

Pieniądz zdawkowy był powoływany do życia ponieważ pieniądz mający pokrycie w towarach okazywał się zbyt sztywny, by nim zaspokajać potrzeby, gdyż “rozszerzanie się produkcji czy handlu, któremu nie towarzyszy wzrost ilości pieniądza musi spowodować spadek poziomu cen /…/ Pieniądz zdawkowy był tworzony w dawnych czasach, by chronić handel przed wymuszonymi obniżkami cen, jakie towarzyszyły wykorzystaniu monet ze szlachetnych kruszców, gdy rozmiary biznesu się powiększały /…/ Moneta ze szlachetnego kruszcu to nieodpowiedni pieniądz właśnie dlatego, że jest towarem i jego ilość nie może zostać zwiększona dowolnie. Ilość dostępnego złota może zostać zwiększona o kilka procent rocznie, ale nie o tyle tuzinów w ciągu kilku tygodni, ile mogłoby być konieczne do przeprowadzenia gwałtownego rozrostu transakcji. Pod nieobecność pieniądza zdawkowego biznes musiałby zostać albo ukrócony, albo też prowadzony przy znacznie niższych cenach, powodując przez to kryzys i rodząc bezrobocie” [Karl Polanyi, Wielka transformacja].

Podsumowując, “to nie kredyt, lecz tylko umożliwiony przezeń wzrost produkcji jest tym, co zwiększa wartość dodatkową. Zatem to stopa wyzysku wyznacza ekspansję kredytów” [Paul Mattick, Ekonomia, polityka i wiek inflacji]. Tak więc ilość pieniądza zdawkowego będzie się zwiększała i zmniejszała w zależności od kapitalistycznej rentowności – tak jak to przewidziała kapitalistyczna teoria ekonomiczna. Ale to nie może mieć wpływu na cykl koniunkturalny, którego korzenie tkwią w produkcji dla kapitału (tj. w zyskach) i kapitalistycznych stosunkach władzy, od których podaż kredytów w oczywisty sposób jest uzależniona, a nie na odwrót.

C.7.3 Jaką rolę odgrywają inwestycje w cyklu koniunkturalnym?

Inne problemy kapitalizmu powstają wskutek wzrostów wydajności pracy, które występują jako rezultat inwestycji kapitałowych lub nowych sposobów pracy, mających na celu zwiększenie krótkoterminowych zysków dla przedsiębiorstwa. Potrzeba maksymalizacji zysków powoduje coraz większe inwestycje w celu poprawienia wydajności pracy siły roboczej (tzn. zwiększenia ilości wytwarzanej wartości dodatkowej). Wzrost produktywności jednakże oznacza, że jakikolwiek wytwarzany zysk rozkłada się na wzrastającą liczbę towarów. Nadal potrzeba, by ten zysk został upłynniony na rynku, ale to może okazać się trudne, gdyż kapitaliści nie produkują dla rynków istniejących, lecz dla oczekiwanych w przyszłości. Ponieważ poszczególne firmy nie mogą przewidzieć, co uczyni ich konkurencja, jest dla nich racjonalne maksymalizowanie swojego udziału w rynku poprzez zwiększanie produkcji (zwiększając inwestycje). Ponieważ rynek nie dostarcza informacji niezbędnych do koordynacji ich działań, prowadzi to do przewagi podaży nad popytem i trudności w upłynnianiu zysków zawartych w wytwarzanych towarach. Innymi słowy, występuje okres nadprodukcji na skutek nadmiernej akumulacji kapitału.

Wskutek zwiększenia inwestycji w środki produkcji zmienny kapitał (praca) wykorzystuje coraz większy kapitał stały (środki produkcji). A skoro praca jest źródłem wartości dodatkowej, znaczy to, że na krótką metę zyski muszą zostać powiększone dzięki nowym inwestycjom, tzn. pracownicy muszą, w kategoriach względnych, produkować więcej niż przedtem, zmniejszając przez to koszty produkcji towarów i usług dostarczanych przez firmę. To pozwala na urzeczywistnianie zysków po obecnej cenie rynkowej (która odzwierciedla stare koszty produkcji). Wyzysk pracy musi wzrosnąć w celu zwiększania (albo, w najgorszym razie, utrzymywania na stałym poziomie) dochodów z całkowitego kapitału (tj. stałego i zmiennego).

Jednakże chociaż jest to racjonalne dla jednego przedsiębiorstwa, to nie jest racjonalne, gdy wszystkie firmy tak postępują – co muszą robić, by się utrzymać w biznesie. Ponieważ inwestycje się zwiększają, wartość dodatkowa, którą muszą wytworzyć pracownicy, musi rosnąć szybciej. Jeżeli masa zysków dostępnych w gospodarce jest zbyt mała w porównaniu z całkowitym zainwestowanym kapitałem, to wtedy jakiekolwiek problemy, jakich doświadcza przedsiębiorstwo przy robieniu zysków na konkretnym rynku wskutek cząstkowego kryzysu spowodowanego przez mechanizm cen mogą rozprzestrzenić swoje oddziaływanie na całą gospodarkę. Mówiąc inaczej, spadek stopy zysku (stosunku zysku do inwestycji w kapitał i pracę) w całej gospodarce mógłby doprowadzić do tego, że już wytworzona wartość dodatkowa, przeznaczona na rozbudowę kapitału, pozostanie w swej formie pieniężnej, a więc nie będzie funkcjonować jako kapitał. Nie podejmuje się wtedy żadnych nowych inwestycji, nie można sprzedać dóbr, co skutkuje powszechnym ograniczeniem produkcji, a więc zwiększeniem bezrobocia, gdyż przedsiębiorstwa zwalniają pracowników albo wypadają z biznesu. To usuwa coraz więcej stałego kapitału z gospodarki, zwiększając bezrobocie, co zmusza tych, którzy jeszcze mają pracę do cięższej harówki przez dłuższą niż dotychczas liczbę godzin, pozwalając w ten sposób na zwiększenie masy wytwarzanych zysków, co w końcu doprowadza do wzrostu stopy zysku. Odkąd stopy zysku są wystarczająco wysokie, kapitaliści mają bodziec do podejmowania nowych inwestycji i kryzys przekształca się w boom.

Można by przekonywać, że taka analiza jest błędna, gdyż żadne przedsiębiorstwo nie zainwestowałoby w maszyny, jeśli to by zmniejszyło jego stopę zysku. Ale taki zarzut jest błędny, po prostu dlatego, że (jak zauważyliśmy) taka inwestycja ma doskonały sens (doprawdy jest koniecznością) w przypadku pojedynczej firmy. Inwestując zyskuje ona (potencjalnie) przewagę na rynku, a więc zwiększone zyski. Niestety, chociaż indywidualnie jest to sensowne, to zbiorowo nie jest, gdyż końcowym rezultatem tych indywidualnych działań jest przeinwestowanie w gospodarce jako całości. Inaczej niż w modelu doskonałej konkurencji, w rzeczywistej gospodarce kapitaliści nie posiadają żadnego sposobu na poznanie przyszłości, a więc rezultatów swoich własnych działań, nie wspominając już o działaniach swojej konkurencji. Zatem nadmierne nagromadzenie kapitału to naturalny rezultat konkurencji, po prostu dlatego, że dla pojedynczych podmiotów jest to racjonalne, a przyszłości nie można poznać. Obydwa te czynniki zapewniają, że firmy będą postępować, tak jak postępują, inwestując w wyposażenie, co w końcu doprowadzi do kryzysu nadmiernej akumulacji.

Cykliczne okresy dobrobytu, po których następuje nadprodukcja, a potem depresja, są naturalnym rezultatem kapitalizmu. Nadprodukcja jest wynikiem nadmiernej akumulacji, zaś nadmierna akumulacja występuje z powodu potrzeby maksymalizowania krótkoterminowych zysków w celu pozostania w biznesie. Tak więc choć kryzys pojawia się jako nadmiar towarów na rynku – gdyż więcej towarów znajduje się w obiegu niż może być nabytych działaniem skumulowanego popytu (“Własność sprzedaje wyroby robotnikowi za więcej, niż mu płaci za ich wyprodukowanie”, używając słów Proudhona) – to jego korzenie są głębsze. Leżą one w samej naturze kapitalistycznej produkcji.

Klasycznym przykładem tych “obiektywnych” nacisków na kapitalizm są “szalone lata dwudzieste”, które poprzedziły Wielki Kryzys lat trzydziestych. Po kryzysie 1921 roku miał miejsce szybki wzrost inwestycji w USA. Między 1919 a 1927 inwestycje się niemal podwoiły.

Na skutek tego inwestowania w wyposażenie kapitałowe produkcja przemysłowa rosła o 8,0% rocznie między 1919 a 1929, a wydajność pracy wzrastała w rocznym tempie 5,6% (i to włączając kryzys 1921-22 roku). Ten wzrost wydajności pracy znalazł swe odbicie w tym, że w ciągu całego boomu po 1922 roku część dochodów przemysłu wypłacana w pensjach wzrosła z 17% do 18,3%, a dodawana do kapitału wzrosła z 25,5% do 29,1%. Pensje dyrektorskie wzrosły o 21,9%, a nadwyżki firm o 62,6% między 1920 a 1929 rokiem. Przy spadku kosztów i względnej stabilności cen zyski się zwiększały, co z kolei prowadziło do wysokiego poziomu inwestycji kapitałowych (produkcja dóbr kapitałowych wzrastała w przeciętnym rocznym tempie 6,4%).

Nie jest niespodzianką, że w takich warunkach dobrobyt w latach dwudziestych koncentrował się na szczytach. Sześćdziesiąt procent rodzin zarabiało mniej niż 2000 dolarów rocznie, 42% mniej niż 1000 dolarów. Jedna dziesiąta najwyższego procenta rodzin otrzymywała takie same dochody, jak całe dolne 42%, a tylko 2,3% populacji cieszyło się dochodami ponad 10 000 dolarów. Chociaż najbogatsze 1% posiadało 40% krajowego bogactwa w 1929 roku (a liczba ludzi deklarujących dochody w wysokości pół miliona dolarów wzrosła ze 156 w 1920 roku do 1489 w 1929), to dolne 93% ludności doświadczyło czteroprocentowego spadku realnych dochodów na rękę w przeliczeniu na jedną osobę między 1923 a 1929 rokiem.

Ale pomimo tego amerykański kapitalizm znajdował się w rozkwicie, a kapitalizm laissez-faire osiągnął swój szczyt. Ale w roku 1929 to wszystko się zmieniło wraz z krachem na giełdzie – po którym nastąpiła głęboka depresja. Jaka była tego przyczyna? Znając naszą analizę przedstawioną powyżej, można się spodziewać, że zostało to spowodowane przez “boom”, który zmniejszył bezrobocie, a więc wzmocnił siłę klas pracujących i doprowadził do skurczenia się zysków. Ale sprawa wcale się tak nie przedstawia.

Ten kryzys nie był rezultatem oporu klas pracujących, naprawdę lata dwudzieste cechowały się takim rynkiem pracy, który stale sprzyjał pracodawcom. Działo się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, za pomocą “łapanek Palmera” pod koniec drugiej dekady XX wieku państwo wykorzeniło radykałów z amerykańskiego ruchu robotniczego i szerszych kręgów społeczeństwa. Po drugie, głęboka depresja lat 1920-21 (podczas której krajowa stopa bezrobocia wynosiła średnio ponad 9%) – w połączeniu z wykorzystywaniem przez pracodawców nakazów prawnych skierowanych przeciwko pracowniczym protestom i korzystaniem z usług szpiegów przemysłowych w celu identyfikacji i zwalniania członków związków zawodowych – osłabiła świat pracy, a przez to wpływy i liczebność związków zawodowych spadły, gdyż pracownicy byli zmuszani do podpisywania umów zabraniających im zrzeszania się, by utrzymać swoje posady.

Podczas boomu po 1922 roku to ich położenie się nie zmieniło. Krajowa stopa bezrobocia, wynosząca 3,3% zakrywała fakt, że poza rolnictwem bezrobocie wynosiło średnio 5,5% między 1923 a 1929 rokiem. We wszystkich branżach wzrost produkcji przemysłowej nie zwiększył popytu na pracę. Między 1919 a 1929 zatrudnienie robotników przy produkcji spadło o 1%, a zatrudnienie poza sferą produkcji spadło o około 6% (podczas samego boomu w latach 1923-29 zatrudnienie w produkcji wzrosło zaledwie o 2%, a poza produkcją pozostawało bez zmian). Działo się tak na skutek wprowadzania maszyn zmniejszających zapotrzebowanie na pracę i rozrostu kapitału akcyjnego. Na dodatek wysoka wydajność pracy na farmach zaowocowała napływem dotychczasowych robotników rolnych na miejskie rynki pracy.

W obliczu wysokiego bezrobocia odsetki pracowników odchodzących ze swoich posad spadły z powodu strachu przed utratą zarobków (szczególnie przez pracowników o stosunkowo wysokich płacach i stabilnym zatrudnieniu). W połączeniu ze stałym słabnięciem związków i bardzo niską liczbą strajków (najniższą od początku lat osiemdziesiątych XIX wieku) pokazuje to, jak słaby był świat pracy. Płace, podobnie jak ceny, pozostawały stosunkowo stałe. Naprawdę udział płac w całkowitych dochodach przemysłowych spadł z 57,5% w latach 1923-24 do 52,6% na przełomie 1928/29 roku (w okresie od 1920 do 1929 spadł o 5,7%). Zauważamy tutaj bardzo ciekawą rzecz – nawet przy rynku pracy sprzyjającym pracodawcom przez ponad 5 lat, bezrobocie było wciąż wysokie. To sugeruje, że neoliberalny “argument” iż bezrobocie w kapitalizmie jest powodowane przez silne związki zawodowe lub wysokie płace realne jest, mówiąc bardzo delikatnie, nieco błędny (patrz sekcja C.9).

Klucz do zrozumienia, co się wtedy wydarzyło leży w sprzecznym charakterze kapitalistycznej produkcji. Warunki do “boomu” były rezultatem inwestycji kapitałowych, które zwiększyły wydajność, przez to zmniejszając koszty i zwiększając zyski. Wielkie i stale rosnące inwestycje kapitałowe były zasadniczym sposobem wydawania zysków. Do tego jeszcze te sektory gospodarki, które się cechowały występowaniem wielkiego biznesu (tzn. oligopolu, rynku zdominowanego przez kilka dużych firm) wywierały naciski na sektory bardziej konkurencyjne. Ponieważ wielki biznes, jak zwykle, otrzymywał większą porcję zysków dzięki swojej pozycji na rynku (patrz sekcja C.5), doprowadzało to do tego, że wiele firm na bardziej konkurencyjnych rynkach stawało w obliczu kryzysu rentowności w latach dwudziestych.

