Author: sasza

C.2 Skąd się biorą zyski?

Jak wspomniano w poprzedniej sekcji, zyski są siłą napędową kapitalizmu. Jeżeli nie można osiągnąć zysku, dobro nie jest produkowane, niezależnie od tego, ilu ludzi je “subiektywnie ceni”. Ale skąd się biorą zyski?

Ażeby zdobywać jeszcze więcej pieniędzy, trzeba pieniądze przekształcić w kapitał, tj. zakłady pracy, maszyny i inne “dobra trwałe”. Jednakże kapitał sam z siebie (tak jak i pieniądz) niczego nie produkuje. Kapitał staje się produktywny dopiero podczas pracy, gdy wykorzystują go robotnicy (“Ani własność, ani kapitał niczego nie produkuje, gdy nie jest zapładniany pracą” – Bakunin). W kapitalizmie pracownicy nie tylko wytwarzają wartość (tzn. wyprodukowane towary) wystarczającą do utrzymania istniejącego kapitału i zapewnienia swojego własnego bytu, lecz także i nadwyżkę. Ta nadwyżka wyraża się w postaci nadwyżki dóbr, tj. nadmiaru towarów w porównaniu z jego ilością, jaką można by odkupić za pracownicze pensje. Dlatego Proudhon mówi:

“Człowiek pracujący nie może […] odkupić tego, co wyprodukował dla swego pana. Dzieje się tak we wszystkich możliwych zawodach […] ponieważ produkując dla pana, który w takiej czy innej formie czerpie zysk, jest się zmuszonym do płacenia więcej za swoją własną pracę niż się za nią dostaje” [Co to jest własność].

Inaczej mówiąc, cena wszystkich wytworzonych dóbr jest większa niż wartość pieniężna wyrażona w pensjach pracowniczych (doliczając do nich surowce oraz koszty bieżące, takie jak koszty zużycia maszyn), wypłaconych, kiedy te dobra zostały wyprodukowane. Praca zgromadzona w tych “dodatkowych produktach” to źródło zysku, jaki musi zostać osiągnięty na rynku. (Oczywiście w praktyce wartość wyrażana przez te “dodatkowe produkty” jest rozdzielana w formie zysku między wszystkie wyprodukowane towary – zysk to różnica między ceną rynkową a sumą kosztów).

Oczywiście prokapitalistyczna ekonomia argumentuje przeciwko tej teorii o powstawaniu zysków. Ale wystarczy tu jeden przykład, aby zauważyć, dlaczego to praca jest źródłem zysków, nie zaś (powiedzmy) “czekanie” czy ryzyko kapitałowe (te i inne argumenty będą omawiane poniżej). Dobry pokerzysta wykorzystuje karty (kapitał), podejmuje ryzyko, odkłada wynagrodzenie na później, angażuje się w strategiczne zachowania, próbuje nowych sztuczek (wprowadza innowacje), nie wspominając już o oszustwach, i zdobywa wysokie wygrane (a może nawet czynić tak regularnie). Ale żaden dodatkowy produkt nie powstaje z takiego zachowania; wygrane szulera to po prostu przegrane innych karciarzy, a żadna nowa produkcja tu nie występuje. Zatem podejmowanie ryzyka, powściągliwość, przedsiębiorczość itp. mogą być niezbędne do osiągania zysków przez jednostkę, ale nie wystarczą do tego, aby te zyski nie były czymś innym niż tylko czystą redystrybucją (można dodać – redystrybucją, mogącą wystąpić dopiero w kapitalizmie, jeżeli pracownicy wytwarzają dobra na sprzedaż).

Dlatego aby w kapitalizmie rodził się zysk, konieczne są dwie rzeczy. Po pierwsze, grupa robotników musi wypracować dostępny kapitał. Po drugie, muszą oni wytwarzać większą wartość od płaconej im w pensjach. Jeśli spełniony jest tylko pierwszy warunek, to wszystko sprowadza się do tego, że bogactwo społeczne jest poddawane redystrybucji między jednostkami. Przy spełnieniu drugiego warunku jest rodzona nadwyżka w ścisłym znaczeniu tego słowa. Jednakże pracownicy w obu przypadkach są wyzyskiwani, ponieważ bez ich pracy nie byłoby dóbr ułatwiających redystrybucję istniejącego bogactwa ani też produktów stanowiących nadwyżkę.

Wartość nadwyżki wytwarzanej przez pracę jest dzielona pomiędzy zyski, odsetki i czynsze (lub, dokładniej, pomiędzy właścicieli rozmaitych czynników produkcji innych niż praca). W praktyce ta nadwyżka jest wykorzystywana przez właścicieli kapitału do: (a) inwestowania; (b) płacenia sobie dywidend od akcji, jeśli się je ma; (c) wydawania na czynsze i odsetki; oraz (d) płacenia swoim dyrektorom i kierownikom (którzy czasami są tymi samymi osobami, co właściciele) o wiele wyższych zarobków niż pracownikom. Ponieważ nadwyżka jest dzielona między różne grupy kapitalistów, oznacza to, że nieraz może mieć miejsce rozdźwięk interesów między (powiedzmy) przemysłowcami a finansjerą. Na przykład wzrost stóp procentowych może uderzyć w przemysłowców, kierując większą niż dotychczas część nadwyżki w ręce właścicieli dzierżaw. Taka podwyżka może spowodować upadłość wielu firm i przez to kryzys (doprawdy, podwyższanie stóp procentowych to kluczowa metoda regulowania siły klas pracujących poprzez tworzenie bezrobocia w celu zdyscyplinowania pracowników pod groźbą zwolnień). Nadwyżka, podobnie jak praca zużyta na odtwarzanie istniejącego kapitału, zostaje ucieleśniona w gotowych towarach i uzyskana, gdy tylko zostaną one sprzedane. Znaczy to, że robotnicy nie otrzymują pełnej wartości swojej pracy, skoro nadwyżka przywłaszczona sobie przez posiadaczy na inwestycje itp. reprezentuje wartość dodaną towarom przez pracowników – wartość, za którą się im nie płaci.

Kapitalistyczne zyski (jak również czynsze i wypłaty odsetków) są więc w istocie nieodpłatną pracą, a zatem kapitalizm opiera się na wyzysku. Jak zauważył Proudhon, Produkty, mówią ekonomiści, kupuje się tylko za produkty. Ta maksyma to potępienie własności. Posiadacz nie produkujący niczego swoją własną pracą ani swoim sprzętem, a otrzymujący wyroby w wymianie za nic, jest albo pasożytem, albo złodziejem” [Op. Cit.]. I właśnie to odbieranie bogactwa pracownikowi przez właściciela różni kapitalizm od prostej produkcji towarowej w gospodarstwach rzemieślników i chłopów. Wszyscy anarchiści zgadzają się z Bakuninem, twierdzącym, że:

czym jest własność, czym jest kapitał w swojej obecnej formie? Dla kapitalisty i posiadacza własności znaczą one władzę i zagwarantowane przez państwo prawo do życia bez pracy […] [a więc] władzę i prawo do życia z wyzysku czyjejś innej pracy […] tych […] [którzy są] zmuszeni do sprzedawania swojej siły produkcyjnej szczęśliwym posiadaczom obojga” [Filozofia polityczna Bakunina].

Oczywiście zwolennicy kapitalizmu się z tym nie zgadzają. Mówią oni, że zyski nie są produktem wyzysku pracowników, a kapitalistom i ziemianom płaci się wartość ich wkładu do wyrobów. Niektórzy mówią nawet o “zmuszaniu pieniędzy do pracy dla siebie” (jak gdyby świstki papieru same mogły naprawdę wykonywać jakąkolwiek formę pracy!), podczas gdy to oczywiście istoty ludzkie muszą wykonywać rzeczywistą pracę (i to zwykle za pieniądze). Ale wszyscy się zgadzają, że kapitalizm nie jest wyzyskiem (niezależnie od tego, na jak wielki wyzysk może on wyglądać) i przedstawiają rozmaite argumenty, dlaczego kapitaliści zasługują na zatrzymywanie przy sobie wyrobów produkowanych przez innych. Niniejsza sekcja FAQ przedstawia niektóre powody odrzucania tej tezy przez anarchistów.

Na koniec chcielibyśmy nadmienić, że niektórzy obrońcy kapitalizmu cytują udokumentowany fakt, że w nowoczesnej gospodarce kapitalistycznej ogromna większość wszystkich dochodów przechodzi do “świata pracy”, a zyski, odsetki i renty dzierżawne w sumie stanowią mniej niż dwadzieścia procent całkowitych dochodów. Oczywiście, nawet jeżeli wartość dodatkowa wynosiłaby mniej niż 20% wkładu pracowników, w niczym to nie zmienia istoty wyzysku. Ci sami obrońcy kapitalizmu wcale nie powiedzą, że podatki przestają być “złodziejstwem” tylko dlatego, że wynoszą zaledwie 10% całego dochodu. Jednakże ta cyfra w odniesieniu do zysków, odsetek i czynszów opiera się na statystycznym kuglarstwie, gdyż mianem “pracownika” określa się każdego, kto pobiera pensję w przedsiębiorstwie, z kierownikami i dyrektorami generalnymi włącznie (czyli inaczej – dochód “świata pracy” obejmuje zarówno płace szeregowych pracowników, jak i zarobki szefów). Wysokie dochody, uzyskiwane przez wielu dyrektorów i wszystkich prezesów zarządów, wobec tego dają pewność, że ogromna większość wszystkich dochodów przechodzi do “świata pracy”. Zatem ten “udokumentowany fakt” polega na pominięciu roli większości dyrektorów jako faktycznych kapitalistów i wyzyskiwaczy wartości dodatkowej, a także zmian w przemyśle, jakie się dokonały w ostatnim półwieczu (patrz sekcja C.2.5 – Czy kierownicy nie są pracownikami i nie tworzą wartości rynkowej?).

Aby dać lepszy obraz istoty wyzysku w nowoczesnym kapitalizmie musimy porównać płace robotników z ich wydajnością pracy. Według Banku Światowego, amerykańskie płace w przemyśle w 1966 roku były równe 46% wartości dodanej podczas produkcji (wartość dodana to różnica między ceną sprzedaży a kosztami surowców i innych nakładów potrzebnych do przeprowadzenia procesu produkcji). W roku 1990 ta cyfra spadła do 36%, a (podając dane ze spisu gospodarczego z 1992, zorganizowanego przez Biuro Spisów Ludności USA) w 1992 roku osiągnęła 19,76% (39,24%, jeżeli weźmiemy całą listę płac, obejmującą też dyrektorów itp.). W amerykańskim budownictwie płace pracowników stanowiły 35,4% wartości dodanej w 1992 roku (a cała lista płac 50,18%). Dlatego przekonywanie, że kapitalizm jest piękny, ponieważ ogromny odsetek dochodów przechodzi do “świata pracy”, wynika z ukrywania realiów tego ustroju oraz wyzysku, będącego skutkiem jego hierarchicznego charakteru.

A teraz przechodzimy do omawiania, dlaczego istnieje wartość dodatkowa.

C.1.3 Co jeszcze wpływa na wysokość cen?

Jak wskazano w poprzedniej sekcji, cena kapitalistycznego towaru jest na dłuższą metę równa jej cenie produkcji, która z kolei określa podaż i popyt. Jeżeli podaż albo popyt się zmienia, co oczywiście może się stać i się zdarza – gdyż w oczach konsumentów wartość towarów się zmienia, i nowe środki produkcji są tworzone, a stare odchodzą w przeszłość – to będzie to miało krótkotrwały wpływ na ceny. Ale przeciętna cena produkcji jest tą, w okolicach której kapitalistyczny towar się sprzedaje. Zatem to koszt produkcji jest tym, co ostatecznie reguluje ceny towarów. Innymi słowy: “stosunkami na rynku rządzą stosunki produkcji” [Paul Mattick, Kryzys gospodarczy i jego teoria]. Proudhon ujął to tak:

“A więc wartość się zmienia, zaś prawo wartości jest niezmienne, więcej, jeśli dopuszczalna jest możliwość zmian wartości, to dzieje się tak dlatego, że wartością rządzi prawo, w którym jeden z czynników w istocie jest niestały – mianowicie praca mierzona w czasie” [Op. Cit.].

Jednakże ilość czasu i wysiłku włożonego w wyprodukowanie danego towaru nie jest istotnym czynnikiem określania jego ceny na rynku. Tym, co się liczy, są koszty (z ilością czasu pracy włącznie), jakie przeciętnie pochłania wyprodukowanie tego typu towaru, gdy praca jest wykonywana z przeciętną intensywnością, przy użyciu typowych narzędzi i przeciętnym poziomie zręczności pracowników. Produkcja towarów, która spada poniżej tych standardów, np. wykorzystująca przestarzałą technologię albo prowadzona z mniejszą od przeciętnej intensywnością pracy, nie pozwoli sprzedawcy na podniesienie ceny towaru w celu uzyskania rekompensaty za jego niewydolną produkcję, ponieważ cena jest określana na rynku przez przeciętne warunki (więc i przeciętne koszty) produkcji plus przeciętny poziom zysku wymagany do uzyskania przeciętnej stopy zysku z zainwestowanego kapitału. Z drugiej zaś strony, wykorzystywanie metod produkcyjnych, które są bardziej efektywne od przeciętnych – tzn. które pozwalają na wyprodukowanie większej ilości towarów zużywając mniej pracy – pozwoli sprzedawcy na zgarnięcie większych zysków i (lub) zmianę ceny na niższą od przeciętnej, więc i na przejęcie większego udziału w danym rynku, co w końcu zmusi innych producentów do przyjęcia tej samej technologii w celu przeżycia, a więc zmniejszenia ceny produkcji rynkowej tego typu towaru. W ten sposób postęp ograniczający czas pracy przekłada się na obniżenie wartości wymiennej (a więc ceny), ukazując tym samym regulującą funkcję czasu pracy (i wskazując na użyteczność teorii wartości opartej na pracy jako narzędzia metodologicznego).

Podobnie, teoria ta dostarcza wyjaśnienia, dlaczego zasoby naturalne na jednym obszarze mają większą wartość niż na innym (na przykład cena wody dla osoby mieszkającej na pustyni byłaby znacznie wyższa niż dla kogoś żyjącego obok rzeki). Na krótszą metę właściciel wody na pustyni może obciążyć znacznymi sumami tych, którzy chcą wody – po prostu dlatego, że jest ona rzadkością, a ilość pracy niezbędnej do znalezienia alternatywnego źródła byłaby ogromna (pominiemy na chwilę etykę obciążania wysokimi cenami ludzi w potrzebie, jak to czyni ekonomia marginalistyczna, która przedstawia takie sytuacje – które większość ludzi intuicyjnie zaklasyfikowałaby jako wyzysk – jako “uczciwą wymianę”). Ale gdyby takie dodatkowe zyski można było utrzymać przez dłuższy okres, to by skusiło innych do zwiększenia konkurencji. Gdyby w tym regionie istniał stały popyt na wodę, to wtedy konkurencja ściągnęłaby w dół cenę wody do mniej więcej przeciętnej sumy wymaganej do jej udostępnienia (co wyjaśnia, czemu kapitaliści pragną ograniczyć konkurencję przy pomocy praw autorskich, patentów itp. – zobacz sekcję B.3.2 – jak również zwiększania rozmiarów przedsiębiorstwa, udziałów na rynku i władzy – patrz sekcja C.4).

Streszczając, ponieważ koszt produkcji dla danego towaru jest wielkością stałą, cena może jedynie wskazać, czy dany produkt jest dostatecznie “doceniany” przez konsumentów, by zagwarantować wzrost produkcji. Znaczy to, że “kapitał przemieszcza się z gałęzi przemysłu cechujących się względną stagnacją do szybko rozwijających się […] . Dodatkowy zysk, w nadmiarze wobec zysku przeciętnego, zdobyty na danym poziomie cen znowu jednak zanika wraz z napływem kapitału z gałęzi przemysłu ubogich w zyski do gałęzi zasobnych w zyski”, co zwiększa podaż i obniża ceny, a więc i zyski [Paul Mattick, Op. Cit.].

Ten proces inwestycji kapitałowych i wynikająca z niego konkurencja jest środkiem, poprzez który ceny rynkowe dążą do cen produkcji na danym rynku. Zysk i realia procesu produkcyjnego to klucze do zrozumienia cen i tego, jak wpływają one na podaż i popyt (i same podlegają ich wpływom).

Na koniec musimy jeszcze podkreślić, że twierdzenie, iż cena rynkowa dąży do ceny produkcji nie stanowi sugestii, że kapitalizm znajduje się w stanie równowagi. Rzeczywistość jest od tego jak najdalsza. Kapitalizm jest zawsze niestabilny, ponieważ “wyrastając z kapitalistycznej konkurencji, ażeby zwiększyć wyzysk […] stosunki produkcji… [są] w stanie wiecznych przeobrażeń, co przejawia się w zmianach względnych cen dóbr na rynkach. Dlatego rynek znajduje się ciągle w stanie braku równowagi, choć przy rozmaitych stopniach jego ostrości, co daje początek – przez swoje przypadkowe zbliżenia do stanu równowagi – złudzeniu, że rynek dąży do równowagi” [Paul Mattick, Op. Cit.].

