Author: sasza

B.6 Ale czy przypadkiem decyzje, podejmowane przez inteligentne jednostki w sprawie przyszłego sukcesu finansowego lub klęski na całej linii, nie okażą się najlepszym rozwiązaniem w większości przypadków?

To pytanie dotyczy argumentu powszechnie używanego przez kapitalistów w celu usprawiedliwienia faktu, że decyzje inwestycyjne są w kapitalizmie poza zasięgiem publicznej kontroli, przy czym prywatni inwestorzy podejmują wszystkie decyzje. Za tym argumentem najwyraźniej stoi przypuszczenie, że jednostki nagle tracą swoją inteligencję, kiedy spotykają się razem i omawiają swoje wspólne sprawy. Ale na pewno poprzez dyskusję możemy wzbogacić swoje pomysły dzięki społecznemu oddziaływaniu. Na rynku nie dyskutujemy, tylko działamy jako zatomizowane jednostki..

Omawiana sprawa obejmuje “paradoks odosobnienia”, według którego sama logika indywidualnego podejmowania decyzji jest różna od logiki zbiorowego podejmowania decyzji. Przykładem jest “tyrania małych decyzji”. Przypuśćmy, że w przemyśle wytwarzającym napoje bezalkoholowe niektóre przedsiębiorstwa zaczynają produkować (tańsze) butelki nie nadające się na surowiec wtórny. Końcowym rezultatem tej decyzji będzie to, że większość, jeżeli nie wszystkie, firmy produkujące butelki nadające się do odzysku poniosą straty i przerzucą się na butelki z materiałów nieprzetwarzalnych. Skutek? Wzrost marnotrawstwa i spustoszenia środowiska.

Dzieje się tak dlatego, że cena rynkowa nie uwzględnia kosztów i korzyści społecznych, a wręcz błędnie je oszacowuje, zarówno dla sprzedawcy i nabywcy, jak też i innych stron, nie biorących udziału w transakcji. A to dlatego, że – jak wskazuje Schumacher – “siła koncepcji prywatnego przedsiębiorstwa leży w jej przerażającej prostocie. Sugeruje ona, że całokształt życia można ograniczyć do jednego aspektu – zysków…” [Małe jest piękne]. Ale życia nie można sprowadzić do jednego aspektu bez zubożenia go, a więc kapitalizm “zna cenę wszystkiego, ale nie przyznaje wartości niczemu”.

Dlatego rynek promuje “tyranię małych decyzji”, i może to mieć niekorzystne skutki dla tych, których one dotyczą. Kapitalistyczne “rozwiązanie” tego problemu, mianowicie działanie wobec faktów dokonanych, nie jest żadnym rozwiązaniem. Działanie może zostać podjęte dopiero po tym, jak zapadną decyzje, a ich skutki będą odczuwalne. Ale w międzyczasie zniszczenie już nastąpi. Czy podanie przedsiębiorstwa do sądu może zastąpić kruchy ekosystem? Do tego jeszcze w międzyczasie znacząco zmieniło się ekonomiczne tło tych wszystkich wydarzeń, dlatego, że decyzje inwestycyjne często trudno cofnąć.

Innymi słowy, operacje rynkowe dostarczają niekończącej się listy przykładów udowadniających tezę, że skumulowane rezultaty pogoni za prywatnym interesem bezspornie mogą być szkodliwe dla zbiorowości ludzkich. A ponieważ zbiorowości są złożone z jednostek, oznacza to szkody dla tychże jednostek. Znaczącym sukcesem ideologicznym “wolnorynkowego” kapitalizmu jest utożsamianie antyspołecznego wyboru z interesem osobistym, tak, żeby jakikolwiek wybór na rzecz interesów dzielonych wspólnie był traktowany jako częściowe poświęcanie się. Jednak atomizując proces podejmowania decyzji, rynek często czynnie działa przeciwko osobistym interesom jednostek, które go tworzą.

Teoria gier daje nam świadomość, że suma racjonalnych wyborów pojedynczych osób wcale automatycznie nie owocuje racjonalnym postępowaniem grupy. W istocie teoria ta określa takie sytuacje jako problem “zbiorowego działania”. Jeśli nie uzgodnimy ze sobą wspólnych wzorców postępowania, może z tego wyniknąć “wyścig na dół”, przy którym dane społeczeństwo otrzymuje takie możliwości wyboru, jakich naprawdę nie chcielibyśmy jako jednostki. Racjonalna pogoń za interesem własnym jednostki sprowadza grupę, a przez to większość jednostek, do gorszego stanu. Problemem nie jest tutaj zły osąd jednostek (wprost przeciwnie, dana jednostka jest jedyną osobą mogącą wiedzieć, co jest dla niej najlepsze w danej sytuacji). To właśnie brak społecznej dyskusji i środków zaradczych jest tym, co zmusza ludzi do dokonywania nieznośnych wyborów, ponieważ dostępne propozycje nie przedstawiają żadnych dobrych możliwości.

Nie omawiając skutków swoich decyzji ze wszystkimi, na których będą one wywierały wpływ, powyższe osoby nie podejmą lepszych. Oczywiście w naszym obecnym, silnie scentralizowanym państwowym i kapitalistycznym ustroju, taka dyskusja byłaby niemożliwa do przeprowadzenia, a jej najlepsze przybliżenie – proces wyborczy – jest zbyt rozbudowany, biurokratyczny i zdominowany przez pieniądze, by uczynić coś znacznie więcej poza przegłosowaniem paru nieskutecznych praw, które na ogół są ignorowane, gdy powstrzymują zdobywanie zysków.

Rozważmy natomiast, jak cała sytuacja by wyglądała w libertariańskim socjalizmie, w którym zgromadzenia społeczności lokalnych omawiają sprawę butelek z materiałów odzyskiwalnych i siły roboczej potrzebnej do ich wytwarzania. W tworzeniu informacji decydującą rolę odgrywałyby tutaj poszczególne grupy interesów (takie jak zrzeszenia konsumenckie, grupy ekologiczne, komisje wykonawcze do spraw badań i rozwoju z poszczególnych zakładów pracy itd.). Wiedza, z czego zdawali sobie sprawę Bakunin, Kropotkin itp., byłaby szeroko rozpowszechniona w społeczeństwie, a rola zainteresowanych stron miałaby zasadnicze znaczenie dla udostępniania jej innym. Osiągnięta zbiorowo decyzja w oparciu o te informacje i wywołane przez nie spory najprawdopodobniej sprzyjałaby materiałom zwrotnym, a nie marnotrawstwu. Byłaby to lepsza decyzja ze społecznego i ekologicznego punktu widzenia, i to taka, która przyniosłaby korzyści osobom, które omawiały i uzgodniły ze sobą jej wpływ na siebie samych i swoje społeczeństwo.

Mówiąc inaczej, anarchiści uważają, że musimy brać aktywny udział zarówno w tworzeniu zestawu dostępnych możliwości, jak i wybieraniu tych spośród nich, które odzwierciedlają nasze osobiste gusty i interesy.

Należy podkreślić, że taki system nie obejmuje omawiania i przegłosowywania wszystkiego, co się dzieje pod słońcem. To by sparaliżowało wszelką działalność. Przeciwnie, większość decyzji zostałaby pozostawiona samym zainteresowanym (np. robotnicy decydowaliby o administrowaniu i codziennych sprawach w fabryce), a społeczność decydowałaby o polityce (np. materiały nadające się do recyklingu czy marnotrawstwo). Nie miałoby również miejsca wybieranie ludzi, aby decydowali za nas, gdyż zdecentralizowany charakter konfederacji społeczności zapewniłby pozostawienie władzy w rękach miejscowej ludności.

Ten proces żadną miarą nie daje podstaw do decydowania przez “społeczeństwo” o tym, co jednostka ma konsumować. To, podobnie jak wszystkie decyzje dotyczące jedynie jej samej, zostaje całkowicie pozostawione zainteresowanej osobie. Wspólnotowe podejmowanie decyzji zostaje zarezerwowane dla spraw mających wpływ i na jednostkę, i na społeczeństwo. Pozwala to tym, których ta decyzja dotyczy, na omawianie jej między sobą jako równymi, stwarzając przez to bogate tło społeczne, w którym jednostka może działać. Jest to oczywiste ulepszenie w porównaniu z obecnym systemem, w którym podejmowanie decyzji, często głęboko zmieniających ludzkie życie, zostaje pozostawione samowoli elitarnej klasy dyrektorów i właścicieli, którym się przypisuje, że “wiedzą najlepiej”.

Oczywiście w każdym demokratycznym ustroju istnieje niebezpieczeństwo “tyranii większości”, lecz w bezpośredniej wolnościowej demokracji niebezpieczeństwo to zostałoby znacznie ograniczone, z powodów omówionych w sekcji I.5.6 ( Czy nie zaistnieje niebezpieczeństwo “tyranii większości” w wolnościowym socjalizmie?).

B.5 Czy kapitalizm uwłasnowolnia i opiera się na ludzkim działaniu?

Kluczowym elementem wizji społeczeństwa proponowanej przez kapitalizm, a zwłaszcza “libertariański” kapitalizm, jest “głosowanie” przez “klienta”, porównywane z politycznym głosowaniem przez “obywatela”. Zdaniem Miltona Friedmana “kiedy głosujesz w supermarkecie, dostajesz dokładnie to, na co głosowałeś, i tak samo otrzymuje każda inna osoba”. Zatem twierdzi się, że takie “głosowanie” za pomocą kieszeni to przykład cudownej “wolności”, jaką ludzie się cieszą w kapitalizmie (przeciwstawianym “socjalizmowi”, przez prawicowców zawsze utożsamianemu z państwowym socjalizmem, który zostanie przedyskutowany w sekcji H). Ale do oceny tego twierdzenia niezbędne jest ukazanie różnicy między klientami a obywatelami.

Klient wybiera spomiędzy produktów na półce, które zostały zaprojektowane i wyprodukowane przez innych dla zysku. Klient to końcowy użytkownik, w zasadzie raczej widz niż aktor, po prostu wybierający jedną z możliwości stworzonych gdzie indziej przez kogo innego. Podejmowanie decyzji na rynku dlatego ma charakter głęboko bierny i reakcyjny (to znaczy oparty na reagowaniu na kierunki działań innych ludzi). W przeciwieństwie do klienta, “obywatel” jest czynnie zaangażowany, przynajmniej w teorii, we wszystkie etapy procesu podejmowania decyzji, bezpośrednio albo poprzez obieralnych delegatów. Dlatego, zakładając zdecentralizowane organizacje o partycypacyjnej demokracji, podejmowanie decyzji przez obywateli może promować aktywność, opierać się na ludzkim działaniu, w którym każdy przejmuje inicjatywę i ustala porządek spraw samemu. Rzeczywiście, większość zwolenników modelu “obywatelskiego” popiera go właśnie dlatego, że daje on jednostkom czynne uczestnictwo w podejmowaniu decyzji społecznych, tworząc przez to edukacyjny aspekt tego procesu i rozwijając zdolności i siły zaangażowanych weń.

W dodatku siła konsumenckiego portfela nie jest równo podzielona pomiędzy członków społeczeństwa. Zatem określenie “głosowanie” w odniesieniu do rynku wyraża ideę drastycznie odmienną od tej, jaka zazwyczaj nam się z nim kojarzy. Podczas politycznego głosowania każdy otrzymuje jeden głos, na rynku jest to ilość głosów mierzona liczbą dolarów. Jakiż to rodzaj “demokracji”, który daje jednej osobie więcej głosów niż dziesiątkom tysięcy innych, razem wziętych?

Dlatego koncepcja “klienta” zaniedbuje branie pod uwagę różnic pod względem siły nabywczej, jakie istnieją na rynku, jak również przypisuje jednostce rolę w istocie bierną. W najlepszym wypadku jednostki mogą działać na rynku w odosobnieniu przy pomocy swojej siły nabywczej. Jednakże ta sytuacja stanowi tylko część problemu, ponieważ – jak przekonuje E.F. Schumacher – “nabywca w istocie jest łowcą okazji; nie obchodzi go powstawanie dóbr, ani warunki, w jakich są one wytwarzane. Jego jedyną troską jest uzyskanie jak najlepszej wartości za pieniądze”. Schumacher kontynuuje, zauważając, że rynek “z tego powodu respektuje tylko powierzchnię społeczeństwa, a jego oznaczenia odnoszą się do chwilowej sytuacji, jaka istnieje tu i teraz. Nie ma żadnego zaglądania w głąb spraw, do naturalnych czy społecznych faktów, jakie za nimi stoją” [Małe jest piękne].

Tak naprawdę model “klienta” działa przeciwko jakiejkolwiek próbie “zbadania” stanu faktycznego. Po pierwsze, klienci rzadko kiedy znają znaczenie czy konsekwencje wytwarzania oferowanych im dóbr, ponieważ mechanizm cen wstrzymuje dotarcie do nich takich informacji. Po drugie – ponieważ atomistyczna natura rynku utrudnia dyskusję o tym, “dlaczego” i “jak” towary są produkowane – pozostaje nam wybór między różnymi wersjami “czegoś”. Zamiast krytycznej oceny różnych “za” i “przeciw” przy określonych praktykach ekonomicznych, wszystko, co nam się proponuje, to możliwość wyboru spomiędzy rzeczy już wyprodukowanych. Możemy jedynie reagować, wybierając możliwość, która czyni najmniejszą szkodę, gdy szkoda już została wyrządzona (a często nie mamy nawet takiego wyboru). Natomiast po to, żeby odkrywać społeczny i ekologiczny wpływ danego wyrobu, musimy wybrać rolę aktywną, włączając się do grup, które dostarczają tego rodzaju informacji – informacji, których rynek nie może udzielić i nie udziela, pomimo że mają one zasadnicze znaczenie przy podejmowaniu racjonalnych decyzji.