To zwiększanie inwestycji, bezpośrednio kurcząc zyski w bardziej konkurencyjnych sektorach gospodarki, w ostateczności spowodowało też stagnację stopy zysku, a potem jej spadek w całej gospodarce. Chociaż masa dostępnych w gospodarce zysków rosła, to w końcu okazała się zbyt mała w porównaniu z całkowitym zainwestowanym kapitałem. Ponadto wraz ze spadkiem części dochodów przypadającej światu pracy i narastaniem nierówności skumulowany popyt na dobra nie mógł dotrzymać kroku produkcji. Doprowadziło to do zalegania niesprzedanych dóbr (co jest jeszcze jednym sposobem przejawiania się przeinwestowania, prowadzącego do nadprodukcji, gdyż nadprodukcja wymaga niedostatecznej konsumpcji i na odwrót). Ponieważ oczekiwane zwroty (rentowność) inwestycji cechowały się niepewnością, wystąpił spadek popytu na inwestycje, a więc zaczął się kryzys (przeważnie rodząc się z szybszego wzrostu kapitału akcyjnego niż zysków). Poziom inwestycji stanął w miejscu w 1928 roku i zaczął się chylić w 1929. Wraz z zastojem w inwestycjach wystąpiła wielka orgia spekulacyjna w 1928 i 1929 roku, stanowiąc próbę zwiększenia rentowności. Jak można było oczekiwać, zawiodło to i w październiku 1929 roku nastąpił krach na giełdzie, torując drogę Wielkiemu Kryzysowi lat trzydziestych.

Krach 1929 roku wskazuje na “obiektywne” ograniczenia kapitalizmu. Nawet w warunkach bardzo słabego położenia świata pracy kryzys też wystąpił i dobrobyt obrócił się w “ciężkie czasy”. Wbrew neoliberalnej teorii gospodarczej wydarzenia lat dwudziestych pokazują, że nawet gdy przybliżamy się do spełnienia kapitalistycznego postulatu, aby praca była takim samym towarem jak każdy inny, kapitalizm wciąż podlega kryzysom (jak na ironię, bojowy ruch związków zawodowych w latach dwudziestych opóźniłby kryzys przesuwając dochody od kapitału do świata pracy, zwiększając skumulowany popyt, ograniczając inwestycje i wspierając bardziej konkurencyjne sektory gospodarki!). Dlatego wszelkie neoliberalne argumenty o kryzysie “winiące świat pracy” (które były tak popularne w latach trzydziestych i siedemdziesiątych) przedstawiają tylko połowę prawdy (jeśli w ogóle mają z prawdą cokolwiek wspólnego). Nawet jeżeli pracownicy będą naprawdę postępowali służalczo wobec kapitalistycznej władzy, kapitalizm wciąż będzie naznaczony boomami i zapaściami (co ukazały lata dwudzieste i osiemdziesiąte).

Weźmy jeszcze inny przykład. W stu największych firmach Ameryki, zatrudniających 5 milionów osób i posiadających majątek 126 miliardów dolarów, nastąpił wzrost przeciętnej sumy majątku przypadającej na jednego pracownika z 12 200 dolarów w 1949 roku do 20 900 dolarów w 1959 roku i 24 000 w 1962 roku [First National City Bank, Economic Letter, June 1963]. Jak można dostrzec, tempo wzrostu przeciętnego majątku przypadającego na jednego pracownika słabnie z biegiem czasu. Po początkowym okresie intensywnego formowania się kapitału nastąpił okres recesji miedzy 1957 a 1961 rokiem. Te lata cechowały się gwałtownym wzrostem bezrobocia (z 3 milionów w 1956 roku do wysokiego poziomu 5 milionów w 1961) i wyższą stopą bezrobocia po kryzysie niż przed nim (wobec cyfr z 1956 nastąpił wzrost o 1 milion – do około 4 milionów w 1962) [T. Brecher i T. Costello, Zdrowy rozsądek na trudne czasy].

Przytoczyliśmy dane z tego okresu, ponieważ niektórzy zwolennicy “wolnorynkowego” kapitalizmu wykorzystują ten sam okres do argumentowania na rzecz korzyści z inwestycji kapitałowych. Jednakże te dane naprawdę ukazują, że zwiększone formowanie kapitału pomaga tworzyć potencjał dla przyszłej recesji, bo chociaż zwiększa produktywność (a więc zyski) na pewien czas, to zmniejsza stopy zysku na dłuższą metę, ponieważ w gospodarce ma miejsce względny niedobór wartości dodatkowej (w porównaniu z zainwestowanym kapitałem). Zmniejszanie się tworzenia kapitału jest wskaźnikiem tego spadku stóp zysku, podobnie jak zwiększenie się bezrobocia w tym okresie. A w kapitalizmie formowanie kapitału znajduje się na pierwszym miejscu jako sens produkcji.

Więc jeżeli stopa zysku spada do poziomu, który nie pozwala na kontynuację formowania kapitału, rozpoczyna się kryzys. Taki powszechny kryzys jest zazwyczaj zapoczątkowany przez nadprodukcję określonego towaru, być może spowodowaną przez proces opisany w sekcji C.7.2. Jeżeli w gospodarce znajduje się wystarczająco dużo zysków, cząstkowe kryzysy mają ograniczone tendencje do rozwoju i stawania się powszechnymi. Kryzys staje się powszechny dopiero wtedy, gdy stopa zysku w całej gospodarce spada. Cząstkowy kryzys rozprzestrzenia się na rynku z powodu braku dostarczania informacji producentom przez rynek. Gdy jedna gałąź przemysłu produkuje zbyt wiele, cofa produkcję, wprowadza środki obniżające koszty, zwalnia pracowników itd. – w celu postarania się o większe zyski i ich urzeczywistnienia. To ogranicza popyt na wyroby przemysłowe, dostarczane branży dotkniętej kryzysem i zmniejsza ogólny popyt na skutek bezrobocia. Powiązane z omawianą gałęzie przemysłu same teraz stają w obliczu nadprodukcji, a naturalną odpowiedzią poszczególnych przedsiębiorstw na informacje dostarczane przez rynek jest zmniejszanie produkcji, zwalnianie pracowników itp., co znowu prowadzi do osłabiania popytu. Czyni to urzeczywistnienie zysków na rynku nawet jeszcze trudniejszym i doprowadza do większego obcinania kosztów, pogłębiania kryzysu. Chociaż indywidualnie jest to racjonalne, zbiorowo nie jest i przez to wkrótce wszystkie branże stają wobec tego samego problemu. Cząstkowy kryzys zostaje rozszerzony na całą gospodarkę, ponieważ kapitalistyczna gospodarka nie przekazuje dostatecznej ilości informacji producentom, by podejmować racjonalne decyzje czy też koordynować swoje działania.

“Nadprodukcja”, co powinniśmy zaznaczyć, istnieje tylko z punktu widzenia kapitału, nie zaś klas pracujących:

“To, co ekonomiści nazywają nadprodukcją nie jest niczym innym, jak tylko produkcją, która przekracza siłę nabywczą robotnika […] tego rodzaju nadprodukcja pozostaje fatalną cechą charakterystyczną obecnej produkcji kapitalistycznej, ponieważ robotnicy ze swoich pensji nie mogą wykupić tego, co wyprodukowali, a jednocześnie karmią obficie mrowie leni, którzy żyją z ich pracy” [Piotr Kropotkin, Op. Cit.].

Inaczej mówiąc, nadprodukcja i niedostateczna konsumpcja są równoważne sobie nawzajem. Nie ma żadnej nadprodukcji za wyjątkiem nadprodukcji w odniesieniu do danego poziomu popartego pieniędzmi popytu. Nie ma żadnego niedoboru popytu z wyjątkiem niedoboru popytu w odniesieniu do danego poziomu produkcji. Dobra, “produkowane w nadmiarze” mogą być pożądane przez konsumentów, ale cena rynkowa jest zbyt niska, by zrodzić zysk, a więc produkcja musi zostać zmniejszona w celu jego sztucznego zwiększenia. Tak więc na przykład widok niszczonej żywności, gdy ludzie głodują, jest na porządku dziennym w latach depresji.

Zatem choć kryzys pojawia się na rynku jako “nadmiar towarów” (tzn. jako zmniejszenie się efektywnego popytu) i jest przenoszony na całą gospodarkę przy pomocy mechanizmu cen, jego korzenie znajdują się w produkcji. Dopóki nie nastąpi taki czas, gdy zyski ustabilizują się na poziomie do przyjęcia, pozwalając więc na ponowną ekspansję kapitału, kryzys będzie się utrzymywał. Skutki społeczne takiego obcinania kosztów to jeszcze jeden ich “produkt uboczny”, którym należy się przejmować dopiero wtedy, gdy będzie zagrażał władzy i bogactwu kapitalistów.

Oczywiście istnieją środki, przy pomocy których kapitalizm może opóźnić (ale nie powstrzymać) rozwinięcie się powszechnego kryzysu. Jedną z metod jest imperializm, dzięki któremu rynki zostają rozszerzone, a zyski są wydobywane z krajów słabiej rozwiniętych i wykorzystywane do pobudzania zysków w krajach imperialistycznych (“Robotnik nie jest w stanie ze swoich zarobków nabywać bogactw, które produkuje, więc przemysł musi poszukiwać rynków gdzie indziej” – Kropotkin, Op. Cit.). Innym sposobem są państwowe manipulacje kredytem i innymi czynnikami ekonomicznymi (takimi jak płace minimalne, włączanie związków zawodowych do systemu, rozbudowa przemysłu zbrojeniowego, utrzymywanie “naturalnej” stopy bezrobocia aby utrzymywać pracowników na postronkach itp.). Jeszcze inny sposób to państwowe wydatki w celu zwiększenia skumulowanego popytu, który może zwiększyć konsumpcję, a więc zmniejszyć niebezpieczeństwo nadprodukcji. Albo też stopa wyzysku, wytworzona przez nowe inwestycje, może być wystarczająco wysoka, by przeciwdziałać rozrostowi kapitału stałego i powstrzymać swój spadek. Jednak te środki mają swoje (obiektywne i subiektywne) ograniczenia i nie mogą nigdy przynieść powodzenia w postaci całkowitego zapobieżenia wystąpieniu depresji.

Zatem kapitalizm będzie cierpiał na cykle boomów i załamań wskutek wymienionych powyżej obiektywnych nacisków na robienie zysku, nawet jeżeli pominiemy objaśniany wcześniej subiektywny bunt pracowników przeciwko władzy. Mówiąc inaczej – nawet gdyby kapitalistyczne założenie, że pracownicy nie są istotami ludzkimi, lecz tylko “zmiennym kapitałem” stało się prawdą, nie oznaczałoby to jeszcze, że kapitalizm byłby ustrojem wolnym od kryzysów. Jednakże dla większości anarchistów taka dyskusja jest nieco akademicka, ponieważ istoty ludzkie nie są towarami, “rynek” pracy nie jest jak rynek produktów żelaznych, a subiektywny bunt przeciwko kapitalistycznej dominacji będzie istniał tak długo jak kapitalizm.

C.7.1 Jaką rolę odgrywa walka klasowa w cyklu koniunkturalnym?

W największym uogólnieniu walka klasowa (czyli opór wobec hierarchii we wszystkich jej formach) jest główną przyczyną cyklu koniunkturalnego. Jak przekonywaliśmy w sekcji B.1.2 i sekcji C.2, kapitaliści, by wyzyskiwać robotnika, muszą go najpierw uciskać. Ale tam, gdzie jest ucisk, jest też i opór; gdzie jest władza, jest też pragnienie wolności. Zatem kapitalizm jest naznaczony ciągłą walką między pracownikiem a szefem w miejscu produkcji, jak też i walką poza zakładem pracy – przeciwko innym formom hierarchii.

Ta walka klasowa odzwierciedla konflikt między podejmowanymi przez pracowników próbami wyzwolenia i uwłasnowolnienia samych siebie a podejmowanymi przez kapitalistów próbami obrócenia osoby pracownika w maleńki trybik w wielkiej maszynie. Odzwierciedla podejmowane przez uciskanych próby prowadzenia w pełni ludzkiego życia, wyrażane gdy “robotnik żąda swego udziału w bogactwach, które produkuje; żąda udziału w zarządzaniu produkcją; i gdy żąda nie tylko trochę lepszego bytu, ale także pełnych praw do wyższych uciech nauki i sztuki” [Piotr Kropotkin, Wspomnienia rewolucjonisty]

Errico Malatesta przekonywał, że gdy robotnikom “uda się otrzymać to, czego żądają, to ich byt się poprawi: będą zarabiać więcej, pracować krócej, i mieć więcej czasu i energii, żeby zastanawiać się nad sprawami, które mają dla nich znaczenie, i natychmiast wysuną większe żądania i będą mieć większe potrzeby […] Nie istnieje żadne naturalne prawo (prawo płac), wyznaczające, jaka część pracy robotnika [robotnicy] powinna wrócić do niego [albo do niej] […] Płace, godziny pracy i inne warunki zatrudnienia są wynikiem walki między szefami a pracownikami. Ci pierwsi starają się dawać pracownikom tak mało, jak to tyko jest możliwe; ci drudzy starają się, albo przynajmniej powinni się starać pracować jak najmniej i zarabiać tak dużo, jak to tylko jest możliwe. Tam, gdzie robotnicy akceptują każde warunki, albo nawet będąc niezadowolonymi nie wiedzą, jak stawiać skuteczny opór żądaniom szefów, ich warunki życia zostają szybko sprowadzone do poziomu zwierzęcego. Za to tam, gdzie mają oni wyobrażenie o tym, jak istoty ludzkie powinny żyć i wiedzą, jak łączyć siły, a za pomocą odmawiania pracy lub ukrytej czy otwartej groźby buntu zdobywają respekt ze strony szefów – w takich przypadkach są traktowani we względnie przyzwoity sposób […] Dlatego poprzez walkę, przez opór przeciwko szefom, robotnicy mogą do pewnego poziomu zapobiec pogorszeniu swoich warunków życia, jak również uzyskać rzeczywistą poprawę” [Życie i idee].

To właśnie ta walka jest tym, co wyznacza płace i pośrednie dochody, takie jak opieka socjalna, dotacje do edukacji itp. Walka ta wpływa też na koncentrację kapitału, gdyż kapitał próbuje wykorzystywać technologię do kontrolowania pracowników (a więc wydobywania z nich największej możliwej wartości dodatkowej) i do uzyskania przewagi nad swoją konkurencją (patrz sekcja C.2.3). I, co będziemy omawiać w sekcji D.10 ( Jak kapitalizm wpływa na technologię?), zwiększone inwestycje kapitałowe też odzwierciedlają próbę zwiększenia kontroli nad pracownikiem przez kapitał (lub zastąpienia go przez maszyny, które nie mogą powiedzieć “nie”) oraz przekształcenia jednostek w “szarą masę”, którą można zwolnić lub zastąpić bez większych awantur. Na przykład Proudhon cytuje “angielskiego przemysłowca”, twierdzącego, że zainwestował w maszyny akurat po to, by zastąpić nimi ludzi, ponieważ maszyny łatwiej kontrolować:

“Niesubordynacja naszej siły roboczej nasunęła nam pomysł pozbycia się jej. Pobudzaliśmy i wkładaliśmy wszelkie dające się wyobrazić wysiłki umysłu, aby zastąpić usługi ludzi usługami posłuszniejszych narzędzi, i osiągnęliśmy nasz cel. Maszyny wyprowadziły kapitał z opałów ze strony świata pracy” [System ekonomicznych sprzeczności].