Dlatego innowacje wywołane przez walkę klasową, konkurencja, albo tworzenie nowych rynków ma ważny wpływ na ceny rynkowe. Dzieje się tak dlatego, że innowacje zmieniają koszty produkcji towaru lub tworzą nowe rynki, zasobne w zyski. Chociaż równowaga rynkowa nie może zostać osiągnięta w praktyce, nie zmienia to faktu, że cena określa popyt, ponieważ klienci stawiają czoła cenom podczas zakupów (zazwyczaj) jako już ustalonej obiektywnej wartości i w oparciu o te ceny podejmują decyzje w celu zaspokojenia swoich subiektywnych potrzeb. Zatem teoria wartości opartej na pracy uznaje, że kapitalizm to system istniejący w czasie, z niepewną przyszłością (na którą wpływa wiele czynników, wliczając w to walkę klasową), i, z samej swojej natury, dynamiczny. Do tego jeszcze, w przeciwieństwie do neoliberalnej teorii cen “długoterminowej równowagi”, teoria wartości opartej na pracy wcale nie twierdzi, że rynki pracy się oczyszczą, ani że zmiany na jednym rynku nie będą miały żadnego wpływu na inne. W rzeczywistości na rynku pracy może mieć miejsce powszechne bezrobocie, gdyż to pomaga utrzymać wysoki poziom zysków dzięki utrzymywaniu dyscypliny – poprzez groźbę zwolnienia – w miejscu pracy (patrz sekcja C.7). Teoria nasza nie utrzymuje też, że kapitalizm będzie stabilny. Jak to pokazuje historia “rzeczywiście istniejącego” kapitalizmu, bezrobocie jest zawsze wśród nas i występuje cykl koniunkturalny (w neoliberalnej ekonomii takie rzeczy nie mogą się wydarzyć, gdyż teoria przyjmuje, że wszystkie rynki się oczyszczają, a kryzysy są niemożliwe).

Ponadto teoria wartości opartej na pracy wskazuje źródło tej niestabilności – mianowicie “sprzeczną ideę wartości, tak wyraźnie obnażoną przez nieuchronność rozróżnienia między wartością użytkową a wartością podczas wymiany” [Proudhon, Op. Cit.]. Sprawa tak się przedstawia zwłaszcza w przypadku pracy, gdyż jej wartość wymienna (jej koszt, tj. płaca) jest różna od wartości użytkowej (tzn. tego, co ona naprawdę tworzy podczas dnia roboczego). Jak przekonujemy w następnej sekcji, ta różnica między wartością użytkową pracy (jej produktem) a jej wartością wymienną (jej płacą) to źródło kapitalistycznego zysku (w sekcji C.7 wskażemy, jak ta różnica wpływa na cykl koniunkturalny – tj. niestabilność gospodarki).

C.1.2 A więc co określa ceny?

Klucz do zrozumienia cen leży w zrozumieniu, że produkcja w kapitalizmie ma jako swój “jedyny cel […] zwiększanie zysków kapitalisty” [Piotr Kropotkin, Wspomnienia rewolucjonisty]. Mówiąc inaczej, zysk jest siłą napędową kapitalizmu. Gdy zrozumiemy ten fakt i jego konsekwencje, wyznaczanie ceny staje się proste, a dynamika ustroju kapitalistycznego przejrzystsza. Cena kapitalistycznego towaru będzie dążyć do swojej ceny produkcji. Cena produkcji jest sumą kosztów produkcji i przeciętnej stopy zysku (powinniśmy odnotować, że przeciętna stopa zysku zależy od łatwości wejścia na rynek – patrz poniżej).

Klienci podczas zakupów stają wobec danych cen i danej podaży. Cena wyznacza popyt w oparciu o wartość użytkową produktu dla klienta i jego sytuację finansową. Jeżeli podaż przekracza popyt, podaż jest ograniczana (albo firmy ograniczają produkcję, albo też zostają zamknięte, a kapitał przeniesiony na inne, dające lepsze zyski, rynki) dopóki nie zostanie wypracowana przeciętna stopa zysku (chociaż musimy podkreślić, że decyzje inwestycyjne są trudne do odwrócenia, a to znaczy, że można ograniczyć mobilność, powodując problemy z dostosowaniem się – takie jak bezrobocie – w gospodarce). Stopa zysku to ilość zysków podzielona przez całkowity kapitał zainwestowany (tj. kapitał nieruchomy – środki produkcji – i kapitał ruchomy – płace i koszty zatrudnienia). Jeśli dana cena daje ponadprzeciętne zyski (a więc i stopy zysku), wtedy kapitał będzie próbował się przemieścić z obszaru ubogiego w zyski do obszaru bogatego w zyski, zwiększając podaż i konkurencję, a przez to zmniejszając cenę, dopóki nie zostanie znowu wytworzona przeciętna stopa zysku (podkreślamy: będzie próbował, gdyż wiele rynków ma rozległe bariery chroniące przed wejściem, ograniczające mobilność kapitału, a więc pozwalające wielkiemu biznesowi zgarniać wyższe stopy zysku – patrz sekcja C.4). A jeśli cena spowoduje, że popyt przewyższy podaż, wywoła to krótkotrwały wzrost ceny, a te dodatkowe zyski wskazują innym kapitalistom, że warto przenieść się na ten rynek. Podaż towaru będzie dążyć do ustabilizowania się na którymkolwiek poziomie popytu na towar, w cenie dającej przeciętne stopy zysku (poziom ten zależy od “stopnia monopolu” na rynku – patrz sekcja C.5). Ten poziom zysku oznacza, że dostawcy nie mają żadnego bodźca do przenoszenia kapitału na ten rynek albo z tego na jakiś inny. Każda zmiana tego poziomu na dłuższą metę zależy od zmian ceny produkcji omawianego dobra (niższe ceny produkcji oznaczają wyższe zyski, wskazując innym kapitalistom, że nowe inwestycje na tym rynku mogły by przynieść zyski).

Jak można zauważyć, ta teoria (często nazywana teorią wartości opartej na pracy) nie zaprzecza, że konsumenci oceniają dobra subiektywnie, ani że ta ocena może mieć krótkotrwały wpływ na cenę (która wyznacza podaż i popyt). Wielu prawicowo-“libertariańskich” i głównonurtowych ekonomistów twierdzi, że teoria wartości opartej na pracy usuwa popyt z procesu wyznaczania ceny. Ulubionym przykładem jest dla nich przykład “szarlotki z błota” – jeżeli upieczenie jej pochłania taką samą ilość pracy, co upieczenie szarlotki z jabłek, to – pytają – pewnie też będzie miała taką samą wartość (cenę)? Ich twierdzenia są nieprawidłowe, gdyż teoria wartości opartej na pracy opiera się na podaży i popycie i dąży do wyjaśnienia dynamiki cen, a więc uznaje (a nawet opiera się na tym), że jednostki podejmują swoje własne decyzje w oparciu o swoje subiektywne potrzeby (według słów Proudhona, “użyteczność to niezbędny warunek wymiany” [System ekonomicznych sprzeczności]). Tym, co teoria wartości opartej na pracy pragnie wyjaśnić jest cena (tj. wartość wymienna) – a dane dobro może mieć wartość wymienną tylko wtedy, gdy inni go chcą (tzn. ma wartość użytkową dla nich, a oni pragną na nie wymieniać pieniądze lub inne dobra). Dlatego przykład “szarlotki z błota” to klasyczny przykład niedorzecznej argumentacji – “szarlotka z błota” nie ma żadnej wartości wymiennej, gdyż nie posiada wartości użytkowej dla innych i nie jest poddawana wymianie. Innymi słowy, jeżeli towaru nie można wymieniać, to nie może on mieć wartości wymiennej (a więc ceny). Jak przekonywał Proudhon, “nic nie daje się wymieniać, jeśli nie jest użyteczne” [Op. Cit.].

Teoria wartości opartej na pracy wynika ze spostrzeżenia, że bez pracy nic nie zostałoby wyprodukowane i musi się coś wyprodukować, zanim będzie można to wymieniać (albo ukraść, jak w przypadku ziemi). Ponieważ użyteczność (tzn. wartość użytkowa) nie daje się zmierzyć, praca jest podstawą wartości (wymiennej). Teoria wartości opartej na pracy bazuje na obiektywnych potrzebach produkcji i uznaje kluczową rolę, jaką odgrywa praca (bezpośrednio i pośrednio) przy wytwarzaniu towarów. Ale nie znaczy to, że wartość istnieje niezależnie od popytu. Bynajmniej – jak zwróciliśmy uwagę, ażeby posiadać wartość wymienną, dane dobro musi być pożądane przez kogoś innego niż jego wytwórca (albo kapitalista, który zatrudnia wytwórcę), musi mieć wartość użytkową dla innych (inaczej mówiąc, zostaje ono subiektywnie oceniane przez nich). Dlatego robotnicy produkują to, co ma wartość (użytkową), wyznaczoną przez popyt, a koszty produkcji obejmującej tworzenie tej wartości użytkowej wyznaczają cenę (wartość wymienną towaru) i poziom zysków.

Dlatego teoria wartości opartej na pracy zawiera też ziarnko prawdy z teorii “subiektywnej”, burząc równocześnie jej mity. Ponieważ w ostateczności subiektywna teoria wartości stwierdza tylko, że “ceny są wyznaczane przez użyteczność krańcową; użyteczność krańcowa jest mierzona przez ceny. Ceny […] nie są niczym więcej, ani niczym mniej, niż cenami. Marginaliści, po rozpoczęciu swoich poszukiwań w sferze subiektywnych odczuć, obrali chodzenie w kółko” [Allan Engler, Apostołowie chciwości]. Z drugiej strony, teoria wartości opartej na pracy wynika z obiektywnych faktów produkcji i wynikających z niej kosztów (ostatecznie wyrażonych czasem pracy) (“Absolutną wartością przedmiotu zatem jest koszt czasu i wydatków” [potrzebnych na jego wytworzenie] [Proudhon, Co to jest własność?]). Zmiany podaży i popytu (tj. cen rynkowych) oscylują wokół tej “absolutnej wartości” (tzn. ceny produkcji), a więc to właśnie koszt produkcji towaru jest tym, co ostatecznie reguluje jego cenę, nie zaś podaż i popyt (które tylko tymczasowo wpływają na jego cenę rynkową).

Chociaż subiektywna teoria wartości jest wygodna w użyciu przy opisywaniu cen dzieł sztuki (a powinniśmy też odnotować, że i teoria wartości opartej na pracy może dostarczyć ich wyjaśnienia), to posiadanie teorii ekonomicznej ignorującej istotę olbrzymiej większości działań ekonomicznych w społeczeństwie ma niewielki sens. Teoria wartości opartej na pracy wyjaśnia to, co leży pod powierzchnią podaży i popytu, co naprawdę wyznacza cenę w kapitalizmie. Uznaje obiektywnie dane ceny i podaż, które są doświadczane przez konsumenta i wskazuje, jak konsumpcja (“subiektywne oceny”) wpływa na ich przesunięcia. Wyjaśnia, dlaczego pewien towar sprzedaje się po pewnej cenie, a nie po innej – jest to coś, czego subiektywna teoria naprawdę nie może uczynić. Dlaczego dostawca powinien “zmienić swoje zachowanie” na rynku, jeśli opiera się on wyłącznie na “subiektywnych oszacowaniach”? Musi być jakaś obiektywna wskazówka, która kieruje jego działaniami, i jest ona znajdowana w rzeczywistości kapitalistycznej produkcji. Jeszcze raz cytując Proudhona, “jeżeli podaż i popyt same wyznaczają wartość, to jak możemy mówić, co jest nadmiarem, a co niedoborem? Jeśli ani koszt, ani cena rynkowa, ani płace nie mogą zostać wyznaczone matematycznie, to jak jest możliwe pojęcie nadwyżki, zysku?” [System ekonomicznych sprzeczności]. Dlatego “mówić […] że podaż i popyt stanowią prawo wymiany to mówić, że podaż i popyt stanowią prawo podaży i popytu; nie jest to wyjaśnienie powszechnego prawidła, ale ogłoszenie jego absurdalności” [Op. Cit.]. Toteż teoria wartości opartej na pracy dokładniej oddaje rzeczywistość – mianowicie to, że w przypadku zwyczajnego towaru, zarówno ceny, jak i podaż istnieją zanim będą mogły mieć miejsce subiektywne oceny, i że kapitalizm opiera się raczej na osiąganiu zysków niż abstrakcyjnym zaspokajaniu potrzeb klientów.

Można by przekonywać, że ta teoria o “cenie produkcji” jest bliska neoliberalnej teorii “częściowej równowagi” rynkowej. Pod wieloma względami jest to prawda. Marshall w zasadzie stworzył swoją teorię syntetyzując teorię użyteczności krańcowej ze starszą teorią “kosztów produkcji”, którą John Stuart Mill wyprowadził z teorii wartości opartej na pracy. Ale ważne są i różnice. Po pierwsze, teoria wartości opartej na pracy nie prowadzi do wskazanego powyżej błędnego koła związanego z próbami wyprowadzania użyteczności od ceny. Po drugie, przekonuje, że czynsze, zyski i odsetki to nieodpłatna praca robotników, a nie “nagrody” dla właścicieli za bycie właścicielami. Po trzecie, jest to system dynamiczny, w którym ceny produkcji mogą się zmieniać i zmieniają się, gdyż są podejmowane decyzje ekonomiczne. Po czwarte, teoria wartości opartej na pracy może łatwo odrzucić ideę “doskonałej konkurencji” i brać pod uwagę gospodarkę naznaczoną barierami wejścia na rynek i trudnymi do odwrócenia decyzjami inwestycyjnymi. I wreszcie rynki pracy nie muszą oczyszczać się na dłuższą metę. Ponieważ nowoczesna ekonomia zaprzestała mierzenia użyteczności, znaczy to, że w praktyce (jeśli nie w retoryce) model neoliberalny odrzuca część syntezy pochodzącą z teorii wartości opartej na użyteczności krańcowej i w zasadzie powraca do klasycznego ujęcia (tj. teorii wartości opartej na pracy) – ale z ważnymi poprawkami, które wydzierają z wcześniejszej wersji jej ostrze krytyki i dynamiczny charakter.

Nie trzeba powtarzać, że teoria wartości opartej na pracy wcale nie pomija przedmiotów występujących w naturze, takich jak klejnoty, pokarmy roślinne i zwierzęce czy woda. Przyroda jest ogromną skarbnicą wartości użytkowych, które ludzkość musi wykorzystać w celu wyprodukowania innych, nowych wartości użytkowych. Można powiedzieć, że ziemia jest matką, a praca ojcem bogactwa. Czasami się twierdzi, że teoria wartości opartej na pracy zakłada, że przedmioty występujące w naturze nie powinny mieć ceny, skoro wyprodukowanie ich nie pochłania żadnej pracy. Jednak jest to kłamstwo. Na przykład kamienie szlachetne są drogocenne, ponieważ ich odnalezienie pochłania olbrzymią ilość pracy. Gdyby były łatwe do znalezienia, jak piasek, byłyby tanie. Podobnie naturalna żywność i woda posiadają wartość w zależności od tego, jak wiele pracy potrzeba do ich znalezienia, zebrania i przetworzenia na danym obszarze (na przykład woda na terenach jałowych jest bardziej “cenna” niż woda w pobliżu jeziora).

Taką samą logikę stosuje się do innych rzeczy występujących w przyrodzie. Jeśli ich otrzymanie nie wymaga dosłownie żadnego wysiłku – jak powietrza – to będą miały niewielką wartość wymienną albo nie będą miały żadnej. Ale im znalezienie, zebranie, oczyszczenie czy inne przerobienie ich do celów użytkowych będzie pochłaniać więcej pracy, tym będą miały większą wartość wymienną względem innych dóbr (tzn. ich ceny produkcji będą wyższe, co prowadzi do wyższej ceny rynkowej).

Próba pominięcia produkcji w założeniach subiektywnej teorii wartości wywodzi się z chęci ukrycia wyzysku jako istoty kapitalizmu. Koncentrując się na “subiektywnych ocenach” jednostek, owe jednostki zostają oderwane od rzeczywistej działalności ekonomicznej (tj. produkcji), więc źródło zysków i władzy w gospodarce można pominąć. Sekcja C.2 (Skąd się biorą zyski?) pokazuje, dlaczego wyzysk pracy najemnej podczas produkcji jest źródłem zysków – nie zaś działalność na rynku.

Oczywiście zwolennik kapitalizmu będzie przekonywał, że teoria wartości opartej na pracy nie jest powszechnie przyjmowana w głównym nurcie ekonomii. Sama prawda; ale to w niczym nie sugeruje, że teoria jest zła. Mimo wszystko, łatwo byłoby “udowodnić”, iż demokratyczna teoria była “zła” w hitlerowskich Niemczech po prostu dlatego, że nie była powszechnie przyjmowana przez większość wykładowców i politycznych przywódców tamtych czasów. W kapitalizmie coraz więcej rzeczy zostaje obróconych w towary – z teoriami ekonomicznymi i posadami ekonomistów włącznie. Mając wybór między teorią przekonującą, że zyski, odsetki i czynsze to nieodpłatna praca (czyli wyzysk), a teorią przekonującą, że to wszystko są słuszne “nagrody” za służbę, jak myślicie – którą z nich bogaci wesprą swoimi funduszami?