Ponadto w modelu “klienta” odmawia się przyznania, że decyzje, jakie podejmujemy na rynku, aby zaspokoić swoje “wymagania”, są określane przez siły społeczne i rynkowe. To, czego jesteśmy w stanie chcieć, jest powiązane z formami organizacji społecznej, w jakiej żyjemy. Na przykład ludzie decydują się na kupno samochodów, ponieważ koncern General Motors wykupił i zniszczył sieć tramwajową w latach trzydziestych, i kupują “fast food” dlatego, że nie mają czasu na gotowanie z powodu wydłużania się godzin pracy. Znaczy to, że nasze decyzje na rynku są często ograniczone wskutek nacisków ekonomicznych. Na przykład siły rynkowe zmuszają firmy, pod groźbą bankructwa, do robienia wszystkiego, co tylko możliwe, aby ograniczać wydatki. Firmy, które zanieczyszczają powietrze, utrzymują złe warunki pracy itd. często zyskują przewagę w konkurencji dzięki takim praktykom, a inne firmy muszą pójść za ich przykładem, albo zostać wyeliminowane z biznesu. “Wyścig na dół” zostaje zapewniony, a jednostki podejmują “decyzje rozpaczy” tylko po to, żeby przeżyć. Osobiste przywiązanie do pewnych wartości, ujmując to inaczej, może się okazać bez znaczenia po prostu dlatego, że równoważąca je ekonomiczna presja staje się zbyt silna (nic więc dziwnego, że Robert Owen przekonywał, iż dążenie do jak największego zysku to “zasada zupełnie niesprzyjająca osobistemu i publicznemu szczęściu”).

I oczywiście, rynek też nie wprowadza, i nie może wprowadzić, dóbr, na które w naszej świadomości nie mamy ochoty jako konsumenci, lecz pragniemy je chronić dla przyszłych pokoleń albo z powodów ekologicznych. Uzależniając ochronę planety, jej ekosystemów i innych “dóbr” tego typu od rynku, kapitalizm zapewnia, że o ile nie poprzemy swoich słów pieniędzmi, nie będziemy mieli nic do powiedzenia w sprawach ochrony takich dóbr jak ekosystemy, zabytki historyczne itp. Potrzeba chronienia takich “zasobów” na dłuższą metę jest pomijana na rzecz spraw doraźnych – doprawdy, jeśli nie będziemy “nabywać” takich wyrobów dziś, jutro ich tam nie będzie. A skoro mieszczą się one w społeczeństwie, gdzie znakomita większość ludzi często stawia czoła trudnościom przy wiązaniu końca z końcem, oznacza to, że kapitalizm nigdy nie może dostarczyć nam dóbr, do których chcielibyśmy mieć dostęp jako ludzie (czy to dla innych, czy dla przyszłych pokoleń, czy też tylko po to, aby ochraniać planetę), ale nie możemy sobie na to pozwolić lub pragnąć tego jako klienci.

Wyraźnym znakiem wzrostu dominacji kapitalistycznej ideologii jest to, że model “konsumencki” zostaje przenoszony na scenę polityczną. Jest to odzwierciedleniem faktu, że coraz większa liczba instytucji politycznych umacnia wzmiankowaną powyżej tendencję do czynienia z wyborców biernych widzów, dających swoje “poparcie” temu lub owemu “produktowi” (to znaczy – partii bądź przywódcy). Murray Bookchin komentuje: “wykształceni, mądrzy obywatele zostają ograniczeni do roli zwykłych podatników, którzy wymieniają pieniądze za ‘usługi'” [Tworzenie społeczeństwa na nowo]. W praktyce, z powodu państwowego centralizmu, ten stan rzeczy przekształca proces polityczny w przedłużenie rynku, gdzie “obywatele” zostają zredukowani do “konsumentów”. Albo wedle trafnej analizy Ericha Fromma, “Funkcjonowanie aparatu politycznego w demokratycznym państwie w istocie się nie różni od procedury rynku towarowego. Partie polityczne nie różnią się zbytnio od wielkich przedsiębiorstw handlowych, a zawodowi politycy próbują sprzedawać swoje wyroby publiczności” [Zdrowe społeczeństwo].

Ale czy ma to znaczenie? Friedman sugeruje, że bycie konsumentem jest lepsze niż bycie obywatelem, gdyż dostaje się “dokładnie” to, czego się chce.

Nasuwa się tutaj kluczowe pytanie: Czy ludzie zawsze dostają podczas zakupów to, czego chcą? Czy konsumenci, którzy kupują wybielany papier gazetowy i toaletowy naprawdę chcą wypuszczania ton dioksyn i innych związków chlorowcoorganicznych do rzek, jezior i wód przybrzeżnych? Czy klienci, którzy nabywają samochody rzeczywiście chcą korków ulicznych, skażenia powietrza, rozcinania krajobrazu autostradami i efektu cieplarnianego? A co z tymi, którzy wcale nie kupują tych rzeczy? Znajdują się także pod wpływem decyzji innych. Rozumowanie, że tylko konsument odczuwa wpływ swojej decyzji jest nonsensem – podobnie jak dziecinna zachcianka otrzymania “dokładnie” tego, czego się chce, bez względu na skutki społeczne.

Być może Friedman mógłby stwierdzić, że konsumując coś, aprobujemy też wpływ tego czegoś. Ale gdy “głosujemy” na rynku, nie możemy powiedzieć, że wyraziliśmy zgodę na wynikające z tego zanieczyszczenie (czy też podział dochodów albo władzy), ponieważ to nie wybór został wystawiony na sprzedaż. Takie zmiany są już określone z góry, albo są wynikiem kumulowania się pewnych decyzji jednostek, a więc wybór może zostać dokonany tylko na drodze decyzji zbiorowej. W ten sposób możemy zmieniać skutki, do których moglibyśmy bez zagrożeń doprowadzać w pojedynczych wypadkach, ale które szkodzą nam zbiorowo. I w przeciwieństwie do rynku, w polityce możemy zmienić zdanie i powrócić znowu do stanu poprzedniego, niezależnie od tego, jak bardzo wielkie błędy popełniliśmy. Żadna taka możliwość nie jest dostępna na rynku.

Tak więc teza Friedmana, że w wyniku wyborów “wychodzi coś innego, niż to, za czym się głosowało” w równym stopniu da się zastosować do transakcji rynkowych.

Rozważania te wskazują, że “konsumencki” model ludzkiego działania jest nieco ograniczony (ujmując całą sprawę bardzo delikatnie!). Zamiast tego trzeba, abyśmy uznali znaczenie modelu “obywatelskiego”. I powinniśmy uzupełnić, że zawiera się w nim także model “konsumencki”. Nasz udział jako aktywnych członków społeczności wcale nie zakłada, że przestajemy dokonywać pojedynczych wyborów w dziedzinie konsumpcji spomiędzy dostępnych możliwości. Udział ten sprowadza się tylko do potencjalnego wzbogacania dostępnych nam możliwości w wyniku wyeliminowania ohydnych alternatyw (takich jak ekologia albo zysk, tanie dobra albo prawa pracownicze, rodzina albo kariera).

Do tego jeszcze musimy podkreślić znaczenie modelu “obywatelskiego” dla rozwoju praktykujących go osób, oraz to, jak on wzbogaca nasze życie społeczne i osobiste. Aktywny udział w instytucjach partycypacyjnych sprzyja aktywnemu typowi charakteru, przesiąkniętemu “duchem obywatelskim” i rozwija go. Ponieważ obywatele podejmują zbiorowe decyzje, muszą zważać na interesy innych osób, jak również i na swoje własne i zastanawiać się nad wpływem możliwych decyzji na siebie samych, innych, społeczeństwo i środowisko przyrodnicze. Jest to z samej swej natury proces wychowawczy, dzięki któremu wszyscy zyskują, rozwijając swoje umiejętności krytycznego myślenia i rozszerzając swoje pojmowanie interesu osobistego w taki sposób, że bierze się pod uwagę siebie zarówno jako część społeczeństwa i ekosystemu, jak też i jako jednostkę. Model “konsumencki”, ze swoim biernym nastawieniem, skierowanym wyłącznie na sprawy prywatne (czytaj: pieniądze), rozwija niewiele ludzkich zdolności i zawęża interes osobisty ludzi do takiego stopnia, że ich “rozumne” działania mogą naprawdę (pośrednio) temu interesowi szkodzić.

Jak przekonuje Noam Chomsky, “ludzie coraz bardziej zdają sobie sprawę, że tego, co ekonomiści nazywają ‘czynnikami zewnętrznymi’, nie da już się zepchnąć na dalszy plan. Nikt, kto chociaż przez chwilę zastanowi się nad problemami współczesnego społeczeństwa, nie może nie być świadomy społecznych kosztów produkcji i konsumpcji, postępującego niszczenia środowiska, całkowitej nieracjonalności wykorzystywania obecnej technologii, z tego, że system oparty na maksymalizacji zysku albo wzrostu nie może radzić sobie z potrzebami, które mogą być wyrażane jedynie zbiorowo, i z narzucania przez ten system olbrzymich skłonności do maksymalizacji ilości towarów posiadanych do osobistego użytku w miejsce ogólnej poprawy jakości życia…” [Priorytety radykała].

Zatem model “obywatelski” wyciąga na światło dzienne fakt, że suma racjonalnych decyzji indywidualnych może nie równać się wcale racjonalnemu postępowaniu zbiorowości (co – musimy dodać – szkodzi należącym do niej jednostkom, a przez to działa przeciwko ich własnym interesom). Wzorce społecznego zachowania, wytworzone i wzbogacone w wyniku procesu dyskusji i dialogu, mogą być skuteczne w dziedzinach, gdzie atomistyczny model “konsumencki” w istocie pozostaje bezsilny, jeśli chce się osiągnąć konstruktywną przemianę społeczną, nie mówiąc już o ochronie jednostki przed “zgadzaniem się” na “decyzje rozpaczy”, które postawią ją samą i całe społeczeństwo w jeszcze gorszej sytuacji (patrz także sekcje E.4 i E.5).

To wszystko wcale nie powinno sugerować, że anarchiści pragną wykorzenić indywidualne podejmowanie decyzji, jesteśmy od tego jak najdalsi. Anarchistyczne społeczeństwo będzie się opierać na podejmowaniu decyzji przez jednostki o tym, co chcą konsumować, gdzie chcą pracować, jaki rodzaj pracy chcą wykonywać itd. Tak więc celem modelu “obywatelskiego” nie jest “zastąpienie” modelu “konsumenckiego”, lecz tylko poprawienie środowiska społecznego, w którym podejmujemy swoje indywidualne decyzje jako konsumenci. Tym, czego pragną zwolennicy “obywatelskiego” modelu ludzkiego działania, jest umiejscowienie takich decyzji w społecznych ramach, takich, które pozwolą na branie czynnego udziału w poprawianiu jakości życia nas wszystkich, usuwając do takiego stopnia, do jakiego jest to tylko możliwe, sytuacje, w których praktycznie nie mamy żadnego wyboru.

B.4.5 Ale ja chcę, żeby “zostawiono mnie w spokoju”!

Co za ironia, że zwolennicy dzikiego kapitalizmu (np. “libertarianie” i “anarcho”-kapitaliści) chcą, aby “zostawiono ich w spokoju”, choć kapitalizm nigdy na to nie pozwoli. Max Stirner wyraził to tak:

“Potrzeba nabywania nie pozwala nam odetchnąć, zaznać cichej radości. Nie cieszymy się ze swojego mienia…” [Max Stirner, Jedyny i jego własność].

Kapitalizm nie zezwala na “wzięcie oddechu” dlatego, że musi ciągle rozwijać się lub upaść, co doprowadza do ciągłej presji skierowanej ku pracownikom i kapitalistom (patrz sekcja D.4.1). Ci pierwsi nigdy w pełni nie pozbędą się niepokoju w związku z możliwością utraty pracy, ponieważ gdy nie będą pracować, nie będą też jeść, nie zapewnią swoim dzieciom lepszego życia. W miejscu pracy szef “nie zostawi ich w spokoju”, aby kierowali swoimi własnymi działaniami; przeciwnie, będzie żądał wykonania poleceń, będzie im mówił, jak mają to zrobić i w jakim czasie. W rzeczywistości historia eksperymentów z pracowniczą kontrolą i samorządnością w kapitalistycznych przedsiębiorstwach potwierdza nasze tezy, iż z punktu widzenia pracownika kapitalizmu nie da się pogodzić z pragnieniem bycia “zostawionym w spokoju”. Jako ilustrację przedstawimy “program pilotażowy” prowadzony przez General Electric w okresie od 1968 do 1972.