(Na co Proudhon odpowiedział: “cóż za nieszczęście, że maszyny nie mogą też wyprowadzić kapitału z opałów ze strony klientów”, gdyż nadprodukcja i nieodpowiednia sytuacja na rynku spowodowana przez zastępowanie ludzi przez maszyny obala te złudzenia o automatycznej produkcji rodząc kryzys – patrz sekcja C.7.3).

Dlatego walka klasowa wpływa zarówno na płace, jak i na inwestycje kapitałowe, a więc ceny towarów na rynku. A także, co jest jeszcze ważniejsze, określa poziomy zysku, a to właśnie one są przyczyną cyklu koniunkturalnego. Dzieje się tak dlatego, że w kapitalizmie “jedynym celem [produkcji] jest wzrost zysków kapitalisty. I dlatego mamy ciągłą chwiejność przemysłu, okresowo nadchodzące kryzysy […] “ [Kropotkin, Op. Cit.].

Powszechnym kapitalistycznym mitem, wyprowadzanym z kapitalistycznej subiektywnej teorii wartości, jest mniemanie, że wolnorynkowy kapitalizm zaowocuje ciągłym boomem, ponieważ przyczyną kryzysów rzekomo jest państwowa kontrola kredytów i pieniędzy. Na chwilę załóżmy, że tak jest naprawdę. (Faktycznie tak nie jest, co zostanie udowodnione w sekcji C.8). W “gospodarce ciągłego boomu” z “wolnorynkowych” marzeń będzie istniało pełne zatrudnienie. Ale w okresie pełnego zatrudnienia, chociaż pomaga ono “zwiększyć całkowity popyt, to z punktu widzenia biznesu jego fatalną cechą charakterystyczną jest to, że utrzymuje niski stan rezerwowej armii bezrobotnych, chroniąc przez to poziomy płac i wzmacniając siłę przetargową świata pracy” [Edward S. Herman, Poza hipokryzją].

Ujmując to inaczej, pracownicy mają bardzo silną pozycję w warunkach boomu, siłę, która może podkopać system. A to dlatego, że kapitalizm zawsze balansuje na linie. Jeżeli boom ma przebiegać gładko, płace realne muszą wzrastać w granicach pewnego zakresu. Jeśli ich wzrost jest za mały, to wtedy kapitalistom trudno będzie sprzedać towary wyprodukowane przez robotników, a więc z tego powodu doświadczą czegoś, co jest często nazywane “kryzysem upłynniania” (tzn. niemożności robienia zysków wskutek niemożności sprzedania swoich wyrobów). Jeśli natomiast wzrost płac realnych jest za duży, to warunki do tworzenia zysków zostają pogorszone, gdyż świat pracy dostaje większą część wartości, którą produkuje. Znaczy to, że w okresach boomu, kiedy to spada bezrobocie, warunki do upłynniania towarów poprawiają się, gdyż popyt na dobra konsumenckie wzrasta, co rozszerza rynki i zachęca kapitalistów do inwestowania. Natomiast taki wzrost inwestycji (a więc zatrudnienia) ma odwrotny wpływ na warunki wytwarzania wartości dodatkowej, gdyż świat pracy może umocnić się w miejscu produkcji, zwiększyć opór wobec żądań kierownictwa i, co jest o wiele ważniejsze, wysuwać swoje własne.

Jeżeli jakaś branża albo kraj przeżywa wysokie bezrobocie, pracownicy, by utrzymać pracę, będą znosili dłuższy czas pracy, zastój płac, gorsze warunki pracy i nowe technologie. To pozwala kapitałowi na wyegzekwowanie wyższego poziomu zysku od tych pracowników, co z kolei stanowi sygnał dla innych kapitalistów do inwestowania na tym obszarze. Gdy mnożą się inwestycje, bezrobocie spada. A ponieważ zasób dostępnej pracy pozostaje taki sam, więc płace wzrosną, gdyż pracodawcy licytują się w walce o rzadkie zasoby i pracownicy zaczynają odczuwać swoją siłę. A skoro znajdują się w lepszym położeniu, mogą przejść od stawiania oporu roszczeniom kapitału do proponowania swoich własnych (tj. żądania wyższych płac, lepszych warunków pracy, a nawet pracowniczej kontroli). Ponieważ siła pracowników rośnie, porcja dochodów idąca do kapitału maleje, tak jak i stopy zysku, a kapitał doświadcza kurczenia się zysków i dlatego obcina wydatki na inwestycje i/lub płace. Cięcia w inwestycjach zwiększają bezrobocie w sektorze gospodarki wytwarzającym dobra kapitałowe, co z kolei ogranicza popyt na dobra konsumpcyjne, gdyż pracownicy po utracie swoich miejsc pracy nie mogą sobie już dłużej pozwalać na kupowanie tylu towarów, co przedtem. Proces ten ulega przyśpieszeniu gdy szefowie zwalniają pracowników albo obcinają im płace i kryzys pogłębia się, a więc wzrasta bezrobocie, co rozpoczyna następny cykl. Można to nazwać “subiektywnym” naciskiem na stopy zysku.

To wzajemne oddziaływanie zysków i płac można zauważyć w większości cykli koniunkturalnych. Jako przykład rozważmy kryzys, który we wczesnych latach siedemdziesiątych zakończył epokę powojennego keynesizmu [tj. gospodarki opartej na założeniach angielskiego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa, postulującego interwencjonizm państwowy i ustępstwa na rzecz klas pracujących – przyp. tłum.] i utorował drogę “rewolucjom na rzecz podaży” Thatcher i Reagana. Ten kryzys, który wystąpił w 1973 roku, miał swoje korzenie w boomie lat sześćdziesiątych. Jeżeli spojrzymy na Stany Zjednoczone, to odkryjemy, że przeżywały one ciągły wzrost gospodarczy od 1961 do 1969 roku (najdłuższy w historii tego kraju). Począwszy od 1961 bezrobocie stale spadało, faktycznie doprowadzając do pełnego zatrudnienia. Od 1963 roku ilość strajków i całkowitego czasu nieprzepracowanych godzin roboczych stale wzrastała (od około 3 tysięcy strajków w 1963 do prawie 6 tysięcy w 1970). Liczba dzikich strajków wzrosła z 22% wszystkich strajków w 1960 do 36,5% w 1966 roku. W roku 1965 zarówno udziały zysków biznesu w dochodach, jak i stopy zysków osiągnęły swój szczyt. Spadek udziału zysków w dochodach i stopy zysku trwał aż do 1970 roku (kiedy to zaczęło rosnąć bezrobocie), kiedy to zaczęły one powoli rosnąć aż do wystąpienia kryzysu 1973 roku. Do tego jeszcze po 1965 roku zaczął się wzrost inflacji, gdyż kapitalistyczne firmy próbowały utrzymać swoje marże zysku przerzucając wzrost kosztów na klientów (jak omówimy poniżej, inflacja ma o wiele więcej do zawdzięczenia kapitalistycznym zyskom niż puszczaniu w obieg pieniędzy czy płacom). To pomogło ograniczyć zdobycze w postaci wyższych płac realnych i utrzymać rentowność w okresie od 1968 do 1973. W innym wypadku płace realne wzrosłyby znacznie, co by pomogło opóźnić kryzys, lecz by go nie powstrzymało.

Patrząc na szerszy świat, odkrywamy, że w przypadku ogółu krajów wysoko rozwiniętych koszty zatrudnienia stale rosły między 1962 a 1971 rokiem, podczas gdy rentowność spadała. Koszty zatrudnienia zrównały się z rentownością w 1965 roku (przy wartościach około 4%) – który to rok był także punktem, w którym udział zysków w dochodach i stopa zysku osiągnęły swój szczyt. W okresie od 1965 do 1971 rentowność w dalszym ciągu spadała, podczas gdy koszty zatrudnienia dalej rosły. Ten proces, będący wynikiem spadku bezrobocia i wzrostu siły przetargowej pracowników (po części wyrażony gwałtownym wzrostem liczby strajków w całej zachodniej Europie i innych krajach), pomógł zagwarantować faktyczny wzrost płac realnych (nie licząc opodatkowania) i wydajności pracy w wysoko rozwiniętych krajach kapitalistycznych mniej więcej w tym samym tempie od 1960 do 1968 roku (o 4%). Ale między 1968 a 1973 realne płace po opodatkowaniu rosły średnio o 4,5%. Dla porównania, wydajność pracy rosła tylko o 3,4%. Ponadto wskutek wzrostu międzynarodowej konkurencji przedsiębiorstwa nie mogły przenosić kosztów podwyżek płac na klientów w formie wyższych cen (co znowu by tylko opóźniło kryzys, ale nie powstrzymało go). W wyniku działania tych czynników część zysków przechodząca do biznesu spadła o około 15% w tym okresie.

Do tego jeszcze poza zakładami pracy “wyłonił się szereg silnych ruchów wyzwoleńczych wśród kobiet, studentów, uczniów i mniejszości etnicznych. Postępował kryzys instytucji społecznych, a szerokie rzesze ludzi kwestionowały same fundamenty nowoczesnego, hierarchicznego społeczeństwa: patriarchalną rodzinę, autorytarne szkoły i uniwersytety, hierarchiczne zakłady pracy czy biura, biurokratyczne partie i związki zawodowe” [Takis Fotopoulos, “The Nation-state and the Market,” p. 58, Society and Nature, Vol. 3, pp. 44-45].

Te konflikty społeczne wywołały kryzys gospodarczy, gdyż kapitał już dłużej nie mógł uciskać i wyzyskiwać ludzi pracy w stopniu wystarczającym do utrzymywania odpowiedniej stopy zysku. Kryzys został więc wykorzystany do zdyscyplinowania klas pracujących i przywrócenia władzy kapitalisty w miejscu pracy i poza nim (patrz sekcja C.8.2). Winniśmy też zauważyć, że ten proces buntu społecznego pomimo zwiększania się materialnego dostatku (a może właśnie dzięki niemu?) został przepowiedziany przez Malatestę. W 1922 roku przekonywał on, że:

“Fundamentalnym błędem reformistów jest marzenie o solidarności, o szczerej współpracy między panami a sługami […]
“Ci, którzy wyobrażają sobie społeczeństwo dobrze opchanych świń, które człapią z zadowoleniem pod batami niewielkiej liczby pastuchów; którzy nie biorą pod uwagę potrzeby wolności i poczucia ludzkiej godności […] mogą także wyobrażać sobie i dążyć do technicznej organizacji produkcji, zapewniającej obfitość dla wszystkich i korzystnej jednocześnie dla szefów i pracowników. Ale w rzeczywistości ‘spokój społeczny’ opierający się na dobrobycie dla wszystkich pozostanie marzeniem tak długo, jak społeczeństwo będzie podzielone na antagonistyczne klasy, to jest pracodawców i pracobiorców […]
“Ten antagonizm jest raczej duchowy niż materialny. Nigdy nie będzie szczerego porozumienia między szefami a pracownikami na rzecz lepszej eksploatacji [sic!] sił przyrody w interesie ludzkości, ponieważ szefowie ponad wszystko chcą pozostać szefami i zawsze zabezpieczać sobie więcej władzy kosztem pracowników, jak również poprzez konkurencję z innymi szefami, natomiast pracownicy mają szefów do syta i nie chcą więcej” [Życie i idee].

Doświadczenia powojennego kompromisu i socjaldemokratycznych reform doskonale ukazują, że w ostatecznym rozrachunku problemem społecznym nie jest nędza, lecz raczej wolność. Ale wróćmy do wpływu walki klasowej na kapitalizm.

W nowszych czasach panika na giełdzie na Wall Street, która towarzyszy wiadomościom o spadkach bezrobocia w USA, odzwierciedla ten lęk przed siłą klas pracujących. Gdy nie ma strachu przed bezrobociem, pracownicy mogą zacząć walczyć o poprawę swych warunków pracy, przeciw kapitalistycznemu uciskowi i wyzyskowi oraz na rzecz wolności i sprawiedliwego świata. Każdy kryzys w kapitalizmie zdarzał się wtedy, gdy pracownicy doczekali się spadku bezrobocia i poprawy swoich warunków życia – nie jest to zbiegiem okoliczności.

Krzywa Philipsa, która pokazuje, że inflacja rośnie, gdy bezrobocie spada, jest również obrazem tej zależności. Inflacja to sytuacja, w której ma miejsce ogólny wzrost cen. Ekonomia neoliberalna (i inne rodzaje ekonomii popierającej “wolny rynek”) argumentuje, że inflacja to zjawisko czysto pieniężne, rezultat istnienia większej ilości pieniądza w obiegu od tej, która jest potrzebna do sprzedaży rozmaitych towarów na rynku. Jednakże jest to nieprawda. Na ogół nie ma żadnego związku między puszczaniem w obieg pieniędzy a inflacją. Na przykład ilość pieniędzy w obiegu może wzrastać, gdy wskaźnik inflacji spada (co miało miejsce w USA między 1975 a 1984 rokiem). Inflacja ma inne korzenie. Mianowicie jest to “wyraz nieodpowiednich zysków, jakie muszą zostać wynagrodzone przy pomocy cen i polityki monetarnej […] W każdych okolicznościach inflacja jest równoznaczna z potrzebą wyższych zysków […]” [Paul Mattick, Ekonomia, polityka i wiek inflacji]. Inflacja prowadzi do wyższych zysków, czyniąc pracę tańszą. Czyli zmniejsza “realne płace pracowników […] [co] bezpośrednio przysparza korzyści pracodawcom […] [gdyż] ceny rosną szybciej od płac, dochód, który przypadłby pracownikom, zamiast tego przypada biznesowi” [J. Brecher i T. Costello, Zdrowy rozsądek na ciężkie czasy].

Inflacja, mówiąc inaczej, jest przejawem bieżącej walki o podział dochodów między klasami, i, ponieważ pracownicy nie posiadają żadnej kontroli nad cenami, jest wywoływana gdy marże kapitalistycznych zysków zostają zmniejszone (z jakichkolwiek powodów, obiektywnych czy subiektywnych). Znaczy to, że wnioskowanie, iż podwyżki płac “powodują” inflację jako taką byłoby błędem. Takie rozumowanie zaniedbuje fakt, że pracownicy nie ustalają cen, robią to kapitaliści. Inflacja na swój własny sposób pokazuje obłudę kapitalizmu. Ostatecznie, płace rosną wskutek “naturalnych” sił rynkowych podaży i popytu. To właśnie kapitaliści są tymi, którzy próbują rozpieprzyć rynek odmawiając zaakceptowania niższych zysków powodowanych przez warunki na tymże rynku. Oczywiście, używając wyrażenia Tuckera, w kapitalizmie siły rynkowe są dobrą rzeczą dla gęsi (świata pracy), ale złą dla gąsiora (kapitału).