Tak właśnie było z teorią wartości opartej na pracy. Począwszy od czasów Adama Smitha, radykałowie wykorzystywali ją do krytykowania kapitalizmu. Ekonomiści ze szkoły klasycznej (Adam Smith i David Ricardo oraz ich następcy, tacy jak J.S. Mill) przekonywali, że na dłuższą metę towary są wymieniane proporcjonalnie do pracy, użytej do ich wyprodukowania. Zatem wymiana towarowa przynosiła korzyści wszystkim stronom, gdyż otrzymywały one ilość pracy równoważną wydanej sumie. Jednakże pozostawiało to jeszcze istotę i źródła kapitalistycznych zysków do dyskusji. Dyskusja ta szybko przeniosła się do klas pracujących. Na długo zanim Karol Marks (osoba najczęściej kojarzona z teorią wartości opartej na pracy) napisał swoje niesławne dzieło Kapitał, socjaliści ricardiańscy tacy jak Robert Owen i William Thompson oraz anarchiści, tacy jak Proudhon, wykorzystywali teorię wartości opartej na pracy do przedstawiania krytyki kapitalizmu, obnażając go jako ustrój oparty na wyzysku (robotnica albo robotnik faktycznie nie otrzymuje w swojej pensji równowartości tego, co wyprodukował(a), a więc kapitalizm nie opiera się na wymianie równoważnych sobie wartości). W Stanach Zjednoczonych Henry George wykorzystywał tę teorię do atakowania prywatnej własności ziemi. Kiedy nadeszła ekonomia marginalistyczna, szybko zawładnęła nauką jako dobry sposób na zahamowanie radykalnych wpływów. W istocie, następcy Henry’ego George’a przekonują, że ekonomia neoklasyczna rozwijała się przede wszystkim w celu przeciwdziałania jego ideom i wpływom (patrz Korupcja ekonomii Masona Gaffneya i Freda Harrisona).

Więc, jak stwierdziliśmy powyżej, marginalistyczna ekonomia zawładnęła światem, bez względu na swoją znikomą wartość naukową, po prostu dlatego, że usunęła sprawy polityczne z kręgu zainteresowań ekonomii politycznej. Wraz z narodzinami ruchu socjalistycznego i ukazaniem się krytycznych prac Owena, Thompsona, Proudhona i wielu innych, teoria wartości opartej na pracy została uznana za zbyt polityczną i niebezpieczną. Nie można było już dłużej postrzegać kapitalizmu jako ustroju opartego na wymianie równoważnych sobie ilości pracy. Powinno się więc go postrzegać jako system opierający się na wymianie równoważnych sobie użyteczności. Lecz, jak zostało przedstawione (w poprzedniej sekcji), pojęcie równoważnej użyteczności zostało szybko pominięte, chociaż wypracowana na nim nadbudowa stała się podstawą kapitalistycznej ekonomii. A bez teorii wartości kapitalistyczna ekonomia nie jest w stanie udowodnić, że kapitalizm zaowocuje harmonią, zaspokojeniem osobistych potrzeb, sprawiedliwą wymianą czy skutecznym rozmieszczeniem zasobów.

Jeszcze jedna sprawa. Musimy podkreślić, że nie wszyscy anarchiści popierają teorię wartości opartej na pracy. Na przykład Kropotkin się z nią nie zgadzał. Uznawał wykorzystywanie jej przez socjalistów za używanie “metafizycznych definicji akademickich ekonomistów”, za krytykowanie kapitalizmu przy pomocy jego własnych definicji – co, jego zdaniem, jak cała kapitalistyczna ekonomia, było nienaukowe [Ewolucja a środowisko]. Jednakże odrzucanie teorii wartości opartej na pracy przez Kropotkina nie znaczyło, że uważał on kapitalizm za wolny od wyzysku. Wprost przeciwnie – podobnie jak każdy anarchista Kropotkin atakował “przywłaszczanie sobie wytworów ludzkiej pracy przez właścicieli kapitału” widząc korzenie tego stanu rzeczy w tym, że “miliony ludzi nie mają zupełnie z czego żyć, o ile nie sprzedadzą swojej siły roboczej i swojej inteligencji za cenę umożliwiającą kapitaliście czysty zysk i ‘wartość dodatkową'” [Op. Cit.]. Bardziej szczegółowo omawiamy zyski w sekcji C.2 (Skąd się biorą zyski?).

Odrzucanie teorii wartości opartej na pracy przez Kropotkina wynika z faktu, że w kapitalizmie “wartość wymienna i niezbędna praca nie są proporcjonalne do siebie nawzajem, a więc “praca nie jest miarą wartości [Op. Cit.]. Co jest oczywiście prawdą w warunkach kapitalizmu. Jak przekonywał Proudhon (i Marks), w kapitalizmie (wskutek istnienia kapitalistycznych zysków, czynszów i odsetek) ceny mogą nie być proporcjonalne do przeciętnej pracy wymaganej do wyprodukowania towaru (“Gdziekolwiek praca nie została uspołeczniona – to jest, gdziekolwiek wartość nie jest wyznaczana syntetycznie – w wymianie ma miejsce nieuczciwość i nieregularność” [Proudhon, Op. Cit.]). Dopiero, gdy stopa zysku będzie wynosiła zero, ceny będą bezpośrednio odzwierciedlać wartość pracy (co oczywiście jest tym, czego pragnęli Proudhon i Tucker – “Socjalizm […] wyraża swą powinność [“żeby praca była prawdziwą miarą ceny”] w opisywaniu społeczeństwa, takiego, jakie powinno być, i odkrywaniu środków do uczynienia go takim, jakie powinno być” [Tucker, The Individualist Anarchists, p. 79]). Dlatego Kropotkin słusznie stwierdza, że “w ustroju kapitalistycznym wartość podczas wymiany nie jest już mierzona ilością niezbędnej pracy” [Op. Cit.].

Jednakże nie oznacza to, iż teoria wartości opartej na pracy jest nieistotna dla analizowania kapitalistycznej gospodarki. Te fakty raczej przekonują nas, że w kapitalizmie praca jest w zasadzie regulatorem ceny, a nie jej miarą. “Idea, która dotychczas cieszyła się uznaniem w sprawie miary wartości”, przekonywał Proudhon, “jest więc niedokładna; przedmiotem naszego pytania nie jest norma wartości, jak to było mówione tak często i tak głupio, lecz prawo regulujące stosunki różnych produktów względem społecznego bogactwa; ponieważ od znajomości tego prawa zależy wzrost i spadek cen” [System ekonomicznych sprzeczności]. Tak więc argument Kropotkina nie podważa teorii wartości opartej na pracy jako takiej. Po zdjęciu metafizycznej zawartości, którą wielu (zwłaszcza marksistów) dodało do tej teorii (co słusznie zostało zaatakowane przez Kropotkina jako nienaukowe), jest ona w istocie narzędziem metodologicznym, środkiem badania kluczowych aspektów kapitalizmu – mianowicie pracy najemnej i związanych z nią konfliktów w miejscu produkcji – na wysokim poziomie abstrakcji. Jest więc to narzędzie objaśniające, a wartość terminem objaśniającym, środkiem do zrozumienia dynamiki kapitalizmu.

Dlatego zamiast wysuwania niedojrzałej idei, że “wartość wymienna” równa się cenom, teoria wartości opartej na pracy służy przede wszystkim za narzędzie do analizy. Można to zobaczyć w tym, że używamy raczej wyrażenia “cena produkcji” niż wartość (wymienna) podczas opisywania, jak działa teoria. Skupia ona swą analizę na procesie produkcji i dlatego słusznie sprowadza nasze badania nad funkcjonowaniem kapitalizmu do tego, co dzieje się podczas produkcji, do stosunków władzy w kapitalistycznym miejscu pracy, walki między władzą szefa a wolnością pracowników, walki o kontrolę nad procesem produkcyjnym i o to, jak wytworzona przez pracowników nadwyżka ma być dzielona (tzn. jak dużo pozostanie w rękach tych, którzy ją wypracowali, a ile zostanie zawłaszczone przez kapitalistów). Dlatego twierdzenie, że ceny odbiegają od wartości, a więc teoria jest przestarzała, wskazuje na pomyłkę między objaśniającym znaczeniem teorii a rzeczywistym światem cen i zysków. Teoria wartości opartej na pracy przypomina nam, że produkcja ma miejsce najpierw, a więc stanowi podstawę do wymiany, a to, co się dzieje w miejscu produkcji ma bezpośredni wpływ na to, co się dzieje podczas wymiany. Bezpośrednie i pośrednie zmniejszanie się czasu pracy wymaganej do produkcji zmniejsza koszty produkcji towaru, a zatem też cenę jego produkcji. A więc wzrost i spadek cen i zysków jest rezultatem zmian stosunków wartości (tj. obiektywnych kosztów pracy w procesie produkcji – wartości czasu pracy) i dlatego wykorzystywanie teorii wartości opartej na pracy jako narzędzia objaśniającego pozostaje ważne.

Inaczej mówiąc, teoria ta jest po prostu dobrym narzędziem analizy heurystycznej, które daje dobry wgląd raczej w kształtowanie się cen, niż w ceny jako takie. W praktyce ceny produkcji zależą od płac, a te raczej odzwierciedlają wartość czasu pracy niż wartością czasu pracy.

Zatem Kropotkin miał rację – aż do tego punktu. Jego krytyka teorii wartości opartej na pracy jest prawidłowa w odniesieniu do tych jej wersji, które twierdzą, że cena “równowagi rynkowej” równa się wartości (wymiennej) dobra. Słusznie stwierdził, że w kapitalizmie rzadko to się zdarza. Co oznacza, że używanie przez nas tej teorii po prostu wynika z potrzeby posiadania narzędzia objaśniającego, środka obserwacji kluczowego aspektu kapitalizmu – mianowicie procesu produkcyjnego, w którym wytwarzane są rzeczy mające wartość użytkową dla innych, a więc przeznaczone do wymiany. Produkcja ma miejsce najpierw, więc aby zrozumieć dynamikę kapitalizmu, musimy najpierw zacząć od niej. Nie robiąc tego, jak to czyni subiektywna teoria wartości, zaprowadzimy naszą analizę do ślepej uliczki i pominiemy zasadniczy przejaw kapitalizmu – pracę najemną, struktury władzy w procesie produkcji oraz wyzysk pracowników, jaki rodzi się z tego ucisku.

Rzeczywiście, argumentacja Kropotkina została uwzględniona w zarysowanym powyżej stanowisku opierającym się na “cenach produkcji”, gdyż skupiamy się na cenach, a nie “wartościach”. Odrzucamy metafizyczne abstrakcje, często towarzyszące teorii wartości opartej na pracy, a zamiast tego skupiamy się na rzeczywistych zjawiskach, takich jak ceny, zyski, walka klas itd. Takie podejście pomaga osadzać naszą krytykę kapitalizmu raczej w tym, co się dzieje w realnym świecie, niż w sferze abstrakcji. A to, że Marks skupiał się na wartości (tj. abstrakcyjnym poziomie analizy) sprawiło, że pominął rolę walki klasowej w kapitalizmie i jej wpływ na zyski (z fatalnymi skutkami dla swojej teorii i ruchu, który zainspirował).

C.1.1 Co jest złego w tej teorii?

Pierwszym problemem przy wykorzystywaniu użyteczności krańcowej do wyznaczania ceny jest to, że prowadzi ono do błędnego koła. Ceny przypuszczalnie mają odmierzać “użyteczność krańcową” towaru, a mimo to trzeba, by konsumenci znali cenę najpierw, w celu oszacowania, jak osiągnąć maksymalną satysfakcję. Zatem subiektywna teoria wartości “w oczywisty sposób opiera się na błędnym kole. Chociaż próbuje wyjaśniać ceny, to właśnie ceny są niezbędne do wyjaśnienia użyteczności krańcowej” [Paul Mattick, Ekonomia, polityka i wiek inflacji]. Ostatecznie, jak przyznał Jevons (jeden z twórców marginalizmu), cena towaru to tylko test, sprawdzający, jaką mamy użyteczność towaru dla producenta. Ale zważywszy, że użyteczność krańcowa była już stosowana wcześniej do określania tejże ceny, fiasko całej tej teorii nie mogłoby być bardziej uderzające.

Po drugie, rozważmy definicję ceny równowagi rynkowej. Cena równowagi rynkowej to cena, dla której wysokość popytu jest dokładnie równa wysokości podaży. Przy takiej cenie nie ma bodźców do zmiany zachowania ani dla dostawców, ani dla nabywców.

Dlaczego tak się dzieje? Subiektywna teoria wartości naprawdę nie może wyjaśnić, dlaczego akurat ta cena to cena równowagi rynkowej, w przeciwieństwie do każdej innej. A to dlatego, że subiektywna teoria wartości pomija to, że niezbędna jest obiektywna miara, na której mają się oprzeć “subiektywne” oceny na rynku. Klient podczas zakupów musi znać ceny w celu rozdzielenia swoich pieniędzy w sposób dający mu najlepszą “użyteczność” (i, oczywiście, klient staje wobec cen na rynku, czyli dokładnie tej sprawy, której wyjaśnienie miała zawierać teoria użyteczności krańcowej!). A skąd przedsiębiorstwo wie, że robi na tym dobry interes, jeśli nie porówna ceny na rynku z kosztami produkcji swojego towaru? Jak wyłożył Proudhon, “jeśli podaż i popyt same określają wartość, to jak możemy powiedzieć, co jest nadmiarem, a co niedoborem? Jeżeli ani koszt, ani cena rynkowa, ani płace nie mogą zostać wyznaczone matematycznie, to jak jest możliwe pojęcie nadwyżki, zysku?” [System ekonomicznych sprzeczności]. Tą obiektywną miarą mogą być jedynie faktyczne procesy produkcji w kapitalizmie – produkcji, która jest przeznaczona na zysk. Jej konsekwencje są ważne, gdy odkrywamy, co wyznacza cenę w kapitalizmie. Zostanie to omówione w następnej sekcji (C.1.2 – A więc co określa ceny?).

Wcześni marginaliści byli świadomi tego problemu i przekonywali, że cena odzwierciedla użyteczność na “krańcu” (Jevons, jeden z założycieli szkoły marginalistycznej, przekonywał, że “ostateczny stopień użyteczności wyznacza wartość”); ale co wyznacza położenie samego krańca użyteczności? Zostaje on ustalony przez dostępną podaż (“Podaż wyznacza ostateczny stopień użyteczności” – Jevons); ale co wyznacza poziom podaży? (“Koszt produkcji wyznacza podaż” – Jevons). Inaczej mówiąc, cena zależy od użyteczności krańcowej, która zależy od podaży, która zależy od kosztów produkcji. Innymi słowy, w ostatecznym rozrachunku cena zależy raczej od obiektywnej wartości (podaży bądź kosztów produkcji) niż od subiektywnych oszacowań! Nie jest to zaskoczeniem, bo zanim będzie można coś skonsumować (“subiektywnie oszacować”) na rynku, to coś musi zostać wyprodukowane. I to właśnie proces produkcji jest tym, co przemienia materię i energię z form mniej użytecznych na formy bardziej (dla nas) użyteczne. A to sprowadza nas z powrotem bezpośrednio do produkcji i sfery stosunków społecznych, istniejących w obrębie danej populacji – i politycznego zagrożenia, że wartość (wymienna) będzie definiowana w kategoriach pracy (patrz w następnej sekcji). Ostatecznie jednostka styka się nie tylko z daną podażą na rynku, ale także i z cenami, obejmującymi koszty związane z produkcją i pobieraniem zysku.

Ponieważ całym celem marginalizmu było oderwanie uwagi od produkcji (gdzie stosunki władzy są wyraźne) i skupienie się na wymianie (gdzie władza działa pośrednio), to nie jest niespodzianką, że wczesna teoria użyteczności krańcowej została szybko porzucona. Utrzymywanie omawiania “użyteczności” w podręcznikach ekonomicznych miało przede wszystkim zmuszać studentów do samodzielnych przemyśleń. Dopiero neoliberalni ekonomiści zastosowali mierzalną (kardynalną) “użyteczność” (tj. pojęcie, według którego użyteczność jest tym samym dla wszystkich), ale to spowodowało polityczne problemy (gdyż użyteczność kardynalna zakładała, że “użyteczność” dodatkowego dolara dla osoby biednej jest w oczywisty sposób większa niż utrata jednego dolara dla bogatego człowieka, a to oczywiście usprawiedliwiało politykę redystrybucji). Kiedy to zauważono (wraz z oczywistym faktem, że użyteczność kardynalna w praktyce jest niemożliwością [bo różni ludzie mają różne potrzeby]), użyteczność stała się “porządkową” (tzn. użyteczność to sprawa indywidualna, a więc nie może być mierzona). Potem nawet i użyteczność porządkowa została zaniechana, gdyż użyteczności dla różnych transakcji nie dają się ze sobą porównać, co mogłoby doprowadzić do wyprowadzenia pojęcia obiektywnych cen (to właśnie było argumentem Adama Smitha, który to argument doprowadził go do rozwinięcia teorii wartości opartej na pracy, a nie teorii opartej na użyteczności, czy też wartości użytkowej). Wraz z zaniechaniem stosowania pojęcia “użyteczności porządkowej” główny nurt ekonomii zrezygnował nawet z myślenia o indywidualnych upodobaniach w takich kategoriach. Znaczy to, że nowoczesna ekonomia nie posiada teorii wartości w ogóle – a bez teorii wartości twierdzenia, że działanie kapitalizmu przyniesie korzyści wszystkim, albo że jego rezultaty spełnią osobiste upodobania, nie mają żadnej racjonalnej podstawy.