General Electric zaproponowało “program pilotażowy” jako środek do przezwyciężenia trudności związanych z wprowadzeniem supernowoczesnej aparatury do zakładu Lynn River Works w stanie Massachussets. W obliczu narastającego napięcia w halach fabrycznych, etapów sprawiających trudności podczas procesu produkcyjnego i wytwarzania produktów niskiej jakości, kierownictwo GE postanowiło wypróbować schemat “ubogacenia pracy” w oparciu o pracowniczą kontrolę produkcji w jednym sektorze zakładu. W czerwcu 1970 roku robotnicy mieli zarządzać firmą “jak swoją własną” (według słów jednego z menedżerów). “Pod względem zasięgu pracy grupowej Pilot Project od tego właśnie się zaczął, przynosząc natychmiastowe skutki w postaci wzrostu wydajności i wykorzystania maszyn, oraz ograniczenia strat materiałów. Pewien urzędnik związkowy zaznaczył dwa lata później, ‘sam fakt, że zerwaliśmy z tradycyjną polityką GE [polegającą na tym, że związek nie może nigdy mieć nic do powiedzenia w zarządzaniu interesami] był już w sobie satysfakcjonujący, zwłaszcza, że do tego jeszcze odnieśliśmy sukces’ “ [David Noble, Siły wytwórcze].

Projekt ten, po początkowym spotkaniu się z pewnym sceptycyzmem, okazał się wielkim sukcesem zaangażowanych weń robotników. Owszem, inni robotnicy w fabryce pragnęli zostać też do niego włączeni, a związek wkrótce zaczął próbować rozszerzenia go na całą fabrykę i na inne posiadłości GE. Sukcesem schematu było to, że opierał się on na kierowaniu swoimi własnymi sprawami przez robotników, którym szefowie nie mówili, co mają robić – “Jesteśmy istotami ludzkimi i chcielibyśmy, aby tak nas traktowano” – powiedział jeden z pracowników [cytat z Noble’a, Op. Cit.]. Być człowiekiem w pełni – to znaczy mieć wolność rządzenia sobą samym we wszystkich dziedzinach życia, z produkcją włącznie.

Jednak zaledwie po roku od przyznania robotnikom kontroli nad ich pracą, program zamknięto. Dlaczego? “W oczach niektórych zwolenników ‘eksperymentu’ w zarządzie firmy, program zakończono, ponieważ szefostwo jako całość odmówiło ustąpienia choćby odrobiny swojej tradycyjnej władzy, “eksperyment” zawalił się wskutek podstawowej sprzeczności kapitalistycznej produkcji: Kto kieruje warsztatem?” [Noble, Op. Cit.].

Noble idzie jeszcze dalej, przekonując, że zdaniem szefów zarządu General Electric, “pragnienie związkowców, aby rozszerzać program okazało się krokiem w kierunku większej kontroli pracowniczej nad produkcją i, jako takie, zagrożeniem dla tradycyjnego autorytetu zakorzenionego w prywatnej własności środków produkcji. Dlatego decyzja o zakończeniu eksperymentu była wyrazem obrony nie tylko uprawnień nadzorców produkcji i dyrektorów zakładu, ale także władzy, jaką daje posiadanie własności”. Noble zauważa, że takie zakończenie nie było odosobnionym przypadkiem, oraz że “dzieje programu pilotażowego w koncernie GE podążały według typowego schematu takich ‘eksperymentów nad ubogaceniem pracy'” [Op. Cit.]. Mimo że “kilka tuzinów dobrze udokumentowanych eksperymentów pokazuje, że produkcja wzrasta, a problemy społeczne zmniejszają się, gdy pracownicy uczestniczą w decydowaniu o pracy, wpływającej na ich życie” [studium Departamentu Zdrowia, Oświaty i Opieki Społecznej cytowane przez Noble’a, Op. Cit.], takie praktyki są ukracane przez szefów, dążących do zachowania swej własnej władzy, władzy wypływającej z własności prywatnej.

Jeden z pracowników uczestniczących w programie pilotażowym GE stwierdził: “chcemy tylko być zostawieni w spokoju”. Nie zostali – kapitalistyczne stosunki społeczne zabraniają umożliwienia czegoś takiego (jak słusznie zauważa Noble: “‘sposób na życie’ zarządu firmy oznaczał kontrolowanie życia innych” [Op. Cit.]). Pomimo wzrostu produkcji i innych zalet programu, groźba podkopania autorytetu władzy kapitalistów – a nadwątlanie ich władzy to potencjalne zmniejszanie także ich zysków – zaważyła o losach projektu (“jeśli jesteśmy tak samo zaangażowani w produkcję, zyski powinniśmy dzielić równo, jako współwłaściciele” [pracownik uczestniczący w programie pilotażowym GE, Op. Cit.]).

Jak zostało przedstawione dokładniej w sekcji J.5.12, maksymalizacja zysków może działać przeciwko wydajności; oznacza to, że kapitalizm może niszczyć gospodarkę jako całość poprzez promowanie mniej sprawnych sposobów produkcji (tj. hierarchicznych przeciwko egalitarnym), ponieważ czynienie tego jest w interesie kapitalistów, a kapitalistyczny rynek nagradza takie zachowania. Dzieje się tak dlatego, że w ostatecznym rozrachunku, zyski to nieodpłatna część pracy. Jeśli umocni się pozycję pracowników, oddając w ich ręce kontrolę, spowodują wzrost produkcji i wydajności (najlepiej poradzą sobie sami, bez nadzoru i komend, gdyż to właśnie oni wiedzą najlepiej, jak wykonywać swoją pracę), ale tym samym zmniejszy się autorytet struktur rządzących w miejscu pracy. Pracownicy będą starali się dążyć do zdobycia coraz większej kontroli (to naturalne, że wolność sama próbuje zwiększać swój zasięg). A to z kolei, jak uczestnik programu pilotażowego dobitnie się wyraził, zakładałoby istnienie kooperatywnego zakładu pracy, w którym nie menedżerowie, ale właśnie klasa pracująca będzie decydować o kolejnych posunięciach firmy i o tym, co robić z wyprodukowaną nadwyżką. Zagrożenie władzy jest zagrożeniem zysków (mówiąc dokładnej, ich kontroli i przepływu). Wiedząc o tym, kto kontroluje produkcję, i kto zaczyna zagrażać przejęciem kontroli nad nadwyżką, nie jest dziwne, że firmy szybko porzucają takie ulepszenia i powracają do starych, mniej wydajnych, hierarchicznych schematów działania opierających się na zasadzie “Rób, co mówią, i tak długo, jak ci mówią”. Taki reżim jest trudny do przyjęcia dla wolnych ludzi i, jak zauważa Noble, system, który zastąpił program pilotażowy, “miał na celu ‘oduczenie’ uczestników ich nowo zdobytych ‘nawyków’ pewności siebie, samodyscypliny i szacunku dla samego siebie” [Op. Cit.].

Kolejny dowód na to, że dopóki jesteś niewolnikiem płacy, kapitalizm nie da ci wolnej ręki, tym bardziej “nie zostawi cię w spokoju”.

Co więcej, kapitaliści nie spoczną, dopóki nie upewnią się, że produkcja rośnie szybciej niż wysokość wypłacanej pensji; w przeciwnym razie narasta groźba nierentowności firmy (zobacz sekcje C.2 i C.3). Oznacza to również, że każda korporacja musi unowocześniać się, aby nie zostać w tyle i nie zbankrutować. Więc szef także nie jest “pozostawiony w spokoju” – swoje decyzje podejmuje pod przymusem, narzucanym przez siły rynkowe, w wyniku konieczności narzucanych indywidualnym kapitalistom przez konkurencję. Potrzeba nabywania bez wytchnienia – w tym przypadku, konieczność akumulacji kapitału w celu przetrwania na rynku – zawsze zamęcza kapitalistów. A skoro nieopłacona praca to klucz do kapitalistycznej ekspansji, to musi ona istnieć w dalszym ciągu i pomnażać się – wymagając od szefa, aby kontrolował godziny pracy zatrudnionych w celu zapewnienia, że wyprodukują więcej dóbr, niż otrzymają w wynagrodzeniach. Szef nie jest “zostawiony w spokoju”, ani też nie pozostawi w spokoju pracownika.

Te fakty, oparte na bezlitosnej konkurencji i stosunkach władzy towarzyszących własności prywatnej, dają pewność, że pragnienie bycia “pozostawionym w spokoju” nie może zostać zaspokojone w kapitalizmie.

Murray Bookchin widzi to w ten sposób:

“Pomimo swych zapewnień na temat autonomii i nieufności do władzy państwowej… klasyczni myśliciele liberalni w ostatnim przykładzie nie utrzymali pojęcia całkowitej wolności jednostki od jedynie słusznego kierownictwa. W istocie ich interpretacja pojęcia autonomii z góry zakładała dokładnie określone układy poza jednostką – mianowicie prawa rynkowe. Wbrew autonomii jednostki, te prawa ustanawiają system organizacji społecznej, w którym wszystkie ‘zbiory jednostek’ pozostają pod władzą osławionej ‘niewidzialnej ręki’ konkurencji. Paradoksalnie – prawa rynkowe zdobywają przewagę nad spełnianiem ‘wolnej woli’ tych samych suwerennych jednostek, które w innym wypadku tworzą ‘zbiór jednostek'” [Communalism: The Democratic Dimension of Anarchism, p.4, Democracy and Nature no. 8, pp.1-17].

Współpraca międzyludzka jest nieodzowną częścią życia. Anarchizm proponuje wyeliminowanie tylko niepożądanych oddziaływań i autorytarnych nakazów, które zawsze towarzyszą kapitalizmowi i wszelkim formom hierarchicznej organizacji społeczno-ekonomicznej (np. państwowemu socjalizmowi). Pustelnicy szybko stają się mało ludzcy, gdyż oddziaływania społeczne wzbogacają i rozwijają indywidualność. Kapitalizm próbuje uczynić z nas pustelników, “kontaktujących się” wyłącznie poprzez rynek, jednak odmawianie ludziom ich człowieczeństwa i wyjątkowości musi powodować narastający bunt. W praktyce “prawa” rynku i hierarchia kapitału nigdy “nie zostawią cię w spokoju”, zamiast tego zniszczą twoje poczucie niezależności i wolność, jednak ten aspekt kapitalizmu kłóci się z ludzkim “instynktem wolnego wyboru”, opisywanym przez Noama Chomskiego. Stąd narasta tendencja przeciwna – do radykalizacji i buntu w każdej grupie uciskanych (patrz sekcja J ).

Ostatni punkt. Potrzeba “bycia zostawionym w spokoju” objawia się zwykle dwiema drastycznie różnymi koncepcjami – chęcią bycia swoim własnym panem i kierowania swoimi własnymi sprawami, oraz pragnieniem szefów i właścicieli ziemskich, żeby posiadać jeszcze większej władzy nad swoją własnością. Jednakże władza sprawowana przez tychże właścicieli jest także sprawowana nad tymi, którzy korzystają z tej własności. Dlatego pojęcie “bycia zostawionym w spokoju” zawiera dwa przeciwstawne sobie aspekty w podzielonym na klasy i hierarchicznym społeczeństwie. Sprawą oczywistą jest, że anarchiści sympatyzują z pierwszym, rdzennie wolnościowym, aspektem – pragnieniem kierowania swym własnym życiem, na swój własny sposób – a potępiają drugą opcję i wynikające z niej wnioski, że to właśnie w interesie rządzonych leży pozostawienie tych u władzy w spokoju. W interesie rządzonych leży raczej poddanie mających nad nimi władzę tak silnej kontroli, jak to tylko możliwe – z oczywistych powodów.

Ludzie pracy są wolni do takiego stopnia, w jakim ograniczają możliwości swoich szefów bycia “zostawionymi w spokoju”. Jednym z celów anarchistów w kapitalistycznym społeczeństwie jest zapewnienie, że ludzie u władzy nie zostaną “zostawieni w spokoju”, aby sprawowali swoje rządy nad im poddanymi. Postrzegamy solidarność, akcję bezpośrednią oraz organizację w miejscu pracy i lokalnej społeczności jako środki ingerowania we władzę państwa, kapitalistów i posiadaczy własności dopóty, dopóki nie nadejdzie taki czas, gdy będziemy mogli zniszczyć takie autorytarne stosunki społeczne raz na zawsze.

Stąd się bierze niechęć anarchistów do terminu “laissez-faire” – w społeczeństwie klasowym może ono oznaczać jedynie ochronę możnych przed klasami pracującymi (pod hasłem “neutralnego” narzucania praw własności, a przez to wywodzącej się od nich władzy). Natomiast jesteśmy w pełni świadomi przeciwnej, wolnościowej, wizji wyrażonej w pragnieniu bycia “zostawionym w spokoju”. I to jest powód, dla którego omówiliśmy, dlaczego kapitalistyczne społeczeństwo nigdy nie może naprawdę spełnić tego pragnienia – jego hierarchiczny i konkurencyjny charakter stoi temu na przeszkodzie – i jak podobne pragnienie może zostać przekręcone jako środek umacniania władzy nielicznych nad wieloma.

B.4.4 A co z okresami wysokiego popytu na pracę?

Oczywiście zdarzają się okresy, gdy popyt na pracę przewyższa jej podaż, ale te okresy stanowią zapowiedź depresji kapitalizmu, gdyż pracownicy znajdują się w wyśmienitym położeniu, aby rzucać wyzwania, zarówno indywidualnie, jak i zespołowo, przypisanej im roli towarów. Więcej informacji na ten temat znajduje się w sekcji C.7 (Co powoduje cykl koniunkturalny w kapitalizmie?), więc nie będzie on szerzej omawiany w tym miejscu. Na razie wystarczy powiedzieć, że w normalnych czasach (tj. przez większość cyklu koniunkturalnego), kapitaliści często cieszą się szeroką władzą nad pracownikami, władzą wywodzącą się z nierównej pozycji przetargowej między kapitałem a pracą, co zauważył Adam Smith i wielu innych.

