Author: sasza

D.9.2. Czym jest “niewidzialny rząd”?

Pokrótce już wspominaliśmy o zjawisku “niewidzialnego
rządu” albo “gabinetu cieni” (patrz sekcja D.9), które występuje wtedy, gdy
administracja może obchodzić prawo lub osłabiać oficjalne
agendy rządowe, ażeby wprowadzać działania polityczne, które
oficjalnie są niedozwolone. W Stanach Zjednoczonych przykładem
jest afera Iran-contras, będąca dziełem administracji Reagana.
W czasie tego epizodu Rada Bezpieczeństwa Narodowego, ramię władzy
wykonawczej, po kryjomu sponsorowała nikaraguańskich Contras,
zachłanne na pieniądze kontrrewolucyjne siły działające w
Ameryce Środkowej. Było to świadome pogwałcenie poprawki
Bolanda, którą Kongres uchwalił w konkretnym celu zakazania
takiego sponsorowania. Fakt, że komisje śledcze nie były w
stanie udowodnić autoryzacji tych działań przez prezydenta,
ani nawet tego, że w ogóle o nich wiedział, należy zaliczyć
na poczet możliwości wyparcia się wszystkiego przez prezydenta.
Wykonawcy całej tej afery dobrze się postarali, aby taka możliwość
stała się integralną częścią ich działań.

Inne spośród ostatnich wypadków funkcjonowania
niewidzialnego rządu w Stanach Zjednoczonych obejmują osłabianie
oficjalnych agencji rządowych do tego stopnia, że nie mogą one
już dalej skutecznie wypełniać wyznaczonych im zadań. Urzędowanie
Reagana w Białym Domu znowu dostarcza wielu przykładów. Na
przykład Agencja Ochrony Środowiska została zneutralizowana we
wszystkich praktycznych kwestiach, gdy pracowników poświęcających
się autentycznej ochronie środowiska usunięto i zastąpiono
ludźmi lojalnymi wobec korporacyjnych trucicieli. Materiał
dowodowy sugeruje, że Departament Spraw Wewnętrznych pod rządami
wyznaczonego przez Reagana Jamesa Watta został podobnie
przekształcony. Takie obchodzenie prawa jest rozmyślnie
wprowadzanym narzędziem politycznym, pozwalającym prezydentom
na sprawowanie w rzeczywistości o wiele większej władzy niż
wynikałoby z tego, co jest napisane na papierze.

Jedną z najpotężniejszych metod niewidzialnego rządu w
Stanach Zjednoczonych jest prawo prezydenta do wyznaczania
polityki zagranicznej i wewnętrznej przy pomocy Dyrektyw
Bezpieczeństwa Narodowego, utrzymywanych w tajemnicy przed
Kongresem i amerykańskim narodem. W zakres takich dyrektyw
wchodzi dosłownie nieograniczona liczba płaszczyzn działania.
Można przez to ukształtować strategię polityczną całkowicie
odmienną od tego, co się publicznie twierdzi w Białym Domu,
obejmującą takie sprawy, jak ingerencje w prawa obywatelskie
wynikające z pierwszej poprawki do konstytucji, wszczynanie działań
mogących doprowadzić do wojny, eskalację konfliktów
zbrojnych, a nawet powierzanie miliardów dolarów na gwarancje
spłaty pożyczek — wszystko to bez pozwolenia, a nawet bez
wiedzy Kongresu.

Zdaniem kongresmenów badających te sprawy, poprzednie
administracje wykorzystywały Dyrektywy Bezpieczeństwa
Narodowego do nasilania wojny w Wietnamie, wysyłania amerykańskich
komandosów do Afryki i przekupywania obcych rządów.
Administracja Reagana sporządziła ponad 320 takich dyrektyw,
traktujących o wszystkim, począwszy od przyszłości
Mikronezji, a skończywszy na sposobach utrzymania rządu przy władzy
po nuklearnym holokauście. Jeffrey Richelson, czołowy
specjalista od spraw amerykańskiego wywiadu, twierdzi, że
administracja Busha seniora sporządziła na początku 1992 roku
ponad 100 Dyrektyw Bezpieczeństwa Narodowego w różnorakich
sprawach, poczynając od broni nuklearnej, poprzez wojny
narkotykowe i popieranie partyzantów w Afganistanie aż do tego,
jakich polityków powinno się wspierać w Panamie. Chociaż
przedmioty tychże rozkazów zostały odkryte przez pilnych
reporterów i badaczy, żaden z owych tekstów nie przestał być
tajemnicą państwową ani nie został przedstawiony Kongresowi.
Doprawdy, administracja Busha seniora uparcie odmawiała
przedstawienia nawet takich Dyrektyw Bezpieczeństwa Narodowego,
które nie zostały zakwalifikowane jako tajemnica państwowa!

31 października 1989 r., dziewięć miesięcy przed iracką
inwazją na Kuwejt, prezydent Bush senior podpisał Dyrektywę
Bezpieczeństwa Narodowego nr 26, nakazującą amerykańskim
instytucjom zacieśnienie politycznych i ekonomicznych więzi z
Irakiem, dającą Irakowi dostęp do amerykańskiej pomocy
finansowej obejmującej gwarancje kredytowe na sumę miliarda
dolarów, jak również technologie militarne i artykuły żywnościowe
(które potem zostały spieniężone przez Hussajna na dalsze
zbrojenia). Członkowie Kongresu, troszczący się o to, aby
decyzje polityczne obejmujące zobowiązania finansowe na sumę
miliarda dolarów były – jak wymaga tego prawo – podejmowane wspólnie
z ciałem ustawodawczym, wysłali w 1991 roku specjalnych badaczy
w celu uzyskania listy tajnych dyrektyw. Biały Dom odmówił współpracy,
nakazując utrzymanie dyrektyw w tajemnicy “ponieważ
dotyczą one bezpieczeństwa narodowego”
. Niespłacenie
przez Irak pożyczek otrzymanych za pomocą Dyrektywy nr 26
oznacza, że amerykańscy podatnicy wybulili Saddamowi miliard
dolarów na zbrojenia. A należy dodać, że miało to miejsce już
po jego największych zbrodniach, takich jak zagazowanie
tysięcy Kurdów w Halabdży.

Autorytaryzm, stanowiący podstawę postępowania polityków,
bywa często przez nich pokrywany zakłamanymi słowami. Na przykład
– nawet wtedy, gdy Reagan twierdził, że opowiada się za
zmniejszeniem centralizacji, tak naprawdę domagał się
radykalnego wzrostu stopnia swojej kontroli nad budżetem i
rozszerzenia działalności CIA wewnątrz kraju — i mniejszego
nadzoru ze strony Kongresu — a wszystko to służyło umocnieniu
scentralizowanej władzy [Tom Farrer, “The Making of
Reaganism”
, New York Review of Books, Jan 21, 1982,
cytowany przez Marilyn French w Beyond Power (Poza władzą),
s. 346]. Później prezydent Clinton wydał specjalne zarządzenie,
aby dać Meksykowi rękojmię wydostania się z kryzysu
finansowego, po tym, jak Kongres odmówił wyasygnowania tych
pieniędzy. Doskonale pasowało to do autorytarnej tradycji rządzenia
krajem przy pomocy dekretów.

Może najbardziej niepokojącą rewelacją, jaka się wyłoniła
w wyniku ujawnienia afery Iran-contras był plan administracji
Reagana na wypadek wystąpienia nieprzewidzianych okoliczności,
zakładający wprowadzenie stanu wyjątkowego. Alfonso Chardy,
reporter z gazety Miami Herald, ujawnił w lipcu 1987
roku, że podpułkownik Oliver North, służąc w personelu Rady
Bezpieczeństwa Narodowego, pracował z Federalną Agencją
Przeciwdziałania Zagrożeniom nad planem zawieszenia Karty Praw
(Bill of Rights) poprzez wprowadzenie stanu wyjątkowego w
przypadku “ogólnonarodowego sprzeciwu wobec zagranicznej
inwazji wojskowej Stanów Zjednoczonych”
. Ta dyrektywa o
stanie wyjątkowym pozostawała wciąż w mocy w 1988 roku [Richard
O. Curry, ed., Freedom at Risk: Secrecy, Censorship, and
Repression in the 1980s
, Temple University Press, 1988].

Były prokurator generalny Stanów Zjednoczonych Edwin Meese
ogłosił, że najważniejszym pojedynczym czynnikiem decydującym
o wprowadzeniu stanu wyjątkowego byłaby “potrzeba
gromadzenia informacji przez wywiad w celu ułatwienia
internowania przywódców społecznych niepokojów”
[Ibid.,
p. 28]. W sekcji D.9.4 omawiamy, jak w latach osiemdziesiątych
FBI ogromnie rozszerzyła inwigilację jednostek i grup uważanych
za potencjalnie “wywrotowe”, dostarczając zatem
prezydenckiej administracji wygodną listę ludzi, którzy
zostaliby poddani natychmiastowemu internowaniu podczas niepokojów
społecznych. Ustawodawstwo antyterrorystyczne, nad którym
obecnie się pracuje w Kongresie, dawałoby prezydentowi władzę
dosłownie dyktatorską, zezwalając mu na więzienie i
rozbijanie dysydentów ogłaszając ich organizacje “terrorystycznymi”.

D.9.1 Dlaczego władza polityczna w kapitalizmie ulega koncentracji?

W kapitalizmie władza polityczna wykazuje skłonność do skupiania się w rękach wykonawczych organów rządu, wraz z odpowiednim zmniejszaniem się skuteczności instytucji parlamentarnych. Jak zaznacza Paul Sweezy, parlamenty wyrosły z walki kapitalistów przeciwko władzy scentralizowanych monarchii na początku epoki nowoczesnej, a więc funkcja parlamentów zawsze polegała na sprawdzaniu i kontrolowaniu sprawowania władzy wykonawczej. Z tego powodu “parlamenty rozkwitały i osiągały szczyt swojej świetności w okresie wolnokonkurencyjnego kapitalizmu, kiedy to funkcje państwa, zwłaszcza w sferze gospodarczej, zostały zmniejszone do minimum” [Theory of Capitalist Development (Teoria rozwoju kapitalistycznego), s. 310].

Jednakże wraz z rozwojem kapitalizmu klasa rządząca musi dążyć do rozbudowy swojego kapitału poprzez zagraniczne inwestycje, co prowadzi do imperializmu, który z kolei prowadzi do uszczelnienia linii podziałów klasowych i coraz brutalniejszego konfliktu społecznego, co zauważyliśmy wcześniej (zobacz sekcję D.5.2). Kiedy tak się dzieje, ciała ustawodawcze stają się polami bitew walczących ze sobą partii, które dzielą rozbieżne interesy klasowe i grupowe, co zmniejsza zdolność ciał ustawodawczych do pozytywnego działania. A równocześnie klasa rządząca coraz bardziej potrzebuje silnego scentralizowanego państwa, zdolnego chronić jej interesy w obcych krajach, jak również rozwiązywać trudne i skomplikowane problemy gospodarcze. “W tych warunkach parlament jest zmuszony do rezygnowania z jednej po drugiej ze swoich ukochanych prerogatyw i patrzeć swoimi własnymi oczami na rozbudowę tego rodzaju scentralizowanej i pozostającej poza kontrolą władzy, z jaką w czasach swojej młodości musiał walczyć tak twardo i tak dzielnie” [Ibid., s. 319].

Zjawisko to można zauważyć wyraźnie w dziejach Stanów Zjednoczonych. Od drugiej wojny światowej władza koncentrowała się w rękach prezydenta do tego stopnia, że uczeni obecnie traktują o “imperialnej prezydenturze” w ślad za książką Arthura Schlesingera z 1973 roku pod takim właśnie tytułem.

Zawłaszczenie uprawnień Kongresu przez dzisiejszych prezydentów Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w kwestiach związanych z bezpieczeństwem narodowym, stanowiło odpowiednik wejścia Ameryki w rolę najsilniejszej i najbardziej imperialistycznej potęgi militarnej świata. Odczuwana w coraz bardziej niebezpiecznym i powiązanym siecią współzależności świecie dwudziestego wieku potrzeba przywódcy mogącego działać w sposób szybki i rozstrzygający, bez mogącej mieć katastrofalne skutki obstrukcji ze strony Kongresu, nadała rozpęd jeszcze większej koncentracji władzy w Białym Domu.

Koncentracja ta nastąpiła zarówno w sprawach polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej, ale była katalizowana przede wszystkim przez szereg decyzji w polityce zagranicznej, kiedy to nowocześni prezydenci Stanów Zjednoczonych przejęli najbardziej istotne ze wszystkich uprawnień rządu, prawo wypowiadania wojny. A ponieważ w dalszym ciągu wysyłali żołnierzy na wojny bez autoryzacji Kongresu czy publicznej debaty, ich jednostronne kierowanie polityką rozszerzyło się również na sprawy krajowe.

W atmosferze wszechobecnego kryzysu, jaka rozpowszechniała się w latach pięćdziesiątych, Stany Zjednoczone wyznaczyły siebie na strażnika “wolnego świata”, broniącego go przed Czerwonym Niebezpieczeństwem. Bezprzykładnie wielkie zasoby militarne znalazły się przez to pod kontrolą prezydenta. W tym samym czasie administracja Eisenhowera ustanowiła system paktów i traktatów z krajami całego świata, utrudniając Kongresowi ograniczanie wysyłania wojsk przez prezydenta. Jego władzy pozostawiono zarówno realizację zobowiązań traktatowych, jak i sprawy bezpieczeństwa narodowego. Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA), tajna służba odpowiedzialna przed Kongresem dopiero po zrealizowaniu swoich zadań, została podniesiona do roli najważniejszego instrumentu ingerencji Stanów Zjednoczonych w wewnętrzne sprawy innych krajów pod pretekstem ochrony bezpieczeństwa narodowego.

Gdy prezydent Johnson wysyłał ogromne siły zbrojne do Wietnamu, nastąpił gigantyczny skok naprzód w zakresie prezydenckiej władzy wszczynania wojny. W przeciwieństwie do poprzedniej decyzji Trumana, aby skierować wojska do Korei bez uprzedniej zgody Kongresu, Organizacja Narodów Zjednoczonych nie wydała żadnych rezolucji uprawomocniających zaangażowanie wojsk amerykańskich w Wietnamie. Usprawiedliwiając decyzję prezydenta, Departament Stanu zakładał, że w powiązanym siecią współzależności świecie dwudziestego wieku działania wojenne gdziekolwiek na kuli ziemskiej mogą stanowić atak na Stany Zjednoczone, mogący wymagać natychmiastowej odpowiedzi, a więc że Głównodowodzący był upoważniony do podjęcia “obronnych” kroków wojennych bez zgody Kongresu czy też autoryzacji ze strony ONZ.

W następstwie wojny wietnamskiej władza prezydencka została wzmocniona jeszcze bardziej poprzez stworzenie armii składającej się z samych ochotników, mniej podatnej na bunty w obliczu powszechnego sprzeciwu ludności wobec zaborczej wojny, niż siły zbrojne pochodzące z poboru. Gdy kontrola prezydentów nad siłami zbrojnymi stała się bezpieczniejsza, to począwszy od Nixona uzyskali oni swobodę wszczynania zagranicznych awantur w znacznie szerszym zakresie. Koniec zagrożenia ze strony wojsk radzieckich ułatwia bardziej niż kiedykolwiek prezydentowi pragnącemu osiągać cele polityki zagranicznej wybór rozwiązań siłowych, co dobitnie pokazała wojna w Zatoce Perskiej w 1991 r. Zaangażowanie się tam Stanów Zjednoczonych byłoby o wiele trudniejsze podczas “zimnej wojny”, gdyż Związek Radziecki niewątpliwie poparłby Irak.

Czasami się mówi, że afera Watergate nieszczęśliwie osłabiła siłę amerykańskiej prezydentury, ale to nie jest prawda. Michael Lind wylicza kilkanaście powodów, dlaczego [w tekście “The Case for Congressional Power: the Out-of-Control Presidency”, The New Republic, Aug. 14, 1995]. Po pierwsze, prezydent może nadal prowadzić wojny według uznania, bez konsultacji z Kongresem. Po drugie, dzięki precedensom ustanowionym przez Busha seniora i Clintona, ważne traktaty gospodarcze (takie jak GATT i NAFTA) mogą być przepychane przez Kongres jako ustawodawstwo uchwalane “w przyśpieszonym trybie”, co ogranicza czas dozwolony na dyskusję i oznacza zakaz wnoszenia poprawek. Po trzecie, dzięki Jimmy’emu Carterowi, który zreformował wyższe organa wykonawcze służby cywilnej, Biały Dom uzyskał większą kontrolę nad karierami biurokratów, a Ronaldowi Reaganowi, który upolitycznił wyższe szczeble władzy wykonawczej do niespotykanego stopnia, prezydenci mogą teraz zapchać cały rząd swoimi figurami i nagradzać partyjnych biurokratów. Po czwarte, dzięki George’owi Bushowi seniorowi, prezydenci posiadają teraz w swych rękach nową, potężną technikę wzmacniania swoich prerogatyw i wygaszania dążeń Kongresu jeszcze bardziej – mianowicie podpisywania ustaw, ogłaszając zarazem, że nie będą im posłuszni. Po piąte, również dzięki Bushowi seniorowi, został stworzony jeszcze jeden instrument arbitralnej władzy prezydenckiej: “car”, prezydencki pełnomocnik o niejasnych, lecz rozległych uprawnieniach, pokrywających się z uprawnieniami szefów departamentów albo zastępujących je.