Zatem teoria użyteczności została stopniowo odarta z całego swego smaku. Użyteczność kardynalną sprowadzono do użyteczności porządkowej, a użyteczność porządkową do “ujawnionych skłonności”. To odwrócenie się od użyteczności kardynalnej (krainy snów na jawie) poprzez użyteczność porządkową (różnica pozorna) do “ujawnionych skłonności” (nagiej tautologii, czyli “masła maślanego” – klienci maksymalizują całkowitą użyteczność, gdyż zostaje “ujawniona” w proporcjach wydatków, czyli maksymalizują to, co maksymalizują) nie było niczym więcej, jak tylko jednym z wielu odejść od własnych poglądów, poczynionych przez marginalistów, gdyż rdzeń ich wykombinowanych założeń był wystawiony na proste, lecz drążące pytania.

Pomijając teorię wartości opartą na “użyteczności”, większość przedstawicieli głównego nurtu ekonomii akceptuje pojęcia “doskonałej konkurencji” i Walrasowskiej “ogólnej równowagi”, które były integralną częścią tejże teorii. Marginalizm próbował ukazać – wedle słów Paula Ormeroda – “że, przyjmując pewne założenia, system wolnorynkowy doprowadzi do takiego rozmieszczenia danego zbioru zasobów, które będzie – w bardzo szczególnym i ograniczonym znaczeniu – optymalnym z punktu widzenia każdej osoby i każdego przedsiębiorstwa w gospodarce” [Śmierć ekonomii]. To właśnie było to, czego dowodziła Walrasowska ogólna równowaga. Jednakże założenia, jakich wymagał ten dowód, okazują się nieco nierealistyczne (mówiąc bardzo delikatnie). Ukazuje to Ormerod:

“podkreślanie tego, że model konkurencyjny jest dalece oderwany od racjonalnych przykładów praktycznego funkcjonowania gospodarki krajów zachodnich, nigdy nie okaże się zbyt mocne […] [Jest to] trawestacja rzeczywistości. Na przykład świat się nie składa z olbrzymiej liczby małych firm, z których żadna nie posiada w żadnym stopniu kontroli nad rynkiem […] Teoria wprowadzona przez marginalistyczną rewolucję opiera się na szeregu postulatów na temat ludzkiego zachowania i funkcjonowania gospodarki. Był to w bardzo dużym stopniu eksperyment czystej myśli, z bardzo małym uzasadnieniem empirycznym dla swoich przypuszczeń”.

Rzeczywiście, “ciężar dowodów” świadczy “przeciwko słuszności modelu ogólnej równowagi konkurencyjnej jako wiarygodnego odpowiednika rzeczywistości” [Op. Cit.]. Na przykład wyrwano z tej teorii oligopole i niedoskonałą konkurencję, tak że nie daje ona odpowiedzi na ciekawe pytania, naprowadzające na sprawy asymetrii informacji i siły przetargowej między podmiotami gospodarczymi, czy to wskutek ich rozmiarów, czy też organizacji, znamion społecznych, albo czegokolwiek innego. W rzeczywistym świecie oligopole są powszechne, a asymetria posiadanych informacji i pozycji przetargowych to norma. Abstrahowanie od tego oznacza przedstawianie wizji ekonomicznej niezgodnej z rzeczywistością, jakiej ludzie doświadczają. I dlatego taka wizja może tylko proponować rozwiązania krzywdzące dla mających słabsze pozycje przetargowe i niedostatecznie poinformowanych. Do tego jeszcze model ten został umieszczony w środowisku bezczasowym, zawierającym ludzi i przedsiębiorstwa działające w świecie, w którym mają doskonałą wiedzę i stan informacji o sytuacji na rynku. Świat bez przyszłości, a więc bez żadnej niepewności (jakakolwiek próba włączenia czynnika czasu, a więc niepewności, daje pewność, że model ten przestanie być cokolwiek warty). A więc model nie może w łatwy ani pożyteczny sposób wytłumaczyć rzeczywistości, w której podmioty gospodarcze naprawdę nie znają takich rzeczy, jak np. przyszłe ceny, przyszła dostępność dóbr, albo zmiany w technikach produkcji czy w sytuacji na rynkach, jakie wystąpią w przyszłości. Zamiast tego, aby uzyskać swoje rezultaty – dowody na temat warunków równowagi rynkowej – model zakłada, że uczestnicy gry rynkowej mają doskonałą wiedzę przynajmniej o prawdopodobieństwach wszystkich możliwych wyników gospodarczych. W rzeczywistości sprawa się przedstawia dokładnie na odwrót.

W tym bezczasowym, doskonałym świecie, “wolnorynkowy” kapitalizm okaże się skuteczną metodą rozmieszczania zasobów, a wszystkie rynki się oczyszczą. Przynajmniej częściowo, teoria ogólnej równowagi rynkowej to abstrakcyjna odpowiedź na ważne abstrakcyjne pytanie: Czy gospodarka opierająca się jedynie na sygnałach cenowych jako informacji o rynku może być uporządkowana? Odpowiedź, dana przez teorię ogólnej równowagi jest jasna i ostateczna – można opisać taką gospodarkę, cechującą się dokładnie takimi właściwościami. Ale żadna rzeczywista gospodarka nie została tutaj opisana, a zważywszy na przyjęte założenia, żadna taka gospodarka nie mogła by nigdy istnieć. Przedstawiono odpowiedź na teoretyczne pytanie, wymagającą pewnej ilości osiągnięć intelektualnych, ale jest to odpowiedź, która nie ma żadnego związku z rzeczywistością. A często jest ona nazywana “wyższą teorią” równowagi. Oczywiście większość ekonomistów musi traktować rzeczywisty świat jako szczególny przypadek.

Dlatego teoria ogólnej równowagi rynkowej analizuje sytuację ekonomiczną, co do której nie ma żadnego powodu przypuszczać, że kiedykolwiek nadejdzie albo nadeszła. Dlatego jest to abstrakcja, dla której nie można dostrzec żadnego znaczenia ani zastosowania w świecie, jaki istnieje. Przekonywanie, że może ona dać wgląd w rzeczywisty świat jest śmieszne. Ponieważ główny nurt teorii ekonomicznej zaczyna od pewników i przypuszczeń i używa metodologii dedukcyjnej do wyciągania wniosków, jego przydatność do odkrywania funkcjonowania rzeczywistego świata jest ograniczona. Po pierwsze, jak zwracamy uwagę w sekcji F.1.3, metoda dedukcyjna jest ze swej istoty przednaukowa. Po drugie, pewniki i przypuszczenia można uznać za fikcyjne (gdyż ich związek z danymi doświadczalnymi jest bez znaczenia), a wnioski z modeli dedukcyjnych naprawdę mogą mieć znaczenie tylko dla struktury tych modeli, gdyż one same w sobie nie zawierają żadnych związków z rzeczywistością ekonomiczną. Chociaż jest prawdą, że istnieją pewne wyimaginowane problemy intelektualne, a model ogólnej równowagi rynkowej został dobrze zaprojektowany w celu dostarczania precyzyjnych odpowiedzi na nie (o ile cokolwiek mogłoby dać takie odpowiedzi), to w praktyce znaczy to tylko tyle, że jeśli ktoś nalega na analizowanie problemu nie mającego odpowiednika w realnym świecie ani rozwiązania, to wtedy odpowiednie może być wykorzystanie modelu, który nie ma żadnego zastosowania w realnym świecie. Modele wyprowadzane w celu dostarczania odpowiedzi na urojone problemy będą nieodpowiednie do rozwiązywania praktycznych problemów ekonomicznych rzeczywistego świata czy choćby do dostarczania pożytecznego wglądu w działanie i rozwój kapitalizmu. Wedle słów znanego lewicowego ekonomisty Nicholasa Kaldora, “teoria równowagi osiągnęła etap, na którym czystemu teoretykowi udało się ukazać (wprawdzie zapewne nieumyślnie), że główne założenia tej teorii być może nie mogą utrzymać się w rzeczywistości, ale ów teoretyk nie zdążył jeszcze przekazać tej wieści na dół – autorowi podręczników i nauczycielowi”. Nic więc dziwnego, że jego “podstawowym sprzeciwem wobec teorii ogólnej równowagi rynkowej nie jest to, że jest ona abstrakcją – wszystkie teorie są abstrakcyjne i muszą koniecznie być takie, ponieważ nie może być analizy bez abstrakcji – ale to, że wychodzi ona od błędnego typu abstrakcji i dlatego daje wprowadzający w błąd ‘wzorzec’ […] świata, takiego jaki jest; daje wprowadzające w błąd wrażenia na temat charakteru i sposobu działania sił ekonomicznych” [The Essential Kaldor, p. 377, p. 399].

Istnieje też bardziej realistyczne neoliberalne pojęcie równowagi rynkowej zwane teorią “częściowej” równowagi rynkowej (rozwijane przez Alfreda Marshalla). “Czas” zostaje włączony poprzez wprowadzone przez Alfreda Marshalla pojęcie równowagi istniejącej w różnych okresach. Najważniejszymi koncepcjami Marshalla są: równowaga “krótkoterminowa” i “długoterminowa”. Jednakże jest to tylko porównywanie jednego statycznego (idealnego) stanu z innym. Marshall odniósł się do rynków “pewnego razu” (stąd wyrażenie “częściowa równowaga”), przy czym “wszystkie inne rzeczy są równe” – jest to przypuszczenie, że reszta gospodarki pozostaje bez zmian! Ta teoria myli porównanie możliwych alternatywnych równowag z analizą procesu dziejącego się w czasie, tzn. wydarzenia historyczne zostają wprowadzone do bezczasowych ram. Czyli inaczej – czas, jaki jest znany realnemu światu, nie istnieje. W rzeczywistym świecie dokonanie każdego przystosowania pochłania pewną ilość czasu, w którym mogą wydarzyć się zdarzenia zmieniające równowagę. Sam proces ruchu ma wpływ na to, dokąd się zmierza. A więc nie ma czegoś takiego, jak położenie “długoterminowej” równowagi, które istnieje niezależnie od kierunku, w jakim podąża gospodarka. Założenia Marshalla – “pewnego razu na rynku” i “wszystkie inne rzeczy są równe” – dają pewność, że pojęcie czasu jest równie obce teorii “częściowej” równowagi rynkowej, co teorii “ogólnej” równowagi rynkowej.

Tak dużo w głównym nurcie ekonomii opiera się na teoriach, które mają niewielkie albo nie mają żadnych związków z rzeczywistością. Celem teorii użyteczności krańcowej było ukazanie, że kapitalizm jest efektywny, i że każdy czerpie z niego korzyści (kapitalizm maksymalizuje użyteczność, oczywiście w ograniczonym znaczeniu, wymuszonym przez dostępność towarów na rynku). Mówiło się, że tego właśnie dowodzi teoria doskonałej konkurencji. Ale doskonała konkurencja jest niemożliwa. A ponieważ jest ona sama w sobie założeniem teorii użyteczności krańcowej, mogliśmy oczekiwać, że z tego powodu zostanie porzucona. Zamiast tego sprzeczność została starannie ukryta.

Na dodatek, podobnie jak w przypadku większości religii, neoliberalna ekonomia nie może zostać naukowo przetestowana. Dzieje się tak dlatego, że model doskonałej konkurencji nie tworzy jakichkolwiek prognoz, którym można by było udowodnić fałsz. Martin Hollis i Edward Nell przekonują:

“Doprawdy cały pomysł przetestowania analizy marginalnej jest absurdalny. Ponieważ cóż takiego mógłby ten test ujawnić? Negatywne wyniki pokazują tylko to, że rynek jest ułomny. Można to rozmaicie interpretować […] Ale jedna interpretacja nie jest możliwa – że analiza marginalna została obalona […] Uogólniając tę kwestię, oświadczenia marginalistów treści takiej, że jeżeli utrzymane zostaną założenia pozytywnej mikroekonomii, to wtedy się wydarzy tak i tak, są tautologiami. A ich konsekwencje to po prostu logiczne dedukcje wyprowadzane ze zdań wcześniejszych […] tego modelu nie da się przetestować” [Racjonalny człowiek ekonomiczny].

Ujmując to inaczej, jeśli przepowiednia marginalistycznej ekonomii się nie potwierdzi, to wszystko, co będziemy mogli wywnioskować z tego testu, to nieistnienie doskonałej konkurencji. Teoria nie może zostać obalona, niezależnie od tego, jak wiele dowodów zostanie zebranych przeciwko niej. Do tego jeszcze istnieją i inne pożyteczne techniki, których można użyć do obrony neoliberalnej ideologii przed doświadczalnymi dowodami. Na przykład neoliberalna ekonomia utrzymuje, że produkcja jest naznaczona zmniejszającymi się dochodami układu. Jakiekolwiek dowody empiryczne, sugerujące coś innego, można odrzucić po prostu dlatego, że układ nie jest dostatecznie obszerny – ostatecznie dochody zmniejszą się co do rozmiarów. Podobnie określenie “na dłuższą metę” może zdziałać cuda dla ideologii. Bo jeśli głoszone dobre rezultaty danej polityki nie urzeczywistniają się nikomu oprócz klasy rządzącej, to wtedy, zamiast winić ideologię, winowajczynią może być skala czasu (na dłuższą metę, sprawy obrócą się na lepsze – na nieszczęście dla większości, dłuższa meta jeszcze się nie pojawiła, ale się pojawi; do tego czasu będziecie musieli ponosić ofiary dla przyszłych korzyści…). Oczywiście przy pomocy takiej “analizy” niczego nie można dowieść.

Nie dziwi zatem argumentacja Nicholasa Kaldora:

“Walrasowska teoria [ogólnej] równowagi rynkowej to wysoko rozwinięty system intelektualny, bardzo wyrafinowany i szczegółowo dopracowywany przez matematycznych ekonomistów od drugiej wojny światowej – eksperyment intelektualny […] Ale nie stanowi on naukowej hipotezy, jak teoria względności Einsteina czy prawo powszechnego ciążenia Newtona. Jego podstawowe założenia są aksjomatami i nie opierają się na danych doświadczalnych, i nie przedstawiono żadnej specyficznej metody, dzięki której można by zweryfikować prawdziwość czy znaczenie wyników uzyskiwanych przy zastosowaniu teorii. Z założeń przez implikacje tworzy się twierdzenia o rzeczywistości, ale te twierdzenia nie są odnajdowane w bezpośrednich obserwacjach, i, zdaniem uprawiających tę teorię, w żadnym razie nie mogą zostać zaprzeczone przez obserwacje czy eksperymenty” [Op. Cit., p. 416].

Jednak marginalizm pomimo tych drobnych problemów, rzeczywiście spełniał wartościową funkcję ideologiczną. Usunął występowanie wyzysku z ustroju, usprawiedliwia dawanie przywódcom biznesu “swobody” działania, jak im się podoba i namalował świat harmonii między właścicielami fabryk. Stąd jego powszechna akceptacja w ekonomii. Innymi słowy, usprawiedliwił sposób myślenia typu “co jest zyskowne, to jest dobre” i usunął politykę i etykę z zakresu zainteresowań ekonomii. Ponadto teoria “doskonałej konkurencji” (niezależnie od jej nierealności) pozwalała ekonomistom na przedstawianie kapitalizmu jako ustroju optymalnego, skutecznego i zaspokajającego indywidualne pragnienia. A to jest ważne, bo bez założenia równowagi transakcje rynkowe wcale nie muszą dawać wszystkim korzyści. Naprawdę mogą prowadzić do tyranii mającego szczęście nad pechowcem, gdzie większość doświadcza szeregu smutnych wyborów między zestawami “mniejszego zła”. Oczywiście, przy założeniu równowagi rzeczywistość można pominąć. A więc kapitalistyczna ekonomia znajduje się na mieliźnie.

Ogólnie mówiąc, świat w założeniach neoliberalnej ekonomii nie jest tym, w którym naprawdę żyjemy, a więc stosowanie tej teorii zarówno wprowadza w błąd, jak i (zazwyczaj) przynosi katastrofalne skutki (przynajmniej dla tych, “co nic nie mają”).