Jednakże to zmienia się w czasach wysokiego zapotrzebowania na pracę. Aby to zilustrować, przyjmijmy, że podaż i popyt na pracę zbliżają się do siebie. To jasne, że taka sytuacja jest dobra tylko dla pracownika. Szef nie może po prostu go wylać, ponieważ nie będzie w stanie go nikim zastąpić. Zaś pracownicy, albo zbiorowo dzięki solidarności, albo też indywidualnie poprzez odchodzenie (tzn. przenoszenie się do nowej pracy), mogą sprawić, że szef będzie szanował ich interesy i, naprawdę, przeforsować je w całej pełni. Szef ma trudności z utrzymaniem swojej władzy bez uszczerbku, albo z powstrzymaniem podwyżek, co powoduje zmniejszenie się zysków. Innymi słowy, kiedy bezrobocie maleje, możliwości pracownika rosną.

Patrząc na to z innej strony, przyznanie komuś prawa wprowadzania i usuwania kapitału ludzkiego w procesie produkcji nadaje temu komuś znaczną władzę nad tym kapitałem, o ile przemieszczanie się nie przestanie być kosztowne dla tego kapitału, tj. dopóki ten kapitał nie stanie się doskonale ruchomy. W prawdziwym życiu staje się tak w przybliżeniu dopiero w okresach pełnego zatrudnienia, a więc doskonała mobilność pracy kosztuje kapitalistyczną firmę wiele problemów – ponieważ w takich warunkach pracownicy nie są zależni od pojedynczego kapitalisty, a przez to poziom ich wysiłku jest wyznaczany dużo bardziej przez ich własne decyzje (czy to zbiorowe, czy indywidualne), niż przez władzę kierownictwa. Groźba zwolnienia nie może zostać użyta jako straszak w celu zwiększenia wysiłku, a więc produkcji. Zatem pełne zatrudnienie wzmacnia siłę pracowników.

Stałe zobowiązania wobec swych ludzkich zasobów są dla kapitalistycznej firmy nieznośne. W takich czasach interesy źle idą, i dlatego podobny stan rzeczy zdarza się rzadko w wolnorynkowym kapitalizmie (musimy wytknąć, że w neoliberalnej ekonomii zakłada się, że wszystkie nakłady – nie wyłączając kapitału – są doskonale mobilne, a więc teoria ignoruje rzeczywistość i wyklucza samą produkcję kapitalistyczną!).

Podczas ostatniego kapitalistycznego boomu – okresu powojennego, doszło do załamania się autorytetu przedsiębiorców, a co za tym idzie – uzasadnionego strachu elity rządzącej. Specjalny raport Komisji Trójstronnej z 1975 roku, próbujący “zrozumieć” przyczyny narastającego niezadowolenia społeczeństwa, dobrze opisuje całą sprawę. W okresach pełnego zatrudnienia, według raportu, ma miejsce “nadmiar demokracji”. Mówiąc inaczej, wskutek poprawy pozycji przetargowej uzyskanej w okresie dużego zapotrzebowania na pracę, ludzie zaczęli myśleć o swoich potrzebach i działać na ich rzecz jako ludzie, a nie jako towary uosabiające zdolność do pracy. Naturalnie wpływa to niszcząco na autorytet państwa i pracodawców: “Ludzie już nie czują takiego samego przymusu posłuszeństwa wobec tych, którzy do tej pory byli uznawani za “lepszych” od nich ze względu na wiek, pozycję społeczną, status majątkowy, umiejętności, charakter czy talent”.

Rozluźnienie więzi opartych na przymusie i posłuszeństwie doprowadziło do tego, że “dawniej bierne lub niezorganizowane grupy w społeczeństwie: Czarni, Indianie, Meksykanie, białe mniejszości etniczne, studenci, uczniowie i kobiety… zaczynają podejmować jednomyślne wysiłki, aby upominać się o swoje prawa do szans, nagród i przywilejów, których wcześniej nie uważali za im należne”.

Taki “nadmiar” uczestnictwa w polityce oczywiście stanowił poważne zagrożenie dla dotychczasowego stanu rzeczy, skoro elity, które opracowały ten raport, uznawały za pewnik, że “skuteczne funkcjonowanie demokratycznego systemu politycznego zazwyczaj wymaga pewnej ilości apatii i niezaangażowania ze strony niektórych jednostek i grup. . . Ta marginalizacja pewnych grup jest sama w sobie wyraźnie niedemokratyczna, ale jest także jednym z czynników, umożliwiających skuteczne funkcjonowanie demokracji”. Takie oświadczenie odsłania nieszczerość pojmowania “demokracji” przez establishment. Żeby demokracja funkcjonowała skutecznie (tj. służyła interesom elity), musi być “wyraźnie niedemokratyczna”.

Każdy okres, w którym ludzie czują się uwłasnowolnieni, pozwala im na porozumiewanie się ze swoimi kolegami, wypowiadanie swoich potrzeb i pragnień oraz stawianie oporu tym siłom, które negują ich wolność kierowania własnym życiem. Opór ten to śmiercionośny podmuch wiatru, godzący w kapitalistyczną potrzebę traktowania ludzi jak towarów, ponieważ (cytując jeszcze raz Polanyiego) “nie towarowi decydować, gdzie ma zostać wystawiony na sprzedaż, do jakiego celu powinien zostać użyty, za jaką cenę winno się zezwolić na zmianę jego właściciela, ani w jaki sposób powinien zostać skonsumowany lub zniszczony”. Zamiast tego, dotychczasowe towary jako myślący i czujący ludzie dążą do odzyskania swojej wolności i człowieczeństwa.

Jak zostało wspomniane na początku rozdziału, skutki ekonomiczne takich okresów uwłasnowolnienia i buntu są omawiane w sekcji C.7. Na zakończenie zacytujemy polskiego ekonomistę Michała Kaleckiego, który stwierdził, że ciągły kapitalistyczny boom nie będzie w interesie klasy rządzącej. W 1943 roku, odpowiadając bardziej optymistycznym zwolennikom ekonomii Keynesowskiej, zwrócił uwagę, że: “utrzymywanie się wysokiej stopy zatrudnienia… w ciągu najbliższego boomu prawdopodobnie spotka się z silną opozycją ze strony “czołowych biznesmenów”… trwanie pełnego zatrudnienia nie jest wcale po ich myśli. Pracownicy by się ‘wyemancypowali’, a ‘wodzowie przemysłu’ zapragnęliby ‘udzielić im lekcji'”, ponieważ “w ustroju trwałego pełnego zatrudnienia ‘wylanie z pracy’ przestałoby odgrywać swoją rolę środka dyscyplinującego. Pozycja społeczna szefów mogłaby zostać podkopana, co gorsza, świadomość klasowa i pewność siebie klasy robotniczej mogłaby wzrosnąć. Strajki o podwyższenie pensji i poprawę warunków pracy spowodowałyby napięcie polityczne… “dyscyplina w fabrykach” i “stabilność polityczna” jest bardziej pożądana przez kapitalistów niż ewentualne zyski. Ich interes klasowy podpowiada, że trwanie pełnego zatrudnienia to niezdrowa – z ich punktu widzenia – sytuacja, a bezrobocie jest integralną częścią normalnego systemu kapitalistycznego” [Malcolm C. Sawyer, Ekonomia Michała Kaleckiego].

Dlatego też okresy, gdy popyt na pracę przewyższa podaż nie są zdrowe dla kapitalizmu, gdyż pozwalają ludziom domagać się uznania dla ich wolności i człowieczeństwa — obie te rzeczy są katastrofą dla systemu. I to właśnie dlatego wiadomości o dużych ilościach nowych miejsc pracy sieją spustoszenie na rynku papierów wartościowych, a kapitaliści w dzisiejszych czasach tak gorliwie utrzymują “naturalny” poziom bezrobocia (to, że musi on być utrzymywany, wskazuje, że nie jest on “naturalny”). Musimy też odnotować, że Kalecki prawidłowo przewidział powstanie “potężnego sojuszu” między “wielkim biznesem a właścicielami dzierżaw ziemskich” przeciwko pełnemu zatrudnieniu, oraz to, że “sojusz ten prawdopodobnie znalazłby niejednego ekonomistę, deklarującego, że taka sytuacja jest rażąco niezdrowa”. Wywierany wskutek tego “nacisk tych wszystkich sił, a zwłaszcza wielkiego biznesu, pobudziłby rząd do przywrócenia… ortodoksyjnej polityki” [Kalecki, cytat z Op. Cit.]. Dokładnie tak się stało w latach siedemdziesiątych, kiedy to monetaryści i inne grupy “wolnorynkowej” prawicy dostarczyły ideologicznego wsparcia prowadzonej przez biznes walce klasowej. Ich “teorie”, kiedy zostały zastosowane, szybko zrodziły masowe bezrobocie, udzielając klasom pracującym należytej nauczki.

Tak więc okresy recesji i wysokiego bezrobocia, chociaż przynoszą uszczerbek w osiąganiu zysków, są nie tylko nieuniknione, ale nieodzowne dla kapitalizmu w celu utrzymania “dyscypliny” i “dania nauczki” pracownikom. A tak w ogóle, trudno się dziwić, że kapitalizm rzadko stwarza okresy, w których zatrudnienie jest prawie pełne — nie leżą one w jego interesie (patrz też w sekcji C.9). Dynamika kapitalizmu sprawia, że recesja i bezrobocie są nieuchronne, tak samo jak walka klasowa (która stwarza tę dynamikę).

B.4.3 Ale nikt cię nie zmusza, abyś dla nich pracował!

Oczywiście zakłada się, że praca najemna jest “dobrowolnym” przedsięwzięciem, rzekomo obu stronom przynoszącym zyski. Ale wskutek wszczynania rozwiązań siłowych w przeszłości (na przykład zdobywania ziemi drogą podbojów) oraz tendencji do koncentracji kapitału tylko stosunkowo niewielka grupka ludzi obecnie kontroluje ogromne dobra, pozbawiając wszystkich innych dostępu do środków do życia. Jaki głosi Immanuel Wallerstein w tomie 1 Światowego systemu kapitalistycznego, kapitalizm rozwinął się z feudalizmu, a pierwsi kapitaliści mogli założyć fabryki, gdyż odziedziczyli wielkie fortuny ziemskie, pochodzące z podbojów i konfiskat. Zatem brak swobodnego dostępu do środków do życia ostatecznie opiera się na zasadzie “siła stanowi prawo”. Murray Bookchin pisze, że “środki do życia muszą być tym, czym były od samego początku: środkami, bez których życie staje się niemożliwe. Odmawiając tego ludziom popełnia się nie tylko “kradzież”… lecz jawne “zabójstwo” [Murray Bookchin, Tworzenie społeczeństwa na nowo].

David Ellerman zauważył także, że używanie siły w przeszłości odniosło taki skutek, iż większości pozostawiono tylko taki wybór, na jaki pozwalali jej możni, jacy by nie byli:

“Prawdziwą podstawą myśli kapitalistycznej… jest to, że moralne skazy niewolnictwa nie przetrwały w kapitalizmie, ponieważ robotnicy, w przeciwieństwie do niewolników, to wolni ludzie, zawierający dobrowolne umowy o pracę. Ale to znaczy tylko tyle, ze w przypadku kapitalizmu, brak naturalnych praw nie jest pełny, tak, żeby pracownik miał resztkową osobowość prawną jako wolny ‘właściciel towaru’. Pozwala mu się więc na dobrowolne przehandlowanie swego zawodowego życia. Kiedy rabuś przykładając komuś pistolet do głowy, zmusza go do dokonania wyboru: “pieniądze albo życie” – uznawane jest to za rabunek, bez względu na to, że ktoś mógłby powiedzieć, że ofiara dokonała ‘dobrowolnego wyboru’ jednego z dwojga. Gdy system prawny sam w sobie odmawia naturalnych praw ludziom pracy w imię przywilejów kapitału, a ten brak praw jest usankcjonowany przez prawomocną przemoc państwa, wtedy teoretycy ‘libertariańskiego’ kapitalizmu nie głoszą instytucjonalnego rabunku, a raczej sławią “naturalną wolność” wyboru ludzi pracy między pozostającymi możliwościami sprzedawania swojej pracy jako towaru lub pozostania bezrobotnym” [cytowany przez Noama Chomsky’ego, The Chomsky Reader].

Dlatego też istnienie rynku pracy zależy od pracownika oddzielonego od środków produkcji. Naturalną podstawą kapitalizmu jest praca najemna, przy której większość ludzi ma niewielki wybór: sprzedawanie swoich umiejętności, pracy i czasu tym, którzy posiadają środki produkcji. W rozwiniętych krajach mniej niż 10% pracujących jest zatrudnionych przez siebie samych (w 1990 – 7,6% w Wielkiej Brytanii, 8% w USA i Kanadzie, lecz liczba ta zawiera również pracodawców, a więc rzeczywista ilość pracowników zatrudnionych na własny rachunek jest jeszcze mniejsza!). Dla większości ludzi rynek pracy pozostawia więc wyłącznie jedną opcję.