Nie znaczy to, że inflacja odpowiada jednakowo wszystkim kapitalistom (ani też oczywiście nie znaczy, że odpowiada ona tym warstwom społecznym, które żyją ze stałych dochodów, a więc cierpią na podwyżkach cen – lecz tacy ludzie są nieważni w oczach kapitału). Bynajmniej – w okresach inflacji wierzyciele zaczynają tracić, a dłużnicy zaczynają zyskiwać. Sprzeciw wielu zwolenników kapitalizmu wobec wysokiego poziomu inflacji opiera się na tym fakcie oraz na ukazywanym przezeń podziale w obrębie klasy kapitalistów. Istnieją ich dwie główne grupy, finansjera i przemysłowcy. Ci drudzy mogą czerpać i czerpią korzyści z inflacji (jak ukazano powyżej), ale ci pierwsi patrzą na wysoką inflację jako na zagrożenie. Kiedy inflacja się rozkręca, może to pchnąć realną stopę procentową na obszary ujemne, i jest to przerażająca perspektywa dla tych, dla których dochody z odsetków mają zasadnicze znaczenie (tj. finansjery). W dodatku wysoki poziom inflacji może też zaogniać konflikty społeczne, gdyż robotnicy i inne grupy społeczeństwa próbują utrzymywać swoje dochody na stałym poziomie. Ponieważ konflikt społeczny wpływa na większe zaangażowanie polityczne jego uczestników, wysoka inflacja mogłaby wywrzeć poważny wpływ na stabilność polityczną kapitalizmu, a więc powodować problemy dla klasy rządzącej.

To, jak inflacja jest rozpatrywana przez media i przez rządy, wyraża względny układ sił tych dwu grup klasy kapitalistów i poziom walki klasowej w społeczeństwie. Na przykład w latach siedemdziesiątych, wraz ze wzrostem międzynarodowej mobilności kapitału, równowaga sił przechyliła się na korzyść finansjery i inflacja stała się źródłem wszelkiego zła. To przesunięcie na korzyść finansjery można zobaczyć we wzroście dochodów właścicieli lokat bankowych. Podział amerykańskich zysków przemysłowych ukazuje ten proces – porównując okresy 1965-73 i 1990-96, odkrywamy, że wypłaty odsetek wzrosły z 11% do 24%, wypłaty dywidend z 24% do 36%, podczas gdy odsetek zatrzymanych zarobków spadł z 65% do 40% (zważywszy, że zatrzymane zarobki to najważniejsze źródło dla funduszy inwestycyjnych, wzrost potęgi finansjery pomaga zrozumieć dlaczego, wbrew twierdzeniom prawicy, rozwój gospodarczy stale się pogarsza wraz z liberalizacją rynków – fundusze, które by zaowocowały prawdziwymi inwestycjami, lądują w rękach struktur finansjery). Do tego jeszcze fale strajków i protestów, jakie powodowała inflacja, miały niepokojące następstwa dla klasy rządzącej. Ale ponieważ właściwe powody inflacji utrzymywały się (mianowicie dążenie do powiększenia zysków), sama inflacja została jedynie zredukowana do akceptowalnych poziomów, takich, które zapewniały dodatnią realną stopę procentową i dającą się zaakceptować wysokość zysków.

Świadomość, że pełne zatrudnienie jest złe dla biznesu dała podstawę tak zwanej “stopie bezrobocia nie nakręcającej inflacji” – Non-Accelerating Inflation Rate of Unemployment (NAIRU). Jest to taka stopa bezrobocia w gospodarce, przy której – jak się twierdzi – inflacja zaczyna ulegać szybkiemu rozkręceniu. Chociaż podstawy dla tej “teorii” są słabe (NAIRU jest niewidoczną, ruchomą stopą, a więc “teoria” może wyjaśnić każde wydarzenie historyczne po prostu dlatego, że można udowodnić wszystko, gdy czyjaś przesłanka nie może zostać dostrzeżona przez zwykłych śmiertelników), to jest ona bardzo pożyteczna dla usprawiedliwiania posunięć politycznych, które zmierzają do atakowania ludzi pracy, ich organizacji i ich działalności. NAIRU dotyczy spirali “wzrostu cen wywołanego przez płace”, spowodowanej przez spadek bezrobocia i wzrost praw i siły pracowników. Oczywiście, nigdy nie słyszy się o spirali “wzrostu cen wywołanego przez odsetki”, ani o spirali “wzrostu cen wywołanego przez czynsze”, ani o spirali “wzrostu cen wywołanego przez zyski”, pomimo że one wszystkie też są częścią każdej ceny. Jest to zawsze spirala “wzrostu cen wywołanego przez płace” po prostu dlatego, iż odsetki, renty dzierżawne i zyski są dochodami kapitału, a więc z definicji nie podlegają krytyce. Przyjmując logikę NAIRU zwolennicy ustroju kapitalistycznego skrycie przyznają, że nie da się on pogodzić z pełnym zatrudnieniem – a przez to i z jakimikolwiek tezami o efektywnym rozmieszczeniu zasobów, albo też z tezami, że umowy o pracę dają korzyści obu stronom w równym stopniu.

Z tych powodów anarchiści przekonują, że gospodarka ciągłego “boomu” jest niemożliwością po prostu dlatego, iż kapitalizm jest napędzany przez starania o zysk, które, w połączeniu z subiektywnym naciskiem na zyski istniejącym wskutek walki klasowej między robotnikami a kapitalistami, muszą wytwarzać ciągły cykl rozkwitów i zapaści. Gdy rzecz sprowadza się do tego, nie jest to niespodzianką, gdyż “z konieczności obfitość dóbr dla niektórych będzie się opierać na ubóstwie innych, a tarapaty finansowe wielkiej rzeszy będą musiały zostać utrzymane za wszelką cenę, ażeby mogły być ręce sprzedające się tylko za część tego, co są zdolne wyprodukować – bez tego prywatna akumulacja kapitału jest niemożliwa!” [Kropotkin, Op. Cit.].

Oczywiście, kiedy takie “subiektywne” naciski są odczuwane przez system, gdy prywatna akumulacja kapitału zostaje zagrożona przez poprawę warunków życia dla wielu, klasa rządząca oskarża klasy pracujące o “chciwość” i “egoizm”. Gdy zdarza się coś takiego, powinniśmy pamiętać, co Adam Smith miał do powiedzenia na ten temat:

“W rzeczywistości wysokie zyski przyczyniają się o wiele bardziej do podwyższenia ceny pracy niż wysokie płace […] Ta część ceny towaru, która przemieniłaby się w płace […] wzrosłaby zaledwie w stosunku arytmetycznym do wzrostu płac. Ale gdyby zyski wszystkich rozmaitych pracodawców tych ludzi pracy miały zostać podniesione o pięć procent, to cena towaru, która przemieniłaby się w zysk […] wzrosłaby w stosunku geometrycznym do wzrostu zysku […] Nasi kupcy i panowie przemysłowcy narzekają na złe skutki wysokich płac w postaci podnoszenia cen, a przez to zmniejszania sprzedaży ich dóbr w kraju i za granicą. Nie mówią niczego, co dotyczy złych skutków wysokich zysków. Milczą co do zgubnych skutków swych własnych korzyści. Narzekają jedynie na korzyści innych ludzi “ [Bogactwo narodów].

Mówiąc między nami, trzeba zauważyć, że w dzisiejszych czasach musielibyśmy dodać ekonomistów do wymienianych przez Smitha “kupców i panów przemysłowców”. Nie jest to taką niespodzianką, zważywszy że teoria ekonomiczna rozwinęła się (albo, jak kto woli, zdegenerowała) od bezstronnej analizy Smitha do obrony wszelkich działań szefa (musimy dodać, że jest to klasyczny przykład działania prawa podaży i popytu – rynek idei odpowiada na popyt na takie dzieła ze strony “naszych kupców i panów przemysłowców”). Każda “teoria”, która wini “chciwych” pracowników za problemy kapitalizmu zawsze będzie faworyzowana kosztem takiej, która słusznie zalicza je do sprzeczności tworzonych przez płatne niewolnictwo. Proudhon dobrze podsumował kapitalistyczną teorię ekonomiczną, gdy stwierdził, że “Ekonomia polityczna – to jest własnościowy despotyzm – nigdy nie może być zła: zły musi być proletariat.” [System ekonomicznych sprzeczności]. I niewiele się zmieniło od roku 1846, kiedy to Proudhon napisał te słowa (albo nawet od czasu, gdy Adam Smith napisał Bogactwo narodów – 1776!), kiedy dochodzi do “wyjaśniania” przez ekonomistów problemów kapitalizmu (takich jak cykl koniunkturalny czy bezrobocie). W ostatecznym rozrachunku kapitalistyczna ekonomia zrzuca winę za każdy problem kapitalizmu na klasy pracujące, odmawiające płaszczenia się przed szefami (na przykład – bezrobocie jest spowodowane przez zbyt wysokie płace, a nie przez szefów potrzebujących bezrobocia w celu utrzymania swojej władzy i zysków – zobacz dane statystyczne, które pokazują, że to drugie wyjaśnienie jest rzetelne w sekcji C.9.2).

Zanim wyciągniemy wnioski, jeszcze jedna sprawa. Chociaż może się zdawać, że nasza analiza “subiektywnych” nacisków jest podobna do analizy przeprowadzanej przez główny nurt ekonomii, sprawa się tak nie przedstawia. A to dlatego, że nasza analiza uznaje, że takie naciski są przyrodzone systemowi, mają przeciwstawne skutki (a więc nie można ich łatwo usunąć bez pogorszenia spraw zanim ulegną poprawie) i zawierają potencjał do stworzenia wolnego społeczeństwa. Nasza analiza przyznaje, że siła i opór pracowników złe dla kapitalizmu (podobnie jak dla każdego hierarchicznego ustroju), ale też pokazuje, że kapitalizm nic nie może z nimi zrobić bez stworzenia autorytarnych reżimów (takich jak nazistowskie Niemcy) albo doprowadzenia do ogromnego bezrobocia (co się stało we wczesnych latach osiemdziesiątych zarówno w USA, jak i w Wielkiej Brytanii, kiedy to prawicowe rządy umyślnie spowodowały głębokie recesje), a nawet to nie daje żadnej gwarancji wyeliminowania walki klas pracujących, co można zobaczyć na przykładzie Ameryki lat trzydziestych i Wielkiej Brytanii lat siedemdziesiątych.

Oznacza to, że nasza analiza pokazuje ograniczenia i sprzeczności systemu, jak również jego potrzebę, aby pracownicy posiadali słabą pozycję przetargową – by system “działał” (co burzy mit, że kapitalizm to wolne społeczeństwo). Ponadto, zamiast przedstawiać ludzi pracy jako ofiary systemu (co ma miejsce w wielu marksistowskich analizach kapitalizmu), nasza analiza przyznaje, że mamy, zarówno indywidualnie, jak i zbiorowo, moc wpływania na ten system i jego zmiany za pomocą naszej działalności. Powinniśmy być dumni z tego, że ludzie pracy odmawiają negacji samych siebie, czy podporządkowywania swoich interesów interesom innych, czy też odgrywania roli wykonawców rozkazów, wymaganej od nich przez system. Taka ekspresja ludzkiego ducha, walki wolności przeciwko władzy, nie powinna być ignorowana czy umniejszana, raczej powinna być wychwalana. To, że walka przeciwko władzy sprawia tak dużo kłopotów systemowi, nie jest argumentem przeciwko walce społecznej – jest to argument przeciwko ustrojowi opartemu na hierarchii, wyzysku i negowaniu wolności.

Podsumowując – walka społeczna na wiele sposobów jest wewnętrzną dynamiką ustroju, a jego najbardziej podstawowa sprzeczność wygląda tak: chociaż kapitalizm próbuje obrócić większość ludzi w towary (mianowicie w nosicieli siły roboczej), to musi także się borykać z ludzkimi reakcjami na ten proces uprzedmiotowienia (mianowicie z walką klasową). Jednakże z tego nie wynika, że obcięcie płac rozwiąże kryzys – prawda jest od tego jak najdalsza, o czym przekonujemy w sekcji C.9.1 – obcięcie płac pogłębi każdy kryzys, pogarszając sytuację, zanim ulegnie ona poprawie. Nie wynika też z tego wniosek, że gdyby walka klasowa została wyeliminowana, kapitalizm działałby wspaniale. Ostatecznie, jeżeli założymy, że siła robocza to taki sam towar jak każdy inny, jego cena wzrośnie, gdy popyt będzie rósł względem podaży (co albo wytworzy inflację, albo zawężenie zysków, a prawdopodobnie jedno i drugie). Dlatego nawet bez walki klasowej – która jest konsekwencją faktu, że nie można oddzielić siły roboczej od osób, które ją sprzedają – kapitalizm wciąż by musiał stawiać czoła faktowi, że dopiero nadwyżka siły roboczej (bezrobocie) zapewnia stworzenie odpowiednich ilości wartości dodatkowej.

Ponadto, nawet przy założeniu, że jednostki mogą być całkowicie szczęśliwe w kapitalistycznej gospodarce, chętne do sprzedaży swojej wolności i pomysłowości za marne grosze, spełniania bez zastrzeżeń każdego żądania i kaprysu swoich szefów (a w takim razie negowania swojej własnej osobowości i odrębności), kapitalizm musi borykać się z “obiektywnymi” naciskami ograniczającymi jego rozwój. Tak więc chociaż konflikt społeczny, jak przekonywaliśmy powyżej, może mieć decydujący wpływ na kondycję kapitalistycznej gospodarki, nie są to jedyne problemy, jakich doświadcza system. Dzieje się tak dlatego, że istnieją obiektywne naciski w jego obrębie, poza i ponad autorytarnymi stosunkami społecznymi, które produkuje (i oporem wobec nich). Te naciski są omawiane w następnych sekcjach, C.7.2 i C.7.3.

C.7 Co powoduje cykl koniunkturalny w kapitalizmie?