Lind zaznacza również, że personel Białego Domu, który niezmiernie się rozrósł po drugiej wojnie światowej, zdaje się bliski stania się pozakonstytucyjną “czwartą władzą”. Wykreowanie prezydenckich “carów”, których władza pokrywa się z władzą szefów departamentów (lub ją zastępuje) przywołuje wspomnienia o tworzeniu gabinetów cieni przez Hitlera i Stalina (patrz też sekcja D.9.2 – Czym jest “niewidzialny rząd”?).

Oprócz powodów wymienionych powyżej, jeszcze jedną przyczyną narastającej centralizacji politycznej w kapitalizmie jest to, że uprzemysłowienie zmusza masy ludzi do popadnięcia w wyobcowane płatne niewolnictwo, łamiąc ich więzi z innymi ludźmi, ziemią i tradycją, co z kolei skłania silne rządy centralne do przyjęcia roli zastępczych rodziców i do sprawowania kierownictwa nad swoimi obywatelami w sprawach politycznych, intelektualnych, moralnych, a nawet duchowych [patrz Hannah Arendt, The Origins of Totalitarianism (Początki totalitaryzmu), 1968]. I jak podkreśla Marilyn French [w Beyond Power (Poza władzą)], narastającą koncentrację władzy politycznej w kapitalizmie można też przypisać strukturze korporacji, która jest mikrokosmosem autorytarnego państwa, ponieważ opiera się na scentralizowanej władzy, biurokratycznej hierarchii, antydemokratycznych mechanizmach kontroli i braku indywidualnej inicjatywy i autonomii. Dlatego miliony ludzi pracujących dla wielkich korporacji automatycznie zdobywają skłonność do rozwijania cech psychicznych potrzebnych do przetrwania i osiągnięcia “sukcesu” pod rządami autorytarnymi, a w szczególności posłuszeństwa, dostosowania się, efektywności, służalczości i lęku przed odpowiedzialnością. Jest rzeczą naturalną, że system polityczny zmierza do odzwierciedlania uwarunkowań psychologicznych tworzonych w miejscu pracy, gdzie większość ludzi spędza około połowy swojego życia.

Rozpatrując takie tendencje, Ralph Miliband wnioskuje, że “niezależnie od tego, jak bardzo by nie była hałaśliwa retoryka o demokracji i suwerenności ludu, i pomimo ‘populistycznych’ treli, jakie świat polityki musi teraz umieć wyśpiewywać, obecne tendencje zmierzają do jeszcze większego niż kiedykolwiek zawłaszczenia władzy na szczytach” [Divided Societies (Podzielone społeczeństwa), Oxford, 1989].

D.9 Jaki jest związek między polaryzacją majątkową społeczeństwa a autorytarnym rządem?

Już poprzednio zwróciliśmy uwagę na wzrost tempa polaryzacji majątkowej w ostatnich czasach, wraz ze psuciem się standardów życia klasy pracującej. Noam Chomsky traktuje ten proces jako “trzecioświatyzację”. Pojawia się ona w szczególnie ostrej formie w Stanach Zjednoczonych – “najbogatszym” kraju uprzemysłowionym, który ma także najwyższy poziom ubóstwa, a zatem jest najbardziej spolaryzowany – ale proces ten można dostrzec i w innych “rozwiniętych” krajach przemysłowych, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii.

Typowe rządy Trzeciego Świata to rządy autorytarne, ponieważ do tłumienia buntów wśród ich zubożałych i niezadowolonych mas są niezbędne surowe metody. Zatem “trzecioświatyzacja” dotyczy nie tylko polaryzacji ekonomicznej, ale też coraz bardziej autorytarnych rządów. Jak ukazuje Philip Slater, obszerna, wykształcona i czujna “klasa średnia” (w znaczeniu ludzi o przeciętnych zarobkach) zawsze stanowiła kręgosłup demokracji, a wszystko to, co prowadzi do koncentracji bogactwa zmierza też do osłabiania demokratycznych instytucji [A Dream Deferred (Powstrzymane marzenie), s. 68].

Jeżeli jest to prawda, to wraz z narastającą polaryzacją majątkową w Stanach Zjednoczonych powinniśmy oczekiwać pojawienia się oznak rodzącego się autorytaryzmu. Hipoteza ta jest potwierdzana przez liczne fakty, włącznie z następującymi: kontynuowanie rozwoju “prezydentur w stylu imperialnym” (koncentracja władzy politycznej); pozaprawne działania władzy wykonawczej (np. skandal Iran-Contras, inwazje na Grenadę i Panamę); żywiołowy wzrost odsetka więźniów w społeczeństwie; więcej cenzury i tajności w działaniach czynników oficjalnych; narodziny skrajnej prawicy; więcej policji i więzień; żądania przyznania FBI ogromnych uprawnień w dziedzinie podsłuchu; ustawodawstwo antyterrorystyczne po 11 września 2001 r., między innymi zezwalające na tajne aresztowania na czas nieograniczony, bez możliwości poinformowania rodziny ani skontaktowania się z adwokatem, i nakazujące bibliotekarzom zbieranie danych o tym, kto czyta jakie książki; plany totalnej inwigilacji poruszania się wszystkich ludzi przy pomocy supernowoczesnej techniki; sfałszowanie wyborów prezydenckich w 2000 roku, i tak dalej. W Wielkiej Brytanii “lewicowy” rząd Tony’ego Blaira planował między innymi zamykanie w więzieniach bez sądu osób “aspołecznych”, nawet jeśli nie złamały one prawa i wysyłanie do obozów reedukacyjnych rodziców dzieci, które dopuściły się jego złamania choćby w najdrobniejszej sprawie. Poparcie społeczne dla drakońskich środków w walce z przestępczością odzwierciedla coraz bardziej autorytarne nastroje obywateli, zaczynających wpadać w panikę w obliczu nadchodzącego rozpadu społeczeństwa, jaki został spowodowany, co jest całkiem proste, przez chciwość klasy rządzącej, która zdołała się wyzwolić ze wszelkich więzów – ale świadomość tego faktu jest troskliwie zamazywana przez środki masowego przekazu.

Ktoś mógłby pomyśleć, że demokracja przedstawicielska i zagwarantowane przez konstytucję swobody obywatelskie czynią autorytarny rząd niemożliwym w Stanach Zjednoczonych i innych krajach liberalno-demokratycznych, mających podobną “ochronę” konstytucyjną praw obywatelskich. W rzeczywistości jednak ogłoszenie “zagrożenia narodowego” pozwala rządowi centralnemu na bezkarne ignorowanie gwarancji konstytucyjnych i ustanawianie czegoś, co Hannah Arendt nazywa “niewidzialnym rządem” – mechanizmów pozwalających administracji na kpienie sobie z konstytucyjnych struktur władzy, chociaż nominalnie pozostają one nadal na swoim miejscu (patrz sekcja D.9.2).

W tej materii ważne jest, aby pamiętać, że naziści utworzyli “gabinet cieni” w Niemczech, chociaż “demokratyczna” konstytucja Republiki Weimarskiej teoretycznie nadal funkcjonowała. Hitler wprowadził swój program w życie najpierw przy pomocy konstytucji, wykorzystując istniejące agendy i departamenty rządu. Później zaś poustanawiał agendy partii nazistowskiej, których funkcje pokrywały się z funkcjami konstytucyjnego rządu, pozwalając temu ostatniemu na pozostanie na swoim miejscu, ale bez faktycznej władzy, podczas gdy nazistowskie instytucje (zwłaszcza SS, i oczywiście sam Hitler) posiadały ją naprawdę. Partia komunistyczna w Rosji stworzyła podobny niewidzialny rząd po rewolucji bolszewickiej, pozostawiając zarówno rewolucyjną konstytucję, jak i biurokrację rządową, gdy tymczasem organa partii komunistycznej i sekretarz generalny dzierżyli realną władzę [Patrz Marilyn French, Beyond Power (Poza władzą), s. 349]. Również w Polsce komuniści po przejęciu władzy wskrzesili demokratyczną konstytucję marcową z 1921 roku, czyniąc jednakże konstytucyjne struktury władzy bezsilnymi wobec partii i Urzędu Bezpieczeństwa.

Jeżeli tendencje zmierzające do załamania się społeczeństwa będą się nasilać w “rozwiniętych” krajach przemysłowych, to nietrudno wyobrazić sobie wyborców głosujących na jawnie autorytarne, prawicowe rządy, prowadzące swoje kampanie wyborcze po linii programu zaprowadzenia “prawa i porządku”. W obliczu powszechnych zamieszek, plądrowania sklepów i okaleczania ciał (zwłaszcza jeśli wylały się one z dzielnic nędzy i zagroziły przedmieściom) reakcyjna histeria może wynieść autorytarne kreatury zarówno do władzy ustawodawczej, jak i wykonawczej. “Klasy średnie” (tzn. przedstawiciele wolnych zawodów, drobnego biznesu itd.) poparłyby wówczas charyzmatycznych przywódców w stylu wojennym, którzy by obiecali przywrócenie prawa i porządku, zwłaszcza gdyby byli to mężowie imponujący swoimi kwalifikacjami wojskowymi albo policyjnymi.

Raz wybrane do sprawowania władzy, i przy ochoczym poparciu ciał ustawodawczych i sądów, autorytarne administracje rządowe mogłyby łatwo stworzyć znacznie rozleglejsze mechanizmy niewidzialnego rządu niż istniejące dotychczas, dając władzy wykonawczej uprawnienia dosłownie dyktatorskie. Takie administracje mogłyby też znacznie rozszerzyć rządową kontrolę mediów, wprowadzać stany wyjątkowe, nasilać militaryzm nakierowany na cele zagraniczne, jeszcze bardziej zwiększać rozmiary i fundusze policji i jednostek gwardii narodowej, tajnej policji i wywiadu w obcych krajach, i usankcjonować jeszcze powszechniejszą inwigilację obywateli, jak również infiltrację dysydenckich ugrupowań politycznych. Przeszukiwania, łapanki, godziny policyjne, kontrolowanie przez rząd wszystkich zgromadzeń, nękanie i otwarte wyjmowanie spod prawa grup nie zgadzających się z polityką rządu lub próbujących ją zablokować, więzienie politycznych dysydentów i innych ludzi, ocenianych jako niebezpiecznych dla “bezpieczeństwa narodowego” – wszystko to stałoby się wtedy chlebem powszednim.

Nie spodziewamy się wystąpienia wszystkich takich sytuacji naraz, lecz w taki stopniowy, niewyczuwalny i logiczny sposób, że – zważywszy na potrzebę utrzymywania “prawa i porządku” – większość ludzi nawet sobie nie uświadomi, że autorytarny przewrót następuje. Tak naprawdę to on już następuje w Stanach Zjednoczonych (patrz praca Bertrama Grossa, Friendly Fascism (Przyjazny faszyzm), South End Press, 1989).

W kolejnych podrozdziałach będziemy badali niektóre z powyżej wymienionych przejawów narastania autorytaryzmu, znowu odwołując się przede wszystkim do przykładu Stanów Zjednoczonych. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że niektóre z omawianych spraw są dla obywateli innych państw mało istotne, ale musimy pamiętać, że USA są światowym supermocarstwem i wzorce stamtąd, niezależnie od tego, jak by nie były anachroniczne i pozbawione sensu, zawsze będą powielane przez resztę świata. Włączamy te sekcje do naszego FAQ, ponieważ omawiane tutaj niepokojące tendencje sprawiają, że realizowanie anarchistycznego programu rekonstrukcji społeczeństwa staje się rzeczą pilniejszą, niż miałoby to miejsce w innym wypadku. A to dlatego, że jeśli ugrupowania radykałów i dysydentów zostaną wzięte za mordę – co zawsze następuje pod rządami autorytarnymi – program ten będzie po wielekroć trudniejszy do urzeczywistnienia.

D.8.1 Czy militaryzm zmienił się wraz z oczywistym końcem “zimnej wojny”?

Wielu polityków zdawało się tak myśleć na początku lat
dziewięćdziesiątych, zapewniając, że “dywidendy z
pokoju”
są w zasięgu ręki. Jednak od wybuchu wojny w
Zatoce Perskiej w 1991 r. Amerykanie już niewiele słyszeli na
ten temat. Chociaż jest prawdą, że odciągnięto trochę tłuszczu
z budżetu obronnego, to i ekonomiczne, i polityczne naciski
zmierzały do tego, aby utrzymać podstawy kompleksu wojskowo-przemysłowego
nietknięte, zabezpieczając sobie stan globalnej gotowości do
wojny i kontynuowanie produkcji jeszcze bardziej zaawansowanych
technicznie systemów uzbrojenia w dającej się przewidzieć
przyszłości.

Ponieważ ekonomiczna dominacja na świecie przysparza coraz
więcej kłopotów, Ameryka obecnie utrzymuje swój status
supermocarstwa w głównej mierze przy pomocy swojej przewagi
militarnej. Dlatego Stany Zjednoczone prawdopodobnie nie zrzekną
się tej przewagi dobrowolnie — przede wszystkim dlatego, że
perspektywa odzyskania ekonomicznego pierwszeństwa na świecie
okazuje się zależeć po części od zdolności do wymuszania na
innych krajach gwarancji ustępstw i przywilejów gospodarczych,
tak jak to było w przeszłości. Więc amerykański naród jest
bombardowany propagandą zakrojoną na udowadnianie, że ciągła
obecność wojskowa Stanów Zjednoczonych jest niezbędna w każdym
zakątku naszej planety.

Na przykład po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej wydano
szkic rządowej Białej Księgi, w którym przekonywano, że
Stany Zjednoczone muszą utrzymać swój status najsilniejszego
mocarstwa wojskowego świata i nie wahać się przed
jednostronnymi działaniami, gdyby poparcie Narodów
Zjednoczonych dla przyszłych akcji militarnych nie nadchodziło.
[Zostało to zrealizowane w praktyce podczas agresji na Irak w
2003 r.]. Chociaż później prezydent Bush senior, na skutek
nacisków politycznych w roku wyborczym, zaprzeczył, jakoby
osobiście wyznawał takie poglądy, dokument ten odzwierciedlał
myślenie potężnych sił autorytarnych w rządzie — myślenie,
że istnieje sposób, aby stały się one oficjalną polityką
dzięki tajnym Narodowym Dyrektywom ds. Bezpieczeństwa (patrz
sekcja D.9.2 — Czym jest “niewidzialny
rząd”?
).

Z tych powodów nie byłoby mądrze stawiać na głęboką i
zrównoważoną demilitaryzację Ameryki. Prawdą jest, że siła
oddziałów zbrojnych jest zmniejszana w odpowiedzi na wycofanie
się Związku Radzieckiego ze wschodniej Europy; ale te
ograniczenia są także przyśpieszane przez rozwój systemów
broni automatycznej, zmniejszających liczbę żołnierzy wymaganą
do wygrywania bitew, co zostało zademonstrowane w Zatoce
Perskiej w 1991 r.

Chociaż może się okazać, że nie ma pilnej potrzeby
tworzenia olbrzymich budżetów obronnych, teraz, gdy zagrożenie
sowieckie minęło, to odrzucenie swojego czterdziestoletniego
przywiązania do militaryzmu okazuje się dla Stanów
Zjednoczonych niemożliwe. Jak Noam Chomsky udowadnia w wielu
swoich pismach, “System Pentagonu”, w którym
ogół jest zmuszany do subsydiowania badań i rozwoju w przemyśle
opartym na wysoko zaawansowanych technologiach za pomocą dopłat
dla kontrahentów obronnych, jest w Stanach Zjednoczonych
zamaskowanym substytutem jawnej polityki planowania w przemyśle,
występującej w innych “rozwiniętych” krajach
kapitalistycznych, takich jak Niemcy i Japonia. Amerykańskie
koncerny związane z obronnością, znajdujące się wśród
największych lobbystów, nie mogą sobie pozwolić na utratę
tej “opieki socjalnej dla korporacji”. Ponadto ciągłe
zmniejszanie liczby pracowników korporacji i wysoki poziom
bezrobocia wytwarza silny nacisk na utrzymywanie gałęzi przemysłu
związanych z obronnością po prostu w celu zachowania pracy dla
ludzi.

Pomimo pewnych nieśmiałych cięć budżetu obronnego w
latach dziewięćdziesiątych, roszczenia amerykańskiego
militarnego kapitalizmu mają pierwszeństwo nad potrzebami ludzi.
Na przykład Holly Sklar pokazuje, że Waszyngton, Detroit i
Filadelfia mają wyższą śmiertelność noworodków niż
Jamajka czy Kostaryka, a wśród ogółu czarnoskórych Amerykanów
jest ona wyższa niż w Nigerii; ale mimo to Stany Zjednoczone
wciąż wydają mniej publicznych funduszy na szkolnictwo niż na
wojsko, a na wojskowe zespoły muzyczne więcej niż na Narodową
Fundację Sztuk Pięknych [“Brave New World Order”,
w: Collateral Damage (Wzajemne szkodzenie), pod redakcją
Cynthii Peters, 1992, s. 3-46]. Ale oczywiście politycy w
dalszym ciągu utrzymują, że fundusze na edukację i świadczenia
socjalne muszą być obcinane jeszcze bardziej, ponieważ “nie
ma na to pieniędzy”.

W tym miejscu jednak pojawił się poważny problem – upadek
Związku Radzieckiego pogrążył Pentagon w rozpaczliwej
potrzebie znalezienia wystarczająco niebezpiecznego i
demonicznego wroga w celu usprawiedliwiania dalszych wydatków
militarnych w stylu, do jakiego Pentagon się przyzwyczaił. Wróg
ten został w końcu znaleziony, i okazał się bardzo wygodny –
terroryzm. Saddam Hussajn był chwilowo przydatny, ale w czasach,
gdy jego machina wojskowa została rozbita, nie stanowił
wystarczającej groźby, aby znowu zagwarantować tworzenie
mocnych budżetów obronnych jak dawniej. Wymyślono więc jego
rzekomy związek z atakami terrorystycznymi z 11 września. Jeśli
zaś chodzi o poszczególne państwa, to istnieją pewne przesłanki,
wskazujące, że amerykański rząd ma na oku Iran.