Michaił Bakunin twierdzi, że taka sytuacja doprowadza pracownika do pozycji sługi niemal całkowicie zależnego od swego pracodawcy, mimo że posiada “wolny wybór” oraz obaj są “równi” wobec prawa:

“Prawnie obaj są równi; jednak ekonomicznie – pracownik jest służącym kapitalisty… tak więc sprzedaje on swoją osobę i wolność w wyznaczonym czasie pracy. Pracownik staje się poddanym z powodu widma braku pieniędzy, mogącego dotknąć jego samego i rodzinę, a więc jest w stanie zaakceptować wszystkie warunki narzucane przez chciwe kalkulacje kapitalistów, przemysłowców, pracodawców… Ma prawo zrezygnować z pracy, ale czy ma do tego odpowiednie środki? Nie, a kiedy to zrobi, to tylko po to, by sprzedać się innemu pracodawcy. Kieruje nim ten sam głód, który zmusił go do sprzedania się pierwszemu pracodawcy. Zatem wolność pracownika. . . to wolność tylko teoretyczna, której brakuje jakichkolwiek środków, mogących zagwarantować jej realizację, i w rezultacie jest to wolność czysto fikcyjna, całkowity fałsz. Prawda jest taka, że całe życie pracownika to po prostu ciągła, przygnębiająca kontynuacja uwarunkowań służby — dobrowolnej z prawnego punktu widzenia, lecz przymusowej w znaczeniu ekonomicznym — przerywanej przez krótkie chwile wolności i towarzyszącego jej głodu; mówiąc inaczej, to prawdziwe niewolnictwo” [Filozofia polityczna Bakunina].

Rzeczą oczywistą jest, że żadna firma nie może zmusić cię do współpracy, jednak na ogół musisz pracować dla kogoś. Dzieje się tak wskutek przeszłego “wszczynania rozwiązań siłowych” przez klasę kapitalistów i państwo, co stworzyło obiektywne warunki, w których podejmujemy swoje decyzje o zatrudnieniu. Zanim nastąpi podpisanie jakiejś konkretnej umowy na rynku pracy, oddzielenie pracownika od środków produkcji jest już faktem dokonanym (a będący skutkiem tego faktu rynek pracy zazwyczaj działa na korzyść kapitalistów jako klasy). Chociaż więc zazwyczaj możemy wybrać, dla którego kapitalisty pracować, to na ogół nie możemy wybrać pracy dla samych siebie (ten sektor jest bardzo słabo rozwinięty, co ukazuje, jaką złudną wolność oferuje kapitalizm). Oczywiście możliwość porzucenia zatrudnienia i zmiany jest wolnością ważną, jednak jak w przypadku większości swobód w kapitalizmie, ma ograniczone zastosowanie i skrywa w sobie rzeczywistość godzącą w jednostkę.

Jak twierdzi Karl Polanyi:

“W kategoriach czysto ludzkich taki postulat [rynku pracy] zakłada skrajną niestabilność zarobków pracownika, całkowity brak standardów zawodowych, nikczemną gotowość bycia wciskanym i popychanym na oślep, zupełną zależność od kaprysów rynku. [Ludwig von] Mises słusznie przekonywał, że jeżeli pracownicy ‘nie będą zachowywać się jak związkowcy, ale zmniejszą swoje potrzeby, cele, i zmienią miejsca zamieszkania i zawody zgodnie ze zmieniającymi się wymaganiami rynku, to w końcu znajdą pracę’. To twierdzenie podsumowuje sytuację w systemie opartym na pracy jako towarze. Nie towarowi decydować, gdzie powinien zostać wystawiony na sprzedaż, do jakiego celu winien być używany, za jaką cenę powinno się pozwalać na zmianę właściciela, i w jaki sposób powinien zostać skonsumowany lub zniszczony” [Wielka transformacja].

(Pomimo miłego i niejasnego argumentu von Misesa, iż pracownicy “kiedyś” znajdą pracę, należało by zadać pytanie: jak długo może trwać “kiedyś”?
Argument ten jest jednak sprzeczny z rzeczywistym doświadczeniem. Keynesowski ekonomista [keynesizm to nurt ekonomii opowiadający się za ustępstwami na rzecz świata pracy – przyp. tłum.] Michael Stewart zauważa, że w XIX wieku robotnicy, “którzy tracili pracę, musieli szybko się przegrupowywać albo głodować (choć nawet ta cecha dziewiętnastowiecznej gospodarki i tak nie zapobiegała długotrwałym recesjom)” [Keynes w latach dziewięćdziesiątych]. Pracownicy “zmniejszający swoje wymagania” mogą właściwie tylko pogorszyć kryzys ekonomiczny, powodując większe bezrobocie na krótką metę i przedłużając czas trwania kryzysu. Więcej o kwestii bezrobocia i pracowników o “mniejszych wymaganiach” w sekcji C.9).

Twierdzi się, że kapitał wymaga pracy, stąd też obydwie te siły mają tyle samo do powiedzenia przy proponowaniu warunków, a więc rynek pracy opiera się na “wolności”. Jednak w przypadku kapitalizmu, który opierałby się na prawdziwej wolności, realnej zgodzie, obie strony musiałyby mieć równą pozycję przetargową, gdyż inaczej jakiekolwiek porozumienie będzie faworyzować najpotężniejszego kosztem drugiej strony. Własność prywatna oraz chroniące ją państwo sprawia, że równość de facto jest niemożliwa do osiągnięcia, niezależnie od tego, co mówi teoria. Dzieje się tak dlatego, że na ogół kapitaliści mają trzy rodzaje przewagi na “wolnym” rynku pracy — państwo i jego ustawodawstwo stawiające prawo własności ponad prawami świata pracy, istnienie bezrobocia przez większą część cyklu koniunkturalnego oraz więcej zasobów, którymi można się poratować w trudnej sytuacji. Spróbujmy zapoznać się z każdą z nich.

Pierwsza nierówność, mianowicie poparcie państwa i prawa dla posiadaczy własności, zapewnia, że w razie strajku bądź innych form akcji bezpośredniej (a nawet wtedy, gdy pracownicy próbują tworzyć związek zawodowy), kapitalista ma pełne poparcie państwa przy zatrudnianiu łamistrajków, rozpędzaniu pikiet czy też zwalnianiu “prowodyrów”. To oczywiście daje pracodawcom silniejszą pozycję przetargową, umieszczając tym samym pracowników na straconej pozycji (dwa razy zastanowią się, nim spróbują dochodzić swoich racji).

Istnienie bezrobocia przez większą część cyklu koniunkturalnego zapewnia, że “pracodawcy mają strukturalną przewagę na rynku pracy, ponieważ zazwyczaj więcej jest kandydatów. . . niż posad do objęcia przez nich”. Znaczy to, że “konkurencja na rynku pracy jest na ogół zwichnięta na korzyść pracodawców: jest to rynek nabywcy. A na rynku nabywcy to właśnie sprzedawca ustępuje. Konkurencja o pracowników nie jest wystarczająco silna, aby zapewnić, że ich pragnienia będą zawsze zaspokajane” [Juliet B. Schor, Przepracowani Amerykanie]. Jeśli rynek pracy na ogół faworyzuje pracodawcę, to oczywiście stawia to ludzi pracy w niekorzystnej sytuacji, gdyż widmo bezrobocia i związanych z nim trudności skłania pracowników do przyjęcia każdej propozycji i podporządkowania się zwierzchnictwu szefów przez cały okres zatrudnienia. Innymi słowy, bezrobocie służy zdyscyplinowaniu świata pracy. Im wyższy procent bezrobotnych, tym trudniej o znalezienie nowej posady, co zwiększa koszty utraty pracy i zmniejsza prawdopodobieństwo strajku, wstępowania do związków, opierania się zachciankom pracodawcy itd.

Bakunin pisze: “prywatni właściciele… są podobnie zmuszeni do szukania i nabywania pracy… jednak nie w tym samym stopniu. . . [nie ma] równości między tymi, którzy oferują swoją pracę, a tymi, którzy ją nabywają” [Op. Cit.]. To zapewnia, że jakiekolwiek “wolne porozumienia” przyniosą więcej korzyści kapitalistom niż pracownikom (o okresach pełnego zatrudnienia, kiedy to warunki przechylają się na korzyść ludzi pracy patrz w następnej sekcji).

W końcu temat nierówności majątkowej i zasobów. Generalnie rzecz biorąc, kapitaliści wychodzą cało ze strajków i podczas czekania na znalezienie pracobiorców (jeśli protest dotknie jedną z fabryk właściciela koncernu, może on przerzucić produkcję do innych). A mając więcej zasobów, kapitalista może wytrzymać dłużej niż pracownik, co daje pracodawcy silniejszą pozycję przetargową i przez to zapewnia, że umowy o pracę będą jemu dawać przywileje. O problemie pisze Adam Smith:

“Nietrudno przewidzieć, który z dwóch obozów [kapitaliści/pracownicy], we wszystkich zwyczajnych przypadkach… jest w stanie zmusić ten drugi do uległości na jego warunkach. Przy wszystkich takich kłótniach panowie mogą wytrzymać dużo dłużej… nawet gdyby nie zatrudnili ani jednego robotnika, to na ogół mogliby przeżyć rok albo dwa z oszczędności, które już zgromadzili. Wielu pracowników nie mogłoby wytrzymać tygodnia, nieliczni mogliby przeżyć miesiąc, a wyjątkowi rok bez zatrudnienia. Na dłuższą metę robotnik może być tak niezbędny swojemu panu, jak pan jemu; ale ta konieczność nie przychodzi natychmiast. . . Podczas dyskusji z pracownikami panowie na ogół muszą mieć przewagę” [Bogactwo narodów].

Jak niewiele się zmieniło.

Choć wiadomo, że żadna siła nie zmusi cię, abyś pracował dla nich, system kapitalistyczny nie pozostawia wielkiego wyboru; przeważnie sprzedajesz swoją niezależność na “wolnym” rynku pracy. Nie ogranicza się to zresztą tylko do tego – rynek pracy (czyli to, co czyni kapitalizm kapitalizmem) jest (zazwyczaj) zwichnięty na korzyść pracodawcy, zapewniając, że jakiekolwiek zawarte “dobrowolne umowy” faworyzują szefa i doprowadzają do tego, że pracownicy podporządkowują się dominacji i wyzyskowi. Dlatego właśnie anarchiści popierają kolektywy (np. związki) i czynny opór (np. strajki), akcje bezpośrednie i solidarność, abyśmy stali się równie, jeśli nie bardziej potężnymi niż nasi wyzyskiwacze i wywalczyli niezbędne reformy i zmiany na lepsze (a w końcu zmienili społeczeństwo), nawet w obliczu niedogodności na rynku pracy, na jakie wskazaliśmy. Despotyzm towarzyszący własności (używając wyrażenia Proudhona) napotyka na opór mu podporządkowanych, i, nie trzeba dodawać, szef nie zawsze wygrywa w takich sytuacjach.

B.4.2 Czy kapitalizm opiera się na posiadaniu samego siebie?

Murray Rothbard, czołowy “libertariański” kapitalista, twierdzi, że “podstawowym aksjomatem” kapitalizmu jest “prawo do posiadania samego siebie”. Ten “aksjomat” został zdefiniowany jako “absolutne prawo każdego człowieka do kontrolowania swojego ciała w sposób daleki od jakiejkolwiek formy przymusu z zewnątrz. Każda jednostka musi myśleć, uczyć się, oceniać i dokonywać wyborów swoich własnych celów i środków do ich osiągnięcia w taki sposób, aby przeżyć i rozkwitać. To prawo do posiadania samego siebie daje człowiekowi prawo do wykonywania tych czynności życiowych bez przeszkód w postaci ponaglania przemocą” [O nową wolność].

Jak dotąd nieźle. Jednak napotykamy problem, gdy tematem staje się własność prywatna. Zdaniem Ayn Rand, kolejnego ideologa kapitalistycznego “wolnego rynku”, “nie może istnieć coś takiego jak prawo do nieograniczonej wolności słowa (czy działania) na terenie cudzej własności” [Kapitalizm: nieznany ideał]. Albo, jak by to brzmiało w ustach kapitalistycznego pracodawcy: “Nie płacę ci za myślenie“.

Podobnie też kapitaliści nie płacą swoim pracownikom za wykonywanie innych “czynności życiowych” wymienionych przez Rothbarda (nauki, wartościowania, wyboru celów i środków do ich osiągania itd.) – o ile, rzecz oczywista, firma akurat nie potrzebuje od pracownika wykorzystania którejś z powyższych umiejętności w celu pomnożenia zysków przedsiębiorstwa. W przeciwnym bowiem razie pracownicy mogą być spokojni, że jakiekolwiek wysiłki polegające na angażowaniu się w te “czynności życiowe” podczas pracy napotkają na “przeszkody w postaci ponaglania przemocą”. Dlatego też praca najemna (podstawa kapitalizmu) w praktyce przeczy prawom kojarzonym z posiadaniem samego siebie, a więc odbiera jednostce jej podstawowe prawa. Można to potwierdzić pointą Michaiła Bakunina: “pracownik sprzedaje siebie i swoją wolność w wyznaczonych godzinach” w kapitalizmie.