Cykl koniunkturalny to określenie używane do opisywania natury kapitalizmu, polegającej na naprzemiennych okresach szybkiego rozwoju i kryzysach. Czasami zdarza się pełne zatrudnienie, a zakłady pracy produkują coraz więcej dóbr i usług, gospodarka rozwija się, a wraz z nią rosną płace. Jednakże, jak przekonywał Proudhon, ta szczęśliwa sytuacja nie trwa długo:

“Lecz przemysł, pod wpływem własności, nie posuwa się do przodu tak regularnie […] Kiedy tylko popyt zaczyna być odczuwany, fabryki się wypełniają i każdy idzie do pracy. Wtedy biznes ożywa […] Pod rządami własności kwiatów przemysłu nie wplata się w nic innego jak tylko w wieńce pogrzebowe. Robotnik kopie swój własny grób […] [kapitalista] próbuje […] utrzymywać produkcję zmniejszając wydatki. Wtedy następuje obniżka płac; wprowadzenie maszyn; zatrudnianie kobiet i dzieci […] obniżone koszty tworzą większy rynek […] [ale] moc produkcyjna dąży do prześcignięcia konsumpcji […] Dziś fabryka zostaje zamknięta. Jutro ludzie będą głodować na ulicach […] Na skutek przerwy w interesach i skrajnej taniości towarów […] przestraszeni wierzyciele śpieszą się, by wycofać swoje fundusze [i] produkcja zostaje zawieszona, a w pracy dochodzi do przestojów” [P-J Proudhon, Co to jest własność].

Dlaczego tak się dzieje? Zdaniem anarchistów, jak to zauważył Proudhon, wskutek charakteru kapitalistycznej produkcji i stosunków społecznych, jakie ona stwarza (“zasada własności”). Kluczem do zrozumienia cyklu koniunkturalnego jest zrozumienie tego, co Proudhon wyraził następującymi słowami: “Własność sprzedaje wyroby robotnikowi za większą sumę, niż mu za ich wyprodukowanie płaci; dlatego jest to niemożliwe” [Op. Cit.]. Innymi słowy, potrzeba kapitalisty robienia zysków przy pomocy zatrudnionych pracowników jest podstawową przyczyną cyklu koniunkturalnego. Jeżeli klasa kapitalistów nie będzie mogła zrobić wystarczających zysków, to wstrzyma produkcję, pozwalnia ludzi, będzie rujnować losy ludzi i społeczności, dopóki równie dostatecznego zysku nie będzie można znowu wyciągać z pracowników.

Zatem co wpływa na ten poziom zysków? Istnieją dwie główne kategorie sił naciskających na zyski, które nazwiemy “subiektywnymi” i “obiektywnymi”. Naciski obiektywne są związane z tym, co Proudhon określił tak: “moc produkcyjna coraz bardziej dąży do prześcignięcia konsumpcji”. Są one omawiane w sekcjach C.7.2 i C.7.3. Naciski “subiektywne” są związane z charakterem stosunków społecznych tworzonych przez kapitalizm, stosunków panowania i podporządkowania, będących korzeniami wyzysku, oraz z oporem wobec nich. Mówiąc inaczej, subiektywne naciski są wynikiem tego, że “własność to despotyzm” (używając wyrażenia Proudhona). Wpływ walki klasowej (nacisk “subiektywny”) omówimy w następnej sekcji.

Zanim będziemy kontynuować, chcielibyśmy tutaj podkreślić, że w realnie istniejącej gospodarce wszystkie trzy czynniki działają razem, a myśmy podzielili je wyłącznie po to, aby łatwiej objaśniać sprawy dotyczące każdego z nich. Walka klasowa, tworząca dysproporcje “komunikacja” rynku i przeinwestowanie oddziałują na siebie nawzajem. Na skutek potrzeby konkurencji wewnętrznej (walki klasowej) i zewnętrznej (między przedsiębiorstwami) kapitaliści muszą inwestować w nowe środki produkcji. Ponieważ siła pracowników wzrasta podczas okresu szybkiego rozwoju, kapitaliści wprowadzają innowacje i inwestują w celu jej powstrzymania i przeciwdziałania. Podobnie, ażeby uzyskać przewagę na rynku (a więc zwiększone zyski) nad swoją konkurencją, dana spółka inwestuje w nowe wyposażenie. Jednakże wskutek braku skutecznej komunikacji na rynku, którego przyczyną jest mechanizm cen i niepełna informacja dostarczana przez stopę procentową, inwestycje te skupiają się w niektórych częściach gospodarki. Może wtedy wystąpić względne przeinwestowanie, stwarzając możliwość kryzysu. Do tego jeszcze okres szybkiego rozwoju zachęca nowe przedsiębiorstwa i zagraniczną konkurencję do wypróbowania swych sił i zdobycia udziału w rynku, zmniejszając przez to “stopień monopolu” w danym przemyśle, a więc zmniejszając narzut i zyski wielkiego biznesu (co z kolei może spowodować wzrost ilości fuzji i przejęć pod koniec boomu). Tymczasem rośnie siła robotników, powodując nadwątlenie marży zysku, ale także ograniczając tendencje do przeinwestowywania poprzez stawianie oporu wprowadzaniu nowej maszynerii i techniki oraz utrzymywanie popytu na gotowe produkty. Ten niejednoznaczny wpływ walki klasowej jest odbiciem niejednoznacznego wpływu inwestycji. Inwestycje powodują kryzys, ponieważ są pożyteczne (tzn. pomagają poszczególnym przedsiębiorstwom zwiększać zyski na krótką metę, ale prowadzi to do zbiorowego przeinwestowania i spadku zysków na dłuższą metę) – zaś walka klasowa, analogicznie, opóźnia nadmierną akumulację kapitału i utrzymuje skumulowany popyt (w ten sposób opóźniając kryzys), chociaż jednocześnie umniejsza marże zysku w miejscu produkcji (w ten sposób go przyśpieszając). Zatem czynniki obiektywne i subiektywne współdziałają ze sobą i przeciwdziałają sobie nawzajem, ale w ostatecznym rozrachunku przyczyną kryzysu jest po prostu to, że ustrój opiera się na pracy najemnej, a wytwórcy nie produkują dla siebie samych. Ostatecznie do kryzysu dochodzi wtedy, gdy klasa kapitalistów nie uzyskuje wystarczającej stopy zysku. Gdyby robotnicy produkowali dla siebie samych, ten decydujący czynnik nie miałby znaczenia, gdyż nie istniałaby żadna klasa kapitalistów.

I powinniśmy jeszcze odnotować, że te czynniki działają odwrotnie podczas kryzysu, stwarzając potencjał dla nadchodzącego boomu. W czasie kryzysu kapitaliści nadal próbują poprawiać swoją rentowność (tj. zwiększyć wartość dodatkową). Pozycja świata pracy jest słaba wskutek ogromnego wzrostu bezrobocia, a więc zazwyczaj akceptuje zwiększone tempo wyzysku, które zakłada pozostanie w pracy. Podczas kryzysu wiele firm upada, ograniczając w ten sposób ilość kapitału trwałego w gospodarce. Na dodatek, ponieważ firmy giną, “stopień monopolu” każdej branży wzrasta, co powiększa narzut i zyski wielkiego biznesu. W końcu to zwiększone wytwarzanie wartości dodatkowej w stosunku do (zmniejszonego) trwałego kapitału zakładowego staje się wystarczające, aby zwiększyć stopę zysku. To zachęca kapitalistów, aby znowu zaczęli inwestować i rozpoczyna się boom (boom, który zawiera w sobie zalążki swego własnego końca).

A więc cykl koniunkturalny jest kontynuowany. Napędzają go siły “subiektywne” i “obiektywne” – siły, które są związane bezpośrednio z charakterem kapitalistycznej produkcji i pracy najemnej, na której się ona opiera.

C.6 Czy przewaga wielkiego biznesu może ulec zmianie?

Koncentracja kapitału oczywiście nie oznacza, że na danym rynku zawsze będzie się utrzymywała przewaga tych samych firm, wszystko jedno jakich. Jednakże fakt, że przedsiębiorstwa panujące na rynku mogą się zmienić wraz z upływem czasu stanowi niewielkie pocieszenie (niezależnie od tego, co twierdzą zwolennicy wolnorynkowego kapitalizmu). Dzieje się tak dlatego, że gdy zmienia się dominacja spółek na rynku, oznacza to tylko i wyłącznie, że stary wielki biznes zostaje zastąpiony przez nowy wielki biznes:

“Odkąd w przemyśle wyłania się oligopol, nie powinno się zakładać, że nieprzerwana przewaga w konkurencji będzie utrzymana na zawsze […] odkąd zostaje ona osiągnięta na rynku jakichś produktów, oligopol tworzy bariery dla wejścia, które mogą zostać przezwyciężone dopiero poprzez rozwój jeszcze nawet potężniejszych form organizacji biznesu, które mogą planować i koordynować jeszcze bardziej skomplikowaną specjalizację podziału pracy” [William Lazonick, Organizacja biznesu a mit gospodarki rynkowej].

Trudno to uznać za wielkie polepszenie, gdyż zmiana przedsiębiorstw nie zmienia wpływu koncentracji kapitału czy wielkiego biznesu na gospodarkę. Choć twarze mogą się zmieniać, system sam w sobie pozostaje ten sam.

Na rozwiniętym rynku o dużym stopniu monopolu (tj. wysokiej koncentracji rynku i kosztach kapitałowych, które tworzą bariery wejścia na rynek) nowe przedsiębiorstwa zwykle mogą wejść dopiero wtedy, gdy zostanie spełniony jeden z czterech warunków:

  1. Mają wystarczającą ilość dostępnego kapitału, aby opłacić koszty rozpoczęcia działalności i wszelkie straty początkowe. Kapitał ten może pochodzić z dwu głównych źródeł – z innych części składowych tej samej spółki (np. wejście firmy Virgin do biznesu napojów z koli), albo wielkie firmy z innych obszarów/krajów wchodzą na rynek. To pierwsze jest częścią procesu różnicowania, towarzyszącego wielkiemu biznesowi, a to drugie globalizacji rynków, wynikającej z nacisków na krajowe oligopole (patrz sekcja C.4). Obydwie te rzeczy zwiększają konkurencję na danym rynku na pewien czas, gdyż liczba firm w jego oligopolistycznym sektorze została zwiększona. Z czasem jednak siły rynkowe doprowadzą do fuzji i rozbudowy firm, ponownie zwiększając stopień monopolu.
  2. Otrzymują pomoc państwa w celu ochrony przed zagraniczną konkurencją (np. gospodarki azjatyckich “tygrysów” lub dziewiętnastowieczna gospodarka Stanów Zjednoczonych) – “Przytaczając historię, strategie polityczne na rzecz rozwoju narodowej gospodarki dostarczały zasadniczej ochrony i wsparcia dla przezwyciężenia […] barier wejścia” [William Lazonick, Op. Cit.].
  3. Popyt przewyższa podaż, czego rezultatem jest taki poziom zysków, który kusi inne wielkie przedsiębiorstwa na ten rynek albo daje mniejszym firmom, już tam działającym, dodatkowe zyski, pozwalając im na ekspansję. Popyt nadal spełnia rolę ograniczającą, nawet na najbardziej oligopolistycznym rynku (ale to zjawisko na dłuższą metę raczej nie zmniejsza barier dla wejścia/przemieszczania się ani tendencji oligopolistycznych).
  4. Dominujące przedsiębiorstwa podnoszą swoje ceny zbyt wysoko, albo stają się zanadto zadowolone z siebie i popełniają błędy, w ten sposób pozwalając innym wielkim firmom na osłabienie swojej pozycji na rynku (a czasem też pozwala to mniejszym przedsiębiorstwom na ekspansję i uczynienie tego samego). Na przykład z tego powodu wiele ogromnych amerykańskich oligopoli w latach siedemdziesiątych znalazło się pod naciskiem ze strony japońskich oligopoli. Jednak, jak zauważono w sekcji C.4.2, te wypierane oligopole mogą wytrwać w kontroli nad rynkiem przez dziesięciolecia, a rynek ukształtowany w wyniku takiej sytuacji będzie wciąż zdominowany przez oligopole (gdyż wielkie firmy są na ogół zastępowane przez koncerny podobnych rozmiarów albo większe).

Zazwyczaj występują niektóre z tych zjawisk albo wszystkie naraz.

Jako przykład rozważmy amerykański przemysł stalowy. W latach osiemdziesiątych ujrzeliśmy powstanie tak zwanych “mini-walcowni” o niższych kosztach kapitałowych. Mini-walcownie, nowy segment w branży, rozwinęły się dopiero po tym, jak amerykański przemysł stalowy zaczął podupadać wskutek japońskiej konkurencji. Stworzenie koncernu Nippon Steel, dorównującego rozmiarami koncernom amerykańskim, stało się kluczowym czynnikiem rozbudowy japońskiego przemysłu stalowego, który odważnie inwestował w nowoczesne technologie w celu zwiększenia wytwarzania stali o 2 216% w ciągu trzydziestu lat (od 5,3 milionów ton w 1950 do 122,8 milionów ton w 1980). W połowie lat osiemdziesiątych do mini-walcowni i importowanej stali należało po ćwierci amerykańskiego rynku, a wiele przedsiębiorstw, poprzednio opierających się na stali, przestawiało się na inne rynki.

Dopiero po zainwestowaniu 9 miliardów dolarów w celu zwiększenia technologicznej konkurencyjności, obcięciu płac pracowniczych w celu zwiększenia wydajności pracy, daniu przemysłowcom ulgi od surowych praw dotyczących kontroli zanieczyszczenia środowiska i (co jest bardzo ważne) ograniczeniu importu przez rząd Stanów Zjednoczonych do ćwierci całkowitego rynku krajowego amerykański przemysł stalowy mógł przetrwać. Spadek wartości dolara też pomógł, czyniąc import droższym. W dodatku amerykańskie koncerny stalowe w coraz większym stopniu zaczęły się wiązać ze swymi japońskimi “rywalami”, co zaowocowało zwiększoną centralizacją (a więc koncentracją kapitału).

Zatem nowy segment branży mógł odcisnąć się na lokalnym rynku jedynie dlatego, że konkurencja ze strony zagranicznego kapitału wytworzyła przestrzeń na uprzednio zdominowanym rynku, wypierając stamtąd utwierdzony w swym panowaniu kapitał – w połączeniu z interwencją państwa na rzecz ochrony i pomocy krajowym producentom. Gdy wiele renomowanych przedsiębiorstw zamykano i przenoszono na inne rynki, i odkąd wartość dolara spadła, co doprowadziło do podwyższenia się cen importu, a interwencja państwa ograniczyła zagraniczną konkurencję, mini-walcownie znalazły się w znakomitej pozycji do zwiększenia udziału w amerykańskim rynku.

Ten okres w dziejach amerykańskiego przemysłu stalowego był naznaczony zwiększoną “współpracą” między amerykańskimi a japońskimi przedsiębiorstwami, czego wynikiem były jeszcze większe koncerny. W przypadku mini-walcowni znaczyło to, że cykl formacji i koncentracji kapitału zacznie się od nowa, a większe przedsiębiorstwa wyprą mniejsze drogą konkurencji.

Więc chociaż przedsiębiorstwa aktualnie wchodzące w skład wielkiego biznesu mogą się zmieniać z biegiem czasu, gospodarka jako całość zawsze będzie się wyróżniała istnieniem wielkiego biznesu wskutek natury kapitalizmu. Jest to właśnie sposób, w jaki kapitalizm funkcjonuje – zyski dla nielicznych kosztem wielu.