Głównym argumentem na korzyść wzięcia Iranu na celownik
jest to, że amerykańskie społeczeństwo wciąż marzy o zemście
za poniżenie zakładników w 1979 roku, bombardowania Libanu,
aferę Iran-Contras i inne zniewagi, i dlatego można polegać na
jego wsparciu dla wojny o ich ukaranie. Dlatego nie zdziwi nas,
jeśli w przyszłości będziemy więcej słyszeli o możliwości
zagrożenia nuklearnego ze strony Iranu i o niebezpieczeństwach
irańskich wpływów w muzułmańskich republikach byłego
imperium radzieckiego.

Pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej towarzyszyło ciche
budowanie sieci sojuszów obronnych, co przypominało lata rządów
Eisenhowera po drugiej wojnie światowej. Dzięki temu można
teraz wzywać Amerykę do rozprawiania się z niepokojami w całym
świecie arabskim. Wysłanie wojsk do Somalii okazało się tak
pomyślane, aby pomóc Amerykanom przyzwyczaić się do
odgrywania takiej roli.

Oprócz Iranu, nieprzyjazne reżimy rządzące w Korei Północnej,
Libii i na Kubie, jak również ugrupowania komunistycznej
partyzantki w różnych krajach Ameryki Południowej stanowią
jeszcze jedną obietnicę znalezienia odpowiedniego miejsca na
testowanie nowych systemów uzbrojenia. W latach dziewięćdziesiątych
oczywiście też wysyłano żołnierzy na Haiti i do Bośni, co
dostarczyło Pentagonowi więcej argumentów na rzecz
kontynuowania wysokiego poziomu wydatków militarnych. A więc w
paru słowach – tendencja do zwiększania militaryzmu nie została
utemperowana przez “odchudzanie” armii w latach dziewięćdziesiątych,
które najzwyczajniej służyło tylko tworzeniu szczuplejszej i
wydajniejszej machiny zbrojnej.

D.8 Co powoduje militaryzm i jakie są jego skutki?

Kapitalistyczny militaryzm posiada dwie główne przyczyny. Po pierwsze, istnieje potrzeba powstrzymywania wroga wewnętrznego – uciskanych i wyzyskiwanych grup ludności. Drugą przyczyną, jak już zauważyliśmy w sekcji poświęconej imperializmowi, jest to, że silne wojsko jest potrzebne po to, by klasa rządząca prowadziła agresywną i ekspansywną politykę zagraniczną. W przypadku najwyżej rozwiniętych krajów kapitalistycznych tego rodzaju polityka zagraniczna staje się coraz ważniejsza z powodu działania sił ekonomicznych, tzn. w celu dostarczenia produkowanym w nich dobrom rynków zbytu i zapobiegania krachowi systemu poprzez ciągłe rozszerzanie rynku na zewnątrz. Ta zewnętrzna ekspansja kapitałów, a więc i konkurencja między nimi wymaga sił zbrojnych dla ochrony ich interesów (a zwłaszcza inwestycji w innych krajach) i dawania im dodatkowej ochrony w ekonomicznej dżungli światowego rynku.

Kapitalistyczny militaryzm służy też i innym celom i powoduje dużo ubocznych rezultatów. Po pierwsze, promuje rozwój szczególnie faworyzowanej grupy przedsiębiorstw zaangażowanych w produkcję broni i wyrobów związanych z bronią (poprzez kontrakty na rzecz “obrony”), które są bezpośrednio zainteresowane jak największym wzrostem produkcji w celach militarnych. Ponieważ grupa ta jest szczególnie bogata, wywiera ogromny nacisk na rząd, aby wprowadzał tego rodzaju interwencjonizm państwowy, a często i agresywną politykę zagraniczną, jakiej chce owa grupa.

Ten “szczególny związek” między państwem a wielkim biznesem ma też i taką korzyść, że pozwala na to, by przeciętny obywatel płacił za działalność przemysłowych wydziałów badań i rozwoju. Rządowe subsydia są ważnym sposobem zbierania funduszy na te ich wydziały badań i rozwoju kosztem podatnika, co często daje owoce w postaci “wymysłów” o wielkim potencjale handlowym jako wyroby konsumenckie (np. komputery). Nie trzeba powtarzać, że wszystkie zyski wędrują do kontrahentów obronnych i spółek komercyjnych, które kupują od nich licencje na opatentowane technologie, zamiast być dzielone z ogółem, który opłacił wydziały badań i rozwoju, dzięki czemu te zyski były w ogóle możliwe.

Trzeba przedstawić pewne szczegółowe dane, aby ukazać rozmiary wydatków militarnych i ich wpływ na amerykańską gospodarkę:

“Od 1945 roku […] istnieją nowe gałęzie przemysłu nakręcające inwestycje i zatrudnienie […] W większości z nich podstawowy postęp badawczy i technologiczny był ściśle powiązany z rozszerzającym się sektorem militarnym. W latach pięćdziesiątych główną innowacją była elektronika […] która zwiększała swoją wytwórczość o 15 procent każdego roku. Miało to zasadnicze znaczenie dla automatyzacji miejsc pracy, a rząd federalny dostarczał lwią część dolarów na badania i rozwój w sprawach ukierunkowanych militarnie. Oprzyrządowanie na promienie podczerwone, sprzęt do pomiaru temperatury i ciśnienia, elektronika medyczna, konwersja energii termoelektrycznej – wszystkie te dziedziny korzystały z wojskowych wydziałów badań i rozwoju. W latach sześćdziesiątych bezpośrednie i pośrednie zapotrzebowanie armii było wyliczane na poziomie około 70 procent całkowitej produkcji przemysłu elektronicznego. Rozwinęły się także sprzężenia zwrotne między elektroniką a lotnictwem, w latach pięćdziesiątych drugą gałęzią przemysłu pod względem tempa rozwoju. W latach sześćdziesiątych […] jego roczne nakłady inwestycyjne były 5,3 razy większe od poziomu z lat 1947-49, a ponad 90 procent jego wyrobów szło na potrzeby wojska. Tworzywa sztuczne (plastik i włókna syntetyczne) to jeszcze jedna rozwojowa gałąź przemysłu zawdzięczająca większość swych sukcesów projektom związanym z wojskiem. Obliczono, że w ciągu całego okresu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych związane z wojskowością wydziały badań i rozwoju (wliczając w to programy kosmiczne) miały na swoim koncie od 40 do 50 procent wszystkich publicznych i prywatnych wydatków na badania i rozwój i przynajmniej 85-procentowy udział rządu federalnego” [Richard B. Du Boff, Accumulation and Power (Akumulacja a władza), s. 103-4].

Nie koniec na tym. Wydatki rządowe na budowę dróg (na początku tłumaczone troską o obronność kraju) również dawały potężny zastrzyk energii prywatnemu kapitałowi (a wyniku tego procesu Ameryka została przekształcona w kraj dopasowany do potrzeb korporacji samochodowych i naftowych). Łączny wpływ ustawodawstwa o autostradach z 1944, 1956 i 1968 roku “doprowadził do wydania 70 miliardów dolarów na autostrady międzystanowe bez przegłosowywania [tych wydatków] przez komisję Kongresu zajmującą się kredytami”. Akt prawny z 1956 roku “w rezultacie zapisał jako prawo uchwaloną w 1932 r. strategię Ogólnokrajowej Konferencji Użytkowników Autostrad, autorstwa prezesa koncernu G[eneral] M[otors], Alfreda P. Sloana, mającą na celu zagospodarowanie podatku od benzyny i innych związanych z pojazdami mechanicznymi podatków akcyzowych na budowę autostrad”. GM dokonywało także nielegalnego wykupu publicznych spółek przewozowych w całej Ameryce i skutecznie je zniszczyło. W ten sposób została zmniejszona konkurencja dla samochodów prywatnych. Skutkiem ubocznym tej interwencji państwa było to, że w latach 1963-66 “spośród każdych sześciu przedsiębiorstw prowadzących biznes jedno było bezpośrednio uzależnione od wytwarzania, dystrybucji, serwisowania i wykorzystywania pojazdów mechanicznych”. Wpływ tych procesów jest widoczny do dnia dzisiejszego – zarówno pod względem spustoszeń ekologicznych, jak i w tym, że przedstawiciele kompanii samochodowych i naftowych nadal dominują wśród najwyższej dwudziestki pięciuset najbogatszych ludzi [Op. Cit., s. 102].

System ten, który można nazwać militarnym keynesizmem, ma trzy zalety w stosunku do interwencji państwa służącej celom socjalnym. Po pierwsze, w przeciwieństwie do programów osłon socjalnych, interwencja państwa w celach militarnych nie poprawia sytuacji (a więc i nie zwiększa nadziei) większości, która w dalszym ciągu może być marginalizowana przez system, znosić dyscyplinę na rynku pracy i odczuwać groźbę bezrobocia. Po drugie, działa ona jak państwo opiekuńcze dla bogatych, zapewniając, że chociaż mnóstwo ludzi jest podporządkowanych siłom rynkowym, to nieliczni mogą uciec przed tym losem – piejąc jednocześnie pochwały pod adresem “wolnego rynku”. I po trzecie – nie konkuruje ona z prywatnym kapitałem.

Z powodu powiązań między militaryzmem a imperializmem, było oczywiste, że po drugiej wojnie światowej Ameryka musi się stać największą potęgą militarną świata, jednocześnie stając się największą potęgą gospodarczą świata, i że rozwijają się silne związki między rządem, biznesem i siłami zbrojnymi. Amerykański “kapitalizm militarny” jest opisany szczegółowo poniżej, ale te uwagi można zastosować i do innych “wysoko rozwiniętych” państw kapitalistycznych.

W swojej mowie pożegnalnej prezydent Eisenhower ostrzegł przed niebezpieczeństwem zagrażającym swobodom jednostki i procedurom demokratycznym ze strony “kompleksu wojskowo-przemysłowego”, który może – przed czym przestrzegał – dążyć do utrzymywania gospodarki w stanie ciągłej gotowości do wojny, po prostu dlatego, że jest to dobry biznes. Mowa ta stanowiła echo przestrogi poczynionej wcześniej przez socjologa C. Wrighta Millsa (w książce The Power Elite (Elita władzy), 1956 r.), który wykazał, że od zakończenia drugiej wojny światowej armia została powiększona i uzyskała decydujący wpływ na kształt całej amerykańskiej gospodarki, i że amerykański kapitalizm stał się faktycznie wojskowym kapitalizmem. Ta sytuacja nie uległa istotnej zmianie od czasu napisania tej książki, ponieważ nadal jest tak, że wszyscy oficerowie armii amerykańskiej wyrośli w atmosferze powojennego sojuszu wojskowo-przemysłowego i tak zostali wykształceni i przeszkoleni, aby go dalej kontynuować. Zatem pomimo ostatnich cięć w budżecie obronnym Stanów Zjednoczonych [co, jak przypuszczam, w dobie “wojny z terroryzmem” jest już nieaktualne] amerykański kapitalizm pozostaje militarnym kapitalizmem, z olbrzymim przemysłem zbrojeniowym i kontrahentami obronnymi wciąż należącymi do najpotężniejszych sił politycznych.

D.7 Czy anarchiści przeciwstawiają się walkom narodowowyzwoleńczym?

Chociaż anarchiści są przeciwnikami nacjonalizmu (patrz poprzednia sekcja), nie oznacza to, iż pozostają oni obojętni wobec walk narodowowyzwoleńczych. Wprost przeciwnie. Wedle słów Bakunina, “Czuję się patriotą wszystkich uciskanych ojczyzn. […] Narodowość […] to lokalny fakt historyczny, który, podobnie jak wszystkie rzeczywiste fakty nie czyniące nikomu krzywdy, ma prawo domagać się powszechnego uznania […] Każdy lud, podobnie jak każda osoba, jest tym, czym jest nie z własnego wyboru i dlatego ma prawo być sobą […] Tożsamość narodowa nie jest zasadą; jest to prawowity fakt, tak samo jak czyjaś indywidualność. Każda narodowość, wielka czy mała, ma niezaprzeczalne prawo do bycia sobą, do życia według swojej własnej natury. Prawo to jest po prostu następstwem powszechnej zasady wolności” [cytat podany przez Alfredo M. Bonanno w książce Anarchism and the National Liberation Struggle (Anarchizm a walka narodowowyzwoleńcza), s. 19-20].

W bliższych nam czasach Murray Bookchin wyraził podobne odczucia: “Żaden lewicowy wolnościowiec […] nie może przeciwstawiać się prawu ujarzmionego ludu do ustanowienia siebie odrębnym podmiotem politycznym – czy to w postaci [wolnościowej] konfederacji […] czy też państwa narodowego opartego na hierarchicznych i klasowych niesprawiedliwościach”, [“Nationalism and the ‘National Question'”, Society and Nature, pp. 8-36, No. 5, p. 31]. Ale nawet pomimo tego anarchiści nie wynoszą idei wyzwolenia narodowego do rangi bezmyślnego dogmatu wiary, jak to czyniło w minionym stuleciu wielu lewicowców znajdujących się pod wpływem leninizmu, nawołujących do popierania uciskanego narodu bez uprzedniego zbadania “jakiego rodzaju społeczeństwo dany ruch ‘narodowowyzwoleńczy’ prawdopodobnie by wykształcił”. Takie postępowanie, jak dowodzi Bookchin, byłoby “popieraniem walk narodowowyzwoleńczych w celach instrumentalnych, po prostu jako środka ‘osłabiania’ imperializmu”, co prowadzi do “sytuacji moralnego bankructwa”, gdyż socjalistyczne idee zaczynają być kojarzone z autorytarnymi i etatystycznymi celami “antyimperialistycznych” dyktatur w krajach “wyzwolonych” [Ibid., s. 25-31]. “Ale przeciwstawianie się ciemięzcom nie jest równoznaczne z nawoływaniem do popierania wszystkiego, co czynią do niedawna skolonizowane państwa narodowe” [Ibid., s. 31].

Zatem anarchiści zwalczają obcy ucisk i zazwyczaj sympatyzują z próbami tych, którzy go cierpią, aby z nim skończyć. Nie znaczy to, że koniecznie musimy popierać ruchy narodowowyzwoleńcze jako takie (w końcu pragną one zwykle stworzenia nowego państwa), ale nie możemy też siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak jeden naród uciska inny – a więc działamy na rzecz powstrzymania tego ucisku (na przykład protestując przeciw narodowi uciskającemu i próbując spowodować, aby zmienił swoją politykę i wycofał się z mieszania się do spraw narodów uciskanych).

Głównym problemem z walkami narodowowyzwoleńczymi jest to, że zazwyczaj przeciwstawiają one wspólne interesy “narodu” interesom ciemiężycieli, ale zakładają, że interesy klasowe są bez znaczenia. Chociaż ruchy nacjonalistyczne często przecinają linie podziałów klasowych, to jednak wciąż dążą do zwiększenia autonomii pewnych części społeczeństwa, pomijając zarazem interesy innych jego części. Zdaniem anarchistów, nowe państwo narodowe nie wniesie żadnej zasadniczej zmiany do życia większości ludzi, którzy dalej pozostaną bezsilni zarówno pod względem ekonomicznym, jak i społecznym. Rozglądając się po świecie i patrząc na wiele istniejących państw narodowych, widzimy tak samo ogromne jak wcześniej kontrasty pod względem władzy, wpływów i bogactwa, ograniczające samookreślenie się ludzi z klas pracujących, nawet jeśli są oni wolni pod względem “narodowym”. Mówienie o wyzwalaniu swojego własnego narodu od imperializmu wydaje się hipokryzją ze strony nacjonalistycznych przywódców, gdy jednocześnie popierają oni tworzenie kapitalistycznego państwa narodowego, które będzie uciskało swą własną ludność, i, być może, samo w końcu stanie się imperialistyczne, gdy osiągnie pewne stadium rozwoju i będzie musiało szukać zagranicznych rynków zbytu dla swoich wyrobów i kapitału w celu kontynuowania rozwoju gospodarczego i urzeczywistnienia odpowiednich poziomów zysków (co się dzieje na przykład z Koreą Południową).

W odpowiedzi na walki narodowowyzwoleńcze anarchiści podkreślają znaczenie samowyzwolenia klasy pracującej, które może zostać osiągnięte jedynie na drodze samodzielnego wysiłku jej członków, tworzących swoje własne organizacje i wykorzystujących je. W tych działaniach nie może być oddzielenia celów politycznych, społecznych i ekonomicznych. Walka przeciwko imperializmowi nie może zostać oddzielona od walki przeciw kapitalizmowi. Takie było i jest stanowisko większości ruchów anarchistycznych stojących w obliczu zagranicznej dominacji – połączenie walki przeciwko obcemu panowaniu z walką klasową przeciwko rodzimemu uciskowi. W wielu innych krajach (między innymi w Bułgarii, Meksyku, na Kubie i w Korei) anarchiści próbowali, przy pomocy swojej “propagandy, a przede wszystkim czynów zachęcać masy do przekształcenia walki o niezawisłość polityczną w walkę o rewolucję społeczną” [Sam Dolgoff, The Cuban Revolution – A critical perspective, s. 41 – Dolgoff odnosi się do ruchu kubańskiego, ale jego komentarze dadzą się zastosować do większości historycznych – i obecnych – sytuacji].