W społeczeństwie o względnej równości “własność prywatna” nie byłaby źródłem władzy. Na przykład wciąż można by było wypędzić pijanego z domu. Ale w ustroju opartym na pracy najemnej (tj. kapitalizmie), własność prywatna jest czymś zupełnie innym, stając się źródłem zinstytucjonalizowanej władzy i przymusu wywieranego poprzez hierarchię. Jak pisze Noam Chomsky, kapitalizm opiera się na “szczególnej formie kontroli autorytarnej, wywodzącej się od prywatnej własności i kontroli, która jest wyjątkowo surowym systemem dominacji”. Jeśli więc “własność” jest wyłącznie tym, czego używasz jako jednostka (tj. mieniem osobistym), to nie jest ona źródłem władzy. Ale w kapitalizmie prawa “własności” już nie idą w parze z prawami używania, a więc stają się zaprzeczeniem wolności oraz źródłem władzy nad jednostką. Trudno się dziwić, że Proudhon nazywa własność “kradzieżą” i “despotyzmem”.

Jak zauważyliśmy w dyskusjach o hierarchii (sekcja A.2.8 i B.1) wszelkie formy kontroli autorytarnej są zależne od “ponaglania przemocą” – – tj. stosowania lub groźby represji. Zdecydowanie ma to miejsce w hierarchiach kapitalistycznego przedsiębiorstwa. Bob Black następująco definiuje autorytarną naturę kapitalizmu:

“Miejscem, gdzie dorośli spędzają większość czasu, poddając się ścisłej kontroli, jest miejsce pracy. A więc… jest oczywiste, że źródłem największego bezpośredniego przymusu doświadczanego przez przeciętnego dorosłego nie jest państwo, ale raczej biznes, który go zatrudnia. Twój kierownik lub nadzorca wydaje ci więcej poleceń w ciągu tygodnia, niż robi to policja w ciągu dekady”.

Jak zauważyliśmy, każdy człowiek może zrezygnować z pracy, co streszcza się w powiedzeniu “kochaj albo rzuć!” i nie stanowi żadnego rozwiązania tej kwestii. Większość populacji nie jest w stanie uniknąć pracy najemnej. Wcale nie opierając się na “prawie do posiadania samego siebie”, kapitalizm jej przeczy, obdzierając jednostkę z takich podstawowych praw jak wolność wypowiadania się, niezależnego myślenia, decydowania o swoich czynach. Gdy zostaniesz zatrudniony, musisz dobrowolnie zrezygnować z ww. umiejętności. Ale skoro te prawa, zdaniem Rothbarda, są wytworem ludzi jako ludzi, praca najemna odstręcza ich od siebie samych, dokładnie tak samo, jak od swojej własnej zdolności do pracy i kreatywności.

Kolejny raz cytując Chomskiego, “ludzie mogą przetrwać wyłącznie poprzez dzierżawienie samych siebie właścicielom kapitalistycznym, innego wyjścia w zasadzie nie ma…”. Nie sprzedajesz swoich umiejętności, ponieważ są one integralną częścią twojej osobowości. Natomiast tym, co musisz sprzedać, jest twój czas, twoja zdolność do pracy, a więc ty sam. Z powyższego wynika, że “prawo posiadania samego siebie” jest w warunkach pracy najemnej zawsze cenione niżej niż prawa własności, jedynym “prawem” pozostawionym tobie jest prawo zmiany zatrudnienia (a nawet i ono niedostępne w niektórych krajach, gdy pracownik jest winny firmie pieniądze).

Tak więc, wbrew tezie Rothbarda, kapitalizm naprawdę pozbawia nas prawa do posiadania samych siebie wskutek autorytarnej struktury miejsca pracy, wywodzącej się od prywatnej własności. Jeśli naprawdę pragnie się posiadania samego siebie, to nie można zrzekać się go przez większą część swojego dorosłego życia, stając się płatnymi niewolnikami. Dopiero samorządność pracownicza w procesie produkcji, a nie kapitalizm, może urzeczywistnić posiadanie samych siebie.

B.4.1 Czy kapitalizm opiera się na wolności?

Dla anarchistów wolność oznacza zarówno “wolność od czegoś”, jak i “wolność do czegoś”. Wolność zrezygnowania z czegoś oznacza niepodporządkowanie się dominacji, wykorzystywaniu, represjom, uznaniu władzy i innym formom degradacji i poniżenia. “Wolność do” oznacza bycie zdolnym do rozwijania i prezentowania swoich umiejętności, talentów, potencjału w największym z możliwych rozmiarów, w zgodzie z maksymalną wolnością innych. Oba rodzaje wolności wymagają samokontroli, odpowiedzialności, niezależności, które oznaczają podejmowanie decyzji mogących wpływać na dalsze życie. A ponieważ jednostki nie bytują w społecznej próżni, znaczy to także, że wolność musi przybrać formę kolektywną, ze stowarzyszeniami, jakie jednostki kształtują ze sobą nawzajem (np. społecznościami, grupami roboczymi, grupami społecznymi), kierowanymi w sposób, który pozwoli jednostce uczestniczyć w decyzjach podejmowanych przez grupę. Dlatego wolność dla anarchistów oznacza demokrację partycypacyjną, czyli czynne uczestniczenie w dyskusji – twarzą w twarz – oraz przegłosowywanie spraw przez ludzi, których one dotykają.

Czy taką wolność spotyka się w systemie kapitalistycznym? Oczywiście nie. Pomimo całej retoryki na temat “demokracji”, większość “rozwiniętych” państw kapitalistycznych pozostaje powierzchownie demokratyczna – a to z takiego powodu, że większość ich obywateli stanowią pracownicy spędzający około połowy swojego czasu (poza snem) pod czujnym okiem kapitalistycznych dyktatorów (szefów), którzy nie dają im żadnego głosu w kluczowych ekonomicznych decyzjach wpływających na ich życie oraz wymagają pracy w warunkach uniemożliwiających samodzielne myślenie. Kiedy najbardziej podstawowa wolność – niezależne myślenie – jest niedozwolone, sens wolności zdaje się zaprzeczać sam sobie.

Kapitalistyczne miejsce pracy jest głęboko niedemokratyczne. Noam Chomsky jest zdania, że stosunki władzy oparte na ucisku w typowej hierarchii korporacyjnej zostałyby nazwane faszystowskimi lub totalitarnymi, gdyby dotyczyły ustroju politycznego:

“Nie ma nic indywidualistycznego, jeśli chodzi o korporacje. Są to ogromne konglomeraty instytucyjne, głównie o charakterze totalitarnym, jednak mające niewiele wspólnego z indywidualizmem. W społeczeństwie jest niewiele instytucji o tak ścisłej hierarchii i odgórnej kontroli jak w przypadku organizacji biznesowych. Tam nie istnieje nic, co by ci nie groziło. Tam cały czas jesteś pod presją” [Utrzymywanie pospólstwa na sznurze].

Będąc daleko od rzeczywistej wolności, kapitalizm właściwie ją niszczy. Robert E. Wood, dyrektor generalny w koncernie Sears, mówi szczerze: “podkreślamy zalety systemu wolnej konkurencji, narzekamy na system totalitarny, jednak… stworzyliśmy bardziej lub mniej totalitarny system w przemyśle, szczególnie w wielkim przemyśle” [cytat z Allana Englera, Apostołowie chciwości].

Lub jak twierdzi Chomsky, ludzie popierający kapitalizm nie rozumieją fundamentalnej doktryny o prawie do wyzwolenia się spod dominacji i kontroli, również kontroli menedżera czy też właściciela” [14 lutego 1992, Pozner/Donahue].

W warunkach korporacyjnego autorytaryzmu, cechy psychiczne, które muszą stać się najbardziej pożądane u przeciętnych obywateli, to efektywność, ugodowość, brak przywiązania emocjonalnego, niewrażliwość i bezdyskusyjne posłuszeństwo władzy – cechy, które pozwalają ludziom przetrwać, a nawet prosperować w hierarchii przedsiębiorstwa. A jeśli chodzi o “nieprzeciętnych” obywateli, tj. szefów, menedżerów, członków zarządów itd., to oczywiście autorytarne cechy są poszukiwane, a z nich najważniejsza jest zdolność i chęć do panowania nad innymi.

Ale wszystkie te cechy (pan-niewolnik) są szkodliwe dla funkcjonowania prawdziwej (tj. partycypacyjnej, wolnościowej) demokracji, która wymaga od obywateli umiejętności takich jak elastyczność, kreatywność, wrażliwość, zrozumienie, uczciwość, bezpośredniość, ciepło, realizm, umiejętność mediacji, komunikacji, negocjacji, integracji i współpracy. Dlatego też kapitalizm jest nie tylko niedemokratyczny, ale wręcz antydemokratyczny, ponieważ promuje rozwój cech, które uniemożliwiają prawdziwą demokrację (a więc wolnościowe społeczeństwo).

Wielu zwolenników kapitalizmu próbowało udowodnić, że tego typu struktury władzy są “dobrowolne”, a więc nie zaprzeczają indywidualnej i społecznej wolności. Tak właśnie czyni Milton Friedman (czołowy wolnorynkowy ekonomista kapitalistyczny). Jak większość obrońców kapitalizmu pomija autorytarne stosunki, wyraźne w pracy najemnej (w zakładzie pracy “koordynacja” opiera się na odgórnych poleceniach, a nie współpracy horyzontalnej). Koncentruje się natomiast na działaniu pracownika, decydującego się pracować dla określonego szefa, ignorując tym samym wynikający z kontraktu brak wolności. Przekonuje, że “jednostki mają skuteczną wolność zawierania lub niezawierania jakiejkolwiek pojedynczej umowy, przez co każda transakcja jest ściśle dobrowolna […] Pracownik jest chroniony przed jakimkolwiek przymusem pracodawcy, ponieważ zawsze może go sobie zmienić” [Kapitalizm a wolność].

Friedman, aby udowodnić sprzyjającą wolności naturę kapitalizmu, porównuje go do prostej gospodarki wymiennej, opierającej się na niezależnych producentach. Utrzymuje, że w przypadku tak nieskomplikowanej ekonomii, każde gospodarstwo domowe “posiada możliwość produkcji indywidualnej, więc nie potrzebuje zawierania żadnych spółek, jeśli oczywiście przynosi zyski. Więc o żadnych wymianach nie może być mowy, dopóki obie strony nie będą czerpać z tego korzyści. Współpraca jest więc osiągnięta bez żadnego przymusu” [Op. Cit.]. W kapitalizmie (czyli gospodarce “złożonej”) zdaniem Friedmana “jednostki posiadają skuteczną wolność zawierania bądź niezawierania każdej poszczególnej transakcji, przez co każda transakcja pozostaje ściśle dobrowolna” [Op. Cit. ].

Chwila namysłu nad słowami Friedmana ukazuje jednak, że kapitalizm wcale nie opiera się na “ściśle dobrowolnych” transakcjach. Dzieje się tak dlatego, że aby uczynić każdą transakcję “ściśle dobrowolną” , wymagana jest nie wolność niezawierania jakiejkolwiek pojedynczej transakcji, ale wolność niezawierania żadnej transakcji.

Schemat udowadniający, że prosty model przedstawiony przez Friedmana (ten opierający się na produkcji rzemieślniczej) był dobrowolny i nie oparty na przymusie, wyglądał tak i tylko tak. Nie ma nic błędniejszego, niż twierdzić, że ten schemat udowodni też, że model złożony (tj. kapitalizm) jest dobrowolny i nie zniewalający. Ale Friedman w powyższej wypowiedzi wyraźnie twierdzi, że wolność niezawierania jakiejkolwiek pojedynczej transakcji wystarcza, a więc, dopiero zmieniając swoje własne wymagania, może on twierdzić, że kapitalizm opiera się na wolności.

Łatwo zauważyć, co zrobił Friedman, jednak znacznie trudniej jest znaleźć dla takiego czegoś wytłumaczenie. Przeszedł on od prostej gospodarki wymiennej między niezależnymi producentami do kapitalistycznej bez jakiejkolwiek wzmianki o najważniejszej różnicy między nimi – mianowicie oddzielenia pracy od środków produkcji. W społeczeństwie niezależnych producentów pracownik ma wybór, aby pracować dla siebie – w kapitalizmie nie. Kapitalizm opiera się na istnieniu siły roboczej nie posiadającej wystarczającego kapitału i dlatego w praktyce pracownik nie posiada takiego wyboru. Milton Friedman zgodziłby się ze stwierdzeniem, że kiedy nie można dokonać wyboru, mamy do czynienia z przymusem. Dlatego jego próba udowodnienia, że kapitalizm funkcjonuje bez przymusu, kończy się fiaskiem.

Zwolennicy kapitalizmu są w stanie przekonać niektórych ludzi, że kapitalizm “opiera się na wolności”, tylko dlatego, że ten ustrój ma pewne powierzchowne pozory wolności.

Jednak bliższa analiza tych pozorów jest w stanie pokazać, że teoria jest fałszywa, np.: powszechnie ogłasza się, że pracownicy firm są wolni, ponieważ w każdej chwili mogą zrezygnować. Lecz, jak zauważyliśmy wcześniej – “niektórzy ludzie wydają rozkazy, a inni ich słuchają: oto istota poddaństwa. Oczywiście, jak [prawicowi libertarianie] zadowoleni z siebie [zauważają] ‘każdy przynajmniej może zmienić pracę’, jednak nie można uniknąć jej – dokładnie tak, jak w ustroju państwowym każdy może przynajmniej zmienić obywatelstwo, ale nie można uniknąć podporządkowania takiemu czy owemu państwu. Lecz wolność to coś więcej niż prawo do zmiany pana” [Bob Black, Libertarianie jako konserwatyści]. W kapitalizmie pracownicy nie mają żadnego wyboru: bycie rządzonym/wykorzystywanym lub życie na ulicy.