C.5.1 Czy nadzwyczajne zyski wielkiego biznesu nie wynikają z jego większej efektywności?

Oczywiście analiza rentowności wielkiego biznesu, przedstawiona w sekcji C.5 jest negowana przez zwolenników kapitalizmu. H. Demsetz z popierającej “wolny” rynek “chicagowskiej szkoły” ekonomistów (w której słychać odgłos prawicowo-libertariańskiego stanowiska “austriackiego”, że cokolwiek dzieje się na wolnym rynku, da to najlepsze z możliwych rezultaty) przekonuje, że efektywność (nie stopień monopolu) jest przyczyną dodatkowych zysków wielkiego biznesu. Jego argumentacja polega na tym, że jeśli oligopolistyczne zyski powstają wskutek wyższego poziomu koncentracji, to duże firmy w danej branży nie będą w stanie powstrzymać mniejszych przed zdobyciem korzyści z tego stanu rzeczy w formie wyższych zysków. Zatem jeżeli koncentracja prowadzi do wysokich zysków (głównie dzięki układom między dominującymi firmami), to mniejsze firmy w tej samej branży powinny także czerpać korzyści.

Jednakże argumentacja ta jest błędna, gdyż nie jest prawdą, że praktyki oligopolistyczne ujawniają zakulisowe układy tego typu. Bariery dla wejścia i przemieszczania się są tak wielkie, że dominujące firmy na oligopolistycznym rynku nie muszą rywalizować przy pomocy cen i ich władza rynkowa pozwala na narzut ponad koszty, którego siły rynkowe nie mogą umniejszyć. Ponieważ ich jedynymi rywalami są podobnie wielkie firmy, układy nie są niezbędne, gdyż te firmy nie mają żadnego interesu w ograniczaniu narzutu, w którym mają udział, a więc “rywalizują” o podział rynku metodami innymi niż ustalanie cen – takimi jak reklama (będąc barierą dla wejścia, ogranicza ona również konkurencję w dziedzinie cen i zwiększa narzut).

W swoim studium Demsetz zauważa, że chociaż istnieje dodatnia współzależność między stopą zysku a koncentracją na rynku, mniejsze firmy na oligarchicznym rynku nie są rentowniejsze od swoich odpowiedników na innych rynkach [patrz M.A. Utton, The Political Economy of Big Business, p. 98]. Z tego Demsetz wnioskuje, że oligopol jest nieistotny i że efektywność zwiększonych rozmiarów to źródło dodatkowych zysków. Ale to mija się z sensem – mniejsze firmy w skoncentrowanych gałęziach przemysłu będą miały podobną rentowność do firm podobnych rozmiarów na mniej skoncentrowanych rynkach, nie zaś wyższą rentowność. Istnienie dodatkowych zysków we wszystkich firmach w danym przemyśle przyciągnęłoby jeszcze inne firmy na ten rynek, ograniczając w ten sposób zyski. Ale ponieważ rentowność jest związana z wielkimi firmami na rynku, bariery wejścia/przemieszczania się towarzyszące wielkiemu biznesowi powstrzymują przed zdarzeniem się czegoś takiego. Gdyby małe firmy były tak rentowne, wtedy wejście byłoby łatwiejsze, a więc “stopień monopolu” byłby niski i ujrzelibyśmy napływ mniejszych firm.

Chociaż jest prawdą, że większe firmy mogą zdobywać korzyści związane ze skalowaniem, to z pewnością pojawia się pytanie: Co powstrzymuje mniejsze firmy przed inwestowaniem i rozbudowywaniem się, które pozwoliłoby im utworzyć przedsiębiorstwo skalowane w obrębie poszczególnych zakładów pracy i pomiędzy nimi? Co powstrzymuje siły rynkowe przed nadwątleniem dodatkowych zysków wskutek przypływu kapitału do danej gałęzi przemysłu i zwiększenia liczby firm, a przez to podwyższenia podaży? Jeżeli istnieją bariery powstrzymujące występowanie tego procesu, to koncentracja, siła na rynku i inne bariery chroniące przed wejściem (przemieszczeniem się) są prawdziwą przyczyną (nie efektywność). Konkurencja to proces, nie stan, a to pokazuje, że “efektywność” nie jest źródłem oligopolistycznych zysków (w rzeczywistości tym, co tworzy pozorną “efektywność” dużych firm są prawdopodobnie bariery dla sił rynkowych, które dodają jeszcze więcej do narzutu!).

Wydaje się prawdopodobne, że wielkie firmy tworzą przedsiębiorstwa skalowane dzięki samym swoim rozmiarom (całej firmy, nie danego zakładu), jak również dzięki poziomowi koncentracji w danej branży. “Znaczna ilość dowodów pokazuje, że skalowanie [na poziomie zakładu] […] nie odpowiadają za wysoki poziom koncentracji w amerykańskim przemyśle” [Richard B. Du Boff, Akumulacja a władza]. Dalej czytamy, że “wyjaśnienia olbrzymiego wzrostu skumulowanej koncentracji musimy szukać w czynnikach innych niż skalowanie a poziomie zakładu” [M.A. Utton, Op. Cit.]. Koordynowanie pojedynczych zakładów przez widzialną rękę zarządu zdaje się być kluczem do tworzenia i utrzymywania dominującej pozycji na rynku. I oczywiście, tworzenie i utrzymywanie takich struktur jest kosztowne, a również ich budowanie jest czasochłonne. Dlatego to rozmiary firmy, wraz ze skalowaniem poza miejscem pracy, związanymi z administracyjną koordynacją przez hierarchie zarządu także tworzą ogromne bariery dla wejścia czy przemieszczania się.

Innym ważnym czynnikiem wpływającym na rentowność wielkiego biznesu jest pilnowanie innych, jakie umożliwia władza na rynku. Pojawia się ono w dwu głównych formach – poziomej i pionowej kontroli:

“Pozioma kontrola pozwala oligopolom na nadzorowanie niezbędnych etapów procesu gospodarczego, począwszy od dostaw materiałów, poprzez ich przetwarzanie, obrabianie i transport aż do dystrybucji. Oligopole […] [kontrolują] większość dostępnych dostaw, w tym więcej dostaw najwyższej jakości niż zamierzają natychmiast wypuścić na rynek […] rywalom pozostawia się dostawy droższe i niższej jakości […] Opiera [to się także] na wyłącznym posiadaniu technologii, patentów i koncesji, jak również na nadmiarze mocy produkcyjnej [ […]]

“Pionowa kontrola zastępuje nakazy administracyjne w sprawach wymiany między poszczególnymi stadiami procesów gospodarczych. Największe oligopole nabywają materiały od swoich własnych filii, przetwarzają i obrabiają je w swoich własnych rafineriach, młynach i fabrykach, transportują swoje własne towary, a potem handlują nimi przy pomocy swoich własnych sieci dystrybucji i sprzedaży” [Allan Engler, Apostołowie chciwości].

Ponadto wielkie firmy ograniczają swoje koszty dzięki przywilejom w dostępie do kredytów i zasobów. Zarówno kredyty, jak i reklama działa na zasadzie skalowania, co znaczy, że wraz ze wzrostem wielkości kredytów i reklam koszty spadają w dół. W przypadku finansów stopy procentowe są zazwyczaj tańsze dla dużych firm niż dla małych, i chociaż “firmy, niezależnie od swoich rozmiarów, zakładają większość swych inwestycji [około 70% między 1970 a 1984 rokiem] bez konieczności uciekania się do rynków [finansowych] czy banków”, to rozmiar naprawdę ma wpływ na “znaczenie banków jako źródła gotówki”: “Firmy o majątku poniżej stu milionów dolarów opierały się na bankach w przypadku około 70% swojego zadłużenia o długotrwałych spłatach […] o majątku od 250 milionów do miliarda dolarów w przypadku 41%; zaś te o majątku przekraczającym miliard dolarów w przypadku 15%” [Doug Henwood, Wall Street, p. 75]. A jeszcze dominujące firmy mogą zawierać lepsze transakcje z niezależnymi dostawcami i dystrybutorami dzięki swojej kontroli rynku i większemu popytowi na dobra, usługi i dostawy – co jeszcze bardziej obniża koszty.

Oznacza to, że oligopole są “efektywniejsze” (tj. mają większe zyski) od mniejszych firm wskutek korzyści towarzyszących ich władzy na rynku, a nie odwrotnie. Koncentracja (i rozmiary firmy) prowadzi do tworzenia się przedsiębiorstwa skalowanego, do którego mniejsze firmy na tym samym rynku nie mogą zdobyć dostępu. Więc twierdzenie, że jakiekolwiek dodatnie zbieżności między koncentracją a stopami zysku po prostu są zapisem faktu, że największe firmy dążą do największej efektywności, a więc większej rentowności, jest błędne. Na dodatek “odkrycia Demsetza są kwestionowane przez krytyków spoza szkoły chicagowskiej” wskutek nieprawidłowości w użytym materiale dowodowym, jak również w niektórych procedurach analizy. Przede wszystkim “prace empiryczne dają ograniczoną podstawę” dla tego rodzaju “wolnorynkowego” objaśnienia oligopolistycznych zysków, a za to sugerują, że kluczową rolę odgrywa władza na rynku. [William L. Baldwin, Władza na rynku, konkurencja i polityka antymonopolowa].

Nie jest niespodzianką odkrycie, że “im większa jest korporacja co do rozmiarów majątku albo im większy ma udział w rynku, tym wyższa jest stopa zysku: te odkrycia potwierdzają korzyści z władzy na rynku […] W dodatku ‘wielkie firmy w skoncentrowanych gałęziach przemysłu systematycznie zarabiają wyższe zyski od wszystkich innych firm, o około 30 procent […] przeciętnie, i również u nich występuje mniejsza zmienność stopy zysku” [Richard B. Du Boff, Akumulacja a władza].

Zatem to koncentracja, a nie efektywność, jest kluczem do uzyskania rentowności, a owe czynniki, które tworzą “efektywność” same w sobie są bardzo efektywne jako bariery dla wejścia, które pomagają utrzymywać “stopień monopolu” (a więc narzut i zyski dla dominujących firm) na rynku. Oligopole posiadają różne stopnie administracyjnej wydolności i władzy na rynku, a wszystko to wzmacnia ich pozycję – “bariery dla wejścia postawione przez zmniejszanie jednostkowych kosztów produkcji i dystrybucji oraz przez krajowe organizacje menedżerów, kupców, komiwojażerów i personelu pomocniczego spowodowały kumulowanie się przewagi oligopolu – i ich niedostrzegane znaczenie stało się teraz światowe, tak jak wcześniej było ogólnokrajowe” [Ibid.].

Te najnowsze badania potwierdzają Kropotkinowską analizę kapitalizmu, którą znajdujemy w jego klasycznym dziele Pola, fabryki i warsztaty (po raz pierwszy opublikowanym w 1899 roku). Kropotkin, po wszechstronnych badaniach aktualnej sytuacji w gospodarce, przekonywał że “ani wyższość technicznej organizacji handlu w fabryce, ani też struktury funkcjonujące jako siła napędowa nie są tym, co staje na drodze drobnemu przemysłowi […] ale korzystniejsze warunki sprzedawania produktów i kupowania surowców, będące do dyspozycji wielkich koncernów”. Skoro “fabryka jest ściśle prywatnym przedsięwzięciem, to jest korzystne dla jej właścicieli, by mieli wszystkie gałęzie danej branży przemysłu pod swoim własnym kierownictwem: kumulują więc zyski z pomyślnego przetwarzania surowców […] [i wkrótce] właściciel odnajduje swoją korzyść w możliwości utrzymywania kierownictwa na rynku. Ale z technicznego punktu widzenia korzyści z takiej akumulacji są błahe, a często wątpliwe”. Kropotkin podsumowuje twierdząc, że “ta ‘koncentracja’, o której tyle się mówi, często nie jest niczym więcej, jak tylko łączeniem się kapitalistów w celu zdominowania rynku, a nie uczynienia procesu technologicznego tańszym” [Pola, fabryki i warsztaty jutra].

Wszystko to oznacza, że “stopień monopolu” w danej branży pomaga określić rozdział zysków w gospodarce, przy czym część wartości dodatkowej “wytworzonej” przez inne przedsiębiorstwa zostaje skonsumowana przez wielki biznes. Więc oligopole ograniczają zasób zysków dostępnych innym przedsiębiorstwom na bardziej konkurencyjnych rynkach narzucając klientom wyższe ceny, niż by to uczynił konkurencyjny rynek. Ponieważ wysokie koszty kapitałowe ograniczają mobilność na oligopolistycznym rynku i wykluczają wejście większości konkurencyjnych spółek na taki rynek, znaczy to, że dopiero jeśli oligopole podniosą swoje ceny nawet ponad oligopolistyczną miarę, może prawdziwa konkurencja stać się możliwa (tj. opłacalna), a więc “nie powinno się wnioskować, że oligopole mogą ustalać tak wysokie ceny, jak im się tylko podoba. Jeżeli ustali się za wysokie ceny, dominujące firmy z innych branży zostaną skuszone do przeniesienia się tutaj i zdobycia udziału w wyjątkowo wysokich zwrotach. Drobni producenci – wykorzystujący droższe materiały i przestarzałe technologie – będą w stanie zwiększyć swój udział w rynku i wyrobić konkurencyjną stopę zysku albo lepszą” [Allan Engler, Op. Cit.].

Dlatego wielki biznes otrzymuje większą porcję wartości dodatkowej dostępnej w gospodarce wskutek korzyści płynących z wielkich rozmiarów i władzy na rynku, nie zaś wskutek “wyższej efektywności”.

C.5 Dlaczego wielki biznes zgarnia większą część zysków

Jak opisano w poprzedniej sekcji, na skutek charakteru kapitalistycznego rynku wielkie firmy szybko zaczynają dominować. Odkąd kilka wielkich przedsiębiorstw opanuje dany rynek, formują one oligopol, z którego ogromna liczba konkurencyjnych firm skutecznie zostaje wykluczona, co ogranicza naciski konkurencji w ogóle. W takiej sytuacji istnieje tendencja, żeby ceny wzrastały ponad wartość, która byłaby poziomem “rynkowym”, gdyż oligopolistyczni producenci nie muszą stawiać czoła potencjałowi nowego kapitału wchodzącego na “ich” rynek (wskutek stosunkowo wysokich kosztów kapitałowych i innych barier wejścia lub (i) przemieszczania się). Taka forma konkurencji powoduje, że wielki biznes zdobywa “nieuczciwą” porcję dostępnych zysków. A ponieważ istnieje obiektywny poziom zysków występujących w gospodarce w jakimkolwiek danym czasie, oligopolistyczne zyski zostają “wytworzone kosztem pojedynczych kapitałów wciąż doganianych w konkurencji” [Paul Mattick, Ekonomia, polityka i wiek inflacji].