Powinniśmy jeszcze przypomnieć, że anarchiści w krajach imperialistycznych także zwalczali ucisk na tle narodowym, zarówno słowami, jak i czynami. Na przykład czołowy japoński anarchista Kotoku Shusi został fałszywie oskarżony i stracony w 1910 roku, po tym, jak prowadził kampanię przeciwko japońskiej ekspansji. We Włoszech ruch anarchistyczny zwalczał ekspansję tego kraju ku Erytrei i Etiopii w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XIX wieku, i zorganizował masowy ruch antywojenny przeciwko inwazji na Libię w 1911 roku. W r. 1909 hiszpańscy anarchiści zorganizowali masowy strajk przeciw interwencji zbrojnej w Maroku. W nowszych czasach anarchiści we Francji walczyli przeciwko dwu wojnom kolonialnym (w Indochinach i Algierii) w latach pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych, anarchiści całego świata zwalczali agresję Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej i Wietnamie (ale musimy odnotować, że bez popierania stalinowskich reżimów na Kubie i w Wietnamie), przeciwstawiali się wojnie w Zatoce Perskiej w 1991 r. (podczas której większość anarchistów ogłosiła wezwanie “Żadnej wojny prócz wojny klas”), jak również zwalczali sowiecki imperializm.

W praktyce ruchy narodowowyzwoleńcze są pełne sprzeczności między tym, jak szeregowi działacze widzą dokonywanie się postępu (i ich marzeniami i nadziejami) a życzeniami ich przywódców i przedstawicieli ich klasy rządzącej. Przywództwo zawsze będzie rozwiązywać ten konflikt na korzyść przyszłej klasy rządzącej. Najczęściej aż do tego stopnia, że umożliwia to pojedynczym uczestnikom tychże walk zdać sobie sprawę z tego rozłamu i zerwać z tą opcją polityczną, przybliżając się do anarchizmu. Ale w czasach silnego konfliktu sprzeczność ta staje się bardzo oczywista i na tym etapie jest możliwe, by znaczna liczba bojowników zerwała z nacjonalizmem, o ile istnieje jakaś alternatywa, która uwzględnia ich rozterki. Zważywszy, że anarchista nie idzie na kompromis w sprawie swoich ideałów, takie ruchy społeczne przeciwko obcemu panowaniu mogą stanowić cudowną okazję do rozpowszechniania naszych poglądów politycznych, ideałów i pomysłów – i do wykazania ograniczeń i zagrożeń nacjonalizmu jako takiego oraz przedstawienia sensownej alternatywy wobec niego.

Dla anarchistów kluczową kwestią jest to, czy wolność ma być wolnością dla abstrakcyjnych pojęć, takich jak “naród”, czy też dla jednostek, z których składa się dana narodowość i które dają jej życie. Ucisk musi być zwalczany na wszystkich frontach, w obrębie narodów i między narodami, ażeby ludzie z klas pracujących zdobyli owoce wolności. Każdy ruch narodowowyzwoleńczy, opierający się na nacjonalizmie, jest skazany na fiasko jako ruch na rzecz rozszerzania ludzkich swobód. Dlatego anarchiści “odmawiają uczestnictwa w walkach na froncie narodowowyzwoleńczym; uczestniczą za to w walkach na frontach klasowych, które mogą wchodzić albo nie wchodzić w zakres walk narodowowyzwoleńczych. Walka musi się rozszerzać aż do ustanowienia na wyzwolonych terytoriach struktur gospodarczych, politycznych i społecznych, opartych na organizacjach federalistycznych i wolnościowych” [Alfredo M. Bonanno, Anarchism and the National Liberation Struggle (Anarchizm a walka narodowowyzwoleńcza), s. 12].

Więc chociaż anarchiści demaskują prawdziwe oblicze nacjonalizmu, nie pogardzamy stanowiącą jego podstawę walką o tożsamość i samostanowienie narodowe. Nacjonalizm tylko wypacza tę walkę. Dodajemy odwagi akcjom bezpośrednim i duchowi buntu przeciwko wszystkim formom ucisku – społecznym, ekonomicznym, politycznym, rasowym, płciowym, religijnym i narodowym. W ten sposób dążymy do przekształcenia walk narodowowyzwoleńczych w walki o wyzwolenie człowieka. A walcząc przeciwko uciskowi, walczymy o anarchię, wolną konfederację komun opierających się na zgromadzeniach w miejscu pracy i w lokalnej społeczności – konfederację, która wyrzuci państwo narodowe, wszystkie państwa narodowe, na śmietnik historii, gdzie się znajduje ich miejsce.

A jeśli chodzi o tożsamość “narodową” w obrębie społeczeństwa anarchistycznego, nasze stanowisko jest jasne i proste. Bakunin przedstawił je w odniesieniu do niepodległościowych walk Polaków w dziewiętnastym wieku – anarchiści, jako “wrogowie wszystkich państw […] odrzucają prawa i granice zwane historycznymi. Dla nas Polska zaczyna się dopiero tam, i naprawdę istnieje tylko tam, gdzie masy pracujące chcą być Polakami, a kończy się tam, gdzie, odrzuciwszy wszystkie poszczególne więzi z Polską, masy pragną ustanowić inne więzi narodowe” [cytat z pracy “Bakunin”, Jean Caroline Cahm, w: Socialism and Nationalism (Socjalizm a nacjonalizm), tom 1, s. 22-49, 43].

D.6 Czy anarchiści są przeciw nacjonalizmowi?

Aby zacząć odpowiadać na to pytanie, musimy najpierw zdefiniować, co rozumiemy przez nacjonalizm. Zdaniem wielu ludzi, jest to tylko naturalne przywiązanie do rodzinnego kraju, miejsca, w którym się wychowywaliśmy. Takie uczucia oczywiście nie istnieją w próżni społecznej. Narodowość, jak zauważył Bakunin, jest “naturalnym i społecznym faktem”, gdyż “każdy lud, najmniejsza nawet grupa etniczna ma swój własny charakter, swój własny tryb bytowania, swój własny sposób mówienia, odczuwania, myślenia i działania; i to właśnie te nawyki są tym, co stanowi istotę tożsamości narodowej” [The Political Philosophy of Bakunin (Filozofia polityczna Bakunina), s. 325].

Być może w interesie anarchistów leży odróżnianie narodowości czy etniczności (czyli kulturalnego pokrewieństwa) od nacjonalizmu (ograniczonego do samego państwa i rządu). Byłby to lepszy sposób powiedzenia, co popieramy, a co zwalczamy – nacjonalizm jest destruktywny i reakcyjny do szpiku kości, podczas gdy etniczne i kulturalne pokrewieństwo jest źródłem wspólnoty, różnorodności i żywotności społecznej.

Różnorodność taka winna być wychwalana. Powinno się pozwalać, aby była wyrażana swoimi własnymi sposobami. Czy też, jak to ujmuje Murray Bookchin, “to, że poszczególne ludy powinny mieć wolność pełnego rozwijania swoich kulturalnych właściwości, nie jest ich zwyczajnym prawem, ale wręcz powinnością. Świat będzie doprawdy miejscem bezbarwnym, jeżeli wspaniała mozaika rozmaitych kultur nie zastąpi pozbawionego kultury w znacznej mierze i ujednoliconego świata stworzonego przez nowoczesny kapitalizm” [“Nationalism and the ‘National Question'”, Society and Nature, pp. 8-36, No. 5, pp. 28-29]. Ale przy tym Bookchin ostrzega zarazem, że taka wolność i rozmaitość kulturalna nie powinna być mylona z nacjonalizmem. Ten ostatni jest czymś o wiele większym (a z etycznego punktu widzenia, dużo mniejszym) niż zwykła miłość ojczyzny i uznanie jej wyjątkowości kulturalnej. Nacjonalizm to miłość do państwa narodowego, albo pragnienie jego stworzenia. I z tego powodu anarchiści są mu przeciwni, we wszystkich jego formach.

Znaczy to, że nie można i nie wolno mylić nacjonalizmu z tożsamością narodową. Ta druga jest rezultatem procesów społecznych, podczas gdy ten pierwszy to wynik działalności państwa i rządów elity. Nie można ewolucji społecznej zamknąć w wąskich, ciasnych granicach państwa narodowego bez krzywdy jednostek. To przede wszystkim ich życie sprawia, że rozwój społeczny ma w ogóle miejsce.

Państwo, jak to już zobaczyliśmy, jest scentralizowanym ciałem wyposażonym we władzę i społeczny monopol na stosowanie siły. Jako takie więc niszczy w zarodku autonomię lokalnych społeczności i ludów, i w imię “narodu” tłamsi żywą, zdolną do oddychania rzeczywistość “krajów” (tzn. ludów i ich kultur) przy pomocy jednego prawa, jednej kultury, i jednej, “oficjalnej”, historii. W przeciwieństwie do większości nacjonalistów, anarchiści przyznają, że niemal wszystkie “narody” tak naprawdę nie są jednorodne, a więc uważają, że tożsamość narodowa sięga znacznie szerzej niż tylko do pewnych linii na mapach, wyznaczonych przez podboje. Dlatego twierdzimy, że odtworzenie scentralizowanego państwa na odrobinę mniejszym obszarze, za czym na ogół się opowiadają ruchy nacjonalistyczne, nie może rozwiązać tego, co jest zwane “sprawą narodową”.

W ostateczności, jak przekonuje Rudolf Rocker, “naród nie jest przyczyną, lecz skutkiem istnienia państwa. To właśnie państwo stwarza naród, nie naród państwo” [Nationalism and Culture (Nacjonalizm a kultura), s. 200]. Każde państwo jest sztucznym mechanizmem narzuconym społeczeństwu przez jakiegoś władcę w celu obrony i zabezpieczania interesów uprzywilejowanych mniejszości w obrębie społeczeństwa. Nacjonalizm został stworzony w celu wzmocnienia państwa obdarzając je lojalnością ze strony ludzi pokrewnych sobie pod względem językowym, etnicznym i kulturalnym. A jeśli to wspólne pokrewieństwo nie istnieje, państwo je stworzy centralizując w swych rękach edukację, narzucając “urzędowy” język i podejmując próby zniszczenia różnic kulturowych wśród ludności żyjącej w jego granicach.

Dlatego wszyscy oglądamy zbyt już znany obrazek, jak zwycięskie ruchy “narodowowyzwoleńcze” zastępują ucisk ze strony zagranicznych potęg rodzimym uciskiem. Nie jest to niespodzianką, gdyż nacjonalizm przekazuje władzę miejscowym klasom rządzącym, ponieważ polega on na przejęciu władzy państwowej. W rezultacie nacjonalizm nie może nigdy dać wolności klasie pracującej (ogromnej większości danego “narodu”). Ponadto nacjonalizm zamazuje różnice klasowe w obrębie “narodu”, przekonując, że wszyscy ludzie muszą się zjednoczyć wokół swoich rzekomo wspólnych interesów (jako członkowie tego samego “narodu”), podczas gdy tak naprawdę nie mają oni ze sobą niczego wspólnego na skutek istnienia hierarchii i klas. Rolą nacjonalizmu jest zbudowanie podstaw dla masowego poparcia dla miejscowych elit, rozgniewanych na imperializm za blokowanie ich ambicji, by rządzić “swoim” narodem i wyzyskiwać go, swoich rodaków:

“Nie wolno nam zapominać, że zawsze mamy do czynienia ze zorganizowanym egoizmem uprzywilejowanych mniejszości, chowających się pod spódnicę narodu, ukrywających się za łatwowiernością mas [kiedy mówią o nacjonalizmie]. Przemawiamy o interesach narodowych, rodzimym kapitale, strefach interesów narodowych, dumie narodowej i duchu narodowym; ale zapominamy, że za tym wszystkim kryją się po prostu egoistyczne interesy polityków miłujących władzę i biznesmenów miłujących pieniądze, dla których naród jest wygodną przykrywką zasłaniającą oczom świata ich osobistą chciwość i ich układy” [Rudolf Rocker, Op. Cit., s. 252-3].

Ponadto Naród skutecznie zastąpił Boga w sprawach rozgrzeszania niesprawiedliwości i ucisku i pozwalania jednostkom na umywanie rąk z brudu swych własnych czynów. Ponieważ Rocker przekonuje, że “pod płaszczykiem narodu wszystko można ukryć” (co jest pogłosem słów Bakunina, musimy odnotować). “Flaga państwowa zakrywa każdą niesprawiedliwość, każdy nieludzki czyn, każde kłamstwo, każdy gwałt, każdą zbrodnię. Zbiorowa odpowiedzialność narodu zabija w jednostce poczucie sprawiedliwości i sprowadza człowieka do poziomu, w którym nie zauważa on dziejącej się niesprawiedliwości; gdzie doprawdy może okazać się ona dla niego czynem chwalebnym, jeżeli została popełniona w interesie narodu” [Op. Cit., s. 252] (być może w przyszłości gospodarka będzie stopniowo zastępowała naród – tak jak naród zastąpił Boga – jako środek ucieczki przed osobistą odpowiedzialnością za swoje czyny? Dopiero przyszłość odpowie nam na to pytanie, ale “efektywność ekonomiczna” jest ostatnio równie powszechnie wykorzystywana do usprawiedliwiania ucisku i wyzysku, co “racja stanu” i “interes narodowy”).

Zatem anarchiści zwalczają nacjonalizm we wszystkich jego formach, gdyż szkodzi on interesom tych, którzy składają się na dany naród i tworzą jego tożsamość kulturalną. Jednakże anarchiści zwalczają wszystkie formy wyzysku i ucisku, łącznie z imperializmem (tzn. sytuacją dominacji z zewnątrz, w której klasa rządząca z jednego kraju panuje nad obszarem i ludnością innego kraju – patrz sekcja D.5). Odrzucając nacjonalizm, anarchiści niekoniecznie muszą się przeciwstawiać walkom narodowowyzwoleńczym przeciwko takiej dominacji (zobacz sekcję D.7 w celu zapoznania się ze szczegółami). Jednakże nie ma dwóch zdań co do tego, że ruchy “narodowowyzwoleńcze”, które przyswajają sobie pojęcia rasowej, kulturowej bądź etnicznej “wyższości” albo “czystości”, lub też wierzą, że różnice kulturowe są w jakiś sposób “zakorzenione” w biologii, nie uzyskują poparcia anarchistów.

D.5.4 Jaki związek istnieje między imperializmem a klasami społecznymi w kapitalizmie?

Dwiema głównymi klasami w społeczeństwie kapitalistycznym są, jak wskazaliśmy w sekcji B.7, klasa rządząca i klasa pracująca. Obszar pośredni między tymi dwoma klasami jest czasami nazywany klasą średnią. Jak należy się spodziewać, różne klasy znajdują się w różnym położeniu w społeczeństwie i dlatego mają odmienne związki z imperializmem (co licuje z różnicą ich pozycji społecznych w kapitalizmie).

Ponadto musimy wziąć jeszcze pod uwagę różnice wynikające z względnego położenia danego kraju w światowym systemie ekonomicznym i politycznym. Na przykład klasa rządząca w krajach imperialistycznych nie będzie miała identycznych interesów z klasą rządzącą w krajach zdominowanych. Nasza dyskusja będzie pokazywać również i te różnice.

Stosunek klasy rządzącej do imperializmu jest dosyć prosty: sprzyja ona imperializmowi, gdy stanowi on oparcie dla jej interesów i gdy korzyści mają przewagę nad kosztami. Dlatego w krajach imperialistycznych klasa rządząca zawsze będzie przychylna rozszerzaniu swoich wpływów i władzy, jak długo tylko będzie czerpać z tego dywidendy. A jeśli koszty przeważą korzyści, to oczywiście pewne sektory klasy rządzącej będą polemizować z imperialistycznymi awanturami i wojnami (co na przykład uczyniły niektóre grupy amerykańskiej elity, kiedy stało się wyraźne, że przegra ona zarówno wojnę wietnamską, jak i być może wojnę klas w kraju, jeżeli tamta będzie kontynuowana).

Ponadto działają jeszcze potężne siły ekonomiczne. Na skutek potrzeby kapitału, by rozrastać się w celu przetrwania i rywalizowania na rynku, znajdowania nowych rynków i surowców, musi on prowadzić ekspansję (co omówiliśmy w sekcji D.5). W konsekwencji wymaga on zdobywania zagranicznych rynków i uzyskiwania dostępu do tanich surowców i taniej siły roboczej. Kraj o mocnej gospodarce kapitalistycznej będzie potrzebował agresywnej i ekspansywnej polityki zagranicznej, co się osiąga kupując polityków, inicjując kampanie propagandowe w mediach, sponsorując prawicowe ośrodki intelektualne, i tak dalej. Opisaliśmy to już wcześniej.

Zatem klasa rządząca czerpie korzyści z imperializmu i zazwyczaj go popiera – podkreślamy, że dopiero wtedy, gdy koszty przeważą korzyści, ujrzymy członków elity zwalczających imperializm. Co oczywiście wyjaśnia poparcie elity dla czegoś, co jest określane jako “globalizacja”. Nie trzeba przypominać, że klasie rządzącej powodziło się bardzo dobrze w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Na przykład w Stanach Zjednoczonych przepaść między bogatymi a biednymi oraz między bogatymi a ludźmi o średnich dochodach osiągnęła najszerszy rozstęp w 1997 roku (mówimy to na podstawie przeprowadzonego przez Biuro Budżetowe Kongresu studium historycznego na temat skutecznych stawek podatkowych w latach 1979-1997). Szczytowe 1% doświadczyło wzrostu swoich dochodów po opodatkowaniu o 414 200 dolarów w badanym okresie, środkowe 20% o 3400 dolarów, a dochody najniższych dwudziestu procent spadły o100 dolarów. Korzyści płynące z globalizacji koncentrują się na szczytach, jak można tego było oczekiwać (rzeczywiście, prawie cały przyrost dochodów wynikający ze wzrostu gospodarczego między 1989 a 1998 r. przypadł szczytowym 5% amerykańskich rodzin).