Niektórzy “prorynkowi” ekonomiści kapitalistyczni (tacy jak ci z prawicowej “szkoły austriackiej”) całkowicie odrzucają pojęcie równowagi rynkowej i przyjmują dynamiczny model kapitalizmu. Chociaż są daleko bardziej realistyczni niż główny nurt teorii neoliberalnej, to ich metoda porzuca możliwość zademonstrowania, że wynik działań rynkowych jest w jakimś sensie realizacją indywidualnych upodobań ludzi, którzy wyrażają w nich swoje oddziaływania. Nie ma tu żadnego sposobu udowodnienia stabilizującego charakteru działalności przedsiębiorców ani tego, że rzekomo przynosi ona korzyści społeczeństwu. Naprawdę działalność przedsiębiorców skłania się do rozregulowywania rynków (zwłaszcza rynków pracy), czyli raczej oddalania ich od równowagi (tzn. pełnego wykorzystania dostępnych zasobów) niż przybliżania ich do niej. Ujmując to inaczej, dynamiczny proces mógłby doprowadzić raczej do rozbieżności niż zbieżności zachowań, a więc do wzrostu bezrobocia, ograniczenia jakości dostępnych możliwości wyboru, z których mamy maksymalizować swoją “użyteczność” itd. Dynamiczny system nie musi wcale się samoistnie udoskonalać, zwłaszcza na rynku pracy, ani też wykazywać jakichkolwiek śladów samoistnego dążenia do równowagi (tzn. poddaje się cyklowi koniunkturalnemu). Więc jak na ironię ekonomiści z tej szkoły często utrzymują, że choć nie można osiągnąć stanu równowagi, to rynek pracy doświadczy pełnego zatrudnienia w “wolnorynkowym” czyli “czystym” kapitalizmie. A to, że ten warunek jest warunkiem równowagi rynkowej nie wydaje się powodować ich zbytniego niepokoju. Dlatego widzimy, jak na przykład von Hayek przekonuje, że “cała przyczyna bezrobocia […] to zboczenie cen i płac z ich stanu równowagi, który zostałby ustanowiony przy wolnym rynku i stabilnej walucie” i że “odchylenie obecnych cen od tego położenia równowagi […] to przyczyna niemożliwości sprzedania części podaży pracy” [Nowe studia]. Dlatego widzimy tutaj zwykłe podpieranie się teorią równowagi rynkowej w celu obrony kapitalizmu przed winieniem go za zło, które stwarza – nawet przez tych, którzy twierdzą, że wiedzą lepiej. Może jest to sprawa oportunizmu politycznego, pozwalającego zwolennikom ideologii wolnego rynku atakować pojęcie równowagi rynkowej, gdy w oczywisty sposób rozmija się ono z rzeczywistością i być w stanie je reanimować atakując, powiedzmy, związki zawodowe, programy osłon socjalnych i inne procedury mające na celu pomagać ludziom pracy przeciwstawiać się spustoszeniom dokonywanym przez kapitalistyczny rynek?

Ci zwolennicy kapitalizmu kładą nacisk na “wolność” – wolność podejmowania swoich własnych decyzji przez jednostki. A któż mógłby zaprzeczyć temu, że jednostki, gdy mają wolność wyboru, wybiorą możliwość, którą uważają za najlepszą dla siebie? Ale ta pochwała osobistej wolności pomija to, że kapitalizm często ogranicza wybór do dwu (lub więcej) złych możliwości wskutek nierówności, jakie wytwarza (stąd nasze odwoływanie się do jakości dostępnych nam decyzji). Robotnica zgadzająca się na katorżniczą pracę istotnie “maksymalizuje” swoją “użyteczność” tak postępując – mimo wszystko, ten wybór jest lepszy niż zagłodzenie się na śmierć – ale tylko ideolog zaślepiony przez kapitalistyczną ekonomię będzie sądził, że ona jest wolna albo że jej decyzja nie została podjęta w warunkach ekonomicznego przymusu. Inaczej mówiąc, ta idealizacja wolności uzyskiwanej poprzez rynek całkowicie pomija fakt, że dla znacznej liczby ludzi ta wolność może mieć bardzo ograniczony zakres. Ponadto wolność kojarzona z kapitalizmem, tam gdzie w grę wchodzi rynek pracy, staje się niczym więcej jak tylko wolnością wyboru swojego pana. Ujmując rzecz całościowo, ta obrona kapitalizmu pomija istnienie nierówności ekonomicznych (a więc władzy), naruszających wolność i szanse innych ludzi (zobacz pełniejszą dyskusję o tym w sekcji F.3.1). Nierówności społeczne mogą dać pewność, że ludzie skończą “lubiąc to, co się ma”, a nie “mając to, co się lubi” po prostu dlatego, że muszą uporządkowywać swoje oczekiwania i zachowania tak, aby pasowały do wzorców wyznaczanych przez koncentrację władzy ekonomicznej. Ma to zwłaszcza miejsce na rynku pracy, gdzie sprzedawcy siły roboczej są zazwyczaj w niekorzystnej sytuacji w porównaniu z nabywcami z powodu istnienia bezrobocia (patrz sekcje B.4.3, C.7 i F.10.2).

Co naprowadza nas na jeszcze jeden problem związany z marginalizmem, mianowicie rozmieszczenie zasobów w społeczeństwie. Popyt rynkowy bywa zwykle omawiany w kategoriach gustów, nie zaś rozdziału siły nabywczej wymaganej do zaspokojenia tychże gustów. Zatem jako metoda określania ceny użyteczność krańcowa pomija różnice siły nabywczej jednostek i przyjmuje prawną fikcję, że korporacje to pojedyncze osoby (podział dochodów jest traktowany jako rzecz ustalona). Ci, którzy mają mnóstwo pieniędzy będą mogli maksymalizować swoją satysfakcję o wiele łatwiej niż ci, którzy mają mało. Mogą oni także przelicytować mających mniej pieniędzy. Jeżeli, jak mówi wielu prawicowych “libertarian”, kapitalizm to “jeden dolar, jeden głos”, to jest oczywiste, czyja wartość będzie najsilniej odzwierciedlana na rynku. I to właśnie dlatego ortodoksyjni ekonomiści przyjmują wygodne założenie “danego podziału dochodów”, gdy próbują pokazać, że najlepszym rozmieszczeniem zasobów jest rozmieszczenie opierające się na rynku.

Mówiąc inaczej, w kapitalizmie to nie “użyteczność” jako taka jest maksymalizowana, ale raczej “efektywna” użyteczność (zwykle nazywana “efektywnym popytem”) – mianowicie użyteczność poparta pieniędzmi. Kapitalistyczny rynek (a ściślej klasa posiadająca w tym ustroju) nadaje wartość (tzn. ceny) przedmiotom w zależności od efektywnego popytu na nie. “Efektywny popyt” to pragnienia ludzkie zmierzone możliwością uiszczenia opłaty za ich realizację. Tak więc rynek ocenia potrzeby ludzi zamożnych jako ważniejsze od potrzeb ludzi bez środków do życia. A przez to kapitalizm odciąga konsumpcję od zaspokajania “użyteczności” znajdujących się w największej potrzebie i przyciąga ją w stronę zaspokajania przede wszystkim potrzeb bogatej garstki. Nie znaczy to, że rynek nie wychodzi naprzeciw potrzebom większości (zwykle, ale nie zawsze, wychodzi do pewnego stopnia). To znaczy tylko, że przy danej ilości zasobów mający pieniądze mogą przelicytować mających mniej – nie bacząc na ludzki los. Popierający wolnorynkowy kapitalizm ekonomista Von Hayek przekonywał, że “spontaniczny porządek wytwarzany przez rynek nie zapewnia, że to co opinia powszechna uważa za pilniejsze potrzeby, będzie zawsze spełniane przed mniej ważnymi potrzebami” [The Essential Hayek, p. 258]. Co jest tylko grzecznym sposobem wytłumaczenia rozwoju, w którym milionerzy budują nowe pałace, podczas gdy są tysiące bezdomnych albo żyjących w slumsach, albo karmią luksusową żywnością swoich czworonogich ulubieńców, gdy ludzie chodzą głodni, albo też w którym agrobiznes przeznacza gotówkę i płody rolne na zagraniczne rynki, gdy bezrolni umierają z głodu (patrz też sekcja I.4.5). Nie trzeba powtarzać, że marginalistyczna ekonomia usprawiedliwia tę władzę rynku i jej skutki.

Streszczając, neoliberalna ekonomia wykazuje zdolność do życia nierzeczywistego ustroju, co jest przekładane na zapewnienia o świecie, w jakim będziemy żyć, dopóki większość ludzi nie przyjmie, że rzeczywistość odzwierciedla model (a nie na odwrót – że model odzwierciedla rzeczywistość – jak powinno być, ale nie jest w neoliberalnej teorii). Co więcej, i do tego gorzej, decyzje polityczne będą stanowione w oparciu o model, który nie ma żadnego związku z rzeczywistością – z katastrofalnymi skutkami (na przykład powstanie i upadek monetaryzmu – patrz sekcja C.8). Na dodatek, model ten usprawiedliwia (wtedy, kiedy nie pomija) hierarchiczne struktury i ogromne nierówności pod względem bogactwa i siły przetargowej w społeczeństwie, co jest kpiną z osobistej wolności (zobacz sekcję F.3.1 w celu zapoznania się ze szczegółami). Służy on interesom mających władzę i bogactwo w nowoczesnym społeczeństwie, a także celom niszczącego duszę, zanieczyszczającego świat komercjalnego systemu, wyrażając dezaprobatę dla istotności względów estetycznych, humanitarnych, i w ogóle ludzkich, podczas podejmowania decyzji ekonomicznych. Doprawdy, zwykła sugestia, że miejsce ludzi jest przed zyskami (a tym bardziej zamiast zysków), wywołałaby histerię. Wychodząc z fałszywej przesłanki, marginalizm kończy negując głoszone przez siebie ideały – zamiast być ekonomią wolności osobistej, staje się środkiem usprawiedliwiania ograniczeń i odmowy tej wolności.

Zatem jeżeli subiektywna teoria wartości jest błędna, to co wyznacza ceny? Oczywiście, na krótką metę, ceny znajdują się pod silnym wpływem podaży i popytu. Jeśli popyt przewyższa podaż, cena rośnie, i odwrotnie. Jednakże ten truizm nie odpowiada na pytanie. Odpowiedź daje produkcja i rodzone tam stosunki społeczne. Zostało to omówione w następnej sekcji.

C.1 Co wyznacza ceny w kapitalizmie?

Zwolennicy kapitalizmu zazwyczaj zgadzają się z czymś, co jest nazywane subiektywną teorią wartości, wykładaną przez większość głównonurtowych podręczników ekonomicznych. Ten rodzaj ekonomii jest zwykle określany jako ekonomia “marginalistyczna”, z powodów, które wyjaśnimy.

W paru słowach, subiektywna teoria wartości twierdzi, że cena towaru jest określana przez jego użyteczność krańcową dla producenta i konsumenta. Użyteczność krańcowa to punkt na skali osobistej satysfakcji, w której pragnienie zdobycia danego dobra przez jednostkę zostaje zaspokojone. Zatem cena jest rezultatem indywidualnej, subiektywnej oceny na rynku. Można łatwo dostrzec, dlaczego ta teoria mogła by być pociągająca dla zainteresowanych osobistą wolnością.

Jednak subiektywna teoria wartości jest mitem. Podobnie jak większość mitów, rzeczywiście zawiera w sobie ziarnko prawdy. Ale jako wyjaśnienie tego, jak wyznaczyć cenę towaru, zawiera poważne błędy.

Ziarnkiem prawdy jest to, że jednostki, grupy, spółki itd. rzeczywiście oceniają dobra oraz produkują i konsumują je. Na przykład tempo konsumpcji opiera się na wartości użytkowej dóbr dla klientów (chociaż akurat to, czy ktoś kupuje dany produkt, zależy od jego przemyśleń o cenie i swoich dochodach, jak zobaczymy). Podobnie, produkcja jest wyznaczana przez pożytek z dostarczania większej ilości dóbr przez producenta. Wartość użytkowa dobra podlega niezwykle subiektywnej ocenie, a więc różni się w poszczególnych przypadkach, zależąc od indywidualnych gustów i potrzeb. Jako taka ma wpływ na cenę, co zostanie pokazane, ale zastosowanie jej jako środka do określania ceny produktu pomija dynamikę kapitalistycznej gospodarki i stosunki produkcji stanowiące podłoże dla rynku. W rezultacie subiektywna teoria wartości traktuje wszystkie towary jak dzieła sztuki, a te wytwory ludzkiej działalności (przez swoją wyjątkowość) nie są kapitalistycznym towarem w zwykłym tego słowa znaczeniu (tzn. nie mogą być odtwarzane, a więc praca nie może zwiększyć ich ilości). Dlatego subiektywna teoria wartości pomija charakter produkcji w kapitalizmie. I właśnie to będzie omawiane w następnych sekcjach.

Oczywiście nowocześni ekonomiści próbują przedstawiać ekonomię jako “naukę powstrzymującą się od oceniania faktów”. I rzadko świta im w głowach, że zwykle tylko przyjmują za oczywiste istniejące struktury społeczne i budowane wokół nich ekonomiczne dogmaty, a przez to usprawiedliwiają je. Jak zauważył Kropotkin:

“Wszystkie tak zwane prawa i teorie ekonomii politycznej są w rzeczywistości niczym więcej jak tylko twierdzeniami następującej natury:

‘Jeśli założymy, że w kraju zawsze będzie znaczna liczba ludzi, którzy nie będą mogli utrzymać się przy życiu przez miesiąc, czy nawet przez dwa tygodnie, bez zaakceptowania warunków pracy narzuconych im przez państwo, albo zaproponowanych im przez tych, których państwo uznaje za właścicieli ziemi, fabryk, kolei itd., to rezultaty będą takie a takie’

Do tej pory ekonomia polityczna klasy średniej jest tylko wyliczaniem tego, co się dzieje w wymienionych właśnie warunkach – bez odrębnego stwierdzenia samych warunków. A potem, opisawszy fakty, które powstają w naszym społeczeństwie w tych warunkach, przedstawia się nam te fakty jako stałe, nieubłagane prawa ekonomiczne [Wspomnienia rewolucjonisty].

Inaczej mówiąc, ekonomiści zwykle biorą aspekty gospodarcze społeczeństwa kapitalistycznego (takie jak prawa własności, nierówności itd.) za pewniki i wokół nich budują swoje teorie. W rezultacie marginalizm usunął “polityczne” z “ekonomii politycznej” przyjmując kapitalistyczne społeczeństwo za oczywistość, wraz z jego ustrojem klasowym, hierarchiami i ich nierównościami. Koncentrując się na indywidualnych wyborach, znajduje się on w oderwaniu od ustroju społecznego, w którym takie wybory są podejmowane i który ma na nie wpływ. Subiektywna teoria wartości została zbudowana na oderwaniu jednostek od ich otoczenia społecznego i wyprodukowaniu “praw” ekonomicznych stosujących się do wszystkich osób we wszystkich społeczeństwach i we wszystkich epokach. Skutkuje to tym, że wszystkie konkretne przykłady, nieważne jak bardzo różne historycznie, są traktowane jako wyrazy tego samego uniwersalnego pojęcia. Dlatego w neoliberalnej ekonomii praca najemna staje się pracą w ogóle, kapitał środkami produkcji, sposób pracy – funkcjonowaniem produkcji, zachłanne postępowanie – ludzką naturą. W ten sposób wyjątkowość współczesnego nam społeczeństwa, mianowicie praca najemna jako jego podstawa, jest pomijana. (“Okres, przez który przechodzimy […] wyróżnia się szczególną cechą charakterystyczną – PŁACAMI” [Proudhon, System ekonomicznych sprzeczności]). A to, co jest specyficzne dla kapitalizmu, zostaje uznane za uniwersalne i zastosowane do wszystkich czasów. Taki punkt widzenia nie może nie być bardziej ideologiczny niż naukowy. Próbując tworzyć teorię stosującą się do wszystkich czasów (a więc oczywiście wolną od oceniania) tylko ukrywa się to, że ta teoria daje usprawiedliwienie nierównościom kapitalizmu. Jak to ukazuje Edward Herman:

“Jeszcze w 1849 roku brytyjski ekonomista Nassau Senior zbeształ broniących związków zawodowych i ustalania płacy minimalnej za wykładanie ‘ekonomii ubogich’. Nigdy nie przyszła mu do głowy myśl, że on sam i jego koledzy z establishmentu rozwijają ‘ekonomię bogatych’; myślał on o sobie jako o naukowcu i rzeczniku zasad zgodnych z prawdą. To oszukiwanie samych siebie przenikało główny nurt ekonomii aż do czasu rewolucji Keynesowskiej w latach trzydziestych. Keynesowska ekonomia, chociaż szybko oswojona jako narzędzie w służbie państwa kapitalistycznego, niepokoiła swoim podkreślaniem przyrodzonej niestabilności kapitalizmu, tendencji do chronicznego bezrobocia i potrzeby istotnej interwencji rządu w celu utrzymania zdolności systemu do życia. Wraz ze wskrzeszeniem kapitalizmu minionego półwiecza, Keynesowskie idee, i ukryte w nich wezwanie do interwencji państwa, znalazły się w ogniu nieustannych ataków, i w wyniku intelektualnej kontrrewolucji przeprowadzonej przez szkołę chicagowską, tradycyjna ekonomia bogatych, laissez-faire (ironicznie określana jako ‘pozwól futru latać’) została ustanowiona na nowo rdzeniem głównego nurtu ekonomii” [Ekonomia bogatych].

Herman kontynuuje, pytając się “dlaczego ekonomiści służą bogatym?” i przekonuje, że “z jednego powodu – czołowi ekonomiści znajdują się wśród bogatych, a inni szukają awansu na podobne wyżyny. Ekonomista ze szkoły chicagowskiej, Gary Becker, trafił w dziesiątkę przekonując, że motywy ekonomiczne wyjaśniają bardzo wiele działań często przypisywanych innym siłom. Oczywiście nigdy nie zastosował tej myśli do ekonomii jako zawodu […]” [Ibid.]. Istnieje wielkie mnóstwo dobrze płacących korporacji mózgów, placówek badawczych, biur doradców itd. Wytwarzają one “‘efektywny popyt’, który musi wyzwolić podaż odpowiednich zasobów” [Ibid.].