Jak przekonywaliśmy w sekcji C.1, cena towaru będzie dążyła do jego ceny produkcji (którą są koszty plus przeciętny zysk). W rozwiniętej gospodarce kapitalistycznej to nie wygląda tak prosto – występują rozmaite “przeciętne” zyski, w zależności od tego, co Michał Kalecki określił jako “stopień monopolu” na danym rynku. Ta teoria “wskazuje, że zyski rodzą się z władzy monopolu, a więc zyski przypadają firmom o większej władzy monopolistycznej […] Wzrost stopnia monopolu spowodowany przez rozrastanie się wielkich firm zaowocuje przesunięciem zysków z drobnego biznesu do wielkiego biznesu” [Malcolm C. Sawyer, Ekonomia Michała Kaleckiego]. Zatem rynek o wyższym “stopniu monopolu” będzie miał wyższy poziom przeciętnego zysku (albo stopy zwrotów) niż taki, który jest bardziej konkurencyjny.

“Stopień monopolu” odzwierciedla takie czynniki, jak poziom koncentracji i władzy na rynku, udział w rynku, stopień rozreklamowania, bariery wejścia/przemieszczenia, układy personalne itp. Im te czynniki są większe, tym większy jest stopień monopolu i wyższy narzut w cenach ponad koszty (a więc i udział zysków w wartości dodanej). Nasze podejście do tej kwestii jest podobne pod wieloma względami do stanowiska Kaleckiego, chociaż podkreślamy, że stopień monopolu wpływa na to, jak zyski są dzielone pomiędzy firmy, a nie na to, jak są tworzone na samym początku (ta rzecz pochodzi, jak wykazano w sekcji C.2, z “nieodpłatnej pracy ubogich” – używając słów Kropotkina).

Istnieją solidne dowody na poparcie takiej teorii. J.S Bain w książce Bariery nowej konkurencji zauważył, że w gałęziach przemysłu, gdzie poziom koncentracji dostawców był bardzo wysoki, a bariery wejścia także znaczne, stopy zysku były wyższe od przeciętnych. Badania zdają się potwierdzać spostrzeżenia Baina. Keith Cowling streszcza te późniejsze dowody:

“Jeżeli chodzi o Stany Zjednoczone […] mamy podstawy by twierdzić, że istnieje znaczący, chociaż nie aż tak bardzo silny związek między koncentracją a rentownością […] [wraz ze] znaczącym związkiem między reklamą a rentownością [reklama to ważny czynnik rynkowego “stopnia monopolu”] […] [Ponadto tam] gdzie ocena jest ograniczona do odpowiedniego przekroju [danej branży] […] zarówno koncentracja, jak i reklama okazały się mieć znaczenie [w przypadku Wielkiej Brytanii]. Skupiając się na wpływie zmian koncentracji z biegiem czasu […] możemy obejść główne problemy wywołane brakiem odpowiednich oszacowań elastyczności ceny w zależności od popytu […] [aby odkryć] znaczący dodatni wpływ koncentracji […] Na podstawie materiałów dowodowych zarówno ze Stanów Zjednoczonych, jak i z Wielkiej Brytanii wydaje się rozsądnym wnioskować, że istnieje znaczące powiązanie między koncentracją kapitału a marżami cen w stosunku do kosztów” [Kapitalizm monopoli].

Musimy zwrócić uwagę, że zwykle używana w tych studiach zmienna, jaką jest marża ceny w stosunku do kosztów odejmuje rachunek płac i wynagrodzeń od wartości dodanej podczas produkcji. To daje nam tendencję do zmniejszania marży, gdyż nie uwzględnia ona tego, że większość wynagrodzeń kierownictwa (a zwłaszcza tego ze szczytu hierarchii) ma więcej wspólnego z zyskami niż z kosztami (a więc nie powinna być odejmowana od wartości dodanej). A ponieważ jeszcze wiele rynków ma charakter regionalny (szczególnie w USA), ogólnokrajowa analiza może umniejszać poziom koncentracji istniejący na danym rynku.

Oznacza to, że wielkie firmy mogą utrzymywać swoje ceny i zyski powyżej “normalnych” (konkurencyjnych) poziomów bez pomocy rządu, po prostu dzięki swoim rozmiarom i sile na rynku (i nie zapominajmy ważnego faktu, że wielki biznes wyrósł w okresie, kiedy to kapitalizm był najbliższy wzorcowi “laissez faire”, a rozmiary i działania administracji państwowej były niewielkie). O ile główny nurt ekonomii opiera się na idei “doskonałej konkurencji” (i związanego z nią wyobrażenia, że wolny rynek skutecznie rozmieszcza zasoby, kiedy się przybliża do tego warunku), o tyle jest jasne, że takie odkrycie uderza w samo sedno twierdzeń o kapitalizmie jako o ustroju opartym na równych szansach, wolności i sprawiedliwości. Istnienie wielkiego biznesu i jego wpływ na resztę gospodarki i społeczeństwa całkowicie obnaża kapitalistyczną ekonomię jako dom zbudowany na piasku (patrz sekcje C.4.2 i C.4.3).

Innym skutkiem ubocznym istnienia oligopolu jest to, że z czasem liczba fuzji będzie dążyła do wzrostu – aż do kryzysu. Podobnie jak kredyty są zwiększane podczas prób powstrzymania kryzysu (zobacz w sekcji C.8), tak samo firmy będą się łączyły, próbując zwiększać swoją siłę na rynku, a więc poprawić swoje marże zysku powiększając narzut ponad koszty. A ponieważ stopa zysku wyrównuje się do niższego poziomu i spada, fuzje są próbą podwyższenia zysków poprzez zwiększenie stopnia monopolu na rynku (albo nawet w całej gospodarce). Ale jest to rozwiązanie na krótką metę. Może tylko opóźnić kryzys, ale nie może go powstrzymać – gdyż jego przyczyny leżą w procesie produkcji, nie na rynku (patrz sekcja C.7) – istnieje wokół tylko określona ilość wartości dodatkowej i nie można zasobów kapitału zamienić na zyski siłą woli. Gdy tylko wystąpi kryzys, rozpocznie się okres bezlitosnej konkurencji, a potem powoli proces koncentracji kapitału zacznie się od nowa (bo słabe firmy przepadną, a odnoszące sukces zwiększą swój udział w rynku, zasoby kapitału itd.).

Rozwój oligopoli w kapitalizmie powoduje więc redystrybucję zysków od drobnych kapitalistów do wielkiego biznesu (tzn. drobny biznes jest uciskany przez rekiny wskutek rozmiarów i siły na rynku tych ostatnich). Ponadto istnienie oligopolu może owocować i owocuje zwiększeniem się kosztów doświadczanych przez wielki biznes, które są przekazywane dalej w postaci wzrostu cen, co może zmusić inne koncerny na zupełnie niepowiązanych rynkach do podniesienia swoich cen w celu urzeczywistnienia dostatecznych zysków. Dlatego oligopol wykazuje tendencję do kreowania podwyżek cen na całym rynku, a więc może rodzić inflację.

Z tych (i innych) powodów wielu drobnych biznesmenów i członków klasy średniej nakręca nienawiść do wielkiego biznesu (chociaż samemu próbuje zająć jego miejsce!) i sprzyja ideologiom obiecującym jego starcie z powierzchni ziemi. A więc widzimy, jak obydwie ideologie “radykalnej” klasy średniej – libertarianizm i faszyzm – atakują wielki biznes, albo jako “socjalizm wielkiego biznesu” znienawidzony przez libertarianizm, albo jako “międzynarodową plutokrację” [czy też “światowe żydostwo” albo “euromasonów” itp.] znienawidzoną przez faszyzm.

Jak zauważa Peter Sabatini w książce Libertarianizm: fałszywa anarchia, “u zarania stulecia biznes lokalnych przedsiębiorców (właścicieli i wspólników) [w USA] został usunięty w cień i postawiony do kąta przez kapitalizm ponadnarodowych korporacji […] Różne warstwy należące do klasy kapitalistów odpowiadały rozmaicie na te wydarzenia, gdy wyszły one na jaw – odpowiedź ta była funkcją ich względnego położenia w stosunku do możliwości czerpania korzyści. Drobny biznes, który utrzymał się jako taki, w wielkiej mierze poczuł się dotknięty ekonomiczną przewagą, jaką korporacyjny kapitalizm zabezpieczył dla siebie i posuwającymi się zmianami, jakie narzucił zakładanym z góry ugruntowanym regułom burżuazyjnej konkurencji. Niemniej jednak, ponieważ kapitalizm to dla liberalizmu racja bytu, kierujący drobnym biznesem nie mieli innego wyboru, jak tylko winić państwo za swoją finansową niedolę. W innym bowiem wypadku przechodzili oni automatycznie do przeciwnego obozu ideologicznego (antykapitalistycznego). Więc przyjęto, że to rozbudowany aparat państwowy jest pierwszą przyczyną ‘zwyrodnienia’ kapitalizmu do formy monopolistycznej, a zatem państwo stało się kozłem ofiarnym dla narzekającego drobnego biznesu”

Jednakże pomimo narzekań drobnych kapitalistów tendencja rynków do wykształcania dominacji kilku dużych firm jest oczywistym efektem ubocznym samego kapitalizmu. “Jeżeli dom “wielkiego biznesu” był kiedyś miejscem użyteczności publicznej i przemysłu, to teraz zdaje się być jednakowo wygodny w każdym otoczeniu” [M.A. Utton, Op. Cit.]. Dzieje się tak dlatego, że w swoim pędzie do ekspansji (który biznesmeni muszą wykazywać, ażeby przetrwać) kapitaliści inwestują w nowe wyposażenie i nowe zakłady, aby zmniejszać koszty produkcji, czyli zwiększać zyski (patrz sekcja C.2 i sekcje z nią powiązane). Dlatego odnosząca sukces kapitalistyczna firma będzie się rozrastać i wypierać konkurencję z rynku.

C.4.3 Co istnienie wielkiego biznesu oznacza dla teorii ekonomicznej i pracy najemnej?

Ukazujemy tutaj wpływ wielkiego biznesu na teorię ekonomiczną samą w sobie i na pracę najemną. Powtarzając słowa Michała Kaleckiego, doskonała konkurencja jest “najbardziej nierealistycznym założeniem”, a “wtedy, gdy zapomina się o tym, że naprawdę jest ona tylko wygodnym modelem, staje się niebezpiecznym mitem” [cytat z Malcolma C. Sawyera, Ekonomia Michała Kaleckiego]. Niestety główny nurt kapitalistycznej ekonomii został zbudowany na tym micie. Jak na ironię, “panowanie ekonomii marginalistycznej, zmyślonego świata wielu małych firm […] utrwalone w profesji ekonomistów [było skierowane przeciwko] tłu społecznemu [powstania wielkiego biznesu w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku]”. Dlatego “prawie od chwili swojego powstania teoretyczne postulaty ekonomii marginalistycznej, dotyczące charakteru przedsiębiorstw [musimy dodać – i rynków] były parodią rzeczywistości” [Paul Ormerod, Op. Cit.].

To, że założenia ekonomicznej ideologii są tak bardzo sprzeczne z rzeczywistością, ma poważne znaczenie przy ocenie “dobrowolnego” charakteru pracy najemnej. Gdyby utrzymywał się konkurencyjny model zakładany przez neoklasyczną ekonomię, widzielibyśmy szeroki zakres typów własności (włączając w to spółdzielnie, powszechnie występujące samozatrudnienie i robotników zatrudniających kapitał), gdyż nie byłoby “barier wejścia” związanych ze sprawowaniem kontroli przez najsilniejsze firmy. Tak się nie dzieje – nie istnieją robotnicy zatrudniający kapitał, a samozatrudnienie i kooperatywy to zjawiska marginesowe. Przeważającą formą kontroli jest kapitał zatrudniający pracę (płatne niewolnictwo).

Wraz z modelem opierającym się na “doskonałej konkurencji” zwolennicy kapitalizmu mogli zbudować argumentację, że praca najemna to dobrowolny wybór – ostatecznie pracownicy (na takim rynku) mogliby zatrudniać kapitał albo tworzyć spółdzielnie bez większych trudności. Ale rzeczywistość “wolnego” rynku jest taka, że ten model nie istnieje – a jako teoretyczne założenie wprowadza w poważny błąd. Jeżeli weźmiemy pod uwagę rzeczywistość kapitalistycznej gospodarki, to wkrótce będziemy musieli uzmysłowić sobie, że przeważającą formą rynku jest oligopol, i że kapitalistyczna gospodarka z samej swej natury ogranicza dostępne pracownikom możliwości wyboru – co sprawia, że nie daje się utrzymać rozumowanie, iż praca najemna to “dobrowolny” wybór.

Jeżeli gospodarka jest tak ukształtowana, aby utrudniać wejście na rynki i uzależniać przetrwanie od gromadzenia kapitału, to bariery te są równie skuteczne jak dekrety rządu. Jeśli małe firmy są uciskane przez oligopole, to prawdopodobieństwo niepowodzenia wzrasta (a więc odstręcza pracowników z niewielkimi zasobami), a jeśli nierówność dochodów jest wielka, to wtedy pracownikom będzie bardzo trudno znaleźć żyrantów wymaganych przy pożyczce kapitału i zapoczątkować działalność swoich własnych spółdzielni. Dlatego spoglądając na rzeczywistość kapitalizmu (w przeciwieństwie do podręczników) widzimy wyraźnie, że istnienie oligopolu pomaga utrzymywać pracę najemną ograniczając dostępne ludziom pracy możliwości wyboru na “wolnym rynku”.

Jak odnotowaliśmy w sekcji C.4, posiadający niewielki kapitał muszą się ograniczyć do rynków o niskich kosztach początkowych i niskiej koncentracji. Zatem, twierdzą zwolennicy kapitalizmu, pracownicy wciąż mają wybór. Jednakże ten wybór (tak jak pokazaliśmy) zostaje nieco ograniczony przez istnienie oligopolistycznych rynków – faktycznie tak bardzo ograniczony, że mniej niż 10% pracującej ludności to pracownicy zatrudnieni przez samych siebie. Ponadto twierdzi się, że siły technologii mogą zadziałać na rzecz zwiększenia liczby rynków, wymagających niższych kosztów początkowych (rynek komputerowy jest często wskazywany jako przykład). Ale podobne przepowiednie wygłaszano ponad sto lat temu, kiedy to silniki elektryczne zaczynały zastępować maszyny parowe w fabrykach. “Nowe technologie [lat siedemdziesiątych XIX wieku] miały odpowiadać małym jednostkom produkcyjnym i zdecentralizowanym działaniom […] Te […] oczekiwania się nie spełniły” [Richard B. Du Boff, Op. Cit.]. Na podstawie historii kapitalizmu przypuszczamy, że rynki związane z nowymi technologiami pójdą tą samą drogą.