Nie trzeba powtarzać, że lokalne klasy rządzące w krajach podporządkowanych mogą nie postrzegać tego w taki sposób. Chociaż oczywiście lokalnym klasom rządzącym powodzi się niesamowicie dobrze dzięki imperializmowi, to wcale nie musi im podobać się położenie zależności i podporządkowania, w jakim się znalazły. Ponadto stały strumień zysków opuszczających ich kraj dla zagranicznych korporacji nie może zostać wykorzystany do wzbogacania lokalnych elit jeszcze bardziej. Jak kapitaliście nie podoba się, gdy państwo lub związek zawodowy ogranicza jego władzę lub nakłada na niego podatki i zmniejsza jego zyski, tak samo i klasa rządząca kraju podporządkowanego nie lubi imperialistycznej dominacji i będzie pragnęła ją ignorować albo jej uciekać, ilekroć to tylko będzie możliwe. Dzieje się tak dlatego, że “każde państwo, o ile chce istnieć nie tylko na papierze i dzięki pobłażliwości sąsiadów, ale cieszyć się rzeczywistą niepodległością – musi nieuchronnie się stać państwem podbijającym” [Bakunin, Op. Cit., p. 211].

Wiele powojennych konfliktów imperialistycznych miało właśnie taki charakter. Miejscowe elity próbowały wyplątać się z zależności od potęg imperialistycznych. Podobnie też wiele konfliktów (albo toczonych bezpośrednio przez potęgi imperialistyczne, albo sponsorowanych przez nie pośrednio) było rezultatem prób zagwarantowania sobie, by naród usiłujący uwolnić się od imperialistycznej dominacji nie posłużył jako pozytywny przykład dla innych krajów satelickich. Dlatego miejscowa klasa rządząca, chociaż czerpie korzyści z imperializmu, może nie lubić swojej zależności, i, gdy się poczuje wystarczająco silna, sprzeciwić się swojemu położeniu i uzyskać dla siebie większą niezależność.

Co oznacza, że lokalne klasy rządzące mogą wejść w konflikt z klasami imperialistycznymi. Może to znaleźć wyraz na przykład w wojnach narodowowyzwoleńczych, albo równie dobrze w normalnych konfliktach (takich jak wojna w Zatoce Perskiej). Ponieważ konkurencja jest istotą kapitalizmu, nie powinniśmy się dziwić, że różne grupy międzynarodowej klasy rządzącej nie zgadzają się ze sobą i walczą ze sobą nawzajem. Jak będziemy bardziej szczegółowo przekonywać w sekcji D.7, chociaż anarchiści zwalczają imperializm i bronią prawa narodów uciskanych do stawiania mu oporu, to nie popieramy ruchów narodowowyzwoleńczych, gdyż są to sojusze ponadklasowe, których celem jest umocnienie władzy lokalnych elit, a to z konieczności musi oznaczać podporządkowanie im ludzi pracy (zresztą poparcie dla jakiegokolwiek państwa narodowego oznacza to samo). Dlatego nigdy nie wzywamy kraju podporządkowanego do zwycięstwa nad krajem imperialistycznym. Za to wzywamy robotników (i chłopów) z tego kraju do zwycięstwa nad wyzyskiwaczami, zarówno rodzimymi, jak i zagranicznymi (w rezultacie, “żadnej wojny prócz wojny klas”).

Stosunek klasy pracującej do imperializmu jest bardziej złożony. W przypadku tradycyjnego imperializmu handel zagraniczny i eksport kapitału często umożliwia import tanich dóbr z zagranicy i zwiększenie zysków klasy kapitalistów, i w tym sensie pracownicy zyskują, ponieważ mogą poprawić swój standard życia bez konieczności wchodzenia w zagrażający systemowi konflikt ze swoimi pracodawcami (tzn. walka może doprowadzić do reform, które w innym wypadku napotkałyby na silny opór ze strony klasy kapitalistów). Nie trzeba powtarzać, że pracownicy, którzy stali się zbędni wskutek tego taniego importu mogą nie uważać go za dobrodziejstwo. A zwiększając rezerwową armię bezrobotnych pomagają zatrzymywać wzrost płac całej pracującej ludności (lub nawet je ściągać w dół).

Ponadto eksport kapitału i wydatki na zbrojenia podczas prowadzenia polityki imperialistycznej mogą doprowadzić do wystąpienia wyższej stopy zysków dla kapitalistów i pozwalać im (do czasu) na uniknięcie recesji, utrzymując w ten sposób zatrudnienie i płace na wyższym poziomie, niż miałoby to miejsce w innym wypadku. A więc pracownicy czerpią korzyści i w ten sposób. Dlatego w krajach imperialistycznych podczas okresów boomu ekonomicznego można znaleźć wśród klasy pracującej (a zwłaszcza jej niezorganizowanego sektora) poparcie dla zbrojnych awantur za granicą i agresywnej polityki zagranicznej. Jest to część zjawiska często nazywanego “zburżuazyjnieniem” proletariatu, albo przekabaceniem świata pracy przez kapitalistyczną ideologię i “patriotyczną” propagandę.

Jednak kiedy tylko międzynarodowa rywalizacja między imperialistycznymi mocarstwami stanie się zbyt ostra, kapitaliści będą próbowali utrzymywać swoje stopy zysków obniżając płace i zwalniając ludzi z pracy w swoim własnym kraju. Płace realne pracowników ucierpią też, gdy wydatki na zbrojenia przekroczą pewien punkt. Ponadto jeżeli militaryzm doprowadzi do fizycznej wojny, klasa pracująca będzie miała dużo więcej do stracenia niż do zyskania, gdyż jej przedstawiciele będą musieli walczyć i ponosić niezbędne wyrzeczenia na “froncie krajowym” w celu odniesienia zwycięstwa w wojnie. Na domiar tego, chociaż imperializm może poprawić warunki życia (na jakiś czas), to nie może usunąć hierarchicznego charakteru kapitalizmu i dlatego nie może powstrzymać walki klasowej, ducha buntu i pędu do wolności. Więc chociaż robotnicy w krajach wysoko rozwiniętych czasem mogą czerpać korzyści z imperializmu, okresy takie nie mogą trwać długo. Nie mogą też tak naprawdę zakończyć walki klas.

Rudolf Rocker miał rację podkreślając, że poparcie klas pracujących dla imperializmu jest sprzeczne z samym sobą (i niszczące samo siebie):

“Bez cienia wątpliwości pewne drobne podarki przypadają w udziale robotnikom, gdy burżuazja z ich kraju uzyskuje jakąś przewagę nad burżuazją z innego kraju; ale zawsze to się dzieje kosztem ich własnej wolności i ucisku ekonomicznego innych narodów. Robotnik […] do pewnego stopnia uczestniczy w zyskach, które wpadają do kieszeni burżuazji jego kraju bez żadnego wysiłku z jej strony, wskutek niepohamowanego wyzysku narodów skolonizowanych; ale wcześniej czy później przychodzi taki czas, gdy lud również się budzi, i musi drożej jeszcze zapłacić za drobne udogodnienia, jakimi się cieszył […] Drobne korzyści powstające w wyniku zwiększonych możliwości zatrudnienia i wyższych płac mogą przypaść robotnikom zwycięskiego państwa dzięki wykrojeniu sobie [przez jego burżuazję] udziału w nowych rynkach kosztem innych; ale równocześnie ich bracia po drugiej stronie granicy muszą za to płacić bezrobociem i obniżeniem standardów pracy. Skutkiem jest stale rozszerzające się pęknięcie w międzynarodowym ruchu robotniczym […] Z powodu tego pęknięcia wyzwolenie robotników z jarzma płatnego niewolnictwa coraz bardziej oddala się w czasie. Robotnik wiąże swoje interesy z interesami burżuazji jego kraju, a nie ze swoją klasą dopóty, dopóki logicznie z tego wynika, że musi on także bez trudu dawać sobie radę ze wszystkimi skutkami tego związku. Musi on pozostawać w gotowości do walczenia na wojnach toczonych przez klasy posiadające o utrzymanie i rozszerzanie ich rynków, i do obrony wszelkich niesprawiedliwości, czynionych przez nie obcym ludziom […] Dopiero gdy robotnicy we wszystkich krajach zostaną zmuszeni dojść do wniosku, że ich interesy są wszędzie takie same, a po zrozumieniu tego nauczą się wspólnie działać, zostanie położona skuteczna podstawa pod międzynarodowe wyzwolenie klasy pracującej” [Anarcho-Syndicalism, p. 61].

W ostateczności, jakakolwiek “kolaboracja pracowników z pracodawcami […] może doprowadzić jedynie do skazania pracowników na […] jedzenie odpadków spadających ze stołu bogatego człowieka “ [Rocker, Op. Cit., p. 60]. Odnosi się to oczywiście zarówno do państwa imperialistycznego, jak i satelickiego. Ponadto, jak przekonywaliśmy w sekcji D.5.1, imperializm musi mieć potężne siły zbrojne pod dostępem (bez posiadania siły państwo imperialistyczne nie mogłoby bronić własności swych obywateli czy przedsiębiorstw inwestujących w obcych krajach, ani też nie miałoby żadnych środków do straszenia krajów satelickich pragnących wkroczyć na drogę niezależności). Machina militarna sama w sobie musi być wzmacniana, i ona “jest skierowana nie tylko przeciwko zewnętrznemu wrogowi; na celowniku ma w dużo większym stopniu wroga wewnętrznego. Mam tu na myśli te elementy świata pracy, które nauczyły się nie pokładać nadziei w żadnej z naszych instytucji, tę przebudzoną część ludzi pracy, która zdała sobie sprawę z tego, że wojna klas jest podstawą wszystkich wojen między narodami, i że jeżeli jakaś wojna może w ogóle być usprawiedliwiona, to jest nią tylko wojna przeciw ekonomicznej zależności i politycznemu zniewoleniu, dwu dominującym kwestiom wtopionym w walkę klas”. Inaczej mówiąc, kraj “który musi być broniony przez ogromne siły zbrojne nie jest krajem ludu, ale krajem klasy uprzywilejowanej; tej klasy, która rabuje i wyzyskuje masy, i kontroluje ich życie od kołyski po grób” [Emma Goldman, Red Emma Speaks (Mówi czerwona Emma), p. 306, p. 302].

Ale w czasach globalizacji sprawy się przedstawiają nieco inaczej. Wraz z rozwojem światowego handlu i podpisywaniem porozumień o “wolnym handlu”, takich jak NAFTA, położenie pracowników w krajach imperialistycznych nie musi się poprawiać. Na przykład w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat płace – po odliczeniu inflacji – typowego amerykańskiego pracobiorcy tak naprawdę spadały, nawet wtedy, gdy gospodarka szybko się rozwijała. Mówiąc inaczej, większość Amerykanów już nie ma swojego udziału w zyskach ze wzrostu gospodarczego. Jest to zasadnicza różnica w porównaniu z poprzednią epoką, na przykład okresem 1946-73, kiedy to płace realne typowego robotnika wzrosły o około 80 procent. Owa globalizacja wcale też nie pomogła klasom pracującym w krajach “rozwijających się”. Na przykład w Ameryce Łacińskiej produkt krajowy brutto w przeliczeniu na osobę wzrósł o 75 procent w okresie 1960-1980, podczas gdy między 1981 a 1998 rokiem zwiększył się zaledwie o 6 procent [Mark Weisbrot, Dean Baker, Robert Naiman, Gila Neta, Growth May Be Good for the Poor– But are IMF and World Bank Policies Good for Growth? (Wzrost gospodarczy może być dobry dla biednych – ale czy polityka Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Œwiatowego jest dobra dla wzrostu?)].

Jak zauważył Chomsky, “jeżeli wierzyć Wall Street Journalowi, pokazuje on, że istnieje pewne ‘ale’. Meksyk ma ‘opinię gwiazdy’ i jest cudem gospodarczym, ale jego ludność jest wyniszczana. Miał miejsce 40-procentowy spadek siły nabywczej dochodów ludności od 1994 r. Stopa ubóstwa szybuje w górę, faktycznie podnosi się bardzo szybko. Cud gospodarczy, jak się o nim mówi, wymazał postęp całego pokolenia; większość Meksykanów jest biedniejsza niż ich rodzice. Inne źródła ujawniają, że rolnictwo jest zgładzane przez subsydiowany przez rząd amerykański import płodów rolnych, płace w przemyśle zmniejszyły się o około 20 procent, zaś ogół płac jeszcze bardziej. Tak naprawdę NAFTA jest znaczącym sukcesem: jest to pierwsze w dziejach porozumienie handlowe, któremu udało się przynieść szkodę ludności wszystkich trzech krajów członkowskich. To całkiem niezłe osiągnięcie”. W Stanach Zjednoczonych “środkowa wartość dochodów rodzin (taka, poniżej której są dochody połowy rodzin, a powyżej której drugiej połowy) wróciła teraz do tego, co było w 1989 roku, a co jest niższe od tego, co było w latach siedemdziesiątych” [Rogue States (Państwa łajdackie), pp. 98-9, p. 213].

Osiągnięcie, które zostało przewidziane. Ale oczywiście, chociaż od czasu do czasu się przyznaje, że globalizacja może przynieść szkodę płacom pracowniczym w krajach wysoko rozwiniętych, to się zarazem przekonuje, że przyniesie ona korzyść pracownikom w świecie “rozwijającym się”. Jest zdumiewające, jak otwarci na socjalistyczne argumenty są kapitaliści i ich zwolennicy, o ile tylko to nie ich dochody są poddawane redystrybucji! Jak można zobaczyć na przykładzie NAFTA, nic takiego się nie dzieje. Wobec taniego importu, lokalne rolnictwo i przemysł zostały podkopane, zwiększając liczbę pracowników poszukujących pracy, a przez to wymuszając ściągnięcie płac w dół, gdyż siła przetargowa świata pracy ulega zmniejszeniu. Dodajmy jeszcze do tego rządy działające w interesie kapitału (jak zwykle), zmuszające biednych do godzenia się z kosztami twardej polityki gospodarczej i popierające podejmowane przez biznes próby łamania związków zawodowych i pracowniczego oporu, a będziemy mieli sytuację, w której wydajność pracy może gwałtownie wzrastać, podczas gdy płace pozostają w tyle (czy to liczone względnie, czy bezwzględnie). Co stało się faktem na przykład zarówno w USA, jak i w Meksyku.

Zwrot ten miał wiele wspólnego ze zmianami globalnych “reguł gry”, w wielkiej mierze sprzyjającym korporacjom i osłabiającym świat pracy. Nic więc dziwnego, że północnoamerykański ruch związkowy sprzeciwiał się NAFTA i innym traktatom, uwłasnowolniającym biznes w stosunku do świata pracy. Dlatego położenie ludzi pracy tak w krajach imperialistycznych, jak i w zdominowanych może ulec pogorszeniu w warunkach globalizacji, zapewniając w ten sposób, że obydwie strony będą miały silniejsze powody, by organizować się i okazywać solidarność na skalę międzynarodową. Nie powinno to jednak zaskakiwać, gdyż procesy globalizacji zostały przyśpieszone przez intensywną walkę klasową na całym świecie i były wykorzystywane jako narzędzie przeciwko klasom pracującym (patrz poprzednia sekcja).

Trudno jest uogólniać oddziaływanie imperializmu na “klasę średnią” (tzn. przedstawicieli wolnych zawodów, samozatrudnionych, właścicieli małych firm, rolników itp. – nie mylić z grupami o średnich dochodach, które zazwyczaj należą do klasy pracującej). Pewne grupy w obrębie tych warstw oczekują na zyski, inne na straty z tego powodu (w szczególności dotyczy to rolników, którzy ubożeją na skutek importu taniej żywności). Ten brak wspólnych interesów i wspólnej bazy organizacyjnej czyni klasę średnią niestabilną i podatną na patriotyczne slogany, mętne teorie o wyższości narodowej bądź rasowej, czy też faszystowskie poszukiwania kozłów ofiarnych w postaci mniejszości, obwinianych za problemy społeczeństwa. Z tego powodu klasa rządząca postrzega jako stosunkowo łatwe pozyskiwanie sobie dużych grup klasy średniej (jak również niezorganizowanych grup klasy pracującej) dla agresywnej i ekspansywnej polityki zagranicznej poprzez medialne kampanie propagandowe. Ponieważ wielu przedstawicieli zorganizowanego świata pracy zwykło postrzegać imperializm jako występujący przeciw całokształtowi ich najlepszych interesów, i dlatego na ogół się mu przeciwstawia, klasa rządząca potrafi nasilać wrogość klasy średniej wobec zorganizowanej klasy pracującej, obrazując ją jako “pozbawioną patriotyzmu” i “niezdolną do poświęceń” dla “interesu narodowego”.

Smutne jest to, że biurokracja związków zawodowych zazwyczaj akceptuje “patriotyczne” przesłanie, zwłaszcza w czasach wojny, i często współpracuje z państwem w celu dalszego prowadzenia imperialistycznych interesów. To ostatecznie doprowadza ją do konfliktu z szeregowymi członkami, których interesy są ignorowane jeszcze bardziej niż zwykle, gdy się to dzieje. W warunkach imperializmu, podobnie jak w warunkach każdej innej formy kapitalizmu, klasa pracująca będzie płacić rachunek wymagany za jego utrzymywanie.