Wprowadzenie marginalizmu i jego przyjęcie za “ortodoksję” posłużyło, i służy obecnie, odwracaniu uwagi od najbardziej kluczowych pytań, jakim ludzie pracy stawiają czoła (na przykład – co się dzieje podczas produkcji, jak stosunki władzy oddziałują na społeczeństwo i zakład pracy). Zamiast patrzenia na to, jak produkuje się przedmioty, na konflikty rodzące się w procesie produkcyjnym, na wytwarzanie i podział nadwyżek, marginalizm traktuje to, co zostało wyprodukowane jako rzecz stałą, podobnie jak kapitalistyczny zakład pracy, podział pracy, stosunki władzy itp.

Teorie mogą dążyć do prawdy albo służyć jako szaty dla czyichś interesów. Jeśli występują w tym drugim charakterze, to będą przyjmować tylko pojęcia, mające na celu uzyskanie upragnionych rezultatów. Na przykład teoria ekonomiczna może uwypuklać zyski, ilości wytworzonych towarów, liczbę inwestycji i ceny, a pomijać walkę klasową, alienację, hierarchię i pozycję przetargową. Wtedy teoria będzie służyła kapitalistom, a ponieważ kapitaliści płacą ekonomistom pensje i wyposażają ich uniwersytety, to ekonomiści i ci spośród studentów, którzy się do nich dostosowują, będą również czerpać korzyści z tej teorii.

Analiza ogólnej równowagi i marginalizm są uprawiane na zamówienie klasy rządzącej. Marginalizm pomija kwestię produkcji i skupia się na wymianie. Przekonuje on, że jakakolwiek próba, podjęta przez ludzi pracy w celu poprawienia swego położenia w społeczeństwie, jest bezproduktywna. Teoria ta prawi kazania, że “na dłuższą metę” każdy polepszy swój byt, a więc problemy dnia dzisiejszego są nieistotne (a wszelkie próby uporania się z nimi to marnotrawstwo energii), i, oczywiście, kapitaliści mają prawo do swoich zysków, pobierania odsetków i czynszów. Użyteczność takiej teorii jest oczywista. Teoria ekonomiczna, która usprawiedliwia nierówności, “udowadnia”, że zyski, dzierżawy i odsetki nie są wyzyskiem i przekonuje, by ekonomicznym mocarzom dano swobodę panowania będzie miała większą wartość użytkową (“użyteczność”) dla klasy rządzącej niż taka, która tego nie czyni. Na rynku idei to właśnie takie teorie zaspokajają popyt i stają się “bezwzględnie uczciwe” intelektualnie.

Oczywiście nie wszyscy zwolennicy kapitalistycznej ekonomii są bogaci (chociaż większość z nich pragnie stać się takimi). Wielu z nich naprawdę wierzy w jej tezy, że kapitalizm opiera się na wolności i że zyski, odsetki i czynsze stanowią “nagrodę” za dostarczane usługi, a nie wynikają z wyzysku rodzonego przez hierarchiczne zakłady pracy i społeczną nierówność. Ale zanim weźmiemy się za odpowiadanie na pytania o zyski, odsetki i dzierżawy musimy najpierw omówić, dlaczego subiektywna teoria wartości jest zła.

Sekcja C – Jakie mity obowiązują w kapitalistycznej ekonomii?

Ekonomia odgrywa ważną rolę ideologiczną w kapitalizmie. Nauka ta jest wykorzystywana do budowania teorii, w której ucisk i wyzysk są wykluczone z samej definicji. Będziemy tutaj próbować wyjaśniać, dlaczego kapitalizm jest dojmującym wyzyskiem. A dlaczego kapitalizm jest uciskiem pokazaliśmy gdzie indziej, w sekcji B, i tutaj nie będziemy się powtarzać.

Ekonomia pod wieloma względami odgrywa taką rolę w kapitalizmie, jaką w średniowieczu grała religia, mianowicie dostarczając usprawiedliwienia dla panującego ustroju społecznego i hierarchii (naprawdę pewien neoliberalny ekonomista powiedział, że “dopóki ekonometrycy nie będą mieli dla nas odpowiedzi, pokładanie zaufania w neoliberalnej teorii gospodarczej pozostanie kwestią wiary”, którą ten ekonomista oczywiście miał [C.E. Ferguson, Neoklasyczna teoria produkcji i dystrybucji]). Podobnie jak w przypadku religii, naukowe podstawy tej teorii zazwyczaj wykazują braki, a ona sama bardziej opiera się na “porywach wiary” niż na doświadczalnych faktach. W toku naszej dyskusji w tej sekcji często będziemy obnażać apologetykę ideologiczną, jaką uprawia kapitalistyczna ekonomia, by bronić dotychczasowego stanu rzeczy i systemu ucisku i wyzysku, jaki on stwarza.

Doprawdy, do słabości ekonomii przyznają się nawet co poniektórzy spośród samych ekonomistów. Zdaniem Paula Ormeroda, “ortodoksyjna ekonomia jest pod wieloma względami próżną skrzynką. Jej rozumienie świata jest podobne do tego, jakie występowało w naukach przyrodniczych w średniowieczu. Uzyskano trochę spostrzeżeń, które wytrzymują próbę czasu, ale naprawdę jest ich bardzo mało, zaś całokształt podstaw konwencjonalnej ekonomii jest głęboko błędny”. Ormerod ponadto zauważa “przytłaczające dowody empiryczne przeciwko słuszności jej teorii” [Śmierć ekonomii].

Rzadko widzi się tak uczciwego ekonomistę. Większość z nich zdaje się być szczęśliwa kontynuując swoje teorie, próbujące nagiąć życie do Madejowego łoża ich modeli. I, podobnie jak dawni kapłani, ekonomiści utrudniają nie-akademikom podawanie swoich dogmatów w wątpliwość. Jak zauważa Ormerod, “ekonomia często onieśmiela. Specjaliści z tej dziedziny […] wznieśli wokół niej barierę żargonu i zawiłej matematyki, czyniącą cały przedmiot trudnym do przeniknięcia dla niewtajemniczonych” [Op. Cit.].

A więc próbujemy tutaj dostać się do serca nowoczesnego kapitalizmu, przedzierając się przez ideologiczne mity, jakie zwolennicy systemu stworzyli wokół niego. Obnażymy to, czym są obrońcy kapitalizmu, obnażymy ideologiczną rolę ekonomii jako środka usprawiedliwiania, a wręcz ignorowania wyzysku i ucisku. Weźmy jako przykład pensje pracowników.

Dla większości kapitalistycznych ekonomistów dana płaca przypuszczalnie jest równa “krańcowemu wkładowi”, jaki dana jednostka wnosi do danego przedsiębiorstwa. Czy naprawdę oczekuje się, że mamy w to wierzyć? Zdrowy rozsądek (i dowody empiryczne) sugerują inaczej. Rozważmy pana Randa Araskoga, prezesa zarządu ITT, który w 1990 roku dostawał wynagrodzenie w wysokości 7 milionów dolarów. Czy można sobie wyobrazić, iż księgowy ITT obliczył, że gdyby nic innego się nie zmieniło, to dochody ITT, wynoszące tamtego roku 20,4 miliarda dolarów, byłyby o siedem milionów mniejsze bez pana Araskoga – zatem określając jego wkład krańcowy jako 7 milionów dolarów?

W 1979 roku przeciętny prezes zarządu w Stanach Zjednoczonych otrzymywał 29 razy wyższy dochód niż przeciętny robotnik przemysłowy; w 1985 ta proporcja podniosła się do 40 razy więcej, a w 1988 aż do 93. Ta niepokojąca tendencja doprowadziła nawet konserwatywny tygodnik Business Week do wniosku, że zbytki korporacyjnych przywódców mogą w końcu wydostać się spod wszelkiej kontroli (Kevin Phillips, Polityka bogatych i biednych: bogactwo a amerykański elektorat po Reaganie). Ostrzeżenie jednak zostało wyraźnie zlekceważone, ponieważ już w 1990 roku przeciętny amerykański prezes zarządu zarabiał sto razy więcej niż przeciętny robotnik fabryczny (Tom Athanasiou, “After the Summit”, Socialist Review, 92/4 (October-December, 1992)). W tym samym okresie realne płace robotników pozostawały bez zmian. Czy mamy wierzyć, że w ciągu lat osiemdziesiątych krańcowy wkład prezesów zarządów wzrósł ponad trzykrotnie, podczas gdy krańcowe wkłady robotników pozostawały stałe?

Weźmy inny przykład. Jeżeli robotnicy tworzą jedynie równowartość tego, co im się płaci, to jak można wytłumaczyć dlaczego (według obecnego studium płac w branży komputerowej, przeprowadzonego przez ACM) odkryto, że czarnym pracownikom płacono mniej (przeciętnie) niż białym wykonującym tę samą pracę (nawet w tym samym zakładzie)? Czy posiadanie białej skóry zwiększa zdolności twórcze pracownika podczas wytwarzania tych samych dóbr? I jeszcze wydaje się dziwnym zbiegiem okoliczności, że ludzie u władzy w przedsiębiorstwie, obliczając, kto najwięcej wnosi do danego wyrobu, dochodzą do wniosku, że to oni sami!

Zatem jaka jest przyczyna tych skrajnych różnic pod względem płac? Mówiąc po prostu, jest nią totalitarny charakter kapitalistycznych firm. Znajdujący się na dole w hierarchii spółki nie mają nic do powiedzenia w kwestii tego, co się w niej dzieje; więc byleby tylko udziałowcy byli szczęśliwi, różnice płac będą rosły i rosły (zwłaszcza, gdy najwyższe kierownictwo posiada dużą ilość udziałów!). (Totalitarny charakter własności prywatnej został omówiony wcześniej – patrz sekcja B.4).

Dobrym menedżerem jest taki, który ogranicza siłę pracobiorców spółki, pozwalając na to, by coraz większa część bogactwa wytwarzanego przez zatrudnionych przechodziła do tych na górze. Ale bez kreatywności i energii inżynierów, robotników w halach fabrycznych, personelu administracyjnego itd. spółka nie miałaby literalnie nic do sprzedania.

To właśnie kapitalistyczne stosunki własności są tym, co pozwala na taką monopolizację bogactwa przez tych, którzy posiadają (albo szefów), ale nie produkują. Pracownicy nie otrzymują pełnej wartości tego, co wytwarzają, ani nie mają nic do powiedzenia w kwestii, jak wartość nadwyżki wytworzonej przez ich pracę ma zostać wykorzystana (np. w sprawach decyzji inwestycyjnych). Inni zmonopolizowali zarówno bogactwo wytwarzane przez pracowników, jak i władzę podejmowania decyzji w spółce. Jest to prywatna forma opodatkowania bez przedstawicielstwa, tak samo jak spółka to prywatna forma etatyzmu.

Oczywiście, można by było przekonywać, że klasa posiadająca dostarcza kapitał, bez którego robotnik nie mógłby produkować. Ale skąd pochodzi kapitał? Z zysków, które odpowiadają nieopłaconej pracy poprzednich pokoleń. A jeszcze wcześniej? Z daniny sług swoim panom feudalnym. A jeszcze wcześniej? Z prawa podboju, które narzuciło chłopom feudalizm. A jeszcze wcześniej? W porządku, doszliśmy do sedna sprawy. Każde pokolenie posiadaczy własności dostaje “darmowy obiad” wskutek oczywistego faktu, że dziedziczymy idee i ich interpretacje po przeszłych generacjach, na przykład nasze obecne pojęcie praw własności. Kapitalizm kładzie martwą rękę przeszłości na żyjących pokoleniach, dławiąc indywidualność wielu dla przywileju nielicznych. To, czy złamiemy to jarzmo i pójdziemy w nowym kierunku zależy od osób żyjących teraz.

W najbliższych sekcjach wyjaśniamy bardziej szczegółowo wyzysk jako istotę kapitalizmu. Chcielibyśmy zaznaczyć, że dla anarchistów wyzysk nie jest ważniejszy niż dominacja. Anarchiści w równym stopniu są przeciwni obojgu i uważają je za dwie strony tej samej monety. Nie można mieć dominacji bez wyzysku ani wyzysku bez dominacji. Jak zaznaczyła Emma Goldman, w kapitalizmie:

“Człowiek jest obrabowywany nie tylko z produktów swej pracy, ale też z siły wolnej inicjatywy, z oryginalności, i z zainteresowania rzeczami, które robi, czy pragnienia ich wykonywania” [Mówi czerwona Emma].

B.7.3 Co anarchiści rozumieją przez “świadomość klasową”?

Zważywszy na to, że istnienie klas jest często pomijane lub uznawane za nieważne (“szef i pracownik mają wspólne interesy”) przez głównonurtowe media, ważne jest, abyśmy ciągle ukazywali faktyczny stan rzeczy: że bogata elita kieruje światem, a ogromna większość jest podporządkowana hierarchii i pracuje, by wzbogacać innych.

I to właśnie dlatego anarchiści podkreślają potrzebę “uświadomienia klasowego” w celu przyjęcia do wiadomości, że klasy istnieją, i że znajduje się między nimi konflikt interesów. Bycie świadomym klasowo oznacza, że zdajemy sobie sprawę z obiektywnych faktów i odpowiednio działamy, aby je zmieniać. Chociaż analiza klasowa w pierwszej chwili może się zdawać dość osobliwą ideą, to konflikt interesów między klasami jest doskonale uwzględniany po drugiej stronie barykady. Na przykład James Madison [współtwórca amerykańskiej konstytucji, prezydent USA w latach 1809 – 1817] na łamach Federalist Paper #10 stwierdza, że “ci, którzy posiadają, i ci, co nie posiadają, zawsze kształtowali odmienne interesy w społeczeństwie”. Według anarchistów świadomość klasowa oznacza uznanie tego, o czym szefowie już wiedzą: ważności solidarności z innymi ludźmi, znajdującymi się w takim samym położeniu klasowym jak my sami i wspólnego działania na równych prawach w celu osiągnięcia wspólnych celów. Ale anarchiści uważają, że świadomość klasowa musi też oznaczać, że jest się świadomym wszystkich form władzy hierarchicznej, a nie tylko ucisku ekonomicznego.

Dlatego można by było przekonywać, że anarchiści naprawdę chcą rozwijania świadomości “antyklasowej” – to znaczy, żeby ludzie uznali, że klasy istnieją, zrozumieli dlaczego one istnieją, i podjęli działania, aby wyrwać korzenie ich ciągłego istnienia (“świadomość klasowa”, przekonuje Vernon Richards, “ale nie w znaczeniu chęci utrwalania klas, lecz świadomość ich istnienia, rozumienie, czemu one istnieją, i pobudzane przez wiedzę i bojowego ducha postanowienie ich zniesienia” [Niewykonalne pomysły socjaldemokracji]). W skrócie: anarchiści chcą wyeliminować klasy, a nie upowszechnić klasę “robotnika” (co by zakładało z góry dalsze istnienie kapitalizmu).

Co jest jeszcze ważniejsze, świadomość klasowa nie obejmuje “czci dla robotnika”. Przeciwnie, jak to ujmuje Murray Bookchin, “robotnik zaczyna stawać się rewolucjonistą, kiedy wyzbywa się swojej ‘robotniczości’, kiedy dochodzi do nienawiści dla swojego statusu klasowego tu i teraz, kiedy zaczyna z siebie zrzucać […] swoją etykę pracy, swoją strukturę charakteru wywodzącą się od przemysłowej dyscypliny, swój szacunek dla hierarchii, swoje posłuszeństwo przywódcom, swoją postawę konsumpcyjną, pozostałości swojego purytanizmu” [Anarchizm ery dobrobytu]. Ponieważ w ostateczności anarchiści “nie będą mogli niczego zbudować, dopóki klasa robotnicza nie wyzbędzie się swoich złudzeń, swojej akceptacji dla szefów i wiary w przywódców” [Marie-Louise Berneri, Ani Wschód, ani Zachód].

Można się sprzeciwiać, twierdząc, że istnieją tylko jednostki, a anarchiści próbują wrzucić mnóstwo różnych ludzi do wspólnego worka i nakleić na nim etykietkę “klasa pracująca”. W odpowiedzi anarchiści zgodzą się, że owszem, istnieją “tylko” jednostki, ale niektóre z nich to szefowie, a większość to klasa pracująca. Jest to obiektywna linia podziału w społeczeństwie, a klasa rządząca robi wszystko co może, aby ją ukryć. Ale wychodzi ona na jaw podczas konfliktów społecznych. Zaś te konflikty stanowią część procesu, przez który w subiektywnym odczuciu coraz większej liczby uciskanych ludzi zostają uznane obiektywne fakty. A przez to, że coraz więcej ludzi rozpoznaje fakty kapitalistycznej rzeczywistości, coraz więcej zechce je zmienić.

Obecnie w klasie pracującej są ludzie, którzy chcą społeczeństwa anarchistycznego, i są też inni, którzy chcą tylko wspinać się w hierarchii, ażeby dojść do pozycji, z których będą mogli narzucać swoją wolę innym. Ale to nie zmienia faktu, że w swoim obecnym położeniu są oni podporządkowani władzy hierarchicznej, a przez to mogą się znaleźć w konflikcie z nią. A gdy się tak stanie, będą musieli ćwiczyć swoje zdolności do samodzielnej działalności, i ta walka może zmienić ich umysły, to, co myślą, a więc mogą ulec radykalizacji. Właśnie to, radykalizujące skutki samodzielnej aktywności i konfliktów społecznych, jest kluczowym ich czynnikiem, powodującym, że anarchiści się w nie angażują. Jest to ważny sposób zwiększania liczby anarchistów i uświadamiania coraz większej liczby ludzi, że anarchizm to zdolna do sprawnego funkcjonowania alternatywa wobec kapitalizmu.