Rzeczywistość rozwoju kapitalistycznego wygląda tak, że nawet jeśli pracownicy inwestują w nowe rynki, takie, które wymagają niskich kosztów początkowych, to dynamika tego ustroju funkcjonuje tak, że z czasem te rynki również zostaną zdominowane przez kilka dużych firm. Ponadto, ażeby przetrwać w zoligopolizowanej gospodarce, małe spółdzielnie będą znajdowały się pod naciskiem rynku, wymagającym od nich, aby zatrudniły pracę najemną i na inne sposoby działały jak kapitalistyczne koncerny (zobacz sekcję J.5.11). Dlatego nawet jeśli pominiemy ogromną interwencję państwa, która stworzyła kapitalizm na samym początku (patrz sekcja B.3.2), to dynamika tego ustroju jest taka, że stosunki ucisku i dominacji będą zawsze mu towarzyszyły – nie można ich wyeliminować na drodze konkurencji, gdyż działanie tejże konkurencji tworzy i umacnia je (zobacz też sekcje J.5.11 i J.5.12, mówiące o barierach, jakie stawia kapitalizm spółdzielniom i samorządności pracowniczej, chociaż nawet są one efektywniejsze).

Tak więc znaczenie koncentracji kapitału dla otwartych przed nami możliwości wyboru jest wielkie i bardzo ważne. Istnienie wielkiego biznesu ma bezpośredni wpływ na “dobrowolny” charakter pracy najemnej, gdyż stwarza on bardzo skuteczne “bariery wejścia” przeciwko alternatywnym sposobom produkcji. Wynikające z tego naciski, jakie wywiera wielki biznes na małe firmy ograniczają też zdolność spółdzielni i pracowników zatrudnionych przez siebie samych do przetrwania jako spółdzielni i jednostek nie zatrudniających pracy najemnej, skutecznie marginalizując ich rolę jako prawdziwej alternatywy. Prócz tego nawet na nowych rynkach dynamika kapitalizmu jest taka, że przez cały czas są tworzone nowe bariery, znowu ograniczające nasze możliwości wyboru.

Przede wszystkim rzeczywistość kapitalizmu jest taka, że brakuje równości szans, zakładanej w modelach “doskonałej konkurencji”. A bez takiej równości nie można powiedzieć o pracy najemnej, że jest “dobrowolnym” wyborem między dostępnymi możliwościami – dostępne możliwości zostały tak bardzo nagięte w jednym kierunku, iż inne alternatywy są spychane na margines.

C.4.2 Jakie są społeczne skutki istnienia wielkiego biznesu?

Nie jest niespodzianką, że wielu prokapitalistycznych ekonomistów i zwolenników kapitalizmu próbuje zlekceważyć obszerne dane dowodzące rozmiarów i dominacji wielkiego biznesu w kapitalizmie.

Niektórzy zaprzeczają, jakoby wielki biznes był problemem – jeżeli wynikiem działań rynku jest jego dominacja przez kilka koncernów, to niech tak będzie (prawicowo-libertariańska szkoła “austriacka” przoduje w zajmowaniu tego rodzaju stanowiska – chociaż wydaje się nieco ironiczne, że “austriaccy” ekonomiści i inni “rzecznicy rynku” powinni zatem sławić stłumienie koordynacji rynkowej przez planową koordynację w gospodarce, z którą jest jednoznaczny wzrost rozmiarów wielkiego biznesu). Według ich stanowiska oligopole i kartele zwykle nie żyją zbyt długo, jeśli nie wykonują dobrej pracy w służbie klienta.

Zgadzamy się z tym – jest to właśnie konkurencja oligopolistyczna, którą tutaj omawiamy. Wielki biznes musi odpowiadać na popyt (wtedy, gdy nie manipuluje nim i nie stwarza go przez reklamę), w przeciwnym bowiem razie utraci swoje udziały w rynku na rzecz swych rywali (zazwyczaj innych dominujących firm na tym samym rynku lub wielkich firm z innych krajów). Jednakże analizując odpowiedź “wolnego rynku” na rzeczywistość oligopoli pomija się fakt, że jesteśmy czymś więcej niż tylko klientami, i że działalność gospodarcza oraz skutki wydarzeń na rynku wpływają na wiele różnych dziedzin życia. Dlatego nasza argumentacja nie skupia się tylko wokół tego, że płacimy więcej za pewne produkty, niż byśmy płacili na bardziej konkurencyjnym rynku – jesteśmy tutaj zaniepokojeni szerszymi skutkami oligopolu. Jeżeli kilka przedsiębiorstw otrzymuje dodatkowe zyski tylko dlatego, że ich wielkość ogranicza konkurencję, to skutki tego będą odczuwane wszędzie.

Na początek – te “dodatkowe” zyski będą dążyły do lądowania w rękach nielicznych, wykrzywiając przez to podział dochodów (a więc władzy i wpływów) w społeczeństwie. Dostępne dowody sugerują, że “bardziej skoncentrowane gałęzie przemysłu rodzą niższy udział płac pracowniczych” w wartości dodanej danej firmy [Keith Cowling, Kapitalizm monopolistyczny]. Największe firmy zatrzymują tylko 52% swoich zysków, reszta jest wypłacana jako dywidendy – dla porównania w mniejszych firmach jest to 79% i “coś, co można by nazwać udziałem rentierów w korporacyjnej nadwyżce – dywidendy z odsetkami jako część zysków z odsetkami przed opodatkowaniem – gwałtownie podniosło się, z 20-30% w latach pięćdziesiątych do 60-70% we wczesnych latach dziewięćdziesiątych” [Doug Henwood, Wall Street, p. 75, p. 73]. Najwyższe 10% ludności Stanów Zjednoczonych posiada dobrze ponad 80% oszczędności i obligacji należących do osób fizycznych, podczas gdy najbogatsze 5% akcjonariuszy posiada 94,5% wszystkich akcji należących do osób fizycznych. Nic więc dziwnego, że bogactwo uległo takiej koncentracji począwszy od lat siedemdziesiątych [Ibid., pp. 66-67]. Najbardziej podstawową sprawą jest to, że takie skrzywienie dochodów dostarcza kasie kapitalistów więcej zasobów do walki w wojnie klas, ale wpływ tej sytuacji znacznie przekracza tę jedną sprawę.

Ponadto “poziom skumulowanej koncentracji pomaga wskazać stopień centralizacji podejmowania decyzji w gospodarce i władzy ekonomicznej wielkich firm” [Malcolm C. Sawyer, Op. Cit.]. Dlatego oligopol powiększa się i powoduje centralizację władzy ekonomicznej w sprawach decyzji o inwestycjach i ich umiejscowieniu. Potem można te decyzje wykorzystać do podburzania jednego kraju czy regionu przeciwko drugiemu i (lub) jednej siły roboczej przeciwko drugiej – ażeby zmniejszyć płace i pogorszyć warunki pracy wszystkim (albo, co jest równie prawdopodobne – inwestycje zostaną wycofane z krajów z buntowniczą siłą roboczą czy radykalnymi rządami, a wynikły z tego kryzys da im nauczkę, czyje interesy naprawdę się liczą). W miarę rozrostu korporacji władza kapitału nad światem pracy i społeczeństwem też się zwiększa, a groźba przeniesienia kapitału w inne miejsce staje się wystarczająca do sprawienia, by siła robocza zaakceptowała obcinanie zarobków, pogarszanie warunków pracy, “redukcję etatów” itp., a lokalne społeczności – wzrost skażenia środowiska, wprowadzanie prawa sprzyjającego kapitałowi w odniesieniu do strajków, praw związków zawodowych itd. (i zwiększoną kontrolę wielkich korporacji nad polityką wskutek mobilności kapitału).

Oczywiście skutki istnienia oligopoli występują też w dziedzinie władzy politycznej, gdyż ich znaczenie gospodarcze i zasoby dają im możność wywierania wpływu na rząd w celu wprowadzenia sprzyjającej polityki – albo bezpośrednio, poprzez zakładanie partii politycznych, albo pośrednio – poprzez decyzje inwestycyjne, czy też wpływ na środki masowego przekazu i zakładanie politycznych ośrodków intelektualnych. Władza ekonomiczna rozszerza się też na rynek pracy, z czego mogą wynikać ograniczone możliwości jej podjęcia, jak również niekorzystny wpływ na sam proces pracy. Wszystko to kształtuje społeczeństwo, w jakim żyjemy – poprzez prawa, jakim jesteśmy podporządkowani, “równość” i “gładkość” “boiska”, której doświadczamy na rynku, oraz dominujące idee w społeczeństwie (patrz w sekcjach D.2 i D.3).

Tak więc wraz ze wzrostem wielkości przychodzi zwiększenie się władzy, władzy oligopoli, by “wpływać na warunki, które [oligopole] wybierają sobie do działania. Nie tylko one naprawdę reagują na poziom płac i tempo pracy, ale również działają, by je wyznaczać […] Wiarygodna groźba przesunięcia produkcji i inwestycji gdzie indziej posłuży im do zamrożenia płac i podniesienia poziomu wysiłku [wymaganego od pracowników] […] [i] może też być w stanie zdobyć sobie współpracę państwa w zabezpieczaniu odpowiedniego środowiska do działania […] [w celu] dalszego zwiększenia procentowego udziału zysków” w wartości dodanej i dochodzie narodowym [Keith Cowling i Roger Sugden, Kapitalizm ponadnarodowych monopoli].

Ponieważ rynkowa cena towarów produkowanych przez oligopole jest wyznaczana przez znaczne zawyżanie ponad koszty, znaczy to, że oligopole przyczyniają się do inflacji, gdyż przystosowują się do zwiększania kosztów bądź spadków ich stopy zysku podnosząc ceny. Jednakże to nie oznacza, że oligopolistyczny kapitalizm nie jest podatny na kryzysy. Ani trochę. Walka klasowa będzie wpływać na podział zarobków (a więc i podział zysków), gdyż podwyżki płac nie zostaną w pełni pokryte przez podwyżki cen – wyższe ceny oznaczają niższy popyt, i zawsze istnieje groźba konkurencji ze strony innych oligopoli. Do tego jeszcze walka klasowa będzie miała wpływ na wydajność pracy i ilość wartości dodatkowej w całej gospodarce, co stanowi główne ograniczenia dla stabilności systemu. Zatem oligopolistyczny kapitalizm nadal musi się zmagać ze skutkami społecznego oporu wobec hierarchii, wyzysku i ucisku, które obarczały w przeszłości bardziej konkurencyjny kapitalizm.

Skutkiem działalności oligopoli jest wykrzywienie się podziału dochodów, dlatego stopień monopolizacji ma główny wpływ na nierówności w dochodach gospodarstw domowych. Przepływ bogactwa w górę pomaga odwrócić produkcję od zaspokajania potrzeb klas pracujących (firmy, które wytwarzają dobra dla elity, mają w swoich rękach rynki i przelicytowują inne w konkurencji o zasoby). Dowody empiryczne przedstawione przez Keitha Cowlinga “nasuwają wniosek, że redystrybucja na rzecz zysków kosztem płac będzie miała hamujący wpływ na konsumpcję” [Op. Cit.], co może spowodować depresję. Wysokie zyski oznaczają też, że firmy mogą więcej sobie zatrzymać w funduszach inwestycyjnych (oczywiście – mogą też płacić najwyższemu kierownictwu wyższe wynagrodzenia, albo zwiększać dywidendy). Kiedy kapitał rośnie szybciej niż dochody świata pracy, narasta problem przeinwestowania i skumulowany popyt nie może utrzymać swego przeciwdziałania spadkowi udziałów w zyskach (zobacz więcej o cyklu koniunkturalnym w sekcji C.7). Ponadto, ponieważ zasoby kapitału są większe, oligopol będzie wykazywał tendencję do pogłębiania ewentualnego kryzysu, sprawiając, iż będzie on trwać dłużej i trudniej będzie z niego wyjść.

Spoglądając na oligopol pod kątem efektywności, istnienie dodatkowych zysków oznacza, że wyższe ceny na rynku pozwalają niewydajnym firmom na kontynuowanie produkcji. Mniejsze firmy mogą wytwarzać przeciętne (nie oligopolistyczne) zyski pomimo posiadania wyższych kosztów produkcji, nie najlepiej wyposażonych fabryk itp. Skutkiem tego jest niewydolne wykorzystywanie zasobów, gdyż siły rynkowe nie mogą teraz zadziałać na rzecz wyeliminowania firm, posiadających wyższe koszty niż przeciętne (co jest jedną z kluczowych cech kapitalizmu zdaniem jego zwolenników). I oczywiście oligopolistyczne zyski naginają skuteczność w lokowaniu zasobów, gdyż garstka firm może przelicytować całą resztę, co oznacza, że zasoby nie wędrują tam, gdzie są najbardziej potrzebne, ale tam, gdzie znajduje się największy efektywny popyt.

Tak ogromne zasoby dostępne oligopolistycznym przedsiębiorstwom pozwalają też niewydolnym firmom na przetrwanie na rynku, nawet w obliczu konkurencji ze strony innych firm oligopolistycznych. Jak wskazuje Richard B. Du Boff, skuteczność może zostać też “osłabiona, gdy siła rynkowa tak ogranicza naciski konkurencji, że można obyć się bez reform administracyjnych. Powszechnie znanym przypadkiem tego typu był […] koncern U. S. Steel [utworzony w roku 1901]. Tym niemniej koncern ten trudno było uznać za ekonomiczny niewypał, gdyż przez dziesięciolecia utrzymywał on skuteczną kontrolę rynku, a rozwodniony kapitał akcyjny przynosił zwroty wyższe od normalnych […] Innym takim przypadkiem był Ford. Koncern ten przetrwał lata trzydzieste tylko dlatego, że wywalono rezerwy gotówkowe w czasach jego chwały. ‘Ford dostarcza wyśmienitej ilustracji faktu, że naprawdę duża organizacja w biznesie może wytrzymać zdumiewającą ilość niewłaściwego zarządzania'” [Akumulacja a władza].

A więc wielki biznes ogranicza wydajność w gospodarce na wielu poziomach, jak również ma znaczący i trwały wpływ na społeczną, gospodarczą i polityczną strukturę populacji.

Skutki koncentracji kapitału i bogactwa w społeczeństwie są bardzo ważne. I to właśnie dlatego omawiamy tendencję kapitalizmu do tworzenia wielkiego biznesu. Na wpływ bogactwa nielicznych na życie wielu wskazujemy w sekcji D tego FAQ. Jak tam wykazaliśmy, poza sprawowaniem bezpośredniej władzy nad zatrudnionymi kapitalizm obejmuje też pośrednią kontrolę nad społecznościami przy pomocy władzy, która wynika z bogactwa.

Dlatego kapitalizm nie jest wolnym rynkiem opisywanym przez takich ludzi jak Adam Smith – poziom koncentracji kapitału uczynił idee wolnej konkurencji czystą kpiną.

Next Page » « Previous Page