Dwiema głównymi klasami w społeczeństwie kapitalistycznym są, jak wskazaliśmy w sekcji B.7, klasa rządząca i klasa pracująca. Obszar pośredni między tymi dwoma klasami jest czasami nazywany klasą średnią. Jak należy się spodziewać, różne klasy znajdują się w różnym położeniu w społeczeństwie i dlatego mają odmienne związki z imperializmem (co licuje z różnicą ich pozycji społecznych w kapitalizmie).

Ponadto musimy wziąć jeszcze pod uwagę różnice wynikające z względnego położenia danego kraju w światowym systemie ekonomicznym i politycznym. Na przykład klasa rządząca w krajach imperialistycznych nie będzie miała identycznych interesów z klasą rządzącą w krajach zdominowanych. Nasza dyskusja będzie pokazywać również i te różnice.

Stosunek klasy rządzącej do imperializmu jest dosyć prosty: sprzyja ona imperializmowi, gdy stanowi on oparcie dla jej interesów i gdy korzyści mają przewagę nad kosztami. Dlatego w krajach imperialistycznych klasa rządząca zawsze będzie przychylna rozszerzaniu swoich wpływów i władzy, jak długo tylko będzie czerpać z tego dywidendy. A jeśli koszty przeważą korzyści, to oczywiście pewne sektory klasy rządzącej będą polemizować z imperialistycznymi awanturami i wojnami (co na przykład uczyniły niektóre grupy amerykańskiej elity, kiedy stało się wyraźne, że przegra ona zarówno wojnę wietnamską, jak i być może wojnę klas w kraju, jeżeli tamta będzie kontynuowana).

Ponadto działają jeszcze potężne siły ekonomiczne. Na skutek potrzeby kapitału, by rozrastać się w celu przetrwania i rywalizowania na rynku, znajdowania nowych rynków i surowców, musi on prowadzić ekspansję (co omówiliśmy w sekcji D.5). W konsekwencji wymaga on zdobywania zagranicznych rynków i uzyskiwania dostępu do tanich surowców i taniej siły roboczej. Kraj o mocnej gospodarce kapitalistycznej będzie potrzebował agresywnej i ekspansywnej polityki zagranicznej, co się osiąga kupując polityków, inicjując kampanie propagandowe w mediach, sponsorując prawicowe ośrodki intelektualne, i tak dalej. Opisaliśmy to już wcześniej.

Zatem klasa rządząca czerpie korzyści z imperializmu i zazwyczaj go popiera – podkreślamy, że dopiero wtedy, gdy koszty przeważą korzyści, ujrzymy członków elity zwalczających imperializm. Co oczywiście wyjaśnia poparcie elity dla czegoś, co jest określane jako “globalizacja”. Nie trzeba przypominać, że klasie rządzącej powodziło się bardzo dobrze w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Na przykład w Stanach Zjednoczonych przepaść między bogatymi a biednymi oraz między bogatymi a ludźmi o średnich dochodach osiągnęła najszerszy rozstęp w 1997 roku (mówimy to na podstawie przeprowadzonego przez Biuro Budżetowe Kongresu studium historycznego na temat skutecznych stawek podatkowych w latach 1979-1997). Szczytowe 1% doświadczyło wzrostu swoich dochodów po opodatkowaniu o 414 200 dolarów w badanym okresie, środkowe 20% o 3400 dolarów, a dochody najniższych dwudziestu procent spadły o100 dolarów. Korzyści płynące z globalizacji koncentrują się na szczytach, jak można tego było oczekiwać (rzeczywiście, prawie cały przyrost dochodów wynikający ze wzrostu gospodarczego między 1989 a 1998 r. przypadł szczytowym 5% amerykańskich rodzin).

Nie trzeba powtarzać, że lokalne klasy rządzące w krajach podporządkowanych mogą nie postrzegać tego w taki sposób. Chociaż oczywiście lokalnym klasom rządzącym powodzi się niesamowicie dobrze dzięki imperializmowi, to wcale nie musi im podobać się położenie zależności i podporządkowania, w jakim się znalazły. Ponadto stały strumień zysków opuszczających ich kraj dla zagranicznych korporacji nie może zostać wykorzystany do wzbogacania lokalnych elit jeszcze bardziej. Jak kapitaliście nie podoba się, gdy państwo lub związek zawodowy ogranicza jego władzę lub nakłada na niego podatki i zmniejsza jego zyski, tak samo i klasa rządząca kraju podporządkowanego nie lubi imperialistycznej dominacji i będzie pragnęła ją ignorować albo jej uciekać, ilekroć to tylko będzie możliwe. Dzieje się tak dlatego, że “każde państwo, o ile chce istnieć nie tylko na papierze i dzięki pobłażliwości sąsiadów, ale cieszyć się rzeczywistą niepodległością – musi nieuchronnie się stać państwem podbijającym” [Bakunin, Op. Cit., p. 211].

Wiele powojennych konfliktów imperialistycznych miało właśnie taki charakter. Miejscowe elity próbowały wyplątać się z zależności od potęg imperialistycznych. Podobnie też wiele konfliktów (albo toczonych bezpośrednio przez potęgi imperialistyczne, albo sponsorowanych przez nie pośrednio) było rezultatem prób zagwarantowania sobie, by naród usiłujący uwolnić się od imperialistycznej dominacji nie posłużył jako pozytywny przykład dla innych krajów satelickich. Dlatego miejscowa klasa rządząca, chociaż czerpie korzyści z imperializmu, może nie lubić swojej zależności, i, gdy się poczuje wystarczająco silna, sprzeciwić się swojemu położeniu i uzyskać dla siebie większą niezależność.

Co oznacza, że lokalne klasy rządzące mogą wejść w konflikt z klasami imperialistycznymi. Może to znaleźć wyraz na przykład w wojnach narodowowyzwoleńczych, albo równie dobrze w normalnych konfliktach (takich jak wojna w Zatoce Perskiej). Ponieważ konkurencja jest istotą kapitalizmu, nie powinniśmy się dziwić, że różne grupy międzynarodowej klasy rządzącej nie zgadzają się ze sobą i walczą ze sobą nawzajem. Jak będziemy bardziej szczegółowo przekonywać w sekcji D.7, chociaż anarchiści zwalczają imperializm i bronią prawa narodów uciskanych do stawiania mu oporu, to nie popieramy ruchów narodowowyzwoleńczych, gdyż są to sojusze ponadklasowe, których celem jest umocnienie władzy lokalnych elit, a to z konieczności musi oznaczać podporządkowanie im ludzi pracy (zresztą poparcie dla jakiegokolwiek państwa narodowego oznacza to samo). Dlatego nigdy nie wzywamy kraju podporządkowanego do zwycięstwa nad krajem imperialistycznym. Za to wzywamy robotników (i chłopów) z tego kraju do zwycięstwa nad wyzyskiwaczami, zarówno rodzimymi, jak i zagranicznymi (w rezultacie, “żadnej wojny prócz wojny klas”).

Stosunek klasy pracującej do imperializmu jest bardziej złożony. W przypadku tradycyjnego imperializmu handel zagraniczny i eksport kapitału często umożliwia import tanich dóbr z zagranicy i zwiększenie zysków klasy kapitalistów, i w tym sensie pracownicy zyskują, ponieważ mogą poprawić swój standard życia bez konieczności wchodzenia w zagrażający systemowi konflikt ze swoimi pracodawcami (tzn. walka może doprowadzić do reform, które w innym wypadku napotkałyby na silny opór ze strony klasy kapitalistów). Nie trzeba powtarzać, że pracownicy, którzy stali się zbędni wskutek tego taniego importu mogą nie uważać go za dobrodziejstwo. A zwiększając rezerwową armię bezrobotnych pomagają zatrzymywać wzrost płac całej pracującej ludności (lub nawet je ściągać w dół).

Ponadto eksport kapitału i wydatki na zbrojenia podczas prowadzenia polityki imperialistycznej mogą doprowadzić do wystąpienia wyższej stopy zysków dla kapitalistów i pozwalać im (do czasu) na uniknięcie recesji, utrzymując w ten sposób zatrudnienie i płace na wyższym poziomie, niż miałoby to miejsce w innym wypadku. A więc pracownicy czerpią korzyści i w ten sposób. Dlatego w krajach imperialistycznych podczas okresów boomu ekonomicznego można znaleźć wśród klasy pracującej (a zwłaszcza jej niezorganizowanego sektora) poparcie dla zbrojnych awantur za granicą i agresywnej polityki zagranicznej. Jest to część zjawiska często nazywanego “zburżuazyjnieniem” proletariatu, albo przekabaceniem świata pracy przez kapitalistyczną ideologię i “patriotyczną” propagandę.

Jednak kiedy tylko międzynarodowa rywalizacja między imperialistycznymi mocarstwami stanie się zbyt ostra, kapitaliści będą próbowali utrzymywać swoje stopy zysków obniżając płace i zwalniając ludzi z pracy w swoim własnym kraju. Płace realne pracowników ucierpią też, gdy wydatki na zbrojenia przekroczą pewien punkt. Ponadto jeżeli militaryzm doprowadzi do fizycznej wojny, klasa pracująca będzie miała dużo więcej do stracenia niż do zyskania, gdyż jej przedstawiciele będą musieli walczyć i ponosić niezbędne wyrzeczenia na “froncie krajowym” w celu odniesienia zwycięstwa w wojnie. Na domiar tego, chociaż imperializm może poprawić warunki życia (na jakiś czas), to nie może usunąć hierarchicznego charakteru kapitalizmu i dlatego nie może powstrzymać walki klasowej, ducha buntu i pędu do wolności. Więc chociaż robotnicy w krajach wysoko rozwiniętych czasem mogą czerpać korzyści z imperializmu, okresy takie nie mogą trwać długo. Nie mogą też tak naprawdę zakończyć walki klas.

Rudolf Rocker miał rację podkreślając, że poparcie klas pracujących dla imperializmu jest sprzeczne z samym sobą (i niszczące samo siebie):

“Bez cienia wątpliwości pewne drobne podarki przypadają w udziale robotnikom, gdy burżuazja z ich kraju uzyskuje jakąś przewagę nad burżuazją z innego kraju; ale zawsze to się dzieje kosztem ich własnej wolności i ucisku ekonomicznego innych narodów. Robotnik […] do pewnego stopnia uczestniczy w zyskach, które wpadają do kieszeni burżuazji jego kraju bez żadnego wysiłku z jej strony, wskutek niepohamowanego wyzysku narodów skolonizowanych; ale wcześniej czy później przychodzi taki czas, gdy lud również się budzi, i musi drożej jeszcze zapłacić za drobne udogodnienia, jakimi się cieszył […] Drobne korzyści powstające w wyniku zwiększonych możliwości zatrudnienia i wyższych płac mogą przypaść robotnikom zwycięskiego państwa dzięki wykrojeniu sobie [przez jego burżuazję] udziału w nowych rynkach kosztem innych; ale równocześnie ich bracia po drugiej stronie granicy muszą za to płacić bezrobociem i obniżeniem standardów pracy. Skutkiem jest stale rozszerzające się pęknięcie w międzynarodowym ruchu robotniczym […] Z powodu tego pęknięcia wyzwolenie robotników z jarzma płatnego niewolnictwa coraz bardziej oddala się w czasie. Robotnik wiąże swoje interesy z interesami burżuazji jego kraju, a nie ze swoją klasą dopóty, dopóki logicznie z tego wynika, że musi on także bez trudu dawać sobie radę ze wszystkimi skutkami tego związku. Musi on pozostawać w gotowości do walczenia na wojnach toczonych przez klasy posiadające o utrzymanie i rozszerzanie ich rynków, i do obrony wszelkich niesprawiedliwości, czynionych przez nie obcym ludziom […] Dopiero gdy robotnicy we wszystkich krajach zostaną zmuszeni dojść do wniosku, że ich interesy są wszędzie takie same, a po zrozumieniu tego nauczą się wspólnie działać, zostanie położona skuteczna podstawa pod międzynarodowe wyzwolenie klasy pracującej” [Anarcho-Syndicalism, p. 61].

W ostateczności, jakakolwiek “kolaboracja pracowników z pracodawcami […] może doprowadzić jedynie do skazania pracowników na […] jedzenie odpadków spadających ze stołu bogatego człowieka “ [Rocker, Op. Cit., p. 60]. Odnosi się to oczywiście zarówno do państwa imperialistycznego, jak i satelickiego. Ponadto, jak przekonywaliśmy w sekcji D.5.1, imperializm musi mieć potężne siły zbrojne pod dostępem (bez posiadania siły państwo imperialistyczne nie mogłoby bronić własności swych obywateli czy przedsiębiorstw inwestujących w obcych krajach, ani też nie miałoby żadnych środków do straszenia krajów satelickich pragnących wkroczyć na drogę niezależności). Machina militarna sama w sobie musi być wzmacniana, i ona “jest skierowana nie tylko przeciwko zewnętrznemu wrogowi; na celowniku ma w dużo większym stopniu wroga wewnętrznego. Mam tu na myśli te elementy świata pracy, które nauczyły się nie pokładać nadziei w żadnej z naszych instytucji, tę przebudzoną część ludzi pracy, która zdała sobie sprawę z tego, że wojna klas jest podstawą wszystkich wojen między narodami, i że jeżeli jakaś wojna może w ogóle być usprawiedliwiona, to jest nią tylko wojna przeciw ekonomicznej zależności i politycznemu zniewoleniu, dwu dominującym kwestiom wtopionym w walkę klas”. Inaczej mówiąc, kraj “który musi być broniony przez ogromne siły zbrojne nie jest krajem ludu, ale krajem klasy uprzywilejowanej; tej klasy, która rabuje i wyzyskuje masy, i kontroluje ich życie od kołyski po grób” [Emma Goldman, Red Emma Speaks (Mówi czerwona Emma), p. 306, p. 302].

Ale w czasach globalizacji sprawy się przedstawiają nieco inaczej. Wraz z rozwojem światowego handlu i podpisywaniem porozumień o “wolnym handlu”, takich jak NAFTA, położenie pracowników w krajach imperialistycznych nie musi się poprawiać. Na przykład w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat płace – po odliczeniu inflacji – typowego amerykańskiego pracobiorcy tak naprawdę spadały, nawet wtedy, gdy gospodarka szybko się rozwijała. Mówiąc inaczej, większość Amerykanów już nie ma swojego udziału w zyskach ze wzrostu gospodarczego. Jest to zasadnicza różnica w porównaniu z poprzednią epoką, na przykład okresem 1946-73, kiedy to płace realne typowego robotnika wzrosły o około 80 procent. Owa globalizacja wcale też nie pomogła klasom pracującym w krajach “rozwijających się”. Na przykład w Ameryce Łacińskiej produkt krajowy brutto w przeliczeniu na osobę wzrósł o 75 procent w okresie 1960-1980, podczas gdy między 1981 a 1998 rokiem zwiększył się zaledwie o 6 procent [Mark Weisbrot, Dean Baker, Robert Naiman, Gila Neta, Growth May Be Good for the Poor– But are IMF and World Bank Policies Good for Growth? (Wzrost gospodarczy może być dobry dla biednych – ale czy polityka Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Œwiatowego jest dobra dla wzrostu?)].

Jak zauważył Chomsky, “jeżeli wierzyć Wall Street Journalowi, pokazuje on, że istnieje pewne ‘ale’. Meksyk ma ‘opinię gwiazdy’ i jest cudem gospodarczym, ale jego ludność jest wyniszczana. Miał miejsce 40-procentowy spadek siły nabywczej dochodów ludności od 1994 r. Stopa ubóstwa szybuje w górę, faktycznie podnosi się bardzo szybko. Cud gospodarczy, jak się o nim mówi, wymazał postęp całego pokolenia; większość Meksykanów jest biedniejsza niż ich rodzice. Inne źródła ujawniają, że rolnictwo jest zgładzane przez subsydiowany przez rząd amerykański import płodów rolnych, płace w przemyśle zmniejszyły się o około 20 procent, zaś ogół płac jeszcze bardziej. Tak naprawdę NAFTA jest znaczącym sukcesem: jest to pierwsze w dziejach porozumienie handlowe, któremu udało się przynieść szkodę ludności wszystkich trzech krajów członkowskich. To całkiem niezłe osiągnięcie”. W Stanach Zjednoczonych “środkowa wartość dochodów rodzin (taka, poniżej której są dochody połowy rodzin, a powyżej której drugiej połowy) wróciła teraz do tego, co było w 1989 roku, a co jest niższe od tego, co było w latach siedemdziesiątych” [Rogue States (Państwa łajdackie), pp. 98-9, p. 213].

Osiągnięcie, które zostało przewidziane. Ale oczywiście, chociaż od czasu do czasu się przyznaje, że globalizacja może przynieść szkodę płacom pracowniczym w krajach wysoko rozwiniętych, to się zarazem przekonuje, że przyniesie ona korzyść pracownikom w świecie “rozwijającym się”. Jest zdumiewające, jak otwarci na socjalistyczne argumenty są kapitaliści i ich zwolennicy, o ile tylko to nie ich dochody są poddawane redystrybucji! Jak można zobaczyć na przykładzie NAFTA, nic takiego się nie dzieje. Wobec taniego importu, lokalne rolnictwo i przemysł zostały podkopane, zwiększając liczbę pracowników poszukujących pracy, a przez to wymuszając ściągnięcie płac w dół, gdyż siła przetargowa świata pracy ulega zmniejszeniu. Dodajmy jeszcze do tego rządy działające w interesie kapitału (jak zwykle), zmuszające biednych do godzenia się z kosztami twardej polityki gospodarczej i popierające podejmowane przez biznes próby łamania związków zawodowych i pracowniczego oporu, a będziemy mieli sytuację, w której wydajność pracy może gwałtownie wzrastać, podczas gdy płace pozostają w tyle (czy to liczone względnie, czy bezwzględnie). Co stało się faktem na przykład zarówno w USA, jak i w Meksyku.