W ostatecznym rozrachunku nie ma znaczenia, do jakiej klasy człowiek przynależy, liczy się to, w co wierzy. Oraz co robi. Dlatego widzimy takich anarchistów, jak Bakunin i książę Kropotkin, byli członkowie rosyjskiej klasy rządzącej, albo jak Malatesta, urodzony w rodzinie należącej do włoskiej klasy średniej. Odrzucili oni swoje pochodzenie wraz z wynikającymi z tego przywilejami i stali się zwolennikami samowyzwolenia klas pracujących. Jednak anarchiści w swojej działalności opierają się przede wszystkim na klasie robotniczej (także na chłopach, zatrudnionych przez siebie samych rzemieślnikach itd.), ponieważ klasy pracujące są poddane hierarchii, a więc mają rzeczywistą potrzebę stawiania oporu, żeby istnieć. Ten proces stawiania oporu władzom, jakie by nie były, może mieć i ma radykalizujący wpływ na ludzi w to zaangażowanych, a więc to, w co wierzą i to, jak postępują, zmienia się.

Dlatego przyznajemy, że tylko ci, którzy znajdują się na dole społeczeństwa, mają swój własny interes w oswobodzeniu się spod jarzma tych na górze, a więc dostrzegamy znaczenie świadomości klasowej w walce uciskanych ludzi o osobiste wyzwolenie. Zatem, “dalecy od wierzenia w mesjanistyczną rolę klasy robotniczej, anarchiści dążą do zniesienia klas pracujących w takim znaczeniu, w jakim to określenie dotyczy pozbawionej przywilejów większości we wszystkich istniejących społeczeństwach […] Naprawdę mówimy, że żadna rewolucja nie może się powieść bez czynnego uczestnictwa pracującej, produkującej części ludności […] Władzy państwowej, wartościom autorytarnego społeczeństwa można rzucić wyzwanie i zniszczyć je siłą większą i nowymi wartościami” [Vernon Richards, The Raven, no. 14, pp. 183-4]. Anarchiści także przekonują, że jednym ze skutków akcji bezpośrednich stawiających opór uciskowi i wyzyskowi ludzi pracy będzie stworzenie takiej siły i nowych wartości, wartości opartych na szacunku dla osobistej wolności i na solidarności (patrz sekcje J.2 i J.4 o akcji bezpośredniej i jej oswabadzającym potencjale).

Według anarchistów “walka klasowa nie ześrodkowuje się wokół samego wyzysku materialnego, ale także wokół wyzysku duchowego, […] [jak również] ucisku psychologicznego i niszczenia środowiska” [Bookchin, Op. Cit.]. Znaczy to, że wcale nie uważamy ucisku ekonomicznego za jedyną ważną rzecz, pomijając walki i formy ucisku poza zakładem pracy. Wręcz przeciwnie, robotnicy to istoty ludzkie, nie roboty kierowane przez ekonomię, jak to ich widzi kapitalistyczna i leninowska mitologia. Niepokoją się o wszystko, co ich dotyczy – swoich rodziców, swoje dzieci, swoich przyjaciół, swoich sąsiadów, swoją planetę, a bardzo często też o zupełnie obcych ludzi.

B.7.2 Dlaczego istnienie klas jest negowane?

Zatem jest oczywiste, że klasy naprawdę istnieją, i równie oczywiste jest to, że jednostki mogą awansować i spadać w obrębie struktury klasowej – choć oczywiście łatwiej stać się bogatym, jeśli się urodziło w bogatej rodzinie niż w biednej. Dlatego James W. Loewen donosi, że “dziewięćdziesiąt pięć procent kadry kierowniczej i finansistów w Ameryce na początku dwudziestego wieku wywodziło się z klasy wyższej lub z wyższych warstw klasy średniej. Mniej niż 3 procent zaczynało jako ubodzy imigranci albo dzieci wiejskie. W ciągu dziewiętnastego wieku tylko 2 procent amerykańskich przemysłowców pochodziło z klas pracujących” [w: “Kłamstwa, jakich naopowiadał mi ojciec”, cytat z Williama Millera, “Amerykańscy historycy a elita biznesu” w: Ludzie w biznesie; porównaj David Montgomery, Beyond Equality, pg. 15]. I to wszystko działo się w okresie najbardziej “wolnorynkowego” kapitalizmu w USA. Według przeglądu dokonanego przez C. Wrighta Millsa i przedstawionego w jego książce Elita władzy, około 65% najlepiej zarabiających najwyższych dyrektorów wykonawczych w amerykańskich korporacjach pochodzi z bogatych rodzin. Władza najbardziej zasłużonych, mimo wszystko, nie zakłada “bezklasowego” społeczeństwa, a jedynie występowanie pewnych przetasowań między klasami. Lecz ciągle słyszymy, że klasa to anachroniczne pojęcie; że klasy już nie istnieją, a tylko zatomizowane jednostki, i wszystkie one cieszą się “równymi szansami”, “równością wobec prawa” i tak dalej. Więc co się dzieje?

Fakt, że kapitalistyczne media są największymi orędownikami idei “końca klas”, powinien nas skłonić do zastanowienia się, dlaczego właściwie tak postępują. Czyim interesom służy się zaprzeczając istnieniu klas? Jasne, że to właśnie tym, którzy kierują systemem klasowym, którzy zdobywają lwią część wszystkiego dzięki niemu, którzy chcą, aby każdy myślał, że wszyscy jesteśmy “równi”. Ci, którzy kontrolują największe media nie chcą rozpowszechniania się idei klas, ponieważ sami są członkami klasy rządzącej, ze wszystkimi wynikającymi z tego przywilejami. Więc wykorzystują media jako organy propagandowe, żeby urabiać opinię publiczną i odciągać klasę średnią i pracującą od kluczowej kwestii, tj. swojego własnego stanu podporządkowania. Dlatego wiadomości pochodzące z głównonurtowych źródeł nie dają nam niczego prócz powierzchownych analiz, tendencyjnych i wybiórczych reportaży, jawnych kłamstw i nieskończonego stosu tanich sensacji, połechtywania i “rozrywki” zamiast mówienia o klasowym charakterze kapitalistycznego społeczeństwa (patrz D.3, “Jak majątek wpływa na środki masowego przekazu?”)

Wyższe uczelnie, wielkie przedsięwzięcia intelektualne (“think tanks”) i prywatne fundacje badawcze to także ważne narzędzia propagandowe klasy rządzącej. Dlatego zasugerowanie, że coś takiego jak klasa rządząca w ogóle istnieje w Stanach Zjednoczonych, w głównonurtowych kręgach akademickich dosłownie stanowi złamanie tabu. Zamiast tego studenci są indoktrynowani mitem “pluralistycznego” i “demokratycznego” społeczeństwa – baśniowej Krainy Czarów, gdzie wszystkie prawa i decyzje w sprawach publicznych rzekomo są wyznaczane jedynie przez ilość “publicznego poparcia” dla siebie – oczywiście nie przez żaden drobny ułamek ludzi, posiadający władzę nieproporcjonalną do swojej liczebności.

Negowanie istnienia klas to potężne narzędzie w rękach możnych. Jak to ujmuje Alexander Berkman, “nasze instytucje społeczne opierają się na pewnych ideach; dopóki się w nie powszechnie wierzy, instytucje na nich zbudowane pozostają bezpieczne […] osłabienie idei, które wspierają zło i warunki życia oparte na ucisku, oznacza ostateczne załamanie się rządu i kapitalizmu” [ABC anarchizmu].

Odizolowani konsumenci nie są w stanie działać na rzecz samych siebie. Jedna osoba stojąca samotnie zostaje łatwo pokonana, natomiast związek osób popierających się nawzajem nie. W dziejach kapitalizmu miały miejsce ze strony klasy rządzącej – często pomyślne – próby zniszczenia organizacji klas pracujących. Dlaczego? Dlatego, że w związkach leży siła – siła, która może zniszczyć zarówno system klasowy, jak i państwo, oraz stworzyć nowy świat.

Dlatego elita zaprzecza samemu istnieniu klas. Jest to część jej strategii, mającej na celu zwycięstwo w wojnie o idee i zapewnienie, że ludzie pozostaną zatomizowanymi jednostkami. “Produkowanie przyzwolenia” (używając wyrażenia Waltera Lipmana o funkcji mediów) sprawia, że siła nie musi być używana. Ograniczając publiczne źródła informacji do organów propagandowych kontrolowanych przez państwowe i korporacyjne elity, można ograniczyć wszelkie spory do wąskich ram pojęciowych kapitalistycznej terminologii i założeń, a coś, co wynika z innych ram pojęciowych można zepchnąć na margines. Więc doprowadzono do tego, że przeciętna osoba akceptuje obecne społeczeństwo jako “uczciwe” i “sprawiedliwe”, a przynajmniej “najlepsze z możliwych”, ponieważ nigdy się nie pozwala na omawianie żadnych alternatyw.

B.7.1 Ale czy te klasy naprawdę istnieją?

A więc czy te klasy naprawdę istnieją, czy też są one układane w wyobraźni anarchistów? Sam fakt, że w ogóle musimy rozważać takie pytanie ukazuje, jak wszystko zostało przesiąknięte propagandą klasy rządzącej, podejmującą wysiłki na rzecz stłumienia świadomości klasowej, o której będziemy mówić dalej. Jednak najpierw przeanalizujmy pewne badania statystyczne, biorąc jako przykład Stany Zjednoczone (przede wszystkim dlatego, że rzadko tam się mówi o klasach, chociaż klasa biznesmenów w tym kraju ma bardzo silną świadomość klasową). Dowiadujemy się, że w 1986 roku podział całkowitego dochodu narodowego wyglądał następująco:

Jedna trzecia dochodu została przeznaczona dla dolnych 60% społeczeństwa, jedna trzecia dla następnych 30%, a jedna trzecia dla najwyższych 10%. Pod względem całkowitego majątku narodowego, dolne 90% posiadało jedną trzecią, następna trzecia część była w rękach kolejnych 9% ludności, a jedna trzecia należała do szczytowego jednego procenta. Od tamtej pory, 1% ludzi na szczytach zdołał zwiększyć swój udział do 40%, pokazując zatem, że linie podziałów klasowych ogromnie się uszczelniły w ciągu minionego dziesięciolecia (patrz poniżej).

W roku 1983 najbogatsze pół procenta posiadało na własność ponad 45% krajowych prywatnych zasobów netto. Obejmowało to 47% wszystkich zgromadzonych papierów wartościowych, 62% obligacji nie obciążonych zobowiązaniami podatkowymi i 77% wszystkich depozytów. 60% spośród wszystkich amerykańskich rodzin posiadało mienie warte mniej niż 5 tysięcy dolarów. Z tego połowa miała mienie warte 2 300 $ albo mniej. W roku 1986 najwyższy 1 procent rodzin posiadał około 53% całkowitego majątku przysparzającego dochodów. Tylko około 51 milionów Amerykanów to bezpośredni właściciele papierów wartościowych lub udziałów w funduszach powierniczych, co stanowi około 19% amerykańskiej populacji, w której najwyższe 5% posiada 95% wszystkich udziałów. Do najbogatszego 1% gospodarstw domowych (około dwóch milionów dorosłych ludzi) należało 35% papierów wartościowych, będących własnością osób fizycznych w 1992 roku, a szczytowe 10% miało ponad 81% tychże papierów. Niższe 90% amerykańskiej populacji ma mniejszy udział (23%) we wszystkich rodzajach kapitału inwestycyjnego niż najbogatsza połowa procenta (która posiada 29%).

Stany Zjednoczone przewodzą uprzemysłowionemu światu pod względem ubóstwa – w nędzy żyje tam 17% ludzi poniżej 18 roku życia i około 15% całkowitej populacji. 22% zarabia mniej niż połowę tego, co zarabia obywatel znajdujący się w samym środku hierarchii dochodów. Czterdzieści procent afroamerykańskich dzieci żyło w ubóstwie w 1986 roku.

Wszystkie te fakty dowodzą, że klasy naprawdę istnieją, a bogactwo i władza koncentrują się na szczytach społeczeństwa, w rękach nielicznych.

Następujące liczby z Biura Spisów Ludności USA ukazują tempo, w jakim polaryzacja bogactwa, a przez to usztywnianie podziałów klasowych, postępowało w ciągu minionych dwudziestu lat:

Procentowy udział całkowitych dochodów gospodarstw domowych w kwintylach: 1974-1994

Najniższy

Drugi

Trzeci

Czwarty

Najwyższy

Szczytowe 5%

1974:

4.3

10.6

17.0

24.6

43.5

16.5

1984:

4.0

9.9

16.3

24.6

45.2

17.1

1994:

3.6

8.9

15.0

23.4

49.1

21.2

Procentowy wzrost lub spadek od ’74 do ’94:

Najniższy kwintyl: -16%
Drugi kwintyl: -16%
Środkowy kwintyl: -11.7%
Czwarty kwintyl: -4.9%
Najwyższy kwintyl: +12.9%
Szczytowe 5%: +28.5%

W 1994 roku kontrast dochodów między szczytowym (49,1%) a najniższym kwintylem (3,6%) był największym, jaki kiedykolwiek zanotowano. Widać wyraźnie, że to nie tylko gospodarstwa domowe z dolnych dwu piątych utraciły grunt pod nogami w ciągu ostatnich dwudziestu lat, ale również ci ze środka. Zarobki typowego pełnoetatowego pracownika spadły poniżej 300 dolarów w 1993 roku. W rzeczywistości, jak można zauważyć w powyższych tabelach, zdumiewający odsetek (80%) populacji pogarszał swoje położenie, podczas gdy szczytowe 20% wzbogaciło się. Naprawdę zaś ten rozkład jest jeszcze bardziej przegięty, ponieważ ze wzrostu szczytowego kwintyla, wynoszącego 12,9%, aż 9,9% przypadło górnym pięciu procentom.

Chociaż procentowy udział majątku posiadanego przez najbogatsze jednostki i rodziny w Stanach Zjednoczonych wzrastał stopniowo od połowy lat pięćdziesiątych, to tempo koncentracji bogactwa na szczytach zostało przyśpieszone w latach osiemdziesiątych znacznie bardziej, niż w jakimkolwiek innym czasie, z którego mamy zapisy statystyczne. Według sprawozdania New York Timesa, liczba miliarderów prawie podwoiła się w 1986 – z czternastu do dwudziestu sześciu – w ciągu jednego jedynego roku!

Na koncentracji bogactwa w ostatnich dwudziestu latach zdecydowanie najbardziej zyskały rekiny finansowe. Nic więc dziwnego, że amerykańscy politycy ostatnio wycofują się ze swojej antyklasowej retoryki!

Odnotowany w ostatnich czasach wzrost polaryzacji majątkowej ma miejsce częściowo wskutek coraz większej globalizacji kapitału, która obniża płace w rozwiniętych krajach przemysłowych, wciągając pracowników do konkurencji o posady z pracownikami z Trzeciego Świata. To, w połączeniu z polityką ekonomicznego “staczania się w dół” w postaci obniżania podatków dla bogatych, podwyższania podatków dla klas pracujących, utrzymywania “naturalnego” prawa bezrobocia (co osłabia siłę pracowników i ich związków zawodowych) i obcinania funduszy na programy socjalne, poważnie podważyło standardy życiowe dla wszystkich z wyjątkiem górnych warstw – jest to proces, który w oczywisty sposób prowadzi do załamania się społeczeństwa, ze skutkami, które będą omawiane później (patrz sekcję D.9).

Ponadto, jak zauważa Doug Henwood, “porównywanie różnych państw stawia Stany Zjednoczone w haniebnym świetle […] Przygnębiająca interpretacja danych przedstawionych w LIS [Luksemburskim Studium Dochodów] brzmi tak: jak na kraj tak bogaty, ma on bardzo dużo biednych ludzi”. Henwood przeglądał zarówno względne, jak i bezwzględne pomiary dochodów i nędzy, wykorzystując porównania z rozdziałem dochodów za granicą na podstawie danych dostarczonych przez LIS, i odkrył, że “jeśli chodzi o kraje, w których powszechnie myśli się o klasie średniej [tj. posiadającej średnie dochody], Stany Zjednoczone mają drugą od końca wielkość klasy średniej spośród dziewiętnastu krajów, dla których istnieją wiarygodne dane LIS”. Tylko Rosja, kraj w stanie niemal całkowitego upadku, miała gorszą sytuację (40,9% ludności miało średnie dochody w porównaniu z 46,2% w Stanach Zjednoczonych. Gospodarstwa domowe zostały zakwalifikowane jako biedne, jeżeli ich dochody wynosiły poniżej 50 procent krajowej mediany; stojące na krawędzi ubóstwa, jeśli wynosiły między 50 a 62,5 procent; średnio zamożne, gdy wynosiły od 62,5 do 150 procent; i dobrze sytuowane, jeżeli ponad 150 procent. Amerykańskie odsetki ubogich (19.1%), stojących na krawędzi ubóstwa (8.1%) i średnio zamożnych (46.2%) wyglądały gorzej niż w krajach europejskich, takich jak Niemcy (11.1%, 6.5% i 64%), Francja (13%, 7.2% i 60.4%) i Belgia (5.5%, 8.0% i 72.4%), a także niż w Kanadzie (11.6%, 8.2% i 60%) i Australii (14.8%, 10% i 52.5%).