Anarchiści utrzymują, że prawdziwy wybór, wolne porozumienia i stowarzyszenia muszą opierać się na równości społecznej uczestników, obie strony muszą więc otrzymywać taką samą korzyść. Jednak stosunki społeczne pomiędzy kapitalistami a pracownikami nigdy nie będą równe, ponieważ prywatna własność środków produkcji daje początek hierarchii społecznej oraz stosunkom podporządkowania i władzy opartej na przemocy, co przyznał nawet Adam Smith (patrz poniżej).

Oto obraz życia ludzi pracy w Ameryce przed uchwaleniem aktu Wagnera, namalowany przez Waltera Reuthera – komentarz do nierówności społecznej: “Niesprawiedliwość była powszechna jak samochody na ulicy. Kiedy ludzie szli do pracy, zostawiali dostojeństwo, obywatelstwo i człowieczeństwo w domach. Byli zmuszani do stawiania się w zakładach bez względu na to, czy była jakaś praca do wykonania, czy też nie. A kiedy czekali (tylko dla wygody nadzorców i brygadzistów) nie płacono im za stracony czas. Mogli zostać zwolnieni bez podania przyczyny. Byli poddani samowolnym, bezsensownym regułom… Torturowani zasadami, które utrudniały nawet wyjście do toalety. Mimo górnolotnych wypowiedzi szefów ogromnych organizacji, dotyczących możliwości złożenia skargi w każdej chwili, nie istniała żadna organizacja, do której pracownik mógłby się zgłosić, gdyby został skrzywdzony. W ogóle sama myśl, że pracownik mógłby zostać skrzywdzony, wydawała się pracodawcy absurdalna.” Wiele takich rzeczy, obdzierających człowieka z jego godności, utrzymuje się do dzisiaj. Zaś wraz z globalizacją kapitału pozycja przetargowa pracowników pogarsza się jeszcze bardziej, więc zdobycze stu lat walki klasowej znajdują się w niebezpieczeństwie.

Wystarczy tylko spojrzeć na olbrzymią różnicę władzy i bogactwa pomiędzy kapitalistami a klasą pracującą, aby zauważyć, że bilans korzyści z zawierania “porozumień” między tymi dwoma stronami jest daleki od równowagi . Walter Block, czołowy ideolog Instytutu Frasera, wyjaśnia różnice we władzy i zyskach na przykładzie napastowania seksualnego w miejscu pracy:

“Rozpatrzmy ustawiczne wykorzystywanie seksualne sekretarki przez szefa… chociaż wywołuje sprzeciw wielu kobiet – nie jest przymusem, jest raczej częścią pakietu umów, w której sekretarka wyraża zgodę na wykonywanie wszystkich punktów i zadań na tym stanowisku, a zwłaszcza wówczas, kiedy sekretarka zgadza się na kontynuowanie swej pracy. Biuro mimo wszystko jest prywatną własnością. Sekretarka wcale nie musi w nim pozostawać, jeśli ten ‘przymus’ budzi jej sprzeciw” [cytat podany przez Englera, Op. Cit.].

Głównym celem Instytutu Frasera jest przekonywanie ludzi, że wszystkie inne ich prawa muszą być podporządkowane prawu do cieszenia się bogactwem. W tym przypadku – co wyjaśnia Block – przy obecności własności prywatnej wyłącznie szefowie mają “wolność do”, a większość z nich pragnie także zdobyć pewność posiadania “wolności od” ingerowania w to prawo.

Kiedy kapitaliści bredzą o “wolności” osiągalnej w kapitalizmie, to naprawdę mają na myśli swoją chronioną przez państwo wolność wykorzystywania i uciskania pracowników poprzez posiadanie własności, wolność, która pozwala im kontynuować nagromadzanie się ogromnych kontrastów majątkowych, co z kolei zabezpiecza dalsze trwanie ich władzy i przywilejów. To, że klasa kapitalistów w państwach liberalno-demokratycznych zapewnia pracownikom prawo do zmiany pana (chociaż nawet to nie jest prawdą w kapitalizmie państwowym), w żadnym wypadku nie udowadnia, że kapitalizm opiera się na wolności. Gdyż zdaniem Piotra Kropotkina “swobód się nie dostaje, swobody się zdobywa” [Piotr Kropotkin, Wyznania zbuntowanego]. W kapitalizmie masz prawo zrobić wszystko, na co pozwalają ci twoi panowie, co sprowadza się do “wolności” na smyczy i w obroży.

B.4 Jak kapitalizm wpływa na wolność?

Własność prywatna w wielu punktach przypomina ustanawianie państwa na własną rękę. To właściciel decyduje o tym, co dzieje się na terenie przez niego/nią “posiadanym” i dlatego korzysta z monopolu władzy. Jeśli władza jest sprawowana nad samym sobą – jest źródłem wolności, jednak w przypadku kapitalizmu – źródłem wymuszonego autorytetu. Bob Black wskazuje to w książce Zniesienie pracy zarobkowej:

“Liberałowie, konserwatyści i libertarianie, którzy lamentują nad totalitaryzmem to fałszywcy i obłudnicy… Taki sam rodzaj hierarchii i dyscypliny znajdziesz przecież w biurze, fabryce, więzieniu czy klasztorze… Pracownik jest niewolnikiem na pół etatu. Szef decyduje, kiedy przychodzisz, wychodzisz i co robisz w międzyczasie. On mówi, ile masz pracować i w jakim tempie. Ma wolną rękę, jeśli chodzi o kontrolowanie swoich pracowników, posuwa się do skrajnego poniżania i regulowania, kiedy ma na to ochotę, zwraca uwagę na twoje ubrania oraz częstotliwość wyjść do toalety. Z kilkoma wyjątkami może wylać cię z byle powodu lub bez żadnej przyczyny. Szpieguje cię przy pomocy kierowników, nadzorców, szczegółowo bada dossier każdego pracownika. Odmowa jest zwana “niesubordynacją”, tak jakby pracownik był niegrzecznym dzieckiem, które nie tylko może zwolnić, ale także pozbawić rekompensaty za utratę zajęcia. System dominacji, który opisałem, kontroluje ogromną większość kobiet i mężczyzn od dziesięcioleci, przez większą część ich życia. Celowe nazwanie naszego systemu demokracją, kapitalizmem – nawet lepiej – industrializmem, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, którą można śmiało mianować faszyzmem fabrycznym lub biurową oligarchią. Każdy, kto więc nazwie tych ludzi ‘wolnymi’, kłamie lub jest głupi.”

W przeciwieństwie do firm i koncernów, na demokratyczne państwo mogą wpływać obywatele, którzy poprzez określone działania zmniejszają (do pewnego stopnia) zakres władzy elity rządzącej, chroniąc tym samym siebie przed nadużyciami. Wynikiem tego jest niechęć bogatych do przejawów demokratyzmu i zwykłych obywateli, będących potencjalnym zagrożeniem ich wpływów. Ten problem został zauważony na początku XIX wieku w Ameryce przez Alexisa de Tocqueville:

“Łatwo jest dostrzec, że bogaci członkowie wspólnoty zdradzają szczery niesmak dla instytucji demokratycznych w kraju. Populacja automatycznie staje się obiektem ich pogardy i obaw.”

Ani te obawy nie uległy zmianie, ani pogarda dla idei demokratycznych. Cytując pewnego amerykańskiego menedżera: “jeden człowiek, jeden głos może mieć wpływ na ewentualną porażkę demokracji” [L.Silk i D.Vogel, Etyka a zyski: kryzys zaufania w amerykańskim biznesie].

Ta pogarda dla demokracji nie oznacza, że kapitalizm jest antypaństwowy. Wręcz przeciwnie. Jak już wcześniej odnotowano, kapitaliści są zależni od państwa. Dzieje się tak dlatego, że “typowy liberalizm, teoretycznie rodzaj anarchii wyzbyty aspektów socjalistycznych, jest po prostu kłamstwem, gdyż wolność nie jest możliwa bez równości… Na krytycyzm liberałów, adresowany w kierunku rządu, składa się wyłącznie chęć pozbawienia go kilku funkcji i wezwania kapitalistów do walki między sobą, jednak nie atakuje ona funkcji represyjnych, będących jego istotą, np. bez żandarmerii nie mógłby istnieć posiadacz własności” [Errico Malatesta, Anarchia].

Kapitaliści wzywają na pomoc i popierają państwo, kiedy działa ono zgodnie z ich zamierzeniami oraz wówczas, gdy podtrzymuje ich autorytet i władzę. “Konflikt” pomiędzy państwem a kapitałem przypomina dwóch gangsterów walczących o działkę z napadu: sprzeczają się o pozycję i władzę w szajce, jednak potrzebują siebie nawzajem, aby bronić “własności” przed jej prawowitymi posiadaczami.

Etatystyczny charakter własności prywatnej można dostrzec w dziełach “libertarian” (czyli minarchistów, albo również “klasycznych” liberałów), przedstawiających skrajności kapitalizmu w odmianie laissez – faire [tj. bez interwencji państwa]:

“Jeśli ktoś zakłada własne miasto na terenie, na którym nie naruszono zastrzeżeń dotyczących nieagresji, osoby decydujące się zamieszkać lub później tam pozostać nie mają prawa udzielać informacji o sposobie jego funkcjonowania, jeśli nie przyznano im tego na mocy procedur podejmowania decyzji ustanowionych przez właściciela i założyciela osady” [Robert Nozick, Anarchia, państwo i utopia].

To dobrowolny feudalizm, nic więcej. Oczywiście można głosić, że “siły rynkowe” spowodują sukces najbardziej liberalnych właścicieli, jednak nawet miły pan jest nadal panem. Parafrazując Tołstoja: “liberalny kapitalista przypomina właściciela osła. Zrobi dla niego wszystko – będzie o niego dbać, karmić, czyścić. Wszystko za wyjątkiem zejścia z jego grzbietu.” Bob Black zauważa: “Ludzie wydający polecenia i ci wypełniający je: istota poddaństwa… wolność to coś więcej niż prawo do zmiany pana” [Libertarianie jako konserwatyści]. A to, że zwolennicy kapitalizmu często twierdzą, że to “prawo” do zmiany pana jest istotą “wolności”, mówi nam bardzo wiele o kapitalistycznym pojmowaniu “wolności”.

B.3.4 Czy własność prywatna może być usprawiedliwiona?

Nie. Nawet jeżeli kilku obrońców kapitalizmu zauważa, że własność prywatna, szczególnie ziemska, została stworzona przy użyciu siły, większość wciąż twierdzi, że własność prywatna jest słuszna. Obrona prywatnej własności zawiera się w pracy Roberta Nozicka (popierającego kapitalistyczny “wolny rynek”). Dla Nozicka użycie siły czyni nabywanie dóbr nieważnym, tak więc każdy obecny tytuł własności jest nieprawy (innymi słowy kradzież i handlowanie skradzionymi dobrami nie czyni właściciela tych dóbr legalnym). Zatem, jeżeli pierwotne nabycie ziemi było nieprawe, wszystkie dzisiejsze prawa własności są nielegalne. A odkąd własność ziemska stała się podstawą kapitalizmu, kapitalizm sam w sobie jest nielegalny.

By obejść ten problem, Nozick wykorzystuje pracę Locke`a (“The Lockean Proviso”, “Warunek Locke`a”), która może być podsumowana tak:

1. Ludzie są właścicielami samych siebie.

2. Świat pierwotnie był własnością wspólną (albo według Nozicka niczyją).

3. Możesz zdobyć absolutne prawo do posiadania większego udziału we własności niż przeciętny na świecie, jeżeli nie pogarszasz tym kondycji innych.

4. Odkąd ludzie przywłaszczyli sobie własność prywatną, wolny rynek kapitału, jak i pracy, jest moralnie niezbędny.

Weźmy na przykład dwie osoby, które wspólnie władają ziemią. Nozick pozwala jednostkom uważać ziemię za swoją własność dopóty, dopóki “proces, normalnie dający początek permanentnym, przekazywalnym prawom własności do rzeczy poprzednio nie posiadanej przez nikogo, nie przestanie pełnić tej funkcji, co by nastąpiło, jeżeli sytuacja innych nie mogących już dłużej używać tej rzeczy wskutek tego by się pogorszyła” [Anarchia, państwo i utopia].

Ale jeżeli jedna osoba przywłaszczyła sobie ziemię, to inni nie mogą wyżyć z pozostałości tej ziemi, jakkolwiek jeżeli nowy posiadacz ziemski oferuje drugiemu człowiekowi wynagrodzenie za pracę na jego ziemi, a ono przewyższa to co nowy opłacany niewolnik produkował, to jest to zgodne z “warunkiem Locke`a”. Oczywiście nowy opłacany niewolnik nie ma innego wyjścia niż pracować dla kogoś innego, ale to nie ma związku z warunkiem Locke`a.

Interesujące jest to, że w ideologii zwanej “libertarianizmem” teoria Nozicka definiuje termin “worse off” [co znaczy tyle, co zaprzeczenie szeroko pojmowanego dobrobytu – dop. tłum.] tylko odnośnie sytuacji materialnej w porównaniu ze społeczeństwem opierającym się na wspólnej własności ogółu.. Innymi słowy, dla Nozicka nie jest istotna kwestia “worse off” w sferze wolności (tzn. samoposiadania i samorządności). Przyjęcie takiego stanowiska samo w sobie mówi bardzo wiele.