Zwrot ten miał wiele wspólnego ze zmianami globalnych “reguł gry”, w wielkiej mierze sprzyjającym korporacjom i osłabiającym świat pracy. Nic więc dziwnego, że północnoamerykański ruch związkowy sprzeciwiał się NAFTA i innym traktatom, uwłasnowolniającym biznes w stosunku do świata pracy. Dlatego położenie ludzi pracy tak w krajach imperialistycznych, jak i w zdominowanych może ulec pogorszeniu w warunkach globalizacji, zapewniając w ten sposób, że obydwie strony będą miały silniejsze powody, by organizować się i okazywać solidarność na skalę międzynarodową. Nie powinno to jednak zaskakiwać, gdyż procesy globalizacji zostały przyśpieszone przez intensywną walkę klasową na całym świecie i były wykorzystywane jako narzędzie przeciwko klasom pracującym (patrz poprzednia sekcja).

Trudno jest uogólniać oddziaływanie imperializmu na “klasę średnią” (tzn. przedstawicieli wolnych zawodów, samozatrudnionych, właścicieli małych firm, rolników itp. – nie mylić z grupami o średnich dochodach, które zazwyczaj należą do klasy pracującej). Pewne grupy w obrębie tych warstw oczekują na zyski, inne na straty z tego powodu (w szczególności dotyczy to rolników, którzy ubożeją na skutek importu taniej żywności). Ten brak wspólnych interesów i wspólnej bazy organizacyjnej czyni klasę średnią niestabilną i podatną na patriotyczne slogany, mętne teorie o wyższości narodowej bądź rasowej, czy też faszystowskie poszukiwania kozłów ofiarnych w postaci mniejszości, obwinianych za problemy społeczeństwa. Z tego powodu klasa rządząca postrzega jako stosunkowo łatwe pozyskiwanie sobie dużych grup klasy średniej (jak również niezorganizowanych grup klasy pracującej) dla agresywnej i ekspansywnej polityki zagranicznej poprzez medialne kampanie propagandowe. Ponieważ wielu przedstawicieli zorganizowanego świata pracy zwykło postrzegać imperializm jako występujący przeciw całokształtowi ich najlepszych interesów, i dlatego na ogół się mu przeciwstawia, klasa rządząca potrafi nasilać wrogość klasy średniej wobec zorganizowanej klasy pracującej, obrazując ją jako “pozbawioną patriotyzmu” i “niezdolną do poświęceń” dla “interesu narodowego”.

Smutne jest to, że biurokracja związków zawodowych zazwyczaj akceptuje “patriotyczne” przesłanie, zwłaszcza w czasach wojny, i często współpracuje z państwem w celu dalszego prowadzenia imperialistycznych interesów. To ostatecznie doprowadza ją do konfliktu z szeregowymi członkami, których interesy są ignorowane jeszcze bardziej niż zwykle, gdy się to dzieje. W warunkach imperializmu, podobnie jak w warunkach każdej innej formy kapitalizmu, klasa pracująca będzie płacić rachunek wymagany za jego utrzymywanie.

Tak więc imperializm ma zwykle skłonność do zacieśniania linii podziałów klasowych i coraz większej eskalacji konfliktu społecznego między grupami interesów. A jest to już zjawisko sprzyjające rozwojowi rządów autorytarnych (patrz sekcja D.9).

D.5.3 Czy globalizacja oznacza koniec imperializmu?

Nie. Chociaż jest prawdą, że rozmiary spółek wielonarodowych wzrosły wraz z mobilnością kapitału, to potrzeba, aby państwa narodowe służyły interesom korporacji wciąż istnieje. Wraz ze wzrostem mobilności kapitału, tzn. jego zdolności do łatwego przemieszczania się z jednego kraju i inwestowania w innym, i z rozrostem międzynarodowych rynków finansowych ujrzeliśmy w poszczególnych państwach rozwój tego, co można nazwać “wolnym rynkiem”. Korporacje mogą sobie zapewnić, że rządy tak będą postępowały, jak się im nakaże, po prostu na skutek gróźb przeniesienia się gdzie indziej (co i tak się stanie, jeśli ma przynieść większe zyski).

Dlatego, jak podkreśla Howard Zinn, “jest bardzo ważne, aby pokazać, że globalizacja to tak naprawdę imperializm i że używanie słowa ‘globalizacja’ w sposób pasujący do myślenia ludzi z Banku Światowego i dziennikarzy ma wadę […] ponieważ ich to słowo bardzo podnieca. Oni nie mogą wprost pohamować swojej radości z rozprzestrzeniania amerykańskiej władzy ekonomicznej i korporacyjnej na cały świat […] byłoby bardzo dobre przekłuć ten balon i powiedzieć ‘To jest imperializm'” [Bush Drives us into Bakunin’s Arms (Bush popycha nas w ramiona Bakunina)].

Globalizacja, podobnie jak formy imperializmu mające miejsce wcześniej, nie może być zrozumiana bez znajomości historii. Obecny proces zwiększania handlu, inwestycji i rynków finansowych na skalę międzynarodową pojawił się po okresie późnych lat sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych. Wzrost konkurencji ze strony odbudowanej Europy i Japonii okazał się wyzwaniem dla amerykańskiej dominacji, w połączeniu z walką klas pracujących na całej planecie sprawiało to, że w kapitalistycznym świecie wyczuwało się napięcie. Niezadowolenie z życia w fabrykach i biurach łączyło się z innymi ruchami społecznymi (takimi jak ruch kobiecy, walka przeciwko rasizmowi, ruchy antywojenne itp.), żądającymi więcej, niż mógł dać kapitalizm. Prawie-rewolucja we Francji w 1968 roku to najsłynniejszy przykład tych zmagań, ale miały one miejsce na całej planecie.

Dla klasy rządzącej zawężenie zysków i władzy przez coraz bardziej narastające żądania płacowe, strajki, przerwy w pracy, bojkoty i inne formy walki oznaczało, że trzeba znaleźć rozwiązanie i zdyscyplinować klasy pracujące (i odzyskać profity). Jedną część tego rozwiązania była “ucieczka”, a więc kapitał wyciekał na pewne obszary “rozwijającego się” świata. To wzmogło tendencje do globalizacji. Innym rozwiązaniem było sprzyjanie monetaryzmowi i sztywnej polityce finansowej (tj. kredytowej). To zaowocowało wzrostem stóp procentowych, który pomógł pogłębić recesję wczesnych lat osiemdziesiątych, łamiącą kręgosłup oporowi klas pracujących w Wielkiej Brytanii i USA. Wysokie bezrobocie pomogło zdyscyplinować zbuntowaną klasę pracującą, zaś nowa mobilność kapitału oznaczała dosłownie “strajk inwestycyjny” przeciwko krajom mającym “słabe wyniki przemysłowe” (tzn. pracowników nie będących posłusznymi płatnymi niewolnikami).

Ponadto, jak podczas każdego kryzysu gospodarczego, “stopień monopolu” (tj. przewagi wielkich firm) na rynku wzrósł, gdyż słabsze firmy upadły, a inne połączyły się, aby przetrwać. To sprzyjanie tendencjom do koncentracji i centralizacji, istniejące zawsze w kapitalizmie, wytworzyło dodatkowy napór w kierunku operacji na skalę globalną, gdyż rozmiary i pozycja firm, które przetrwały wymagały szerszych i większych rynków do działania.

W skali międzynarodowej jeszcze jeden kryzys odegrał swoją rolę w wykształceniu się globalizacji. Był to “kryzys zadłużenia” pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych. W przypadku wielu krajów zadłużenie odegrało najważniejszą rolę, umożliwiając zachodnim potęgom podyktowanie, jak ma zostać zorganizowana gospodarka tych krajów. “Kryzys zadłużenia” okazał się dla potęg zachodnich idealnym pretekstem do wymuszenia wprowadzenia “wolnego handlu” w “Trzecim Świecie”. Nastąpiło to wtedy, gdy kraje Trzeciego Świata w obliczu spadku swoich dochodów i wzrostu stóp procentowych nałożonych na spłatę ich pożyczek (pożyczek, które były dawane przede wszystkim jako łapówka dla elit rządzących w tych krajach i wykorzystywane do ciemiężenia ludzi pracy – którzy teraz, jak na ironię, muszą je spłacać!).

Wcześniej, jak odnotowaliśmy w sekcji D.5.1, wiele krajów wprowadzało politykę “zastępowania importu”. Wszystko zmierzało do stworzenia nowych konkurentów, którzy mogliby odmówić ponadnarodowym korporacjom dostępu zarówno do rynków, jak i tanich surowców. Zamiast sił zbrojnych zachodnie rządy wysłały Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Kraje “rozwijające się”, którym wobec recesji i wzrostu spłacanych długów niezbędne były dalsze pożyczki, nie miały innego wyboru, jak tylko zgodzić się na zaprojektowany przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy program reform. Jeżeli był on odrzucany, to nie tylko krajom tym odmawiano środków z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale też pożyczek z Banku Światowego. Prywatne banki i agencje kredytowe też się od nich odwracały, ponieważ pokrycie ich pożyczkom dawał Międzynarodowy Fundusz Walutowy – jedyne ciało mające władzę wspierania pożyczek, jak również zawężania spłat dłużnikom.

Ta polityka oznaczała wprowadzanie programów oszczędnościowych, które z kolei oznaczały cięcia w wydatkach publicznych, zamrażanie płac, ograniczanie kredytów, pozwalanie zagranicznym spółkom wielonarodowym na zdobywanie majątku po okazyjnych cenach i wprowadzanie praw liberalizujących przepływ kapitału z danego kraju i do danego kraju. Nic dziwnego, że skutki były katastrofalne dla pracującej ludności, ale długi spłacano i zarówno miejscowe, jak i międzynarodowe elity wyszły na tym bardzo dobrze.

Zatem czynniki ekonomiczne odegrały kluczową rolę w tym procesie. Ponadto rozmiary korporacji oznaczały, że nie mogły się one obyć bez działania na poziomie wielonarodowym (i mogły pochłonąć miejscowy przemysł). Globalny rynek potrzebował globalnej firmy (i na odwrót). Działając na poziomie globalnym, koncerny te mogły inwestować w krajach mogących – prześladując robotników – zapewniać klimat sprzyjający interesom. Więc chociaż pracownicy na Zachodzie też znosili trudności i represje, to los klas pracujących w świecie “rozwijającym się” był znacznie, znacznie gorszy.

Zatem globalizacja, tak jak formy imperializmu, które ją poprzedzały, była odpowiedzią zarówno na obiektywne siły ekonomiczne, jak i na walkę klasową. Ponadto, podobnie jak wcześniejsze formy imperializmu, opiera się ona na władzy ekonomicznej korporacji mających swe siedziby w kilku krajach wysoko rozwiniętych i władzy politycznej państw stanowiących siedziby tychże korporacji.

Więc, nie wnikając, czy słusznie czy też nie, globalizacja stała się ostatnio modnym słowem na opisanie obecnego stadium kapitalizmu i w taki sposób będziemy musieli jej tu używać. Ale używanie tego słowa daje dwa pozytywne efekty uboczne. Po pierwsze, zwraca uwagę na wzrastające rozmiary i władzę ponadnarodowych korporacji i ich wpływ na globalne struktury zarządzania wobec państw narodowych. Po drugie, pozwala anarchistom i innym kontestatorom nagłaśniać sprawę międzynarodowej solidarności i globalizacji oddolnej, szanującej różnorodność i opierającej się na ludzkich potrzebach, a nie na zysku.

W końcu, jak podkreśla Rebecca DeWitt, anarchizm i Światowa Organizacja Handlu (WTO) “to godni siebie przeciwnicy, a anarchizm czerpie korzyści z tej walki. WTO to praktycznie istota autorytarnej struktury władzy, z którą trzeba walczyć. Wszakże ludzie przybyli do Seattle wiedzieli, że źle jest pozwalać tajnemu organowi prominentów na kreowanie polityki bez odpowiedzialności przed nikim prócz niego samego. Organ przez nikogo nie wybrany, Światowa Organizacja Handlu, próbuje stać się potężniejszy od rządów wszystkich krajów […] Z punktu widzenia anarchizmu nie można znaleźć idealniejszego ośrodka globalnego kapitalizmu” [“An Anarchist Response to Seattle”, pp. 5-12, Social Anarchism, no. 29, p. 6].

Chociaż ponadnarodowe przedsiębiorstwa są być może najbardziej powszechnie znanym wyrazem tego procesu globalizacji, potęgę i mobilność nowoczesnego kapitalizmu można zauważyć na podstawie poniższych danych. W okresie od 1986 do 1990 r. transakcje walutowe wzrosły od nieco poniżej 300 miliardów dolarów do 700 miliardów dolarów dziennie [to jest dwadzieścia razy więcej niż cały polski dług!]. Oczekiwano, że przekroczą 1,3 biliona dolarów dziennie w 1994 roku. Bank Światowy szacuje, że całkowite zasoby międzynarodowych instytucji finansowych wynoszą około 14 bilionów dolarów. Żeby uzyskać trochę szersze spojrzenie w tej sprawie dowiedzmy się, że mający swą siedzibę w Balse Bank Międzynarodowego Osadnictwa ocenił, że skumulowane dzienne obroty na rynkach walutowych wyniosły prawie 900 miliardów dolarów w kwietniu 1992 r. , co równa się trzynastokrotnej wartości rocznego produktu krajowego brutto grupy krajów OECD [organizacji zrzeszającej państwa wysoko rozwinięte!] [Financial Times, 23/9/93]. W samej Anglii przez londyńskie rynki walutowe przepływa jakieś 200 – 300 miliardów dolarów dziennie, co w ciągu dwóch czy trzech dni daje równowartość rocznego brytyjskiego produktu krajowego brutto. Nie trzeba też przypominać, że od początku lat dziewięćdziesiątych te cyfry urosły do jeszcze wyższych poziomów (dzienne transakcje walutowe wzrosły ze skromnych 80 miliardów dolarów w roku 1980 do 1,26 biliona dolarów w 1995. Jeśli przedstawimy proporcje obrotów na rynkach walutowych wobec światowego handlu, to dowiemy się, że wzrosły one z 10:1 do prawie 70:1 [Mark Weisbrot, Globalisation for Whom? (Dla kogo globalizacja?)]).

Trudno się zatem dziwić, że w specjalnym dodatku do Financial Timesa czytamy, że “Mądre rządy zdają sobie sprawę, że jedyną inteligentną odpowiedzią na wyzwanie globalizacji jest uczynienie ich gospodarki bardziej akceptowalną” [Op. Cit.]. To znaczy oczywiście bardziej akceptowalną dla biznesu, nie zaś dla swojej ludności. Jak to wykłada Chomsky, “swobodne przepływy kapitału tworzą coś, co jest czasami nazywane ‘wirtualnym parlamentem’ globalnego kapitału, mogącym sprawować władzę z prawem weta w stosunku do polityki rządu, jeśli ją uzna za irracjonalną. Irracjonalne mogą być takie rzeczy jak prawa pracownicze albo programy edukacyjne, albo służba zdrowia, albo wysiłki na rzecz pobudzenia gospodarki – a faktycznie wszystko co mogłoby pomagać ludziom a nie zyskom (i dlatego jest irracjonalne w sensie technicznym).” [Rogue States (Państwa łajdackie), pp. 212-3].

Znaczy to, że w warunkach globalizacji państwa będą konkurować ze sobą nawzajem o oferowanie najlepszych warunków inwestorom i ponadnarodowym spółkom – takich jak ulgi podatkowe, rozwalanie związków zawodowych, brak kontroli skażenia środowiska, i tak dalej. Skutki wszystkiego dla zwykłych ludzi w tych krajach pozostaną niezauważane w imię przyszłych korzyści (nie tyle “dostaniesz ciasteczko w niebie, kiedy umrzesz”, lecz bardziej to przypomina “dostaniesz być może ciasteczko w przyszłości, jeśli będziesz grzeczny i zrobisz to, co ci się każe”). Na przykład taki “akceptowalny” klimat dla biznesu został stworzony w Wielkiej Brytanii, gdzie “siły rynkowe pozbawiły pracowników ich praw w imię konkurencyjności” [Scotland on Sunday, 9/1/95], a liczba ludzi o dochodach mniejszych od połowy przeciętnych wzrosła z 9% ogółu ludności w 1979 roku do 25% w 1993. Odsetek bogactwa narodowego posiadanego przez biedniejszą połowę ludności spadł z jednej trzeciej do jednej czwartej. Natomiast, jak można było się tego spodziewać, wzrosła liczba milionerów, gdyż mają oni państwo opiekuńcze dla bogatych, a pieniądze podatników są wykorzystywane do wzbogacania nielicznych przy pomocy militarnego keynesizmu, prywatyzacji i funduszy na badania i rozwój. Podobnie jak każda religia, wolnorynkowa ideologia jest naznaczona hipokryzją tych na górze i poświęceniami wymaganymi od większości na dole.