Powody tego stanu rzeczy? Henwood stwierdza, że “przyczyny są jasne – słabe związki zawodowe i słabe państwo opiekuńcze. Państwa socjaldemokratyczne – te, które najbardziej ingerują w dochody na rynku – mają największe [klasy średnie]. Amerykańskie odsetki ubóstwa wynoszą prawie dwa razy tyle, co średnia pozostałych osiemnastu krajów”. Nie trzeba podkreślać, że “klasa średnia” wyznaczana według dochodów to bardzo nieprecyzyjne określenie (co stwierdza Henwood). Nie mówi ona na przykład niczego o posiadaniu własności ani władzy w społeczeństwie, ale dochody są często uważane przez kapitalistyczną prasę za rozstrzygające kryterium “przynależności klasowej”, a więc analizowanie ich jest pożyteczne dla obalenia tez, że wolny rynek sprzyja powszechnemu dobrobytowi (tj. obszerniejszej “klasie średniej”). To, że najbardziej wolnorynkowy kraj ma najgorsze odsetki ubóstwa i najmniejszą “klasę średnią” doskonale potwierdza anarchistyczne twierdzenie, że kapitalizm, pozostawiony swojej własnej logice, będzie dawać korzyści silnym (klasie rządzącej) przeciwko słabym (klasom pracującym) poprzez “dobrowolną wymianę” na “wolnym” rynku (jak dowodzimy w sekcji C.7, dopiero w okresach pełnego zatrudnienia – lub/i solidarności i bojowego ducha klas pracujących na szeroką skalę – równowaga sił rzeczywiście zmienia się na korzyść ludzi pracy. Trudno się zatem dziwić, że w okresach pełnego zatrudnienia następuje także zmniejszanie się nierówności – patrz Stworzeni nierównymi Jamesa K. Galbraitha w celu poznania więcej szczegółów o współzależności bezrobocia i nierówności).

Oczywiście można się sprzeciwiać, mówiąc, że te względne pomiary nędzy i dochodów zostały przeprowadzone w oderwaniu od faktu, że dochody w Stanach Zjednoczonych należą do najwyższych na świecie, przez co amerykańskiemu biedakowi może się całkiem dobrze powodzić według zagranicznych standardów. Henwood obala tę tezę, zauważając, że “nawet w kategoriach bezwzględnych, osiągnięcia Stanów Zjednoczonych wprawiają w zakłopotanie. Badaczka LIS Lane Kenworthy oszacowała odsetki ubóstwa dla piętnastu krajów, używając amerykańskiego standardu nędzy jako wyznacznika […] Chociaż Stany Zjednoczone miały największy średni dochód, to daleko im od posiadania najmniejszego odsetka nędzy”. Tylko Włochy, Wielka Brytania i Australia posiadały wyższy poziom bezwzględnego ubóstwa (a Australia przekraczała amerykańską wartość o 0,2% – 11,9% w porównaniu z 11,7%). Zatem zarówno pod względem wartości bezwzględnych, jak i względnych, Stany Zjednoczone wypadły źle w porównaniu z krajami europejskimi [Doug Henwood, “Booming, Borrowing, and Consuming: The US Economy in 1999”, pp.120-33, Monthly Review, vol. 51, no. 3, pp. 129-31].

Wobec tych faktów, wielu zwolenników kapitalizmu wciąż zaprzecza czemuś, co jest oczywiste. Czynią oni to myląc ustrój kastowy z ustrojem klasowym. W systemie kastowym urodzeni w danej kaście pozostają w niej do końca życia. W systemie klasowym przynależność do klas może się zmieniać i zmienia się z biegiem czasu. Twierdzi się, że dlatego ważne jest nie istnienie klas, lecz zmienności dochodów. Używając tego argumentu, przy wysokim poziomie zmienności dochodów stopień nierówności w danym roku jest nieistotny. Dzieje się tak dlatego, że pod względem redystrybucji dochodów w ciągu całego życia poszczególnych osób mielibyśmy bardzo dużą równość. Na nieszczęście dla zwolenników kapitalizmu ten pogląd jest głęboko błędny.

Po pierwsze, fakt zmienności dochodów i zmieniania się składu osobowego klas społecznych w niczym nie przekreśla tego, że system klasowy jest wyznaczany przez różnice pod względem ilości posiadanej władzy, którym towarzyszą różnice dochodów. Innymi słowy, to, że (w teorii) każdy może zostać szefem, w niczym nie uprawomocnia władzy i autorytetu szefów nad swoimi pracownikami (ani wpływu ich bogactwa na społeczeństwo – dokładnie tak, jak to, że każdy – teoretycznie – może zostać członkiem rządu, nie czyni rządu ani trochę mniej autorytarnym). Ponieważ to, że przynależność do klasy szefów może się zmieniać, w niczym nie przekreśla faktu, że taka klasa istnieje.

Po drugie, zmienność dochodów, jaka rzeczywiście istnieje w kapitalizmie, ma ograniczony zasięg.

Biorąc znowu jako przykład Stany Zjednoczone (zazwyczaj uważane za jeden z najbardziej kapitalistycznych krajów świata) – ma miejsce zmienność dochodów, ale niewystarczająca do uczynienia nierówności dochodów nieistotną. Dane ze spisów powszechnych ukazują, że 81,6 procent tych rodzin, które znajdowały się w najniższym kwintylu podziału dochodów w 1985 roku, pozostało tam i w roku następnym; jeśli zaś chodzi o najwyższy kwintyl, liczba ta wynosiła 76,3 procent.

W dłuższych okresach czasu zachodzi większe mieszanie, ale wciąż nie tak wielkie, a ci, którzy przechodzą do innych kwintyli, pochodzą na ogół z pogranicza swojej nowej grupy (np. ci, którzy wypadają ze szczytowego kwintyla wcześniej znajdowali się zazwyczaj na samym jego dole). Tylko około 5% rodzin podnosi się z dna na szczyt albo spada ze szczytu na dno. Mówiąc inaczej, struktura klasowa nowoczesnego społeczeństwa kapitalistycznego jest dosyć stała, a “duża część tych ruchów na górę i w dół przedstawia oscylacje wokoło dobrze ustalonego długoterminowego rozdziału dóbr” [Paul Krugman, Marnotrawienie dobrobytu].

Może w “czystym” ustroju kapitalistycznym sprawy wyglądałyby inaczej? Ronald Reagan pomógł uczynić kapitalizm bardziej “wolnorynkowym” w latach osiemdziesiątych, ale nic nie wskazuje, że zmienność dochodów znacząco wzrosła w tym czasie. Faktycznie, według studium Grega Duncana z University of Michigan, klasa średnia skurczyła się w latach osiemdziesiątych i mniej biednych rodzin wydostało się w górę, a bogatych spadło w dół. Duncan porównał dwa okresy. W pierwszym okresie (od 1975 do 1980) dochody były równiejsze niż są dzisiaj. W drugim (1981 do 1985) nierówność dochodów zaczęła osiągać swoje wyżyny. W tym okresie miało miejsce ograniczenie zmienności dochodów, a konkretnie wzrostu od niskich do średnich dochodów o ponad 10%.

Przedstawiamy tutaj dokładne cyfry [za Paulem Krugmanem, “The Rich, the Right, and the Facts”, The American Prospect no. 11, Fall 1992, pp. 19-31]:

Odsetki rodzin wchodzących do i wychodzących z klasy średniej (pięcioletni okres przed i po 1980 roku)

Przejście

Przed 1980

Po 1980

Od średnich do niskich dochodów

8.5

9.8

Od średnich do wysokich dochodów

5.8

6.8

Od niskich do średnich dochodów

35.1

24.6

Od wysokich do średnich dochodów

30.8

27.6

Nic zatem dziwnego, że Doug Henwood przekonuje, iż “ostatni środek ucieczki obrońców amerykańskiej drogi – odwoływanie się do naszej legendarnej mobilności” zawodzi. Faktycznie “ludzie na ogół nie odchodzą daleko od klasy majątkowej, w jakiej się urodzili, a różnice między amerykańskimi a europejskimi wzorcami mobilności są niewielkie. W istocie Stany Zjednoczone mają największy udział tego, co OECD [organizacja zrzeszająca najbogatsze państwa świata, w tym także Polskę – przyp. tłum.] nazwała ‘niskopłatnymi’ pracownikami i najgorsze postępowanie z zatrudnionymi nielegalnie wśród wszystkich krajów, które zostały przezeń przestudiowane” [Op. Cit.].

Dlatego też zmienność dochodów nie kompensuje ustroju klasowego i wynikających z niego autorytarnych stosunków społecznych i nierówności pod względem swobód, zdrowia i wpływów społecznych. A fakty sugerują, że kapitalistyczny dogmat o “władzy najbardziej zasłużonych”, przy pomocy którego próbuje się usprawiedliwiać ten system, ma niewielkie podstawy w rzeczywistości.

B.7 Jakie klasy istnieją w obrębie nowoczesnego społeczeństwa?

Dla anarchistów analiza klasowa to ważny środek do zrozumienia świata i tego, co się na nim dzieje. Chociaż uznawanie faktu, że klasy naprawdę istnieją, obecnie nie jest obowiązujące tak jak kiedyś, to wcale jeszcze nie oznacza, że klasy przestały istnieć. Wprost przeciwnie. Jak zobaczymy, znaczy to tylko tyle, że klasa rządząca skuteczniej niż dawniej tuszuje istnienie klas.

Klasę można określić obiektywnie: stosunek między jednostką a źródłami władzy w społeczeństwie określa jej przynależność do danej klasy. Żyjemy w społeczeństwie klasowym, w którym garstka ludzi posiada o wiele większą władzę polityczną i ekonomiczną niż większość, która zazwyczaj pracuje dla mniejszości, kontrolującej większość i dotyczące jej decyzje. Znaczy to, że struktura klasowa opiera się zarówno na wyzysku, jak i na ucisku – niektórzy kontrolują pracę innych dla swojej własnej korzyści. Środki ucisku zostały wskazane we wcześniejszych częściach sekcji B, podczas gdy sekcja C (Jakie mity obowiązują w kapitalistycznej ekonomii?) dokładnie ukazuje, jak funkcjonuje wyzysk w społeczeństwie na pozór opartym na dobrowolnej wymianie towarów i usług na równych prawach. Prócz tego uwypukla skutki tego wyzysku dla samego systemu gospodarczego. Społeczne i polityczne piętno, jakie wywiera ustrój oraz tworzone przez niego klasy i hierarchie, jest dogłębnie omawiane w sekcji D (Jak kapitalizm i etatyzm wpływają na społeczeństwo?).

Na początku musimy podkreślić, że koncepcja “klasy robotniczej” jako składającej się tylko i wyłącznie z płatnych niewolników przemysłowych, jest po prostu fałszywa. Nie jest ona odpowiednia dzisiaj, nawet jeśli kiedyś była. Władza – w kategoriach zatrudniania i zwalniania oraz decyzji inwestycyjnych – ma tu znaczenie. Posiadanie kapitału na własność jako kryterium określania przynależności klasowej danej osoby nie jest już tak przydatne jak kiedyś, ponieważ nawet wielu spośród ludzi pracy jest teraz właścicielami udziałów (chociaż za małych, aby z nich żyć czy też mieć coś do powiedzenia w sprawach kierowania spółką), a większość wielkich przedsiębiorstw jest własnością innych wielkich przedsiębiorstw poprzez fundusze emerytalne, ponadnarodowe korporacje itp. Zatem mamy teraz sytuację, w której ludzie posiadający rozległą władzę technicznie mogą być “niewolnikami swoich pensji” (dyrektorzy oddziałów zakładu itp.), choć oczywiście w praktyce są oni członkami klasy rządzącej.

Zdaniem większości anarchistów istnieją dwie główne klasy:

  1. klasa pracująca – ci, którzy muszą zarabiać na życie, ale nie mają żadnej rzeczywistej kontroli nad swoją pracą, ani nad innymi głównymi decyzjami ich dotyczącymi, tj. odbiorcy rozkazów. Klasa ta obejmuje też bezrobotnych, emerytów, rencistów itd., którzy muszą żyć z jałmużny państwa, oraz rosnący sektor pracowników sfery usług, większość (a może nawet zdecydowaną większość) urzędników na równi z tradycyjnymi robotnikami przemysłowymi.
  2. klasa rządząca – ci, którzy kontrolują decyzje inwestycyjne, wyznaczają politykę na wysokim szczeblu, ustalają działanie kapitału i państwa. Jest to elita na górze, właściciele i wyżsi dyrektorzy wielkich przedsiębiorstw, ponadnarodowych korporacji i banków, właściciele dużych posiadłości ziemskich, wyżsi urzędnicy państwowi, politycy, arystokracja [w realiach zachodnich, natomiast w PRL-u nastąpiła likwidacja tej grupy społecznej – przyp. tłum.] itp. Posiadają oni realną władzę nad gospodarką i/lub państwem, a przez to kontrolują społeczeństwo. Ta grupa składa się z około 5-15% ludności na szczycie hierarchii społecznej.

Oczywiście w każdym społeczeństwie istnieją też obszary pośrednie – jednostki i grupy, które nie pasują dokładnie ani do klasy pracującej, ani rządzącej. Do takich ludzi należą ci, którzy pracują, ale mają pewną kontrolę nad innymi ludźmi, tj. władzę zatrudniania i zwalniania. Są to ludzie, którzy podejmują pomniejsze, bieżące decyzje dotyczące kierowania kapitałem czy państwem. Obszary te obejmują niższe i średnie kierownictwo w zakładach pracy, przedstawicieli wolnych zawodów i drobnych kapitalistów.

Istnieją pewne kontrowersje w ruchu anarchistycznym, czy ta “pośrednia” strefa stanowi jeszcze inną (“średnią”) klasę, czy też nie. Większość anarchistów twierdzi, że nie, gdyż większość tej “pośredniej” strefy należy do klasy pracującej, inni natomiast (na przykład brytyjska Class War Federation) przekonują, że jest to odrębna klasa. Jedna rzecz jest pewna – wszyscy anarchiści zgadzają się co do tego, że w interesie tej “pośredniej” strefy leży pozbycie się obecnego systemu dokładnie tak samo, jak w interesie klasy robotniczej (powinniśmy tutaj nadmienić, że to, co w Stanach Zjednoczonych i innych krajach jest zazwyczaj nazywane “klasą średnią”, nie ma z tą strefą nic wspólnego i zazwyczaj oznacza przedstawicieli klas pracujących mających przyzwoite posady, domy itd. Ponieważ “klasa” jest uważana za grubiańskie słowo w wytwornym towarzystwie w Stanach Zjednoczonych, można było oczekiwać takiej mistyfikacji).

Zatem będą istniały wyjątki od tej schematycznej klasyfikacji. Jednakże większość społeczeństwa podziela wspólne interesy, gdyż stawia czoło niepewności ekonomicznej i hierarchicznemu charakterowi kapitalizmu.

Nie mamy wcale na celu dopasowywać całej rzeczywistości do tego schematu klasowego, ale tylko rozwijać go według wskazań rzeczywistości, w oparciu o swoje własne doświadczenia zmieniających się modeli nowoczesnego społeczeństwa. Tworząc ten schemat nie mamy także zamiaru sugerować, że wszyscy członkowie jednej klasy mają identyczne interesy, ani że nie istnieje konkurencja między członkami tej samej klasy, taka jak między klasami. Kapitalizm z samej swej natury jest ustrojem opartym na konkurencji. Jak powiedział Malatesta, “każdy musi rozumieć, że z jednej strony burżuazja (posiadacze własności) jest zawsze w stanie wojny z sobą samą […] a z drugiej strony rząd, chociaż wyłoniony przez burżuazję i będący jej sługą i obrońcą, dąży, jak każdy sługa i każdy obrońca, do uzyskania swojej własnej emancypacji i do zdominowania każdego, kogokolwiek chroni. Stąd cała ta gra obrotów, manewrów, ustępstw i ich cofania, prób znajdowania sojuszników wśród ludu przeciwko konserwatystom, a wśród konserwatystów przeciw ludowi, która jest nauką stworzoną przez szefów, a która zamyka oczy prostolinijnym i flegmatykom, którzy zawsze czekają na to, że zbawienie nadejdzie dla nich z góry” [Anarchia].

Ale niezależnie od tego, jak silna rywalizacja trwa wśród elity, przy najmniejszym zagrożeniu ustroju, z którego czerpie ona korzyści, klasa rządząca zjednoczy się dla obrony swoich wspólnych interesów. Gdy tylko zagrożenie przeminie, jej przedstawiciele powrócą do rywalizowania między sobą o władzę, podział rynków i bogactwo. Niestety, klasa pracująca rzadko jednoczy się jako klasa, głównie wskutek swego kiepskiego położenia społecznego i ekonomicznego. W najlepszym wypadku pewne grupy się jednoczą i doświadczają przyjemności i korzyści płynących ze współpracy. Anarchiści poprzez swoje idee i działania próbują zmieniać tę sytuację i zachęcać do solidarności wewnątrz klasy pracującej w celu stawiania oporu kapitalizmowi, a w ostateczności w celu pozbycia się go. Działalności anarchistów sprzyja natomiast fakt, że zaangażowani w walkę często uświadamiają sobie, że “w solidarności siła” i przez to zaczynają pracować wspólnie i jednoczyć swoje zmagania przeciwko wspólnemu wrogowi. Historia naprawdę jest pełna takich wydarzeń.

Next Page » « Previous Page