Nozick twierdzi, że kładzie w swojej ideologii szczególny nacisk na posiadanie samej/samego siebie, ponieważ jesteśmy osobnymi jednostkami, a każdy ma do przejścia swe własne życie. To dziwne zatem, że Nozick w swojej ocenie przywłaszczeń nie przywiązuje wagi do możliwości zachowywania się ludzi w sposób, jaki im odpowiada. W rzeczy samej nie ma on obiekcji co do przywłaszczania mienia, które stawia kogoś w niepotrzebnej i niepożądanej sytuacji bycia podporządkowanym i zależnym od woli innych.

Fakt, iż jednostki są teraz przedmiotem decyzji innych jednostek, nie jest rozważany przez Nozicka w osądzie słuszności przywłaszczenia. Faktem jest, że stworzenie prywatnej własności objawia się zanikiem ważnych swobód opłacanych niewolników (tj. opłacany niewolnik nie może się wypowiadać w sprawie statusu ziemi, którą używa ani decydować w jaki sposób jego praca zostanie wykorzystana). Przed stworzeniem własności prywatnej każdy rozporządzał własną pracą, rządził samym sobą w każdym aspekcie swego życia. Po przywłaszczeniu nowy opłacany niewolnik nie miał już tyle wolności i musiał zaakceptować warunki zatrudnienia, według których zrzeka się kontroli nad tym jak spędza większość swego czasu.

Rozważając liczne twierdzenia Nozicka o tym, dlaczego posiadanie siebie na własność jest tak ważne, można by pomyśleć, że autonomia niedawno pozbawionych własności opłacanych niewolników jest dla niego ważna. Jednak nie znajduję w jego pracy nic co by dotyczyło tego – autonomia opłacanych niewolników jest traktowana jakby była nieistotna. Nozick twierdzi, że obawa o wolność ludzi w sprawach prowadzenia własnego życia jest powodem jego teorii nieograniczonych praw własności, ale to widocznie nie dotyczy opłacanych niewolników. Jego usprawiedliwienie stworzenia prywatnej własności traktuje tylko autonomię właścicieli ziemskich jako ważną sprawę. Jakkolwiek, jak Proudhon słusznie zauważył:

“jeżeli wolność człowieka jest świętością, tak samo święta jest dla każdego z osobna; więc jeżeli wymaga ona własności prywatnej do swojego zamierzonego działania, tj. do życia, przywłaszczanie rzeczy materialnych jest równie potrzebne każdemu… Czy to nie pociąga za sobą faktu, że jeżeli jednostka nie może powstrzymać innej… od zagarnięcia takiej samej ilości dóbr materialnych, to nie może też powstrzymać nadejścia kolejnych jednostek” [Co to jest własność?].

W kapitalizmie ludziom przypisuje się władzę nad samymi sobą, ale to jest czysta formalność, jako że większość ludzi nie ma niezależnego dostępu do zasobów naturalnych/środków/bogactw. I, jako że muszą używać zasobów innych ludzi, przechodzą pod kontrolę tych, którzy je posiadają. Innymi słowy, własność prywatna ogranicza autonomię większości populacji, i stwarza reżim władzy, który ma dużo wspólnego z niewolnictwem. Jak John Stuart Mill wytyka:

“znakomita większość ludzi jest zniewolona i uzależniona od innych, co prawda już nie siłą prawa, lecz siłą własności prywatnej; są wciąż przykuci do miejsca, do zajęcia, zmuszeni do uległości wobec woli pracodawcy i pozbawieni już od chwili narodzin zarówno przyjemności, jak też umysłowych i moralnych korzyści, które inni odziedziczyli bez użytku i niezależnie od tego, czy na nie zasłużyli. To jest zło równe prawie każdemu z tych, przeciwko którym ludzkość toczyła bój, biedni nie mylą się w tej wierze” [“Rozdziały o Socjalizmie”, Podstawy politycznej ekonomii].

Kapitalizm, chociaż formalnie domaga się “samo-posiadania”, w rzeczywistości nie tylko ogranicza samookreślenie ludzi z klasy robotniczej, ale również czyni ich zasobem dla innych. Możliwości tych, którzy wchodzą na rynek po tym, jak inni zawłaszczyli wszystkie dostępne dobra są ograniczone do zdania się na litość lub pracę dla innych. To z kolei, co omówiliśmy w sekcji C, objawia się wyzyskiem, jako że praca robotników służy do wzbogacenia innych. Robotnicy są zmuszani do współpracy z obecnym układem własności, czym wspierają finansowo innych. To znaczy, że samookreślenie wymaga zarówno zasobów, jak i praw do swojego fizycznego i umysłowego jestestwa . Troska o samookreślenie (tzn. istotne samo-posiadanie) prowadzi do własności wspólnej ogółu oraz do pracowniczej kontroli produkcji i pewnych form wolnościowego socjalizmu – a nie do prywatnej własności i kapitalizmu.

I oczywiście zawłaszczenie ziemi wymaga istnienia państwa, by broniło jej przed “nie-posiadaczami” oraz ciągłej inwigilacji ludzkiego życia. Pozostawieni samym sobie ludzie swobodnie korzystaliby z zasobów naturalnych otaczających ich, które według nich zostały niesprawiedliwie zagarnięte przez innych, i tylko dzięki ciągłej interwencji państwa są powstrzymywani od pogwałcenia podstaw prawa Nozicka (używając terminologii Nozicka, “warunek Locke`a” jest wzorcową teorią, jego tezy w przeciwnym razie nie wytrzymałyby próby).

W dodatku, zauważmy, że aby jednostka posiadała coś na własność, niezbędne jest aby inni nie posiadali tego (“my, którzy należymy do klasy proletariackiej, mówimy: własność prywatna ekskomunikuje nas!” [Proudhon, Op. Cit.]), tak więc “wolny rynek” zarówno ogranicza, jak i tworzy swobody, jak to się dzieje w każdym innym systemie ekonomicznym. Zatem twierdzenie, iż kapitalizm ustanawia “ekonomiczną wolność” jest oczywistym fałszem. W rzeczywistości jest on oparty na zaprzeczeniu wolności ogromnej większości ludzi w czasie pracy (również mając poważny wpływ na wolność poza czasem pracy, co jest wynikiem koncentracji dóbr w społeczeństwie).

Być może Nozick jest w stanie udowodnić, że wzrost materialnych zysków z własności prywatnej usprawiedliwia posiadanie. Jednakże, wydaje się dziwne, że według teorii wspierającej “wolność” lepiej być zamożnym niewolnikiem niż ubogim, ale wolnym człowiekiem. Jako że Nozick twierdzi, iż zgoda opłacanych niewolników nie jest potrzebna do wstępnego nabycia, więc może również uważa, że zyski materialne wyrównają straty autonomii, a przez to zezwalają na powyższe działania jako akt paternalizmu. Ale Nozick sprzeciwia się paternalizmowi, gdy to ogranicza prawa własności, jednak nie może w takim razie się na niego powoływać, kiedy jest wymagany do ustanowienia tych praw. A jeżeli wykluczymy paternalizm i na pierwsze miejsce wysuniemy autonomię ( Nozick twierdzi, że uczynił to w innym punkcie swojej teorii), to wtedy usprawiedliwienie stworzenia prywatnej własności stanie się trudniejsze, jeżeli nie niemożliwe.

Jeżeli każdy właściciel dzierży prawo do własności tytułem “warunku Locke`a”, wtedy – w świetle powyższych rozważań – takie prawo jest nieważne. Jakiekolwiek roszczenia ludzi do nierównych zasobów będą określane przez fakt, że “własność jest złodziejstwem”, a zatem “własność jest despotyzmem”. Fakt, że własność prywatna jest ekonomiczną wolnością jest oczywiście nieprawdziwy, a własność prywatna nie może być usprawiedliwiona niczym innym jak twierdzeniem, że “siła jest prawem”.

Po więcej anarchistycznych analiz na temat własności prywatnej i dlaczego nie może być ona usprawiedliwiona (czy to przez zasiedzenie, pracę, naturalne prawo, czy cokolwiek innego) sięgnij do klasyki Proudhona Czym jest własność prywatna?

B.3.3 Dlaczego własność jest wyzyskiem?

By odpowiedzieć na to pytanie, rozważmy monopol na narzędzia i sprzęt. Ten monopol, uzyskany przez klasę przemysłowców-kapitalistów, pozwala tej klasie w efekcie wymuszać od pracowników “opłatę” za przywilej używania ich zmonopolizowanego sprzętu i narzędzi.

Tak się dzieje, ponieważ własność, używając słów Proudhona, “ekskomunikuje” klasę robotniczą. Państwo narzuca prawa własności do ziemi, miejsc pracy itd., co oznacza, że właściciel może zabronić innym ich używania i narzucić swoje reguły tym, którym raczy zezwolić na używanie “swojej” własności. Więc szef “daje ci robotę: czyli zezwolenie na pracę w fabryce albo w młynie, które nie zostały wybudowane przez niego, ale przez takich robotników jak Ty. I za to zezwolenie pomagasz wspierać go… tak długo jak dla niego pracujesz” [Alexander Berkman, Czym jest anarchokomunizm?].

Zatem z powodu braku dostępu ogromnej większości populacji do środków do życia, kapitaliści mają idealną szansę aby wymuszać opłatę za używanie kapitału jakim władają, chociaż ani go nie wyprodukowali, ani nie używają. Praktycznie nie mając wyjścia, robotnicy godzą się na układ, zgodnie z którym tracą swoją autonomię podczas pracy oraz produkty tej pracy. To sprawia, że kapitaliści mają dostęp do “towaru” (pracowników), który może potencjalnie wyprodukować większą wartośc od zapłaty, jaką dostanie. Podczas godzin pracy właściciel może dyktować (z pewnymi ograniczeniami, wyznaczonymi przez opór i solidarność pracowników, jak również przez warunki zewnętrzne, takie jak stopień bezrobocia w przemyśle lub państwie) poziom, czas trwania i intensywność pracy, zatem też ilość końcowych produktów (do których on ma jedyne prawo, mimo że ich nie produkował). Zatem “opłata” (lub “wartość dodatkowa”) jest tworzona przez właścicieli płacących robotnikom mniej niż pełną wartość powiększoną przez ich pracę włożoną w produkty lub usługi, jakie pełnią dla firmy. Zysk kapitalistów jest tym, co pozostanie po odjęciu kosztów prowadzenia firmy oraz wartości surowców od “wartości dodatkowej”, wytworzonej przez robotników i im zawłaszczonej (zob. również sek. C.2, “Skąd się biorą zyski?”).

Zatem własność jest wyzyskiem, ponieważ pozwala na przywłaszczanie nadwyżek produkcji tylko właścicielom. Własność tworzy stosunki hierarchiczne w miejscu pracy (“monopol na narzędzia i sprzęt” powinien może się nazywać “monopolem na władzę”) i jak w każdym hierarchicznym systemie, ci, co mają władzę, używają jej, by zapewnić ochronę i kontynuację swoich zysków kosztem innych. W miejscach pracy istnieje opór pracowników przeciwko temu uciskowi i wyzyskowi, jednak “hierarchiczne… stosunki w przedsiębiorstwie kapitalistycznym są tak zaprojektowane, by rozstrzygać ten konflikt na korzyść reprezentantów kapitału…” [William Lazonick, Op. Cit.].

Nie trzeba przypominać, że państwo jest zawsze pod ręką, by bronić praw własności i zarządów przed akcjami “nie-właścicieli”. Jeżeli o to chodzi, to właśnie istnienie państwa jako obrońcy “monopolu na władzę” pozwala na to wszystko.

Zatem kapitaliści są w stanie przywłaszczać sobie tę wartość dodatkową od pracowników jedynie dlatego, że posiadają środki produkcji, a nie dlatego, że zarabiają na nią pracując własnymi rękami. Oczywiście niektórzy kapitaliści mogą również wnosić swój wkład do produkcji, w tym wypadku mają pełne prawo do takiej ilości zysku, ile włożyli swojej pracy do wyprodukowania go; ale właściciele zwykle płacą sobie o wiele więcej, i mogą tak postępować, ponieważ państwo gwarantuje im takie prawo jako właścicielom dóbr (co nie jest niespodzianką, gdyż jako jedyni posiadający wiedzę o wkładach i produktach końcowych firmy, podobnie jak każdy w takim nie wymagającym żadnej odpowiedzialności położeniu, nadużywają tej władzy – co jest częściową przyczyną tego, że anarchiści wspierają bezpośrednią demokrację jako istotny odpowiednik wolnego porozumienia, ponieważ nikomu, kto jest u władzy, nie można ufać, że nie przedłoży swojego własnego interesu nad sprawy ludzi poddawanych jego decyzjom). I oczywiście wielu kapitalistów zatrudnia menedżerów by prowadzili interes za nich, gromadząc w ten sposób dochody za nierobienie niczego innego poza posiadaniem.

Zyski kapitalistów w takim razie są formą wspieranego przez państwo wyzysku. To się odnosi zarówno do majątku gromadzonego przez bankierów, jak i do czynszów gromadzonych przez właścicieli ziemskich. Bez jakiejkolwiek formy państwa te formy wyzysku nie miałyby racji bytu, a monopole, które od niego zależą – nie utrzymałyby się. Przykładowo, gdyby nie było wojska i policji, robotnicy mogliby łatwo przejąć i obsługiwać fabryki na własną rękę, nie zezwalając kapitalistom na przywłaszczanie sobie niesprawiedliwego udziału w zyskach.

Next Page » « Previous Page