Na dodatek globalizacja kapitału pozwala na granie interesami jednej siły roboczej przeciwko innej. Na przykład koncern General Motors planuje zamknąć dwa tuziny fabryk w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, ale stał się za to największym pracodawcą w Meksyku. Dlaczego? Ponieważ meksykański “cud gospodarczy” ściągnął płace w dół. Udział świata pracy w dochodach osobistych w Meksyku “zmniejszył się z 36 procent w połowie lat siedemdziesiątych do 23 procent w 1992 r.”. Inny przykład – koncern General Motors otworzył za 690 milionów dolarów zakłady montażowe w byłej NRD. Dlaczego? Ponieważ robotnicy zgadzają się “pracować przez więcej godzin niż ich rozpieszczeni koledzy w zachodnich Niemczech” (jak to ujął Financial Times) za 40% pensji i z niewielu świadczeniami społecznymi [Noam Chomsky, World Orders, Old and New (O starym i nowym porządku świata), p. 160].

Ta mobilność jest pożytecznym narzędziem w walce klas. Miał miejsce “znaczący wpływ NAFTA [strefy wolnego handlu obejmującej Kanadę, Stany Zjednoczone i Meksyk] na łamanie strajków. Około połowy zorganizowanych wysiłków związków zawodowych jest rozbijane przy pomocy gróźb pracodawców, że na przykład przeniosą produkcję za granicę […] Te groźby to nie przelewki. Gdy takie zorganizowane ruchy odnoszą sukces, to pracodawcy zamykają fabryki w całości albo częściowo, w tempie trzykrotnie większym niż przed utworzeniem NAFTA (zamknięto około 15 procent działających wtedy fabryk). Proceder ten zagraża teraz około dwa razy bardziej niż przedtem w bardziej mobilnych branżach (np. w przemyśle porównywanym z budownictwem)” [Rogue States (Państwa łajdackie), pp. 139-40]. Zjawisko to trudno uznać za amerykańską specyfikę, ma ono miejsce na całym świecie (włączając w to same kraje “rozwijające się”). Zwiększyło ono siłę przetargową pracodawców i pomogło zatrzymać wzrost płac (chociaż wydajność pracy się zwiększyła). W Stanach Zjednoczonych część dochodu narodowego przechodząca do korporacyjnych zysków wzrosła o 3,2 punktów procentowych od zakończenia cyklu koniunkturalnego w 1989 r. do 1998 roku. Wskazuje to na znaczną redystrybucję ekonomicznego tortu [Mark Weisbrot, Op. Cit.]. Stąd potrzeba międzynarodowej organizacji pracowniczej i solidarności na skalę globalną (za czym anarchiści argumentowali od czasów Bakunina).

Oznacza to, że porozumienia takie jak NAFTA czy ostatnio odłożone na półkę (ale tak całkiem nie zapomniane) Wielostronne Porozumienie nt. Inwestycji (MAI) w znaczący sposób osłabiają pozycję państw narodowych – ale tylko w jednej dziedzinie, regulacji biznesu. Tego typu porozumienia ograniczają zdolność rządów do nadzorowania przepływów kapitału, powstrzymywania handlu walutami, eliminują prawa chroniące środowisko i ludzką pracę, ułatwiają repatriację zysków i usuwanie wszystkiego innego, co mogłoby stanąć na drodze przepływowi zysków albo zmniejszyć władzę korporacji. Rzeczywiście, na podstawie układu NAFTA korporacje mogą pozwać rząd do sądu, jeżeli ich zdaniem rząd ogranicza ich wolność na rynku. Nieporozumienia są rozstrzygane przez nieobieralne zespoły specjalistów, pozostające poza kontrolą demokratycznych rządów. Takie porozumienia same w sobie obrazują wzrost władzy korporacji i zapewniają, że państwa będą interweniować dopiero wtedy, gdy będzie odpowiadało to korporacjom, a nie ogółowi ludności.

Prawo korporacji do stawiania rządów przed sądem zostało uświęcone w rozdziale 11 porozumienia NAFTA. .Kalifornijska firma – Metalclad – komercyjny dostawca niebezpiecznych odpadów, kupiła opuszczone wysypisko śmieci niedaleko małego miasteczka w meksykańskim stanie San Luis Potosi. Proponowała rozszerzenie obszaru wysypiska i wykorzystanie go do składowania toksycznych odpadów. Okoliczni mieszkańcy protestowali. Władze municypalne, wykorzystując uprawnienia uzyskane od państwa, odgrodziły to miejsce i zakazały firmie Metalclad rozszerzania swoich posiadłości ziemskich. Metalclad na podstawie rozdziału 11 porozumienia NAFTA podał wtedy meksykański rząd do sądu za utratę swej marży zysków i szkody dla bilansu ekonomicznego w wyniku niesprawiedliwego potraktowania przez ludność stanu San Luis Potosi. Zespół ekspertów do spraw handlu, zgromadzony w Waszyngtonie, wydał decyzję orzekającą zgodnie ze stanowiskiem tej spółki. W Kanadzie korporacja Ethyl zgłosiła pozew do sądu gdy rząd zakazał dodawania do benzyny jednego z produkowanych przez nią składników, jako niebezpiecznego dla zdrowia. Rząd ustąpił bez rozprawy sądowej, aby uniknąć publicznego spektaklu, w którym korporacja ma władzę nadrzędną nad kanadyjskim parlamentem.

NAFTA i inne porozumienia o wolnym handlu są przeznaczone dla korporacji i ustalane tak, aby umocnić ich władzę. Rozdział 11 został ustanowiony jako świętość nie po to, by zbudować dla mieszkańców Kanady choć odrobinę lepszy świat niż świat mieszkańców San Luis Potosi, ale żeby za to zbudować lepszy świat dla kapitalistycznej elity.

Jest to nieodrodnie imperialistyczna sytuacja, która będzie “usprawiedliwiać” dalszą interwencję Stanów Zjednoczonych i innych państw imperialistycznych w krajach “rozwijających się”, albo pośrednio – poprzez pomoc wojskową dla reżimów klienckich, albo bezpośrednio – na drodze otwartej inwazji, w zależności od charakteru danego “kryzysu demokracji” (termin użyty przez Komisję Trójstronną na określenie powstań ludowych i aktywizacji politycznej ogółu ludności).

Jednakże siła zawsze jest niezbędna do ochrony prywatnego kapitału. Nawet globalne kapitalistyczne przedsiębiorstwo w dalszym ciągu wymaga obrońcy. Ostatecznie, “na płaszczyźnie międzynarodowej amerykańskie korporacje potrzebują rządu, aby zapewnić sobie, że kraje docelowe pozostaną ‘bezpieczne dla inwestycji’ (nie będzie tam żadnych ruchów na rzecz demokracji i wolności), pożyczki zostaną spłacone, umowy dotrzymane, a prawo międzynarodowe przestrzegane (ale tylko wtedy, gdy jest to pożyteczne)” [Henry Rosemont, Jr., Op. Cit., p. 18].

Dlatego ma sens, aby korporacje wskazywały państwa i wybierały te, które gwarantują im najlepszą ochronę, szantażując ich obywateli, aby łożyli na siły zbrojne przy pomocy podatków. W możliwej do przewidzenia przyszłości Ameryka, jak się wydaje, ma z wyboru pełnić rolę najemnego policjanta na skalę globalną. Na poziomie lokalnym kapitał będzie się przenosił do krajów, których rządy zaspokajają jego żądania i karzą tych, którzy tego nie robią. Dlatego globalizacja jest jak najdalsza od położenia kresu imperializmowi. Będzie ona powodować jego kontynuację, ale z jedną duża różnicą: obywatele państw imperialistycznych ujrzą jeszcze mniej dobrodziejstw imperializmu niż dotąd, podczas gdy, jak zawsze, będą musieli ponosić jego koszty.

A więc wbrew twierdzeniom, że rządy są bezsilne w obliczu globalnego kapitału, nie powinniśmy nigdy zapominać, że władza państwa drastycznie wzrosła w jednej dziedzinie – represji państwa wobec swoich własnych obywateli. Niezależnie od tego, jak bardzo mobilny jest kapitał, on wciąż musi przybierać konkretną formę, aby rodzić wartość dodatkową. Bez płatnych niewolników kapitał nie przeżyje. Jako taki nigdy nie może na trwałe uciec przed swymi własnymi sprzecznościami – dokądkolwiek zawędruje, musi doprowadzić do stworzenia pracowników, wykazujących tendencję do nieposłuszeństwa i sprawiania kłopotów, takich jak żądanie wyższych płac, lepszych warunków pracy, strajkowanie, itp. (Rzeczywiście, fakt ten sprawia, że przedsiębiorstwa mające swe siedziby w krajach “rozwijających się” przenoszą się do krajów jeszcze słabiej “rozwiniętych”, aby znaleźć tam uleglejszą siłę roboczą).

To oczywiście wymusza wzmocnienie państwa sprawującego rolę obrońcy własności. Jest to zabezpieczenie przed ewentualnymi niepokojami wywołanymi przez nierówności, zubożenie i rozpacz, których przyczyną jest globalizacja (i oczywiście przez nadzieję, solidarność i akcje bezpośrednie, jakie rodzi ten niepokój wśród klas pracujących). Więc narodzinom neoliberalnego konsensusu [w obrębie wyższych sfer], zarówno w Anglii, jak i w USA towarzyszyły: wzrost liczby policjantów, zwiększenie uprawnień policji i mnożenie ustawodawstwa skierowanego przeciwko ruchom robotniczym i radykalnym. Jak przekonywał Malatesta:

“Liberalizm w teorii jest rodzajem anarchii bez socjalizmu, i dlatego jest po prostu kłamstwem, ponieważ wolność nie jest możliwa bez równości, a prawdziwa anarchia nie może istnieć bez solidarności, bez socjalizmu. Krytyka, jaką liberałowie kierują pod adresem rządu składa się z chęci pozbawienia go niektórych funkcji i z nawoływania kapitalistów do rozstrzygania spraw wchodzących w zakres tych funkcji poprzez walkę między sobą. Ale krytyka ta nie może atakować represyjnych funkcji państwa, będących jego istotą: ponieważ bez żandarma posiadacz własności nie mógłby istnieć, tak naprawdę władza represyjna rządu musi siłą rzeczy się zwiększać, gdy wolna konkurencja powoduje coraz większą niezgodę i nierówności”. [Anarchy (Anarchia), p. 46].

Przeciwstawianie rynku państwu jako takie byłoby błędem (jak to robi wielu działaczy ruchu antyglobalizacyjnego). Państwo i kapitał nie przeciwstawiają się sobie nawzajem – faktycznie sprawa ma się na odwrót. Nowoczesne państwo istnieje po to, aby bronić rządów mniejszości, a zasadnicze znaczenie dla państw narodowych ma przyciąganie i utrzymywanie obcego kapitału w swoich granicach, żeby zapewnić sobie dochody dzięki posiadaniu odpowiednio silnej gospodarki do ściągania podatków. Globalizacja to inicjatywa kierowana przez państwo, której nadrzędnym celem jest utrzymać zadowolenie grup dominujących ekonomicznie. Państwa, które są “podkopywane” przez globalizację, nie są przerażone tym procesem tak jak niektórzy protestujący, którzy powinni znaleźć dla siebie chwilę odpoczynku, aby wszystko to głębiej przemyśleć. Państwa są współuczestnikami tego procesu globalizacji – co nie dziwi, gdyż reprezentują one rządzące elity, które sprzyjają globalizacji i czerpią z niej korzyści.

Ponadto wraz z nastaniem “globalnego rynku” pod panowaniem umowy GATT korporacje wciąż potrzebują polityków, aby działali na ich rzecz, tworząc taki “wolny” rynek, który będzie najlepiej odpowiadał ich interesom. Dlatego wspierając potężne państwa, korporacyjne elity mogą zwiększać swoją siłę przetargową i pomagać w kształtowaniu “nowego porządku świata” tak, jak go sobie one wyobrażają.

Rządy mogą być, jak ujął to Malatesta, żandarmem posiadaczy własności, ale mogą znajdować się pod wpływem swoich poddanych, w przeciwieństwie do ponadnarodowych korporacji. Porozumienie NAFTA zostało wymyślone, aby zmniejszyć ten wpływ jeszcze bardziej. Zmiany w polityce rządu odzwierciedlają zmieniające się potrzeby biznesu, oczywiście modyfikowane przez strach przed pracującą ludnością i jej siłą. Co tłumaczy globalizację – potrzebę kapitału, by wzmocnić swoją pozycję w stosunku do świata pracy, nastawiając jedną siłę roboczą do walki przeciwko innej – i nasz następny krok, a mianowicie wzmocnienie oporu klas pracujących i jego globalizację. Dopiero gdy stanie się jasne, że koszty globalizacji – w postaci strajków, protestów, bojkotów, okupacji itd. – są wyższe od potencjalnych zysków, biznes się od niej odwróci. Dopiero międzynarodowe akcje bezpośrednie klas pracujących i ich solidarność przyniesie rezultaty. Dopóki się to nie stanie, będziemy patrzyli, jak rządy ze sobą współpracują w procesie globalizacji.

Podsumowując, w czasach globalizacji będą następowały zmiany imperializmu w zależności od przemian samego kapitalizmu. Zapotrzebowanie na imperializm utrzymuje się, gdyż interesów prywatnego kapitału nadal należy bronić przed wywłaszczonymi. Jedynym, co ulega zmianie, jest to, że rządy krajów imperialistycznych stają się jeszcze bardziej odpowiedzialne przed kapitałem, a jeszcze mniej przed ludnością swoich krajów.

D.5.2 Czy imperializm jest wyłącznie wytworem prywatnego kapitalizmu?

Chociaż jesteśmy zainteresowani przede wszystkim kapitalistycznym imperializmem, nie możemy unikać omawiania działalności tak zwanych krajów socjalistycznych (takich jak Związek Radziecki, Chiny itp.). Zważywszy, że imperializm ma swoją ekonomiczną podstawę, budowaną w rozwiniętym kapitalizmie częściowo przez narodziny wielkiego biznesu organizowanego na coraz szerszą skalę, nie powinniśmy być zaskoczeni, iż kraje państwowo-kapitalistyczne (“socjalistyczne”) też cechują się imperializmem. Ponieważ ustrój państwowo-kapitalistyczny przedstawia logiczny punkt końcowy koncentracji kapitału (cały kraj jedną wielką firmą), te same naciski, którym ulega wielki biznes, będą też kierować działaniami kraju państwowo-kapitalistycznego (patrz poprzednia sekcja).

Gdy się o tym wie, to nie zaskakuje nas fakt, że kraje państwowo-kapitalistyczne też uczestniczyły w działaniach imperialistycznych, wojnach i innych awanturach, chociaż na mniejszą skalę i z nieco odmiennych powodów. Jak można zobaczyć na przykładzie bezwzględnej polityki Rosji w stosunku do jej satelitów, sowiecki imperializm był bardziej nastawiony na obronę tego, co już posiadał i na tworzenie strefy buforowej między sobą a Zachodem. Nie chcemy przez to twierdzić, że rządząca elita Związku Radzieckiego nie próbowała wyzyskiwać krajów znajdujących się w swojej strefie wpływów. Na przykład w pierwszych latach po zakończeniu drugiej wojny światowej blok wschodni zapłacił Związkowi Radzieckiemu miliony dolarów odszkodowań. Tak jak w prywatnym kapitalizmie “państwa satelickie były uważane za źródło surowców i tanich dóbr przemysłowych. Rosja zagwarantowała sobie eksport z państw satelickich poniżej cen światowych. A sama do nich eksportowała towary powyżej cen światowych” [Andy Anderson, Hungary ’56, pp. 25-6].

Sowiecka elita udzielała też pomocy ruchom “antyimperialistycznym”, gdy te służyły jej interesom i doprowadzały do umieszczenia danego kraju w radzieckiej strefie wpływów (wraz z naciskiem Stanów Zjednoczonych, który uniemożliwiał dokonanie innego wyboru). Odkąd partie stalinowskie zastępowały lokalne klasy rządzące, regulowano stosunki handlowe między tak zwanymi krajami “socjalistycznymi” na korzyść zarówno lokalnych, jak i rosyjskich władców. W podobny sposób i dla zaspokojenia identycznych potrzeb zachodnie potęgi imperialistyczne udzielały poparcia miejscowym krwawym elitom kapitalistycznym i feudalnym w ich walce przeciwko swoim własnym klasom pracującym, argumentując, że popierają “wolność” i “demokrację” przeciwko radzieckiej agresji.

Nie trzeba powtarzać, że forma i treść państwowo-kapitalistycznej dominacji nad krajami satelickimi zależała od struktury ekonomicznej i politycznej kraju panującego i jego potrzeb, tak samo jak tradycyjny imperializm kapitalizmu odzwierciedlał jego potrzeby i struktury. Różnica polegała częściowo oczywiście na potrzebie plądrowania towarów z tych krajów, aby czymś zapchać braki spowodowane centralnym planowaniem (kapitalistyczny imperializm przeciwnie – miał na celu eksport dóbr).

Kapitalistyczna dominacja spowodowała przekształcenie stosunków społecznych w krajach podległych z form przedkapitalistycznych w formy kapitalistyczne. Dominacja krajów “socjalistycznych” tak samo oznaczała wyrugowanie tradycyjnych burżuazyjnych stosunków społecznych przez stosunki państwowo-kapitalistyczne. Charakter i forma imperializmu jako takiego były identyczne i w każdym przypadku służyły interesom odpowiedniej klasy rządzącej.

Dlatego imperializm nie ogranicza się do państw opartych na prywatnym kapitalizmie – reżimy państwowo-kapitalistyczne też mają go na swoim koncie. Należało tego oczekiwać, gdyż obydwa systemy opierają się na rządach mniejszości, wyzysku i ucisku świata pracy i potrzebie rozszerzania swojego dostępu do zasobów.

Next Page » « Previous Page